Ze względu na wielkość opowiadania zostało ono podzielone na cztery części . Tu jest część I ,tu  część III , a tu część IV


KOSZMARNE PRZEBUDZENIE
część II

Autor : MattRix
GDYNIA, styczeń 1991
HTML : ARGAIL



    Obudził ją ból. Nie była tylko pewna czy to był jeden ból. Poruszyła się.
-     Leż spokojnie! - usłyszała znajomy głos. - Nie ruszaj się, bo wszystko diabli wezmą!
    Otworzyła oczy. Tuż przy niej siedział Max.
-     Zaraz zmienię ci opatrunek i zjesz coś. - powiedział.
    Starał się delikatnie zmienić opatrunki na nodze i ramieniu. Mimo to jednak sprawił jej ból. Potem podał jej posiłek. Odwróciła głowę.
-     Powinnaś coś zjeść. - powiedział. - Jesteś bardzo osłabiona. Byłaś przez prawie cztery dni nieprzytomna, dlatego powinnaś się wzmocnić.
    Nie chciała jeść. Wiedział, że nie zmusi jej.
-     No dobrze. Może zgłodniejesz później.
    Nicole milczała. Max przypuszczał, że jest tak słaba, że nie może mówić. Teraz jednak spostrzegł, że wcale tak nie jest.
-     Przepraszam, że uderzyłem cię. Musiałem. Zachowywałaś się okropnie. Całkiem jakbyś straciła rozum.
    Nie odpowiedziała. Nawet nie parzyła w jego stronę.
    Max nic z tego nie rozumiał.
-     Nie wiem dlaczego milczysz, ale skoro chcesz, to proszę bardzo. Muszę cię teraz zostawić. Mam robotę. - powiedział i wstał.
    Chwilę potem zniknął jej z oczu.
    Była na niego wściekła! Po co wrócił?!
    Owszem, chciała wydostać się z miasta, ale kiedy w końcu nadarzyła się okazja, mogła względnie szybko zakończyć farsę, zwaną życiem.
    Max wszystko zniweczył. Tamtego dnia kielich goryczy przelał się i jedynym wyjściem była śmierć. Co z tego, że znowu jest bezpieczna w oazie, do której chciała wrócić? Przecież życie tu to też farsa, wegetacja. Po co to wszystko?
    Poruszyła się. Ból. Nic więcej, tylko ból. Postanowiła jednak wstać za wszelką cenę. Opatrunek na nodze puścił, a rana otworzyła się. Opatrunek na ramieniu zerwała. Stała przy palmie. Była rzeczywiście słaba.
    Gdzie był ten sztuczny zbiornik z radioaktywną wodą?
    Ruszyła w końcu powoli w jego stronę.

***********************************

    Przez te cztery dni zastanawiał się dlaczego zachowywała się tak dziwnie. Tam w mieście i teraz tu, gdzie była bezpieczna. Wtedy w mieście myślał najpierw, że zrobiła się agresywna, bo musiała się bronić. Ale kiedy i jemu zagroziła śmiercią, w jej oczach ujrzał coś dziwnego. Coś czego nigdy przedtem w nich nie widział.
    Desperacja? Rezygnacja? Może tak, ale dlaczego tak się zachowywała, kiedy był już przy niej? Co się z nią stało przez ten czas spędzony w mieście?
    A teraz to milczenie. Nie była aż tak słaba, żeby nie móc mówić. Sprawiała wrażenie obrażonej. Ale za co? Czy za to, że uderzył ją wtedy? Musiał. A może za to, że ją uratował, że dzięki niemu żyje? Może ona wcale nie chciała, żeby ją ratował? Wtedy wszystko byłoby jasne. Jeśli tak było, oznaczało to, że chciała popełnić samobójstwo wdając się w walkę w mieście.
    Ale dlaczego? Czy aż tak bardzo się zawiodła na życiu? Nie mógł uwierzyć, że mogłaby posunąć się do tego.
    Zaczęło go to dręczyć. Postanowił wrócić do obozu i porozmawiać z nią.
    Już po chwili był tam. Nie zastał w nim jednak dziewczyny.
-     Cholera! Znowu się zaczyna! - mruknął.
    Przy posłaniu zauważył zerwane opatrunki i sporo krwi.
-     "Ta wariatka to rzeczywiście samobójczyni!" - pomyślał i zaczął jej szukać.
    Pomogły mu w tym ślady krwi i jej stóp. Już wiedział dokąd szła. Puścił się biegiem w tamtą stronę. Dogonił ją niemal natychmiast.
-     Ty skończona idiotko! - wrzasnął na nią. - Co ty wyprawiasz?! Stój!
    Nicki odwróciła się, a potem przyspieszyła kroku. Ból był nieznośny. Noga nie wytrzymała i dziewczyna upadła na kolana.
    Max podbiegł do niej i chwycił za ramiona.
-     Samobójczyni! Słyszysz? Jesteś samobójczynią! W dodatku tchórzliwą!
    Płakała. Nie wiedział czy z bólu czy z innego powodu.
-     Jak mogłaś coś takiego zrobić? Dlaczego?
    Potrząsnął nią.
-     Już dłużej nie wytrzymam... - wyszeptała, szlochając.
    Była rzeczywiście załamana i zrezygnowana. Znał to uczucie. Sam przez to przechodził.
-     Wrócimy teraz do obozu i zajmę się tobą. - powiedział.
-     Nie! Nie chcę tam wracać! - protestowała.
-     Nicole! - potrząsnął nią znowu. - Nie możesz tego zrobić!
-     To moje życie i mogę z nim zrobić co mi się podoba! Puść mnie!
-     Na to zawsze jest czas!
-     Max, proszę cię pozwól mi tam iść! - prosiła go, ciągle płacząc.
-     Pierwszy raz od wielu lat mogę komuś uratować życie. Dlatego nie pozwolę ci tam pójść. Nie ma mowy!
    Pomógł jej wstać, wziął ją na ręce i ruszył w stronę obozu. Szlochała cicho, opierając głowę o jego ramię.
    W obozie opatrzył jej znowu rany i kazał wypić jakiś napój.
-     Będziesz po tym spała kilka godzin. - powiedział.
    Już po kilku minutach zasnęła.    

***********************************

    Przez cały następny dzień dziewczyna wyglądała jakby była nieobecna. Leżała przez cały czas, nie odzywając się nawet słowem. Max próbował kilka razy rozmawiać z nią, ale nie osiągnął celu.
    Była jakby w szoku. Nie wiedział jak może jej pomóc, a chciał tego. Było mu jej żal. Pilnował jej, aby znowu nie popełniła jakiegoś głupstwa.   Kiedy późnym wieczorem zasnęła, poszedł do źródła po wodę. Nie trwało to dłużej niż dwie minuty. Gdy wrócił, Nicki siedziała oparta o pień palmy. W jej ręku zobaczył rewolwer. Dziewczyna zauważyła go. Uśmiechnęła się i przyłożyła sobie lufę do skroni.
    Max zastygł. A ona ciągle się uśmiechała.
-     Może lepiej do ust? - powiedziała, wkładając lufę do ust.
    Max powoli zbliżał się do niej.
-     Pod brodą pewniej. - znowu odezwała się, zmieniając położenie broni.
-     Nicki, nie rób tego. - powiedział do niej.
-     Dlaczego nie? Dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ja będę mała spokój i ty będziesz miał spokój. Czy to nie jest najlepsze wyjście?
-     Nie! - powiedział dobitnie.
    W tej samej chwili skoczył w jej stronę i wyszarpnął jej broń z ręki. Sprawdził magazynek. Był pełny. Klęknął przy niej. Wydawała się spokojna.
-     Próbowałam to zrobić wiele razy, ale nic z tego. Nie miałam odwagi. Mogłam zabić innego człowieka, a nie potrafiłam strzelić do siebie. Dziwne. - mówiła spokojnie.
    Nie wiedział co powiedzieć.
-     Myślałam, że zwariuję. Im lepiej poznawałam miasto i ludzi, tym bardziej miałam wszystkiego dość. Wiesz, modliłam się nawet. Ale nie o ocalenie. Wręcz przeciwnie, o śmierć. Moja prośba nie została wysłuchana. Prawdopodobnie dlatego, że nie ma już Boga, albo wkurzył się i zajął się swoimi sprawami.
    Zapadła cisza. Nicki siedziała nieruchomo wpatrzona w jakiś punkt przed sobą.
-     Dlaczego nie wyjechałeś z miasta? - zapytała nagle, nie patrząc na niego.
-     Wyjechałem, - powiedział, siadając obok niej. - ale wróciłem. - dodał.
-     Po co? - zapytała patrząc na niego ze zdziwieniem.
-     Wolałem upewnić się, że dajesz sobie radę.
-     Obserwowałeś mnie przez cały ten czas?! Jak szpieg?
-     Wróciłem po sześciu dniach. Dlaczego nie chciałaś ze mną wrócić od razu? Nie musiałabyś przechodzić przez to wszystko.
-     Jak myślisz dlaczego? - uśmiechnęła się. - Byłam zbyt dumna. Przez tyle dni męczyłam cię, chciałam za wszelką cenę jechać do miasta. I co? Kiedy zrozumiałam swój błąd, miałam się przyznać do tego? O, nie! To byłaby ostatnia rzecz jaką bym zrobiła.
-     Dlaczego! - Max nie rozumiał. - Przecież nic by się nie stało! Miałaś prawo...
-     Max! - przerwała mu. - Musiałabym przyznać ci rację! Czy ty tego nie rozumiesz?
-     Chyba nie!
-     No cóż ... Przyszedł jednak czas, że zrobiłabym to. Tamtego dnia szukałam Grega. Chciałam go poprosić, żeby jakoś cię zawiadomił ...
-     A ja byłem ciągle przy tobie. - mruknął Max. - Gdybym tylko wiedział ... Nie doszłoby do tego wszystkiego.
-     Ale doszło. Nagle moja prośba została wysłuchana. Śmierć nareszcie zbliżała się. I wtedy pojawiłeś się ty. Lepiej byłoby gdybyś się tam nie pojawił.
-     Przestań!
-     Daj spokój Max! Pojawiła się szansa, na którą długo czekałam! Skoro nie mogłam popełnić samobójstwa, mogłam po prostu dać się zabić! Inna sprawa, że nie doprowadziłam do tego umyślnie.
-     Nicole! - Max dotknął dłonią jej twarzy.
    Dziewczyna spojrzała na niego trochę zdziwiona tym gestem.
-     Teraz z tym koniec!
-     Z czym?
-     Z takimi myślami. Nie możesz tak myśleć! Musisz żyć!
-     Moje życie nie ma sensu, ani znaczenia.
-     Mylisz się! Czy gdyby twoje życie nie miało dla mnie znaczenia, wróciłbym? Jak myślisz? Przecież wróciłem.
    Nie odpowiedziała. Nagle poczuła się słabo. Zamknęła oczy.
-     Co się stało? - zaniepokoił się Max.
    Dopiero teraz zauważył, że rana na nodze znowu otworzyła się.
-     Cholera? - zaklął.

