Poprzednia strona    Następna Strona


Drzewo


Autor : Aristos
HTML : Argail






    W kilka tygodni po tym, jak Peter z Julią odjechali z motelu w którym się tak niespodziewanie spotkali i poznali, pod stację podjechał duży, szaro-metaliczny jeep. Asfalt błyszczał jakby był mokry, a powietrze ponad nim falowało. Z samochodu wysiadła młoda, około dwudziestoletnia kobieta w brązowym, skórzanym płaszczu. Miała blond włosy związane w kitkę, ubrana była w jasnoniebieskie jeansy i obcisłą, czarną koszulkę z krótkim rękawkiem. Pomimo upału nie zdjęła płaszcza. Podeszła do wielkiego mężczyzny obsługującego dystrybutor paliwa i przez chwilę z nim rozmawiała. Sądząc z gestów pytała o jaki samochód. Mężczyzna pokiwał potakująco głową, a potem wskazał na restaurację. Dziewczyna podziękowała, zapłaciła za paliwo, które wcześniej zatankowała i podjechała na parking obok zajazdu. Wyszła ze swego samochodu i weszła do środka. Przeszła między stolikami, podeszła do baru i zagadnęła ubraną na biało i różowo, dobrze zbudowaną, młodą kelnerkę:
-     Dzień dobry, mam do pani prośbę...
-     Dzień dobry, czym mogę służyć? - zapytała dziewczyna z obsługi, patrząc na nowoprzybyłą z zaciekawieniem.
-     Chciałabym coś zjeść, ale przede wszystkim zapytać, czy nie przypomina sobie pani, kto odjechał stąd przed jakimś miesiącem, czarnym karawanem.
-     Och! To taka straszna historia. - ożywiła się. - Zginął wtedy człowiek. Widziałam go, taki starszy, szpakowaty pan.
-     Mogłaby mi go pani opisać? 
-     Jest pani z policji? - zainteresowała się. 
-     Nie, ale szukam krewnego, przebywał w tych stronach, a potem zniknął, jeździł czarnym karawanem.
-     Kto jeździ czarnym karawanem? Przecież to przynosi pecha, a poza tym zmarłym należy się szacunek. - spojrzała z niesmakiem na blondynkę.
-     Nie robił nic co mogłoby narazić na szwank dobre imię zmarłych. - odparła, z trudem ukrywając zniecierpliwienie. - Czy pamięta pani coś jeszcze? Jak był ubrany? Jak obcięty? Cokolwiek?
-     Nie bardzo... Obcięty chyba na jeża, nieogolony i bardzo blady i chudy, tyle, nic więcej.
-     A czy wie pani jak zginął, co stało się z jego karawanem?
-     Była policja, samochód chyba kto ukradł, jakaś kobieta i młody mężczyzna, pewnie oni go zabili. Co za czasy, nawet w takim miejscu, gdzie nigdy nie ma więcej niż trzydzieści osób naraz, ludzie potrafią się zabijać. Myślałam, że tylko w dużych miastach...
-     Dziękuję pani, bardzo mi pani pomogła - przerwała jej Eliza - a teraz poproszę o co do jedzenia, najlepiej niskokalorycznego.
-     Mamy ciemne pieczywo i bardzo dobre sałatki warzywne...
-     Świetnie, może być. I sok z pomarańczy.
-     Zaraz podam proszę usiąść. Eliza rozejrzała się po restauracji. Była prawie pusta, przy jednym stoliku siedziało trzech mężczyzn, w kącie sali samotnie siedział jeszcze jeden. Po kilku minutach na jej stoliku stał już zamówiony wcześniej posiłek, pospiesznie go zjadła i wyszła. Wsiadła do samochodu i odjechała, wyrzucając spod kół fontanny żwiru. Odprowadzał ją wzrokiem samotnie siedzący mężczyzna w brązowym garniturze, około trzydziestopięcioletni, ciemnowłosy, z dużymi baczkami. Gdy Eliza odjechała zaczął co pisać


* * *

" Ernest van Voght                                                                         notatka nr 57

35 dzień śledztwa w sprawie Petera M. Dzisiaj odwiedziłem mały zajazd na pustyni zwanej  Diabelskim Piecem . Opis jednego z uczestników wydarzeń jakie tu zaszły miesiąc temu odpowiada rysopisowi Petera M. Domyślam się więc, że podejrzany, po zabiciu Adriana Bretha przybył do tego zajazdu w sobie tylko znanym celu. Tu wraz z nieznaną kobietą dopuścił się kolejnej zbrodni, w brutalny sposób zabijając Klausa Wagnera. Następnie wraz ze swą towarzyszką odjechał skradzionym Klausowi samochodem - karawanem w kierunku północno-wschodnim. Dziś do zajazdu przybyła, jak wynika z opisu, Eliza Wagner. Pyta o wuja i szuka jego samochodu. Ona również oddaliła się w kierunku północno-wschodnim. Panna Wagner może wiedzieć co więcej na temat miejsca pobytu Petera M. Będę podążał jej śladem."


