Poprzednia strona
Następna Strona" Ernest van Voght notatka nr 57
35 dzień śledztwa w sprawie Petera M. Dzisiaj odwiedziłem mały
zajazd na pustyni zwanej Diabelskim Piecem . Opis jednego z uczestników
wydarzeń jakie tu zaszły miesiąc temu odpowiada rysopisowi Petera M. Domyślam się
więc, że podejrzany, po zabiciu Adriana Bretha przybył do tego zajazdu w sobie tylko
znanym celu. Tu wraz z nieznaną kobietą dopuścił się kolejnej zbrodni, w brutalny
sposób zabijając Klausa Wagnera. Następnie wraz ze swą towarzyszką odjechał
skradzionym Klausowi samochodem - karawanem w kierunku północno-wschodnim. Dziś do
zajazdu przybyła, jak wynika z opisu, Eliza Wagner. Pyta o wuja i szuka jego samochodu.
Ona również oddaliła się w kierunku północno-wschodnim. Panna Wagner może wiedzieć
co więcej na temat miejsca pobytu Petera M. Będę podążał jej śladem."
* * *
"Cześć" - usłyszał Peter wchodząc do mrocznego pokoju.
Od razu rozpoznał ten głos, ale postanowił się trochę poprzekomarzać.
- Jezus! Maria! Ale mnie przestraszyłaś! - zawołał z udanym
przestrachem -Nie rób mi więcej takich kawałów.
- Widzę, że humor dzisiaj ci dopisuje, to dobrze. - powiedziała
z uśmiechem Julia.
- Owszem, nie narzekam, a ty, jak spędziłaś dzień? -
Dziękuję dobrze. - Zaproponowałbym ci coś do jedzenia, albo picia, ale pewnie nie
jesteś głodna, ani spragniona?
- I po co ten sarkazm? Przecież wiesz, że nie jestem.
- To nie miało być sarkastyczne, raczej zmuszające do
refleksji..., może zwierzeń.
- Daremny trud, już to sobie wyjanialimy.
- Tylko żartowałem - dał wreszcie za wygraną Peter. - Po
prostu zaczynam się przyzwyczajać do takiego życia, a boję się że jest zbyt
tajemnicze, aby mogło trwać dłużej.
- Więc przestań się przyzwyczajać - odrzekła z nutką
zdenerwowania w głosie - Carpe diem, Peter, po prostu korzystaj z chwili, chwytaj dzień,
bo drugi taki na pewno się nie powtórzy. - dodała już łagodniej - Poza tym, z tego,
co mówiłeś mi wcześniej, twoje życie i tak nie przypominało otwartej księgi, w
której każdy mógłby poczytać i tak otaczała cię niepewność, tajemnica, zresztą
nadal otacza... - dodała po chwili zadumy.
- Tak wiem, jednak wciąż mam nadzieję, że może kiedyś...
powiesz...
Julia delikatnie położyła dwa palce na jego wargach. Zamilkł.
- Może kiedyś, Peter, może kiedyś... - powiedziała głosem
zniżonym prawie do szeptu - Ale jeszcze nie dziś. - No dość tego siedzenia po ciemku -
powiedziała głosem już zmienionym, radosnym i dającym nadzieję na dobrą zabawę -
czas ruszyć stąd i się trochę rozerwać. Dziś będziemy łamać prawo. - powiedziała
ze śmiechem.
- Nie wiem, czy chcę łamać prawo, wolałbym, żeby nikt na nas
nie zwracał zbytniej uwagi, poza tym krzywdzenie ludzi dla zabawy nie bardzo mi się
podoba. - powiedział z lekkim niesmakiem.
- Nie martw się nikogo nie skrzywdzimy, a ja mam ochotę na
przejażdżkę przez miasto nocą, skąpane w ?wietle księżyca...
- Dzisiaj nie na księżyca, padał deszcz, jest nieprzyjemnie...
- Biedny, mały, zagubiony człowieczek - z udawaną litością
odezwała się Julia. - To, że nie widzisz księżyca, wcale nie znaczy, że go nie ma.
Nie wszystko na tym świecie można zobaczyć, wiele jest rzeczy niewidzialnych, a równie
prawdziwych, jak to kartonowe pudło które stoi na stole - wskazała ręką na kolację
Petera.
- Wiesz dobrze o co mi chodzi - odezwał się nagle urażony Peter
- wiem, że księżyc jest, ale teraz i w tym miejscu go nie widać, więc nici z
podziwiania go, czy przejażdżki w jego świetle.
- Peter, nie bądź dziecinny, powiedziałam tak, bo to ładnie
brzmi, tak romantycznie, chciałam ci poprawić nastrój, a widzę, udało mi się
osiągnąć skutek wręcz odwrotny. - spojrzała na niego
- Peter! - krzyknęła - nie będziemy tak tu siedzieć i się
kłócić, jak stare, dobre małżeństwo! Przestań się dąsać i chodźmy gdzieś, bo
zaczynam się tu czuć jak w klatce... słów, głupich słów, które sami wypowiadamy,
jeśli cię zdenerwowałam, to przepraszam, a teraz, czy możemy już wyjść? -
spojrzała na niego pytająco unosząc jedną brew. Znał to spojrzenie, nawet jeśli się
zdenerwowała, to już jej przeszło. Nie czekając na odpowiedź wyszła z pokoju.