***********************************

    Rana na ramieniu goiła się stosunkowo szybko. Za to ta na nodze stała się nawet niebezpieczna. Przy większym wysiłku otwierała się i wszystko zaczynało się od nowa. Potem Max zaczął podejrzewać zakażenie. Nie czekając na potwierdzenie swoich przypuszczeń, zaczął stosować mikstury sporządzone kilka miesięcy temu przez Grega Zielarza. Kiedy do wszystkiego doszła gorączka, Max nie wiedział co robić. Ale były to ostatnie podrygi zakażenia. Wkrótce wszystko zaczęło się cofać. Rana goiła się powoli. Po kilku tygodniach Nicki, z pomocą Max'a, po raz pierwszy wstała. Chodziła trochę niezdarnie, ale wystarczyło kilka dni, aby doszła do formy.
-     Nie szalej jeszcze za bardzo. - upominał ją Max.
-     Dlaczego? Przecież zagoiło się.
-     Tak na wszelki wypadek.
    Życie w oazie wróciło do normy. Może tylko Nicki trochę się zmieniła. Nie miała już samobójczych myśli, tak przynajmniej wywnioskował ze swoich obserwacji. Nie mówiła też o mieście.
    Oaza stała się jej prawdziwym i jedynym domem. Zaczęła uważać go za swój. Max był z tego zadowolony. Obserwował ją każdego dnia i coraz bardziej lubił ją.
    Wiele tygodni temu chciał, żeby umarła. Leżała wtedy przez kilka dni nieprzytomna. Był wściekły na siebie, że odhibernował ją. Potem, kiedy odzyskała przytomność, zaczęły się problemy. Było mu nawet na rękę, że chce jechać do miasta. Myślał wtedy, że pozbędzie się jej i znowu będzie spokój. Ale to wcale nie okazało się łatwe. Dowodem był jego powrót do miasta. Już wtedy wiedział, że ta drobna, wrzaskliwa dziewczyna głęboko zapadła mu w serce. Nie wiedział tylko dlaczego tak szybko. Od 14 lat nic takiego się nie stało, choć wiele kobiet spotkał.
    Teraz był zadowolony, że Nicki jest z nim.