* * *
    "Cześć" - usłyszał Peter wchodząc do mrocznego pokoju. Od razu rozpoznał ten głos, ale postanowił się trochę poprzekomarzać.
-     Jezus! Maria! Ale mnie przestraszyłaś! - zawołał z udanym przestrachem -Nie rób mi więcej takich kawałów.
-     Widzę, że humor dzisiaj ci dopisuje, to dobrze. - powiedziała z uśmiechem Julia.
-     Owszem, nie narzekam, a ty, jak spędziłaś dzień? - Dziękuję dobrze. - Zaproponowałbym ci coś do jedzenia, albo picia, ale pewnie nie jesteś głodna, ani spragniona?
-     I po co ten sarkazm? Przecież wiesz, że nie jestem.
-     To nie miało być sarkastyczne, raczej zmuszające do refleksji..., może zwierzeń.
-     Daremny trud, już to sobie wyjanialimy.
-     Tylko żartowałem - dał wreszcie za wygraną Peter. - Po prostu zaczynam się przyzwyczajać do takiego życia, a boję się że jest zbyt tajemnicze, aby mogło trwać dłużej.
-     Więc przestań się przyzwyczajać - odrzekła z nutką zdenerwowania w głosie - Carpe diem, Peter, po prostu korzystaj z chwili, chwytaj dzień, bo drugi taki na pewno się nie powtórzy. - dodała już łagodniej - Poza tym, z tego, co mówiłeś mi wcześniej, twoje życie i tak nie przypominało otwartej księgi, w której każdy mógłby poczytać i tak otaczała cię niepewność, tajemnica, zresztą nadal otacza... - dodała po chwili zadumy.
-     Tak wiem, jednak wciąż mam nadzieję, że może kiedyś... powiesz...
    Julia delikatnie położyła dwa palce na jego wargach. Zamilkł.
-     Może kiedyś, Peter, może kiedyś... - powiedziała głosem zniżonym prawie do szeptu - Ale jeszcze nie dziś. - No dość tego siedzenia po ciemku - powiedziała głosem już zmienionym, radosnym i dającym nadzieję na dobrą zabawę - czas ruszyć stąd i się trochę rozerwać. Dziś będziemy łamać prawo. - powiedziała ze śmiechem.
-     Nie wiem, czy chcę łamać prawo, wolałbym, żeby nikt na nas nie zwracał zbytniej uwagi, poza tym krzywdzenie ludzi dla zabawy nie bardzo mi się podoba. - powiedział z lekkim niesmakiem.
-     Nie martw się nikogo nie skrzywdzimy, a ja mam ochotę na przejażdżkę przez miasto nocą, skąpane w ?wietle księżyca...
-     Dzisiaj nie na księżyca, padał deszcz, jest nieprzyjemnie...
-     Biedny, mały, zagubiony człowieczek - z udawaną litością odezwała się Julia. - To, że nie widzisz księżyca, wcale nie znaczy, że go nie ma. Nie wszystko na tym świecie można zobaczyć, wiele jest rzeczy niewidzialnych, a równie prawdziwych, jak to kartonowe pudło które stoi na stole - wskazała ręką na kolację Petera.
-     Wiesz dobrze o co mi chodzi - odezwał się nagle urażony Peter - wiem, że księżyc jest, ale teraz i w tym miejscu go nie widać, więc nici z podziwiania go, czy przejażdżki w jego świetle. 
-     Peter, nie bądź dziecinny, powiedziałam tak, bo to ładnie brzmi, tak romantycznie, chciałam ci poprawić nastrój, a widzę, udało mi się osiągnąć skutek wręcz odwrotny. - spojrzała na niego 
-     Peter! - krzyknęła - nie będziemy tak tu siedzieć i się kłócić, jak stare, dobre małżeństwo! Przestań się dąsać i chodźmy gdzieś, bo zaczynam się tu czuć jak w klatce... słów, głupich słów, które sami wypowiadamy, jeśli cię zdenerwowałam, to przepraszam, a teraz, czy możemy już wyjść? - spojrzała na niego pytająco unosząc jedną brew. Znał to spojrzenie, nawet jeśli się zdenerwowała, to już jej przeszło. Nie czekając na odpowiedź wyszła z pokoju.
-     Eeee... jasne. - odparł oszołomiony Peter. Pierwszy raz widział Julię tak odsłaniającą swe emocje. Zazwyczaj doskonale nad nimi panowała. "Wieczór, wbrew pozorom, może być niezwykle ciekawy" pomyślał, odwrócił się i wyszedł z pustego już pokoju.

