Ze względu na wielkośc dokumentu został on podzielony na cztery części . Tu jest  część I tu część II , a tu część IV

PRZEPOWIEDNIA
część III

autor : MattRix
HTML : ARGAIL

 

Po kilku dniach Jerica miała już swoją jaskinię. Tam mogła bez obaw ćwiczyć i spotykać się z Ravellem.
Tymczasem Van Kist przygotowywał się do odlotu. Naprawy były już na ukończeniu. Zapłata w postaci broni, pieniędzy i cennych urządzeń, spoczywała bezpiecznie w ładowniach jego statku.
Spotykali się sporadycznie i na krótko. Odniosła wrażenie, że to on jej unika. A ona nie chciała narzucać mu się. Czasami tylko obserwowała go z oszklonej galerii nad lądowiskiem. Nie wiedział, że patrzyła na niego. Dopiero ostatniego dnia jego pobytu w bazie, spojrzał na galerię i zobaczył ją. Wpatrywał się w nieruchomą postać dziewczyny. Ona sama była zaskoczona tym, że nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a serce przyspieszyło trochę. Na szczęście kilkadziesiąt sekund potem znowu panowała nad sobą. Wtedy odwróciła się i powoli odeszła. Kiedy zniknęła mu z oczu, Van Kist ciągle stał i spoglądał na galerię. Coś go zabolało i wcale nie zniknęło tak szybko.
Kilka godzin potem na płycie lądowiska zebrała się grupka ludzi.
Wszyscy żegnali Van Kista i Ghosta. Był tam również komandor Craigh i kapitan Whitaker.
Żegnali go uprzejmie, ale z dystansem.
Prawdę mówiąc Van Kista czekał na Jericę. Miał nadzieję, że mimo wszystko przyjdzie go pożegnać. Ale nie przyszła. Zawiedziony ruszył w stronę otwartego luku swojego statku.
-  Zaczekaj jeszcze chwilę. - szepnął Ghost.
-  Po co?
-  Nie jestem głupi i widzę co jest grane. Jestem pewien, że ona zaraz przyjdzie.
-  Nie przyjdzie. - powiedział. - A w ogóle co ci do tego? Zajmij się swoimi sprawami.
-  Jasne. - mruknął Ghost.
Van Kist wyminął androida i ruszył przed siebie.
-  Peter. - usłyszał za sobą głos Ghosta. - Szkoda, że się nie założyliśmy. Wygrałbym.
Van Kist odwrócił się. Kilkadziesiąt metrów dalej zauważył Jericę. Szła powoli w jego stronę. On też podszedł trochę. Kiedy stanęli już blisko siebie, Van Kist powiedział:
-  Nie sądziłem, że przyjdziesz.
-  Ja też.
Oczekiwał innej odpowiedzi, ale nie dał tego poznać po sobie.
-  Mam do ciebie prośbę. - powiedziała.
-  Co takiego?
-  Uważaj na siebie.
Zatkało go. Tego się nie spodziewał. Nie wiedział co powiedzieć.
W końcu odezwał się:
-  Tak ci na tym zależy?
-  Raczej tak. - powiedziała i dodała. - Nie będzie mnie tam, żeby ci pomóc.
Skinął głową i uśmiechnął się.
-  W porządku, załatwione. Ty też na siebie uważaj. I daj popalić temu Herstedowi.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Dotknęła dłonią jego twarzy. Chciała mu coś jeszcze powiedzieć, ale nie zrobiła tego. Cofnęła rękę. Van Kistowi przez chwilę wydawało się, że zrozumiał ten gest.
-  Trzymaj się. - szepnął i odwróciwszy się, wszedł na pokład statku.
Podszedł do niej Ghost.
-  Miło było cię poznać. - powiedział. - Może kiedyś się jeszcze zobaczymy.
-  Może. - odparła. - Ty też na siebie uważaj.
-  To ci mogę obiecać. - uśmiechnął się i poszedł za swoim kapitanem.
Kiedy tylko zamknął się luk, dziewczyna zniknęła. Nikt tego nie zauważył. Była właśnie na szklanej galerii, kiedy dwa myśliwce i statek Van Kista startowały. Jasnymi korytarzami bazy, szła do swojej jaskini.
Polubiła to miejsce. Tam nikt jej nie przeszkadzał, tam mogła być sama ze swoimi myślami. Nawet Ravell nie przeszkadzał, czując że nie życzyłaby sobie tego. Szanując to, czekał na odpowiednią chwilę.
Ale tym razem Ravell już czekał na nią.
-  Odleciał, prawda?
-  Przecież wiesz. - powiedziała, siadając na występie skalnym.
-  Tak musiało być. Wiesz jakim jest człowiekiem. On ...
-  Wiem o tym, Ravell! - przerwała mu. - Był, nie ma go, skończyło się! W porządku? Wiem po co tu jestem i nie musisz się o mnie martwić.
Ravell patrzyła na nią dziwnie.
-  Cokolwiek to było, skończyło się. - powiedziała, żeby go uspokoić. - Daję ci słowo.
-  "Może jeszcze o tym nie wiesz, ale nic się nie skończyło. To właśnie się zaczęło." - pomyślał Wysłannik, ale nie podzielił się tą myślą z dziewczyną.

****************************************

Każdy dzień postanowiła zaczynać ćwiczeniami sprawnościowymi. Sprawność fizyczna była równie ważna jak posiadanie mocy. Nie zaniedbywała niczego, łącząc ze sobą sprawność umysłu i ciała.
Ravell z zadowoleniem obserwował jej poczynania. Wszystko wskazywało na to, że zapomniała o ostatnich tygodniach i zaczęła myśleć o coraz bliższej przyszłości. Pracowała ciężko i wytrwale. Każda nieudana próba dopingowała ją do cięższych ćwiczeń. Jej siła umysłu rosła coraz bardziej.
Z dnia na dzień zmieniała się.
Nie była już uciekającym zalęknionym dzieckiem. Stawała się młodą silną kobietą, dążącą wytrwale do celu. Umiała coraz lepiej kontrolować swoją siłę, choć nie uwalniała jej jeszcze całej.
Na to był jeszcze czas.