***********************************

    Obudził go wrzask Nicole:
-     O Chryste!! Co to za potwór?! Max!! Na pomoc!
    Zerwał się na równe nogi.
-     Zabij to coś! - krzyczała.
    Max stanął jak wryty. Po chwili zaczął się śmiać. Zwierzę, które przestraszyło dziewczynę, odwróciło się nagle i głośno szczekając pobiegło do Max'a.
-     Max! Uważaj! - krzyknęła. - Zabij go!
    Zwierzę dopadło Max'a, ale wcale nie zaczęło go gryźć.
-     Dope! Gdzieś ty się podziewał? Już myślałem, że coś się stało.
    Nicki wyszła z szałasu.
-     Co to jest? - zapytała.
-     To mój przyjaciel. Przedstawiam ci Dope'a. To pies. - dodał dla wyjaśnienia.
    Pies spojrzał na dziewczynę. Przyjął pozycję do ataku. Był rzeczywiście dziwny. Miał nijaką maść, był niewątpliwie kundlem, ale nigdy przedtem nie widziała czegoś podobnego.
-     Spokojnie Dope. - powiedział Max do psa. - To jest Nicki, będzie tu mieszkała. Przywitaj się z nią.
Pies powoli podszedł do dziewczyny. Cofnęła się o krok.
-     Nie bój się go. - powiedział Max. - Musi cię dokładnie poznać. Pogłaskaj go.
-     Jesteś pewien, że on ...
    Max podszedł do niej. Pies w tym czasie obwąchał ją.
-     On ci nic nie zrobi. - zapewnił ją.
    Nicki kucnęła.
-     Jesteś bardzo dziwnym psem i cholernie mnie przestraszyłeś, ale skoro Max mówi, że nic mi nie zrobisz, to chyba możemy zostać przyjaciółmi.
    Pogłaskała go, a pies polizał ją po dłoni.
-     Już jesteście przyjaciółmi. - uśmiechnął się Max.
    Dope zaszczekał dwa razy.
-     Zwiedź stare kąty. - powiedział do psa.
    Ten tylko zamachał ogonem i gdzieś pobiegł.
-     Skąd ty go wziąłeś? - zapytała.
-     Cztery lata temu znalazłem go. Był jeszcze szczeniakiem. Nie wiem dlaczego był sam. Matka prawdopodobnie zdechła. Został już ze mną. Powiedziałaś, że jest dziwny. To prawda. Zanim się urodził jego matka musiała dostać dużą dawkę promieniowania. To wszystko wyjaśnia.
-     Dlaczego nie było go tu wcześniej?
-     Jesteśmy przyjaciółmi, ale nie wchodzimy sobie w drogę. Dope potrafi zniknąć na kilkanaście tygodni, a potem nagle się pojawić. To u niego normalne.
-     Pies indywidualista. - uśmiechnęła się.
-     Można tak powiedzieć.
-     Kiedy się obudziłam i zobaczyłam go myślałam, że to dalszy ciąg koszmaru.
-     Śnił ci się koszmar?
-     Żeby tylko jeden. - westchnęła.
-     Pewnie o mieście?
-     Nie tylko. Śni mi się wojna. Wojna, którą przespałam. Może właśnie dlatego ciągle prześladuje mnie. Nie potrafię się od tego uwolnić.
-     Przejdzie ci. Chyba każdy przez to przechodził.
-     Ty też?
-     Tak, ale ja mam to już za sobą.
-     Na pewno?
    Max spojrzał na nią uważnie.
-     Co chcesz przez to powiedzieć?
-     Od prawie tygodnia źle sypiasz. Czasami nie mogę zasnąć i wtedy...
-     Mówiłem coś przez sen?
-     Niewiele, raz tylko krzyknąłeś: "Zostawcie je!".
    Na chwilę zapadła cisza.
-     Moja żona i córka ... Zginęły przed wojna. Zostały zamordowane, a ja przy tym byłem i nie mogłem im pomóc.
-     Max, nie chciałam cię zranić. - Nicki dotknęła dłonią jego policzka. - Na prawdę nie chciałam.
    Max jakby ocknął się.
-     Wiem, zresztą nic się nie stało.
-     Na pewno?
-     Tak.
    Dziewczyna nagle objęła go za szyję. Nie wiedział co robić. Nie zdarzyło mu się to od wieków. To było bardzo dziwne uczucie.      Nicki wyczuła, że Max jest zakłopotany.
-     Przepraszam. Poniosło mnie trochę.
    Dziewczyna podeszła do tlącego się ogniska. Rozpaliła je na nowo.
-     Trzeba zająć się śniadaniem. - powiedziała. - Co zrobić dla Dope'a?
-     On sobie poradzi sam. - powiedział Max, podchodząc do niej.
-     Na pewno ma za sobą długą drogę. Możemy mu chyba zrobić mały prezent w postaci śniadania.
-     Dobrze. - zgodził się.
    Po śniadaniu Nicki zapytała go:
-     Co masz dzisiaj w planie?
-     Zajrzę do wielbłądów, napoję je i nakarmię. Może mi to zająć sporo czasu.
-     Kiedy skończę tu, pomogę ci.
-     Przecież nie musisz.
-     Ale chcę.
-     Nie boisz się?
-     W każdym bądź razie już nie tak bardzo. - uśmiechnęła się.
-     Dobrze, przyjdź.
    Max i Dope poszli do zagrody wielbłądów, a Nicki wzięła się do mycia naczyń. Kiedy już prawie skończyła, skaleczyła się w rękę. Zaklęła tylko cicho. Obmyła ranę w czystej wodzie.
-     "Max powinien gdzieś mieć jakiś opatrunek." - pomyślała.
    Zaczęła szukać go w szałasie w rzeczach Max'a. Znalazła starą drewnianą skrzynię. Otworzyła ją. Były tam jakieś pieniądze, trochę złota w woreczku i wiele innych rzeczy, których przeznaczenia nie znała. Była też mała kasetka. Chciała ją otworzyć, ale stróżka krwi przypomniała jej czego ma szukać.
    Znalazła w końcu bandaż i zawinęła nim dłoń.
    Dopiero potem otworzyła ową małą kasetkę. Było tam trochę zdjęć. Na jednym z nich była młoda ładna i uśmiechnięta kobieta.      Na drugim ta sama kobieta z małą, może dwuletnią dziewczynką. Na trzecim razem z nimi był Max.
    Zrozumiała. To była żona i córka Max'a. To o nich mówił.
    W kasetce znalazła też dwie obrączki i odznakę policyjną.
    Schowała wszystko na miejsce. Dokończyła swoją pracę i poszła do Max'a.
-     Już jestem.
-     A jednak. - uśmiechnął się Max.
-     A co myślałeś? Skoro mogę żyć z Dope'm, to mogę spróbować z wielbłądami. Musisz mi tylko powiedzieć co mam robić.
-     W porządku. - powiedział.
    Zauważył, że dziewczyna ma zabandażowaną dłoń.
-     Co się stało? - zapytał, wskazując na opatrunek.
-     A, to. Nic takiego, skaleczyłam się przy zmywaniu.
-     Coś groźnego?
-     Nie, nic.
-     W takim razie nakarm je. Tam w szopie są owoce.
-     Tak jest, szefie.
    Kiedy skończył się dzień i siedli już do kolacji, Max zapytał:
-     Dlaczego przez niemal cały dzień byłaś zamyślona? Stało się coś?
-     Ja? Zdawało ci się. - skłamała Nicki.
    Rzeczywiście, odkąd zobaczyła zdjęcia rodziny Max'a dużo o niej myślała.
-     Wcale mi się nie zdawało. Jeżeli chcesz możesz mi powiedzieć co cię gryzie. Przynajmniej ci ulży.
    Powiedzieć mu czy nie? Nie chciała go znowu zranić.
-     Nic mnie nie gnębi, Max. - zaczęła. - Tylko ... Kiedy szukałam opatrunku, niechcący zajrzałam do twoich rzeczy.
-     I co? - Max spojrzał na nią uważnie.
-     Nie chciałam tego Max. Coś mnie podkusiło ...
-     Ale co zrobiłaś?
-     Zajrzałam do twoich zdjęć.
    Na chwilę zapadła cisza. Nicki myślała, że Max zaraz wybuchnie.
    Ale tak się nie stało.
-     Przepraszam, Max. - powiedziała.
-     Nic się nie stało. To były dwie najpiękniejsze istoty na Ziemi. - głos załamał mu się.
    Nicki przysunęła się do niego.
-     Moja córka miałaby teraz 16 lat. Byłaby piękną dziewczyną, tak jak jej matka. Niedługo minie 14 lat odkąd utraciłem je. Byłem wtedy tak blisko ... Słyszałem je i nie potrafiłem nic zrobić. A oni ... To nie byli ludzie, to były zwierzęta, dzikie bestie spragnione krwi!
    Nicki nie wiedziała co robić. Nigdy nie przypuszczała, że Max może płakać. A teraz płakał jak mały chłopiec. Musiał bardzo kochać swoją rodzinę.
-     Ich już nie ma... - powiedział cicho.
-     Nieprawda. - powiedziała.
    Max spojrzał na nią mokrymi od łez oczyma.
-     Masz je ciągle w swoim sercu. - mówiła. - One będą tam żyć tak długo, jak ty będziesz żył. Tam są bezpieczne.
    Uśmiechnął się lekko.
-     Jesteś najwspanialszym zjawiskiem tego zwariowanego świata, wiesz? - powiedział.
-     Dzięki tobie.
-     Dobrze, że tu jesteś, choć czasami sprawiasz kłopoty. - Max dotknął jej dłoni i uśmiechnął się szeroko.

