Ze względu na wielkość dokumentu , został on podzielony na trzy części .Tu jest część PIERWSZA , a tu DRUGA





DRAKEMOR część III


Autor : MattRix
HTML : ARGAIL



    Z tej wysokości wszystko wydawało się być takie małe i proste. Wiatr smagał ją orzeźwiającymi podmuchami. Lubiła to uczucie. Była wolna od wszystkich trosk tego świata. Wiedziała, że w końcu będzie musiała wrócić do tego wszystkiego. Ale teraz cieszyła się wolnością.
    Kiedy słońce zaszło, jego miejsce szybko zajęły gwiazdy i ogromny o tej porze roku księżyc. Przy nim wszystko było jeszcze mniejsze i prostsze.
    Gdyby rzeczywiście świat wyglądał tak jak widziała go teraz, gdyby jego problemy ... Nie, świat nie jest taki jakim widzi go w tej chwili. Jest tak skomplikowany jak tylko skomplikowana może być natura ludzka.
    Uwiadomiwszy to sobie, posmutniała. Widoki jakie oglądała przestały ją cieszyć. Wolność jaką odczuwała była przytłaczana przez pamięć o prawdziwym świecie, w którym przyszło jej żyć i władać.
    Była jednak szansa, że kiedyś poczuje ją znowu i że znowu sprawi jej to przyjemność. Może i inni ludzie poczują to co ona.

    Noc była pogodna i ciepła, a zamkowe pokoje duszne i przygnębiające. Nie było więc powodu dla którego Tyres miałby spędzać w nim czas. Wolał wyjść do ogrodu, który odwiedzał ostatnio często. Tam czuł się najlepiej. Tam mógł spokojnie myśleć.
Spacerując po alejkach i wdychając zapachy kwiatów, rozmyślał o tym co się dzisiaj stało. Chciał wiedzieć co się dzieje z Królową.
Jednego był pewien. Kochał ją. Nie wiedział jak to okazać i czy w ogóle próbować to okazać. Wiedziała o jego uczuciu, ale przecież powiedziała wyraźnie, że go nie potrzebuje. Zrobiła to pod wpływem emocji. Może więc wcale tak nie myślała?... Może jednak ...
    Sam już nie wiedział co robić.
    Coś podpowiadało mu, żeby uciec stąd jak najdalej. Kiedy był blisko niej targały nim tak różne uczucia, że czasami trudno mu było zachować spokój.
    Z drugiej jednak strony wiedział, że jest tu potrzebny. Chciał być blisko swej Królowej.
    Wszystko była takie zagmatwane i trudne. A on nie potrafił znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Nie było też nikogo, kto mógłby mu poradzić co robić.
    Był sam i sam musiał zmagać się ze wszystkim.
    W pewnej chwili usłyszał jakieś dziwne lecz znajome dźwięki.
    Coś jakby ... trzepot skrzydeł.
    Było już jednak ciemno, nie wiedział więc jaki ptak mógłby latać o tej porze.
    Trzepot był coraz bliżej i Tyres zdał sobie sprawę, że musiał to być ogromny ptak. Nagle zobaczył jak parę metrów od niego na alejce ląduje ... orzeł. Największy orzeł jakiego w życiu widział. Patrzył na niego ciekawie lecz bez lęku. Kiedyś już słyszał o ogromnym orle i ...
    Ptak nagle rozsypał się na mnóstwo kuleczek, które zaczęły wirować. Kilka sekund potem z wirujących kuleczek powstała ... ludzka postać.
    Było ciemno i nie mógł widzieć jej twarzy, ale ... Pamiętał opowieść z Drakemor. Ogromny orzeł, który zamienił się w ludzką postać.
    To była jego Królowa!
    Padł na kolana, kiedy to sobie uświadomił.
    Sharina podbiegła do niego.
-     Wstań, proszę! - powiedziała, pomagając mu podnieść się z kolan.
-     Wasza Wysokość ... - szepnął.
-     Przepraszam, powinnam była uprzedzić cię.
    Patrzeli na siebie przez chwilę, dotykając się na wzajem. Po chwili jednak Sharina posadziła Tyresa na stojącej obok ławce, a sama odeszła kilka kroków.
-     Jeszcze raz przepraszam. Sądziłam, że Armen opowiedział ci o mnie i moich .. możliwościach.
-     Nie, Wasza Wysokość. Wiedziałem o pochodzeniu Waszej Wysokości ..
-     Przestań się tak do mnie zwracać! - powiedziała nagle nieco podniesionym tonem.
    Bakur spojrzał na nią trochę rozkojarzony.
-     Przynajmniej kiedy jesteśmy sami przestań traktować mnie jak ...
-     Królową? - zapytał. - Przecież nią jesteś.
-     Sądziłam, że tego właśnie chcę. Ale teraz ... sama już nie wiem. O ileż prostsze było by życie w Drakemor.
    Na chwilę zapadła cisza.
-     Niewielu ludzi wie co niesie za sobą pochodzenie takie jak moje. Mój ród jest niemal tak stary jak ta planeta, a jego moc płynie ze wszechświata. Ludzie niewiele wiedzą na ten temat, a ja, ani moi przodkowie, nigdy nie myśleliśmy aby to zmienić.
-     Dlaczego?
-     Wszystko co nowe i inne budzi w ludziach strach. I być może nigdy nie udałoby się go przezwyciężyć. Wolimy więc nic nikomu nie mówić i korzystać ze swojej mocy potajemnie, lub wtajemniczając w nią tylko zaufanych ludzi. - Sharina przerwała na chwilę. - A ty jesteś dla mnie takim właśnie zaufanym człowiekiem. I przyjacielem. - dodała.
-     Dziękuję. To dla mnie zaszczyt.
    Królowa uśmiechnęła się.
-     Chciałabym cię przeprosić za to co się stało dzisiaj. Za to co powiedziałam i co zrobiłam.
-     Każdy ma chwile słabości.
-     Ale nie każdy w chwili słabości może zrobić to czego o mało nie zrobiłam ja.
-     ???
-     To były tylko książki, ale mogli to być ludzie. Mogłeś to być ty. Przepraszam.
-     Dlaczego? Co tak bardzo poruszyło Waszą Wysokość ... To znaczy, co tak bardzo poruszyło cię? - poprawił się.
-     Kiedy zmieniłeś moje spojrzenie na świat, wiedziałam, że naprawa całego wyrządzonego do tej pory zła będzie trudna. Byłeś przy mnie i to sprawiło, że zaczęło mi na tym zależeć. Potem jednak, kiedy włożyłam w to tyle wysiłku i kiedy tak długo nie było żadnej reakcji ... Zwątpiłam. Po prostu zwątpiłam w sens tego wszystkiego. Moją złość i frustrację chciałam wyładować na tobie, bo to przecież ty wszystko zmieniłeś. Wiem, że to głupie, ale ... kiedy człowiek jest zaślepiony złością, nie myśli logicznie. Poza tym twoje uczucie do mnie ... Mimo wszystko jestem człowiekiem. Tylko człowiekiem, który czasami boi się tego co nieznane. A ja ... Nigdy nie zaznałam ... Pamiętam miłość mojej matki, ale to co innego. Potem była już tylko nienawiść. Trudno jest pozbyć się uczucia, które otaczało mnie przez prawie dwadzieścia lat. Rozumiesz?
-     Tak, rozumiem.
-     Może gdybyś wtedy nie zasnął ...
-     Trwałoby znacznie dłużej, zanim uświadomiłbym sobie co do ciebie czuję. Możesz tego nie pochwalać i zabraniać, ale nic nie jest w stanie tego zmienić. Ja też nigdy nie zaznałem tego uczucia, ale zawsze o nim marzłem. Wiedziałem, że jest dobre i że kiedyś ja również poznam jego smak.
-     Nie wiem, czy ja jestem do tego zdolna. - powiedziała cicho.
    Bakur podszedł do niej.
-     Nie ma chyba człowieka, który nie byłby zdolny kochać.
-     Mam nadzieję, że masz rację. Może i ja nauczę się kiedyś ... kochać.