* * *

    Rzeczywiście, niebo było zachmurzone, ale zarówno Peter, jak i Julia zaczęli odzyskiwać dobry humor. Spacer nocą, po świeżym powietrzu potrafi czynić cuda. Rozmawiali o wielu nieistotnych rzeczach, nie dlatego, że nie mieli ciekawszych tematów, ale dlatego, że sprawiało im przyjemnoć takie wędrowanie i dyskutowanie o niczym. W pewnym momencie Julia zatrzymała się i spojrzała w kierunku parkingu jednej z bardziej ekskluzywnych restauracji w tym miecie, nie wiedzieć czemu nazwanej "Ekskluzywna Porażka".
-     Zastanawiam się dlaczego ludzie przychodzą do takiej knajpy - odezwał się Peter - już sama nazwa zniechęca.
-     Mylisz się - odparła Julia - zniechęca słowo "porażka", ale mało który z gości zadał sobie pewnie trud doczytania nazwy do końca, to słowo "ekskluzywna" tak przyciąga, a ono jest na początku. Nie to mnie jednak zainteresowało, a raczej to żółte Lamborgini Diablo, które stoi na parkingu.
-     Rzeczywiście, piękna maszyna, ale pewnie nigdy mnie nie będzie na taką stać. - odparł z rozrzewnieniem, ale i smutkiem Peter.
-     Po pierwsze: nigdy nie mów nigdy, a po drugie: to właśnie będzie to nasze łamanie prawa. - odparła z szelmowskim uśmieszkiem Julia.
-     Chcesz ukraść Lamborgini! Z jednego z lepiej strzeżonych parkingów w tym mieście!? - Peter patrzył na nią z niedowierzaniem - Jak? Tutaj ochroniarze noszą broń i mają prawo jej użyć. Daj sobie spokój, spacer i rozmowa też są bardzo przyjemne i o wiele bezpieczniejsze.
-     Ale o wiele mniej ekscytujące. Poza tym nie chcę go ukraść, ale wypożyczyć i to za zgodą właściciela - powiedziała, a w oczach zapaliły jej się iskierki.
-     Aha, wejdziesz tam, nie mając zarezerwowanego stolika, od razu rozpoznasz właściciela, poprosisz go żeby dał ci kluczyki, a on się uśmiechnie, wyciągnie je z kieszeni i powie: Proszę bardzo piękna nieznajoma, bierz i niech ci dobrze służy. - Peter aż kipiał od słabo maskowanego sarkazmu pomieszanego z odrobiną złoci.
-     Właśnie tak - odparła ze miechem Julia. W tym momencie Peter się poddał, a może wręcz przeciwnie, zawziął się.
-     Świetnie! Proszę bardzo, idź. Tylko się pospiesz, nie zamierzam tu zamarznąć na śmierć. No idź, na co czekasz?
    O dziwo, Julia nie zdenerwowała się, po prostu odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku szklano-chromowanego wejścia do "Ekskluzywnej Porażki". "Muszę to zobaczyć!" pomyślał Peter. Udał się więc za nią wolnym krokiem. Mężczyzna przy drzwiach tylko na nią spojrzał i przepuścił ją bez słowa, choć Peterowi wydawało się, że przez chwilę się zawahał, jakby chciał co powiedzieć, ale Julia na niego spojrzała, uśmiechnęła się, a on jakby skurczył się, lekko, prawie niezauważalnie zapadł w sobie i bez słowa otworzył przed nią drzwi. To samo stało się z człowiekiem przyjmującym rezerwacje, jedno spojrzenie Julii i facet zmiękł - dosłownie, cokolwiek miałoby to znaczyć. Potem Julia powiedziała co do niego, on poszedł na salę, po chwili wrócił w towarzystwie innego mężczyzny i zabawa zaczęła się do nowa. Spojrzenie Julii, maślany wzrok faceta, Julia co mówi, on sięga ręką do kieszeni i wyciąga kluczyki, daje jej, ona bierze je, uśmiecha się i wychodzi. W drzwiach zauważyła Petera, pomachała do niego kluczykami i zawołała chłopaka z obsługi hotelowej. Ten podbiegł, wziął kluczyki i za chwilę podjechał pod drzwi wejściowe słoneczno żółtym Lamborgini Diablo. Szybko wyskoczył z samochodu i otworzył drzwiczki. Julia bez pośpiechu wsiadła, ruszyła z piskiem i zatrzymała się koło Petera. Drzwi samochodu z cichym sykiem uniosły się do góry.
-     Wsiadasz? - zapytała. Peter niepewnie rozejrzał się dookoła. Nikt nie krzyczał, nikt ich nie gonił, a co najdziwniejsze, nikt nie zwracał na nich uwagi. Uśmiechnął się.
-     Pewnie! - odparł i usiadł obok niej. Ruszyli gwałtownie, a siła tego startu wepchnęła ich w fotel. Julia była znakomitym kierowcą. Jeździła dynamicznie i bardzo agresywnie. światła miasta uciekały w tył w szalonym pędzie. Na ulicach nie było wielu samochodów, ze względu na późną porę, nie trzeba więc było stać w korkach. Zresztą Peter odnosił wrażenie, że korki nie byłyby dla Julii zbytnią przeszkodą. Nie istniały dla niej znaki zakazu, czy nakazu, również sygnalizacja świetlna zdawała się jej nie dotyczyć. Mimo wszystko nie bał się o swoje życie, z nią czuł się dziwnie pewnie i bezpiecznie. Po kilkunastu minutach tej karkołomnej jazdy Julia po raz pierwszy się odezwała:
-     Nie masz jakich lęków związanych z szybkością? Może zwolnić? 
    Peter w odpowiedzi odpiął pasy bezpieczeństwa. Julia uśmiechnęła się i choć wydawało się, że w tych warunkach nie da się szybciej jechać, jeszcze bardziej przyspieszyła. Peter wyciągnął papierosa i zapalił, wsłuchiwał się w pracę silnika. Pozwolił, aby szybkość i krajobraz wprowadziły go w stan specyficznego letargu pomieszanego z zachwytem. Miał mnóstwo pytań, ale mogły poczekać, nie chciał psuć nastroju chwili. Spojrzał Na Julię. Zdawała się odczuwać podobne do jego emocje, lekko przymknęła oczy i patrzyła przed siebie, na uciekającą wstecz drogę. Chwilami, gdy pędzili przez ciemniejsze rejony Zaratustry, zdawało mu się, że jej oczy świecą jakim własnym wewnętrznym światłem, ale nie był pewien, poza tym nie miało to teraz większego znaczenia. Wreszcie Julia zatrzymała się, zgasiła silnik i odwróciła się w jego stronę.
-     Masz ochotę na dalszy ciąg spaceru? - spytała przyciszonym, lekko ochrypłym głosem?
-     Chętnie. - odparł.
-     To chodź. - powiedziała i wysiadła z samochodu. Znajdowali się przed najstarszym cmentarzem w mieście, niektóre znajdujące się tu groby datowano na XVIII wiek. Julia podeszła do bramy i z głośnym skrzypnięciem otworzyła jej jedno skrzydło. Odwróciła się w kierunku Petera i spojrzała na niego pytająco. Peter bez słowa skinął głową i podążył w lad za nią. Szli główną alejką. Po obydwu jej stronach rosły wielkie stare drzewa, zresztą cały cmentarz pełen był drzew, Peter czuł się bardziej jak w parku, czy lesie, niż na cmentarzu. Tylko groby cisza i brak ludzi przypominały mu gdzie się znajduje.Szli wolno, nie rozmawiając ze sobą zbyt często, zastanawiając się nad przemijaniem i wiecznością, a jeśli czasem któreś z nich się odezwało, to tylko szeptem.

