Ze względu na wielkośc dokumentu został on podzielony na cztery części . Tu jest  część I tu część II , a tu część III

PRZEPOWIEDNIA
część IV

autor : MattRix
HTML : ARGAIL

 

Mogło się wydawać, że skoro rebelianci są w odwrocie, są na słabszej pozycji. Ale tak nie było. Niemal w każdym układzie mieli swoich ludzi, a ci z kolei wiedzieli jak, gdzie i za ile można uzyskać potrzebne informacje. Dzięki temu już następnego ranka wiedziano gdzie jest flota Barona i na którym krążowniku przetrzymywano Jericę. Znali też cel podróży: Kamienne Miasto. Najpotężniejsza bastylia stworzona przez człowieka, wbrew naturze.
Planeta, na której Baron zbudował swoje miasto, od wieków była niegościnnym miejscem dla wszystkich żyjących istot. Jej klimat i budowa odstraszała wszystkich i niszczyła tych którzy jakimś cudem zdecydowali się jednak pozostać na niej. Wieści mówiły o tysiącach ludzi, którzy zginęli przy budowie Kamiennego Miasta. Baron chciał, żeby sięgało nieba i wnętrza planety. Budowa trwała wiele lat i podobno w dalszym ciągu trwa rozbudowa. Wynik jednak był imponujący. Najpotężniejsze miasto w dziejach wszystkich galaktyk. Nic nie mogło się mu równać. Było tak niepowtarzalne, że nie zostało nazwane. Baron nazywał je po prostu Miastem, inni Kamiennym Miastem lub Miastem Umarłych. Podobno żaden z nieproszonych gości i jeńców nigdy stamtąd nie powrócił żywy.
Rebelianci dysponowali pewną ilością planów Miasta, ale nie było niestety pewności, czy są one w dalszym ciągu aktualne. Co prawda próbowano na bieżąco uzupełniać informacje, ale były one strzeżone coraz lepiej. Wielu już przypłaciło życiem próbę ich zdobycia.
Niemniej jednak właśnie Miasto Umarłych stało się celem ataku rebeliantów. Niemożliwym było zaatakowanie konwoju z prostej i bardzo banalnej przyczyny: nie zdążyliby dogonić floty Barona.
Musieli więc podjąć ryzyko i zacząć planować swoje poczynania, opierając się o dane, które posiadali.

*****************************************

Otaczała ją ciemność Barona, chłód Miasta i samotność. Nie była pewna czy wysłana wiadomość dotarła do celu i czy w ogóle została odczytana.
Droga do jej nowej celi była krótka, ale to co widziała po drodze trochę ją przeraziło. Miasto było twierdzą zarówno od zewnątrz jak i od wewnątrz. Całe dziesiątki strażników na każdym piętrze utrudniałoby jej ucieczkę.
Jedyne co mogła zrobić to czekać i nie pozwolić, żeby Baron dowiedział się kim jest. Byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby nie musiała się z nim widzieć. On jednak koniecznie chciał wiedzieć coś nowego na temat rebeliantów. Coś, co ona mogła wiedzieć.
Z zimnego podziemia trafiła do dużego pomieszczenia wypełnionego półmrokiem.
Nie widziała nikogo, ale czuła obecność Barona. Był gdzieś blisko, zapewne obserwując ją.
Wyszedł w końcu z mroku. Stanął parę metrów za nią. Nie poruszyła się nawet, gdy wbijał w nią swój wzrok. Wiedziała, że nie może pokazać mu, że wie i czuje więcej niż się spodziewał. Gdy więc bezszelestnie mijał ją, drgnęła udając zaskoczenie.
-  Te mury gościły już wielu wyrzutków, ale muszę przyznać, że nigdy nikogo takiego jak ty. - powiedział.
Na wprost przed nią na ścianie pojawiła się rysa. Wkrótce przekształciła się w całkiem duży ekran, na którym widniała panorama okolicy. Nie był to najciekawszy widok.
O czym mógł mówić?
-  Jesteś zbyt delikatna jak na żołnierza. Z kolei nawet rebelianci nie pozwalają siadać za sterami byle komu. - ciągnął Baron, wpatrując się w widok.
Jerica zaczęła rozglądać się ostrożnie po pomieszczeniu. Nigdzie jednak nie mogła dostrzec niczego co chociaż przypominałoby drzwi.
-  Pewnie myślisz teraz o tym jak można się stąd wydostać. - powiedział Baron, odwracając się w jej stronę.
Czyżby czytał jej myśli?
Nie, to niemożliwe. Nikt nie potrafił tego robić. Nikt!
Podszedł do niej na tyle blisko, że mogła mu się przyjrzeć.
Był starszy od niej o wiele lat. Mógłby być w wieku jej rodziców, gdyby żyli. Mimo to wyglądał starzej. Sprawiał wrażenie silnego, zdecydowanego i pewnego siebie. Ale coś nie dawało jej spokoju. W jego mętnych oczach było coś, co przypominało jej ...
Nie mogła tylko przypomnieć sobie o czym.
Jego cera była bardzo blada. Razem z jasnymi włosami tworzyła kontrast do czarnego ubioru. Był o wiele wyższy od niej, dlatego też z każdej pozycji spoglądał na nią z wysoka. Półmrok panujący w pomieszczeniu tworzył na jego twarzy złowieszcze cienie. Oczy błyszczały przy tym jak u zwierzęcia, albo ...
Zabrakło jej porównania do czegoś co na pewno znała.
Długie wąskie dłonie ukryte były w czarnych rękawiczkach, ale mogła przysiąc, że niemal widzi chude długie kościste palce okryte bladą, prawie przezroczystą skórą. Wszystko to sprawiało, że po plecach przeszedł jej dreszcz.
-  Może więc podzielisz się ze mną tym co wiesz? - zapytał.
W jego głosie usłyszała zapowiedź czegoś złego.
Był spokojny, ale wiedziała że w jednej chwili potrafiłby zmienić się w bestię.
-  Milczysz. Czy naprawdę musisz zmuszać mnie do drastycznych posunięć?
-  Nie mam ci nic do powiedzenia. - odezwała się w końcu.
-  Dobrze. To już jakiś początek. Niezbyt mądry, ale zawsze jakiś. Chcę tylko, żebyś odpowiadała mi na pytania. To proste, prawda?
Przerwał na chwilę.
-  Nie obchodzi mnie co robiłaś w tym samotnym myśliwcu. Wasza baza wygląda okropnie. Jest w opłakanym stanie. Komputery nie do użytku. Twoim przyjaciołom udało się umknąć. Ale to tylko kwestia czasu, zanim ich odnajdę. A zrobię to na pewno. Chcę tylko wiedzieć czy dotarło do was cudowne dziecko z przepowiedni.
-  Jakie dziecko? - zdziwiła się.
-  Nie bądź niemądra. - zagroził jej. - Przepowiednię zna każdy. No więc? Dotarło do was?
-  Nie wiem.
-  Nie drażnij mnie!
-  Nie sądzisz chyba, że to była jedyna baza rebeliantów? Jeżeli trafiła do nas, może być teraz w najróżniejszych miejscach. Zbyt wielu, nawet jak dla ciebie.
-  To dziwne. Twój poprzednik nie wspomniał ...
-  Widocznie nie wiedział. Sądzisz, że wszyscy wiedzą wszystko? To głupie. Musimy mieć jakieś zabezpieczenie. Ja wiem tylko o tym, że rebelianci są wszędzie.
-  Czyżby?
-  Możesz wypróbować wszystkie twoje sztuczki, a i tak nic innego ze mnie nie wyciśniesz.
-  To niezły pomysł.
Coś cicho piknęło i Baron przerwał. Po chwili jednak dodał:
-  Ale jeszcze nie teraz. Mamy mnóstwo czasu dla siebie.
Zrobił nieznaczny gest dłonią i obok niej z ciemności wyłonili się dwaj uzbrojeni strażnicy.
Pierwsze spotkanie skończyło się.
Znów mogła być sama ze swoimi myślami.
Ale na jak długo?

*****************************************

Nawet Van Kist musiał przyznać, że to czyste szaleństwo. Ale zaaprobował plan, nie odzywając się. Chciał wyruszyć jak najszybciej.
-  W tym miejscu, - wskazał komandor na świetlną mapę. - czeka na was mała niespodzianka. Udało nam się przejąć jeden z transportowców Kamiennego Miasta. Szyfry zmieniane są co 48 godzin, więc musicie się pospieszyć. Mamy tylko trochę ponad dwadzieścia godzin.
-  To już coś. - mruknął Van Kist.
-  Transportowiec jest na tyle duży, że pomieści niewielki oddział szturmowy.
-  Nie. - przerwał Van Kist.
-  Nie rozumiem, kapitanie. - zdziwił się komandor.
-  Im mniej osób przeniknie do Kamiennego Miasta, tym lepiej. Reszta musi odwrócić ich uwagę, będą potrzebni na zewnątrz.
-  Większa ilość ludzi wewnątrz, daje większą gwarancję ...
-  I zbyt dużo szumu. - dokończył Van Kist.
-  Chyba rozumiem. To ma sens. - wtrącił się Ghost.
Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi.
-  Kto, pana zdaniem, powinien przeniknąć do Miasta. - zapytał komandor.
-  Ja i mój android. - odparł Van Kist, wstając z miejsca.
Ghost nie zareagował. Nie miał ochoty brać udziału w kłótni, która niewątpliwie wisiała w powietrzu.
-  Z całym szacunkiem, kapitanie, ale nie jest pan należycie przygotowany do tego typu ...
-  Umykałem Baronowi częściej, niż pan miał okazję się z nim spotkać. Proszę mi więc nie mówić, że nie jestem należycie przygotowany do tej akcji. Poza tym Ghost jest najwyższej klasy androidem i na pewno będzie bardzo przydatny.
-  Nie wątpię, ale nadal uważam, że w tej szczególnej akcji powinno brać udział więcej ludzi.
-  Trzy, góra cztery osoby. A i tak może się okazać, że to za dużo. Proszę zrozumieć, że łatwiej ukryć dwie osoby, niż cały oddział. Nawet jeżeli trzeba to zrobić na terenie wroga. Ta zasada jest cholernie stara.
Na chwilę zapadł cisza.
Wszyscy czekali na reakcję komandora. Ten jednak odwrócił się i przeszedł wolnym krokiem przed zebranym audytorium.
Podświadomie wiedział, że Van Kist ma rację. Ale najchętniej posłałby do Miasta wszystkie możliwe siły, byleby tylko mieć pewność, że odbiją Jericę. Zrozumiał jednak, że nigdy nie będzie miał tej pewności. Niezależnie od tego ilu ludzi przystąpi do tej akcji.
-  Dobrze. Przydzielę panu dwóch moich najlepszych ludzi.
-  Pod warunkiem, że ja obejmę dowództwo.
Komandor skinął głową.
Nie było sensu prowadzić kłótni. Lepiej było mieć Van Kista po swojej stronie, niż żeby miał podejmować samodzielne akcje. A był do tego zdolny.

