Ze względu na wielkość opowiadania zostało ono podzielone na cztery części . Tu jest część I ,tu  część II , a tu część III


KOSZMARNE PRZEBUDZENIE
część IV




Autor : MattRix
GDYNIA, styczeń 1991
HTML : ARGAIL




    Zapadła noc. Niestety jak na złość niebo było bez jednej chmurki i księżyc rozświetlał równinę.
-     Nie wiem czy warto ryzykować. - powiedział. - Jest zbyt jasno.
-     Nie możemy tu przecież cały czas siedzieć!
-     Też racja. Poczekamy jeszcze trochę, a potem zaryzykujemy.
    Minęło sporo czasu, zanim w końcu na niebie pokazały się pierwsze chmurki. Kiedy było ich już dostatecznie dużo, zdecydowali się ruszyć w dalszą drogę.
    Ze zgaszonymi światłami zaczęli skradać się koło nowej siedziby gangu. Wszystko wskazywało na to, że gang odpoczywa, i że noc jest najlepszym momentem na uniknięcie dużych kłopotów. Jednak tym razem szczęście opuściło ich.
    W pewnym momencie przednie koła samochodu wpadły w dziurę. Zanim wyciągnęli je stamtąd sporo się namęczyli i zrobili trochę hałasu.
-     Miejmy nadzieję, że nie usłyszeli nas. - powiedział Max.
    Nicole odwróciła głowę i zrozumiała co miał na myśli Max. W ciemnościach widać było reflektory samochodów, a nocną ciszę mąciły coraz głośniejsze odgłosy silników.
-     A niech to szlag trafi!
-     Wsiadaj do samochodu! Weź karabin, może nam się przydać!
    Ruszyli z kopyta. Teraz nie było sensu ukrywać się i skradać. Teraz trzeba było użyć wszelkich sposobów, żeby wydostać się z tarapatów, w które niewątpliwie wpadli. Przez jakiś czas mieli przewagę, ale potem obcy zbliżyli się bardzo. Tak bardzo, że mimo najlepszych chęci nie udało im się uciec.



***********************************

    Zachowywali się jak zwierzęta.
    Max był bezsilny. Pobity niemal do nieprzytomności, przywiązany do dwóch metalowych konstrukcji, widział i słyszał wszystko.
    Gdyby tylko mógł oswobodzić się, zabiłby ich wszystkich gołymi rękami za to co zrobili z Nicole!
Leżała nieprzytomna kilka metrów dalej. Zgwałcili i pobili ją brutalnie. Jej pokrwawione ciało ubrane w strzępy ubrania wyglądało okropnie.
    Chciał żeby umarła, żeby nie czuła więcej tego bólu.
    Sam też chciał umrzeć.
    Drugi raz w życiu przeżywał coś podobnego. Drugi raz w życiu tracił bliską mu osobę.
    Zastanawiał się nawet czy nie ciąży nad nim klątwa. Ale nie dane mu było rozmyślać nad tym dłużej.
-     Ocućcie ich i doprowadźcie do porządku. Tych dwoje zabierzemy do Port Augusta. Spodobają się szefowi. - powiedział jeden z gangu, który wydawał się być ich szefem.
    Wylali najpierw na Nicki, a potem na Max'a wiadro wody.
    Nicole jęknęła cicho i poruszyła się.
-     Zamknijcie ich na dole. - powiedział ten sam facet.
    Kilka minut potem wrzucili ich jak worki z kartoflami do ciemnej i zimnej piwnicy. za nimi poleciały ich kurtki i spodnie Nicki.
    Gdy zatrzasnęły się ciężkie metalowe drzwi, znalazł w ciemnościach dziewczynę. Była chyba przytomna, bo usłyszał jej szept:
-     Max ... gdzie my jesteśmy?
-     Nie wiem, to pewnie jakaś piwnica. - powiedział. - Co z tobą? - zapytał.
-     Czuję się jak często uczęszczana autostrada. Jakby jeździły po mnie najcięższe wozy.
-     To minie. - odpowiedział.
    Pomógł jej ubrać się. Wiedział, że sprawia jej to ból, ale starał się sprawiać go jak najmniej. Usiadł przy ścianie, pomagając Nicki ułożyć się przy nim. Jej głowa spoczęła na jego udach, jednej z niewielu części ciała, które nie ucierpiały.
-     Pewnie bardzo cię boli? - zapytał.
-     Teraz już nie. Wtedy bardziej. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że przeżyję coś takiego. Ale to jeszcze nie koniec. Słyszałeś co mówił ten typ?
-     Tak. Chcą nas zabrać do Port Augusta. Jeżeli nie tu, to tam nas zabiją.
-     Wcześniej czy później jest nam to sądzone. - powiedziała zrezygnowana.
-     Chyba że wyrwiemy się stąd. - odparł.
-     Jak ty sobie to wyobrażasz? Nie damy rady wydostać się z tej piwnicy, a co dopiero z miasta. To po pierwsze. A po drugie nie mamy samochodu.
-     Wiem, że zabrali go do miasta.
-     To samobójstwo.
-     Poddajesz się? Ty? Przecież to ty wyruszyłaś w tę drogę z nadzieją. Nie mów mi teraz, że już jej nie masz!
-     To nie tak, Max! Stałam się realistką. Cholerną realistką! A wszystko pogłębiło się tam, na górze. Kiedy nie mogliśmy się bronić, zrozumiałam, że świat w którym się nagle znalazłam jest tak realny, że aż boli. Nie mamy szansy nawet gdybyśmy stawili temu czoła. Jesteśmy tylko okruchami przesuwanymi przez podmuch losu.
-     Daj spokój! Mówisz jak prorok apokalipsy.
-     To jest apokalipsa. Przynajmniej dla nas.
-     Ale jak dotąd żyjemy. Nie najlepiej, ale żyjemy. I to jest teraz ważne. Pamiętaj, że w momencie kiedy poddasz się, zginiesz. Tego chcesz?
    Nie odpowiedziała.
    Może miał rację? Może nie należy się poddawać? Tylko że to wcale nie jest takie łatwe.



***********************************

    Kiedy się obudził, nie wiedział czy to noc, czy już dzień.
    Dziewczyna spała jeszcze. Nie chciał jej obudzić, ale cały zesztywniał od długiego siedzenia i poruszył się.
    Obudziła się i szybko podniosła się, jakby bojąc się czegoś.
-     Max ... - usłyszał w ciemnościach jej głos.
-     Jestem tu. - powiedział, dotykając ją.
-     Przez chwilę myślałam, że jestem tu sama.
-     Nic podobnego. Jak się czujesz?
-     Sama nie wiem. A ty?
-     Okropnie. Ale nie martw się, nic mi nie będzie. Unieszkodliwią mnie dopiero wtedy, gdy mnie zabiją.
-     Nie kuś losu!
-     Postaram się.
    W tym momencie coś zgrzytnęło i otworzyły się drzwi. Do piwnicy wszedł jakiś mężczyzna, niosąc dwie duże świece. Jedna z nich była zapalona. Postawił ją pod ścianą i wyszedł. Nie zamknął jednak drzwi. Zaraz po nim weszła jakaś kobieta. Trzymała w ręku coś w rodzaju dużego kosza. Podeszła do nich i uklękła.
-     Macie tu jedzenie i trochę wody. Jest tam też środek dezynfekujący. - powiedziała cicho i szybko.
-     Po co to wszystko? - zapytał Max, chwytając ją za rękę.
-     Za kilka dni wyruszymy w drogę i musicie być silni. I proszę was, nie róbcie niczego! Nie dacie rady wydostać się stąd! Muszę już iść. Przyjdę do was jeszcze.
    Kobieta wyszła szybko z piwnicy i drzwi zatrzasnęły się.
    Zaraz potem Nicki podeszła do miejsca, gdzie mężczyzna zostawił świece. Wzięła je i podeszła do Max'a.
    Teraz w nikłym świetle mogła zobaczyć go. Na twarzy, rękach i piersiach miał liczne rany. Zaschnięta krew tworzyła dziwaczną mozaikę na jego ciele.
-     O Boże ... - powiedziała cicho, klękając przy nim.
-     Co się stało? - zapytał, widząc jej wyraz twarzy.
-     Dopiero teraz widzę co oni z tobą zrobili.
-     Nic mi nie jest.
-     Ale trzeba zmyć tą krew.
    Rozerwała szmatę, która była w koszu, zmoczyła ją i zaczęła delikatnie zmywać z niego krew.
-     Nie musisz tego robić. - powiedział, ale nie zrobił nic więcej, żeby przerwała to.
-     Muszę coś robić, bo oszaleję w tej piwnicy.
    Kiedy zmyła już krew z twarzy, ramion i piersi, powiedziała:
-     A teraz zobaczymy twoje plecy.
-     To już naprawdę niekonieczne. - próbował zaprotestować.
-     Skoro już zaczęłam, to skończę.
    Odwrócił się.
-     Chyba nigdy przedtem nie widziałam tylu kolorów na raz. - powiedziała.
-     Jest aż tak źle? - zapytał, śmiejąc się cicho.
-     Nie wygląda to najciekawiej.