- Eeee... jasne. - odparł oszołomiony Peter. Pierwszy raz
widział Julię tak odsłaniającą swe emocje. Zazwyczaj doskonale nad nimi panowała.
"Wieczór, wbrew pozorom, może być niezwykle ciekawy" pomyślał, odwrócił
się i wyszedł z pustego już pokoju.
* * *
Rzeczywiście, niebo było zachmurzone, ale zarówno
Peter, jak i Julia zaczęli odzyskiwać dobry humor. Spacer nocą, po świeżym powietrzu
potrafi czynić cuda. Rozmawiali o wielu nieistotnych rzeczach, nie dlatego, że nie mieli
ciekawszych tematów, ale dlatego, że sprawiało im przyjemnoć takie wędrowanie i
dyskutowanie o niczym. W pewnym momencie Julia zatrzymała się i spojrzała w kierunku
parkingu jednej z bardziej ekskluzywnych restauracji w tym miecie, nie wiedzieć czemu
nazwanej "Ekskluzywna Porażka".
- Zastanawiam się dlaczego ludzie przychodzą do takiej knajpy -
odezwał się Peter - już sama nazwa zniechęca.
- Mylisz się - odparła Julia - zniechęca słowo
"porażka", ale mało który z gości zadał sobie pewnie trud doczytania nazwy
do końca, to słowo "ekskluzywna" tak przyciąga, a ono jest na początku. Nie
to mnie jednak zainteresowało, a raczej to żółte Lamborgini Diablo, które stoi na
parkingu.
- Rzeczywiście, piękna maszyna, ale pewnie nigdy mnie nie
będzie na taką stać. - odparł z rozrzewnieniem, ale i smutkiem Peter.
- Po pierwsze: nigdy nie mów nigdy, a po drugie: to właśnie
będzie to nasze łamanie prawa. - odparła z szelmowskim uśmieszkiem Julia.
- Chcesz ukraść Lamborgini! Z jednego z lepiej strzeżonych
parkingów w tym mieście!? - Peter patrzył na nią z niedowierzaniem - Jak? Tutaj
ochroniarze noszą broń i mają prawo jej użyć. Daj sobie spokój, spacer i rozmowa
też są bardzo przyjemne i o wiele bezpieczniejsze.
- Ale o wiele mniej ekscytujące. Poza tym nie chcę go ukraść,
ale wypożyczyć i to za zgodą właściciela - powiedziała, a w oczach zapaliły jej
się iskierki.
- Aha, wejdziesz tam, nie mając zarezerwowanego stolika, od razu
rozpoznasz właściciela, poprosisz go żeby dał ci kluczyki, a on się uśmiechnie,
wyciągnie je z kieszeni i powie: Proszę bardzo piękna nieznajoma, bierz i niech ci
dobrze służy. - Peter aż kipiał od słabo maskowanego sarkazmu pomieszanego z
odrobiną złoci.
- Właśnie tak - odparła ze miechem Julia. W tym momencie Peter
się poddał, a może wręcz przeciwnie, zawziął się.
- Świetnie! Proszę bardzo, idź. Tylko się pospiesz, nie
zamierzam tu zamarznąć na śmierć. No idź, na co czekasz?
O dziwo, Julia nie zdenerwowała się, po prostu odwróciła się na
pięcie i poszła w kierunku szklano-chromowanego wejścia do "Ekskluzywnej
Porażki". "Muszę to zobaczyć!" pomyślał Peter. Udał się więc za
nią wolnym krokiem. Mężczyzna przy drzwiach tylko na nią spojrzał i przepuścił ją
bez słowa, choć Peterowi wydawało się, że przez chwilę się zawahał, jakby chciał
co powiedzieć, ale Julia na niego spojrzała, uśmiechnęła się, a on jakby skurczył
się, lekko, prawie niezauważalnie zapadł w sobie i bez słowa otworzył przed nią
drzwi. To samo stało się z człowiekiem przyjmującym rezerwacje, jedno spojrzenie Julii
i facet zmiękł - dosłownie, cokolwiek miałoby to znaczyć. Potem Julia powiedziała co
do niego, on poszedł na salę, po chwili wrócił w towarzystwie innego mężczyzny i
zabawa zaczęła się do nowa. Spojrzenie Julii, maślany wzrok faceta, Julia co mówi, on
sięga ręką do kieszeni i wyciąga kluczyki, daje jej, ona bierze je, uśmiecha się i
wychodzi. W drzwiach zauważyła Petera, pomachała do niego kluczykami i zawołała
chłopaka z obsługi hotelowej. Ten podbiegł, wziął kluczyki i za chwilę podjechał
pod drzwi wejściowe słoneczno żółtym Lamborgini Diablo. Szybko wyskoczył z samochodu
i otworzył drzwiczki. Julia bez pośpiechu wsiadła, ruszyła z piskiem i zatrzymała
się koło Petera. Drzwi samochodu z cichym sykiem uniosły się do góry.
- Wsiadasz? - zapytała. Peter niepewnie rozejrzał się dookoła.
Nikt nie krzyczał, nikt ich nie gonił, a co najdziwniejsze, nikt nie zwracał na nich
uwagi. Uśmiechnął się.