    Król Halimar, władca południowego państwa Milargo był pierwszym, który odpowiedział na proroczy sen. Wkrótce po tym nadeszła kolejna prośba o zawarcie rozejmu. Król Luxed władający zachodnim państwem Skanlan był również zaniepokojony tym co pokazał mu jego umysł.
    Teraz Sharina mogła rozpocząć drugą część swego planu.
    Rada co prawda przeciwstawiała się jej ciągle, ale robiła to jakby coraz słabiej. W końcu zaprzestano sprzeciwów, widząc że Królowa nie zrezygnuje ze swoich zamiarów. Cieszyło ją to, choć wiedziała, że nie do końca pokonała Radę. Generał Enrico Morena, choć wyraził zgodę na rozejm, wciąż wydawał się być z niego bardzo nie zadowolony.
    Sharina czuła wyraźnie jego niechęć do siebie. Nie ufała mu i starała się obserwować każde jego posunięcie.
    Była jednak rada, że w końcu może zacząć działać. Tym bardziej, że wieść o rychłym rozejmie powędrowała w świat z szybkością wiatru. Ludzie dawali jej odczuć, że są jej wdzięczni i że długo czekali na kogoś takiego jak ona. Ciekawiło ją co by powiedzieli, gdyby od początku znali jej plany, gdyby wiedzieli, że chciała ich zniszczyć. Przestała jednak o tym myśleć. Chciała zapomnieć o swojej nienawiści i nauczyć się czegoś przeciwnego. Tyres był dla niej doskonałym przewodnikiem. Wyrozumiały, cierpliwy i ... coraz bliższy jej sercu.
    Spędzali ze sobą wiele godzin, ustalając warunki rozejmu, rozmawiając o planach na przyszłość, o tym co trzeba zrobić i gdzie.
    Te wspólne rozmowy sprawiały jej coraz większą przyjemność. Chciała poznać poglądy Tyresa na wszystko. Dzięki temu poznawała jego samego, nie wypytując go o nic wprost. Słuchała go i dziwiła się jak można być takim optymistą śmiało patrzącym w przyszłość, która jeszcze parę miesięcy temu była tylko czarną otchłanią. Był pełen życia i zdołał ją "zarazić" swoim entuzjazmem do wszystkiego.
    Był taki inny od niej i pewnie to właśnie pociągało ją w nim najbardziej. Dopiero przy nim zaczęła widzieć świat w innych barwach. Najpierw dostrzegła i poczuła ból i rozpacz. Teraz widziała też piękno i radość.
    Wszystko dzięki niemu.
    Czasami łapała się na tym, że choć patrzy na niego i potakuje mu we wszystkim, wcale go nie słucha.
    Im dłużej ze sobą przebywali, tym częściej widziała w nim ... przystojnego mężczyznę. Jego jasne włosy ciągle były w nieładzie, ale dodawało mu to tylko uroku. Nie wyobrażała go sobie dokładnie uczesanego. Nie, to nie byłby on!
    Oczy Tyresa były ... Nie była tego pewna. Miała wrażenie, że za każdym razem kiedy patrzyła mu w oczy, mają inny kolor lub chociaż odcień. Były jednak piękne i pełne błysków życia. Potrafił wyrazić nimi swoje uczucia. W nich widziała wszystko, choć nie znalazła w nich strachu.
    Jego usta przypominały jej słodki lecz niedostępny owoc górskiego krzewu scordu. Wiele razy zrywała go, choć inni tego nie potrafili. Teraz jednak nie mogła, a może nie chciała, użyć swoich zdolności, aby go zdobyć. Delikatna barwa przyciągała jednak jej wzrok ilekroć Bakur uśmiechnął się.
    Lekko opalona skóra pachniała słońcem i wiatrem. Była miękka i ciepła. Dotyk jego dłoni koił ją i przenosił w inny, nieznany dotąd świat.
    Sharina poznawała całą masę odczuć. Była nimi zalewana. Po raz pierwszy w życiu poczuła, że się czerwieni, gdy Tyres spojrzał jej w oczy akurat w chwili gdy wolała patrzeć na niego, a nie być obserwowana. Zachowywała jednak swoją królewską pozę, gdy rozmawiała z członkami Rady. Nie chciała, by poczuli się zbyt ... pewnie. Za to w towarzystwie Tyresa znikał gdzieś królewski wyraz twarzy, władczy ton głosu i piorunujące spojrzenie. Nie potrafiła być taka, gdy on był w pobliżu. Nie chciała taka być. Już nie ...
    Czasami, leżąc w nocy w swoim łożu, myślała o tym jakim cudem ominęło ją to wszystko, co czuła teraz. Jak mogła nie widzieć tego co widzi teraz. Jak mogła nienawidzić tak bardzo.
    Może gdyby jej matka żyła, wszystko potoczyłoby się inaczej.
    Ale może też wtedy nie poznałaby nigdy mężczyzny, który zdawał się zawładnąć całym jej życiem i sercem.


    Minęło wiele tygodni zanim wstępny projekt rozejmu był gotowy. Podpisała go cała Rada, a podpis Shariny wieńczył całość.
    Teraz należało przedstawić projekt władcom Milargo i Skanlan.
-     Nie musisz jechać akurat ty. - powiedziała Sharina, gdy Tyres oświadczył jej co chce zrobić.
-     Ale chcę. Byłem tam i chcę tam znowu jechać, aby udowodnić im, że mówiłem prawdę.
-     Teraz to niczego nie zmieni. - upierała się. - Mogłabym rozkazać ci zostać. - dodała.
-     ???
    Bakur spojrzał na nią lekko zdziwiony
-     Nie chcę, żebyś jechał. - powiedziała w końcu.
-     Przecież wrócę. - powiedział cicho.
-     Ale będzie mi cię brakowało.
-     Więc jedź ze mną. - szepnął, dotykając dłonią jej brody.
-     Tak bardzo bym chciała ... - szepnęła, gdy zbliżył usta do jej ust.
-     Przecież możesz. Jesteś Królową. - powiedział cicho i dotknął jej ust swoimi.
Jej ciało przeszedł lekki dreszcz.
-     Nie mogę. - szepnęła gdy znów mogła mówić.
    Tyres chciał pocałować ją znowu, gdy nagle odsunęła się od niego.
-     Wiesz, że nie mogę. Jeszcze nie teraz.
-     Wiem. Przez chwilę zapomniałem po co tam jadę.
    Wiedziała, że jej pragnienia muszą ustąpić miejsca obowiązkowi. Jeszcze teraz państwo było ponad wszystko. Ale kiedyś, może już niedługo, będzie mogła pomyśleć o sobie.
-     Dobrze, więc jedź. Pamiętaj jednak, że im szybciej wrócisz, tym lepiej.
-     Będę pamiętał. - uśmiechnął się Tyres.