***********************************

-     Nic nie zjadłaś. - powiedział Max.
-     Nie jestem głodna. Zresztą ty też niewiele zjadłeś.
-     Ja przynajmniej spróbowałem. Nic tym nie zdziałasz. Im jest wszystko jedno czy będziesz jadła czy nie. A my chyba nie chcemy tu umrzeć?
-     Tu czy gdzie indziej ... Co to za różnica? I tak nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia.
-     Nicole ... - zaczął.
-     W każdym bądź razie niedużo. Nie bojkotuję ich. Po prostu nie mam apetytu i tyle. - wyjaśniła.
    Od czasu kiedy przyniesiono jedzenie, nawet nie spojrzała na nie. Może nie było najlepsze, ale dało się zjeść. Jadał czasami gorzej. Najpierw myślał, że nie chce jeść, żeby pokazać im, że nie jest taka słaba. Ale teraz wiedział, że po prostu nie ma apetytu.     Może źle się czuła? Wcale by się tym nie zdziwił. Po tym co przeszła ...
    Martwił się, że to załamie ją całkowicie. Ale okazała się być bardziej odporna niż sądził.
    Szybko przystosowała się do nowego świata, a odporność na załamania to pierwszy stopień.
-     Posłuchaj, - zaczął. - nie powiem ci, że wiem jak się czujesz, bo nie wiem. Mogę sobie to jedynie wyobrazić. No i wyobrażam sobie, że nie jesteś w najlepszej formie i nastroju. Ale spróbuj coś zjeść. To ważne, żebyś miała siły.
-     Dobrze, spróbuję. - westchnęła. - Ale jeżeli nic z tego nie wyjdzie nie będę jadła na siłę.
-     W porządku. - zgodził się.
    Niewiele zjadła, ale to już było coś. Prawdopodobnie pod koniec dnia - nie orientowali się jaka to pora, przyszła do nich ta sama kobieta. Tym razem w towarzystwie dwóch mężczyzn.
    Nicole przysunęła się bliżej do Max'a. Ten objął ją ramieniem i obserwował ruchy mężczyzn.
    Ci ostatni patrzyli na swoich więźniów ironicznie i z wyższością. Jeden z nich cały czas przyglądał się Nicki.
    Dziewczyna widząc to, jeszcze bardziej przysunęła się do Max'a.
    Nie cierpiała takich spojrzeń. Nawet w starym świecie. Z tym spojrzeniem wyglądali jak potwory pełne pożądania. Bała się ich. I choć starała się to ukryć, była ciągle niespokojna. Każdy szmer za grubymi drzwiami, każdy szczęk klucza w zamku przeszywał ją dreszczem przerażenia.
-     Gdybym mógł się z nią zabawić ... - powiedział jeden z nich.
-     Nic z tego stary. Ona była już w ruchu, a szef nie pozwolił jej na razie tknąć.
-     To mój cholerny pech! Że też akurat wtedy musiałem spać!
-     Nie trzeba było tyle chlać!
    Kobieta w tym czasie zapaliła jeszcze dwie świece, a inne dwie zostawiła obok. Kiedy towarzyszący jej mężczyźni nie widzieli tego, wcisnęła do koszyka jakąś kartkę i paczkę zapałek. Nawet nie spojrzała na nich. Zostawiła też naczynie z czystą wodą, a zabrała puste.
-     Długo jeszcze? - zapytał jeden z mężczyzn, zbliżając się do niej.
-     Już skończyłam. - powiedziała kobieta, szybko wstając i kierując się w stronę drzwi.
    Mężczyzna zatrzymał się, spojrzał na Nicole i Max'a, uśmiechnął się ironicznie i wyszedł z piwnicy.
    Dopiero kiedy zgrzytnął klucz w zamku, Max odetchnął.
-     Już myślałem, że coś zauważył. - powiedział.
    Dziewczyna nie odezwała się. Ciągle siedziała przy nim nieruchomo. Była cała spięta.
-     Wszystko w porządku. - powiedział cicho, patrząc w jej nieruchome oczy. - Już poszli.
-     Przepraszam. - powiedziała, spuszczając wzrok. - Nie sądziłam, że tak na mnie podziałają.
-     Nie dziwię ci się. Gdybym potrafił, sam skamieniałbym.
-     Już nie potrafisz?
-     Chyba nie, chociaż ciągle wiem co to strach. Ciekawe co to za kartka. - zmienił temat.
    Nicki wyjęła z kosza złożoną kartkę. Rozprostowała ją i podała Max'owi.
-     "Chcę wam pomóc. Nie próbujcie ucieczki! W mieście jest zbyt dużo ludzi. Wasz samochód zostanie włączony do konwoju. Jeżeli nie chcecie dotrzeć do Port Augusta jako więźniowie, możecie spróbować ucieczki w drodze, ale to bardzo ryzykowne. Nie mówcie o tym liście nikomu i zniszczcie go." - czytał Max.
-     Wygląda na to, że jest tu ktoś, kto dobrze nam życzy. - powiedziała.
-     Tylko ciekawe dlaczego?
-     Może to zwykła życzliwość?
-     Jeżeli jeszcze istnieje, jest na wymarciu. Gdybym tylko wiedział dlaczego to robi ...
-     Wiedzielibyśmy czy ufać jej czy nie. - dokończyła.
-     Właśnie.
-     Ale na razie jedno jest pewne.
-     Co?
-     Nie ma co ryzykować. Może i okazałoby się, że jesteśmy sprytni, ale ich jest i tak więcej.
-     Trzeba będzie poczekać na wyjazd.
-     Chcesz wtedy spróbować? - zapytała z niepokojem.
-     Tak. - odparł. - Nie możemy pozwolić, żeby dowieźli nas do Port Augusta jako więźniów. To będzie nasz koniec.
-     Możemy go tym przyspieszyć.
-     Lepiej, żeby zabili nas podczas ucieczki niż ...
-     Rozumiem. - powiedziała cicho.
-     Musimy spróbować. - dodał po chwili ciszy.
    Bała się i chciał jakoś podnieść ją na duchu.
-     To jedyne rozwiązanie.
-     Wiem, tylko ... Nie lubię złych i smutnych zakończeń.
-     Ja też. Wolę te dobre.