****************************************

Dzień zaczął się jak wiele poprzednich od ćwiczeń fizycznych, a potem umysłowych. Kiedy poprzednio ćwiczyła koncentrację, jej postać jaśniała, a małe błyski obiegały całe jej ciało, a także pomieszczenie w którym się znajdowała. Teraz musiała pozbyć się tych "efektów świetlnych", jak nazywał to Van Kist.
Dopiero za czwartym razem udało jej się osiągnąć stan koncentracji bez jakichkolwiek "świateł". Siłą woli zaczęła unosić najpierw małe kamienie, potem coraz większe, aż w końcu sama zaczęła powoli unosić się. Gdy była jakieś trzy metry nad ziemią odłamki skalne zaczęły obracać się wokół własnych osi. Nigdy jeszcze nie osiągnęła takiego stanu. Powoli zaczęła uwalniać swoją siłę. Najpierw delikatnie, a potem coraz więcej i mocniej.
I nagle wszystko urwało się.
Głazy spadły z hukiem, w dziewczynę uderzyły trzy promienie i również zaczęła spadać. Była na tyle przytomna, że wykonała półtora salta w tył i bez większych problemów wylądowała na ziemi.
Sama nie była pewna co się stało. Wydawała się być zdezorientowana.
-  Dlaczego ... - zaczęła, ale urwała, bo pojawił się Ravell.
-  To ty powinnaś najlepiej widzieć. - powiedział. - Zobaczyłaś coś? Może poczułaś?
-  Nie jestem pewna ...
Przez chwilę zastanawiała się.
-  To niemożliwe! - powiedziała po chwili.
-  Co? - zapytał Wysłannik.
-  Przez chwilę wydawało mi się, że widzę niebo ... coś jakby smugę ... a potem ...
-  Co potem?
-  Nic.
-  Jak to nic?
-  Było coś jeszcze, ale nie potrafię tego opisać. Dopiero kiedy już spadłam na ziemię, uświadomiłam sobie, że to coś znajomego. - na chwilę przerwała. - To Van Kist. - stwierdziła.
-  Van Kist? - zdziwił się Ravell.
-  Wrócił. - powiedziała cicho. - Wiem, że to on.
Ravell też już o tym wiedział. Miała rację, on wrócił i jakimś sposobem poczuła to. Tego się nie spodziewał.
-  Jak to się mogło stać i dlaczego? - zapytała. - Skąd mogłam wiedzieć, że Van Kist wrócił?
-  Zobaczyłaś to. - wyjaśnił Ravell. - Jesteś obdarzona ogromną mocą i możesz zajrzeć w przyszłość. Ale tego nikt nigdy nie robił. Z tego mogą wyniknąć same kłopoty. Można zobaczyć coś, czego nie można zmienić. Dlatego musisz mi uwierzyć na słowo, to może być niebezpieczne. W ten sam sposób można zobaczyć teraźniejszość. Coś co się dzieje w innym miejscu. Kłopot polega na tym, że do przyszłości można zajrzeć praktycznie zawsze. Obrazy z teraźniejszości są sporadyczne i nie można ich wywołać świadomie. Rozumiesz?
-  Chyba tak. Ale skoro mogę zajrzeć w przyszłość, to może mogłabym dowiedzieć się czegoś o mnie?
-  Na przykład czy wygrasz czy nie?
-  Coś w tym rodzaju.
-  Niestety to niemożliwe.
-  Dlaczego?
-  Każdy człowiek posiada księgę swego życia.
-  To tak jakby z góry wszystko było ustalone?
-  Prawie. Czasami losowo coś się zmienia, ale nie o tym chciałem mówić. Tak więc każdy człowiek, również Diriańczyk, posiadają swoje księgi. Jednak w wypadku osób szczególnych są one albo szczelnie zamknięte, albo jeszcze nie zapisane. Wśród ludzi zdarza się taka osoba niezmiernie rzadko. Wśród Diriańczyków dotyczyło to tych, którzy obdarowani zostali mocą. Więc ciebie również dotyczy ta zasada. Posiadasz przywilej decydowania o swoim życiu i o tym jak je przeżyjesz.
-  Może to i lepiej. - odparła.
-  Zanim cię zostawię samą, bo zapewne on zaraz tu będzie, chcę żebyś o czymś wiedziała.
-  O czym?
-  O tym, że bliska jesteś doskonałości. Nie zaprzepaść tego.
-  Możesz być spokojny, misja jest najważniejsza.
Ravell uśmiechnął się uspokojony jej odpowiedzią i zniknął.
Parę chwil potem do jaskini wszedł Van Kist. Szedł przed siebie rozglądając się.
-  Wróciłeś. - usłyszał za sobą kobiecy głos.
Odwrócił się powoli. Dziewczyna stała przed nim, ubrana w czarne obcisłe spodnie i taką samą koszulkę.
Spojrzał jej w oczy.
-  Wiedziałaś o tym? - zapytał zdziwiony.
-  Tak. W momencie gdy zbliżałeś się do bazy, wiedziałam o tym.
-  Skąd?
-  Lepiej nie pytaj. - uśmiechnęła się.
-  Racja. - powiedział i nagle dodał - Nie mogłem stąd tak po prostu zniknąć.
-  Dlaczego?
Van Kist podszedł do niej.
-  Po pierwsze dlatego, że gdyby złapali mnie z tym towarem w ładowni, łatwo trafiliby do was. Po drugie ... jestem ci winien wyjaśnienie i przeprosiny. A po trzecie ...
Dziewczyna spojrzała na niego trochę zdziwiona.
-  Nie potrafię o tobie zapomnieć. - powiedział w końcu.
Jerica uśmiechnęła się i ... przytuliła się do niego.
Przez chwilę nie wiedział co robić. Ale przypomniał sobie jak w takiej sytuacji powinien się zachować. Objął ja i delikatnie przycisnął do siebie.
-  Cieszę się, że wróciłeś. - powiedziała.
-  Od samego początku wiedziałaś że tak będzie, prawda?
-  Nie, przysięgam że nie wiedziałam. Miałam tylko nadzieję, ale... Cieszę się.
-  Ja też. Wiesz, nie chcieli mnie tu wpuścić. - powiedział.
-  Jestem tu dobrze strzeżona. To pomysł komandora, nie mój. Co chciałeś mi wyjaśnić? - zapytała nagle.
Van Kist usiadł na najbliższym głazie.
-  Nigdy nie rozumiałaś mojej nienawiści, pamiętasz?
-  Trudno o tym zapomnieć.
-  Nigdy nie sądziłem, że nienawiść może się zmieszać z czymś jeszcze. - zaczął.
Dziewczyna usiadła obok niego.
-  Myślałem, że kpisz sobie ze mnie. Myślałem, że wiesz o wszystkim, a mimo to ...
-  O czym miałam wiedzieć?
-  O tym, że Mar Nygh był moim ojcem. - powiedział i spojrzał na nią, żeby zobaczyć jej reakcję.
-  Twoim ojcem? - była zaskoczona. - Nigdy nie mówił mi, że jesteś jego synem. W ogóle nie powiedział mi, że ma dzieci, rodzinę. To niewiarygodne!
-  A jednak. Ojciec dawno temu odszedł ode mnie i matki. Ona się z tym pogodziła i zawsze mówiła mi, że to co zrobił było właściwe. Ale ja nigdy się z tym nie pogodziłem. Kiedy matka umarła, zamieszkałem z jej bratem i jego żoną. Ciotka była wściekła na ojca, że zamiast zajmować się własnym synem, zajął się jakimś niemowlakiem. To byłaś ty. Przez całe lata słyszałem tylko o tym, że nie liczę się już w jego życiu, że teraz ty jesteś najważniejsza. Tęskniłem do niego, obojętnie jaki był. Nawet go nie pamiętałem za dobrze, ale brakowało mi go. Nienawidziłem go, nienawidziłem ciebie. Kiedyś w końcu spotkaliśmy się przez przypadek. To on mnie rozpoznał. Nie przypadliśmy sobie do gustu. Nie podobało mu się to, że jestem przemytnikiem. Pamiętam dokładnie, nawrzeszczeliśmy wtedy na siebie i zostawiłem go. Od tego czasu spotykaliśmy się bardzo rzadko i na krótko. Zawsze spieszył się do ciebie. Kiedy poprosił mnie o pomoc, chciałem odmówić. Chciałem pokazać mu, że nigdy nie był mi potrzebny i że nie mam wobec niego żadnych zobowiązań. I nagle zdałem sobie sprawę, że nie mogę. Zrobiłem więc to o co mnie prosił, ale wciąż nienawidziłem ciebie. Byłaś przyczyną wszystkiego. Gdyby nie ty, nie odszedłby. Tak myślałem i miałem ci to za złe.
-  To dziwne. - powiedziała po chwili. - Często mówił o tobie, ale nigdy nie powiedział mi kim jesteś. Kiedy go o to zapytałam, powiedział tylko: "Wbrew pozorom to dobry człowiek i jeśli będziemy w niebezpieczeństwie, pomoże nam." Nigdy chyba nie zrozumiem dlaczego zataił to przede mną. Szczególnie przede mną. Myślałam, że mówił mi o wszystkim.
-  Mówił o mnie? - zdziwił się.
-  I to wiele razy. Teraz wiem dlaczego opowiadał o tobie z taką miłością. W końcu był twoim ojcem, a ty jego synem.
-  Zawsze zazdrościłem innym chłopakom tego, że mają ojców. Pragnąłem jego miłości, ale zamiast mnie otrzymałaś ją ty. Przez całe lata nienawidziłem go za to. Przywykłem do nienawiści. Wiesz, ona czasami dawała mi siły.
Spojrzała na niego i zapytała:
-  Czy to znaczy, że teraz jesteś bez siły? Osłabiony?
Uśmiechnął się.
-  Nie, to wyznanie nie zrobiło mnie słabszym. Może wręcz przeciwnie.
Nagle usłyszeli głośny tupot nóg. W ich stronę biegło kilku ludzi. W końcu zobaczyli ich. Byli uzbrojeni po zęby, a na ich czele stał kapitan Whitaker. Wszyscy wycelowali broń w kierunku Van Kista.
-  Co się dzieje?! - krzyknęła, wstając.
-  Ten człowiek wtargnął tu siłą. - odparł kapitan. - Przed wejściem leżą dwaj nieprzytomni strażnicy. Nie wiedzieliśmy jakie miał zamiary.
-  Coś ty im zrobił? - zwróciła się do Van Kista.
-  Nic im nie będzie. Prześpią się kilkanaście minut i to wszystko. Tłumaczyłem im, ale nie chcieli mnie wysłuchać. - wyjaśnił.
Westchnęła.
-  Jak mogłeś?
-  To ich wina! Mówię ci, nic im nie będzie. To tylko środek usypiający.
-  To moja wina, kapitanie. Powinnam była ich uprzedzić, że będę miała gościa. - powiedziała.
Whitaker pierwszy opuścił broń, a za nim reszta.
-  Czy to znaczy, że wszystko jest w porządku? - zapytał.
-  Tak. Proszę zająć się strażnikami.
-  Oczywiście. Czy kapitan Van Kist ma zamiar pozostać w bazie?
-  Raczej tak. - odparł Van Kist. - Kazałem mojemu pilotowi rozładować statek. Możecie mu w tym pomóc?
Whitaker skinął głową i razem ze swoimi ludźmi odszedł.
-  Jak długo chcesz tu zostać? - zapytała.
-  Nie wiem, pewnie jak długo się da. Masz coś przeciwko temu? Bo jeżeli tak ...
-  Nie, nie mam nic przeciwko temu. A tak właściwie to czym uśpiłeś strażników?
-  To środek który sam wymyśliłem. Działa błyskawicznie, jest silny, ale niestety krótkotrwały. To jego wada. Poza tym jest zupełnie nieszkodliwy. Daję słowo.
-  Mam nadzieję.