*****************************************

Miejsce przejęcia transportowca było niezbyt odległe. Czekali już na nich. Van Kist, Ghost i dwóch przydzielonych ludzi, musieli zmienić środek transportu. Statek Van Kista miał powrócić do bazy chwilę potem, jak on sam wraz z nieliczną załogą, skierują się ku Miastu.

*****************************************

Ciszę przerwał nagle alarm.
Rozbrzmiewał gdzieś daleko, ale słyszała go wyraźnie. Byli już blisko. Nie wiedziała jaki mogli mieć plan. Musiała więc cierpliwie czekać. Po kilkunastu minutach gdzieś blisko rozległy się wystrzały.
Czas było wkroczyć do akcji.
Stanęła przed grubymi drzwiami. Wyciągnęła w ich stronę dłonie.
Końcówki jej palców zaczęły lekko iskrzyć. Z zamka ulatniał się dymek, a w chwilę później otworzyły się z głośniejszym niż zwykle sykiem.
Na korytarzu nie było nikogo, pobiegła więc w stronę nadchodzących wybuchów.
Za którymś zakrętem natknęła się jednak na dwóch żołnierzy. Początkowo wszyscy stanęli w miejscu, najwidoczniej nie wiedząc co robić. Ale już parę sekund potem wycelowali w nią swoją broń.
Jerica cofnęła się parę kroków, znikając za załomem ściany. Kiedy tylko pokazali się żołnierze, wystrzeliła w ich kierunku parę zielonkawych wiązek światła. Trafieni nimi upadli z łomotem na podłogę.
-  To działa! - mruknęła, spoglądając na swoje dłonie. - To naprawdę działa!
Nie miała jednak czasu, żeby zachwycać się sobą. Pobiegła dalej przed siebie, lecz na wszelki wypadek zabrała jednemu z leżących broń.

*****************************************

Pojawienie się obcych statków zaskoczyło trochę Barona. Od dawna nikt nie próbował atakować Miasta. Wydał rozkazy, obserwując wszystko ze swego pokoju kontrolnego. Było to miejsce, z którego mógł kontrolować całe Miasto i prowadzić bitwy.
-  Nie wygląda to jak prawdziwy atak. - usłyszał za sobą cichy lecz wyraźny głos.
Wstał ze swego miejsca i odwrócił się. Postać jednak nakazała mu zająć je znowu.
-  Chcę tylko zobaczyć co się dzieje. - powiedziała znowu, pozostając w bladym blasku monitorów komputerowych.
Postać miała na sobie długą czarną pelerynę, a głowa ukryta była pod czarnym kapturem. Nie było widać nic poza tym ubiorem. Poruszała się niemal bezszelestnie. Mówiła cicho, czasami jakby z trudem. Baron słyszał ją zawsze, ale inni musieli wytężać słuch, aby nie uronić ani jednego słowa. Poza Baronem była to najważniejsza osoba w Mieście. Nigdy go nie opuszczała, zdając się na poczynania Barona.
-  Wygląda to tak, jakby muchy próbowały rozdrażnić potężne zwierzę. - zabrzmiał znowu cichy głos.
-  Też odnoszę takie wrażenie. Posłałem tam myśliwce.
-  Nie musisz mi się ze wszystkiego tłumaczyć. Jesteś mistrzem w tym co robisz. Nie będę się więc wtrącała. Czy dowiedziałeś się czegoś od tej dziewczyny?
-  Jeszcze nie. Ale to tylko kwestia czasu. Zajmę się nią ...
Baron nagle zamilkł.
-  To niemożliwe ... - powiedział cicho, wpatrzony w przestrzeń przed siebie.
Zdarzało się to niezwykle rzadko, ale zawsze wszyscy wiedzieli co to oznacza. DZIECKO było bardzo blisko niego. Czuł, że ma ją w zasięgu ręki.
Ścisnął pięść i nagle uderzył nią w oparcie swojego fotela.
-  To ona! - krzyknął.
-  Kto?
-  Dziewczyna, której szukałem przez tyle lat! Miałem ją tuż pod nosem! Jest w mojej celi!
Zerwał się nagle i w tym samym momencie otrzymał raport o ucieczce więźnia.

*****************************************

Była już blisko celu, a jednak wciąż nie napotkała "swoich". Ktoś zaczął się do niej zbliżać. Wolała się ukryć we wnęce za stanowiskiem do ładowania robotów. Wkrótce minęło ją kilku ludzi. Żołnierze Barona. Gdy uznała, że jest już bezpieczna, wyszła z ukrycia.
I wtedy wpadła w czyjeś ręce. Zaczęła się szamotać, zapomniawszy na chwilę o swojej mocy. Wyrwała się w końcu i już miała jej użyć, gdy nagle usłyszała:
-  Jerica! To ja!
Stojący przed nią żołnierz odsłonił przednią część hełmu.
-  To ja, Van Kist!
-  Peter! - niemal krzyknęła. - Usłyszałeś mnie!
-  To długa historia. Teraz musimy się stąd wydostać. Ale tędy nie możemy wrócić. Czekają na nas.
-  Tam! - wskazała jakiś boczny korytarz.
-  Jesteś pewna? - krzyknął Van Kist.
-  Nie, ale czy mamy inne wyjście?
-  Racja. - mruknął.
Pobiegli korytarzem. Po kilkunastu metrach zaczął się dziwnie zwężać.
-  Nie podoba mi się to. - mruknął Ghost.
-  Nie kracz! - odparł Van Kist.
Jerica nagle podbiegła do niego.
-  Nie spodoba ci się to. - powiedziała mijając go.
-  Dokąd ty idziesz?! - krzyknął.
-  Muszę coś zrobić. - odkrzyknęła mu.
Pobiegł za nią. Przy najbliższym zakręcie znalazł ją. Stała na środku korytarza.
-  Co ty ... - zaczął kapitan, ale wkrótce sam zobaczył co usiłowała zrobić.
Między ścianami rozciągnięta była ledwo widoczna połyskująca bariera. Wyciągnął dłoń, chcąc dotknął jej.
-  Nie radzę, Peter. - uprzedziła go.
-  Co to jest? - zapytał.
-  To powinno dać nam trochę czasu. Zatrzyma żołnierzy na kilka minut. Nie pytaj o nic.
Skinął głową, jakby rozumiejąc o czym mówiła.
Wrócili biegiem do reszty uciekinierów. Natknęli się na nich przy wylocie korytarza.
-  I co teraz? - zapytał Ghost.
-  Jasna cholera! - zaklął Van Kist, spoglądając w dół.
-  Czym macie zamiar zabrać mnie stąd? - zapytała, również spoglądając w dół.
-  Na budowanym lądowisku czeka mój statek. - powiedział kapitan.
Rozejrzała się powoli, jakby szukając czegoś.
-  Musimy dostać się do tamtego włazu. - powiedziała, wskazując zamknięty właz trzy poziomy pod nimi.
-  Wspaniale, tylko jak tam się dostać?
-  Mam pomysł. - odezwał się Ghost.
Zdjął z siebie szybko uniform wrogiej floty.
-  To powinno wytrzymać. - powiedział i wystrzelił w przeciwległą ścianę cienką linkę zakończoną magnesem.
-  Zupełnie o tym zapomniałem. - powiedział Van Kist.
-  Mogę przenieść dwoje ludzi. Ale będę miał problemy z powrotem tu po resztę.
-  O to się nie martw. - powiedziała Jerica. - Pomogę ci.
-  No, jeżeli tak mówisz ...
Ghost przeniósł najpierw Van Kista i dziewczynę.
Wylądowali gładko na wystającej platformie.
-  Teraz wracaj po resztę.
Zanim jednak Ghost był gotów do powrotu, miejsce z którego wyruszył zmieniło się w ognistą kulę.
-  Nie ma już po kogo wracać. - powiedział Van Kist. - Musimy zając się tym włazem.
Jerica przez chwilę wpatrywała się w dymiący jeszcze punkt.
-  Obudź się, nie możemy im już pomóc. - Van Kist potrząsnął nią.
"Obudziła się" i spojrzała na niego.
-  Wiem. - powiedział cicho i zaczęła przepychać się do włazu.
Był zamknięty na "amen" jak się wyraził kapitan.
Nawet Ghost, mimo swej siły, nie był w stanie otworzyć go na tyle, aby móc się przecisnąć między stalowymi płytami.
-  Kiedyś byłam w tym dobra. - powiedziała, ustawiając się przed włazem.
Ghost patrzył na nią z zaciekawieniem. Van Kist jednak wiedząc na co się zanosi i słysząc bliskie wystrzały, nakazał mu:
-  Lepiej zostawmy ją. Trzeba się zająć ludźmi Barona. Niedługo będą tu.
Obaj ustawili się tyłem do włazu, przygotowując się do osłaniania Jerici. Ta natomiast zajęła się mechanizmem włazu. Do tej pory nie miała większych problemów z otwieraniem tego co zostało zamknięte. Van Kist wiedział o tym najlepiej. Jednak tym razem nie szło to jej tak gładko.
Właz był ciężki i miał grube ściany. Kiedy w końcu płyty ruszyły się z miejsca, zauważyła że za nimi była stalowa rozeta, kolejna przeszkoda do pokonania. Dlatego szło jej tak opornie.
Skoncentrowała się jeszcze bardziej. Z jej dłoni wychodziło więcej niż zazwyczaj promieni.
W pewnym momencie rozeta skapitulowała. Właz otworzył się całkowicie.
-  Czas najwyższy! - powiedział Van Kist. - Jeszcze trochę, a zrobiliby z nas sita.
Cała trójka przeszła przez właz.
-  Wszystko w porządku? - zapytał nagle kapitan widząc jaka blada jest dziewczyna.
-  Tak, wszystko jest w porządku. Idź lepiej i przygotuj statek. Ja się nimi zajmę. - powiedziała.
Zamknięcie włazu było już znacznie prostsze. Musiała go jednak dodatkowo zabezpieczyć. Z tej strony bez problemu mogła dostać się do mechanizmu. Był jeszcze nie osłonięty ścianą.
Wrzuciła pomiędzy przewody trochę kamieni i kawałki porozrzucanego tworzywa. Parę sekund topienia tego ostatniego wystarczyło, aby cały mechanizm "wzięli diabli".
-  Teraz widzę, że nie doceniałem twoich zdolności. - powiedział Van Kist, kiedy wchodzili na pokład statku.
-  Mam nadzieję, że nie namierzyli nas jeszcze i że ta dziura w polu siłowym jest tam gdzie była. - powiedział Ghost, siedząc na miejscu drugiego pilota i przygotowując maszynę do startu.
Jerica usiadła cicho w rogu kabiny, przypinając się pasami zabezpieczającymi.
Teraz mogła wszystko zostawić Van Kistowi i Ghostowi.
Ona zrobiła swoje.
Siedząc tak nie słyszała wydawanych przez Petera rozkazów, ani odpowiedzi Ghosta.
Jej myśli przyciągnęło coś, a właściwie ktoś w Mieście.
Baron ...
Wiedział już kim jest dziewczyna. Mogła niemal wyczuć jego gniew. Ale czuła coś jeszcze. Coś bardzo znajomego, choć nie potrafiła tego nazwać. To coś nie dawało jej spokoju.
Z odrętwienia wyrwał ją dopiero radosny okrzyk Van Kista. Spojrzała w jego stronę. Wiedziała już, udało się. Byli bezpieczni.