* * *

    W zaułku obok cmentarza czterech młodych ludzi od pewnego już czasu obserwowało Lamborgini.
-    Zaczekamy, aż wyjdą - odezwał się pierwszy, w ortalionowej, granatowej z zewnątrz wiatrówce, przypominającej wyglądem fleyersa.
-    Koleś musi mieć kupę forsy - zastanawiał się drugi, ubrany bardziej na sportowo, w brudnych Nike'ach.
-    No jasne, inaczej taka dupa by się z nim nie zadawała, ale może nie mieć przy sobie forsy, tacy jak on noszą karty kredytowe - odezwał się trzeci, około dwudziestoletni chłopak z ciemnymi wąsami.
-    Nieważne, dla niego drobne, to dla ciebie i tak będzie niezła kasa, a poza tym są sposoby na wyciśnięcie z gościa kodu do karty, a potem można by ich trochę przetrzymać, żeby nie zakapowali glinom i nie powiadomili banku, i wyczyścić mu konto - odparł Skin.
-     Dobry pomysł, ja przetrzymam panienkę - ucieszył się Sportowiec.
-     Chciałbyś! Ja ją przetrzymam! - zaoponował dżentelmen z wąsikiem.
-     Cicho kutasy! Nie kłócić się. Dupą zajmiemy się potem, teraz pilnuj cie, żeby nie pokapowali o co idzie i nie wykręcili się. Zaczniemy jak zwykle - "na pijaka". - uspokoił kolegów Skin.
-     Dobra, a teraz dawać flachę, bo zaczynam marznąć! - zakończył rozmow ę milczący dotychczas czwarty młodzieniec.

* * *

    Po dłuższej chwili milczenia pierwsza zaczęła rozmowę Julia:
-     Może zabrzmi to dziwnie, ale lubię cmentarze, szczególnie nocą..
-     Może gdybym poznał cię niedawno, zdziwiłbym się, ale nie teraz - odparł Peter lekko się uśmiechając.
-     Zaczynamy się rozumieć... - powiedziała półgłosem Julia - to dobrze .
-     Dawno już nie... - Julia zawahała się - spacerowałam z nikim, kto by mnie potrafił zrozumieć, a przynajmniej zaakceptować.
-     Dlaczego zawiesiłaś głos, co chciałaś powiedzieć zamiast "spacerowałam"? - zainteresował się Peter.
-     Nie wiem...
-     Wiesz. Powiedz. - nalegał Peter. Zatrzymał się.
-     Peter, daj spokój, to nie ma sensu... - szepnęła cicho.
-     Dlaczego? - nie dawał za wygraną Peter.
-     Po prostu źle się wyraziłam, chciałam powiedzieć "dawno już nie byłam z nikim kto by mnie zrozumiał", ale bałam się, że zabrzmi to tak, jak właśnie zabrzmiało, a nie o to mi chodziło. I co, zadowolony jesteś, wiesz już wszystko, dostałeś to co chciałeś? - Julia wyraźnie się poirytowała.
-     Nie i nie. - Odpowiedział.
-     Co "nie i nie"? - zdziwiła się.
-     Nie wiem wszystkiego i nie... a zresztą nie ważne. - teraz Peter pogubi ł się w słowach.
-     "Dlaczego zawiesiłeś głos, co chciałeś powiedzieć"? - przedrzeźniała Petera Julia. Peter popatrzył na nią w milczeniu i nagle zaczął się cicho śmiać. Julia spojrzała na niego i też się uśmiechnęła, kolejna tego wieczoru sprzeczka, rozwiała się i uleciała gdzieś w noc.
-     Cicho głupku! - uspakajała go - Jesteśmy przecież na cmentarzu. Tu odpoczywają szczęśliwi zmarli, czekający na koniec świata, aby powstać.
-     Przecież nie robię im nic złego. - przekomarzał się z nią Peter. Julia spoważniała.
-     Nie mów tak. Zmarłym należy się szacunek. - powiedziała. - Masz rację, przepraszam. - uspokoił się Peter. - No więc dobrze, powied z mi dlaczego tak ci się podobają cmentarze, bo dlaczego nocą, to się domyślam.
-     Proszę, cóż za wnikliwa dedukcja Watsonie. - drażniła się z nim dalej Julia. - Dlaczego nocą? Bo w nocy jest tu spokojnie, cicho i bardzo bezpiecznie, a przynajmniej bezpieczniej niż gdzie indziej w mieście. Ludzie boją się chodzić w nocy na cmentarze, a zło zawsze krąży tam, gdzie są ludzie, czyli raczej poza obszarami nekropolii. Nawet pomijając to co przed chwilą powiedziałam, to nigdzie nie czujesz tak mocno, że żyjesz, jak wśród zmarłych, właśnie na cmentarzu. To daje do myślenia, przywołuje wspomnienia...
-     Masz rację. - szeptem odparł Peter. Przestali rozmawiać. Każde z nich pogrążyło się w myślach. Wolnym krokiem zaczęli spacerować cmentarnymi alejkami. Po półgodzinie Julia zapytała:
-     Wracamy?
-     Yhmm... - Peter w zamyśleniu nie był w stanie tak od razu wyartykułować całego wyrazu. Zawrócili i szybszym krokiem skierowali się do bramy głównej.