****************************************

Dziewczyna przebrała się i poszła razem z Van Kistem na lądowisko. Tam, na jednym z bocznych stanowisk stał statek, przy którym uwijali się ludzie. Ghost i kilkunastu innych ludzi rozładowywali ładownie.
Android na widok Jerici przerwał pracę i podszedł do niej.
-  Znowu się spotykamy i mam nadzieję, że tym razem na dłużej. - powiedział, podając jej rękę.
-  Na to się zanosi. - odparła i uśmiechnęła się.
-  Jak idzie rozładunek? - wtrącił Van Kist.
-  Dobrze, jesteśmy już mniej więcej w połowie. A co, może chcesz pomóc?
-  Nie dacie sobie sami rady? - zapytał kapitan.
-  Może ja mogłabym pomóc? - zapytała Jerica.
Obaj spojrzeli na nią zdziwieni.
-  Ty?? Jak??
-  Trochę się już nauczyłam od mojego ostatniego "występu" na twoim statku. - powiedziała i ruszyła w stronę włazu towarowego.
-  Co ona chce zrobić? - zapytał Ghost.
-  Sam chciałbym to wiedzieć. - odparł Van Kist.
W końcu jednak ruszyli za nią.
Ładownia była całkiem dużym pomieszczeniem, w którym poustawiane były spore metalowe skrzynie. Co kilka minut wjeżdżały tam roboty i wtedy ludzie ładowali na nie po dwie takie skrzynie.
Jerica podeszła do najbliższej i zaczęła się w nią wpatrywać.
Kilka sekund potem skrzynia zaczęła się powoli unosić. Za nią uniosła się następna.
-  To niemożliwe! - szepnął Van Kist.
-  Uwierzę we wszystko. - dodał Ghost. - Gdybym nie był zimnym, wyrachowanym androidem, powiedziałbym że to magia.
Skrzynie delikatnie i cicho opadły na robota. Ten tylko zamrugał światełkami i odjechał.
Dziewczyna spojrzała na nich. Obaj wyglądali tak, jakby zobaczyli ducha. Uśmiechnęła się tylko i dalej wzięła się do roboty.
Teraz skrzynie, jadna za drugą, zaczęły "wypływać" z ładowni.
Ani Van Kist, ani Ghost nie mogli tego widzieć, ale na zewnątrz wszyscy zamarli, kiedy zobaczyli unoszące się skrzynie, które lekko opadały na ogromne transportery.
Wkrótce pomieszczenie ładowni było już puste. Jerica rozejrzała się dookoła. Nie sądziła, że uda jej się. A jednak!! Jej siła wciąż rosła.
-  To niesamowite. - usłyszała za sobą głos Van Kista.
Odwróciła się.
-  Mówiłam ci, że dużo się nauczyłam.
-  Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - powiedział.
-  Spróbuj. To w gruncie rzeczy nic trudnego.
-  Zobaczymy. - uśmiechnął się.