    Przez pierwszych parę dni Sharina nie mogła znaleźć sobie miejsca. Nie potrafiła się skoncentrować na niczym. Była ciągle zamyślona.
    Bywały jednak momenty, kiedy znowu była uważna i obserwowała wszystko i wszystkich. Zaczęła dostrzegać pewne zmiany. Dotyczyło to szczególnie zachowania członków Rady. Stali się jakby bardziej ludzcy, potulni i skorzy do zgody na każdy nowy pomysł Królowej.
    Powinna się z tego cieszyć, ale ...
    Nie ufała im. Po prostu coś nie pozwalało jej zaufać im. Może dlatego, że wśród nich był generał Morena. Podpisał co prawda pakt pokojowy, ale mimo to ciągle był jednym z najniebezpieczniejszych ludzi jacy ją otaczali. Jego dusza była mroczna tak samo jak jego umysł. Podświadomie czuła, że coś knuje.
    Na razie jednak nie miała nic poza podejrzeniami. Żadnych dowodów. Mogła więc tylko go obserwować. I robiła to na każdym kroku, w każdej wolnej chwili. Morena przez jakiś czas nie podejrzewał jej, ale w końcu zauważył, że Królowa przygląda mu się uważnie ilekroć są w jednym pomieszczeniu. W końcu zaczął znikać zupełnie niepostrzeżenie. Nie była w stanie śledzić go sama ze względu na obecność innych ludzi w zamku, a nie chciała jeszcze bardziej wzbudzać podejrzeń Moreny ani nikogo z jego popleczników, bo niewątpliwie miał ich.
    Kazała więc Karimowi zorganizować grupę zaufanych ludzi, którzy mieli zająć się obserwacją generała.
    Miała nadzieję, że kiedy ona sama uda, że Morena już ją nie interesuje, jej ludzie będą mieli ułatwione zadanie.
    Tymczasem dni mijały, a ona tęskniła coraz bardziej do Bakura.
    W końcu Tyres zjawił się na dworze i Królowa znowu zaczęła się uśmiechać.
-     Przywożę ci pozdrowienia od naszych sąsiadów. - powiedział na powitanie. - Przekazałem im oczywiście twoje pozdrowienia.
-     To miłe z ich strony, ale nie to jest teraz najważniejsze. - powiedziała.
-     Nie rozumiem.
-     Dobrze wiem, że wiesz o czym mówię. Wiem też, że tęskniłeś conajmniej tak bardzo jak ja.
-     O ile nie bardziej. - uśmiechnął się Tyres.
    Sharina spojrzała na niego uważnie. Z jej twarzy zniknął uśmiech, a oczy przestały błyszczeć.
-     Co się stało? - zapytał.
-     Nie sądziłam, że można być tak samotnym.
    Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymała go, kładąc mu palec na ustach.
-     Przez te parę dni nie mogłam myśleć o niczym innym, tylko o tym jak bardzo byłam samotna przez wszystkie lata mojego życia. Wtedy nie odczuwałam tego, bo nie wiedziałam, że można czuć coś innego. Teraz to wiem. Wiem też jak bardzo boli samotność. Szczególnie kiedy wokół są wrogowie.
-     O czym ty mówisz? A Karim?
-     Karim to co innego. Jest ze mną od zawsze, odkąd tylko pamiętam. Większość z tych ludzi jest ze mną ze strachu przed moim gniewem. Są posłuszni każdemu mojemu rozkazowi. A inni udają tylko, że tacy są. W rzeczywistości są moimi wrogami i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby chcieli się mnie pozbyć. Nie zrobili tego jeszcze, bo nie wiedzą jak. Zbyt mało mają o mnie informacji.
-     Kogo masz na myśli?
    Tyres wydawał się być zaniepokojony.
    Spojrzała mu prosto w oczy.
-     To tylko podejrzenia. Przez lata podejrzewałam wszystkich o wszystko. Wszędzie widziałam spiski. Jedynym sposobem na ich powstrzymanie był strach. Moim sprzymierzeńcem był strach moich poddanych.
-     Kto to jest? - zapytał ponownie.
-     Morena. - odpowiedziała.
-     Generał Enrico Morena?
    Królowa westchnęła i odeszła parę kroków.
-     Jesteś tego pewna?
-     Mówiłam ci przecież, to tylko domysły. Po prostu nie ufam mu. Już na samym początku naszej znajomości zobaczyłam jego prawdziwe oblicze. I mimo, że podpisał pakt, nie wierzę w jego dobre intencję.
-     Co z tym zrobimy?
-     Kiedyś nie zastanawiałabym się długo. Byłoby tylko jedno wyjście, usunąć zagrożenie. Ale teraz ... Na razie kazałam go śledzić. Zobaczymy co z tego wyniknie.
-     Może należałoby ...
    Królowa odwróciła się nagle w jego stronę.
-     Posłuchaj mnie uważnie. To wszystko co na razie mogę zrobić. Wciąż stoję na niepewnym gruncie. Jeśli teraz zwrócę się w kierunku mojej przeszłości, nigdy nie będę w stanie oderwać się od niej. Powiedziałam ci o tym, bo ... musiałam o tym komuś powiedzieć, a ty jesteś jedyną osobą, która ...
-     Rozumiem. Przepraszam, nie chciałem cię denerwować.
-     To ja przepraszam. Chyba po raz pierwszy w życiu zaczynam się obawiać. Jeszcze nie wiem o co, ale obawy nie opuszczają mnie.
-     Nie pozwolę, aby ci się cokolwiek stało. - powiedział Tyres, całując jej dłoń.
-     Wiem. - szepnęła.

    Ludzie śledzący Morenę albo rzeczywiście nie widzieli nic podejrzanego, ale byli doskonale oszukiwani.
    Pozostały jedynie domysły i podejrzenia. Mimo to jednak Królowa wciąż mu nie ufała, choć jej widoczne zainteresowanie generałem wyraźnie zmalało.
    Tymczasem trwały przygotowania do spotkania trzech władców, na którym wszyscy trzej mieli podpisać pakt.
Cała uroczystość miała odbyć się w jak najbardziej neutralnym miejscu, jaki tylko udało się znaleźć. Tym miejscem była niewielka wioska w górach leżąca nad ogromnym jeziorem. W tym miejscu stykały się granice wszystkich trzech państw i tam właśnie postanowiono zakończyć wojnę.
    W przygotowaniach pomagali również dyplomaci z ościennych państw, którzy przyjechali razem z Tyresem.
    Poznała ich jeszcze tego samego dnia, dziękując za przybycie i chęć pomocy.
    Wkrótce ze stolicy wyruszył orszak wiozący wszystkie potrzebne rzeczy, aby zbudować obóz polowy, w którym miano podpisać pakt. Razem z nim wyruszyli również obcy dyplomaci.
    Tym razem jednak orszak prowadził Karim. Tyres Bakur miał wyruszyć z Królową za parę dni.

-     Dzień dobry, Wasza Wysokość. - powiedział Bakur, kiedy zobaczył swoją Królową.
-     Dzień dobry. Co ty tu robisz tak wcześnie rano?
-     Sprawdzam, czy wszystko jest już przygotowane. Wyruszamy za parę godzin.
-     Tak. To będzie długa podróż, całe dwa dni.
-     Jeśli będziemy mieli dobrą pogodę, może nawet krócej.
-     Będzie dobra. - powiedziała, spoglądając w pogodne niebo i uśmiechając się. - Zjesz ze mną śniadanie? - zapytała.
-     Z przyjemnością. - odparł.
    Dwie godziny później z zamku wyruszył orszak złożony z prawie stu pięćdziesięciu konnych jeźdźców, ponad dwudziestu wozów i z pięciu powozów.
    Sharina i Bakur jechali konno mniej więcej na czele orszaku w otoczeniu zbrojnych jeźdźców.
Nie podobało się to Tyresowi, ale wiedział, że nie ma co kłócić się z Królową, bo nie miałoby to najmniejszego sensu. Dostał jednak obietnicę, że nie będzie przez całą drogę jechała konno. Musiało mu to wystarczyć.
    Kiedy zbliżał się wieczór, rozbili obóz w puszczy tuż u podnóża gór.
    Po skończonej kolacji, Królowa i jej doradca siedzieli w namiocie i omawiali ostatnie szczegóły dotyczące podpisania paktu.
-     Wszystko wygląda doskonale. Widzę, że zadbałeś o wszystko. Sama nie zrobiłabym tego lepiej. Chyba dlatego, że nigdy w życiu nie prowadziłam negocjacji.
-     To nic trudnego, zapewniam.
    Królowa uśmiechnęła się.
-     Dziękuję ci. - powiedziała nagle.
-     Za co? - zapytał.
-     Za to, że jesteś tu i że pomagasz mi przebrnąć przez to wszystko. Jesteś jedynym człowiekiem, który potrafił przemówić do mnie. Nawet Armenowi nie do końca się to udało. Mam tylko nadzieję, że jest więcej takich jak ty ludzi. Bez nich ten pakt nie będzie miał sensu.
-     Jest nas wielu, możesz mi wierzyć.
-     To dobrze. - powiedziała cicho.
-     Czy coś cię trapi? - zapytał.
-     Ciągle to samo: Morena.
-     Nie ma go tu, nie wyruszył też wcześniej. Słyszałem, że od początku planował zostać w stolicy.
-     Tylko dlaczego?
-     Jest jednym z paru członków Rady, którzy nie jadą z nami. Może to nic nie znaczy.
-     A może jednak? Sama już nie wiem co o nim myśleć. Jest zbyt ... nieuchwytny. Nie potrafiłam nawet zajrzeć do jego myśli.
-     Próbowałaś tego? - zdziwił się Bakur.
-     To jeszcze jeden z moich "darów" mający związek z moim pochodzeniem. Nie zawsze mi się to udaje, choć w większości przypadków nie mam z tym problemów. Jednak Morena ... Nie miałam zbyt wiele czasu, aby skoncentrować się na nim. Pewnie dlatego nie mogłam ... Nieważne. Nie chcę o nim mówić. - powiedziała, kładąc nacisk na ostatnie zdanie.
-     Jak sobie życzysz. Chyba najlepiej będzie, jak udamy się na spoczynek. Jutro czeka nas najtrudniejszy odcinek drogi. - powiedział Bakur.
-     Pewnie masz rację. Więc do zobaczenia jutro.
-     Dobranoc. - pożegnał się Tyres i wyszedł z namiotu Królowej.