* * *

    Skin, Młodzik z Wąsikiem, Sportowiec i Czwarty właśnie kończyli trzecią tego wieczoru butelkę wódki, żywo przy tym dyskutując o otaczającej ich rzeczywistości i czekając na dogodne do zrealizowania ich planu warunki.
-     Kurwa! Ale piździ! - ocenił pogodę Czwarty.
-     E... Aleksy, wiesz za co Kain zabił Abla? - Rozpoczął dysputę teolog iczną Skin.
-     A co to za jedne? Jakieś kity z twojego bloku? - zapytał Czwarty o wdzięcznym imieniu Aleksy.
-     Nie to z biblii. - błysnął wiedzą Sportowiec.
-     A co to ja do kościoła, kurwa chodzę, czy jak? - poirytował się Aleksy .
-     To nie wiesz? - naciskał Skin.
-     Nie, kurwa, i gówno mnie to obchodzi! - zdenerwował się Aleksy.
-     Za przetrzymywanie szkła! Dawaj flachę! Che! Che! Che! - zaśmiał się z udanego dowcipu Skin.
-     Kurwa! Nie wiedziałem, że te z biblii tak piły - zainteresował się Aleksy, jednocześnie oddając butelkę Skinowi.
-     To już... - tu Skin zakrztusił się, pociągając widocznie za długi łyk alkoholu - khy... khy... wiesz...
-     E! A to co za pedały!? - zakrzyknął nagle Młodzieniec z Wąsikiem. Wszyscy podążyli wzrokiem za jego zdziwionym spojrzeniem. Środkiem ulicy biegnącej obok cmentarza, nie spiesząc się, jechało czterech konnych. Widok był tak niezwykły, że mężczyźni z wrażenia znieruchomieli i nie byli w stanie uczynić nic, dosłownie nic. Mogli tylko patrzeć. Jeźdźcy mieli na sobie skórzane, rzymskie zbroje, na plecach długie, czerwone płaszcze, opadające aż na końskie zady, trzech z nich miało przy pasach tradycyjną broń rzymskich legionistów - krótkie miecze zwane gladiusami. Pierwszy, ten na białym koniu trzymał ręku łuk, drugi, ten bez miecza w pochwie, jechał, dzierżąc go w dłoni, na koniu, którego sierść była rdzawoczerwona, trzeci jechał na czarnym koniu, w jego ręku spoczywała waga, a czwarty podążał nieco z tyłu, na dziwnym trupiobladym wierzchowcu, w rękach trzymał jedynie wodze, a jego twarz spowijał nieprzenikniony cień. Jednak w chwili gdy kawalkada mijała zdziwionych mężczyzn, odwrócił się w ich stronę i dał się im poznać. Upłynęło kilka minut, konni dawno już znikli, zanim czwórka znajomych na tyle doszła do siebie, aby móc się odezwać.
-     Uch... ten pysk będzie mi się śnił do końca życia. - pierwszy odezwa ł się Aleksy.
-     No. - zgodził się Skin.
-     Mnie też. - wyszeptał Młody z Wąsikiem.
-     O kurwa... - wymamrotał Sportowiec.
-     Coraz gorszą tą wódę robią, pijemy od dwóch godzin, a ja jakoś wytrzeźwiałem - martwił się Aleksy.
-     Ciii... Ciszej panowie. - zaczął ich nagle uciszać Skin - Idą ci frajerzy, którzy zapłacą za nasze żarcie, faje i wódę na najbliższy tydzień, a może i dłużej. Wszyscy jak na komendę ucichli, a potem zaczęli iść chwiejnym krokiem w stronę wychodzącej z cmentarza pary. Nie musieli specjalnie się starać.