****************************************

Mijały dni, tygodnie i miesiące. Jerica stawała się coraz potężniejsza. Nauczyła się pilotowania myśliwców i była w tym całkiem niezła. Przekonała komandora, aby włączył ją do eskadry lotniczej jako stałego jej członka.
Latała teraz często na loty zwiadowcze razem z innymi pilotami. Statek Van Kista, po kilku modyfikacjach, również wszedł w skład eskadry.
Kilka razy razem walczyli przeciwko oddziałom wojsk Barona. Zdarzyło się nawet, że śmierć miała ich w swoich szponach, ale zawsze umykali jej w ostatniej chwili.
Po jednej z karkołomnej i ryzykownej akcji Jerici, komandor poprosił ją o rozmowę w cztery oczy.
-  O co chodzi, komandorze? - zapytała zdziwiona.
-  Moim zadaniem jest strzec cię. Tymczasem ty sama kusisz śmierć. Nie mogę pozwolić sobie na utratę ciebie.
-  Proszę się nie obawiać. Znam swoje możliwości. Nigdy nie przeceniam ich. Może to wszystko wygląda na szaleństwo, ale proszę mi wierzyć, że tak nie jest. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale jeżeli mam zginąć to i tak zginę. Przyszłość jest nieunikniona, jakakolwiek by nie była nie można przed nią uciec, ani zmienić jej.
Komandor pokiwał tylko głową.

****************************************

Jakiś czas potem grupa zwiadowcza zauważyła ogromną koncentrację wojsk Barona w galaktyce Latrix.
-  Jak myślisz, co oni knują? - zapytała pewnego wieczoru Jerica, gdy razem z Van Kistem ćwiczyła w jaskini.
-  Nie mam pojęcia. A może wiedzą, że tu jest baza?
-  Jakim cudem? - zdziwiła się. - Przecież jesteśmy doskonale ukryci.
-  Też mi się tak wydawało. Ale nigdy jeszcze nie słyszałem o takiej koncentracji wojsk Barona. Już teraz posiadają ogromną siłę.
-  Tak. Takiej siły użył tylko raz.
-  O czym myślisz?
-  O moim domu, o Dirian. Z opowiadań Mar'a wiem, że planeta długo się broniła, ale Baron zebrał taką potęgę, że w końcu zniszczył swój cel. A jeżeli teraz historia się powtórzy? Jeżeli znowu chce zrobić to samo?
-  Może rzeczywiście wie że tu jesteśmy?
-  Nie wiem. To potężny człowiek.
Ta krótka rozmowa spowodowała, że zaczęła myśleć o tym. Jednak nawet kiedy wracali już do swoich kwater, do niczego nie doszła.
I nagle zobaczyła coś. To był młody chłopak. Na głowie miał jakieś dziwne urządzenie, był jakby sparaliżowany, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Za nim stał wysoki mężczyzna, ubrany cały na czarno, ale nie mogła zobaczyć jego twarzy, mimo że nie była osłonięta. Nigdy przedtem nie widziała tego chłopca, a jednak znała jego imię.
-  Brian ... - szepnęła.
-  Co? - niedosłyszał Van Kist. - Co ci jest?
-  Czy znasz młodego człowieka z bazy o imieniu Brian? - zapytała.
-  Nawet jeśli go znam nie kojarzę go sobie. O co chodzi?
-  Jest kimś ważnym i jest w niebezpieczeństwie. Nie można mu już pomóc, ale on może ...
-  Nic nie rozumiem. Zacznij mówić po ludzku.
-  Brian może się załamać i wtedy Baron dowie się, że jesteśmy tu. Może już o tym wie. Muszę zobaczyć się z komandorem.
Nie powiedziała mu nic więcej. Ale on już wiedział, że coś było nie tak i ona o tym wiedziała. Wierzył jej i ufał. Dlatego bez zbędnych pytań poszedł za nią do komandora.
Craigh usłyszawszy o tym co zobaczyła dziewczyna, bardzo się zmartwił. Jednocześnie nie mógł uwierzyć, że Brian mógłby ich zdradzić.
Zapytany o wyjaśnienia, odparł:
-  Pięć dni temu Brian Higgs wyruszył w tajną misję do innych zjednoczonych galaktyk.
-  Nie zauważyłem, żeby szykowano do drogi jakiekolwiek maszyny. - wtrącił Van Kist.
-  Brian i jego ludzie polecieli "zakamuflowanym" transportowcem.
-  Co to znaczy "zakamuflowanym"? - zapytała.
-  To znaczy, że tylko z zewnątrz wyglądał jak transportowiec. W rzeczywistości był to doskonały statek wojenny. Nie rozumiem tylko jednego, jak Baron zdołał przechwycić go. Sam statek i jego załoga tworzyli doskonałą całość.
-  Baron jest potężny, komandorze. Nie wiem jak to zrobił, ale...
-  Czy jesteś pewna tego co widziałaś ? - zapytał Craigh.
-  Widziałam to przez krótką chwilę, ale bardzo wyraźnie. Brian, nawet jeżeli o tym nie wie i nawet jeżeli tego nie chciał, zdradził nas. Jakimś sposobem Baron wydarł mu te informacje i już wkrótce wykorzysta je.
-  Są tylko dwie możliwości: albo przeciwstawić się i walczyć, albo jak najprędzej ewakuować się. - powiedział kapitan. - Ale wydaje mi się, że to pierwsze wyjście jest czystym samobójstwem.
-  Masz rację. - komandor był poruszony. - Natychmiast rozpoczniemy ewakuację.
-  Dokąd? - zapytała.
-  Wiele lat temu mój poprzednik wybudował ogromny tunel pod ziemią na końcu którego jest nowa baza. Tam możemy się osiedlić i wtedy ...
-  To nie wystarczy. - powiedziała. - Powinniśmy w ogóle opuścić planetę.
-  Myślisz, że mógłby zrobić znowu to samo? - zapytał Van Kist.
-  Nie wykluczone. Nie spocznie, aż nas nie zniszczy.
-  O czym mówicie? - wtrącił się komandor.
-  O tym, że Baron może zniszczyć całą Ankeę, tak samo jak zniszczył Dirian. - wyjaśniła Jerica. - Zapasowa baza może więc być tylko przystankiem. Gdzie ona jest, komandorze?
-  Na biegunie północnym.
-  Czy Brian, lub ktokolwiek z jego załogi wie o tym?
-  Nie. Jestem pewien, że nikt z nich o niej nie wie.
-  W porządku. Na razie punkt dla nas. Proszę zarządzić ewakuację i natychmiast zwołać Radę. - powiedziała. - I nich cały czas prowadzona będzie obserwacja wojsk Barona.
Craigh skinął tylko głową i wszyscy zabrali się do swojej pracy.
Zanim Jerica i Van Kist doszli szybkim krokiem do swoich pokoi, na korytarzach zaczął się duży ruch. Z początku wydawało się, że wszystko pozbawione jest ładu, ale były to tylko pozory. W rzeczywistości każdy dokładnie wiedział co ma robić.
-  Wiesz jak to się skończy? - zapytał Van Kist.
-  Nie mam pojęcia. I nie zajrzę w przyszłość, jeżeli o to ci chodzi.
-  Przecież nic nie mówiłem! - zaprotestował.
-  Ale pomyślałeś o tym, prawda?
Nie odpowiedział.
Wszystkie niepotrzebne rzeczy musieli zostawić. Sami, odpowiednio ubrani i uzbrojeni, stawili się u komandora Craigha na naradzie. Chwilę potem dołączyli wszyscy członkowie Rady, paru generałów i nawet Ghost.
-  Ewakuacja rozpoczęta. - poinformował ich Craigh. - Grupa dowodzenia zostaje tu wraz z oddziałem komandosów i paru obserwatorami. Reszta zastosuje się do procedury. Oficerowie odpowiedzialni są za sprawny przebieg całej operacji. Potrzebny nam jest jeden statek, którym wydostaniemy się stąd. Obserwatorzy mają swoje maszyny.
-  Mój statek powinien być odpowiedni. - zaofiarował się Van Kist.
-  O ile się orientuję, jest rzeczywiście odpowiedni. - odparł komandor.
-  Zajmij się przygotowaniami i czekaj na nas. - kapitan zwrócił się do androida.
-  Tak jest. - odparł Ghost i wyszedł.
Ustalono, że w całej bazie założone zostaną ładunki wybuchowe, aby należycie "przywitać gości".
W nowej bazie miało nastąpić przegrupowanie i wydanie szczegółowych rozkazów dotyczących celów podróży. Nie mogli bowiem wszyscy wyruszyć w jedno miejsce. Rozproszenie dawało większe szanse powodzenia całej akcji. Tylko dowódcy poszczególnych oddziałów zostali poinformowani o kodzie mającym po pewnym czasie umożliwić spotkanie całej eskadry w nowym miejscu.