*****************************************

Zanim wylądowali w prowizorycznej bazie, wiadomość o uwolnieniu Jerici rozeszła się lotem błyskawicy. Komandor Craigh odczuł wyraźną ulgę, kiedy usłyszał jej głos. Radość z powrotu dziewczyny została jednak przyćmiona wiadomością o śmierci dwóch żołnierzy, których wysłał razem z Van Kistem. Ten ostatni nie omieszkał oczywiście wtrącić swojej uwagi o tym, że gdyby nie polecieli z nim, żyliby nadal. Przez chwilę komandor był skłonny przyznać mu rację. Ale w końcu doszedł do wniosku, że postąpił zgodnie z zasadami i strategią wojskową. Śmierć dwóch ludzi była oczywiście powodem do smutku, jednak wszyscy rebelianci zdawali sobie sprawę z tego, że śmierć kroczy za nimi cały czas. Craigh przywitał Jericę na płycie prowizorycznego lotniska, choć nie tylko on pragnął to zrobić.
Widząc wszystkich tych ludzi, którzy czekali z niepokojem na jej powrót, uświadomiła sobie jak wielka odpowiedzialność na niej spoczywa.
Jerica chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.
Wszyscy, łącznie z Craighem i Van Kistem tłumaczyli to zmęczeniem.
Kiedy Ghost opowiedział komandorowi pokrótce o wyczynach dziewczyny, ten pierwszy zrozumiał to. Jednak kiedy Van Kist odprowadzał Jericę do jej kwatery, zauważył coś dziwnego. Jej myśli krążyły gdzieś daleko. Oczy były zupełnie bez wyrazu. Była milcząca.
-  Mam wrażenie, że coś się stało. - powiedział w końcu.
Nie odpowiedziała.
-  Jerica ...
Spojrzała na niego, nagle "obudzona".
-  Słucham? Przepraszam, zamyśliłam się.
-  Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał.
-  Nie. Sama muszę się z tym uporać. - odpowiedziała.
-  W porządku. W razie czego wiesz gdzie mnie szukać.
Skinęła głową.
Van Kist stał przed jej drzwiami jeszcze parę sekund.
Coś musiało się stać. Nie zachowywałaby się tak bez powodu.

*****************************************

Minęło już sporo czasu od jej powrotu. Jednak coś ciągle nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła tego nazwać, ale było to związane z Baronem i z ... kimś jeszcze.
Nagle przed oczami stanął jej dziwny obraz. Drobna kobieca postać odziana w długą czarną pelerynę z kapturem, trzymała w ramionach niemowlę. Przemykała się pomiędzy domami, ukrywając dziecko. Tylko raz zobaczyła przez ułamek sekundy jej twarz, a właściwie oczy. Ciemne, tajemnicze, niebezpieczne i błyszczące. Wróżyć mogły tylko zło i ból. Dziecko płakało cicho, jakby chciało się wydostać z objęć najwyraźniej obcej osoby. Miało jasną cerę i jasne włosy. Niebieskie oczy błyszczały od łez.
-  To niemożliwe. - szepnęła.
I nagle zrozumiała. Ale to co doszło do jej świadomości było tak nieprawdopodobne, że wciąż nie mogła w to uwierzyć.
-  Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - zapytała.
-  Nie mogłem. - usłyszała za sobą znajomy głos.
Odwróciła się powoli. Wiedziała, że stoi tam, zanim zadała pytanie.
-  Dlaczego? Ravell, gdybym wiedziała o tym ...
-  Co byś zrobiła? - zapytał. - Do tej pory byłaś przekonana, że masz do czynienia z człowiekiem. Nie mogłem ci o tym powiedzieć, bowiem miałaś to sama odkryć.
-  W dalszym ciągu nie rozumiem dlaczego.
-  To swojego rodzaju test. Teraz wiem, że jesteś już prawie gotowa. Twoja moc sięga zenitu.
-  A jego? Posiada ją również, prawda?
-  Gdyby miał ją, wiedziałby od razu kim jesteś.
-  Czułam coś ...
-  To tylko "coś". Niewielka część tego, co mógłby zdobyć żyjąc wśród Dirian.
-  Ja nie żyłam wśród mojego ludu, a jednak ...
-  No cóż, mam do ciebie dostęp. Przy nim zawsze byli ludzie, nie odstępowali go na krok. A potem było już za późno.
-  Czy on wie kim jest?
-  Nie sądzę.
-  Ta kobieta ... Dlaczego zabrała go z domu jego matki?
-  Czasami można było powiedzieć coś o darze dziecka, kiedy było jeszcze ono niemowlęciem. Medina była zawsze złą kobietą. Opętała ją żądza władzy. Wymyśliła więc, że jeśli namówi jakiegoś obdarzonego Mocą Diriańczyka do współpracy, osiągnie wszystko. Jednak nikt nie chciał z nią współpracować. Postanowiła więc, że wychowa diriańskie niemowlę. Nie wiedziała tylko jednego: Diriańczyk obdarzony Mocą musi skontaktować się w przyszłości z Wysłannikiem, a obecność ludzi nie sprzyja temu. Inaczej Moc nigdy nie rozwinie się. Dlatego też Baron, mimo że jest Diriańczykiem i w dzieciństwie obdarzony został Mocą, nie posiada jej teraz. Korzystać może jedynie z niewielkiego okruchu tego, co zostało mu odebrane.
Jerica słuchała tego w ciszy, próbując uporządkować sobie wszystko.
-  Nie mogę tego zrobić. - powiedziała nagle.
Ravell spojrzał na nią zdziwiony. Wiedział o czym myśli. Tego właśnie się obawiał.
-  Jesteś już tak blisko ... - powiedział.
-  Nie potrafię zabić kogoś, kto być może jest moim ...
-  To prawda, że Dirianie uważali się wszyscy za jedną wielką rodzinę, ale ...
-  Jest jednym z nas, Ravell!
-  Jest tym, który zamordował z zimną krwią swoich i twoich rodziców. Nie zapomnij o tym.
Myśli wirowały jej w głowie.
Baron był jednym z nich. Sądziła zawsze, że jest ostatnia. Ubolewała nad tym, że nigdy nie pozna nikogo, kto mógłby jej opowiedzieć, przypomnieć o jej ojczyźnie. A teraz ...
Jedyna osoba, która w jakiś sposób łączyła ją z jej nieistniejącym już światem, była wrogiem całej ludzkości, a ona powołana została do zniszczenia go.
-  Nie możesz teraz stanąć w miejscu. Pomyśl o swoich przyjaciołach. Jak im to wytłumaczysz?
Milczała.
Znalazła się w punkcie, z którego nie było wyjścia. Cokolwiek nie zrobi, nie będzie to idealne rozwiązanie. Zdawała sobie sprawę, że nie może zawieść ludzi. Tylko ona trzymała ich razem. Bez niej poddaliby się i staliby się niewolnikami. Nienawidziła Barona z całej duszy. Była gotowa poświęcić swoje życie, aby uwolnić wszechświat od cienia zła, który roztaczał. Ale teraz nie wiedziała co robić.
-  Gdyby tylko wiedział kim jest ...
-  Ale nie wie i nigdy się tego nie dowie. Medina wychowała go na posłusznego syna. Wierzy jej bezgranicznie i zrobi dla niej wszystko.
-  Więc to ona jest motorem napędowym całej tej wojny.
-  Można tak powiedzieć. Ale pamiętaj, że to on wydał rozkaz zniszczenia naszej planety. To on prowadzi wojnę i to on pragnie twojej śmierci. Tak naprawdę Diriańczyk umarł w nim z chwilą, kiedy Medina porwała go. Nie ma w nim nic z tego, czego usiłujesz się doszukać.