- Pewnie! - odparł i usiadł obok niej. Ruszyli gwałtownie, a
siła tego startu wepchnęła ich w fotel. Julia była znakomitym kierowcą. Jeździła
dynamicznie i bardzo agresywnie. światła miasta uciekały w tył w szalonym pędzie. Na
ulicach nie było wielu samochodów, ze względu na późną porę, nie trzeba więc było
stać w korkach. Zresztą Peter odnosił wrażenie, że korki nie byłyby dla Julii
zbytnią przeszkodą. Nie istniały dla niej znaki zakazu, czy nakazu, również
sygnalizacja świetlna zdawała się jej nie dotyczyć. Mimo wszystko nie bał się o
swoje życie, z nią czuł się dziwnie pewnie i bezpiecznie. Po kilkunastu minutach tej
karkołomnej jazdy Julia po raz pierwszy się odezwała:
- Nie masz jakich lęków związanych z szybkością? Może
zwolnić?
Peter w odpowiedzi odpiął pasy bezpieczeństwa. Julia uśmiechnęła
się i choć wydawało się, że w tych warunkach nie da się szybciej jechać, jeszcze
bardziej przyspieszyła. Peter wyciągnął papierosa i zapalił, wsłuchiwał się w
pracę silnika. Pozwolił, aby szybkość i krajobraz wprowadziły go w stan specyficznego
letargu pomieszanego z zachwytem. Miał mnóstwo pytań, ale mogły poczekać, nie chciał
psuć nastroju chwili. Spojrzał Na Julię. Zdawała się odczuwać podobne do jego
emocje, lekko przymknęła oczy i patrzyła przed siebie, na uciekającą wstecz drogę.
Chwilami, gdy pędzili przez ciemniejsze rejony Zaratustry, zdawało mu się, że jej oczy
świecą jakim własnym wewnętrznym światłem, ale nie był pewien, poza tym nie miało
to teraz większego znaczenia. Wreszcie Julia zatrzymała się, zgasiła silnik i
odwróciła się w jego stronę.
- Masz ochotę na dalszy ciąg spaceru? - spytała przyciszonym,
lekko ochrypłym głosem?
- Chętnie. - odparł.
- To chodź. - powiedziała i wysiadła z samochodu. Znajdowali
się przed najstarszym cmentarzem w mieście, niektóre znajdujące się tu groby datowano
na XVIII wiek. Julia podeszła do bramy i z głośnym skrzypnięciem otworzyła jej jedno
skrzydło. Odwróciła się w kierunku Petera i spojrzała na niego pytająco. Peter bez
słowa skinął głową i podążył w lad za nią. Szli główną alejką. Po obydwu jej
stronach rosły wielkie stare drzewa, zresztą cały cmentarz pełen był drzew, Peter
czuł się bardziej jak w parku, czy lesie, niż na cmentarzu. Tylko groby cisza i brak
ludzi przypominały mu gdzie się znajduje.Szli wolno, nie rozmawiając ze sobą zbyt
często, zastanawiając się nad przemijaniem i wiecznością, a jeśli czasem któreś z
nich się odezwało, to tylko szeptem.
* * *
W zaułku obok cmentarza czterech młodych ludzi od
pewnego już czasu obserwowało Lamborgini.
- Zaczekamy, aż wyjdą - odezwał się pierwszy, w ortalionowej,
granatowej z zewnątrz wiatrówce, przypominającej wyglądem fleyersa.
- Koleś musi mieć kupę forsy - zastanawiał się drugi, ubrany
bardziej na sportowo, w brudnych Nike'ach.
- No jasne, inaczej taka dupa by się z nim nie zadawała, ale może nie
mieć przy sobie forsy, tacy jak on noszą karty kredytowe - odezwał się trzeci, około
dwudziestoletni chłopak z ciemnymi wąsami.
- Nieważne, dla niego drobne, to dla ciebie i tak będzie niezła kasa,
a poza tym są sposoby na wyciśnięcie z gościa kodu do karty, a potem można by ich
trochę przetrzymać, żeby nie zakapowali glinom i nie powiadomili banku, i wyczyścić
mu konto - odparł Skin.
- Dobry pomysł, ja przetrzymam panienkę - ucieszył się
Sportowiec.
- Chciałbyś! Ja ją przetrzymam! - zaoponował dżentelmen z
wąsikiem.
- Cicho kutasy! Nie kłócić się. Dupą zajmiemy się potem,
teraz pilnuj cie, żeby nie pokapowali o co idzie i nie wykręcili się. Zaczniemy jak
zwykle - "na pijaka". - uspokoił kolegów Skin.
- Dobra, a teraz dawać flachę, bo zaczynam marznąć! -
zakończył rozmow ę milczący dotychczas czwarty młodzieniec.
* * *
Po dłuższej chwili milczenia pierwsza zaczęła
rozmowę Julia:
- Może zabrzmi to dziwnie, ale lubię cmentarze, szczególnie
nocą..
- Może gdybym poznał cię niedawno, zdziwiłbym się, ale nie
teraz - odparł Peter lekko się uśmiechając.
- Zaczynamy się rozumieć... - powiedziała półgłosem Julia -
to dobrze .
- Dawno już nie... - Julia zawahała się - spacerowałam z
nikim, kto by mnie potrafił zrozumieć, a przynajmniej zaakceptować.
- Dlaczego zawiesiłaś głos, co chciałaś powiedzieć zamiast
"spacerowałam"? - zainteresował się Peter.
- Nie wiem...
- Wiesz. Powiedz. - nalegał Peter. Zatrzymał się.
- Peter, daj spokój, to nie ma sensu... - szepnęła cicho.
- Dlaczego? - nie dawał za wygraną Peter.