***********************************

    Kilka dni potem Dope przepadł gdzieś.
-     Nie widziałeś go?. - pytała Nicki.
-     Nie. Pewnie wybrał się w swoją następną wycieczkę. Zjawi się za jakiś czas.
-     Zobaczymy.
-     Co będziemy dzisiaj robili? - zapytał Max.
-     Nie mam pojęcia. Wszystko jest zrobione. Słuchaj, a może wybierzemy się do Instytutu?
    Wiedział o czym mówi. Chciała jechać tam, skąd przywiózł ją.
-     Po co?
-     Sama nie wiem. Może jest tam coś, co przydałoby się nam tu. Można przecież sprawdzić to. Instytut był całkiem spory. O ile dobrze pamiętam, był tam też podziemny hangar dla samolotów.
-     Samoloty? - zdziwił się Max.
-     Można by dostać się na południe.
-     Wątpię.
-     Dlaczego?
-     Potrzebny jest pas startowy i benzyna. A jednego i drugiego nie ma w promieniu setek kilometrów.
-     Szkoda. Ale jechać chyba i tak możemy? - zapytała. - Proszę cię, Max.
-     Dobrze. Wyruszymy jutro rano, a dzisiaj przygotujemy się do drogi.
-     Świetnie! - ucieszyła się dziewczyna.
    Przygotowali więc żywność, wodę, potrzebny sprzęt, w tym również broń. Wieczorem byli już gotowi.
-     A teraz spać, bo jutro wcześnie trzeba wstać. - powiedział Max.
-     Ty też idziesz spać? - zapytała.
-     Zaraz pójdę.
-     Mogę spać z tobą?
-     ???
-     To znaczy tu, przy ognisku. - poprawiła się szybko. - Posłanie można przecież przenieść.
    Max uśmiechnął się.
-     Jeżeli chcesz, proszę bardzo.
    Nicole podziękowała mu uśmiechem i pobiegła do szałasu.
-     Pomogę ci. - usłyszała głos Max'a.
    Kilka minut potem obok posłania Max'a, leżało posłanie Nicki. Żadne z nich jednak nie kładło się spać.
-     O czym myślisz? - zapytał Max.
-     O tym, że chyba dobrze zrobiłeś dając mi wtedy w mordę.
-     Tak? Ciekawe dlaczego.
-     Może dzięki temu żyję.
    Spojrzał na nią.
-     Tak bardzo tęsknię do tamtego świata. Myślałam, że nie nauczę się tu żyć. W porównaniu z tym co było, ta oaza jest piekłem. Ale to w tym piekle znalazł się ktoś, kto się mną zajął. Właściwie nigdy przedtem nie miałam przyjaciela. Prawdziwego przyjaciela.     Mojej matki prawie nie pamiętam. Była aktorką. Zginęła kiedy miałam kilka miesięcy. Ojciec jako światowej sławy naukowiec, zajęty był swoją pracą. Nie miałam rodzeństwa. Wychowywałam się właściwie sama w domu pełnym służby. Kiedy dorosłam, ciążyła na mnie sława matki i ojca. Nie mogłam zrobić nic, co mogłoby zaszkodzić ich wizerunkowi w oczach świata. Nie wolno mi było zadawać się z gorszymi od siebie, żeby nie wywołać skandalu. Ojciec nie rozumiał mnie. Traktował mnie jak zabawkę. Kiedy usłyszał, że nie chcę studiować medycyny, tak jak on sobie tego życzył, wściekł się. Powiedziałam mu, że chcę być aktorką. Nie był z tego zadowolony. Wtedy zaproponował mi ten eksperyment z hibernacją. Mówił: "Zarobisz kupę pieniędzy, będziesz sławna, a potem rób sobie co chcesz. Bądź nawet aktorką." Nie zgodziłam się i przystąpiłam do egzaminów. No i oczywiście oblałam.
    Teraz myślę sobie, że ojciec maczał w tym palce. Byłam przecież dobra. Załamałam się tym pierwszym niepowodzeniem w życiu i zgodziłam się na eksperyment. A teraz jestem tu. Gdyby ojciec wiedział, że jestem sam na sam z mężczyzną w oazie, byłby zielony ze złości. - uśmiechnęła się. - Zawsze denerwowało mnie to, że tak cholernie chronił mnie przed mężczyznami. Nawet kiedy wyjeżdżał na długo, zostawali ze mną opiekunowie wynajęci przez niego. Najczęściej były to starsze dobrze wychowane panie. Nie miałam z nimi łatwego życia.
-     Ale jak sądzę nie upilnowały cię. - wtrącił się Max.
-     Zgadza się. Skąd wiesz?
-     Jeżeli młody człowiek jest ciągle tak pilnowany, szuka najrozmaitszych sposobów, żeby wyłamać się. Tak było od wieków.
-     Chyba masz rację. Taka byłam. Wyłamywałam się. I nie żałuję, choć dużo przeżyłam, zanim dałam się zahibernować.
-     Fakt, nie jesteś osobą, którą można sobie podporządkować.
-     Może ... Żałowałam kiedyś, że przeżyłam wojnę. To było koszmarne przebudzenie.
-     A teraz? - zapytał Max.
-     Teraz już nie żałuję. Koszmar nie jest taki straszny. Prawdopodobnie dlatego, że to ty mnie znalazłeś.
    Zapadła cisza.
-     Przepraszam. Nie chciałam aż tyle mówić, a już na pewno nie wspominać.
-     Dlaczego? Wspomnienia mogą być miłe.
-     W moim życiu nie było raczej niczego co mogłabym teraz z chęcią powspominać. Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałam być kimś innym. I w jakimś stopniu udało mi się. Kiedy skończyłam 18 lat zmieniłam nazwisko, żeby chociaż w ten sposób uniezależnić się od ojca - naukowca.
-     Więc Dorn to nie jest twoje prawdziwe nazwisko? - zdziwił się.
-     Nie. To sceniczne nazwisko mojej matki. Często spotykane, więc nie wyróżniające się specjalnie. Ale dość tego! Cały czas mówię tylko o sobie.
-     Dobrze jest dowiedzieć się czegoś o współlokatorze. - stwierdził.
-     No właśnie. - powiedziała Nicki, patrząc na Max'a wyczekująco.
-     Chcesz, żebym opowiedział ci o sobie? - zapytał, śmiejąc się.
-     A dlaczego nie? Nie wiem o tobie prawie nic.
-     Moje życie nie jest wcale ciekawą książką.
-     A moje jest? Zresztą nie wciskaj mi kitu. Życie gliniarza nigdy nie jest nudne. W każdym bądź razie nie uwierzę w to za nic.
-     Pewnie naoglądałaś się filmów i to wszystko. Ale może rzeczywiście moje życie nie było takie nudne.
    Max zaczął opowiadać o tym jak trafił do policji, o tym z jakim ludźmi pracował. Kiedy doszedł w swoim opowiadaniu do momentu kiedy poznał swoją żonę, przerwał na chwilę. Nicole myślała, że znowu dojdzie do chwilowego załamania, ale tak się nie stało.
-     Kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem że to najpiękniejsza kobieta świata. Myślałem, że to jakaś modelka, albo ktoś w tym rodzaju. Ale okazało się, że była kelnerką w barze w mieście, w którym pracowałem. Byłem zaskoczony, bo nigdy przedtem nie spotkałem jej tam. Kilka tygodni potem pobraliśmy się. Zamieszkaliśmy w małym domku na przedmieściach. Rok potem urodziła się nasza córeczka. Byłem najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Ale jak wiesz nie trwało to długo. A potem była wojna. - zmienił temat. - Przez 8 lat pałętałem się to tu, to tam. Najmowałem się do różnych "prac", najczęściej do takich, z którymi przed wojną walczyłem. Na początku miałem dobry samochód, z benzyną też nie było jeszcze tak źle. To się jednak też skończyło. Samochód się rozbił, a ja ledwo z tego wyszedłem. Kiedyś chciałem dostać się na południe, ale kiedy znalazłem tą oazę, dałem sobie spokój.
-     Dlaczego? Skoro na południu jest lepiej ...
-     Nie ma jak się tam dostać. To główny powód, dla którego ciągle tu siedzę. A poza tym jestem już trochę zmęczony.
-     Ty? Nie wierzę. - powiedziała.
-     Jest już cholernie późno. Jak tak dalej pójdzie, przegadamy całą noc i jutro oboje nie będziemy mieli siły na drogę.
    Nicki uśmiechnęła się.
-     Idziemy spać. - powiedział.
-     Dobranoc. - powiedziała i swoim zwyczajem, do którego Max trochę się przyzwyczaił, pocałowała go w policzek na dobranoc.
-     Dobranoc. - odpowiedział, kładąc się obok niej. - Śpij dobrze.

***********************************

    Mimo długiej nocnej rozmowy, nie mieli kłopotów ze wstaniem.
    Wyruszyli zaraz po śniadaniu.
-     Trafisz tam? - zapytała.
-     Tak. To znaczy tak myślę.
-     Nie mam zbytnio ochoty błądzić po pustyni.
-     Jak dobrze pójdzie przed wieczorem powinniśmy tam dojechać.
    I rzeczywiście, gdy zapadł zmierzch dojechali do tego fragmentu Instytutu, który pozbawiony był pokrywy piasku.
-     Drzwi zamknęły się za mną automatycznie. - powiedział Max. - Nie wiem, czy będzie można je teraz otworzyć.
-     Zobaczymy. - mruknęła Nicki.
    Duży czerwony przycisk, którym kiedyś Max otworzył drzwi, był trochę zasypany piaskiem. Dziewczyna oczyściła to miejsce.      Dotknęła przycisk i uśmiechnęła się lekko.
-     Pamiętam jak wchodziłam tędy. Wtedy też otwierałam te drzwi.
    Przycisnęła go. Cisza. Ale po chwili coś zgrzytnęło i drzwi otworzyły się. Weszli do środka, zeszli kilka schodków na dół i znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie było wiele urządzeń. Wciąż działały.
-     To musiałby wyłączyć fachowiec. - powiedziała.
    Oglądała je powierzchownie. Gdy jej wzrok padł na wejście do następnego pomieszczenia, Max powiedział:
-     Tam cię znalazłem.
-     Pamiętam wszystko, jakby to się działo wczoraj.
    Weszli tam i światło zapaliło się automatycznie.
    Max zobaczył wszystko po raz drugi. Pulpit przy jednej ze ścian, komputer wbudowany w ścianę i metalową skrzynię w pomieszczeniu za rozsuniętą ścianą. Wieko wciąż było podniesione. Nicki patrzyła na to z pewną nostalgią.
-     To dziwne uczucie. - powiedziała cicho.
-     Zgadzam się.
-     ???
-     Też jestem tu drugi raz.
-     No tak.
-     Co będziemy tu robić? - zapytał.
-     To część nadziemna Instytutu. Ale z tamtego pomieszczenia można było zejść do podziemi.
-     Tam nie ma żadnych drzwi.
-     Więc trzeba je znaleźć.
-     Jesteś pewna, że one tam są?
-     Tak. Jeden z asystentów mówił mi o podziemnym przejściu do instytutu na wypadek gdyby coś się stało na zewnątrz.
-     No i stało się.
-     Co masz na myśli?
-     Wojnę.
    Nicole westchnęła.
-     Mam nadzieję, że nie znajdziemy tam nikogo.
-     Wszystko możliwe, ale wolałbym się mylić.
-     Chodź, zaczniemy szukać.
-     Hej! - zatrzymał ją. - Jest już późno. Może zjemy kolację i pójdziemy spać? Zostawmy odkrycia na jutro.
    Nie była zdecydowana. W końcu jednak zgodziła się.
-     Ale przenocujemy tu.
-     Dobrze. Trzeba tylko zablokować drzwi.
    Przyniesione posłania rozłożyli na podłodze. Po kolacji Max zabrał się do blokowania drzwi.
-     A może zapytać o to komputer? - zaproponowała. - Powinien znać kod blokady.
-     Spróbuj, jeżeli znasz się na tym.
-     Kiedyś nie miałam specjalnych kłopotów z komputerami. - powiedziała, podchodząc do największego komputera w sali.
    Wystukała coś na klawiaturze i na ekranie pojawił się pulsujący kursor.
    Napisała więc: PODAJ KOD BLOKADY DRZWI WEJŚCIOWYCH. Komputer odpowiedział natychmiast: BRAK DANYCH. DANE W KOMPUTERZE TECHNICZNYM.
-     Może to ten? - zapytał, wskazując na mniejszy komputer znajdujący się najbliżej drzwi.
-     Tak, to chyba ten.
    Zadała mu to samo pytanie. Komputer wyświetlił kilka kodów z objaśnieniami:
-     "KOD BLOKADY DRZWI WEJŚCIOWYCH PRZY DRZWIACH OTWARTYCH, PÓŁOTWARTYCH, ZAMKNIĘTYCH ..." - czytała. -     W porządku, mamy kod i to nie jeden.
    Wystukała kod blokady drzwi półotwartych.
    Drzwi zamknęły się do połowy i znieruchomiały.
-     Dobry pomysł. Widzę, że uczysz się.
-     Jesteśmy na otwartej przestrzeni, lepiej żeby nikt nie zobaczył światła.
-     No, to teraz możemy iść spać. - powiedział.