*****************************************

Ludzie Barona pojawili się w pobliżu nowej siedziby rebeliantów. Nie znaleźli ich jednak i wkrótce alarm bojowy został odwołany.
Od powrotu Jerica była cicha i małomówna. Wszyscy to widzieli. Próbowała co prawda zachowywać się naturalnie, ale na nic to się zdało. Van Kist czuł, że coś się zmieniło. Był tym zaniepokojony. Próbował rozmawiać z nią, ale ona unikała jego towarzystwa.
W końcu jednak wtargnął siłą do jej kwatery.
-  Peter! ...
-  Mam tego dosyć! Unikasz mnie albo zbywasz. Kiedyś byłaś bardziej skora do rozmowy. Co się z tobą dzieje?! Odkąd wróciłaś, stałaś się inną osobą. Chcę ci pomóc ...
-  Nie możesz! - przerwała mu.
-  Skąd wiesz?
-  Po prostu wiem!
-  Porozmawiaj ze mną. To pomaga. Daję słowo. Ty też zmuszałaś mnie do rozmów i patrz co się stało. Za nic nie przyłączyłbym się do tego cyrku, a ty sprawiłaś, że ...
-  Zostaw mnie, Peter! Chcę być sama.
-  Jerica ... - zaczął Van Kist, chcąc spróbować jeszcze raz.
-  Wiem, że chcesz mi pomóc, ale w tej chwili nie możesz tego zrobić. Może kiedy będę gotowa ...
Skinął głową i dał jej znak ręką, żeby nie kończyła.
-  W porządku. I tak nie jestem w tym dobry. Chciałem po prostu... Brakuje mi tamtej Jerici. Powiedz mi tylko czy ona odeszła na zawsze?
-  Nie wiem. Mam nadzieję, że nie.
Na chwilę zaległa cisza.
-  Gdybyś zmieniła zdanie ... wiesz gdzie mnie szukać.
Zanim wyszedł, spojrzał na nią przelotnie. W dalszym ciągu czuł, że stało się coś niedobrego. Ale może rzeczywiście nie był w stanie jej teraz pomóc.

*****************************************

Nie widział jej przez parę dni. Ghost powiedział mu, że podobno nie dopuszcza do siebie nikogo i że widziano ją na pobliskich bagnach.
-  Co ona tam robi? - zdziwił się.
-  Może szuka samotności. - odparł Ghost.
-  Odkąd jesteś znawcą ludzkich charakterów? - zapytał zirytowany Van Kist.
Złościło go czasami, że Ghost wie o niej więcej i bardziej ją rozumie. Od samego początku tak było, ale zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy to Ghost był w stanie przyjąć i odczytać jej wiadomość.
-  Nie sądzisz, że wszystko ma swój początek i koniec? - zapytał Ghost.
-  O czym ty mówisz do cholery?!
-  O przepowiedni. Jerica sama w sobie jest jej spełnieniem, ale to nie wszystko. Musi spełnić ją do końca. I może ten dzień właśnie nadchodzi.
Ostateczne starcie. Teraz też Ghost wiedział o niej więcej.
Andorid odszedł, zostawiając kapitana z jego myślami.
Miał rację. Wszystko musi mieć swój koniec, zakończenie, spełnienie. Na jakiś czas zapomniał o tym, o jej przeznaczeniu. Może rzeczywiście zbliżał się ten decydujący dzień. Wszystko to jednak nie uśpiło niepokoju Van Kista. Najlepiej oczywiście byłoby porozmawiać z nią. Ale nie mógł jej przecież do tego zmusić.

*****************************************

Nie słyszał nawet jak podeszła do niego. Kiedy więc dotknęła jego ramienia, przestraszył się trochę.
-  Przepraszam. - powiedziała.
-  Zamyśliłem się i nawet nie usłyszałem twoich kroków.
-  O czym myślałeś? - zapytała, siadając obok niego na zwalonym pniu drzewa.
-  O wszystkim i o niczym.
-  Nawet nie podziękowałam ci.
-  Za co?
-  Gdyby nie ty ... Nie miałam pewności czy odbierzesz informację. Próbowałam dotrzeć do was, ale ...
-  Nie odebrałem jej. - powiedział, nie patrząc na nią. - To Ghostowi powinnaś podziękować, nie mnie.
-  A więc to był Ghost ...
-  Ja nie byłem w stanie zrozumieć tego. Jestem widocznie za głupi.
-  Ależ Peter! ...
-  Taka jest prawda. Nigdy cię nie rozumiałem. To Ghost od początku miał z tobą lepszy kontakt. Widocznie nie nadaję się...
-  Przestań! Nigdy wcześniej nie próbowałam tej formy przekazywania informacji. Nie mogłeś wiedzieć, że ...
-  Ale to frustrujące, że łatwiej ci się dogadać z maszyną niż ze mną!
Uśmiechnęła się.
-  Tak to już jest. Czasami lepiej rozumieją mnie ludzie, czasami maszyny. Ale najważniejsze, że wyciągnąłeś mnie stamtąd.
-  Z twoją pomocą. - mruknął.
Nie wiedziała jak go pocieszyć.
Po chwili odezwał się:
-  Odkąd wróciliśmy, jesteś ciągle nieobecna. Mam dziwne wrażenie, że coś się stało podczas twojego pobytu w mieście. Wiem, że nie chcesz z nikim rozmawiać, ale ...
-  Masz rację. Wydarzyło się mnóstwo rzeczy.
-  I to cię niepokoi?
-  Nie wiem co robić, Peter. Cokolwiek postanowię, nie będzie to idealnym wyjściem.
-  Chcesz mi o tym powiedzieć?
-  Nie wiem czy powinnam. Nawet Ravell mnie nie zrozumiał.
-  Ravell? Kto to taki? Nigdy o nim nie słyszałem.
Jerica opowiedziała mu w skrócie kim dla niej jest Ravell.
Van Kist zdawał się rozumieć.
-  Nigdy go nie widziałem.
-  Nie możesz go zobaczyć. Ani ty, ani żaden inny człowiek. Tylko ja mogę się nim kontaktować i to wyłącznie wtedy, kiedy jestem sama.
Skinął głową, jakby rozumiał to o czym mówiła, choć w rzeczywistości ktoś taki jak Ravell był dla niego zupełną abstrakcją.
-  Czego nie rozumie Ravell? - zapytał Peter.
Westchnęła głęboko.
-  Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Barona, po prostu bałam się. Nie wiedziałam co robić. Pomyślałam, że to już koniec.
-  Twoja wyprawa to nie był najlepszy pomysł.
-  Teraz to wiem, ale wtedy myślałam, że dam sobie radę. Ale teraz to nieważne. Dopiero potem zauważyłam w nim coś ... Nie wiedziałam co to było. Bałam się tego i byłam jednocześnie ciekawa. Męczyło mnie to, bo gdzieś w podświadomości wiedziałam o co chodzi. Ale dopiero tu poznałam prawdę. Nie mogłam w to uwierzyć. I choć wiem, że to prawda, choć znam całą historię ...
Zamilkła na chwilę. Nie odzywał się, nie chcąc jej zniechęcać do dalszej rozmowy.
-  Zawsze zastanawiałam się kim jest Baron. Nikt nie wiedział skąd pochodzi. Teraz już wiem, chociaż wolałabym niewiedzieć.
Nie mogła tego z siebie wydusić. Widział w jej oczach strach i zagubienie.
Wziął ją delikatnie za rękę. To jej chyba pomogło, bo powiedziała w końcu:
-  On jest taki jak ja, Peter.
Nie rozumiał. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-  Jest Diriańczykiem tak jak ja. Różnimy się tym, że w nim nie wytworzyła się Moc i że ja znam prawdę o jego pochodzeniu.
To rzeczywiście mógł być problem.
Opowiedziała mu o tym co czuła, kiedy Ravell odkrył przed nią prawdę, o swoich obawach i wątpliwościach.
-  Nie wiem co robić, Peter. Z jednej strony mam misję do spełnienia, z drugiej ... Gdyby tylko wiedział kim jest. Może to zmieniłoby wszystko.
-  A jeżeli nie? Jeżeli rzeczywiście jest posłusznym synem Mediny? Może ci nie uwierzyć. Zdziwiłbym się gdyby to zrobił.
-  Wiem. - odparła smutno.
-  Znajdziesz jakieś wyjście. Jesteś w tym dobra. - powiedział.
-  Obyś miał rację.