* * *

    Peter i Julia wychodzili z cmentarza w, co paradoksalne, dobrych humorach. Julia trzymała Petera pod rękę, co jeszcze potęgowało dobry nastrój tego ostatniego. Gdy podchodzili do Lamborgini, z naprzeciwka szło czterech, trochę bardziej niż lekko "zawianych", mężczyzn. Peter spojrzał na nich i uśmiechnął się. "Są jeszcze ludzie, którzy potrafią się zabawić" - pomyślał. Gdy podeszli bliżej Julia nagle uniosła głowę i spojrzała w ich kierunku. Peter właśnie się pochylał, aby otworzyć drzwi, Julia była po drugiej stronie samochodu. Wtedy wszystko się zaczęło. Jeden z przechodzących, obcięty na krótko, we fleyersie, podszedł do Petera i uderzył jego głową o dach Lamborgini, blacha samochodu lekko się wgniotła, a Peter poczuł jak jego wargi pękają, a z ust i nosa ciekną mu gorące strużki krwi, zalewając całą twarz. W chwili gdy upadając próbował utrzymać równowagę, drugi z napastników, w Nike'ach, jak Peter zdążył zauważyć, kopnął go w nogi, co oprócz bólu zaowocowało tym, że upadł jak długi na mokry asfalt. "Kurwa, znowu" - przemknęło mu przez głowę. 
    Próbował wstać, ale widząc, że Sportowiec znów bierze zamach, tym razem celując w nerkę, przekręcił się na bok i zasłonił zgiętą w kolanie nogą. W tym czasie Aleksy i Wąsaty obiegali samochód, próbując złapać Julię. Julia uniosła obydwie ręce do góry i nim ktokolwiek zdążył zareagować, zrobiła salto przez dach samochodu, lądując po drugiej jego stronie, między leżącym Peterem, a próbującym go kopnąć Sportowcem i Skinem, który w międzyczasie wyciągnął nóż myśliwski i też szedł w kierunku Petera.
-     Kurwa! Wieczór dziwów! - zaklął Aleksy, widząc, jak Julia przeskoczyła nad samochodem, zaprzeczając tym kilku prawom fizyki jednocześnie. Razem z Wąsatym zaczęli znów biec w stronę z której przybyli, obiegając samochód, gdyż teraz ich ofiara była po drugiej stronie.
-     Aleksy! Nie pierdol, tylko łap tą dziwkę, bo nam ucieknie! - krzykn šł Skin, A sam próbował ominąć Julię i zbliżyć się do groźniejszego, jak mu się wydawało, przeciwnika, czyli do próbującego się podnieść Petera. Sportowiec, chciał popchnąć Julię, która nagle i w tak nieoczekiwany sposób się przed nim pojawiła. Ta, nie zwlekając, uderzyła go dłonią w klatkę piersiową, wyciągając po prostu przed siebie rękę. Znów kilka kolejnych praw fizyki okazało się fałszywymi, a Sportowiec, nie wydając z siebie dźwięku przeleciał w powietrzu parę metrów i upadł na plecy, uderzając głową o podłoże i pozostając w bezruchu. Skin już tego nie zauważył, pochylając się nad podnoszącym się właśnie z klęczek Peterem. Próbował mu przystawić nóż do gardła, jednak Peter, widząc go, zrezygnował ze wstawania i zrobił kombinowany pad z przewrotem w tył przez prawe ramię, przez co znalazł się jakieś dwa, trzy metry od Skina i miał czas na to, aby się szybko podnieść. Wąsaty i Aleksy, widząc co przytrafiło się Sportowcowi, przestali biec w kierunku Julii, zatrzymali się, Wąsaty wyjął nóż, a Aleksy zaczął się rozglądać za czymś ciężkim, jednocześnie zachodząc ją z boku. Tymczasem Julia, nie zwracając na nich uwagi, odwróciła się i zaatakowała niczego nie spodziewającego się, odwróconego do niej plecami, Skina. Jedną ręką złapała go za kark, drugą za rękę w której trzymał nóż i rzuciła nim, jak szmacianą lalką, o Lamborgini. 
    Zabrzęczało tłuczone szkło. Głowa Skina wygięła się pod nienaturalnym kątem, gdy powoli osuwał się po drzwiach samochodu, aby całkowicie już znieruchomieć na ziemi. Wąsaty myślał szybciej od Aleksego.
-     Aleksy spierdalamy!!! - wrzasnął i zaczął uciekać.
-     Wracaj chuju! Wracaj, bo cię zajebę! - krzyknął za nim Aleksy, odwracając głowę w stronę uciekającego. Gdy znów spojrzał przed siebie Julia już przed nim stała. Nie tracąc czasu na myślenie Aleksy uderzył ją błyskawicznie i z całej siły w twarz. Julia, o dziwo, nie zdążyła wykonać uniku. Aleksy już zaczął się cieszyć, nie znał nikogo, kto po jego ciosie w szczękę byłby w stanie utrzymać się na nogach dłużej niż kilka sekund, jednak z nią było inaczej. Jedynym skutkiem ciosu Aleksego było to, że głowa Julii lekko się przechyliła, a z kącika ust popłynęła jej krew.
-     Jak śmiesz trwonić moją drogocenną i szlachetną krew! - zdenerwowała się Julia. Jej oponent na chwilę, zadziwiony, zastygł w bezruchu. Jednak już po chwili znów szykował się do ataku.
-     Upuszczę ci jej jeszcze więcej, pojebana suko! - warknął Aleksy, próbując złapać Julię za głowę i uderzyć kolanem w twarz. Julia wyrzuciła do przodu ręce zgięte w łokciach pod kątem prostym i zablokowała sunące ku jej głowie ręce Aleksego, następnie szybko chwyciła go za szyję i zaczęła zaciskać dłonie. Aleksy nie zdążył zareagować, a teraz na jego twarzy malowało się zdziwienie i narastający strach pomieszany z niemocą. Z boku podszedł do nich Peter.
-     Julio, zostaw go i chodźmy stąd. Jeden z nich już nie żyje, tamten przy samochodzie, drugi właśnie umiera, ten jest trzeci... a czwarty uciekł, ale kiedy ochłonie pewnie wróci z kolesiami lub policją. - powiedział Peter patrząc jak Aleksy w śmiertelnym uścisku Julii coraz bardziej zniża się ku ziemi, coraz bardziej słabnie i sinieje na twarzy. Z ust wysunął mu się napuchły już język, i zaczęła kapać ślina.
-     Wybacz Peter, ale nie zostawię tak tego - odpowiedziała Julia mrużąc lekko oczy, ponieważ Aleksy zaczął energicznie machać rękami we wszystkie strony, jakby to miało mu pomóc w zdobyciu drogocennego haustu powietrza.
-     Wsiadaj do samochodu i ruszaj stąd, odjedź gdzieś, w jakiś bezpieczny rejon miasta, zostaw to żółte cudo i wróć do hotelu. Ja dołączę do ciebie później, muszę tu... posprzątać. - kontynuowała.
-     No idź... - zachęcała go widząc, że stoi niezdecydowany - nie martw się o mnie, ani... o nich. Sami sobie zgotowali taki los, my nic im nie zrobiliśmy. Pomyśl co by się stało, gdyby trafili na kogoś innego, ile razy jeszcze tak by się zabawiali. Nie. Nic ich nie tłumaczy, to jest sprawiedliwe. Idźże wreszcie do cholery! Nie mamy czasu na dyskusje! Porozmawiamy o tym później, w hotelu. - nie patrzyła na Aleksego, który żył jeszcze, ale już się nie ruszał, patrzyła na Petera, w jego oczy. 
    Peter nie powiedział ani słowa, odwrócił się i poszedł do Lamborgini, odpalił silnik i odjechał. Julia rozluźniła uścisk. Aleksy zaczął gwałtownie łapać powietrze, powoli wracała mu świadomość. Wreszcie, gdy doszedł do siebie na tyle, aby móc się rozejrzeć, uczynił to i zauważył Julię. Ta spojrzała na niego i uśmiechnęła się. I wtedy Aleksy ujrzał jej prawdziwe oblicze. I zaczął wrzeszczeć, a raczej skrzeczeć, bo tylko skrzek i charczenie wydobywały się z jego ust. Jednak nie trwało to długo. Po kilku sekundach wrzask urwał się jak ucięty nożem. Przycmentarną ulicę znów objęła w swe władanie cisza i noc.
* * *