****************************************

Kiedy wszyscy dotarli do nowej przejściowej bazy, komandor dał znak saperom, aby zaczęli uaktywniać ładunki.
Dowódcy poszczególnych eskadr meldowali o gotowości opuszczenia bazy. Wkrótce wszyscy znali swoje nowe zadania. Eskadry po kolei opuszczały tymczasowe schronienie, udając się w różnych kierunkach. I znowu pozostał tylko komandor, Van Kist, Jerica, Ghost i oddział komandosów.
-  Są już wewnątrz, komandorze. - zameldował dowódca oddziału. - Ale mamy pewien kłopot. - dodał.
-  Co się stało?
-  Nie możemy uaktywnić ładunków w korytarzy łączącym bazy. Nie wiemy co jest powodem.
-  Jeżeli nie zniszczymy korytarza, przedostaną się zbyt łatwo i szybko. - dodał ktoś inny.
-  Można coś zrobić? - zapytał komandor.
-  W grę wchodzi tylko bezpośrednie uaktywnienie laserem. - padła odpowiedź.
-  Cholera! - zaklął Van Kist. - Nie dam rady zrobić tego moim statkiem. A nawet gdyby, nie zawrócę w tym korytarzu.
-  Jest inny sposób. - powiedziała Jerica i nagle szybko pobiegła gdzieś.
-  Hej! Gdzie lecisz?! - krzyknął za nią, ale dziewczyna już zniknęła.
Chwilę potem wróciła, ale była przebrana w czarny strój pilota. W ręku trzymała hełm.
-  Co ty do cholery ... - zaczął Van Kist.
-  Jedynym sposobem jest bezpośrednie uaktywnienie, tak? No więc zrobię to.
-  Ty chyba oszalałaś! - powiedział i chwycił ją za ramię.
Odeszli kilka kroków na bok.
A właściwie to Van Kist odciągnął ją.
-  O co ci chodzi? - zapytała.
-  O co mi chodzi?! O to, co ty chcesz zrobić! To szaleństwo!
-  Po pierwsze to boli! - powiedziała, uwalniając się z mocnego uchwytu. - A po drugie nic mi się nie stanie.
-  Nic, oprócz tego, że możesz zginąć. Jeżeli ktoś ma lecieć, to ja albo Ghost. Nie ty!
-  Żaden z was nie może tego zrobić!
-  A to niby dlaczego?
-  Kto zajmie się twoim gruchotem, co?
-  Z powodzeniem mogłabyś to zrobić. Przecież robiłaś to już kiedyś.
-  Tylko przez chwilę. A poza tym ja już postanowiłam.
-  Ach tak! Postanowiłaś! Nie pomyślałaś o tym, że ty przede wszystkim powinnaś się stąd wynosić?! Jesteś przecież ...
-  Zamknij się i posłuchaj mnie! - warknęła i przyciągnęła go do siebie. - Jeżeli mam żyć, to przeżyję i wrócę. Jeżeli ma być inaczej, będzie inaczej. Poza tym potrafię się o siebie troszczyć.
Wiedział już, że przegrał. Z nią nie można było wygrać, jeśli się uparła. Widziała w jego oczach rezygnację z dalszej kłótni.
Westchnął ciężko.
-  Teraz lepiej. - powiedziała cicho, rozluźniła uchwyt i chciała odejść, wymijając go.
Znowu chwycił ją za ramię i cofnął. Tym razem nie protestowała.
Spojrzał na nią, dotknął lekko jej twarzy i powiedział:
-  Uważaj na siebie i nie daj się do cholery złapać.
-  Możesz się nie martwić. - odpowiedziała i uśmiechnęła się. - Spotkamy się na miejscu.
Odeszła szybkim krokiem, a on stał jeszcze przez chwilę nieruchomo. Gdy odwrócił się, już jej nie widział.
Jako ostatni wchodził na pokład swojego "gruchota". W tym samym momencie zobaczył jak mały myśliwiec zawraca swój dziób w stronę korytarza. Był sam jeden, taki mały i wydawałoby się bezbronny.
Ale pilotowała go wyjątkowa kobieta. Życzył jej szczęścia i wszedł na pokład.
Gdy usiadł na swoim miejscu, Ghost powiedział:
-  Przed chwilą wystartowała.
-  Wiem. Zajmijmy się teraz nami.