*****************************************

Nikt o tym nie mówił otwarcie, ale wszyscy wyczuwali to. W powietrzu czaiło się zdenerwowanie i podniecenie. Cały sprzęt bojowy był gotowy do natychmiastowego ataku. Czekano na sygnał.
Van Kist był równie zdenerwowany jak reszta załóg. Tylko Ghost zachował zimną krew. Ale on przecież był androidem i nie znał ludzkich odczuć.
Jerica w dalszym ciągu unikała kontaktów z ludźmi. Wolała być w odosobnieniu. Całe dni poświęcała ćwiczeniom, ale nawet one nie pozwalały ani na chwilę zapomnieć o Baronie. Jawił jej się w snach, wyobrażała go sobie jako zwykłego Diriańczyka.
Próbowała znaleźć najlepsze rozwiązanie tej sytuacji. Ale nic nie przychodziło jej do głowy. Czuła tylko ogromną pustkę i chęć ucieczki w nieznane.
Tylko, że to nic nikomu by nie dało. Ani jej, ani ludziom, ani nawet jemu ...
Ravell widząc i czując jej wewnętrzne rozterki, sam cierpiał. Zrobił co mógł. Teraz decyzja należała do niej. Zawsze wiedział, że kiedyś do tego dojdzie, ale nie mógł przewidzieć co się stanie potem. Nie mógł nic więcej zrobić, nie potrafił jej pomóc. Miał tylko nadzieję, że wybierze właściwą drogę. Drogę do której przejścia została powołana.

*****************************************

Wybrała samotność i wyczerpujące ćwiczenia. Nigdy przedtem nie widział jej w takim nastroju. Nadała sobie prawdziwie mordercze tempo. Ćwiczenia fizyczne przeplatane ćwiczeniami koncentracji wyczerpywały ją, ale nie chciała ich przerywać nawet wtedy, gdy zmęczenie brało górę nad jej uporem i determinacją.
Taki właśnie dzień rozpoczął kolejny tydzień przygotowań.
Stratedzy wojskowi opracowywali plany ataków, inżynierowie i technicy pracowali przy swoich maszynach, a ona w samotności walczyła sama ze swoimi wątpliwościami. Nadchodził czas wypełnienia przepowiedni, a ona wciąż nie była gotowa.
Tego dnia Ravell jeszcze raz próbował z nią porozmawiać, ale ona chciała się tylko zagłębić w siebie. Dał jej więc spokój.

*****************************************

To trwało tylko ułamek sekundy, choć jej wydawało się długimi godzinami.
Stało się to, przed czym ostrzegało ją całe pokolenie przekazując przez Ravella swój strach.
Zobaczyła rzeczy, których nigdy nikt nie chciałby oglądać. Nigdy przedtem nie sądziła, że to wszystko tak właśnie wygląda.
Jeszcze spadając z wysokości kilku metrów widziała to i niemal czuła na sobie.
Ale najważniejsze było to co zobaczyła na końcu.
Peter Van Kist ... a w chwilę potem nic ... Gdy opadła mgła jego ciało leżało wśród setek tysięcy innych, ale to właśnie jego widziała najwyraźniej. Nic nie widzące oczy i dłoń wciąż ściskająca miotacz.
Kiedy doszła do siebie, nie wiedziała co robić. Ból fizyczny był w tej chwili niczym, w porównaniu do tego co czuła w głębi duszy. Nie chciała w to uwierzyć. Odpychała od siebie ten obraz, lecz on wciąż uparcie wracał, raniąc na nowo.
Jej dłonie lekko krwawiły. Spowodował to niekontrolowany upadek na kamienne podłoże.
-  Co zobaczyłaś? - zapytał spokojnym głosem Ravell, pojawiając się nagle.
-  Ból, zniszczenie i śmierć. - odpowiedziała cicho.
-  To nieodłączni towarzysze wojny ...
-  Van Kist ...
-  ... i cena, którą płacą wszyscy.
Spojrzała na niego, szukając błędnym wzrokiem pomocy.
-  Czy taka jest przyszłość? - zapytała.
-  To przeznaczenie.
-  A więc Peter został skazany od samego początku?
Ravell westchnął. Jak miał jej to powiedzieć? Że taka była ostatnia karta jego księgi?
Milczenie zawsze było potwierdzeniem.
-  Nie może zapłacić tej ceny! - powiedziała po chwili ciszy.
-  Takie jest przeznaczenie.
-  Oboje wiemy, że przeznaczenie można zmienić.
-  Nie możesz mu o tym powiedzieć! Takie są zasady.
-  Więc musi być inny sposób.
-  Jerica ...
-  Czuję to! Wiem, że jest sposób, żeby wszystko ... Ravell, ty go znasz! - powiedziała, zbliżając się do niego i przypatrując mu się uważnie.
-  O czym ty mówisz?
-  Znasz wszystkie zasady, wszystkie sposoby. Jesteś u źródła.
-  To nie fair! Poza tym to nie ma znaczenia! Sądzisz, że jak ktoś już się tam znajdzie, to doznaje nagłego objawienia?
-  Kto jak kto, ale Wysłannik wie wszystko o wszystkim.
-  Nie jestem Najwyższym!
-  Ale jesteś blisko niego.
Nie powinien zaczynać tej rozmowy! W ogóle nie powinien pokazywać się.
-  Pomóż mu, proszę cię. - powiedziała ciszej, stojąc blisko niego.
-  Nie mogę ...
-  Nie zasłużył na to.
-  Wielu nie zasłużyło.
-  Ale tylko jego mogę uratować.
Trzeba było wtedy nie pozwolić mu wrócić. Teraz było już za późno.
-  Życie można zastąpić życiem. Ktoś musi oddać swoje w zamian za jego. Ale jest pewien warunek. Musi się o tym dowiedzieć przed pogrzebem.
Zapadła cisza.
Przymknęła oczy. Ciągle czuła nieznośny ból w sercu. Była gotowa zrobić wszystko, aby ocalić Petera.
-  Czy muszę powiedzieć mu to osobiście? - zapytała w końcu cicho.
Ale Ravell usłyszał to wyraźnie.
-  Ty ??! O czym ty myślisz?! - niemal krzyknął.
-  W zamian za jego, oddam swoje życie. - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
-  To czyste szaleństwo ...
-  Jest tego wart.
Ravell zaniemówił. Tego nie przewidział chyba nikt.
-  Co się stanie jeśli przegram? - zapytała po chwili.
To pytanie "obudziło" Wysłannika.
-  Zginiecie oboje. Czy jesteś tego pewna?
-  Muszę więc wygrać. - powiedziała.
Nie była to odpowiedź na pytanie Ravella, ale był już pewien, że dziewczyna wiedziała co chce zrobić.
-  Powiesz mu o tym? - zapytała, spoglądając na Ravella. - Zrobisz to dla mnie?
-  Wiedziałem, że ten człowiek przysporzy kłopotów. Peter Van Kist był największym błędem Najwyższego, ale oczywiście moje zdanie nie liczy się. Jak zwykle.
Jerica była pewna, że Ravell spełni jej prośbę.

*****************************************

Kiedy tego samego wieczora zobaczyła się z Van Kistem, ten ostatni zobaczył w jej oczach coś czego nie potrafił określić.
Podświadomie jednak czuł, że nie jest to nic dobrego.
-  Wszystko w porządku? - zapytał.
-  Tak. Dlaczego pytasz?
-  Sam nie wiem. Mam dziwne wrażenie, że coś się dzieje. Coś ...
-  Nadeszła pora, Peter.
Spojrzał na nią, nie od razu rozumiejąc.
W końcu dotarło do niego.
-  Jesteś pewna?
Skinęła głową.
-  Muszę porozmawiać z komandorem.
Odeszła.
Van Kist stał przez chwilę w samotności. Wiedział, że w końcu nadejdzie ten dzień, ale tak naprawdę nie był na to przygotowany. Mógł myśleć o wojnie, zniszczeniu i śmierci, ale nie mógł sobie wyobrazić w jaki sposób Jerica miała wypełnić przepowiednię. Miał tylko nadzieję, że wie co robi i że wszystko dobrze pójdzie.
Kiedy uświadomił sobie to wszystko, zaczął się bać. Wydawało mu się, że zapomniał już co to strach, ale teraz ...
Na barkach tej drobnej kobiety spoczywał ogromny ciężar. Większy niż komukolwiek się wydawało. I nie było nikogo, kto mógłby pomóc jej go dźwigać.