    Peter siedział w ciemnym pokoju. Nie zapalał światła. Myślał. I pił. Nie chciał się upić, chciał być trzeźwy, gdy przyjdzie Julia. Nie mógł sobie jednak odmówić paru piw, które go uspokajały i uśmierzały nieznacznie ból, jakim pulsowała mu cała głowa. Wargi już mu spuchły, nos miał chyba złamany, bolała go też noga. Pił wolno, z trudem, alkohol dostawał się do zasychających ran na wargach, szczypiąc i utrudniając myślenie. "Zabiła ich bez mrugnięcia okiem. Z tym ostatnim też sobie chyba "zatańczyła." - myślał. "Co mam teraz robić? 
    Wiedziałem przecież, że jest dziwna, że zabiła Kausa, ale co innego wiedzieć, co innego zobaczyć. Odejść? Dalej iść samotnie, znów samotnie? Zaczynało być tak dobrze... Julia miała rację, kiedy mówiła, żebym się nie przyzwyczajał do takiego życia. Nie, nie odejdę, i nie puszczę jej gdyby chciała odejść. Stworzę sobie tylko pancerz, pancerz duchowy, który mnie ochroni, na wypadek samotności. Kiedyś już prawie go miałem, ale pojawiła się ona. Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Dziwne, mój prześladowca mnie póki co nie znalazł. 
    Dobrze. Nic się nie stało. Zasłużyli sobie na to, banda skurwysynów..., teraz już martwych."
-     Rozmyślasz? - nie zauważył gdy weszła do pokoju.
-     Tak - odparł, kiedy już się opanował. - Nie możesz choć raz wejść do pokoju tak, żebym cię słyszał, żebym nie musiał później uspakajać się przez pół godziny? - był zdenerwowany.
-     Wybacz, przyzwyczajenie, ciężko zmienić swoją naturę, a poza tym tak jest bezpieczniej. Ale daj już spokój tym głupstwom, lepiej powiedz, czy już mam zniknąć z twojego życia, czy jeszcze mogę trochę zostać? - Julia była bardzo poważna i skoncentrowana.
-     Dlaczego myślisz... - zaczął Peter.
-     Daj spokój! - zirytowała się Julia. - przecież widzę jak się zachowujesz, widzę to zmarszczone czoło, widziałam twoją reakcję pod cmentarzem i słyszę jak się do mnie odzywasz teraz, więc jak? Iść, czy zostać?
-     Zostań...
-     Na pewno?
-     Tak.
-     Dobrze.
-     Mogę o coś spytać?
-     Pytaj.
-     Udało ci się posprzątać?
    Julia uśmiechnęła się, a napięcie między nimi zaczęło opadać.
-     A co, boisz się, że ktoś nas znajdzie? - spytała.
-     Nie chcę mieć po prostu kłopotów, za to można długo posiedzieć. - odpowiedział uspokojony już Peter.
-     Nie bój się, zajęłam się wszystkim. - Julia podeszła i usiadła obok Petera. Przyjacielskim gestem rozburzyła mu włosy. - Możesz spać spokojnie. Ja też już muszę iść.
-     Możesz się przespać tutaj... - nieśmiało zaproponował Peter.
-     Nic z tego mój drogi, ale dziękuję za propozycję - odparła i nim Peter zdążył powiedzieć cokolwiek, zniknęła. Peter nie zdziwił się tym specjalnie, już się przyzwyczaił.


* * *
    Eliza siedziała w barze i popijała kawę, pochylając się nad otwartą gazetą. Dni ostatnio były coraz chłodniejsze, więc ubrana była w długi, wełniany, ciemnozielony sweter, jasnoniebieskie jeansy i nieodłączny, skórzany płaszcz. Nie cierpiała siedzieć w hotelowym pokoju, spała tam tylko i, z konieczności, oglądała wiadomości. Przez resztę czasu chodziła po mieście, rozglądała się, szukała, zaglądała do kawiarenek internetowych, gdzie przeglądała kroniki policyjne, oraz strony traktujące o dziwnych, niewyjaśnionych zjawiskach. Czytała też, tak jak teraz, prasę. Wciąż tropiła morderców jej wuja oraz rodziców. Nie zwróciła się do przyjaciół wuja, choć wiedziała, że mogli by jej pomóc. Była tradycjonalistką, polowała sama, mimo, że już od dawna Wtajemniczeni łączyli się w grupy dla bezpieczeństwa i większej skuteczności. Eliza działała tak, jak Klaus - samotnie. Odkąd tylko straciła rodziców wychowywał ją właśnie on i on również ją szkolił w tropieniu, sztuce przetrwania i skutecznej walce. Jeden z artykułów zwrócił jej uwagę. W miarę czytania, jej twarz rozjaśniała się, aż wreszcie pojawił się na niej uśmiech. "Jesteś!" - krzyknęła, aż ludzie z okolicznych stolików zaczęli się jej przyglądać z zaciekawieniem, a później, widząc jej zły uśmiech, z lękiem. 
    Dziewczyna wzięła gazetę i rozejrzała się po knajpce, jednak nikt nie odważył się jej spojrzeć w oczy. Rzuciła na stół kilka drobnych monet, jako zapłatę za kawę i drobny napiwek, po czym niespiesznie wyszła na zewnątrz.

* * *

    Tej nocy Ernest van Voght miał prawdziwe widowisko. W wynajętym pokoju, z którego był doskonały widok na hotel "Luxor", miał urządzony punkt obserwacyjny. W hotelu naprzeciwko zatrzymała się Eliza Wagner. Prawie w ogóle nie przebywała w pokoju. Detektyw był zbyt doświadczonym w tych sprawach człowiekiem, aby nie poznać, że czegoś, albo kogoś szuka. Parę razy wyszedł za nią na miasto, ale gdy się zorientował, że dziewczyna niczego nie wie, a tylko się rozgląda, dał za wygraną. W ciągu dnia sam, korzystając z kontaktów i doświadczenia, szukał Petera M., a wieczorami sprawdzał, co dzieje się z panną Wagner. Wracała późno, zmęczona, jadła niewiele, w pośpiechu, potem brała prysznic, kładła się do łóżka i oglądała telewizję, zazwyczaj programy informacyjne i różnego rodzaju dokumenty związane z pracą policji i poszukiwaniami zbiegów, jak również osób zaginionych. Dziś było inaczej. Gdy van Voght wrócił i spojrzał w okular lunety policyjnej, zobaczył, że Eliza już jest w domu, siedzi przy zgaszonym świetle i zapalonych świecach, oraz przy czerwonym winie. Początkowo myślał, że panna Wagner kogoś oczekuje, gdyż wino rozlane było w cztery kieliszki, ale wkrótce zrozumiał, że to jakiś jej własny mały rytuał, bądź święto. Tego wieczoru wyglądała pięknie. Rozpuściła włosy i założyła czerwoną suknię, co sprawiło, że wyglądała jak jakaś tajemnicza dama, co w porównaniu z jej codziennym wyglądem żołnierza bardzo zaskakiwało. "Coś mi mówi, że już niedługo będę mógł wrócić do domu i to z tarczą, a nie na niej" - mruknął pod nosem i uśmiechnął się Ernest.