- Po prostu źle się wyraziłam, chciałam powiedzieć
"dawno już nie byłam z nikim kto by mnie zrozumiał", ale bałam się, że
zabrzmi to tak, jak właśnie zabrzmiało, a nie o to mi chodziło. I co, zadowolony
jesteś, wiesz już wszystko, dostałeś to co chciałeś? - Julia wyraźnie się
poirytowała.
- Nie i nie. - Odpowiedział.
- Co "nie i nie"? - zdziwiła się.
- Nie wiem wszystkiego i nie... a zresztą nie ważne. - teraz
Peter pogubi ł się w słowach.
- "Dlaczego zawiesiłeś głos, co chciałeś
powiedzieć"? - przedrzeźniała Petera Julia. Peter popatrzył na nią w milczeniu i
nagle zaczął się cicho śmiać. Julia spojrzała na niego i też się uśmiechnęła,
kolejna tego wieczoru sprzeczka, rozwiała się i uleciała gdzieś w noc.
- Cicho głupku! - uspakajała go - Jesteśmy przecież na
cmentarzu. Tu odpoczywają szczęśliwi zmarli, czekający na koniec świata, aby
powstać.
- Przecież nie robię im nic złego. - przekomarzał się z nią
Peter. Julia spoważniała.
- Nie mów tak. Zmarłym należy się szacunek. - powiedziała. -
Masz rację, przepraszam. - uspokoił się Peter. - No więc dobrze, powied z mi dlaczego
tak ci się podobają cmentarze, bo dlaczego nocą, to się domyślam.
- Proszę, cóż za wnikliwa dedukcja Watsonie. - drażniła się
z nim dalej Julia. - Dlaczego nocą? Bo w nocy jest tu spokojnie, cicho i bardzo
bezpiecznie, a przynajmniej bezpieczniej niż gdzie indziej w mieście. Ludzie boją się
chodzić w nocy na cmentarze, a zło zawsze krąży tam, gdzie są ludzie, czyli raczej
poza obszarami nekropolii. Nawet pomijając to co przed chwilą powiedziałam, to nigdzie
nie czujesz tak mocno, że żyjesz, jak wśród zmarłych, właśnie na cmentarzu. To daje
do myślenia, przywołuje wspomnienia...
- Masz rację. - szeptem odparł Peter. Przestali rozmawiać.
Każde z nich pogrążyło się w myślach. Wolnym krokiem zaczęli spacerować
cmentarnymi alejkami. Po półgodzinie Julia zapytała:
- Wracamy?
- Yhmm... - Peter w zamyśleniu nie był w stanie tak od razu
wyartykułować całego wyrazu. Zawrócili i szybszym krokiem skierowali się do bramy
głównej.
* * *
Skin, Młodzik z Wąsikiem, Sportowiec i Czwarty
właśnie kończyli trzecią tego wieczoru butelkę wódki, żywo przy tym dyskutując o
otaczającej ich rzeczywistości i czekając na dogodne do zrealizowania ich planu
warunki.
- Kurwa! Ale piździ! - ocenił pogodę Czwarty.
- E... Aleksy, wiesz za co Kain zabił Abla? - Rozpoczął
dysputę teolog iczną Skin.
- A co to za jedne? Jakieś kity z twojego bloku? - zapytał
Czwarty o wdzięcznym imieniu Aleksy.
- Nie to z biblii. - błysnął wiedzą Sportowiec.
- A co to ja do kościoła, kurwa chodzę, czy jak? - poirytował
się Aleksy .
- To nie wiesz? - naciskał Skin.
- Nie, kurwa, i gówno mnie to obchodzi! - zdenerwował się
Aleksy.
- Za przetrzymywanie szkła! Dawaj flachę! Che! Che! Che! -
zaśmiał się z udanego dowcipu Skin.
- Kurwa! Nie wiedziałem, że te z biblii tak piły -
zainteresował się Aleksy, jednocześnie oddając butelkę Skinowi.
- To już... - tu Skin zakrztusił się, pociągając widocznie za
długi łyk alkoholu - khy... khy... wiesz...
- E! A to co za pedały!? - zakrzyknął nagle Młodzieniec z
Wąsikiem. Wszyscy podążyli wzrokiem za jego zdziwionym spojrzeniem. Środkiem ulicy
biegnącej obok cmentarza, nie spiesząc się, jechało czterech konnych. Widok był tak
niezwykły, że mężczyźni z wrażenia znieruchomieli i nie byli w stanie uczynić nic,
dosłownie nic. Mogli tylko patrzeć. Jeźdźcy mieli na sobie skórzane, rzymskie zbroje,
na plecach długie, czerwone płaszcze, opadające aż na końskie zady, trzech z nich
miało przy pasach tradycyjną broń rzymskich legionistów - krótkie miecze zwane
gladiusami. Pierwszy, ten na białym koniu trzymał ręku łuk, drugi, ten bez miecza w
pochwie, jechał, dzierżąc go w dłoni, na koniu, którego sierść była
rdzawoczerwona, trzeci jechał na czarnym koniu, w jego ręku spoczywała waga, a czwarty
podążał nieco z tyłu, na dziwnym trupiobladym wierzchowcu, w rękach trzymał jedynie
wodze, a jego twarz spowijał nieprzenikniony cień. Jednak w chwili gdy kawalkada mijała
zdziwionych mężczyzn, odwrócił się w ich stronę i dał się im poznać. Upłynęło
kilka minut, konni dawno już znikli, zanim czwórka znajomych na tyle doszła do siebie,
aby móc się odezwać.