*****************************************

Kiedy Jerica weszła bez słowa do komandora Craigha, zastała tam niemal wszystkich dowódców i strategów. Powitała ich skinieniem głowy, a oni odpowiedzieli jej tym samym. Komandor podziękował wszystkim za spotkanie i po chwili został sam na sam z dziewczyną.
-  Miałem nadzieję, że się w końcu spotkamy. - powiedział komandor, wskazując jej wygodny fotel.
-  Nie, dziękuję. - powiedziała.
Nie wiedziała jak zacząć tą rozmowę.
-  Przepraszam za parę ostatnich dni. - powiedziała w końcu. - To były dla mnie trudne chwile. Musiałam podjąć parę ważnych decyzji. Ale nie o nich chciałam mówić. Komandorze, nadszedł w końcu dzień, na który wszyscy czekali. Jestem gotowa.
Mimo że Craigh usłyszał to co chciał usłyszeć od dawna, nie wiedział jak zareagować. Siedział zamyślony nie patrząc nawet na Jericę.
-  Czy coś się stało, komandorze? - zapytała, zaniepokojona ciszą.
-  Nie, nic! Tylko ... Zawsze chciałem usłyszeć te słowa, ale nigdy nie zastanawiałem się jak na nie zareaguję.
-  I co?
-  Boję się jak cholera. - przyznał Craigh.
-  Ja też. - powiedział cicho.
Komandor spojrzał na nią.
-  Może potrzebujesz więcej czasu?
-  Nie. Poza tym nie mam już czasu.
-  Jesteś pewna?
Skinęła głową i powiedziała po chwili:
-  Musimy tylko zgrać wszystko.
-  To znaczy? Jak to ma się odbyć?
-  Muszę wrócić do Kamiennego Miasta.
-  Nie ma innego sposobu?
-  Niestety nie. Jak wyglądają przygotowania?
-  Jesteśmy już prawie gotowi. - powiedział Craigh zdecydowanie.
Teraz mógł mówić o czymś na czym się znał.
-  Wysłałem do wszystkich naszych baz posłańców. Wrócili już prawie wszyscy. Jesteśmy w trakcie koncentracji.
-  Zauważyłam parę nowych eskadr.
-  Tak. Jedni przybędą tu bezpośrednio, inni będą czekali na nasz sygnał w sąsiednich galaktykach. Jeszcze inni dołączą do nas podczas ataku. Mam też doniesienia o sporych stratach Barona w innych układach. Jego flota została znacznie uszczuplona.
-  To dobrze. - powiedział. - Muszę dostać się do Miasta na chwilę przed atakiem.
-  Ilu chcesz ludzi?
-  Nikogo.
-  ???
-  Przydadzą się w powietrzu. Poza tym na niewiele by mi się tam przydali.
Komandor skinął głową.

*****************************************

Niebo ciągle zasnute było czernią nocy, gdy na prowizorycznym lądowisku odbyła się ostatnia odprawa.
Najpierw głos zabrał komandor Craigh. Potem z szeregu wystąpiła niewidoczna do tej pory Jerica.
-  Czekaliśmy na ten dzień od lat. Wiem, że każdy z was odczuwa strach i jednocześnie przypływ energii. Jesteście gotowi dać z siebie wszystko i za to was szanuję. Ale bądźcie ostrożni. Obiecuję wam, że zrobię wszystko, aby wypełnić przepowiednię. Chcę jednak żebyście wiedzieli, że mogę do was nie wrócić.
Rozległ się cichy szmer.
Uciszyła ich ruchem dłoni.
-  Nikt, nawet ja, nie może przewidzieć jak zakończy się dzisiejszy dzień. Gdyby przepowiednia nie spełniła się ... - znowu rozległ się szmer. - Gdyby tak się stało! - przerwała im nieco podniesionym głosem. - Chcę, żebyście przyrzekli mi i sobie nawzajem, że nie zaprzestaniecie walki. Jesteście silni i nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy. Ja tylko was wspieram, ale to wy jesteście trzonem Rebelii. Nie poddawajcie się, bez względu na rezultat. Baron jest tylko człowiekiem. - powiedziała, chcąc podnieść ich na duchu.
Nie mogła im przecież powiedzieć kim jest naprawdę Harsted. Nie było na to teraz czasu.
-  Życzę wam powodzenia i pomyślnego powrotu do wolnego, miejmy nadzieję, świata.
Po chwili komandor Craigh dał znak do rozejścia się.
-  Powodzenia. - zwrócił się do Jerici. - Wróć do nas.
Uśmiechnęła się lekko.
Szła właśnie do swojego myśliwca, gdy drogę zastąpił jej Van Kist.
-  Peter ...
-  Tak bez pożegnania? - kapitan próbował uśmiechnąć się, ale nie wyszło mu to.
Nie odpowiedziała.
-  Wszystko w porządku? - zapytał.
-  Tak. - odpowiedziała.
Stali przez chwilę nie patrząc na siebie i nie odzywając się.
-  Obiecaj, że wrócisz. - powiedział w końcu Van Kist. - Ja wrócę, słowo. - dodał.
-  Zobaczymy się na pewno, Peter. - powiedziała, dotykając delikatnie jego policzka. - Bądź ostrożny.
Skinął głową.
-  Obaj bądźcie ostrożni. - powiedziała, podchodząc do Ghost.
-  Powodzenia i do zobaczenia. - odparł android.
Van Kist ciągle patrzył na nią. Ale dziewczyna w końcu wsiadła do swojego myśliwca, nie odwracając się w jego stronę ani razu.
Przez chwilę zastanawiało go co miała na myśli mówiąc, że zobaczą się jeszcze. Trwało to jednak tylko chwilę, bo jego eskadra była już gotowa do startu. Spojrzał jeszcze raz w stronę jej myśliwca, ale nie było go już tam. Był wśród dziesiątków innych maszyn rebeliantów, które opuściły bezpieczną przystań.

*****************************************

Z pomiędzy zarośli przebijał delikatny blask. Ravell stał przy jednym z drzew, patrząc na rozgwieżdżone dalekimi gwiazdami i silnikami maszyn rebeliantów niego.
-  Powodzenia. - powiedział cicho.