***********************************

    Nie wiedzieli ile upłynęło dni od tamtej nocy, ale w końcu przyszli po nich uzbrojeni ludzie i wyprowadzili bez słowa z piwnicy. Związanych posadzono na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu. Z przodu siedziało dwóch uzbrojonych ludzi. Jakiś czas potem ruszyli. Max i Nicole niewiele mogli zrobić. Cały czas byli obserwowani. Każdy gwałtowniejszy ruch mógłby być ostatnim w ich życiu. Oboje doszli chyba do wniosku, że w dzień nic nie zrobią, bo kilka godzin potem dziewczyna zasnęła, oparłszy głowę o ramię Max'a.
    Kiedy tylko samochód zatrzymał się, obudziła się.
    Słońce właśnie zachodziło. Gang rozbił prowizoryczny obóz.
    Związanych więźniów umieszczono w małym namiocie. Pilnował ich tylko jeden strażnik. Kilka razy sprawdzał co z Max'em i Nicki, ale po jakimś czasie zasnął.
    Kiedy Max upewnił się, że jest tak rzeczywiście, dał znać o tym Nicki.
-     Co robimy? - zapytała bardzo cicho.
-     Mam dosyć luźne więzy na rękach. Spróbuj je rozwiązać. - powiedział.
    Położył się tyłem do niej, a ona zaczęła rozwiązywać gruby sznur zębami. Trwało to trochę czasu, ale udało się. Lecz w momencie, kiedy Max mógł już uwolnić ręce, zobaczyli jak od namiotu zbliża się postać niosąca zapalone łuczywo.
-     "Cholera!" - zaklął w myśli Max i położył się jak poprzednio, żeby nie wzbudzić podejrzeń strażnika.
    Kiedy ten zaglądał do namiotu, oboje leżeli nieruchomo z zamkniętymi oczami. Strażnik nie wchodził głębiej. Stwierdziwszy, że więźniowie śpią, obudził kopnięciem śpiącego mężczyznę.
-     Co ty sobie wyobrażasz?! Jesteś na wczasach czy co?!
    Tamten zerwał się na równe nogi.
-     Przepraszam, ale jestem zmęczony. Może ktoś inny zastąpiłby mnie? - zapytał nieśmiało.
-     "Tylko nie to!" - pomyślał Max.
-     Nic z tego, mały. - usłyszał głos strażnika. - To twoja działka i nie ma dyskusji. Ale jeżeli uważasz, że ci tam śpią, możesz uciąć sobie drzemkę. Na twoją odpowiedzialność! - dodał i odszedł.
    Obudzony strażnik nie wiedział co robić. Był zmęczony, ale gdyby coś się stało z więźniami, zapłaciłby za to głową. Po chwili wahania zajrzał do namiotu.
    Więźniowie spali. Ale czy na pewno?
    Już miał wejść i sprawdzić to, kiedy nagle rozmyślił się.
    Machnął ręką i z powrotem usiadł przed namiotem. Chwilę potem już spał.
    Max znowu musiał odczekać chwilę, żeby upewnić się o tym. Potem cicho usiadł, zdejmując pęta z przegubów dłoni. Uwolnił Nicki z krępujących ją więzów i zaczął odwiązywać sznur na nogach.
    Chwilę potem byli już wolni. Przynajmniej tyle udało im się osiągnąć. Teraz czekało ich najtrudniejsze. Musieli wydostać się niezauważeni z obozu, zdobyć jakiś samochód, trochę żywności i broń.
    Przed namiotem spał strażnik. To była druga przeszkoda, którą musieli pokonać. Nie mieli kompletnie nic, co mogłoby im pomóc usunąć go. Tylko jego śmierć wchodziła w grę. Ich namiot, na szczęście, znajdował się w mroku z dala od centrum obozu. To trochę ułatwiało sprawę. A raczej ułatwiałoby, gdyby przeskoczyli też drugą trudność, która jak na razie spała przed namiotem.
    Max ostrożnie rozsunął poły namiotu i spojrzał na strażnika. Był to młody chłopak, właściwie jeszcze smarkacz. Karabin trzymał przyciśnięty do piersi. Nie było więc mowy, żeby użyć tej broni. Poza tym narobiłby tylko niepotrzebnego hałasu. Ale zauważył tuż przy pasku, nieco przesunięty do tyłu nóż, a właściwie sztylet, długi, cienki i pewnie ostry.
-     "Gdyby tak mieć ten sztylet ..." - myślał Max.
    Zaczął więc powoli wyciągać rękę w kierunku broni. Jego palce już prawie dotknęły rękojeści, gdy nagle strażnik obudził się.
Max cofnął szybko rękę. Oboje zamarli. Nie mogli teraz uczynić żadnego ruchu. Jakikolwiek szmer zwabiłby strażnika i wszystko mogło pójść na marne. Nicki zaczęła się w duchu modlić, żeby strażnikowi nie przyszło do głowy zajrzeć do namiotu. Tamten jakby rozważał taką możliwość. Zwyciężyło jednak zmęczenie.
    Chłopak zrobił sobie prowizoryczne posłanie przed namiotem i wkrótce położył się na nim. Kiedy znowu zasnął, odetchnęli z ulgą.
    Teraz wszystko poszło gładko. Max wyciągnął ostrożnie nóż, zasłonił ręką usta strażnika i wbił sztylet w tego plecy. Śmierć nastąpiła natychmiast, a co najważniejsze nikt tego nie zauważył. Strażnik wciąż wyglądał jakby spał.
    W odpowiednim momencie wymknęli się z namiotu. Znowu mieli szczęście, nikt nie zwrócił na nich uwagi.
Kontynuując swoją wędrówkę, obserwowali ludzi z gangu. Ci zachowywali się tak, jakby więźniowie zupełnie ich nie obchodzili. Jedni zajęci byli pijaństwem, inni śpiewami przy ognisku, a jeszcze inni swoimi kobietami. Po kilku minutach skradania się, wpadli na jakiegoś pijanego faceta.
    Oboje zamarli.
-     "To już koniec!" - przemknęło dziewczynie przez głowę.
    Ale tamten tylko spojrzał na nich, pogroził im palcem i powiedział:
-     Oj, oj, oj! Kobietki się zachciało co? Ale nie przeszkadzajcie sobie. Stary Ben już się zmywa.
    Starzec odszedł niepewnym krokiem, śmiejąc się cicho.  Oboje zrozumieli. Stary Ben wziął ich za kochanków. Skoro nie rozpoznał ich jeden człowiek, to może inni też ich nie rozpoznają? Woleli tego jednak nie sprawdzać.
    Po kilku krokach dostrzegli swój samochód. Stał w mroku, ale żeby dostać się do niego, trzeba było przejść przez oświetloną przestrzeń.
    Mogli ją przebiec, ale to wzbudziłoby podejrzenia. Max spojrzał na Nicki, jakby pytając czy jest gotowa na wszystko. Zrozumiała go, bo kiwnęła głową. Wstali. Nikt nie zwrócił na nich uwagi. Objęci zaczęli iść w kierunku samochodu. Nagle Max przywarł wargami do jej ust. Ich twarze były niewidoczne. Para, która przechodziła obok nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi. Dotarli w końcu do samochodu. Wyglądało na to, że nie ruszali niczego z wewnątrz. Teraz musieli cicho ulotnić się. I wtedy oboje spostrzegli, że od kilku chwil są obserwowani. Była to ta sama kobieta, która radziła im nic nie robić. Stała po prostu w mroku i patrzyła na nich.  Max i Nicki stali jak zahipnotyzowani. Teraz ich los leżał w ręku tej kobiety. Mogła ich zgubić jednym słowem.
Wszystko to trwało kilka sekund, ale im wydawało się to wiecznością.  Nagle kobieta westchnęła i ... odeszła.
    Spojrzeli na siebie zdziwieni. Nie czekali jednak dłużej na nic. Zabrali się do roboty.



***********************************

    Kiedy świtało byli już daleko.
    Prawdopodobnie ich zniknięcie zostało odkryte zbyt późno, aby rozpocząć pościg. Nie interesowało ich to zupełnie. Jedyny cel jaki mieli przed sobą, to uciec jak najdalej.
    Przez wiele godzin jechali opuszczonymi drogami. Minęli szerokim łukiem dwie małe osady. Woleli nie ryzykować spotkania z ich mieszkańcami.
    Przez cały ten czas ich czujność sięgała zenitu.
Zapasy benzyny były duże, bowiem gang uzupełnił je, przywłaszczając sobie ich samochód. Postanowili więc nie zatrzymywać się nigdzie na dłużej.
    Znaleźli też trochę broni, niewielką ilość żywności i wody. W skrytce ciągle tkwiła jedna z map, którą kiedyś włożyła tam Nicki.      Teraz okazała się bardzo pomocna.
    Do Port Augusta dojechali po południu.
    Miasto wydawało się opuszczone, ale oboje wiedzieli, że tętni swoim życiem. Wiedzieli też, że tu zmierzał gang. Musieli więc jak najszybciej wyjechać stąd. Dalsza podróż nie uśmiechała im się. Byli zmęczeni, a wydarzenia sprzed kilku dni ciągle dawały o sobie znać. Dopiero pod wieczór poznali mieszkańców nowego świata. Byli nieufni i mało brakowało, a ich pierwsze spotkanie skończyłoby się tragicznie. Ludzie ci wyglądali dziwnie. Nie różnili się właściwie wyglądem od innych, których przedtem spotkali.     Ale mimo to ... Obydwoje myśleli o tym samym choć nie rozmawiali ze sobą o tym co ich tak zastanawiało w tych ludziach. Ich oczy były nieobecne lecz czasami wyrażały coś jakby wściekłość. Ich zachowanie, szczególnie wojowników było co najmniej dziwne.
-     Nie uważasz, że z nimi jest coś nie w porządku? - zapytała w końcu Nicki.
-     Chciałbym się mylić, ale też mi się tak wydaje. Oni są chorzy.
-     No tak, sami wariaci zebrali się do kupy i ... Chwileczkę!
-     Co się stało?
-     Gang zmierza do Port Augusta, a tamci ...
-     Chcesz przez to powiedzieć, że ci tutaj to również członkowie tego samego gangu?
-     Jeżeli powiesz mi, że to niemożliwe, przestanę o tym myśleć.
-     Ale to jest możliwe.
-     No właśnie. Lada chwila tamci się tu zjawią, a wtedy możemy już nie mieć tyle szczęścia. Trzeba się więc zbierać i to zaraz.
    I znowu pod osłoną ciemności wyruszyli w drogę.
    Jazda w nocy po bezdrożach nie należy do przyjemności, a nawet najlepsi i najwytrwalsi muszą kiedyś odpoczywać.
    Zanim znaleźli jakieś bezpieczne miejsce na nocleg, byli już tak wykończeni, że nawet nic nie zjedli.