***********************************

    Było mu trochę zimno, kiedy się obudził. Pomyślał o Nicole.
    Pewnie też było jej zimno. Chciał ją dokładnie okryć, ale nie było jej obok niego.
    Zerwał się na równe nogi. Gdzie mogła się podziać?
-     "Zawsze to samo!" - pomyślał.
    Nagle usłyszał jej głos:
-     Zmarzłeś?
    Odwrócił się. Wchodziła właśnie do pomieszczenia przez szeroko otwarte drzwi.
-     Myślałem, że coś się stało.
-     Wstałam trochę wcześniej niż ty. Zmarzłeś? - powtórzyła pytanie.
-     Trochę. Wolę jednak spać pod gołym niebem w oazie.
-     Rzeczywiście w nocy jest tu chłodno.
    Podała mu dymiący kubek.
-     Kawa? - zdziwił się, kiedy poczuł zapach napoju.
-     Znalazłam wejście, a tam całkiem nieźle wyposażoną spiżarnię.
-     Kiedy ty to zrobiłaś? Tylko nie mów mi, że kiedy zasnąłem, wzięłaś się do tego.
-     Masz czujny sen, obudziłbyś się. Wstałam jakieś dwie godziny temu i zaczęłam szperać w komputerze.
-     Jak widać z powodzeniem. - dodał.
-     Masz ochotę na gorący posiłek? - zapytała.
    Max uśmiechnął się lekko.
-     A co jeszcze znalazłaś?
-     Bardzo dobrą zupę.
-     Do zupy potrzebna jest woda. Skąd ją wzięłaś? Bo chyba nie z naszych zapasów?!
-     Nie. Tam też jest woda. Sprawdziłam, nie jest radioaktywna.
-     Jesteś niezłą kucharką. - powiedział po skończonym śniadaniu.
-     To nic trudnego jeśli ma się wodę i zupę w torebce.
-     Wiesz, już bardzo dawno nie jadłem czegoś tak wspaniałego. - powiedział.
-     Miło mi. Jeżeli zabierzemy to wszystko ze sobą, jeszcze przez jakiś czas będziesz mógł mi to mówić.
-     Dużo tego jest?
-     Sam zobaczysz. Chodź, pokażę ci.
    Wzięła go za rękę i poprowadziła do jednej ze ścian.
-     Tego tu nie było. - zauważył, wskazując na małą klawiaturę w ścianie.
-     Ale teraz jest.
    Wystukała trzy liczby i nagle w gładkiej ścianie ukazał się zarys drzwi, które chwilę potem otworzyły się.
-     No proszę ... - mruknął.
-     To jeszcze nie wszystko. - powiedziała i biorąc go znowu za rękę poprowadziła w głąb ciemnego pomieszczenia, w którym gdy tylko przestąpili próg, zapaliło się światło.
    Dziewczyna oprowadzała go po licznych pomieszczeniach. Nie zwracał jednak na nie szczególnej uwagi.
    Czuł się dziwnie. Wiedział, że spowodowane jest to przez nagły odruch Nicki. To było coś, czego nie czuł od wielu lat. Z jednej strony chciał się od tego uwolnić, ale z drugiej strony nie chciał tak nagle uwalniać się od dotyku jej dłoni. Bał się, że mogłaby go nie zrozumieć.
    Dziewczyna wyczuła chyba jego zdenerwowanie, bo powiedziała nagle:
-     Dlaczego chcesz ode mnie uciec? Dlaczego jesteś spięty i taki chłodny?
    Po krótkim milczeniu Max odpowiedział:
-     Nicki, od 14 lat jestem sam. Zawsze byłem sam i nie było w pobliżu żadnej kobiety. Jesteś pierwszą, z którą tak długo jestem. Może dlatego ...
-     Rozumiem. - przerwała mu.
    Stała blisko niego. Czuł jej oddech, a niemal ciepło jej ciała.
-     Odpręż się. - szepnęła. - Nie musisz być cały czas taki spięty. To przecież męczące.
    Pocałowała go w policzek, a potem w usta. Pocałunek był krótki, ale mimo to Max był sparaliżowany.
-     A teraz może zabierzemy się do pracy? - zapytała z uśmiechem i weszła do najbliższego pomieszczenia.
    Kilka sekund potem poszedł za nią.

***********************************

    Cały dzień poszukiwań dał im dużo. Przede wszystkim mogli teraz zrobić zapasy na kilkanaście tygodni. Odkryli też podziemny garaż pełen najróżniejszych pojazdów. Niektóre z nich były niesprawne, ale wśród nich znajdował się jeden, który zainteresował Max'a. Był to mocny i szybki samochód terenowy.
-     Jest na chodzie. Trzeba by było zmienić tylko niektóre przewody, świece i gotowe. Benzyna też tu jest.
-     Tylko jak go stąd wydobyć?
-     To jest właśnie nasz problem. Od samego początku idzie nam dobrze, więc może i tym razem coś wymyślimy.
-     Jeżeli weźmiemy się do pracy natychmiast, to może będzie coś z tego. - uśmiechnęła się.
-     A weźmiemy się natychmiast? - zapytał.
-     Dlaczego nie? Trzeba trochę poszperać w elektronicznym mózgu naszego przyjaciela.
    Jednak gdy zasiedli do poszukiwań rozwiązania swego problemu, okazało się, że jedna noc nie wystarczy.
-     Wiemy jak działa mechanizm windy w garażu, ale nie wiemy czy będzie działał w tych warunkach. - powiedziała Nicki, gdy późno w nocy kładli się spać.
-     No tak, wszystko zasypane. Pomyślimy nad tym jutro. Teraz śpij, napracowałaś się dzisiaj.
-     Marzę o śnie. - przyznała.