    Następnego dnia orszak wyruszył wcześnie rano. Mgła nie opadła jeszcze, kiedy znaleźli się na górskiej przełęczy. A za nią znajdowała się granica.
Sharina i Tyres pokonali tą trasę jadąc w jednym z powozów.
    Kiedy ich oczom ukazało się ogromne górskie jezioro i rozstawiony nad jego brzegiem obóz, Królowa powiedziała:
-     Jaki to piękny zakątek.
-     To prawda. - przyznał Tyres.
-     Nadaje się wspaniale do rozpoczęcia nowej historii trzech państw.
    Bakur uśmiechnął się. Zdawało mu się, że oczy Królowej zaczęły błyszczeć. Widać było, że pomimo obaw, cieszy ją to co miała przynieść przyszłość.
    Na miejsce dotarli po kolejnej godzinie.
    W prowizorycznym obozie powitał ich Karim.
-     Witam, Wasza Wysokość. - powiedział, kłaniając się jej.
-     Witaj, Karim.
-     Proszę pozwolić wskazać sobie namiot Waszej Wysokości.
    Królowa skinęła głową.
    Wkrótce Sharina znalazła się w swoim namiocie.
    Bakur został zakwaterowany w namiocie obok.
    Co prawda nie wydawała Karimowi takiego rozkazu, ale była mu wdzięczna, że o tym pomyślał.
-     Czy są jakieś informacje od któregoś z władców? - zapytała, gdy Karim zdawał jej relację z poczynionych przygotowań.
-     Tak, Wasza Wysokość. Obaj stawią się tu jutro w południe, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami.
-     Doskonale. Do jutra rana wszystko musi być gotowe.
-     Będzie na pewno, Wasza Wysokość.
-     Wiedziałam, że mogę ci powierzyć to zadanie. Dobrze się z niego wywiązałeś.
-     Dziękuję, Wasza Wysokość. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
-     Nie Karim, dziękuję. Możesz odejść. Przekaż tylko Bakurowi, żeby przyszedł do mnie.
-     Tak jest, Wasza Wysokość. - powiedział i ukłoniwszy się, wyszedł z namiotu.
    Po chwili w jego wejściu stanął Bakur.
-     Wzywałaś mnie Królowo?
-     Tak. Tylko przestań zwracać się do mnie tak oficjalnie. - powiedziała, wskazując mu jeden z dwóch foteli.
    Tyres uśmiechnął się i usiadł na wskazanym miejscu.
-     Jak oceniasz przygotowania? Zdążyłeś w ogóle rozejrzeć się po obozie?
-     Trochę. Karim świetnie sobie poradził.
-     Tak, to prawda. - powiedziała, przechadzając się powoli po namiocie. - Chciałabym, żebyś towarzyszył mi podczas jutrzejszego spotkania.
-     Oczywiście. - odparł.
    Rozmowa wyraźnie nie "kleiła się". Królowa chciała powiedzieć coś jeszcze. Była jednak nieco spięta i być może dlatego nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy przedtem nie widział jej takiej. Ale zapewne dlatego, że nigdy w obecności innych nie pozwalała sobie na okazywanie uczuć.
-     Czy coś cię martwi? - zapytał. - Może mógłbym w czymś pomóc?
-     Chciałabym. Ale chyba muszę sobie poradzić z tym sama.
-     Z czym? - zapytał, podchodząc do niej.
-     Nigdy przedtem nie podpisywałam porozumień, ani paktów. To śmieszne, ale ... mam tremę. - uśmiechnęła się Sharina. - W życiu nie podejrzewałabym siebie o to.
-     Ja też nie. Jesteś bardzo silna. Poradzisz sobie ze wszystkim. - powiedział Tyres, biorąc jej dłoń w swoją.
-     Dziękuję. Jesteś jedynym człowiekiem, któremu mogłam to powiedzieć Ale jeśli piśniesz choć słowo ...
-     Nikomu o tym nie powiem, przyrzekam. Chociaż ...
    Sharina spojrzała na niego uważnie.
-     Jesteś Królową, ale także człowiekiem. Może czasami twoi podwładni powinni zobaczyć, ze tak jest. Okazywanie uczuć nie jest niczym złym.
-     Wiem o czym mówisz. Ale jest chyba jeszcze za wcześnie na to. Ja dopiero uczę się tego.
-     Ale nie zapomnij o tym.
-     Nie zapomnę.
    Patrzyła mu prosto w oczy i nagle zapytała:
-     A jak ty okazujesz swoje uczucia?
-     Różnie. - powiedział i ucałował jej dłoń, przymykając lekko na chwilę oczy.
-     Jak jeszcze? - zapytała po chwili.
    Zbliżył usta do jej ust i złożył na nich krótki lecz żarliwy pocałunek
-     Chyba też powinnam się tego nauczyć, prawda? - szepnęła i tym razem ona pocałowała go, kładąc dłonie na jego piersiach.
    Bakur objął ją w talii i przyciągnął do siebie.
    Obojgu serca biły jak oszalałe.
-     Wybacz mą śmiałość Królowo, - powiedział po chwili. - ale kocham cię, a miłość ta sprawia, że zapominam chwilami kim jesteś.
    Chciał odsunąć się od niej, zawstydzony swoją śmiałością.
    Lecz Sharina nie pozwoliła mu.
-     Nie chcę być dla ciebie Królową. Chcę być kobietą, która jest kochana przez mężczyznę. Nie odbieraj mi tego. Nie opuszczaj mnie. - powiedziała, opierając głowę o jego pierś. - Przy tobie mogę i chcę być przede wszystkim kobietą. - dodała.
    Bakur objął ją ponownie.

    Noc nadeszła szybko.
Obóz otoczony był kordonem straży. Wszyscy udali się na spoczynek. I tylko Karim wiedział, że namiot Bakura jest pusty i że najwyraźniej pozostanie taki do rana. Wiedział też, że pod żadnym pozorem nie można tej nocy przeszkodzić Królowej.
    Na myśl o tym uśmiechnął się. Od lat służył jej, ale dopiero od niedawna zauważył jak bardzo na lepsze zmieniła się. Stawała się powoli prawdziwym człowiekiem, zostawiając za sobą ponurą przeszłość.
    Cieszył się z tej zmiany i wiedział, że to Bakur był jej powodem.