***********************************

    Kiedy się obudzili, stało nad nimi czterech uzbrojonych mężczyzn. W pierwszej chwili wyglądało to na koszmar. Ale czy taki sen może śnić się jednocześnie dwóm osobom?
    Ostatnie nadzieje rozwiała młoda kobieta, która szturchając Max'a, kazała mu wstać. To samo wzrokiem nakazała Nicole.
-     Nic nie rób. - powiedział do niej cicho. - Jest ich tu więcej.
    Rzeczywiście, było ich więcej. Wyglądali na mały oddział, a kobieta była najwyraźniej przywódcą. Zastanawiali się gdzie popełnili błąd. A może nie popełnili go?  Może po prostu gang chciał ich odnaleźć za wszelką cenę? Jeżeli tak, byli zgubieni i tylko prawdziwy cud był w stanie ich uwolnić. Ale nic nie wskazywało na to, że zdarzy się jakiś cud. Kobieta patrzyła na nich z nienawiścią. Tak, to była nienawiść. Nawet nie wrogość. Max'owi wydawało się, że gdyby to od niej zależało, zabiłaby ich na miejscu. Ale nie zrobiła tego. Bez żadnych pytań kazała ich związać i zawieźć do miasta. Już w drodze oboje zauważyli, że jadą w odwrotnym kierunku. Nie jechali do Port Augusta. Jechali do Port Pirie. Nicki spojrzała zdziwiona na Max'a. Ale z jego wzroku wyczytała również zdziwienie.
    Dziewczyna chciała się odezwać, ale Max powstrzymał ją. Nie wiadomo kim byli ci ludzie, ani czego mogli się po nich spodziewać. Na razie więc nie odzywali się, obserwując wszystko dookoła. Wkrótce znaleźli się na przedmieściu miasta. Było to rzeczywiście Port Pirie, na co wskazywał przekrzywiony drogowskaz. Im bardziej zagłębiali się w na pozór wymarłe miasto, tym mniej pewnie się czuli.
    Być może nie był to ten sam gang, który złapał ich poprzednio. Jak na razie wszystko na to wskazywało. Ale byli wśród nieznanych ludzi, którzy z łatwością i bez oporów mogli ich zabić. Jednak żadne domysły nie były w stanie rozwiać ich niepewności. Dojechali w końcu do niskiego budynku, przed którym "powitał" ich kolejny oddział uzbrojonych ludzi.
-     Macie coś nowego? - zapytali.
-     Dwoje z Port Augusta. - odpowiedział mężczyzna z "obstawy" Max'a i Nicki.
    Tamci uśmiechnęli się ironicznie, tak jakby wiedzieli co czeka więźniów.
-     Gloria znowu będzie miała co robić. - usłyszeli głos jakiegoś strażnika, gdy przechodzili koło niego.
    Potem okazało się, że Gloria to przywódca oddziału, który ich złapał.
-     Przecież my nie jesteśmy z Port Augusta. - powiedziała Nicki do Max'a.
    Gloria usłyszawszy to, uderzyła ją w twarz. Max chciał się wyrwać, ale nie dał rady.
-     Tknij ją jeszcze raz, a zabiję cię! - wycedził przez zaciśnięte zęby Max.
-     Bardzo ciekawa teoria. - odparła ze spokojem.
    Dużą windą zjechali kilka pięter pod ziemię. Potem prowadzono ich przez labirynt korytarzy. Po drodze spotkali paru ludzi, patrzących na nich z litością lub ironią.
-     "Gloria musi mieć tu niezłą renomę." - pomyślał Max.
    W końcu zamknęli ich w małym brudnym pomieszczeniu. Na odchodnym usłyszeli głos Glorii:
-     Już niedługo znowu się spotkamy, a wtedy porozmawiamy sobie dłużej.
    Ciężkie drzwi zatrzasnęły się, aż Nicole drgnęła nerwowo.
-     Mogliby przynajmniej nas rozwiązać. - powiedziała.
    Przyznał jej rację. Tak jak z obozu poprzedniego gangu mogli się wydostać, tak w labiryncie tej budowli nie mieli szans.
-     Może coś się wyjaśni. - powiedziała cicho dziewczyna, siadając pod jedną ze ścian pomieszczenia.
    Ale powiedziała to chyba tylko dlatego, żeby "zabić" jakoś tą przeraźliwą ciszę, która ich otoczyła.  W rzeczywistości nie miała wątpliwości, że jest już po nich. Max myślał o tym samym, ale nie odważył się wspomnieć o tym głośno.
    Przez krótki okres czasu przeszli tak wiele, że wydawałoby się, że przestało im zależeć na życiu. Tak jednak nie było.
-     Przeżyliśmy tamto, przeżyjemy jakoś to. - powiedział, próbując uwolnić się z więzów.
-     Z Glorią jako współlokatorką? - zapytała ironicznie Nicki.
-     Nawet z nią.
    Nie udało mu się uwolnić z pęt. Poranił sobie tylko przeguby dłoni.
-     Co za pech! - usłyszał nagle głos dziewczyny.
    Spojrzał w jej stronę pytająco.
-     Jakim cudem ocalał hibernator z całym oprzyrządowaniem?
-     O czym ty mówisz? - zdziwił się.
-     O perfidności losu. Gdyby i ta część Instytutu, tak jak i wszystko uległo zniszczeniu, nie byłoby teraz tych wszystkich kłopotów. Żyłbyś sobie spokojnie w oazie, a ja udawałabym aniołka.
-     Bzdura! Nawet gdybym cię nie spotkał, najprawdopodobniej zdechłbym na zarazę.
-     Albo i nie.
-     Nicki, daj spokój! Przecież nie ma sensu rozpamiętywać wszystkiego i gdybać.
-     Chyba zaczynam się rozklejać. - westchnęła. - Albo ten świat przerasta mnie. Nic na to nie poradzę.
-     To nie ten świat cię przerasta, to ty rozczulasz się nad sobą. A jak sama dobrze wiesz, to nie prowadzi do niczego dobrego.
- Jak zwykle masz rację. - powiedziała zrezygnowana.
    Po jakimś czasie zostali doprowadzeni do pułkownika, który pełnił funkcję dowódcy "podziemnego miasta". Poinformowano ich, że pułkownik rozstrzygnie o ich dalszym losie. Musiał wcześniej wysłuchać Glorii, bo zaczął niezbyt optymistycznie:
-     Mieszkańcy Port Augusta są naszymi wrogami. To zwierzęta, które zabawiają się katowaniem ludzi. Dlatego też wszyscy, których przechwytujemy giną. Was czeka taki sam los. Ale najpierw porozmawiamy sobie o kilku sprawach.
    I już miał o coś zapytać, kiedy Max przerwał mu:
-     Zgadzam się, gang z Port Augusta to zwierzęta. Rzeczywiście zasługują na los, który im zgotowaliście. Ale musimy coś sobie wyjaśnić.
    Zapadła złowroga cisza.
-     Co mianowicie? - zapytał pułkownik, patrząc na nich badawczo.
-     Co tu wyjaśniać?! - krzyknęła Gloria. - To mordercy i muszą umrzeć!
    Pułkownik jednak spojrzał na nią karcącym wzrokiem.
-     Nie jesteśmy z Port Augusta i nigdy nie należeliśmy do tego gangu.
    W sali powstał szum. Pułkownik uciszył wszystkich.
-     Czy możecie to udowodnić? - zapytał.
    Max odwrócił się nagle tyłem do niego i pokazał, że ma związane ręce. Po chwili oboje mieli je już oswobodzone.
-     Przybyliśmy tu z daleka. - zaczął Max. - Przejechaliśmy setki kilometrów w nadziei, że południe okaże się bardziej ludzkie i gościnne.
-     Więc przybywacie z północy? - zapytał pułkownik.
-     Przecież to bzdura! - znowu krzyknęła Gloria. - Na północy nie istnieje życie!
-     To nieprawda! - odezwała się Nicki. - Żyjemy, a więc jest tam życie.
-     Co miałeś na myśli, mówiąc że południe miało się okazać bardziej ludzkie? - zapytał pułkownik.
-     Myśleliśmy, że kiedy przybędziemy już na wymarzone południe, uwolnimy się przynajmniej częściowo od niebezpiecznych degeneratów. Ale niestety okazało się, że tacy ludzie istnieją również tutaj. Poznaliśmy ich już na własnej skórze.
-     Jak to?
    Max poczuł, że Nicki ściska mu rękę. Zrozumiał. Nie chciała o tym mówić. Przynajmniej nie przy wszystkich.
-     Oboje sporo wycierpieliśmy. Nie jest to nic przyjemnego, dlatego ...
-     Chcemy o tym usłyszeć. - upierał się pułkownik.
-     Co chcecie usłyszeć?! - krzyknęła nagle Nicki, występując do przodu. - To że zostałam wielokrotnie zgwałcona i pobita? To że Max był torturowany? Czy nie potraficie zrozumieć, że samo wspomnienie tego boli?! A może lubicie takie opowieści? Lubicie?! Ode mnie nic więcej nie usłyszycie. Nie mam zamiaru przechodzić przez to jeszcze raz tylko dlatego, że wy tego chcecie!
    Umilkła nagle. Max podszedł do niej. Widział na jej twarzy wściekłość i ból, a w oczach łzy. Przytulił ją mocno i pogładził dłonią po głowie. Potem spojrzał na zmieszanego pułkownika, jakby chciał zapytać: "Zadowoleni jesteście?"