****************************************

W korytarz wleciała ze świstem. Ustawiła laser i zaczęła szukać ładunków. Czuła się dziwnie. Może dlatego, że była sama, albo że robiła coś zupełnie zwariowanego. Albo że czuła obecność Barona.
Gdzieś bardzo blisko był człowiek, którego musi pokonać.
Być może jeszcze nie teraz, na pewno jeszcze nie teraz. Ale kiedyś, w niezbyt dalekiej przyszłości.
Opanowała jednak lekkie drżenie rąk i zwolniła nieco.
Była już bardzo blisko pierwszej bazy. Zauważyła ładunek. Zawisła nad nim i wycelowała. Laserowy strumień wyzwolił energię ładunku i ten uaktywnił się. Za jakieś 15 minut wybuchnie i cały korytarz ulegnie zniszczeniu.
Znalazła już 7, a do wybuchu pierwszego z nich została minuta.
Już teraz słyszała wybuchy w bazie. Dokładnie minutę potem wybuchł pierwszy ładunek w korytarzy. Wciąż nie mogła znaleźć tych czterech brakujących.
Nagle w świetle reflektorów coś błysnęło. Cofnęła się. Był to jeden z ładunków. Uaktywniła go natychmiast. Czas upływał nadzwyczaj szybko. Wybuchy były coraz bliższe i nie mogło być już mowy o poszukiwaniach pozostałych trzech ładunków. Miała nadzieję, że reakcja łańcuchowa sama załatwi sprawę.
Musiała przyspieszyć, aby nie stać się ofiarą wybuchów. Płynnie wyszła z korytarza i skierowała się do niedomkniętego włazu ogromnych stalowych drzwi. Gdy tylko znalazła się na zewnątrz, komputer pokładowy głośno zapiszczał informując ją o nagłej zmianie temperatury na powierzchni planety. W oddali słychać i widać było detonacje.
Leciała przed siebie szybko.
Była podniecona i na chwilę straciła kontrolę nad tym co działo się wokół niej.
To była dosłownie chwila, ale wystarczyła aby zostać zauważonym przez obce myśliwce.
-  Robi się niebezpiecznie. - powiedziała.
Włączyła tajny kod, aby komputer mógł obliczyć podświetlną lotu.
Kiedy prawie skończył, bardzo blisko niej rozległy się wybuchy.
Była atakowana. Jedyne co mogła zrobić, to unikać śmiercionośnych serii i pozwolić komputerowi dopracować szczegóły. Ten ostatni dał znać, że wszystko jest gotowe do skoku.
Przesunęła dźwignię i ... Nic.
Dokładnie nic! Wciąż była tam, a w jej polu widzenia pojawił się ogromny krążownik. Myśliwce Barona były coraz liczniejsze i zbliżały się do niej szybko.
Co mogło się stać?!
Ta myśl paraliżowała ją. Dotarło do niej w końcu, że cała ta wyprawa była szaleństwem.
Nagle straciła stabilność. Jej odzyskanie nie było trudne, ale została trafiona. Pomyślała, że to już koniec. Próbowała jeszcze kilka razy wykonać skok w nadprzestrzeń, ale wynik był ciągle ten sam, czyli żaden.
Krążownik był już tak blisko, że znalazła się w jego polu magnetycznym. I choć robiła co mogła, nie potrafiła się już od niego uwolnić. Jedyną rzeczą jaką mogła zrobić, to zniszczyć dane w komputerze dotyczące celu podróży, który był dla niej w tej chwili nieosiągalny.
Teraz, gdyby nawet udało jej się uciec, nie wiedziałaby gdzie szukać swoich.

****************************************

Nie było sensu blokować włazu. Kiedy tylko znalazła się wewnątrz krążownika, została otoczona przez uzbrojonych żołnierzy. Była w poważnych tarapatach i prawdę mówiąc nie bardzo wiedziała co robić.
Wyciągnięto ją z maszyny i od razu bez słowa skrępowano jej ręce. Pod eskortą pięciu ludzi została odprowadzona do jednego z oficerów. Ten tylko spojrzał na nią i powiedział:
-  Baron bardzo ucieszy się z twojej wizyty. Odprowadzić ją na poziom szósty. Czekają już tam na nią.
Poziom szósty był niczym innym jak więzieniem. Tymczasowym, ale niezwykle dobrze strzeżonym.
Cela, w której się znalazł, była niewielka i mroczna.
Zawsze liczyła się z możliwością "wylądowania" w takim miejscu, ale teraz wiedziała, że wyobrażenie było niczym wobec rzeczywistości. Była tu naprawdę. Otoczona grubymi ścianami i nie miała pojęcia co robić dalej.
Nie mogła też liczyć na to, że Ravell pomoże jej.
Oficer powiedział, że Baron bardzo ucieszy się z jej wizyty. A więc nie ma go na pokładzie statku. Tak to zrozumiała i choć nigdy przedtem nie spotkała tego człowieka, czuła że nie ma go tu. Był jednak gdzieś blisko.
Może spróbować wydostać się stąd własnymi sposobami? I co dalej?
Nawet jeżeli uda jej się wyjść stąd i dostać do jakiegokolwiek pojazdu, nie pokona pola siłowego. Potrzebna jest jej pomoc.
Gdyby był tu z nią Van Kist ...
Jest na tyle szalony, że wymyśliłby coś.
Van Kist! Mogła spróbować wezwać go. Przynajmniej powiadomić w co się wpakowała.
Usiadła w najmroczniejszym kącie i starała skoncentrować się, aby gdzieś tam jej myśli mogły odnaleźć właściwego adresata.

****************************************

Był to jedyny jeniec, jakiego udało się schwytać. Baron Hersted musiał przyznać jedno: Rebelianci potrafili go czasem zadziwić.
Wiedział, że była to kobieta. Ciekawe jaka jest?
Pewnie taka jak inni, Uparta i nieposłuszna. Zresztą już wkrótce dowie się o niej czegoś więcej. Jak tylko wszystkie krążowniki spotkają się. Miał przeczucie, że jego jeniec wie coś na temat jego wiecznego wroga: dziecka z przepowiedni.
Na pewno wie, a jeśli nie będzie chciała mówić ... No cóż, miał swoje sposoby.
-  Baronie, za pięć minut zakończymy dokowanie. - powiadomił go jeden z oficerów.
-  Bardzo dobrze. - odparł Baron, ciągle wpatrzony w jeden punkt.
Iluminator wypełniony był gwiazdami. Czasami w pobliżu prześlizgiwał się myśliwiec z jego floty, szybko gdzieś znikając.
Miał przedziwne wrażenie, że za chwilę zetknie się z przeznaczeniem, a przynajmniej z jakąś jego częścią. A jeżeli więzień, którego miał, był tym na kogo czekał od tylu lat, kto miał mu zagrozić?
Nie bardzo chciało mu się w to wierzyć. To byłoby zbyt banalne, zbyt proste. A jednak, kiedy wkroczył na pokład krążownika, poczuł coś dziwnego, coś czego nigdy dotąd nie zaznał.
Przy wejściu przywitał go pierwszy oficer.
-  Panie Baronie, melduję że ...
-  Chcę ją zobaczyć. - przerwał mu ostro Baron.
Oficer nie odzywając się więcej ani słowem wskazał Baronowi celę, w której zamknięto więźnia.
Gdy drzwi otworzyły się, wszedł tam cicho niczym cień, ale nie zobaczył nic i nikogo.