    Kiedy nadszedł świt, obóz zaczął budzić się do życia. Królowa sama doglądała ostatnich przygotowań do przyjęcia gości. W końcu jednak, stwierdziwszy że Karim nad wszystkim panuje, niepostrzeżenie opuściła obóz.
    Przez chwilę chciała być sama.
    Jedynym miejscem w którym mogła się schronić był zarośnięty brzeg jeziora.
    Gałęzie drzew szumiały cicho poruszane górskim wiatrem. Powierzchnia jeziora była pomarszczona drobnymi falami.
    Sharina podeszła do leżącego tuż przy brzegu zwalonego pnia. Przykucnęła nad brzegiem i włożyła dłoń do wody. Była zimna ale przyjemna. Ruchem dłoni uspokoiła fale, aż powierzchnia wody stała się gładka jak lustro.
    Wtedy zobaczyła swoje odbicie. Zobaczyła siebie taką, jaką widział ją Tyres.
    Uśmiechnęła się.
    Kiedyś w ogóle nie uśmiechała się. Nigdy więc nie widziała swojego uśmiechu. A ten, który zobaczyła teraz ... No cóż, podobał jej się. Poza tym miała wiele powodów do uśmiechu.
    Nagle usłyszała za sobą ciche kroki.
    Wiedziała jednak do kogo należą.
-     Czy taką mnie widzisz? - zapytała, ciągle wpatrując się w wodę.
    Tuż przy jej odbiciu pojawiło się odbicie Bakura.
-     Tak, chyba właśnie taką cię widzę. Jesteś piękną kobietą.
    Znowu uśmiechnęła się.
-     A ty całkiem przystojnym mężczyzną. - powiedziała, chcąc dotknąć dłonią jego odbicia w wodzie.
    O dziwo tafla wody nie zmąciła się, a on poczuł ciepły lecz mokry dotyk na policzku. Nie był jednak tym zaskoczony. Było jeszcze wiele rzeczy związanych z Królową, o których nie wiedział. Z każdym dniem jednak poznawał ją coraz lepiej.
-     Co będzie jutro? - zapytał.
-     Od jutra zaczniemy na nowo budować nasz kraj. - powiedziała.
    Spojrzał na nią uważnie.
    Powiedziała "zaczniemy". Nie był tylko pewien co miała na myśli mówiąc to.
    Sharina wyczuła jego niepewność. Wstała, a gdy Tyres stanął obok niej, zapytała:
-     Czy chciałbyś odbudować ten kraj wraz ze mną?
-     O niczym innym nie marzę, tylko o tym, żeby być zawsze i wszędzie z tobą.
    Żadne z nich nie powiedziało tego głośno, ale oboje wiedzieli, że właśnie przyrzekli sobie wierność.
    Dotknęła lekko jego policzka.
-     Nie opuszczaj mnie nigdy i nie pozwól mi odejść.
-     Nie pozwolę.

    Królowa oczekiwała przyjazdu gości u wjazdu do obozu. Wkrótce straż zauważyła dwa barwne orszaki.
    Po niedługiej chwili obaj królowie zsiedli ze swoich koni i powitali Sharinę głębokimi ukłonami. Ona również odpowiedziała takim samym powitaniem.
-     Witam was w tym skromnym miejscu. Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie początkiem nowych rozdziałów w historii naszych krajów.
    Królowie powitali ją krótkimi pozdrowieniami.
    Jeden z nich trzymał w dłoni owinięty w czarny materiał przedmiot.
-     To kula życia. - powiedział król Halimar. - Mnichowie z Klasztoru nad przełęczą Delmo przysyłają ci ten prezent z pozdrowieniami i podziękowaniami za podjęcie rozmów pokojowych. Niektórzy mówią, że jeśli kula zajarzy się w dłoni człowieka, oznacza to, że jest on wybrańcem bogów.
    Odsłonił materiał i oczom wszystkich ukazała się kryształowa kula. W środku wirowały kolorowe kuleczki, mniejsze i większe.      Tworzyły różne kształty. Ciągle nowe i nowe.
    Sharina uśmiechnęła się.
    Czyżby mnichowie wiedzieli kim była?
-     To piękny prezent. Podziękujcie w moim imieniu zakonowi.
    Skinęła nieznacznie dłonią i nagle stanął przy niej Karim. Wziął do rąk kulę i oddalił się. Bakur wiedział, że Królowa chciała zachować w tajemnicy wszystko co mogłoby świadczyć o jej pochodzeniu. Był pewien, że gdyby dotknęła kuli, zajarzyłaby się wszystkimi kolorami tęczy. Chciała być człowiekiem, a nie bogiem.
-     Zapraszam do mojego namiotu. - powiedziała Sharina, prowadząc gości wzdłuż szpaleru uzbrojonych żołnierzy.
    Tuż za nimi szedł Tyres Bakur wraz z niektórymi członkami obu delegacji. W środku obozu ustawiony był największy namiot. Otaczał go szpaler żołnierzy w barwach trzech państw, a przy wejściu stała warta honorowa.
W środku stał trójkątny drewniany bogato zdobiony stół, a przy jego trzech stronach krzesła zdobione barwami narodowymi trzech państw.
    Królowie zasiedli do stołu.

    W  obozie zrobiło się tłoczno. Ale bardzo mu to odpowiadało. Tłum i zamieszanie można właściwie wykorzystać.
    Teraz tylko musiał się odpowiednio przygotować.   
    W swojej skrzyni miał wszystko.
Niepostrzeżenie oddalił się do namiotu. Nikogo nie było w pobliżu. Jednak zanim wszedł do namiotu, rozejrzał się dookoła. Chwilę potem zniknął wewnątrz, dokładnie zasłaniając wejście.

    Ręka zadrżała jej, gdy Tyres położył przed nią ozdobny papier, na którym spisany był pakt pokojowy.
    Nie, nie zawahała się. Była po prostu podekscytowana.
    Bakur uśmiechnął się do niej i przelotnie dotknął jej dłoni.
    Zrozumiała ten gest.
    Drżenie rąk przeszło.
    Podpisała pierwszy z trzech dokumentów.
    Kiedy złożyła ostatni podpis, odetchnęła cicho.
    Wstając od stołu, szepnęła coś do Bakura. Ten skinął głową i wyszedł szybko z namiotu.
    Królowa zaprosiła gości na poczęstunek na świeżym powietrzu. Pogoda była doskonała i wszyscy przyjęli to zaproszenie z uśmiechem.
    Atmosfera wśród wychodzących była znacznie luźniejsza niż kilkadziesiąt minut wcześniej. Królowa uśmiechała się i była naprawdę szczęśliwa. Wielu ludzi widziało ją taką po raz pierwszy.

    Tyres rozmawiał z Karimem, gdy kątem oka zobaczył coś dziwnego. W pierwszej chwili nie zwrócił na to większej uwagi, ale potem szybko odszukał w tłumie człowieka, który wzbudził w nim niepokój.
    Młody mężczyzna ubrany był w strój strażnika króla Luxeda. Ale Tyres był pewien, że należał on do żołnierzy Shariny.
Dlaczego więc był przebrany?
    I nagle zobaczył w jego postawie coś, co go przeraziło. Złowrogi wyraz twarzy dla jednych mógł oznaczać czujność, ale dla niego był wyrazem determinacji.
    Mężczyzna patrzył ukradkiem na boki, ale wolnym, choć zdecydowanym krokiem zbliżał się ... do Królowej.
    W jednej chwili Bakur zdał sobie sprawę z tego co mogło się za chwilę stać.
    Zaczął biec w kierunku wychodzących z namiotu ludzi. Przepychał się przez tłum. Chciał krzyczeć, ale bał się reakcji zamachowca. Nie mógł dotrzeć do Królowej. Miał wrażenie, że biegnie znacznie wolniej niż idzie tamten człowiek. Wszystkie mięśnie bolały go od nagłego wysiłku.
    Musiał zdążyć na czas!
    Musiał!

    Coś zaczęło iść niezgodnie z planem. W tłumie po prawej coś się działo. Ktoś przeciskał się pomiędzy ludźmi, usiłując dostać się do Królowej i jej gości.
    Musi się pospieszyć!

    Już dawno nie śmiała się tak szczerze. Było jej naprawdę dobrze.
    W pewnej chwili coś jednak zakłóciło jej dobry nastrój. Poczuła jednocześnie strach i gniew.
    Rozejrzała się dookoła, szukając źródła tych uczuć.
    Wszędzie otaczał ich tłum. Jednak po swojej lewej stronie zauważyła jakiś ruch. Wśród wielu innych twarzy, zobaczyła twarz Bakura. Starał się biec do niej, przeciskając się przez tłum. To on odczuwał strach i gniew.
    Lecz gniew był też gdzieś przed nią.
    Odwróciła głowę i niemal od razu zobaczyła przekrwione oczy. Mężczyzna był blisko niej, niemal wyszedł już z tłumu. Podnosił właśnie rękę, w której lśnił jakiś przedmiot. Długi o poszarpanych brzegach sztylet.
    Nagle poczuła silne uderzenie i upadła na ziemię.