*****************************************

Dostanie się do Miasta było częścią planu. Musiała zrobić to tak, aby ściągnąć na siebie całą uwagę. Było to potrzebne grupie, która miała zaatakować twierdzę z powierzchni planety. Udało jej się, choć ocierała się o śmierć. Wylądowała jednak i z jakiegoś powodu nie została zniszczona. Poddała się bez walki, czym zdziwiła swoich przeciwników. Ich zdziwienie było tym większe, że nie znaleźli przy niej żadnej broni. Nie musiała nic mówić. Dowódca grupy zameldował Baronowi o schwytaniu jeńca, a ten kazał go przyprowadzić do siebie.
Miasto wydawało się opustoszałe. Ale to były tylko pozory. Rozpoczął się właśnie powietrzny atak rebeliantów i wszyscy żołnierze Barona ruszyli do walki.
Kiedy znalazła się w ogromnym pomieszczeniu, od razu zobaczyła go. Stał w cieniu i wyszedł z niego dopiero wtedy, gdy strażnicy wyszli z sali.
-  Bez broni, sama na wrogim terenie ... - zaczął, podchodząc do niej. - To że wróciłaś tu z własnej woli, może oznaczać tylko jedno: to ten dzień, prawda?
Stała w miejscu ze skrępowanymi z tyłu rękami. Minął ją i szedł wolnym krokiem dalej.
-  To bardzo głupie. Mógłbym cię teraz zabić jednym dotknięciem spustu.
-  Ale nie zrobisz tego. - odezwała się, odwracając się do niego i rozcierając przeguby dłoni.
Chwilę przedtem ciężkie metalowe kajdanki spadły na podłogę z łomotem.
Baron spojrzał na nią, lecz nie okazał zdziwienia.
-  Skąd masz tą pewność? - zapytał.
-  Bo zawsze byłeś ciekaw jak mogę wypełnić przepowiednię.
-  A jeżeli się mylisz?
-  Nie sądzę. A nawet gdyby ... Ja nie jestem bezbronna.
Harsted wycelował w nią swoja broń.
-  To naprawdę kuszące, ale wstrzymam się z tym jeszcze. Najpierw razem obejrzymy pewne przedstawienie.
Ściana za nim rozsunęła się nagle. Był to ogromny ekran, złożony z co najmniej kilkunastu mniejszych ekranów.
-  To prawda, zastanawiałem się od lat, jak będzie wyglądał ten dzień. Nie przypuszczałem jednak, że będzie to tak wspaniały dzień.
-  Jeszcze się nie skończył. - odparła.
-  Ale wasze słońce jest już bardzo nisko.
-  Czy musimy walczyć? - zapytała nagle.
Tym razem Baron spojrzał na nią zdziwiony. Jego mętne do tej pory oczy nabrały blasku.
-  Co chcesz przez to powiedzieć? Że chcesz się do mnie przyłączyć?
-  Nie. Po prostu nie chcę walczyć. Nie mogę z tobą walczyć.
-  Rozumiem, że to straszna perspektywa wiedzieć, że umrze się całkiem niedługo, ale żeby uciekać się do takich metod ... To nie w twoim stylu.
-  Co ty możesz o tym wiedzieć?
-  Całe twoje życie przygotowywałaś się do tego dnia.
-  Ale nie wiedziałam tego, co wiem teraz. Dlatego chciałam ...
Nagle rozległ się wystrzał i wiązka lasera uderzyła w Jericę, odrzucając ją daleko w bok.
Na przeciwległym końcu sali stała ... Medina.
-  Dlaczego? - zapytał Baron. - Miała mi właśnie powiedzieć coś ciekawego.
-  Nie mamy czasu na pogawędki. Trzeba zająć się ...
-  Moi ludzie radzą sobie znakomicie, matko! - powiedział dobitnie, ale spokojnie.
-  Uznałam to za najlepsze wyjście. Tym sposobem przepowiednia...
-  Nie z nim, ale z tobą powinnam walczyć, Medino. - usłyszeli nagle głos dziewczyny, a w chwilę potem wyszła z cienia.
-  Jak to? ... - zdziwiła się Medina i znowu wycelowała w Jericę.
Nacisnęła spust i ... dziewczyna uchyliła się. Następny promień odbił się od jej dłoni, jakby ta otoczona była polem siłowym.
-  Nie na darmo wybrano Diriankę. Mam walczyć z człowiekiem, więc będę walczyła z tobą, Medino.
Z jej dłoni "wybiegły" w stronę Mediny błękitne iskry i ogniki.
Za pierwszym razem uderzyły w podłogę tuż przy jej stopach, za drugim wytrąciła Medinie broń. Na to odpowiedział Baron. Strzelił do Jerici i ta zachwiała się. Odwróciła się do niego i już miała posłać mu swoją "serię", gdy powiedziała:
-  Nie mogę i nie chcę z tobą walczyć, tylko z Mediną.
-  Zostaw moją matkę w spokoju! - krzyknął, uderzając ją kolejnym promieniem.
-  Matkę? Naprawdę sądzisz, że ona ...
Medina podniosła swoją broń i wystrzeliła w stronę Jerici. Ta syknęła z bólu. Harsted podszedł do niej szybkim krokiem, chcąc dostać ją w swoje ręce. Był tuż obok niej, gdy dziewczyna uniosła się w górę i robiąc dwa salta w tył wylądowała parę metrów za Baronem.
-  Może gdybyś znał prawdę ...
-  Zamilcz! - krzyknęła Medina, celując do niej z miotacza.
-  Dowie się prawdy wcześniej czy później. Nie powstrzymasz go. Mimo wszystko potrafi wyczuć coś czego nie zna. Coś, na co liczyłaś porywając go. Ale nie wiedziałaś, że bez kontaktu ze swoimi nigdy nie osiągnie tego co chciałaś wykorzystać dla swoich potrzeb.
-  O czym ona mówi? - Harsted zwrócił się do Mediny.
-  Nie słuchaj jej! To bzdury!
-  Czyżby? - zapytała Jerica.
Odgłosy bitwy stawały się coraz głośniejsze. Ziemia drżała od nich, aż w końcu zadrżało całe miasto. Medina zdawała się być tym przerażona, ale wciąż miała wiarę w swoje oddziały.
-  Wszystko się wali, Medino. Wszystkie twoje kłamstwa.
-  Nieprawda! Zniszczę cię! Nie pozwolę ci omotać mojego syna.
-  Nie muszę tego robić. Spójrz na niego. Wszystko to, czego go pozbawiłaś wraca do niego. W głębi duszy już wie kim jest. Nic i nikt tego nie zatrzyma. Nawet ty.
-  Nie !!! - krzyknęła Medina.
Mętne oczy Barona zaczęły błyszczeć parę minut temu. Miał wrażenie, że wszystko to dzieje się poza szklanym kloszem, którym został nagle otoczony. Nie wiedział komu wierzyć. Medina była jego matką. Wychowała go i pomagała zdobyć władzę. Ufał jej bezgranicznie. A jednak ... Od momentu kiedy po raz pierwszy zobaczył Jericę, w jego duszy zagościł niepokój i dziwne zwątpienie. Nie wiedział dlaczego, ale teraz wszystko zaczęło wychodzić z mroków pamięci.
-  Patrz dokładnie, bo to twoje życie. - powiedziała Jerica.
Wyciągnęła dłonie w stronę Barona i nagle jego postać zaczęły owijać wstęgi ciepłego kolorowego światła. Pokazała mu to co sama widziała. Chciała przekazać mu swoje uczucia, te same, które nawiedzały ją wtedy, gdy zobaczyła przeszłość. Medina wiedziała, że przegrała. Jedyne czego teraz chciała, to zabić Jericę. Bez względu na wszystko! ZABIĆ! Zaczęła strzelać do niej na oślep poprzez łzy. Jerice trudno było bronić się i pokazywać jednocześnie Harstedowi jego przeszłość. Zdecydowała, że to ostatnie może poczekać. Medina atakowała ją bronią i swoją nienawiścią. Czuła, że słabnie, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła poddać się teraz. Skoncentrowała się więc całkowicie na Medinie. Kiedy znalazła się nagle za nią, miała okazję obezwładnić ją, ale nie przewidziała, że ta może mieć ukrytą broń. Medina wypuściła z rąk miotacz i odwracając się, ugodziła Jericę sztyletem w lewe ramię.
Zabolało.
Widząc to, Medina dźgała na oślep. Jerica walczyła z nią, ale kobieta, choć leciwa, wciąż była silna i zwinna.
Dziewczyna opadała z sił.
-  Nikos! Pomóż mi! - krzyknęła w stronę Barona.
Nikos. To było jego prawdziwe imię. Nie zastanawiała się skąd je znała. To nie było teraz najważniejsze.
-  Nikos! - krzyknęła znowu.
Nie widziała nic poza twarzą Mediny wykrzywioną grymasem nienawiści. Rany zadane przez kobietę krwawiły obficie. Nie wiedziała jak długo jeszcze wytrzyma. Próbowała skoncentrować się, ale w tych warunkach nie było to łatwe.
Nagle Medina uniosła się w powietrze wysoko nad Jericę.
To Nikos pomagał dziewczynie.
-  Nikos ... - wyszeptała cicho.
Medina wciąż dźgała na oślep raniąc również "swojego syna". Kiedy Nikos odrzucił ją w końcu daleko od siebie, słychać było tylko krótki jęk i dźwięk łamanych kości. Medina zastygła w bezruchu, wciąż ściskając w dłoni sztylet. Nikos pomógł wstać Jerice. Wiedział już kim jest. To było widać w jego oczach. Dziewczyna słaniała się. Była słaba, straciła sporo krwi. Nikos był również ranny. Spojrzał na jedną z ran na twarzy dziewczyny, a potem na rankę na swojej dłoni.
-  To dowód. - powiedziała. - Dlatego nie mogłam z tobą walczyć.
Nagle Nikos upadł.
Oddychał ciężko i z wyraźnią trudnością.
-  Nikos ... - uklęknęła przy nim.
-  Dziękuję ci, Jerico. - powiedział cicho.
-  Wszystko będzie dobrze. Wrócisz ze mną ...
-  Raczej nie. Nie nadaję się do twojego świata. Poza tym nie zostało mi już wiele czasu. Moje miasto wali się. Ale cieszę się z tego. Żałuję tylko jednego, że nie spotkałem nikogo takiego jak ty, zanim zniszczyłem nasz dom.
Uśmiechnął się i chwilę potem zamknął oczy.

*****************************************

Kiedy otworzyła oczy, nie czuła już bólu. Obok niej siedział Peter. Uśmiechał się.
-  Udało się. Jesteś bohaterką. - powiedział.
-  Co z tobą?
-  Wszystko w porządku.
-  A Ghost? Co z resztą?
-  Nie martw się. Wszyscy czują się świetnie i pewnie czekają już na ciebie. Zajmiemy się tobą i wkrótce będziesz jak nowa.
-  Nie wrócę z tobą. - powiedziała cicho. - Jestem za słaba, nie dam rady.
-  Gadasz bzdury! - powiedział dobitnie.
Dotknęła dłonią jego zabrudzonej lekko twarzy. Tak bardzo cieszyła się, że żył. W jej oczach pojawiły się łzy.
-  Kocham cię, Peter. Dziękuję, że pozwoliłeś mi poznać to uczucie. - powiedziała słabnącym głosem.
-  Jerica ...

*****************************************

Jeszcze zanim otworzył się właz, wokół zebrała się spora grupa ludzi. Wszyscy chcieli powitać zwyciężczynię.
Minęło jednak sporo czasu, zanim na trapie pojawił się Peter.
Wszyscy zamilkli, gdy zobaczyli, że niesie na rękach ciało ... Jerici. Trzymał ją mocno, jak najcenniejszy skarb. Szedł przed siebie nie zatrzymując się. Z bezładnego dotąd tłumu natychmiast utworzył się szpalery ludzi. Wszyscy jak na komendę zasalutowali. W oczach niektórych widać było błysk łez.

