Ze względu na wielkość dokumentu , został on podzielony na trzy części .Tu jest część DRUGA , a tu TRZECIA


DRAKEMOR


Na początku była cisza, a wokół niej ciemność
Potem mrok przeszył okrzyk światła i powstał chaos
Gdy wypalił się jego ból, powstał Świat ...

Autor : MattRix
HTML : ARGAIL



-     Jesteś tego pewien?
-     Całkowicie. Znaleziono ich ciała, Panie.
    W sali zapadła cisza. Zgromadzeni w niej mężczyźni czekali na decyzję Morga. Był najwyższy stopniem i przywilejami. Poza tym był kuzynem Króla i cała Rada liczyła się z jego zdaniem.
    Teraz gdy Król Mathias i jego syn nie żyli, Morg i reszta Rady musieli zadecydować kto obejmie tron.
    Kraj potrzebował władcy.
-     Król nie pozostawił potomka, nie miał też żony, która mogłaby chociaż tymczasowo objąć rządy. Sądzę więc, że najrozsądniej będzie, gdy na tronie zasiądzie ktoś z Rady.
    Wśród zgromadzonych rozległy się ciche szepty.
    Morg wstał ze swojego miejsca i zaczął przechadzać się po sali obrad.
-     Ktoś, kto znał politykę Króla i kto będzie ją kontynuował. Ktoś kto ma silną rękę i wie jak zapanować nad ludem w tych ciężkich wojennych czasach. Ktoś taki jak ... Przewodniczący Rady.
    Morg stanął przy oknie, wpatrując się w widok za nim.
    Słońce dotknęło właśnie linii horyzontu i zaczęło zachodzić. Zmieniało kolor z ciemno-żółtego na pomarańczowy, żeby w końcu zapłonąć czerwienią.
-     Czyli ja. - dokończył po chwili Morg, gdy wszystkie szepty ustały.
    Odwrócił się do zebranych. Nawet gdyby zobaczył w ich oczach protest, mógł być pewien, że nikt nie śmie wyrazić go mową.
    Przez lata obserwował Króla, ucząc się od niego. Teraz w końcu przydało mu się to.
-     Milczenie oznacza zgodę, prawda?
    Każdy wiedział, że było to pytanie retoryczne, nikt więc nie odpowiedział.
-     Panowie, proszę zacząć przygotowania. Tron obejmie nowa dynastia. - powiedział Morg, znowu odwracając się do okna. - I będzie potężniejsza niż którakolwiek przedtem. - dodał cicho, uśmiechając się.


    Zamek Drakemor zawsze otoczony był mgłą tajemnicy. Nikt nie pamiętał kiedy i kto go zbudował, ale wszyscy wiedzieli, że jego właścicielem był Król Mathias. Wiedziano też, że Król nigdy tam nie mieszkał. Zresztą nikt się temu nie dziwił.
    Zamek był ogromny i mroczny.
    Stał na wzgórzu ponad biednym miastem i równie biednymi wsiami. Ludzie bali się go, choć nikt na dobrą sprawę nie wiedział dlaczego. Nieliczna służba utrzymywała go w porządku na rozkaz Króla, choć jego doradcy radzili mu, żeby się go pozbył. Coś jednak kazało mu tego nie robić.
    Dopiero po latach dostrzegł jego zalety.
    Pewnego deszczowego wieczora, kiedy rozszalała się potężna burza, w komnatach zamku zapaliły się światła. Był to znak, że zamek został zasiedlony.
    Od tamtej pory służba zamkowa prawie wcale nie wychodziła poza wysokie mury, a gdy już to zrobiła nie rozmawiała z nikim.
    To jeszcze bardziej pogłębiło strach w okolicznych wioskach, tym bardziej, że czasami na tarasach zamkowych widywano szarą kobiecą postać.
    Po paru latach ludzie przyzwyczaili się do tego widoku, choć nadal bali się zbliżać do zamku.