***********************************

    Pomoc lekarska bardzo im się przydała. Mogli się też w końcu wykąpać i ubrać czyste rzeczy.
    Dopiero potem opowiedzieli pułkownikowi przez co musieli przejść na północy i w czasie drogi jaką przebyli.
    Historia pojawienia się Nicole wzbudziła prawdziwą sensację wśród ludzi z bazy. Uwierzono jej, bowiem bardzo dobrze pamiętała różne szczegóły ówczesnego świata. Nawet Gloria, która jako pierwsza ich dopadła i jako ostatnia odstąpiła od zamiaru ich zabicia, zbliżyła się do nich i zaczęła traktować jak równych sobie.
-     Musicie jej wybaczyć. - powiedział któregoś dnia pułkownik. - Kilka tygodni temu gang z Port Augusta zabił jej męża, syna i ojca. Ich ciała znaleźliśmy przypadkiem, ale to co z nich zostało było przerażające. Od tamtej pory mści się na naszych wrogach w taki sam sposób. Nigdy nie przypuszczałem, że może się aż tak zmienić. Musicie mi uwierzyć na słowo, to była delikatna i wyrozumiała kobieta, kochała bardzo swojego męża i syna, a mojego syna i wnuka. No, ale nie mówmy już o tym. Co chcecie dalej robić?
-     Myśleliśmy o dalszej podróży. - powiedziała Nicki.
-     Po tym wszystkim co przeszliście? - zdziwił się pułkownik.
-     Właśnie dlatego. - odparł Max. - Zbyt wiele przeszliśmy i nie chcemy tego znowu.
-     A czy nie boicie się, że ruszając w drogę narażacie się ponownie? Możecie przecież zostać tu. Znajdzie się miejsce dla jeszcze dwóch osób.
-     To oznaczałoby, że musielibyśmy walczyć o przetrwanie z gangiem z Port Augusta, a tego właśnie nie chcemy. Nawalczyliśmy się już sporo i teraz szukamy jakiegoś spokojnego miejsca.
-     Możecie go nie znaleźć.
-     Racja. - dodał Max. - Ale Port Pirie na pewno nie jest tym spokojnym miejscem.
    Pułkownik uśmiechnął się.
-     Więc nie przekonam was?
-     Raczej nie. - odparła Nicole.
-     Na pewno nie. - dodał Max.
-     Twardziele z was. Nie wiem czy wśród swoich ludzi, albo wśród gangu z Port Augusta, znalazłbym takich jak wy. Bóg da, że uda się wam i odnajdziecie swój raj. Życzę wam tego z całego serca.



***********************************

    Kilkanaście dni potem po uzupełnieniu zapasów żywności, benzyny, amunicji i innych rzeczy, wyruszyli w dalszą drogę. Ich punktem docelowym stała się Adelaide.
    Nie byli hucznie żegnani, ale do ostatniego momentu namawiano ich, żeby zostali. Nic jednak nie dały prośby. Z samego rana Max i Nicole wyjechali z opustoszałego miasta. Korzystając ze wskazówek pułkownika, jechali taką trasą, która była najbezpieczniejsza. Omijali małe, na pierwszy rzut oka wymarłe osiedla i miasta. Kilkadziesiąt kilometrów od Adelaide spotkali się z ludźmi, których znał pułkownik, i u których mogli odpocząć i uzupełnić zapasy.
    Kiedy następnego dnia znowu ruszali w drogę, oddział zwiadowczy ostrzegł ich przed małymi, ale groźnymi gangami w samym mieście.
-     Jest ich zaledwie kilka, ale to plaga. Zwalczają się nawzajem i trzeba uważać, żeby któremuś nie podpaść. Najlepiej omijać skupiska dobrze wyglądających domów. To ich siedziby.
    Podziękowali za radę i pożegnali się.
    Kiedy jechali asfaltową drogą myśleli o tym co jeszcze ich czeka. Przeżyli już tyle, że wydawać by się mogło, że to im wystarczy.
-     Może popełniliśmy błąd? - zapytał nagle Max, nie przerywając jazdy.
    Nicki spojrzała na niego zdziwiona.
-     Jaki błąd?
-     Przed chwilą myślałem o tym co jeszcze nas czeka. Jedyna rzecz gorsza od tych które już znamy to śmierć. A im dalej się posuwamy, tym jest gorzej.
-     Kiedyś i tak musimy umrzeć. - powiedziała, wzdychając.
-     Ale jeszcze nie teraz. Nabrałem chęci do życia i nie chcę umierać. Zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy zostali tam.
-     Zmęczyło cię to? - zapytała.
-     Sam nie wiem. Chyba po prostu chciałbym ci zaoszczędzić tego co jeszcze może nas spotkać.
-     Gdybyśmy zostali tam wcale nie mielibyśmy pewności, że nie spotka nas to samo, albo jeszcze coś gorszego.
-     Tak, ale bylibyśmy w jednym miejscu. No i nie bylibyśmy już sami.
-     Ja nie jestem sama. Mam ciebie i to mi wystarczy.
-     Miło z twojej strony, że to mówisz, ale jednak duże skupisko ludzi to coś innego niż podróż w nieznane dwojga ludzi.
-     Pewnie masz rację. - powiedziała cicho. - Ale nie chcę tam wracać. - dodała. - Może to błąd, nie wiem. Wolę jednak podróż. Ciągle wierzę, że gdzieś tam jest nasz mały raj, i że tam będziemy szczęśliwi i bezpieczni.
-     Nagle odezwała się w tobie niepoprawna optymistka? - uśmiechnął się Max.
-     Tak naprawdę ona zawsze była we mnie, chociaż czasami pozwalała nad sobą górować innym odczuciom.
-     A już myślałem, że ta iskra nadziei zgasła.
-     Jeszcze nie, ale były chwile, że prawie zgasła.
    Pod wieczór dotarli do małej osady niskich domków. Byli już w Adelaide.
-     Przenocujemy tu. - powiedział Max, wysiadając z samochodu.
    Nicki nie ruszyła się z miejsca. Wpatrywała się w ciemne kształty miasta.
-     Coś nie tak? - zapytał.
-     Nie. Wiesz co mi się przypomniało?
-     Co?
-     Miasto. Wtedy też dotarliśmy do niego wieczorem. Tak bardzo tego wtedy pragnęłam. I tak bardzo się rozczarowałam.
-     Teraz też się tego boisz?
-     Właściwie nie. Tylko już nie ma we mnie tego entuzjazmu. Może to źle?
-     Entuzjazm zawsze przygasa, kiedy bliżej poznaje się swoje otoczenie. To naturalny etap życia w tym świecie.
-     Ciekawe czy może zgasnąć całkiem.
    Max zastanowił się chwilę i powiedział, uśmiechając się:
-     Chyba nie w twoim wypadku.
    Dziewczyna też się uśmiechnęła.
    Znaleźli bezpieczny nocleg w jednym z opuszczonych domów.
-     Niczego sobie chatka. - mruknęła z zadowoleniem, oglądając pomieszczenia. - Gdyby trochę tu posprzątać ...
-     Przecież wiesz, że się nie opłaca. Jutro i tak wyruszymy dalej.
-     Szkoda. - powiedziała do siebie cicho.
-     Co mówiłaś? - zapytał.
-     Nie, nic. Mówiłam, że masz rację.
    Kiedy po kolacji leżeli już obok siebie, Nicki zapytała nagle:
-     Co będzie dalej Max?
-     Co masz na myśli?
-     Kiedyś skończy nam się benzyna, żywność, amunicja. A poza tym nie możemy przecież ciągle iść przed siebie. Takim sposobem moglibyśmy okrążyć Australię.
-     Na szczęście nie możemy. Prawdę mówiąc sam nie bardzo wiem co dalej. Pewnie w końcu znajdzie się jakieś wyjaśnienie. To zbyt wielki luksus wiedzieć co będzie dalej. Tego nie wie chyba nikt.
-     Chyba? - zapytała, opierając głowę na jego piersi.
-     Kiedyś byli jasnowidze, to może i teraz są. Oni pewnie wiedzą co będzie dalej. Ale niestety nie znam nikogo takiego.
-     Ciekawe czy wiedzieli co się stanie?
-     Jasnowidze?
-     Tak. Ciekawe czy wiedzieli, że będzie wojna?
-     O takiej wojnie mówiono przez wiele lat. Byli tacy, którzy twierdzili, że wcześniej czy później to się musi stać. No i mieli rację.
-     Czasami myślałam sobie, że gdyby słuchać się wróżbitów, świat byłby inny.
-     Przesada.
-     Słyszałeś o tym, że w XX wieku głowy państw radziły się takich ludzi?
-     Podobno, ale przez to nie uniknęli kilku konfliktów.
-     Masz rację, ale to mimo wszystko trochę śmieszne, nie uważasz? - zaśmiała się.
-     Wyobraź sobie, że prezydent Stanów Zjednoczonych siedzi w ciemnym pokoju. Przed nim siedzi Cyganka, podobna do czarownicy, z długimi szponiastymi paznokciami, a przed nią na czarnej aksamitnej poduszce leży szklana kula.
-     A pan prezydent pyta ściszonym głosem: "Wygram czy nie?".
    Oboje zaczęli się śmiać.
-     To musiało być komiczne. - powiedziała w końcu.
-     A co najgorsze oni przeważnie wierzyli w to. Ale kto wie? Może te wszystkie czarownice miały czasami rację? Chyba nigdy nikt nie odpowie na to pytanie.
-     Tak, ciągle pozostają pytania bez odpowiedzi. - westchnęła. - Na przykład co będzie jutro?
    Wsparł się na łokciu, spojrzał na nią i powiedział:
-     Prawdopodobnie jeszcze jeden dzień. Ale wiem też coś w kwestii nadchodzącej nocy.
-     Tak? A co mianowicie? - uśmiechnęła się.
-     No cóż, na to jest tylko jedna odpowiedź.
    Nachylił się nad nią i zaczął ją delikatnie całować.
-     To najlepsza odpowiedź jaką znam. - powiedziała i przyciągnęła go do siebie.