***********************************

    Następnego dnia od samego rana szukali sposobu na wydobycie samochodu z garażu.
-     Moglibyśmy chyba zaryzykować użycie windy. - stwierdziła.
-     Tak sądzisz?
-     To ryzykowne, ale cóż teraz nie jest ryzykowne. Zobacz. - pokazała mu komputerowy obraz przekroju tej części Instytutu. - Jesteśmy teraz tu. Garaż wcale nie jest tak głęboko. Szyb windy jest tu. Na powierzchni teren jest bez żadnych nierówności. Może winda wyjeżdżając podniesie powłokę piasku?
-     Nie wiemy tylko jak gruba jest ta powłoka.
-     No właśnie. Trzeba by jakoś to zmierzyć.
-     Masz jakiś pomysł?
-     Może ... Słuchaj, a gdyby uruchomić na kilkanaście sekund windę, na powierzchni piasek mógłby się trochę poruszyć. Wiedzielibyśmy dokładnie w którym miejscu znajduje się wylot szybu windy.
-     Wtedy można było by spróbować odkopać to miejsce.
-     Właśnie. Co o tym sądzisz? - zapytała.
-     Zajmie nam to trochę czasu, ale trudno.
    Max wprowadził samochód do windy.
-     Teraz ja wyjdę na zewnątrz, a ty za minutę włączysz windę.
    Skinęła głową.
    Równo minutę potem włączyła windę. Najpierw nie ruszyła się wcale. Potem jednak milimetr po milimetrze posuwała się do góry.      Po minucie wyłączyła ją i wybiegła na zewnątrz do Max'a.
-     Ruszyło się coś? - zapytała.
-     Nic. Musisz spróbować jeszcze raz. - odpowiedział. - Próbuj po kilka razy.
    Dziewczyna wróciła. Próbowała sześć razy. Ale i to nie dało spodziewanego rezultatu.
-     "Czyżby warstwa piachu była taka gruba?" - myślała.
    Za którymś podejściem usłyszała głos Max'a:
-     W porządku! Już wiem gdzie to jest!
    Dziewczyna wyszła z pomieszczenia z dwiema łopatami.
-     Możemy zaczynać. - powiedziała.
    Po kilku minutach pracy, Max zdjął koszulkę, którą miał na sobie. Półnagi pracował dalej. Nicki pracowała w koszulce, choć też chętnie by ją zdjęła.
    Aż do zachodu słońca nie przerywali kopania. Kiedy jednak zrobiło się zbyt ciemno, dali sobie spokój.
    Po szybko zjedzonej kolacji położyli się spać.
    W środku nocy dziewczyna obudziła się. Nie mogła spać. Całe ramiona i plecy bolały ją. Długi wysiłek fizyczny dawał o sobie znać. Poza tym odsłonięte miejsca były spieczone przez słońce.
    Spojrzała na Max'a. Leżał na brzuchu, ale nie spał.
-     Nie możesz spać? - zapytała.
-     Nie bardzo. - powiedział cicho.
    Domyśliła się. Odsłoniła jego plecy. Wyglądały jeszcze gorzej niż jej ramiona.
-     Jesteś czerwony jak rak. Pięknie się spiekłeś.
-     Dobrze, że chociaż tobie się to podoba. - jęknął.
-     Zdejmij to. Zrobię ci okłady. - powiedziała wstając.
    Po chwili wróciła z kawałkiem mokrego materiału.
-     Trochę będzie bolało. - uprzedziła.
-     Nieważne.
    Położyła mu delikatnie na plecach mokry materiał. Widziała jak lekko poruszył się z bólu, ale nie pisnął nawet słowa.
-     Znalazłam też jakąś maść na poparzenia. - powiedziała, oglądając pudełko, które trzymała w ręku.
    Po paru chwilach zdjęła mu z pleców wilgotny i gorący materiał, a gdy plecy były już suche, zaczęła smarować go najdelikatniej jak potrafiła maścią. Gdy skończyła i chciała go przykryć, powiedział:
-     Dziękuję ci. Możesz mnie nie przykrywać?
-     Zmarzniesz.
-     Proszę, chociaż na chwilę.
-     Dobrze. Pójdę umyć ręce.
    Po kilku minutach Max już spał. Maść przyniosła mu ulgę i pozwoliła zasnąć.
    Nicki widząc to, przykryła go delikatnie i położyła się obok.
    Następnego dnia późnym popołudniem skończyli kopanie. Niewielka warstewka piasku, jaka pozostała nie stanowiła już bariery dla windy. Napełnili zbiornik samochodu i wynieśli na zewnątrz kilkanaście kanistrów benzyny.
    Max zasiadł za kierownicą jeepa i czekał na uruchomienie windy.
    Gdy ta lekko drgnęła i zaczęła unosić się powoli, chwycił mocniej kierownicę. Znowu po wielu latach miał prowadzić samochód.
    Przypomniał sobie jakie prowadził pościgi, kiedy pracował w policji.
    Lubił to kiedyś. Zawsze dobrze się przy tym bawił. Był czas, że w wydziale przyjaciele nazywali go mistrzem kierownicy. Czy i teraz będzie mistrzem? Po tylu latach ...
    Winda wyjechała na powierzchnię. Samochód powoli potoczył się przed siebie, aby stanąć kilka metrów dalej.
    Nicki już tam czekała.
-     Udało się! - powiedziała.
-     Musiało się udać. - odparł.
    Zaczęli ładować do jeepa kanistry z benzyną.
-     Co to jest? - zapytała, gdy wkładając kanister do bagażnika, zobaczyła sporej wielkości metalową skrzynię.
-     Części i narzędzia. Trzeba go trochę naprawić. Zrobię to już w domu.
-     Mam nadzieję, że to nic poważnego?
-     Nie. To na tyle nieskomplikowane, że mogę zrobić to sam.
    Zbliżał się wieczór. Cały samochód był już załadowany rzeczami z Instytutu. Zabrali żywność, leki, kilka urządzeń, trochę broni jaką znaleźli i narzędzi.
    Uzgodnili, że on pojedzie na wielbłądach, a ona samochodem.
-     Wielbłądy i tak bardziej słuchają się mnie niż ciebie. - powiedział.
-     To się zgadza. - przyznała mu rację.