- Uch... ten pysk będzie mi się śnił do końca życia. -
pierwszy odezwa ł się Aleksy.
- No. - zgodził się Skin.
- Mnie też. - wyszeptał Młody z Wąsikiem.
- O kurwa... - wymamrotał Sportowiec.
- Coraz gorszą tą wódę robią, pijemy od dwóch godzin, a ja
jakoś wytrzeźwiałem - martwił się Aleksy.
- Ciii... Ciszej panowie. - zaczął ich nagle uciszać Skin -
Idą ci frajerzy, którzy zapłacą za nasze żarcie, faje i wódę na najbliższy
tydzień, a może i dłużej. Wszyscy jak na komendę ucichli, a potem zaczęli iść
chwiejnym krokiem w stronę wychodzącej z cmentarza pary. Nie musieli specjalnie się
starać.
* * *
Peter i Julia wychodzili z cmentarza w, co
paradoksalne, dobrych humorach. Julia trzymała Petera pod rękę, co jeszcze potęgowało
dobry nastrój tego ostatniego. Gdy podchodzili do Lamborgini, z naprzeciwka szło
czterech, trochę bardziej niż lekko "zawianych", mężczyzn. Peter spojrzał
na nich i uśmiechnął się. "Są jeszcze ludzie, którzy potrafią się
zabawić" - pomyślał. Gdy podeszli bliżej Julia nagle uniosła głowę i
spojrzała w ich kierunku. Peter właśnie się pochylał, aby otworzyć drzwi, Julia
była po drugiej stronie samochodu. Wtedy wszystko się zaczęło. Jeden z
przechodzących, obcięty na krótko, we fleyersie, podszedł do Petera i uderzył jego
głową o dach Lamborgini, blacha samochodu lekko się wgniotła, a Peter poczuł jak jego
wargi pękają, a z ust i nosa ciekną mu gorące strużki krwi, zalewając całą twarz.
W chwili gdy upadając próbował utrzymać równowagę, drugi z napastników, w Nike'ach,
jak Peter zdążył zauważyć, kopnął go w nogi, co oprócz bólu zaowocowało tym, że
upadł jak długi na mokry asfalt. "Kurwa, znowu" - przemknęło mu przez
głowę.
Próbował wstać, ale widząc, że Sportowiec znów bierze zamach, tym
razem celując w nerkę, przekręcił się na bok i zasłonił zgiętą w kolanie nogą. W
tym czasie Aleksy i Wąsaty obiegali samochód, próbując złapać Julię. Julia uniosła
obydwie ręce do góry i nim ktokolwiek zdążył zareagować, zrobiła salto przez dach
samochodu, lądując po drugiej jego stronie, między leżącym Peterem, a próbującym go
kopnąć Sportowcem i Skinem, który w międzyczasie wyciągnął nóż myśliwski i też
szedł w kierunku Petera.
- Kurwa! Wieczór dziwów! - zaklął Aleksy, widząc, jak Julia
przeskoczyła nad samochodem, zaprzeczając tym kilku prawom fizyki jednocześnie. Razem z
Wąsatym zaczęli znów biec w stronę z której przybyli, obiegając samochód, gdyż
teraz ich ofiara była po drugiej stronie.
- Aleksy! Nie pierdol, tylko łap tą dziwkę, bo nam ucieknie! -
krzykn šł Skin, A sam próbował ominąć Julię i zbliżyć się do groźniejszego, jak
mu się wydawało, przeciwnika, czyli do próbującego się podnieść Petera. Sportowiec,
chciał popchnąć Julię, która nagle i w tak nieoczekiwany sposób się przed nim
pojawiła. Ta, nie zwlekając, uderzyła go dłonią w klatkę piersiową, wyciągając po
prostu przed siebie rękę. Znów kilka kolejnych praw fizyki okazało się fałszywymi, a
Sportowiec, nie wydając z siebie dźwięku przeleciał w powietrzu parę metrów i upadł
na plecy, uderzając głową o podłoże i pozostając w bezruchu. Skin już tego nie
zauważył, pochylając się nad podnoszącym się właśnie z klęczek Peterem.
Próbował mu przystawić nóż do gardła, jednak Peter, widząc go, zrezygnował ze
wstawania i zrobił kombinowany pad z przewrotem w tył przez prawe ramię, przez co
znalazł się jakieś dwa, trzy metry od Skina i miał czas na to, aby się szybko
podnieść. Wąsaty i Aleksy, widząc co przytrafiło się Sportowcowi, przestali biec w
kierunku Julii, zatrzymali się, Wąsaty wyjął nóż, a Aleksy zaczął się rozglądać
za czymś ciężkim, jednocześnie zachodząc ją z boku. Tymczasem Julia, nie zwracając
na nich uwagi, odwróciła się i zaatakowała niczego nie spodziewającego się,
odwróconego do niej plecami, Skina. Jedną ręką złapała go za kark, drugą za rękę
w której trzymał nóż i rzuciła nim, jak szmacianą lalką, o Lamborgini.
Zabrzęczało tłuczone szkło. Głowa Skina wygięła się pod
nienaturalnym kątem, gdy powoli osuwał się po drzwiach samochodu, aby całkowicie już
znieruchomieć na ziemi. Wąsaty myślał szybciej od Aleksego.
- Aleksy spierdalamy!!! - wrzasnął i zaczął uciekać.