****************************************

Byli już daleko. Bezpieczni i cali.
-  Udało nam się. - powiedział Ghost. - Prawdę mówiąc to był szalony pomysł i myślałem ...
Android nagle zamilkł.
-  Co ci jest? - zapytał, patrząc na Van Kista.
-  Sam nie wiem. Nagle rozbolała mnie głowa.
-  Ciebie? - zdziwił się. - Ostatnim razem kiedy naprawdę bolała cię głowa, dostałeś niezły wycisk od ludzi Montumy.
-  To było całe wieki temu.
-  Może powinieneś dać się zbadać? - zaproponował Ghost.
-  Wybij to sobie z twojej blaszanej głowy!
-  Nie mam blaszanej głowy!
-  No to przestań o tym myśleć! To zaraz przejdzie.
Van Kist oparł się wygodniej w swoim fotelu.
-  Jesteś tego pewien? - zapytał android, ale chwilę potem zamilkł, bo kapitan spojrzał na niego, jakby rozważał możliwość całkowitego wyłączenia robota.
Przez kilka minut panowała taka cisza, że słychać było tylko cichy szum urządzeń pokładowych.
Van Kist tymczasem z trudem myślał o tym, jak pozbyć się tego przeklętego bólu głowy. To właściwie nie był zwykły ból głowy.
Zupełnie nagle wypełniła go pustka, którą z kolei wypełniły dziwne szumy. Całkiem jak zdezelowana radiostacja. Przez nie mógł myśleć jasno, a i ruchy były coraz trudniejsze do wykonywania im dłużej utrzymywał się taki szum. Denerwowało go to bardzo. Tym bardziej, że nie wiedział co robić, ani dlaczego tak się dzieje. Szumy były raz intensywniejsze, a raz słabsze. Im mocniejsze, tym większą tracił nad sobą kontrolę. Tylko na chwilę "coś" pozwalało mu być sobą.
"Coś". Co to mogło być? A może "ktoś"? Ale kto? I dlaczego?
Miał nadzieję, że to nie jest jeszcze jeden chwyt Barona. Ten ostatni zdolny był do wszystkiego, więc może ...
Ale skąd wiedział gdzie uderzyć? I jak? Skąd wiedział gdzie jest jego ofiara?
Wiedział tylko jedno: coś było nie w porządku i on nie mógł sobie z tym poradzić.

****************************************

Zobaczył ją dopiero po chwili.
Siedziała skulona w najciemniejszym kącie celi.
Nie wiadomo dlaczego uśmiechnął się lekko. Może świadomość tego, że ktoś się go boi, tak go zadowoliła.
Dziewczyna spojrzała na niego i powoli wstała.
W jej oczach nie było strachu, a raczej ciekawość.
A więc tak wygląda ten "sławny" Baron, postrach galaktyk.
Nie powiedziała ani słowa.
Baron tymczasem próbował wedrzeć się do jej myśli. Nie udało mu się to. Czyżby więc ta mała i niepozorna istota była tą, na którą czekał? Skoro mogła nie dopuszczać go do swoich myśli ...
Nagle jednak zdał sobie sprawę, że tak było również wtedy, kiedy byli opanowani przez paraliżujący strach.
Możliwe więc, że była aż tak przestraszona, choć jej oczy mówiły coś innego. Ludzie byli dziwni. Nigdy nie zadawał sobie trudu, aby poznać ich lepiej. Po prostu panował nad nimi. Nie potrzebował zrozumienia ich. Byli dla niego niczym.
Tylko jedna osoba liczyła się. Tylko ją musiał najpierw poznać i pokonać.
Przygotowywano go do tego od dziecka. I choć nie wiedział gdzie i kiedy spotka swojego wroga, ani jak go pokona, czekał na niego wierząc w zwycięstwo.
Zastanawiał się, czy ona mogła nim być, albo czy wiedziała coś o ostatniej z Dirian.
-  Jak masz na imię? - zapytał, podchodząc bliżej.
Dziewczyna stała nieruchomo, obserwując jednak każdy jego ruch.
Nie odpowiedziała. Była święcie przekonana, że on wie kim ona jest. A jeżeli nie wiedział, nie będzie mu tego ułatwiała.
-  Jesteś uparta. Wszyscy tacy jesteście. Ale tylko na początku. Już wkrótce zmiękniesz i zaczniesz robić co ci każę.
W celi znowu zaległa cisza.
On chodził powoli tam i z powrotem, strażnicy stali wyprostowani przy drzwiach, a ona obserwowała go uważnie. Tak jakby studiowała każdy jego ruch.
-  Więc nie powiesz mi nic? Dobrze. - dodał nie licząc na odpowiedź. - Zajmę się tobą później. Dam ci jeszcze trochę czasu na zastanowienie. Ale potem będziemy musieli obyć się bez grzeczności.
Po raz ostatni spojrzał na nią uważnie, a potem odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
-  Wracam na swój statek. A wy odpowiadacie za nią głowami.
Potem jeszcze raz odwrócił się i spojrzał na nią.
Gdyby to było możliwe, spojrzeniem zamroziłby jej krew w żyłach.
Kiedy znowu była sama i zapadła cisza, osunęła się powoli na podłogę. Miała w głowie chaos. Jednego była pewna. Nie wiedział kogo schwytał. Jeszcze, bo w końcu wszystko wyjdzie na jaw.
A wtedy ... Nie była jeszcze gotowa. Zbyt wcześnie doszło do spotkania. Wiedziała o tym doskonale. I co najgorsze nie miała pojęcia co robić. Jedyną osobą jaka przychodziła jej na myśl, która mogłaby jej pomóc był Van Kist. Ale on był daleko i wszystko wskazywało na to, że był zupełnie nieosiągalny.