    Była tuż przed nim.
    Teraz albo nigdy!
    Uniósł rękę i z całej siły cisnął w nią długim sztyletem.
    Chwilę potem ktoś uderzył go i przewrócił twarzą do ziemi, wykręcając mu z tyłu ręce. Nie widział nawet czy sztylet dosięgnął celu.

    Chciał krzyczeć, gdy zobaczył jak mężczyzna podnosi rękę. Nie miał jednak siły. Wydawało mu się, że był tak daleko.
    Ostatkiem sił rozpychał stojących mu na drodze ludzi.
    A potem skoczył do przodu, mając tylko nadzieję, że skok będzie skuteczny.

    Wokół zrobiło się zamieszanie.
    Podniosła się szybko z ziemi. Przed nią utworzyło się kłębowisko ludzi. Spojrzała na nich i zaczęli się rozstępować.
    Parę kroków przed nią na ziemi leżał Tyres Bakur.
    Żył, tego była pewna.
    Klęknęła przy nim.
-     Tyres ... - szepnęła, nie wiedząc czy jeśli go dotknie sprawi mu ból.
-     Nic ci nie jest ... - powiedział cicho Bakur.
    Dopiero teraz zobaczyła rękojeść sztyletu pomiędzy fałdami jego szaty.
-     O nie ... - szepnęła.
    Nie wiedziała co robić. Nagle ogarnęła ją pustka. Pustka i ból.
-     Zabierzcie go do mojego namiotu. - powiedziała. - Karim! - krzyknęła.
    Ale Karim był już przy niej.
-     Sprowadź lekarza! ... I niech zajmą się tym ... zdrajcą. - wycedziła ostatnie słowa.

-     Jego stan jest bardzo poważny, Wasza Wysokość. - powiedział lekarz, gdy w końcu mógł porozmawiać z Królową.
-     Będzie żył? - zapytała.
-     Wasza Wysokość, obawiam się, że ...
-     On musi żyć! - powiedziała twardo. - A pan postara się o to!
    Powiedziała to takim tonem, że lekarz przełknął ślinę, a w jego oczach zobaczyła strach.
    W ostatniej chwili powstrzymała swój gniew.
-     Przepraszam. - powiedziała. - Proszę zrobić wszystko co trzeba.
-     Tak, Wasza Wysokość. Postaram się.
-     Chciałabym go zobaczyć - dodała.
-     Oczywiście.
    Lekarz odsunął się od wejścia do jej namiotu.
    Weszła powoli. W środku panował półmrok.
    Tyres leżał na jej łożu. Był nieprzytomny.
    Podeszła bliżej i usiadła przy nim ostrożnie.
    Jego twarz była niemal tak biała jak papier. Bandaże na jego brzuchu przesiąknięte były krwią. Oddech miał płytki lecz równomierny. Czuła bicie jego serca jakby to było jej własne. Zamknęła oczy, żeby powstrzymać łzy. Krew krążyła wolno, tak wolno, że wszystko dookoła zdawało się zwalniać. Głosy na zewnątrz namiotu były coraz mniej wyraźne i coraz cichsze. W końcu ucichły. Słyszała tylko bicie serca. Słabe i ciche.
    Twarz Bakura była nieruchoma. Jego dłonie, równie blade jak twarz, były chłodne. Mimo to trzymała jego dłoń w swojej.
Chciała coś zrobić. Cokolwiek, byle tylko mu pomóc. Ale była bezsilna. Moc, którą otrzymała z chwilą narodzin nie potrafiła powstrzymać tego co nieuchronne. Wiedziała o tym.
    Zacisnęła powieki.
    Oddałaby swoje życie za jego, gdyby tylko mogła.
    To ona powinna zginąć. Ten sztylet przeznaczony był dla niej. Nie dla niego!
    Łzy same cisnęły się jej do oczu. Zacisnęła zęby. Nie chciała płakać. Nie mogła! Była Królową.
    Ale przecież była też człowiekiem.
    Człowiekiem, którego serce zostało zranione.

    Przed namiotem Królowej stali strażnicy. Był tam też spory tłum. Wśród nich obaj królowie wraz ze swoimi strażami.
Wszyscy czekali. Nikt bowiem nie wiedział jaki jest stan rannego.
    Pogoda tymczasem zaczęła się zmieniać.
    Nie wiadomo skąd pojawiły się małe chmury. Im więcej ich było, tym ciemniej było dookoła. Zerwał się lekki lecz chłodny wiatr.
    Wszystkim zdawało się, że noc nadchodzi szybciej niż zwykle.

    Gdzieś w głębi tliła się mała iskierka nadziei na cud. Wiedziała jednak, że nikt nie zdoła mu pomóc.
    W pewnej chwili dłoń Tyresa poruszyła się lekko. Sharina otworzyła oczy i spojrzała na niego. Wciąż był nieprzytomny. Nagle odetchnął głębiej i ścisnął z całej siły jej dłoń. Zaraz potem usłyszała wiatr i bicie serca.
    Tylko jednego. Swojego.
    Tym razem nie mogła powstrzymać łez.

    Karim wychodził właśnie z namiotu, gdzie zostawił pod strażą więźnia.
    Wiatr przygnał ciemne deszczowe chmury.
    Kiedy był w połowie drogi do namiotu Królowej, zaczął padać rzęsisty deszcz.
    Karim przystanął na chwilę.
    Wiedział, że deszcz nie był przypadkiem. Wiedział też czego był znakiem.
    W jednej chwili poczuł ogromną bezsilność.

    Klęknęła przy jego łożu.
    Przez jej duszę zaczęły przewijać się wszystkie możliwe uczucia.
    Złość, nienawiść, miłość, żal, ból, bezsilność.
    W tej chwili cały świat mógł dla niej przestać istnieć.
    Nie wiedziała jak długo klęczała, ale w końcu wyczuła czyjąś obecność.
    Kiedy odwróciła głowę, ujrzała Karima stojącego przy wejściu.
-     Tak mi przykro, Wasza Wysokość. - powiedział cicho, klękając na jedno kolano.
    Królowa wstała, ocierając łzy.
    Ostatni raz spojrzała na Tyresa.
    Wyglądał tak spokojnie. Jakby spał.
    Potem powoli odwróciła się i wyszła z namiotu.
    Ale tam, przed wejściem, w strugach deszczu, na mokrej ziemi klęczeli ludzie. A wśród nich obaj królowie.
    Wiedzieli już.
    Podeszła do królów i położyła im dłonie na ramionach.
-     Dziękuję. - szepnęła i mijając ich, odeszła.

    Wraz z pierwszym grzmotem i błyskiem stanęła w wejściu.
    To mogła być tylko ona.
    Przełknął nerwowo ślinę.
    Weszła do środka, a strażnicy, którzy byli wewnątrz namiotu, bez słowa wyszli z niego.
    Został sama na sam z Królową.
    Jej szaty, tak jak i włosy były mokre od deszczu. Włosy lśniły w nikłym świetle pochodni. Kosmyki przyklejone do jej twarzy sprawiały, że wyglądała niemal upiornie. Jej oczy były szeroko otwarte i patrzyły na niego z nienawiścią. Usta, zaciśnięte w gniewie dopełniały obrazu.
    Stała kilka kroków od niego.
-     Kim jesteś? - zapytała.
    Ale jej głos wydał mu się zmieniony.
    Nie odpowiedział jednak.
    Nagle, zupełnie bezgłośnie, znalazła się tuż przy nim, uciskając jego gardło.
    Zaczął się krztusić.
-     Mów kim jesteś, albo wyciągnę to z ciebie innym sposobem! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
    Teraz, gdy była blisko niego, mógł przyjrzeć się jej dokładnie.
    Jej czarne oczy ... pozbawione były białek. Zęby były jakby dłuższe i ostrzejsze jak u drapieżnego zwierza. Półcienie na twarzy sprawiały, że nie był pewien z kim ma do czynienia.
-     Mów! - krzyknęła i trzymając go ciągle jedną ręką za gardło, uderzyła jego głową o słup, do którego był przywiązany.
    Czuł jak długie szpony wbijają mu się w kark.
    I nagle uzmysłowił sobie, że to nie Królowa stoi przed nim.
    To był jego najgłębiej skrywany koszmar.