- Wracaj chuju! Wracaj, bo cię zajebę! - krzyknął za nim
Aleksy, odwracając głowę w stronę uciekającego. Gdy znów spojrzał przed siebie
Julia już przed nim stała. Nie tracąc czasu na myślenie Aleksy uderzył ją
błyskawicznie i z całej siły w twarz. Julia, o dziwo, nie zdążyła wykonać uniku.
Aleksy już zaczął się cieszyć, nie znał nikogo, kto po jego ciosie w szczękę
byłby w stanie utrzymać się na nogach dłużej niż kilka sekund, jednak z nią było
inaczej. Jedynym skutkiem ciosu Aleksego było to, że głowa Julii lekko się
przechyliła, a z kącika ust popłynęła jej krew.
- Jak śmiesz trwonić moją drogocenną i szlachetną krew! -
zdenerwowała się Julia. Jej oponent na chwilę, zadziwiony, zastygł w bezruchu. Jednak
już po chwili znów szykował się do ataku.
- Upuszczę ci jej jeszcze więcej, pojebana suko! - warknął
Aleksy, próbując złapać Julię za głowę i uderzyć kolanem w twarz. Julia wyrzuciła
do przodu ręce zgięte w łokciach pod kątem prostym i zablokowała sunące ku jej
głowie ręce Aleksego, następnie szybko chwyciła go za szyję i zaczęła zaciskać
dłonie. Aleksy nie zdążył zareagować, a teraz na jego twarzy malowało się
zdziwienie i narastający strach pomieszany z niemocą. Z boku podszedł do nich Peter.
- Julio, zostaw go i chodźmy stąd. Jeden z nich już nie żyje,
tamten przy samochodzie, drugi właśnie umiera, ten jest trzeci... a czwarty uciekł, ale
kiedy ochłonie pewnie wróci z kolesiami lub policją. - powiedział Peter patrząc jak
Aleksy w śmiertelnym uścisku Julii coraz bardziej zniża się ku ziemi, coraz bardziej
słabnie i sinieje na twarzy. Z ust wysunął mu się napuchły już język, i zaczęła
kapać ślina.
- Wybacz Peter, ale nie zostawię tak tego - odpowiedziała Julia
mrużąc lekko oczy, ponieważ Aleksy zaczął energicznie machać rękami we wszystkie
strony, jakby to miało mu pomóc w zdobyciu drogocennego haustu powietrza.
- Wsiadaj do samochodu i ruszaj stąd, odjedź gdzieś, w jakiś
bezpieczny rejon miasta, zostaw to żółte cudo i wróć do hotelu. Ja dołączę do
ciebie później, muszę tu... posprzątać. - kontynuowała.
- No idź... - zachęcała go widząc, że stoi niezdecydowany -
nie martw się o mnie, ani... o nich. Sami sobie zgotowali taki los, my nic im nie
zrobiliśmy. Pomyśl co by się stało, gdyby trafili na kogoś innego, ile razy jeszcze
tak by się zabawiali. Nie. Nic ich nie tłumaczy, to jest sprawiedliwe. Idźże wreszcie
do cholery! Nie mamy czasu na dyskusje! Porozmawiamy o tym później, w hotelu. - nie
patrzyła na Aleksego, który żył jeszcze, ale już się nie ruszał, patrzyła na
Petera, w jego oczy.
Peter nie powiedział ani słowa, odwrócił się i poszedł do
Lamborgini, odpalił silnik i odjechał. Julia rozluźniła uścisk. Aleksy zaczął
gwałtownie łapać powietrze, powoli wracała mu świadomość. Wreszcie, gdy doszedł do
siebie na tyle, aby móc się rozejrzeć, uczynił to i zauważył Julię. Ta spojrzała
na niego i uśmiechnęła się. I wtedy Aleksy ujrzał jej prawdziwe oblicze. I zaczął
wrzeszczeć, a raczej skrzeczeć, bo tylko skrzek i charczenie wydobywały się z jego
ust. Jednak nie trwało to długo. Po kilku sekundach wrzask urwał się jak ucięty
nożem. Przycmentarną ulicę znów objęła w swe władanie cisza i noc.
* * *
Peter siedział w ciemnym pokoju. Nie zapalał
światła. Myślał. I pił. Nie chciał się upić, chciał być trzeźwy, gdy przyjdzie
Julia. Nie mógł sobie jednak odmówić paru piw, które go uspokajały i uśmierzały
nieznacznie ból, jakim pulsowała mu cała głowa. Wargi już mu spuchły, nos miał
chyba złamany, bolała go też noga. Pił wolno, z trudem, alkohol dostawał się do
zasychających ran na wargach, szczypiąc i utrudniając myślenie. "Zabiła ich bez
mrugnięcia okiem. Z tym ostatnim też sobie chyba "zatańczyła." - myślał.
"Co mam teraz robić?
Wiedziałem przecież, że jest dziwna, że zabiła Kausa, ale co
innego wiedzieć, co innego zobaczyć. Odejść? Dalej iść samotnie, znów samotnie?
Zaczynało być tak dobrze... Julia miała rację, kiedy mówiła, żebym się nie
przyzwyczajał do takiego życia. Nie, nie odejdę, i nie puszczę jej gdyby chciała
odejść. Stworzę sobie tylko pancerz, pancerz duchowy, który mnie ochroni, na wypadek
samotności. Kiedyś już prawie go miałem, ale pojawiła się ona. Muszę znaleźć
sobie jakieś zajęcie. Dziwne, mój prześladowca mnie póki co nie znalazł.