****************************************

Tak jak nagle zaczęła go boleć głowa, tak nagle przestała. Był tym trochę zdziwiony, ale wcale nie zmartwiony. Wręcz przeciwnie. Za to Ghost zaczął się dziwnie zachowywać. Niektóre polecenia trzeba było powtarzać dwa razy. Ale Van Kist nie od razu zauważył te dziwnie zmiany. Wszystko zaczęło się, gdy zbliżali się do umówionego miejsca spotkania. Niewielka, lecz odległa planeta, była ich punktem zbornym. Dopóki nie znajdą czegoś innego, tam mieli założyć tymczasową bazę. Van Kist znał ją tylko ze słyszenia.
Mała, zielona, wilgotna, błotnista i porośnięta wszelkimi możliwymi roślinami, które mogą przetrwać w takich warunkach.
Nie napawało go to otuchą. Pocieszał się tylko tym, że to tymczasowe lokum i że szybko znajdą coś ciekawszego.
Byli już w Galaktyce Korab, kiedy Van Kist powiedział:
-  Sprawdź Ghost czy jest tu gdzieś w pobliżu ktoś z naszych.
Tak jak to często bywało Van Kist wydawał polecenia nie patrząc na androida. Ale ten ostatni niemal zawsze potwierdzał przyjęcie rozkazu. Tylko czasami wykonywał go bez słowa.
Jednak tym razem ani nie potwierdził polecenia, ani nie zabrał się do jego wykonania. Siedział w dokładnie takiej samej pozycji co poprzednio i wyglądał jakby był całkowicie skoncentrowany na pilotażu.
Van Kist spojrzał na Ghosta zdziwiony. Przyjrzał mu się uważnie.
Czego szukał w twarzy androida? Przecież tamten był tylko maszyną, która nie znała mimiki twarzy. To prawda, Ghost używał czasami czegoś co mogło być mimiką, ale było to tylko naśladownictwo ludzi. Teraz jego twarz była spokojna, niemal kamienna. Prawie taką samą miał wtedy, kiedy Van Kist kupował go. Z tą tylko różnicą, że wtedy oczy androida były zgaszone z powodu odłączenia od zasilania. A przecież Ghost nie został wyłączony.
-  Ghost, słyszysz mnie? - zapytał.
Nic, żadnej reakcji.
-  Ghost! - odezwał się głośniej.
Dopiero teraz android spojrzał na kapitana.
Wyglądał normalnie, tak jak zawsze.
-  Czy ty się dobrze czujesz? - zapytał Van Kist.
-  To chyba ja powinienem cię o to zapytać. Przecież wiesz, że androidy nie mają żadnych odczuć.
No tak, Ghost miał rację.
Dlaczego w ogóle zadał mu takie dziwne pytanie? Ale przecież wiedział, że coś jest nie w porządku. A zresztą, może tylko mu się wydawało. Tak, musiało mu się wydawać.
-  Nie gap się na mnie, tylko wykonaj moje polecenie. - powiedział Van Kist, trochę zniecierpliwiony.
Ghost znowu spojrzał na ekran, a chwilę potem ponownie na Van Kista.
-  Jakie polecenie? - zapytał.
No nie! To nie mogło mu się wydawać! Doskonale wie, że wydał androidowi polecenie. Nie miał jednak ochoty sprzeczać się. Powtórzył więc:
-  Sprawdź, czy gdzieś w pobliżu nie ma kogoś z naszych.
-  Tak jest. - odparł Ghost i zabrał się do pracy.

****************************************

Wiedziała, że czas płynął nieubłaganie. Wciąż nie mogła dotrzeć do Van Kista. Powoli zaczynała bać się. A strach był jej największym wrogiem. Nie mogła sobie na niego pozwolić. To mogło się równać z poddaniem, przyznaniem się do swojego pochodzenia, skazaniem się na śmierć, załamaniem misji.
Po paru chwilach takich czarnych myśli, miała ochotę zrezygnować.
Była zmęczona, przestraszona i zniechęcona. Jej wysiłki nic nie dawały. Potrzebowała pomocy z zewnątrz. Sama niewiele zdziałałaby. Przypomniała sobie nagle, że kiedyś przeżywała podobne chwile zwątpienia i strachu. Czasami, kiedy w końcu razem z Mar'em znaleźli bezpieczne schronienie, nachodziły ją dziwne myśli, a wraz z nimi strach. Strach przed nieznanym, przed czymś, przed czym nikt nie mógł nauczyć ją obrony. Wtedy rozmawiała z Mar'em. Potrafił podnieść ją na duchu. Był dla niej czarodziejem, który odpędzał złe myśli i napełniał serce otuchą. Zabrakło jednak Mar'a i nikt nie mógł jej pomóc. Nie mogła nawet wezwać Ravella. Nawet on miał ograniczone możliwości. Teraz była zdana tylko na siebie. Zawsze wiedziała, że ta chwila nadejdzie. Nigdy jednak nie zastanawiała się co wtedy zrobi.
TO nadeszło, a ona w dalszym ciągu nie wiedziała co robić.
Upłynęło parę minut, ale w końcu zebrała myśli i postanowiła jeszcze raz spróbować nawiązać kontakt z Van Kistem.

****************************************

W umówionym miejscu spotkania było już kilka pojazdów. Wśród nich był jeden koordynujący wszystko. Generał dowodzący całą akcją wskazał Van Kistowi miejsce lądowania.
-  W porządku, - powiedział kapitan, kiedy przyjął nowe rozkazy. - możemy lądować. Ghost, wprowadź współrzędne do komputera.
-  Tak jest. - odparł android i zaczął wykonywać polecenie.
Po chwili zaczęli podchodzić do lądowania.
Nie było to łatwe, choćby ze względu na nie budzące zaufania błotniste podłoże. Jeżeli już znalazło się miejsce do lądowania wśród gąszczu potężnych roślin, można było zapaść się w bagno, które zapewne pochłonęło wiele rzeczy.
Teren, który im wskazano nie był tym, na którym mieli bezpośrednio wylądować. Po dotarciu nad niego, należało wejść w długi i kręty korytarz w leśnej plątaninie drzew. Dopiero po jego pokonaniu można będzie osadzić statek na naprawdę stałym gruncie.
Zaczęli podchodzić do lądowania.
I zupełnie nagle Ghost zaczął zachowywać się co najmniej niezrozumiale. Włączył główny ekran i zaczął coś pisać na klawiaturze komputera. Litery widoczne na ekranie układały się w niezrozumiałe słowa.
-  Co ty wyrabiasz Ghost?!! - krzyknął Van Kist.
-  Nie mogę tego kontrolować. - powiedział swoim zwyczajnym głosem, który jednak nie pasował do niego w tej chwili.
Miało się wrażenie, że głos Ghosta i on sam w tej chwili to dwie zupełnie różne rzeczy.
Manewr lądowania wciąż trwał, ale Van Kist nie mógł już go kontrolować.

 

 

Ze względu na wielkośc dokumentu został on podzielony na cztery części . Tu jest  część I tu część II , a tu część IV