    Sługa wszedł cicho, lecz usłyszała go. Stanął przy drzwiach, czekając na znak, że może wejść dalej.
    Postać w szkarłatnej sukni stała w blasku słońca przy oknie odwrócona tyłem do posłańca.
-     Mów, Karim. - usłyszał w końcu swoje imię.
    Postać nawet nie drgnęła, ale wiedział, że teraz może podejść bliżej.
    Podszedł więc najciszej jak mógł i stanął jakieś dwa metry od niej.
-     Otrzymaliśmy właśnie wiadomość ze stolicy. Król Mathias zginął w bitwie.
-     Kto zasiądzie na tronie? Jego syn?
-     Nie, Pani. Obaj zginęli.
-     A więc kto?
-     Podobno Morg chce założyć nową dynastię.
    Kiedy sługa wymówił to imię, postać lekko poruszyła się. Suknia zaszeleściła cicho. Po chwili postać odwróciła się gwałtownie.
    Choć sługa widział jej oblicze wielokrotnie, drgnął nerwowo.
    Twarz młodej kobiety była gładka i piękna jak zawsze. Ale jej oczy wyrażały coś, czego bali się wszyscy w tym zamku. Słudze nic nie groziło, ale mimo to wolał nie ryzykować. W momencie kiedy ich spojrzenia spotkały się, spuścił głowę w poddańczym geście.
-     Stara dynastia jeszcze nie wygasła. - powiedziała. - Czas odwiedzić stolicę. Wyruszamy jutro rano. - dodała, mijając go.
Po chwili ten ostatni odwrócił się i zapytał:
-     Czy wysłać wiadomość?
-     Nie. - powiedziała kobieta, nie odwracając się nawet. - Niech to będzie niespodzianka.


    Sala tronowa wypełniona była po brzegi. Dostojnicy z kraju oraz z innych królestw i republik, wojskowi i duchowni, dwór i zwykli poddani. Wszyscy oni mieli być świadkami koronacji Morga.
    To była tylko formalność, ale nowy władca chciał, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Jego poplecznicy postarali się o widowiskowość tego zdarzenia.
    W zamku jak i w całej stolicy, miało rozpocząć się święto. Wieczorem niebo rozjaśnić miał pokaz sztucznych ogni. Wszystko zgodnie z tradycją, a jednak ...
    Gdzieniegdzie słychać było szepty niezadowolenia. Król Mathias był srogim władcą, który wciągnął swój kraj w wojnę, ale Morg był sto razy gorszy od niego.
    Mówiono, że to właśnie on spowodował wygnanie pierwszej żony Króla i że to on ponownie go ożenił. Krążyły też pogłoski, że to Morg zamordował Króla i jego syna, następcę tronu.
    Ale wśród tych wszystkich plotek pojawiła się też ta, która mówiła, że Morg nigdy nie zasiądzie na tronie, bowiem jest ktoś, kto ma większe do niego prawa.
    Mówiono jednak o tym tak cicho, że nie doszło to do dworu, a tym samym do Morga. Ten ostatni przygotowywał się do koronacji.
    Nadszedł w końcu jego wielki dzień. Dzień, na który zapracował.
    W końcu, gdy wszystko było już gotowe, stanął przed drzwiami do sali tronowej ...


    Mimo pory roku wieczór robił się zimny i wietrzny. Nad miasto nadciągały kłębiaste ciemne chmury.
    To się zdarzało, ale mimo wszystko ludzie zgromadzeni na dziedzińcu zamkowym czuli się nieswojo. Zapalono światła, ale nie zmieniło to nastroju.
    W pewnej chwili tłum zaczął się rozstępować.
    Na dziedziniec wkroczył orszak. Wszyscy ubrani byli na czarno. Nagle zrobiło się tak cicho, że wiejący wiatr wydawał się dudnić niczym potężne bębny.