Dobrze. Nic się nie stało. Zasłużyli sobie na to, banda
skurwysynów..., teraz już martwych."
- Rozmyślasz? - nie zauważył gdy weszła do pokoju.
- Tak - odparł, kiedy już się opanował. - Nie możesz choć
raz wejść do pokoju tak, żebym cię słyszał, żebym nie musiał później uspakajać
się przez pół godziny? - był zdenerwowany.
- Wybacz, przyzwyczajenie, ciężko zmienić swoją naturę, a
poza tym tak jest bezpieczniej. Ale daj już spokój tym głupstwom, lepiej powiedz, czy
już mam zniknąć z twojego życia, czy jeszcze mogę trochę zostać? - Julia była
bardzo poważna i skoncentrowana.
- Dlaczego myślisz... - zaczął Peter.
- Daj spokój! - zirytowała się Julia. - przecież widzę jak
się zachowujesz, widzę to zmarszczone czoło, widziałam twoją reakcję pod cmentarzem
i słyszę jak się do mnie odzywasz teraz, więc jak? Iść, czy zostać?
- Zostań...
- Na pewno?
- Tak.
- Dobrze.
- Mogę o coś spytać?
- Pytaj.
- Udało ci się posprzątać?
Julia uśmiechnęła się, a napięcie między nimi zaczęło opadać.
- A co, boisz się, że ktoś nas znajdzie? - spytała.
- Nie chcę mieć po prostu kłopotów, za to można długo
posiedzieć. - odpowiedział uspokojony już Peter.
- Nie bój się, zajęłam się wszystkim. - Julia podeszła i
usiadła obok Petera. Przyjacielskim gestem rozburzyła mu włosy. - Możesz spać
spokojnie. Ja też już muszę iść.
- Możesz się przespać tutaj... - nieśmiało zaproponował
Peter.
- Nic z tego mój drogi, ale dziękuję za propozycję - odparła
i nim Peter zdążył powiedzieć cokolwiek, zniknęła. Peter nie zdziwił się tym
specjalnie, już się przyzwyczaił.
* * *
Eliza siedziała w barze i popijała kawę, pochylając się nad
otwartą gazetą. Dni ostatnio były coraz chłodniejsze, więc ubrana była w długi,
wełniany, ciemnozielony sweter, jasnoniebieskie jeansy i nieodłączny, skórzany
płaszcz. Nie cierpiała siedzieć w hotelowym pokoju, spała tam tylko i, z
konieczności, oglądała wiadomości. Przez resztę czasu chodziła po mieście,
rozglądała się, szukała, zaglądała do kawiarenek internetowych, gdzie przeglądała
kroniki policyjne, oraz strony traktujące o dziwnych, niewyjaśnionych zjawiskach.
Czytała też, tak jak teraz, prasę. Wciąż tropiła morderców jej wuja oraz rodziców.
Nie zwróciła się do przyjaciół wuja, choć wiedziała, że mogli by jej pomóc. Była
tradycjonalistką, polowała sama, mimo, że już od dawna Wtajemniczeni łączyli się w
grupy dla bezpieczeństwa i większej skuteczności. Eliza działała tak, jak Klaus -
samotnie. Odkąd tylko straciła rodziców wychowywał ją właśnie on i on również ją
szkolił w tropieniu, sztuce przetrwania i skutecznej walce. Jeden z artykułów zwrócił
jej uwagę. W miarę czytania, jej twarz rozjaśniała się, aż wreszcie pojawił się na
niej uśmiech. "Jesteś!" - krzyknęła, aż ludzie z okolicznych stolików
zaczęli się jej przyglądać z zaciekawieniem, a później, widząc jej zły uśmiech, z
lękiem.
Dziewczyna wzięła gazetę i rozejrzała się po knajpce, jednak nikt
nie odważył się jej spojrzeć w oczy. Rzuciła na stół kilka drobnych monet, jako
zapłatę za kawę i drobny napiwek, po czym niespiesznie wyszła na zewnątrz.
* * *
Tej nocy Ernest van Voght miał prawdziwe widowisko.
W wynajętym pokoju, z którego był doskonały widok na hotel "Luxor", miał
urządzony punkt obserwacyjny. W hotelu naprzeciwko zatrzymała się Eliza Wagner. Prawie
w ogóle nie przebywała w pokoju. Detektyw był zbyt doświadczonym w tych sprawach
człowiekiem, aby nie poznać, że czegoś, albo kogoś szuka. Parę razy wyszedł za nią
na miasto, ale gdy się zorientował, że dziewczyna niczego nie wie, a tylko się
rozgląda, dał za wygraną. W ciągu dnia sam, korzystając z kontaktów i
doświadczenia, szukał Petera M., a wieczorami sprawdzał, co dzieje się z panną
Wagner. Wracała późno, zmęczona, jadła niewiele, w pośpiechu, potem brała prysznic,
kładła się do łóżka i oglądała telewizję, zazwyczaj programy informacyjne i
różnego rodzaju dokumenty związane z pracą policji i poszukiwaniami zbiegów, jak
również osób zaginionych. Dziś było inaczej. Gdy van Voght wrócił i spojrzał w
okular lunety policyjnej, zobaczył, że Eliza już jest w domu, siedzi przy zgaszonym
świetle i zapalonych świecach, oraz przy czerwonym winie. Początkowo myślał, że
panna Wagner kogoś oczekuje, gdyż wino rozlane było w cztery kieliszki, ale wkrótce
zrozumiał, że to jakiś jej własny mały rytuał, bądź święto. Tego wieczoru
wyglądała pięknie. Rozpuściła włosy i założyła czerwoną suknię, co sprawiło,
że wyglądała jak jakaś tajemnicza dama, co w porównaniu z jej codziennym wyglądem
żołnierza bardzo zaskakiwało. "Coś mi mówi, że już niedługo będę mógł
wrócić do domu i to z tarczą, a nie na niej" - mruknął pod nosem i uśmiechnął
się Ernest.