***********************************

    Następnego dnia od samego rana padało, a popołudniu rozpętała się burza.
-     Nie ma mowy o dalszej podróży. - powiedział Max.
-     Jak długo to może potrwać?
-     Nie mam pojęcia. Przez noc powinno przejść.
    Ale nic tego nie zapowiadało. Burza wcale nie traciła na sile, a w nocy zaczęła się szybko zbliżać do miasta.
    Położyli się spać dosyć późno. Nicole nie mogła zasnąć. Leżała nieruchomo obok śpiącego Max'a. W końcu jednak cicho wstała. Przez jakiś czas chodziła niespokojnie po przyległym pokoju.
    Myślała o różnych sprawach. Nawet nie zauważyła, że deszcz przestał padać. Pewnie dlatego, że burza ciągle przybierała na sile. Nagle niebo rozjaśniło się i wszystkim wstrząsnął potężny grzmot. Przeszył ją dreszcz. Już od dawna nie słyszała takiego rozdzierającego odgłosu. Od jak dawna? Od 13 ... Tak, od 13 lat.
    Wydawało jej się, że cały świat wypełniony jest groźnymi pomrukami burzy. Pioruny uderzały coraz bliżej i zaczęła się bać. Nie miała ochoty paść ofiarą jakiegoś przypadkowego pioruna. Do okna nawet nie podchodziła. Spojrzała na Max'a. Spał w najlepsze.     Pomyślała, że albo był bardzo zmęczony, albo przywykł do takich zjawisk natury.
    Burza jakby na chwilę zatrzymała się w miejscu. Za to w krótkich odstępach czasu wysyłała na ziemię oślepiające błyskawice.
    Wszystko dookoła przypominało jakiś senny koszmar. Różnica była taka, że wszystko działo się na jawie. Miała wrażenie, że na pierwszy rzut oka wymarłe miasto, ponury, ciemny dom i jakieś dziwne kształty wokół niej rozświetlane piorunami, za chwilę dosięgną ją, a ona nie będzie potrafiła uciec.
    Ileż to razy śniło jej się to wszystko. Bała się wtedy śmiertelne, choć potem okazało się, że było to niczym wobec strachu, jaki poznała w czasie podróży. W jej snach byli też ludzie. Przynajmniej myślała, że to ludzie. Nie dawali jej spokoju, nie pozwolili zatrzymać się. Ojciec, przyjaciele i znajomi byli wszędzie. Wychodzili z każdego kąta. Jedni męczyli ją swoim wołaniem, wyglądem, inni chcieli jej pomóc. Ale wtedy zawsze okazywało się, że to niemożliwe.
    Przez wiele tygodni męczyły ją takie koszmary. Były tylko uzupełniane przez coraz to nowe postacie.
    Nagle poczuła się zmęczona. Zmęczona i przerażona. Cała ta podróż wykańczała ją. Miała wszystkiego dość, choć wiedziała, że nie może się poddać, bo to jeszcze nie kres drogi.
    Siedziała pod ścianą i wpatrywała się w ciemność przed sobą.
    Ciemność znowu zaczęła rozjaśniać się przy każdej błyskawicy. I za każdym razem na ścianie widać było inne kształty. Chciała zasnąć tak jak Max. Jej mięśnie i nerwy były tak napięte, że aż bolały. Głowa jej pękała. Potrzebowała odpoczynku, ale w tych warunkach ...
    Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu. Prawie krzyknęła.
-     To tylko ja! - usłyszała.
    Obok niej klęczał Max.
    Odetchnęła z ulgą i przylgnęła do niego.
-     Nie chciałem cię przestraszyć. Przepraszam. - powiedział.
    Usiadł koło niej i objął ją ramieniem.
-     Jesteś cała spięta. - stwierdził.
    Piorun znowu rozciął czarny płaszcz nocy. Nicki mocniej przytuliła się do Max'a.
-     To tylko burza. - powiedział. - Chyba nie boisz się burzy? - zapytał, patrząc na nią.
-     Boję się burzy, tego miasta, tego domu, ludzi, których spotkaliśmy i których spotkamy. Boję się wszystkiego i jestem już zmęczona tym strachem. Tak bardzo chciałabym odpocząć, ale nie potrafię spać, kiedy szaleje taka burza.
    Westchnął tylko. Nie mógł jej pomóc.
    Burza ucichła dopiero nad ranem. Wraz z nią zasnęła dziewczyna.
    Max delikatnie ułożył ją na posłaniu i okrył kocem. Wkrótce spała twardym snem.