***********************************

    Małe kłopoty z samochodem opóźniły trochę powrót do oazy, gdzie zawitali dopiero drugiego dnia w południe.
-     Mam nadzieję, że to się da naprawić. - powiedziała.
-     Ja też.
-     Co ty też?
-     Też mam nadzieję.
-     Chwileczkę, mówiłeś przecież, że to nic poważnego i że potrafisz to naprawić.
-     Ale nie myślałem, że w czasie drogi będą takie kłopoty.
-     Świetnie. Zaraz się okaże, że tyle trudu poszło na marne, bo nie będzie można tego grata nawet ruszyć z miejsca.
-     Nie martw się na zapas. Zobaczę co się da zrobić.
-     To ty się zastanawiaj, a ja ulokuję rzeczy. - powiedziała, wyciągając z jeepa pakunki.
    Dwie duże torby lekarstw postanowiła zanieść do szałasu.
    Zanim jednak weszła do niego, usłyszała dziwne odgłosy. Nie wiedziała co robić. Nagle przypomniała sobie o psie.
-     Dope, to ty? - zapytała, stawiając powoli torby na ziemi i kucając. - Odezwij się.
    Miała rację. Po chwili z szałasu wyszedł Dope i machając ogonem podszedł do niej.
-     Przestraszyłeś mnie, wiesz? Gdzieś ty się podziewał? - mówiła, głaszcząc go.
    Pies polizał ją po twarzy.
-     No, no! Tylko bez lizania. Nie lubię tego. Idź teraz do Max'a, bo ja mam tu robotę. No idź.
    Pies pobiegł do Max'a. Ten zaczął się z nim bawić. Po chwili było słychać radosne poszczekiwania Dope'a.
-     "Jak dzieci." - pomyślała Nicole.
    Kiedy wszystko już było rozpakowane i kiedy wszyscy zjedli już obiad, dziewczyna powiedziała:
-     To jednak nie był zły pomysł, prawda?
-     Z tą wyprawą? Rzeczywiście nie głupi.
-     Co zrobimy, kiedy samochód będzie już sprawny? - zapytała.
-     Nie wiem. A dlaczego pytasz?
-     Myślałam, że może moglibyśmy pojechać na południe. - powiedziała powoli, nie patrząc na Max'a.
-     Źle ci tu?
-     To nie to, wiesz przecież. Powiedziałeś mi kiedyś, że chciałeś dostać się na południe, ale nie było na to sposobu. Teraz mamy ten sposób. Mamy samochód i benzynę. Możemy przecież spróbować. Nie ciągnie cię? - zapytała, przysuwając się do niego.
Spojrzała na niego uważnie i znowu zapytała:
-     Naprawdę cię nie ciągnie? No powiedz sam czy to nie jest szansa? Mam nawet mapy. Zobacz. - wyciągnęła z zanadrza kurtki komplet map Australii.
    Wyjęła jedną z nich i rozłożyła przed nim.
-     Tu jest zaznaczony Instytut. Jesteśmy więc gdzieś tutaj. Mam kompas, to pomogłoby nam bardzo. Sam powiedziałeś, że usterka samochodu da się naprawić, więc może za miesiąc moglibyśmy ...
-     Nicki! - przerwał jej.
    Wierzyła w swój pomysł i była nim zaintrygowana. Kilka lat temu on też tak się zachowywał. Ale już nie teraz. Tamte czasy minęły. Patrzyła na niego trochę przestraszona. Widział ten strach. Bała się, że się nie zgodzi.
    Miała rację. Jak jej powiedzieć, że w promieniu setek kilometrów prawdopodobnie nie ma ani jednego osiedla? Nawet jeżeli jest jakieś, on nie wiedział gdzie. Mapy były właściwie bezużyteczne. Mogli tylko stwierdzić gdzie dokładnie są i jaki obrać kierunek. To wszystko. Kontynent się zmienił. Być może tak bardzo, że żadna mapa tego nie jest w stanie pokazać.
    Musiał jej to powiedzieć, choć nie chciał jej ranić. Ona miała jeszcze nadzieję. To coś, czego on i wielu innych już dawno straciło. Trudno jest zabić w człowieku to tak budujące uczucie, zgasić ten płomyk, który ogrzewa dusze i ciało.
Wyczuła to. Spojrzała na niego niemal szklistymi oczami i zapytała cicho:
-     Dlaczego?
    Coś go zabolało w środku. Pamiętał to uczucie.
-     Nicki ... - zaczął, nie wiedząc co mówić dalej.
    Nie mógł spojrzeć jej w oczy. To i tak było bardzo trudne.
-     Naprawdę bardzo bym chciał, żeby twój plan udał się. Ale wydaje mi się, że to niemożliwe. Widzisz, te mapy są bezużyteczne. Wojna zniszczyła świat. Nawet Australia nie jest już tym samym krajem. Wiele miast nie istnieje, wiele z nich jest opuszczonych. Poza tym tam jest bardzo niebezpiecznie. Ten rejon opanowały gangi. Kontrolują osiedla, mordują i grabią. Jesteśmy na pustyni, która według tych map ciągnie się przez wiele kilometrów. Nie mamy pewności czy inne tereny nie zamieniły się również w pustynie. Nie wiemy nawet czy dojechalibyśmy, czy starczyłoby nam paliwa i żywności. A tak w ogóle jestem już za stary na takie wyprawy. Albo może inaczej: jestem już zbyt zmęczony takimi wyprawami.
    Zapadła cisza.
    Nicki siedziała nieruchomo, wpatrując się w tlące się jeszcze ognisko.
-     Bzdura! - powiedziała, wstając.
    Podeszła do stosu chrustu i wzięła kilka małych gałązek. Zaczęła na nowo rozpalać ognisko.
    Max nie odzywał się.
-     To co powiedziałeś, być może jest prawdą. Z tym mogę się zgodzić. Ale to ostatnie... To kompletna bzdura. Masz 37 lat. Widziałam jakieś twoje papiery. To nie jest dużo. Mężczyźni w takim wieku zawsze byli najlepsi. Do wszystkiego, obojętnie czy to było łóżko, interesy czy wyprawy. Nie gadaj mi więc, że jesteś za stary.
-     Tak, ale mężczyźni w tym wieku nie przeżywali tego co ja. - zauważył Max.
-     Przeżyłeś co przeżyłeś, bo tak musiało być. I nie mów mi, że jesteś zmęczony tym wszystkim, bo to też bzdura. Gdybyś był zmęczony, nie przyjechałbyś do miasta po mnie, nie narażałbyś się na konflikt z mieszkańcami, nie chciałbyś ratować mnie i pozwoliłbyś mi umrzeć. Nie pracowałbyś też w Instytucie po to tylko, żeby sprawić mi przyjemność. Powiedziałeś to wszystko po to, aby usprawiedliwić przed sobą swoje lenistwo i rezygnację z życia, lepszego życia, po które teraz możesz sięgnąć. - spojrzała na niego uważnie. - Przyznaj się. No przyznaj się! To takie trudne? Mogłeś dać mi w mordę, a nie potrafisz przyznać mi racji? Dziwny z ciebie facet.
-     Nie pomyślałaś o tym, że chcę żebyś żyła? - zapytał nagle. - Ta podróż to niemal samobójstwo!
-     A widzisz! Powiedziałeś "niemal"! Czyli jest szansa!
-     Nie łap mnie za słówka! 14 lat temu straciłem wszystko! Nigdy więcej nie chcę tego przeżywać! Kłócimy się, wydzieramy się na siebie, ale gdyby to się powtórzyło, czułbym znowu to samo! A tego nie chcę!
    Nie wiedziała co odpowiedzieć.
-     Powiedziałem za dużo. Nie powinienem był. - powiedział cicho.
    Chciał wstać, ale powstrzymała go.
-     Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? - zapytała, głaszcząc go dłonią po twarzy.
-     Już ci mówiłem, zbyt długo byłem sam. Zbyt wiele przeżyłem i zapomniałem już o niektórych rzeczach.
    Była blisko niego i choć nie pierwszy raz to się zdarzyło, tym razem czuła się inaczej.
    Był najprzystojniejszym mężczyzną jakiego spotkała. Życie odbiło się na jego twarzy kilkoma zmarszczkami, ale wciąż był pociągający. Nagle zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. Czuć ich siłę. Przytuliła się do niego, obejmując go. Odwzajemnił ten gest. Dziewczyna przymknęła oczy. Dawno już nie czuła się tak wspaniale. Po chwili zaczęła go delikatnie całować. Najpierw w policzek, potem w usta. Max objął ją mocniej. Zapomniane uczucia zaczęły nagle powracać. Czuł jak ciało Nicole drży. Gdy położył ją na posłaniu, spojrzał na nią, jakby chciał zapytać czy na pewno chce tego czego on. W odpowiedzi pogładziła go po policzku i pocałowała namiętnie. Potem pociągnęła go w swoją stronę.
    Max zaczął całować ją. Nie był już tym samym mężczyzną, który przy każdym pocałunku był spięty, chłodny i zaniepokojony. W jednej chwili stał się namiętnym, żarliwym i delikatnym kochankiem. Takim o jakim Nicki zawsze marzyła. Po raz pierwszy w życiu poczuła się naprawdę szczęśliwa.

***********************************

    Nie spali już. Leżeli objęci. Było im tak dobrze, że gdyby mogli, leżeliby tak jeszcze długo. Nie mogli jednak.
-     Byłeś wspaniały. - szepnęła.
-     Dzięki tobie. Nie myślałem, że po tylu latach ...
    Pocałowała go.
-     A życie toczy się dalej i trzeba chyba wstawać. - powiedział z uśmiechem.
-     Niestety masz rację.
    Po śniadaniu Max powiedział:
-     Zobaczę co z tym gruchotem.
-     Nie mów tak.
-     Dlaczego?
-     Jeszcze się obrazi i nie da się naprawić. - powiedziała z udawaną ironią.
    Max uśmiechnął się.
-     Będę o tym pamiętał. A co ty będziesz robić?
-     Chcę posegregować lekarstwa, a potem zacząć czytać bardzo mądrą książkę.
-     Jaką? - zainteresował się.
-     Medyczną. O różnych chorobach i metodach leczenia. Znalazłam ją w Instytucie. Pewnie ktoś ją tam zostawił i chwała mu za to.
-     Masz zamiar ją przestudiować?
-     Coś w tym rodzaju. Oby mi się to nie przydało, ale wiedzieć nie zawadzi.
-     Może masz rację.
    Wzięli się więc do swoich prac.
    Dochodziło południe.
    Nicki nie chciało się już czytać, więc poszła zobaczyć co robi Max.
-     Szlag by cię trafił, ty cholerny gruchocie! Na żyletki cię przerobię ty złomie zardzewiały! - usłyszała głos Max'a, gdy zbliżała się.
    Zobaczyła go pochylonego nad silnikiem jeepa. Był okropnie brudny. Ręce i twarz były czarne od smaru.
-     Jak idzie? - zapytała nieśmiało.
    Wyprostował się nagle, uderzając głową o podniesioną maskę. Spojrzał na nią. Był zły, wręcz wściekły. Przypominał dymiący wulkan tuż przed wybuchem. Kopnął koło samochodu.
-     Ja oszaleję i wtedy on przestanie istnieć! Rozniosę go na drobne części, a to co po nim pozostanie będzie po wsze czasy tkwiło w piaskach pustyni!
    Podeszła do niego.
-     Spokojnie, powoli. Dasz sobie radę. Jeżeli chcesz, pomogę ci.
    Westchnął.
-     Dziękuję za dobre chęci, ale sam się z nim uporam. Albo sam go rozwalę.
-     Lepiej nie. Może nam się przydać. - powiedziała.
    Spojrzał na nią jakby chciał zapytać: "O czym ty mówisz?".
    Wiedział jednak co ma na myśli. Podróż na południe. Teraz to, tak jak miasto kiedyś stało się jej obsesją.
-     Przecież nic nie mówię! - dodała szybko, żeby znowu nie doprowadzić do kłótni.
    Nie powiedział nic.
-     Wracam do pracy. - powiedział po chwili.
-     Dobrze, a ja przygotuję coś do jedzenia. Jak będzie gotowe, zawołam cię.
    Tego dnia Max nie zrobił nic przy samochodzie.
-     Okazuje się, że trzeba wymienić ponad połowę zaworów, śrubek i innego małego szmelcu! - mówił przy kolacji. - Sam nie wiem czy będę w stanie naprawić to. Może się okazać, że mam zbyt mało części zamiennych, a wtedy wszystko na nic.
-     Jakoś to będzie. - pocieszała go.
    Uśmiechnął się.
-     Ciągle myślisz o podróży na południe? - zapytał.
-     Ty to powiedziałeś, nie ja. - zaoponowała, nie patrząc na Max'a.
-     Wiem. Ale odpowiedz mi, myślisz o tym?
    Zapatrzyła się gdzieś przed siebie.
-     Tak, ale nauczyłam się jednego: nigdy nie spodziewać się czegoś czego być może nie ma. Jestem przypadkowym intruzem w tym świecie. Znalazłam się tu przez przypadek, albo może dzięki złośliwości losu. Nie jestem częścią tego świata, tak jak ty. Zbyt przypominam tamten świat i zbyt wyraźnie on tkwi w mojej pamięci. Miasto wiele mnie nauczyło. Marzyłam o cywilizacji, a znalazłam się w dżungli. To wszystko jest koszmarem, w którym nie bardzo potrafię sobie radzić. Ale jak powiedziałam wiele już wiem. Wtedy ci nie uwierzyłam, teraz wierzę, choć może nie do końca. Ciągle myślę o południu, ale może rzeczywiście lepiej nie ryzykować.
    Zrozumiała. Tak przynajmniej myślał Max. Trudna to była lekcja, ale pojęła ją. Może nie powinien był tak gwałtownie gasić w niej nadziei, ale czasami sama nie dawała mu wyboru.
-     Zobaczymy zresztą. - powiedziała po chwili.
    A więc płomyk jeszcze się tlił.
-     Teraz są takie czasy, że nie można nic planować na dłuższą metę. - dodała. - Musimy żyć dniem dzisiejszym i jakoś sobie radzić.