    Nawet nie zauważył, gdy do jego namiotu weszła Królowa.
-     Karim. - usłyszał za sobą.
    Odwrócił się gwałtownie.
-     Tak, Wasza Wysokość?
-     Chcę, żebyś zajął się ... pogrzebem.
    Nie mogła wymówić tego słowa normalnie.
-     Tak, oczywiście. Gdzie ma się odbyć ...
    - W Drakemor. - powiedziała, przerywając mu. - Obok mojej matki.
    Karim skłonił głową na znak, że rozumie.
-     Zajmij się wszystkim. Pożegnaj ode mnie naszych gości.
-     Czy Wasza Wysokość ma zamiar ... ?
-     Muszę coś załatwić. - powiedziała. - Jesteś więc za wszystko odpowiedzialny.
    Królowa odwróciła się i wyszła z namiotu.
    Karim westchnął.
    W jego kraju znowu zapanuje ciemność i strach.

    Generał Enrico Morena przechadzał się po zamkowych korytarzach. Teraz mógł to robić z prawdziwą przyjemnością.
    Wszędzie było cicho. Słychać było tylko jego kroki.
    Morena uśmiechał się, popijając swój ulubiony alkohol.
-     "Tak, teraz będzie inaczej." - pomyślał, otwierając drzwi do sali bankietowej.
    Było już późno, ale nie chciało mu się spać.
    Był zbyt podekscytowany tym co zapewne już się dokonało.
    Długo planował to, ale sam musiał przyznać, że było warto. W końcu osiągnął to, o czym zawsze marzył. Władza i ...
    Nagle owiał go zimny wiatr.
    Odwrócił się i zobaczył przed sobą ... Królową.
    Wypuścił z ręki szklankę, która rozsypała się na setki drobnych kawałeczków.
-     Zaskoczony? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. Nic dziwnego. - powiedziała, uśmiechając się. - Problem tylko w tym, że ja żyję, generale.
    Morena rzucił się do ucieczki. Jednak drzwi, które zostawił szeroko otwarte, zamknęły się z hukiem.
-     Stąd nie ma wyjścia. - usłyszał tuż za sobą.
    Odwrócił się, ale za nim nikogo nie było.
    Rozejrzał się dookoła.
    W tych ciemnościach nic nie widział. Zaczął iść powoli do przodu. Tam, na przeciwległej ścianie było jeszcze jedno wyjście. Małe drzwi, do których bardzo chciał się dostać.
-     To naprawdę nie ma sensu. - usłyszał tuż przed sobą i nagle zobaczył Królową.
    A może to już nie była ona?
    Miała zupełnie czarne oczy, jej włosy były w nieładzie, a dłonie ... Dłonie były uzbrojone w potężne czarne szpony.
    Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
-     Chcesz mi się przyjrzeć? Proszę bardzo! - powiedziała.
    Tuż przy nim wybuchł pożar. W jego świetle jej twarz była jeszcze upiorniejsza.
-     Miałeś nadzieję, że zginę z ręki twojego człowieka. Nie przewidziałeś tylko jednego, że znajdzie się ktoś, komu zależało na moim życiu bardziej niż na swoim.
    Morena nie rozumiał.
    Przecież miał ją zabić, wystarczyło tylko ...
    A jednak ktoś zginął. Tak, to o tym mówiła.
    Ale kto? Kto mógł poświęcić swoje ...
    Bakur ... Ten przybłęda Bakur!
-     Tak, Tyres Bakur poświęcił swoje życie dla mnie. Może gdyby to był ktoś inny ... Ale nie, to był on. I dlatego nie mogę tego tak zostawić. Ten sztylet powinien być przeznaczony dla ciebie. Od samego początku.
    W jej dłoni zobaczył nagle sztylet, który dał ...
    Stał jak sparaliżowany nie mogąc ruszyć nawet palcem.
    Królowa zbliżała się do niego wcale nie poruszając się. Nie zobaczył ani jednego ruchu, choć był pewien, że on sam ciągle stoi w miejscu.
    Zatrzymała się na wyciągnięcie ręki.
Powoli rozcinała jego szatę.
-     Pewnie marzysz o szybkiej śmierci. Muszę cię jednak rozczarować. Twoja będzie inna.
    Jego piersi i ramiona były odsłonięte.
-     Zupełnie inna.
    Czubkiem sztyletu przejechała od lewego ramienia, aż do brzucha. Z rany pociekła krew. Morena syknął z bólu. A ból był inny niż się spodziewał. Palący i rozrywający wszystkie komórki ciała.
    Nagle usłyszał odgłos otwieranych drzwi, w których stanął jakiś mężczyzna.
    Królowa odwróciła gwałtownie głowę.
    W tej chwili Morena poczuł jak wraca mu władza w rękach i nogach.
    Wybił sztylet z rąk Królowej. Ale zrobił zaledwie kilka kroków, gdy przewrócił się o poły swojej szaty.
    Leżąc na ziemi odwrócił głowę w jej stronie, patrząc z przerażaniem na to co zrobi.
    Ona jednak zaśmiała się.
    Nie ruszając się z miejsca, zrobiła ruch ręką, jakby chciała kogoś uderzyć,
    I rzeczywiście. Człowiek, który właśnie wszedł do sali, otrzymał potężny cios w głowę. Przeleciał w powietrzu parę metrów, zatrzymując się dopiero na ścianie. Uderzył w nią i z jękiem osunął się na ziemię. Z jego ucha i nosa pociekła krew.
    Odwróciła się do Moreny, a drzwi za nią ponownie zamknęły się z hukiem.
-     Powiedziałam ci, że stąd nie ma wyjścia.
    Sztylet, który wybił jej z ręki, leżał ciągle na ziemi. Patrząc na Morenę, wyciągnęła w bok rękę, a sztylet z cichym sykiem przeciął powietrze i wylądował bezpiecznie w jej dłoni. Zacisnęła palce na rękojeści.
    Morena zaczął tyłem czołgać się po podłodze, chcąc odsunąć się od Królowej jak najdalej.
    Ona jednak szła w jego stronę wolnym i spokojnym krokiem.
    W końcu jednak napotkał na opór ściany.
    Usiadł, opierając się o nią.
    I wtedy poczuł palący ból. Na swoich piersiach zobaczył cztery równoległe nacięcia. Jakby uderzono go ...
    Spojrzał na Królową.
    Nie opuściła jeszcze dłoni. Szpony błysnęły w płomieniu coraz większego pożaru, który zdawał się jej nie przeszkadzać.
-     Dziwnie, że jeszcze walczysz. - powiedziała. - Twój żołnierz od razu zrozumiał, że to nie ma sensu. Ale ty jesteś inny. Głupszy. - dodała. - Jak mogłeś sądzić, że zajmiesz moje miejsce? Jestem zbyt potężna, abyś mógł mnie pokonać. Jesteś dla mnie nikim. Zwykłym robakiem, którego zgniata się butem. Jedyny ślad jaki pozostanie to mała plamka, którą łatwo usunąć. Taki właśnie będzie twój koniec.
    Uderzyła go kilkakrotnie niewidzialnymi lecz bolesnymi ciosami.
    W końcu jednak chwyciła go za gardło i rzuciła o ścianę.
    Zanim podniósł się z ziemi, była już przy nim.
    Trzymała go za gardło, miażdżąc mu krtań. Przycisnęła go do ściany. Nie miał już siły na walkę, choć tym razem jego ciało nie było sparaliżowane.
    Starał się złapać powietrze, ale nie udawało mu się to.
    Przed sobą miał wszystkie lęki i koszmary swojego życia.
    I nie potrafił się od nich uwolnić.
    Nagle poczuł jeszcze jeden ból. Sztylet wbity w jego brzuch aż po rękojeść, palił jego wnętrzności żywym ogniem.
    Królowa stała przed nim i patrzyła jak osuwa się na ziemię
    Zanim przestał cokolwiek odczuwał, wszechobecny ogień przypomniał mu o bólu.