***********************************

    Obudziła się zupełnie nagle. Ale nie chciało jej się jeszcze wstawać. Zamknęła znowu oczy w nadziei, że zaśnie ponownie. Mimo że leżała tak kilkanaście minut, nie zasnęła. Była zła niewyspana, zmęczona i skostniała.
    Odwróciła się na drugi bok. Obok niej nie było Max'a. Nie słyszała go nigdzie w pobliżu. Usiadła, wsłuchując się w otoczenie. Wszędzie panowała cisza.
-     Max! - zawołała go.
    Cisza. Gdzie mógł się podziać?
-     Max! - zawołała głośniej, wstając.
    I znowu nic. Zaczęła się denerwować.
    Nigdy nie odchodził tak daleko, nie zostawiał jej samej.
    Była sama w domu, to pewne.
    A jeżeli coś się stało?
    Wyjrzała ostrożnie przez okno. Nic. Nigdzie ani żywego ducha. Nie wiedziała co robić. Nie była w stanie nic wymyśleć.
    Kompletnie nic nie przychodziło jej do głowy.
    Wzięła do ręki swój rewolwer. Nie wiedziała do czego może jej się przydać, ale instynkt podpowiadał jej, że lepiej mieć go przy sobie.
    Nagle usłyszała za sobą szmer. Odwróciła się gwałtownie.
    Za nią stał Max, a lufa jej rewolweru spoczywała na jego piersi. Max wydawał się zaskoczony. A dziewczyna cała zesztywniała.
-     Co się stało? - zapytał cicho, powoli odsuwając od siebie lufę pistoletu.
    W końcu Nicki poruszyła się.
-     I on się pyta co się stało. - powiedziała, starając się lekko uśmiechnąć. - Co się stało? Sama chciałabym to wiedzieć! - powiedziała podniesionym głosem. - Budzę się, a ciebie nie ma! Wołałam cię, a ty jakbyś się rozpłynął! I nagle zjawiasz się jak duch! Nigdy więcej tego nie rób!!
-     Czego?
-     Nigdy więcej nie skradaj się! Słyszysz?! Nigdy więcej!
    Oddychała szybko i cała się trzęsła.
    Wiedział w jakim jest stanie. Sam przez to przechodził. Objął ją i przytulił, mimo że się broniła. Po chwili trochę się uspokoiła. Ale wciąż drżała.
-     Przepraszam Nicki. Nie chciałem żeby to tak wyszło. Spałaś i pomyślałem sobie, że nic się nie stanie jeśli na chwilę wyjdę. Nie przypuszczałem, że się obudzisz. Nie chciałem cię przestraszyć.
    Dziewczyna objęła go w końcu.
-     Nie rób tego nigdy więcej. Nie zostawiaj mnie samej. Szczególnie w takim miejscu.
-     To się więcej nie powtórzy. - przyrzekł jej.
    Kiedy uspokoiła się prawie całkowicie, zapytał:
-     Chcesz wiedzieć gdzie byłem?
    Skinęła głową, uśmiechając się lekko.
-     Zrobiłem mały rekonesans po okolicy. Nie zaobserwowałem żadnych ruchów. Nie widziałem żadnych ludzi, czy maszyn. Wszędzie dookoła cisza i błoto.
-     Pojedziemy dzisiaj dalej? - zapytała.
-     Myślałem, że wolałabyś odpocząć. - powiedział. - To dobre miejsce, moglibyśmy ...
-     Proszę cię, Max! Nie tu! Wolę już dalej jechać. Chyba że ty...
-     W porządku. Ja jestem wypoczęty. Jeżeli naprawdę chcesz, możemy po południu ruszyć dalej.
-     Tak byłoby dobrze.
-     Więc bierzemy się do pakowania. - uśmiechnął się, wstając.
    Gdy nadeszło południe, byli już gotowi do drogi.
    Jechali przez szare miasto, zwracając uwagę na każdy szmer czy ruch. Ale tylko wiatr i ciemne chmury dotrzymywały im towarzystwa. Byli coraz bliżej centrum. Jechali chyba główną ulicą, jedyną przejezdną. Inne mijane przecznice były zabarykadowane czym się dało. Nie mieli więc innego wyboru.
    W pewnej chwili Nicole zapytała:
-     Słyszałeś to?
-     Co? - zdziwił się.
-     Jakiś hałas. Zatrzymaj na chwilę.
    Max zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Teraz i on usłyszał jakiś dziwny hałas. Jakby silniki motorów.
    Dziewczyna obejrzała się za siebie i znieruchomiała.
-     Max, mamy towarzystwo. - powiedziała.
    Sheridan również obejrzał się.
-     Trzymaj się mocno. Musimy się ich pozbyć.
-     Świetny pomysł.
    Ruszyli z kopyta. Tylko błoto poleciało spod kół. Tamci ruszyli również. Zaczął się wyścig, w którym stawką było życie.
    Pierwszy strzał był niecelny, ale był znakiem że tamci mają raczej nieprzyjazne zamiary.
    Dziewczyna nie czekając na to co powie Max, zaczęła strzelać do ścigających ich ludzi.
    Minęli już centrum, ale wciąż mieli na ogonie gang. Tamci nie mieli najwyraźniej zamiaru dać za wygraną.
-     Cholera! - zaklął głośno Max.
-     Co się stało? - zapytała przestraszona.
-     Paliwa starczy nam najwyżej na kilkadziesiąt minut, może na godzinę.
-     Szlag by to trafił!
    Całe to zamieszanie trwało już dosyć długo. Jechali wciąż przed siebie, usiłując wymknąć się swoim prześladowcom. Zabudowania były coraz mniejsze i rzadsze.
-     Barykada! - krzyknęła w pewnej chwili Nicole.
    Max zaklął pod nosem i wykonał ostry skręt w lewo w jedną z ulic. Na ich szczęście była przejezdna. Zaczęli kluczyć między domami. W pewnym momencie zatrzymali się. Wszędzie panowała cisza.
-     Chyba ich zgubiliśmy. - powiedziała, rozglądając się.
-     Coś mi się tu nie podoba. Jest zbyt cicho. Zgubiliśmy ich dopiero niedawno. Powinniśmy ich słyszeć.
-     Co to jest? - zapytała nagle, patrząc przed siebie.
    Max też tam spojrzał.
-     Wygląda jak lotnisko. - powiedział.
-     Bo to jest lotnisko. Wygląda na prywatne.
-     Skąd wiesz?
-     Widziałam takie. Zbyt małe na międzynarodowe czy chociażby krajowe i zbyt małe na wojskowe. Ale akurat takie, żeby wystarczyło jednemu bogatemu facetowi. Takie lotniska mają podziemne korytarze. One pod ziemią wyglądają bardziej imponująco niż nad ziemią!
-     Masz pewność?! - zirytował się Max.
-     Na 90%. Zanim położyłam się spać 13 lat temu była moda na takie prywatne lotniska. Możemy spróbować.
-     Sam nie wiem ...
-     To być może jedyna szansa.
-     I chcesz tam się schować? A jeżeli ktoś inny wpadł na ten sam pomysł, tylko znacznie wcześniej niż ty? Co wtedy zrobimy?
-     A co chcesz robić? Stać tu i czekać aż nas znajdą? Masz lepsze wyjście?
-     Fakt, nie wymyśliłem nic lepszego. Dobra, jedziemy tam. Pod warunkiem, że starczy nam benzyny.
-     Musi.
    Lotnisko było widoczne, ale było do niego kawałek drogi, którą musieli jak najszybciej przebyć.
    Wjechali w końcu na teren lotniska. Jak do tej pory wszystko szło dobrze. Ale tylko do pewnego momentu. Znowu zostali zauważeni przez ten sam gang. I znowu zaczął się wyścig.
-     Lepiej żebyśmy mieli gdzie się ukryć! - krzyknął Max.
    Nicki też o tym pomyślała.
    Co się stanie, jeżeli okaże się, że właściciel tego lotniska wcale nie szedł za modą i nie rozbudował podziemi?
    Doszła tylko do jednego wniosku: to będzie ich koniec.
    Samochód co chwilę podskakiwał na nierównej nawierzchni. Budynki były coraz bliżej. Jeszcze chwila i będą w miarę bezpieczni!
    Jeszcze tylko ...
    Jedyne co w tej chwili poczuła, to zdziwienie a ułamek sekundy potem niespodziewany ból. Natychmiast zrozumiała co się stało.
    Samochód leżał do góry kołami, a oni wyrzuceni z niego kilka metrów dalej. Zauważyła gang zbliżający się do nich, broń leżącą obok niej i nachylającego się nad nią Max'a.
-     Jesteś cała? - zapytał.
    Z jego brwi ciekł strumyczek krwi.
-     Chyba tak. - odparła.
-     Musimy stąd wiać! I to szybko! Zaraz tu będą!
    Pomógł jej wstać i podał karabin. Pociągnął ją za sobą. Biegli ile sił w nogach do zbawiennego budynku. Za nimi ruszyli motocykliści. Ale nie spieszyli się. Tak jakby bawili się ze swoimi przyszłymi ofiarami.
    Dla Max'a i Nicole były to dodatkowe sekundy a nawet minuty. I nie zamierzali ich marnować.
    Dobiegli w końcu do celu. Drzwi były zamknięte. Max stanął na chwilę, a zaraz potem natarł na nie całym ciałem. Wyważył je dopiero za trzecim razem. Od wewnątrz zabarykadowali się czym się dało: szafkami, biurkami i innymi większymi sprzętami.
-     Szukaj przejścia do tych podziemi! - krzyknął, przesuwając biurko.
    Właśnie! Podziemia! Tu musi być coś takiego! Po prostu musi!
    Znalazła. Tym razem drzwi były otwarte. Weszli do ciemnego pomieszczenia, które natychmiast rozświetliło się jasnym światłem.
-     Miałaś rację. - powiedział.
-     Zobacz, śluza! Możemy zamknąć ten korytarz metalową śluzą.
- Jest gruba?
-     Sam zobacz.
-     Dobra, zamykamy!
    Zamknąć! Ale jak?! Stała przy pulpicie komputera i myślała.
    Myślała intensywnie. Była przecież na takim prywatnym lotnisku!
    I to nie raz. Była przy takiej śluzie! Wiedziała jak się ją obsługuje! Jaka była komenda?! Że też akurat teraz ...
-     Pospiesz się! - krzyknął.
-     Nie poganiaj mnie, bo sobie nic nie przypomnę!
    No już! Miała to na końcu języka! Wystukała coś na klawiaturze.
    Na ekranie pojawił się napis: "ZŁA KOMENDA".
    Co jest nie tak?! Jaki błąd popełniła?! Cholera! Gdzie jest ten błąd?! Wprowadziła inną komendę. Coś zgrzytnęło i śluza zaczęła się zamykać. Zanim się zamknęła, usłyszeli wybuch. Spojrzeli na siebie.
-     To samochód. - powiedział.
    Skinęła tylko głową.
    Śluza zamknęła się zupełnie.
    Ruszyli dalej. Korytarz był jeden, ale w pewnej chwili stanęli na rozwidleniu.
-     Co teraz? - zapytał.
    Na ścianie były jakieś znaki.
-     Tędy dojdziemy do innych biur, a tędy ... do warsztatu, albo do hangaru.
-     Więc idziemy do hangaru. - zdecydował Max.
    Ruszyli biegiem przed siebie.
    Mimo, że napotykali na inne odnogi, konsekwentnie szli dalej, aż dotarli na miejsce.
-     Pusty. - powiedział.
-     Tu musiał stać samolot pasażerski. - zauważyła. - Tam jest przejście do następnego.
    Przebiegli przez pustą przestrzeń i dotarli do następnych drzwi.
    Znowu szli wąskim korytarzem. Potem schody w dół i dwa inne korytarze.
-     Tu biuro, a tam wyjście. - powiedziała.
-     Idziemy dalej.
    Schody w górę. Długi korytarz. Drzwi.
    Otworzyli je ostrożnie. W hangarze nie było nikogo.
    Był za to samolot.
    Weszli tam, dysząc.
    Max przyglądał się maszynie z zainteresowaniem. Wyglądała na nieuszkodzoną. Nicole znała to spojrzenie.
-     Max, nie patrz tak na ten samolot. - powiedziała.
-     Prowadziłaś kiedyś coś takiego? - zapytał.
-     Nigdy w życiu. To samolot, a nie samochód.
-     A ja leciałem czymś takim. Pilotowałem. - dodał.
-     Max, nie chcesz chyba ...
-     Dlaczego nie? To dobry pomysł. Poza tym byłem całkiem niezłym pilotem.
-     No nie wiem ...
-     Wolisz spotkać się z tamtymi?
-     Przecież jesteśmy tu bezpieczni!
-     Wcale nie! Jeżeli nie wejdą tu teraz, wejdą później. Ale wejdą na pewno. A wtedy nie chciałbym się z nimi spotkać.
    Jęknęła zrezygnowana.
-     Jak chcesz się stąd wydostać? Jesteśmy pod ziemią. - przypomniała mu.
-     Samolot stoi na platformie. Wystarczy ją uruchomić i ...
-     I mieć nadzieję, że oderwiemy się od ziemi i przeżyjemy. - wtrąciła.
    Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Potem usiadł za sterami.
    Chwilę wodził wzrokiem po tablicy rozdzielczej. Włączył wskaźniki.
-     Nie uwierzysz, Nicki! - krzyknął.
    Podeszła do niego.
-     Co?
-     Jest zatankowany. Gotowy do startu.
-     Tylko bez pilota.
-     Nie wierzysz we mnie? - zapytał.
-     Wydaje mi się, że jesteś o wiele lepszym kierowcą niż pilotem.
-     Przypomnę sobie wszystko. To tak jak z jazdą na rowerze, nigdy się tego nie zapomina. A poza tym czy zawiodłem cię kiedyś?
    Nie odpowiedziała.
-     Poszukaj mechanizmu podnoszenia platformy i otwierania hangaru. - powiedział.
    Zrobiła to o co prosił. Znalazła bez problemu. Przeczytała pospiesznie komputerową instrukcję mechanizmów. Była tam też mowa o tym, że można te same manewry wykonać przez klawiaturę lub przez ręczny nadajnik. Nadajnik? Jak on wygląda? Otrzymała jego komputerowy trójwymiarowy obraz. Wąskie czarne długie na około 20 cm pudełeczko z miniaturową klawiaturą i ekranem kontrolnym. Gdzie to może być? Zaczęła przetrząsać wszystkie szuflady, szafki i inne zakamarki. W miarę jak coraz więcej takich miejsc przeszukiwała bez rezultatu, coraz bardziej się denerwowała. Znalazła przez przypadek ukryty w ścianie schowek, a w nim nadajnik! Odetchnęła z ulgą.
    Wzięła go do ręki i dokładne obejrzała. Klawiatura, ekran ...
    Wszystko się zgadzało.
    Znowu pobiegła do komputera. Prześledziła symulowany manewr dwa razy. Za trzecim razem powtarzała cicho kolejne czynności.
-     Jestem już gotowy, a ty?! - usłyszała głos Max'a.
-     W porządku! Zaraz u ciebie będę!
    Zablokowała klawiaturę komputera, przełączając jednocześnie wszystkie czynności na nadajnik.
    Parę minut potem oboje siedzieli już w samolocie zabezpieczeni pasami.
-     Jesteś pewien, że to będzie działało? - zapytała nagle, nie patrząc na niego.
-     Mam nadzieję. - powiedział cicho i dodał głośniej: - Przekonamy się jak tylko wydostaniesz nas z tej piwnicy.
-     Jasne. - powiedziała i zaczęła kodować wszystko na klawiaturze nadajnika.
-     Gotowe. Teraz tylko prześlemy to do komputera i ... - podniosła nadajnik, skierowała go w odpowiednią stronę i nacisnęła klawisz przesyłu informacji.
    I ... nic się nie stało.
    Zacisnęła powieki. Ręce zaczęły jej się trząść.
-     Spokojnie, Nicki. - uspokajał ją. - Dasz sobie radę! Tylko spokojnie pomyśl. Nie spiesz się.
    Z zamkniętymi oczami zaczęła przypominać sobie poszczególne czynności. W końcu zaczęła je na nowo programować.
    Przesłała je do komputera i ... ciche "pik, pik" dało znać, że wszystko jest w porządku. Komputer przyjął polecenie.
    Przez moment siedzieli cicho i nieruchomo, czekając na efekty, aż w końcu poczuli jak platforma unosi się.
-     Udało się! - krzyknęła i natychmiast zamilkła.
    Dach nad nimi i ściana przed nimi zaczęły się rozsuwać.
    Zanim skończyła się ich podróż w pionie, Nicki powiedziała:
-     Max, nie wiadomo co się może zaraz stać. Ale miałeś rację, całe nasze życie jest ryzykiem. Chciałabym, żebyś wiedział, że cokolwiek się stanie ...
    Patrzyła mu w oczy. Były pełne nadziei, a ona mówiła takie rzeczy! Ale nie mogła się powstrzymać. Zaczynał się chyba najniebezpieczniejszy etap ich podróży.
-     ... jestem przy tobie, kocham cię i nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobiłeś. Nigdy cię nie zapomnę.
    Ich usta złączyły się na chwilę.
-     Mówisz jak na pogrzebie, a to dopiero początek nowego rozdziału. Ale wiedz, że ja też cię kocham.
    Platforma zatrzymała się. Byli już na powierzchni.
    Max spojrzał na Nicki, uśmiechnął się i uruchomił silnik samolotu. Wjechali na płytę lotniska.
-     Max! - niemal krzyknęła.
    Z prawej strony ujrzeli na razie stojący w miejscu gang motocyklowy. Skręcił w lewo. Samolot poddał się jego poleceniom.
    Ale dziewczynie wydawało się, że to trwa nieskończenie długo.
    Tymczasem gang nie stał dłużej bezczynnie. Ruszyli z miejsca i pędzili w ich stronę. Samolot był już na pasie startowym.
-     Teraz pokażemy im co ta maszyna potrafi. - powiedział.
    Zamknęła oczy i ... po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęła się gorliwie modlić. Nieważne jak i gdzie wylądują! Byleby teraz oderwać się od ziemi! Uciec od tamtych ludzi!
    I nagle poczuła dziwny skurcz żołądka. Nie było to nic przyjemnego, ale ... Znała to uczucie! Czuła się tak zawsze wtedy kiedy ... leciała samolotem!
    Otworzyła oczy. Lecieli! Najpierw nisko, a potem coraz wyżej.
    Już nie obchodzili ją ludzie na ziemi. Była od nich wolna! Oboje byli wolni! Chciało jej się krzyczeć z radości, ale nie mogła wykrztusić z siebie słowa.