*****************************************

Nawet niebo było w żałobie. Tylko dwa ogromne księżyce oświetlały drogę procesji. Wszystko miało odbyć się zgodnie z tradycją, jej tradycją ...
Na wierzchołku wzgórza czekał już stos. Ogień tlił się obok, czekając niecierpliwie na swą ofiarę.
Van Kist nigdy nie brał udziału w pogrzebach. Nic nie mogło go do tego zmusić, nawet teraz.
Stojąc w dolinie, patrzył jak nieśli jej ciało ozdobione kwiatami. Jedyne uczucie jakie w nim narastało to złość. Nie na siebie, nie na nią, lecz na Najwyższego. Jak mógł?! Poświęciła dla niego wszystko co miała, wygrała tą cholerną wojnę, a on jak jej odpłaca?! Śmiercią!
Miał ochotę krzyczeć, wyć i niszczyć.
-  Zrób to. - usłyszał za sobą głos. - Miło będzie popatrzeć jak niweczysz to co dla ciebie zrobiła.
Za nim stała ubrana cała na biało kobieta. Jej twarz była wyrazista, oczy zimne, a usta czerwono-krwawe.
-  Kim jesteś? - zapytał.
-  Twoim przeznaczeniem, którego uniknąłeś. - uśmiechnęła się ironicznie.
-  Przeznaczenie? - nic nie rozumiał.
-  Ach ... ty nic nie wiesz ... Wciąż nic nie wiesz ... To ciekawe. Może jednak nie unikniesz mnie. - uśmiechnęła się, podeszła do niego wolno i już miała dotknąć dłonią jego policzka, gdy czyjaś ręka powstrzymała ją.
-  Nie dotykaj go! - powiedział mężczyzna, który pojawił się niewiadomo skąd. - On nie należy do ciebie!
-  A może jednak? Złamałeś zasadę Ravell, a to oznacza ...
-  Ceremonia pogrzebowa jeszcze się nie odbyła! - zauważył przybysz.
-  Ravell?? - zdziwił się Van Kist, patrząc na mężczyznę. - To ty jesteś Ravell?
Kobieta odeszła kilka kroków na bok, a wtedy mężczyzna odpowiedział:
-  Tak, to ja.
-  Nie sądziłem, że kiedykolwiek ... Przecież nie możesz ukazywać się ludziom.
-  No cóż ... - odezwała się kobieta. - Wraz z odejściem jednych zmieniają się zasady. Poza tym Ravell podjął się trudnej misji. - uśmiechnęła się jakoś dziwnie. - Czas leci, Ravell. - dodała.
-  Kim ona jest?! - zapytał Van Kist. - O co tu chodzi?! Nic nie rozumiem! Co to ma wspólnego ze mną?
-  Więcej niż ci się wydaje. - odpowiedział Ravell. - Teraz, kiedy Jerica odeszła ja również odchodzę. Ale zanim to się stanie, muszę coś jeszcze zrobić.
-  Co?
-  Wyjaśnić ci wszystko. Taka jest zasada.
Van Kist był zdezorientowany. Jeszcze nigdy przedtem nie czuł się tak jak teraz. Ravell i ta kobieta byli dla niego czymś nierealnym. Czymś w co nigdy nie wierzył. Czymś, czego nie rozumiał.
-  Jaka zasada?
Ravell najwyraźniej nie wiedział jak mu to powiedzieć. To zawsze było trudne, ale w tym przypadku ...
-  Ravell, pomogę ci. - kobieta znowu wróciła.
Podeszła szybko, ale bezszelestnie do Van Kista i powiedziała, rozsiewając wokół siebie przeraźliwy chłód.
-  Zasada, która mówi, że osoba za którą ktoś inny oddał życie, musi się o tym dowiedzieć, zanim odbędzie się ceremonia pogrzebowa.
Nie od razu zrozumiał. Ale kiedy dotarło to do niego, nie mógł się ruszyć. Może z powodu tego chłodu, a może ...
-  O czym ona mówi?! - zwrócił się do Ravella.
-  Taka jest zasada. - odparł Ravell cicho.
-  O czym ty mówisz, do cholery?! - krzyknął.
-  Jerica zajrzała w przyszłość. To ty miałeś zginąć, Peter ...
-  Oddała za ciebie życie. - szepnęła mu do ucha kobieta. - Cóż za poświęcenie! - dodała z ironią i śmiechem.
Van Kist spojrzał na Ravella szukając u niego zaprzeczenia. Lecz on tylko opuścił głowę.
A więc to była prawda. Jerica zapłaciła jego cenę. Boże, gdyby wiedział o tym ... Nigdy by się na to nie zgodził!
Coś w nim krzyczało! Tak bardzo, że aż bolało. Jego dusza stała się nagle czymś materialnym i chciała uwolnić się z jego ciała.
Serce waliło z taką siła, jakby musiała zdobyć dla siebie więcej miejsca. Coś trzymało go wciąż w miejscu, ale cały świat zawirował mu przed oczami. Złość przerodziła się w nienawiść, jakiej nigdy jeszcze nie odczuwał. Ta z kolei dała mu taką siłę duchową i fizyczną, że był gotów zmierzyć się z samym Najwyższym.
I nagle krzyknął tak przeraźliwie i tak boleśnie, jakby coś rozrywało go od środka. Nawet owa kobieta spojrzała na niego ze zdziwieniem. Lecz chwilę potem zaczęła się śmiać bezgłośnie, pozwalając by wiatr rozwiał jej czarne włosy.
Uwielbiała cierpienia innych. Syciła się nimi, niczym życiodajnym nektarem. Ravell stał osłupiały, przezywając w ciszy swoje cierpienie. Van Kist nie mógł wydobyć z siebie słowa, lecz jego myśli raziły Najwyższego niczym błyskawice. Jego nienawiść do niego była potężna.
-  Jak mogłeś pozwolić jej na to!? - wykrzyknął w końcu, kierując się ku czarnemu niebu. - Co z ciebie za bóg?! Powinieneś wynieść ją nad szczyty! Nie wiem co w tobie było takiego, że miliony poświęciły swe życie! Że ona poświęciła je! Od samego początku uczyniłeś ją swą niewolnicą! To ty uczyniłeś ją wykonawczynią jakiejś cholernej przepowiedni. W momencie kiedy się urodziła skazałeś ją!
Ravell próbował go powstrzymać, ale na nic zdały się jego prośby.
-  Uczyniłeś ją najnieszczęśliwszą istotą w tym wszechświecie! Pozbawiłeś wszystkiego co mogła dobrego poznać! Nigdy nie dałeś jej niczego co mogło uczynić ją szczęśliwą!
Nagle zerwał się wiatr, który wzmagał się z każdą chwilą. Potem zaczęły pojawiać się błyskawice. Ravell wiedział, że to gniew Najwyższego. Nigdy jeszcze żaden człowiek nie pozwolił sobie na coś takiego.
-  Nienawidzę cię!! Słyszysz?! Nienawidzę!
Kobieta śmiała się coraz bardziej, rozkoszując się wichurą i oślepiającymi błyskami błyskawic.
Van Kistowi zdawało się to nie przeszkadzać. Jego nienawiść była zbyt silna.
-  Gdybym tylko mógł dostać się do ciebie ... Łatwo jest ukrywać się tam, gdzie nikt cię nie dosięgnie, co?! Łatwo jest wydawać z góry polecenia! Łatwo jest skazywać niewinnych!
W tym momencie piorun uderzył tak blisko, że Van Kist został na chwilę oślepiony.
-  On jest już mój. - powiedziała kobieta. - To tylko sprawa czasu. Najwyższy nigdy mu tego nie wybaczy.
Tak, pragnęła jego życia. Czekała na nie od lat. I w końcu doczekała się. Jego życie będzie za chwilę w jej władzy.
Już była przy nim i ...
Lecz nagle zupełnie niespodziewanie dla wszystkich, z nikąd spłynęła biała wstęga światła, a gdy zniknęła na jej miejscu pojawił się młody mężczyzna ubrany na czarno.
-  Nie dostaniesz go! - powiedział, odpychając z dużą siłą białą damę.
Ta przewróciła się i po paru koziołkach natychmiast wstała.
-  Nie masz do niego prawa! On należy już do mnie! - krzyknęła.
Tymczasem Ravell wziął pod swoją opiekę wciąż przecierającego oczy Van Kista.
Ubrany na czarno mężczyzna i biała dama zostali sami na placu walki. Stali naprzeciwko siebie. Jej włosy i białe luźne szaty rozwiewał wiatr. W jednej chwili jej paznokcie zamieniły się w czarne długie szpony. Stojący naprzeciwko mężczyzna stał niewzruszony, a tylko jego ciemnoblond włosy targał wiatr.
-  Nie oddam go! - syczała kobieta.
-  Nigdy go nie dostałaś! - odparł mężczyzna.
Zaczęli między sobą bój, miotając czerwone i zielono-niebieskie promienie. Ona wkładała w to całą swą siłę powodowaną gniewem.
On wydawał się był opanowany, lecz równie jak ona zdecydowany!
Van Kist przejrzał w końcu na oczy i zapytał ze zdziwieniem:
-  Co tu się dzieje?!
-  To Śmierć i Życie toczą o ciebie bój. - odparł Ravell. - Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest.
Po raz kolejny kobieta otrzymała potężny cios. Była wyczerpana, ciężko oddychała lecz wciąż emanował z niej gniew.
-  Nie możesz mi tego zrobić. - krzyknęła, zwracając się ku niebu. - Nawet ty nie możesz złamać zasady! Nie oddam ci jej! Ona nie żyje! I choćbyś nie wiem co robił nie odbierzesz mi go! Zbyt długo na to czekałam!
-  Pamiętaj, że to on jest twoim panem! - powiedział do niej mężczyzna.
-  Nikt nie jest moim panem! - krzyknęła. - Ja sama decyduję kiedy, kogo i jak zabiorę! Może ty jesteś na jego usługach, ale nie ja! On nie może mi kazać ...
W tej chwili mężczyzna zadał jej decydujący cios. W powietrzu rozległ się zmrożony krzyk i jej postać rozsypała się na drobne okruszynki, które wkrótce zmiótł wiatr.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę wpatrywał się w to miejsce, gdzie przed paroma sekundami stała. Wiatr ucichł, a grzmoty oddaliły się daleko, aż i one ucichły.
Mężczyzna zwrócił się do oniemiałego Van Kista:
-  Jednego nawet On nie przewidział, że zrodzi się w tobie miłość silniejsza od wszystkiego. Dlatego, choć nigdy przedtem nie miało to miejsca, przebacza ci i oddaje to co się słusznie należy.
W jednej chwili całe wzgórze zostało objęte przez kolorowe wstęgi światła. Krążyły szybko, aż przeniosły się nad dolinę. Rozwiewały przyjemnie włosy Van Kista, oplatając go swym ciepłem.
Nigdy przedtem nie doświadczył tego, ale nie okazywał strachu, czy zaniepokojenia. Wiedział podświadomie, że nic mu nie grozi.
I nagle jedna ze wstęg błysnęła tuż za nim. A gdy odwrócił się, jego serce zabiło radośnie.
Za nim stała uśmiechnięta Jerica, wyciągając do niego dłoń.
Uchwycił ją czym prędzej, jakby bojąc się, że za chwilę znowu ją straci.
Oboje nie mogli wydobyć z siebie słowa.
Ale one nie były potrzebne, aby wyrazić to co czuli.




K O N I E C

Ze względu na wielkośc dokumentu został on podzielony na cztery części . Tu jest  część I tu część II , a tu część III