* * *

    Peter siedział w swoim pokoju i patrzył na leżącą przed nim na stole gazetę. Ciszę pomieszczenia zakłóciło pukanie do drzwi. Nerwowo spojrzał na klamkę. Pukanie powtórzyło się. "Niemożliwe, żeby tak szybko nas znaleźli, przecież nie mają nic pewnego" - pomyślał z lękiem. Pukanie stało się bardziej natarczywe. "Może to obsługa? Nie... od pół roku nie widziałem tutaj obsługi hotelowej... zaczynam popadać w paranoję. A niech tam..." - wstał, ustawił się przodem do drzwi i powiedział:
-     "Proszę!". Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Julia.
-     Myślałam, że śpisz, albo że, po głębszym namyśle, postanowiłeś mnie jednak opuścić, albo że znalazłeś sobie jakąś Lolitę i wybrałeś się z nią na dzikie harce... - w jej głosie pobrzmiewała wesołość.
-     Boże! Ale mnie przestraszyłaś! - powiedział, ale w jego głosie słychać było ulgę.
-     Peter, stajesz się monotonny z tym twoim "Julia! Ale mnie przestraszyłaś!", wchodzę cicho i bez pukania, nie podoba ci się, wchodzę głośno i z pukaniem, też ci się nie podoba, to jak, do cholery mam wchodzić?! - udawała zdenerwowanie Julia.
-     Pewnie myślisz, że jestem tchórzem... - zmarkotniał Peter.
-     Myślę, że jesteś szczery, a ostatnio dużo się działo - pocieszała go.
-     Widziałaś to? - wskazał na leżącą na stole gazetę.
-     To znaczy co? Wynalazek mistrza Guttenberga? Gazetę? - zażartowała Julia.
-     Czy możesz przez chwilę być poważna? - zirytował się Peter - piszą tam o tych czterech, z cmentarza.
-     Pokaż. - powiedziała i spojrzała na artykuł. - Nic nie mają - powiedziała po chwili, gdy przejrzała go pobieżnie.
-     Dlaczego ich ułożyłaś na cmentarzu, jeden obok drugiego i dlaczego byli "nienaturalnie bladzi"? - spytał Peter cytując fragment artykułu i patrząc na nią uważnie.
-     Żeby skierować podejrzenia w ślepy zaułek. Będą szukać albo psychopaty, albo powiązań z mafią, a nie pary przyjaciół. - odparła robiąc mądrą minę.
-     A myślałeś, że co?
-     Nic. Myślałem, że to dziwne.
-     A teraz, co myślisz?
-     Teraz nie wiem co myśleć, ale chyba dobrze zrobiłaś... - Peter miał dosyć głupi wyraz twarzy.
-     Myślę, że najlepiej będzie jak o tym szybko zapomnisz - poradziła mu Julia.
-     O czym? - odparł, uśmiechając się.
-     Brawo! Tak trzymaj. - pochwaliła go Julia i też się uśmiechnęła.
-     Pewnie nie masz dzisiaj ochoty na spacer? - zmieniła temat.
-     Raczej nie - przyznał.
-     W porządku, pooglądamy telewizję, porozmawiamy o głupstwach, będzie wesoło. - odparła.
-     Jasne! Z tobą nie można się nudzić. - podsumował Peter uśmiechając się tajemniczo.

* * *

    Przed Elizą leżały wycinki z gazet. Wpatrywała się w nie i myślała . Jeden z nich informował o tajemniczym zniknięciu samochodu, żółtego Lamborgini, i o jego dziwnym pojawieniu się w innym miejscu, na parkingu. Nie było śladów włamania, kluczyki były w stacyjce. Drugi informował o znalezieniu ciał czterech mężczyzn, równo obok siebie ułożone, leżące na cmentarzu, nienaturalnie blade. Pozornie nie miały ze sobą związku, ale Eliza czuła, że się łączą i to nie tylko czasowo, bo zdarzenia miały miejsce tej samej nocy, ale również pod względem tajemniczości i... tego czegoś, czego nie potrafiła nazwać, ale czuła gdzieś w głębi siebie. Postanowiła, że zacznie szukać w dzielnicach ubogich, gdzie policja rzadko zagląda, ale niedaleko od restauracji "Ekskluzywna Porażka", sprzed której skradziono żółte Diablo. Będzie sprawdzała knajpy, zaułki, cmentarze, hotele, kostnice, przytułki i każde miejsce, które przyjdzie jej do głowy, aż wreszcie Ją znajdzie. Prędzej, czy później, choćby miała stracić kolejne pół roku. W razie czego podejmie pieniądze z konta Wtajemniczonych. Ma do tego prawo.


Poprzednia strona

nie potrafiła nazwać, ale czuła gdzieś w głębi siebie. Postanowiła, że zacznie szukać w dzielnicach ubogich, gdzie policja rzadko zagląda, ale niedaleko od restauracji "Ekskluzywna Porażka", sprzed której skradziono żółte Diablo. Będzie sprawdzała knajpy, zaułki, cmentarze, hotele, kostnice, przytułki i każde miejsce, które przyjdzie jej do głowy, aż wreszcie Ją znajdzie. Prędzej, czy później, choćby miała stracić kolejne pół roku. W razie czego podejmie pieniądze z konta Wtajemniczonych. Ma do tego prawo.


Poprzednia strona