* * *
Peter siedział w swoim pokoju i patrzył na
leżącą przed nim na stole gazetę. Ciszę pomieszczenia zakłóciło pukanie do drzwi.
Nerwowo spojrzał na klamkę. Pukanie powtórzyło się. "Niemożliwe, żeby tak
szybko nas znaleźli, przecież nie mają nic pewnego" - pomyślał z lękiem.
Pukanie stało się bardziej natarczywe. "Może to obsługa? Nie... od pół roku nie
widziałem tutaj obsługi hotelowej... zaczynam popadać w paranoję. A niech tam..."
- wstał, ustawił się przodem do drzwi i powiedział:
- "Proszę!". Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła
Julia.
- Myślałam, że śpisz, albo że, po głębszym namyśle,
postanowiłeś mnie jednak opuścić, albo że znalazłeś sobie jakąś Lolitę i
wybrałeś się z nią na dzikie harce... - w jej głosie pobrzmiewała wesołość.
- Boże! Ale mnie przestraszyłaś! - powiedział, ale w jego
głosie słychać było ulgę.
- Peter, stajesz się monotonny z tym twoim "Julia! Ale mnie
przestraszyłaś!", wchodzę cicho i bez pukania, nie podoba ci się, wchodzę
głośno i z pukaniem, też ci się nie podoba, to jak, do cholery mam wchodzić?! -
udawała zdenerwowanie Julia.
- Pewnie myślisz, że jestem tchórzem... - zmarkotniał Peter.
- Myślę, że jesteś szczery, a ostatnio dużo się działo -
pocieszała go.
- Widziałaś to? - wskazał na leżącą na stole gazetę.
- To znaczy co? Wynalazek mistrza Guttenberga? Gazetę? -
zażartowała Julia.
- Czy możesz przez chwilę być poważna? - zirytował się Peter
- piszą tam o tych czterech, z cmentarza.
- Pokaż. - powiedziała i spojrzała na artykuł. - Nic nie mają
- powiedziała po chwili, gdy przejrzała go pobieżnie.
- Dlaczego ich ułożyłaś na cmentarzu, jeden obok drugiego i
dlaczego byli "nienaturalnie bladzi"? - spytał Peter cytując fragment
artykułu i patrząc na nią uważnie.
- Żeby skierować podejrzenia w ślepy zaułek. Będą szukać
albo psychopaty, albo powiązań z mafią, a nie pary przyjaciół. - odparła robiąc
mądrą minę.
- A myślałeś, że co?
- Nic. Myślałem, że to dziwne.
- A teraz, co myślisz?
- Teraz nie wiem co myśleć, ale chyba dobrze zrobiłaś... -
Peter miał dosyć głupi wyraz twarzy.
- Myślę, że najlepiej będzie jak o tym szybko zapomnisz -
poradziła mu Julia.
- O czym? - odparł, uśmiechając się.
- Brawo! Tak trzymaj. - pochwaliła go Julia i też się
uśmiechnęła.
- Pewnie nie masz dzisiaj ochoty na spacer? - zmieniła temat.
- Raczej nie - przyznał.
- W porządku, pooglądamy telewizję, porozmawiamy o głupstwach,
będzie wesoło. - odparła.
- Jasne! Z tobą nie można się nudzić. - podsumował Peter
uśmiechając się tajemniczo.
* * *
Przed Elizą leżały wycinki z gazet. Wpatrywała
się w nie i myślała . Jeden z nich informował o tajemniczym zniknięciu samochodu,
żółtego Lamborgini, i o jego dziwnym pojawieniu się w innym miejscu, na parkingu. Nie
było śladów włamania, kluczyki były w stacyjce. Drugi informował o znalezieniu ciał
czterech mężczyzn, równo obok siebie ułożone, leżące na cmentarzu, nienaturalnie
blade. Pozornie nie miały ze sobą związku, ale Eliza czuła, że się łączą i to nie
tylko czasowo, bo zdarzenia miały miejsce tej samej nocy, ale również pod względem
tajemniczości i... tego czegoś, czego nie potrafiła nazwać, ale czuła gdzieś w
głębi siebie. Postanowiła, że zacznie szukać w dzielnicach ubogich, gdzie policja
rzadko zagląda, ale niedaleko od restauracji "Ekskluzywna Porażka", sprzed
której skradziono żółte Diablo. Będzie sprawdzała knajpy, zaułki, cmentarze,
hotele, kostnice, przytułki i każde miejsce, które przyjdzie jej do głowy, aż
wreszcie Ją znajdzie. Prędzej, czy później, choćby miała stracić kolejne pół
roku. W razie czego podejmie pieniądze z konta Wtajemniczonych. Ma do tego prawo.
Poprzednia strona