***********************************

    Max radził sobie całkiem nieźle z samolotem. Oboje, a w szczególności Nicole byli już spokojni. Wyrwali się, a to było najważniejsze.
    W czasie lotu rozmawiali, śmiali się i nawet nie spostrzegli, jak wiele czasu upłynęło od chwili startu.
    W pewnym momencie Max spojrzał na przyrządy, a potem na mapę. Miał poważną minę i dziewczyna trochę przestraszyła się.
-     Co się stało? - zapytała.
-     Według mapy i kompasu, to musi być Melbourne. - powiedział, wskazując miasto w dole.
    Było duże i mimo wszystko piękne.
-     To jest Melbourne, Max. - powiedziała cicho.
    Słońce zbliżało się powoli do horyzontu.
    Nagle ogarnął ją dziwny spokój. Takiego spokoju nie czuła od lat, nie sądziła nawet, że kiedyś jeszcze go poczuje. Prawie zapomniała jakie to potrafi być przyjemne.


K O N I E C


Ze względu na wielkość opowiadania zostało ono podzielone na cztery części . Tu jest część I ,tu  część II , a tu część III


t był już na pasie startowym.
-     Teraz pokażemy im co ta maszyna potrafi. - powiedział.
    Zamknęła oczy i ... po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęła się gorliwie modlić. Nieważne jak i gdzie wylądują! Byleby teraz oderwać się od ziemi! Uciec od tamtych ludzi!
    I nagle poczuła dziwny skurcz żołądka. Nie było to nic przyjemnego, ale ... Znała to uczucie! Czuła się tak zawsze wtedy kiedy ... leciała samolotem!
    Otworzyła oczy. Lecieli! Najpierw nisko, a potem coraz wyżej.
    Już nie obchodzili ją ludzie na ziemi. Była od nich wolna! Oboje byli wolni! Chciało jej się krzyczeć z radości, ale nie mogła wykrztusić z siebie słowa.



***********************************

    Max radził sobie całkiem nieźle z samolotem. Oboje, a w szczególności Nicole byli już spokojni. Wyrwali się, a to było najważniejsze.
    W czasie lotu rozmawiali, śmiali się i nawet nie spostrzegli, jak wiele czasu upłynęło od chwili startu.
    W pewnym momencie Max spojrzał na przyrządy, a potem na mapę. Miał poważną minę i dziewczyna trochę przestraszyła się.
-     Co się stało? - zapytała.
-     Według mapy i kompasu, to musi być Melbourne. - powiedział, wskazując miasto w dole.
    Było duże i mimo wszystko piękne.
-     To jest Melbourne, Max. - powiedziała cicho.
    Słońce zbliżało się powoli do horyzontu.
    Nagle ogarnął ją dziwny spokój. Takiego spokoju nie czuła od lat, nie sądziła nawet, że kiedyś jeszcze go poczuje. Prawie zapomniała jakie to potrafi być przyjemne.


K O N I E C


Ze względu na wielkość opowiadania zostało ono podzielone na cztery części . Tu jest część I ,tu  część II , a tu część III