    Z daleka zamek wyglądał jak pochodnia.
    Ogień jej nienawiści pastwił się nad siedzibą wszelkiego bólu jakiego doznała.
    Jej serce znowu ogarnęła pustka, a dusza krzyczała bezgłośnie.
    Po chwili w nocne niebo pełne gwiazd, wzbił się orzeł i poszybował wysoko, ponad wszystko i wszystkich.

    Wszędzie panowała cisza. Nikt nie śmiał przeszkadzać Królowej. Nawet Karim. Nie chciała nikogo widzieć, nie chciała wyjść ze swoich apartamentów.
    Ludzie szeptali, że zamek Drakemor znowu nawiedzany jest przez ducha. Ale tym razem był to ktoś żywy, choć wyglądający jak ktoś kto umarł.
    Nocami słychać było jak Królowa chodzi po zamkowych korytarzach i salach. Czasami opuszczała zamek pod postacią orła i unosiła się nad nim, jakby wypatrując kogoś utraconego. Krążyła nad wzgórzem nieopodal zamku. Widziała dokładnie krzak róży, który oplótł swoimi pędami drugi kopiec.
    Była samotna i pogrążona w pustce. Nie płakała, nie miała już ani sił, ani łez.
    Jej wzrok był pusty, a dusza jakby opuściła jej ciało.
    Świat który znała, przestał dla niej istnieć.

    Fale morskie ze złością rozbijały się o stromy brzeg, starając się rzucić na skarpę ogromne głazy wystające z wody. Były jednak bezsilne. Rozbijały się tylko o kamienne przeszkody i zostawiając na głazach ślady piany morskiej, zbolałe, z cichym sykiem powracały w głębiny.
    Nawet morskie stworzenia nie pływały w tym miejscu, bojąc się zapewne, aby fale nie rzuciły nimi o kamienie.
Skarpa była wysoka i stroma. Przetrwała tysiące lat, a jednak tylko kwestią czasu i cierpliwości morskich fal było to, kiedy runie do wody.
    Sharina wiedziała, że nie nastąpi to ani dziś, ani jutro. Ale kiedyś wszystko runie.
    Tak jak runęło jej życie.
    W jednej chwili straciła wszystko w co zaczęła wierzyć. Wszystko, co miało dla niej jakiekolwiek znaczenie.
    Nie potrafiła i nie chciała żyć bez ukochanego człowieka, który pokazał jej piękno tego świata. Bez niego znowu pogrążyła się w ciemności rozpaczy. Kiedyś żyła tak, ale teraz już nie potrafiła. Była samotna, tak jak wtedy kiedy umarła jej matka.
    Ale wtedy była jeszcze dzieckiem i przy życiu trzymała ją nienawiść i chęć zemsty.
    Pomściła śmierć Tyresa, ale ból pozostał.
    Wiatr rozwiewał jej czarne włosy, a ona nie powstrzymywała go. Było jej wszystko jedno.
    Fale wściekle waliły o brzeg, jakby domagając się jej ciała.
    Spoglądała przed siebie na daleki horyzont i zastanawiała się, czy gdzieś tam spotka tych, których kochała, czy też po wsze czasy będzie samotna i pogrążona w rozpaczy.
    Wiatr i rozbijające się fale, uspokoiły ją. Było jej dobrze. Po raz pierwszy od wielu dni. Nie myślała o niczym. Zamknęła oczy i      zrobiła mały krok do przodu. Ciągle stała na skarpie. Wystarczył jeszcze jeden mały krok i w końcu ...
-     Nie rób tego. - usłyszała za sobą głos.
    Otworzyła oczy lecz ciągle stała w miejscu.
-     Proszę, nie rób tego. - znowu usłyszała głos.
    To niemożliwe! Głos wydawał jej się znajomy. Nie czuła jednak niczyjej obecności.
    Odwróciła się powoli i ... jej serce zamarło na chwilę.
    Przed nią stał Tyres Bakur.
    Cały i zdrowy, ale odziany w szaty ... w których kazała go pochować.
-     Tyres ... - szepnęła.
-     To ja. - odparł.
    Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
-     Jestem tu po to, aby powstrzymać cię. - powiedział. - Wiem co chciałaś zrobić i nie mogę ci na to pozwolić. Nie po to ochroniłem twoje życie, abyś teraz sama je sobie odebrała.
-     Nie potrafię żyć bez ciebie. - powiedziała w końcu.
-     Mnie też było trudno opuścić ten świat. Ale to nie my powinniśmy decydować jak i kiedy ma się to stać. Bogowie zrobią to za nas.
-     Jak mam żyć w bólu, rozpaczy i samotności? Jak władać państwem, które nic dla mnie już nie znaczy? Nie potrafię żyć tak jak kiedyś w mroku i nienawiści. Przez ciebie już nie potrafię.
-     Dumny jestem z tego, że dzięki mnie ujrzałaś świat inaczej. Ale właśnie teraz jesteś mu najbardziej potrzebna. Nie możesz poddać się, choć cierpisz tak bardzo. Jeśli odejdziesz, twój kraj pogrąży się w nienawiści i bólu. Być może już nigdy nie będzie miał szansy na to co ty mu możesz dać.
-     Jak mogę tego sama dokonać? Nie ma wokół mnie ani jednego człowieka, któremu mogłabym zaufać.
-     To nieprawda. Rozejrzyj się tylko uważnie. Jest ich wielu. Musisz tylko zajrzeć w ich serca i dodać im odwagi. Potrafisz to, wiem że potrafisz. Wiedzą o tym także bogowie.
    Tyres trzymał w dłoni szklaną kulę, prezent od mnichów znad przełęczy Delmo.
-     Dano ci moc, abyś przywróciła pokój i dobro. Los doświadczył cię srodze, ale ty potrafiłaś dostrzec poprzez swoją nienawiść piękno tego świata.
-     To ty pokazałeś mi to wszystko. Kto teraz mnie poprowadzi?
-     Znasz już drogę. Możesz pójść nią sama. A gdzieś tam znajdziesz kogoś, kto będzie ci towarzyszył.
-     Nie! Nikt mi ciebie nie zastąpi!
-     Nie mówię, żeby ktoś miał mnie zastąpić.
-     Nie pokocham nikogo innego!
-     Nie mów tak. Nie możesz zaplanować sobie życia. Nikt nie wie co ono przyniesie.
-     Ja wiem, ból i samotność. - powiedziała cicho.
-     Nie sądzę. Jesteś wyjątkowo silną kobietą. Zawsze taka byłaś.
-     Nienawiść dawała mi siłę. Pustka i ból odebrały mi ją.
-     Nie rozpamiętuj przeszłości. Do ciebie należy przyszłość. W niej szukaj siły i nadziei.
    Tyres podał jej kulę. Patrzyła na nią ze łzami w oczach.
-     Weź ją. Należy do ciebie. - powiedział, uśmiechając się.
    Wzięła ją do rąk i nagle kula zajarzyła się wszystkimi kolorami. Wewnątrz niej wybuchały kolorowe kwiaty i gwiazdy.
-     Jesteś wybrańcem bogów. Do ciebie należy ten świat. Możesz napełnić go pokojem i miłością. Tylko ty ...
    Patrzyła na kulę i zdawało jej się, że widzi w niej wszystkie piękne chwile, jakie spędziła z Tyresem. Zobaczyła też zielone łąki, gęste lasy i kolorowe ogrody. W jej kraju od dawna nie było niczego takiego. Ale ona dokładnie widziała promienie słońca na delikatnych płatkach kwiatów. Słyszała śpiew ptaków i radosny śmiech dzieci.
    Tyres podszedł do niej i delikatnie pocałował ją. Otarł łzy z jej policzków i uśmiechnął się. Potem odwrócił się i odszedł w mgłę.
Została sama, ale wiedziała, że gdziekolwiek nie pójdzie, ON będzie zawsze z nią.



K O N I E C