***********************************

    Mijały dni. Max ciągle tkwił przy samochodzie. Spędzał przy nim wiele godzin. Poznał go już na wylot. Odkąd praca szła mu dobrze, był coraz bardziej pewny, że doprowadzi jeepa do sprawności. Dope znowu zniknął na kilka dni, a gdy wrócił, przyniósł wiadomość od Grega.
    Podczas zabawy Max znalazł w szwie obroży złożoną kartkę.
-     "Nie przyjeżdżajcie do miasta. Kiedy wszystko się ułoży dam znać. Greg." - przeczytał.
-     O co mogło mu chodzić? - zapytała Nicole.
-     Nie wiem. Może znowu ktoś chce przejąć władzę w mieście i są rozruchy.
-     Brzmi swojsko. - zauważyła.
-     Ale to chyba nie to.
-     Dlaczego?
-     Wspomniałby, gdyby to o to chodziło. Ta wiadomość wygląda tak, jakby Greg nie znał niebezpieczeństwa, które może nam zagrażać. Dziwne, zawsze mówił jasno o co mu chodziło.
-     Może rzeczywiście nie wiedział co nam zagraża. Ale chyba nie masz zamiaru sprawdzać tego? - zaniepokoiła się.
-     Nie, skoro Greg uważa, że nie powinniśmy tam jechać, więc nie pojedziemy. Poczekamy, aż to się wyjaśni.
Czekali więc tydzień, dwa, trzy ...
    Max był coraz bardziej zaniepokojony brakiem informacji z miasta. Zaczął się zastanawiać co się mogło tam stać.
    W końcu wysłał do Grega Dope'a z wiadomością, że się niepokoją tym długim milczeniem.
-     Jeżeli Dope nie wróci za dwa tygodnie, pojadę tam. - powiedział.
-     Chciałeś powiedzieć "pojedziemy". - sprostowała.
-     Nie, powiedziałem dobrze. Ty zostaniesz tutaj.
-     Z jakiej racji? - zaprotestowała.
-     Tam dzieje się coś niedobrego.
-     Mówisz tak jakby tam kiedykolwiek działo się coś dobrego. - mruknęła.
-     W każdym bądź razie nie możemy oboje ryzykować. Ktoś musi przeżyć.
-     Nie mów tak, nie lubię tego. - upomniała go.
-     Nic na to nie poradzę.
    Minęły dwa tygodnie i Max wyruszył do miasta.
    Trzeciej nocy dotarł na wzniesienie, skąd mógł obserwować miasto. Z powodu ciemności nie zauważył niczego niepokojącego, żadnych zmian. Ale intuicyjnie czuł, że coś jest nie tak jak trzeba. Musiał jednak poczekać, aż wstanie słońce. Z mieszanymi uczuciami położył się spać. Następnego dnia wstał tuż przed świtem. Wyjął z kieszeni lornetkę. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że brama miasta jest otwarta, choć słońce jeszcze nie wzeszło. Nigdy przedtem to się nie zdarzyło.
    To tylko wzmogło niepokój Max'a.
    Ulice miasta zawsze były gwarne i zatłoczone. Teraz zauważył tylko kilku chwiejnych przechodniów. Zauważył też kilka ciał na ulicach i przed bramą. Nigdzie jednak nie było krwi, a więc wykluczył walkę. Nie rozumiał co się stało.
    Słońce było już wysoko, a miasto nie zmieniło się wcale. Niewiele więcej ludzi na ulicach, żadnego gwaru, większego ruchu.
Koło południa zdecydował się wejść do miasta.
    Cisza, która go przywitała, przypominała niezmąconą ciszę grobowca.
    W miarę zagłębiania się w tętniące niegdyś miasto, utwierdzał się w przekonaniu, że zagłębia się w grobowiec. Co jakiś czas spotykał jednak ludzi. A może to były tylko cienie ludzi?
    Wyglądali jak żywe trupy. Te ostatnie, całkiem martwe, leżały niemal wszędzie.
    Zrozumiał. To była jakaś zaraza.
-     "Greg!" - pomyślał. - "Mógł używać tych swoich ziół! Może jeszcze żyje!".
    Popędził wielbłąda. Przed domem przyjaciela zeskoczył z niego, nie czekając aż zwierzę położy się.
    Pchnął drzwi lichego domku. Przywitały go szarość i pustka.
    Wszedł do przyległej izby. Leżały tam ciała jego dzieci i żony.
    Musiał znaleźć Greg'a!
    Był w innym pomieszczeniu. Jeszcze żył.
-     Greg! - powiedział Max, klękając przy nim. - Na miłość boską! Co tu się dzieje?
-     Po co tu przyjechałeś, do cholery! - powiedział słabym głosem Greg. - Uciekaj stąd! To zaraza ...
-     Jaka zaraza? - zapytał.
    Ale Greg nie usłyszał go chyba, bo powtórzył znowu:
-     Uciekaj! ... Musisz uciekać... Zostaw mnie i wynoś się stąd!
-     Co to za zaraza? - dopytywał się Max.
    Greg nie mógł już mu odpowiedzieć. Puls ustał.
    Chciał pochować przyjaciela i jego rodzinę, ale pomyślał, że całe miasto jest ogromną mogiłą i za kilka tygodni pustynia przykryje je całkowicie.


Ze względu na wielkość opowiadania zostało ono podzielone na cztery części . Tu jest część I ,tu  część III , a tu część IV iło się wcale. Niewiele więcej ludzi na ulicach, żadnego gwaru, większego ruchu.
Koło południa zdecydował się wejść do miasta.
    Cisza, która go przywitała, przypominała niezmąconą ciszę grobowca.
    W miarę zagłębiania się w tętniące niegdyś miasto, utwierdzał się w przekonaniu, że zagłębia się w grobowiec. Co jakiś czas spotykał jednak ludzi. A może to były tylko cienie ludzi?
    Wyglądali jak żywe trupy. Te ostatnie, całkiem martwe, leżały niemal wszędzie.
    Zrozumiał. To była jakaś zaraza.
-     "Greg!" - pomyślał. - "Mógł używać tych swoich ziół! Może jeszcze żyje!".
    Popędził wielbłąda. Przed domem przyjaciela zeskoczył z niego, nie czekając aż zwierzę położy się.
    Pchnął drzwi lichego domku. Przywitały go szarość i pustka.
    Wszedł do przyległej izby. Leżały tam ciała jego dzieci i żony.
    Musiał znaleźć Greg'a!
    Był w innym pomieszczeniu. Jeszcze żył.
-     Greg! - powiedział Max, klękając przy nim. - Na miłość boską! Co tu się dzieje?
-     Po co tu przyjechałeś, do cholery! - powiedział słabym głosem Greg. - Uciekaj stąd! To zaraza ...
-     Jaka zaraza? - zapytał.
    Ale Greg nie usłyszał go chyba, bo powtórzył znowu:
-     Uciekaj! ... Musisz uciekać... Zostaw mnie i wynoś się stąd!
-     Co to za zaraza? - dopytywał się Max.
    Greg nie mógł już mu odpowiedzieć. Puls ustał.
    Chciał pochować przyjaciela i jego rodzinę, ale pomyślał, że całe miasto jest ogromną mogiłą i za kilka tygodni pustynia przykryje je całkowicie.


Ze względu na wielkość opowiadania zostało ono podzielone na cztery części . Tu jest część I ,tu  część III , a tu część IV