    Ceremonia była długa, ale Morg postanowił się poświęcić. Tradycja, to tradycja. Nie widział powodu, aby ją zmieniać. Planował zmienić wiele innych rzeczy, ale to jedno mogło pozostać nietknięte.
    Stał przed najwyższym kapłanem, wysłuchując jego słów. W całej sali panowała cisza, przerywana jedynie wyciem wiatru i odgłosami zbliżającej się burzy.
    To było przynajmniej jakieś urozmaicenie.
    Dopiero kiedy piorun uderzył bardzo blisko, spojrzał w kierunku okna.
    Jego podświadomość próbowała podpowiedzieć mu coś, ale on nie mógł sobie przypomnieć co.
    Na korytarzu słychać było coraz wyraźniej kroki wielu ludzi.
    Tam nic nie powinno się dziać, a jednak ...
    Teraz już wszyscy słyszeli kroki. Morg wstał i odwrócił się w kierunku ogromnych drzwi. Reszta zebranych spoglądała ukradkiem to na drzwi to na Morga.
    Światła lekko przygasły i w tym samym momencie błyskawica rozjaśniła niebo. Drzwi nagle otworzyły się z hukiem i do sali weszli uzbrojeni ludzie. Utworzyli szpaler prawie do samego tronu.
    Teraz już wszyscy patrzyli zdziwieni i przerażeni na uzbrojonych ludzi i na otwarte drzwi.
    Światła zaczęły się powoli zapalać, gdy usłyszeli znowu kroki. To były kroki jednego człowieka, ale dudniły jak gdyby po korytarzu szło parę osób.
    I nagle Morg przypomniał sobie. To nie było możliwe, a jednak ...
    Wszystko wyglądało tak jakby działo się w zwolnionym tempie. Nawet błyskawice i grzmoty jakby zwolniły tempo, choć efekt był nawet bardziej niesamowity.
    Kroki zbliżały się. Słychać je było coraz wyraźniej.
    Były tuż, tuż ...
    I nagle do sali weszła ubrana w czarną długą pelerynę postać. Przekroczyła próg i zatrzymała się po paru krokach. Uzbrojeni ludzie wyprostowali się jakby na komendę.
-     To niemożliwe ... - szepnął Morg.
    Postać, ubraną w czarną rękawiczkę dłonią, zsunęła z głowy kaptur, zasłaniający szczelnie jej twarz.
    Oczom wszystkich ukazała się piękna lecz wyrazista kobieca twarz, otoczona prostymi czarnymi jak noc włosami. Jej oczy były równie czarne, a usta wykrzywione były w ironicznym uśmiechu.
-     Witaj Morg. - powiedziała.
-     To niemożliwe ... - powtórzył Morg, podchodząc parę kroków do kobiety.
    Jednak drogę zagrodzili mu dwaj uzbrojeni ludzie.
    Stanął jak wryty.
-     Zaskoczony? - zapytała kobieta, podchodząc powoli do niego.
    Nie dała żadnego znaku, nawet najmniejszego gestu, a jednak stojący tyłem do niej żołnierze powrócili na swoje miejsca.
-     Nie sądziłeś chyba, że ci na to pozwolę. - powiedziała, mijając Morga.
    Ten patrzył na nią wciąż zaskoczony. Nie mógł uwierzyć w to co się stało.
    Kobieta stanęła obok tronu stojącego na podwyższeniu.
-     Wszyscy wiemy po co się tu zebraliśmy. - powiedziała do zgromadzonych. - Nie wszyscy jednak wiedzą, kto powinien zasiąść na tronie. Tym, którzy jeszcze o tym nie wiedzą, oświadczam, że dynastia Króla Mathiasa nie wygasła, choć on sam i jego syn ... no cóż, już wygaśli. - dodała z lekką ironią.
    Po raz pierwszy od chwili jej pojawienia się, wśród tłumu rozległy się szepty. Ucichły jednak, gdy kobieta przestała się uśmiechać.
-     Jestem Sharina, pierworodna córka Króla Mathiasa i jedyna pretendentka do tronu.
    Szepty znowu rozległy się w sali. W jednej chwili odżyły legendy krążące po kraju od prawie dwudziestu lat.
    Tym razem Sharina nie przerwała szeptów. Usiadła na tronie i powoli zaczęła zdejmować rękawiczki.
    Przyglądała się tłumowi z rozbawieniem. Tak, wejście miała niezłe. Prawdę mówiąc lepsze, niż oczekiwała.


    Noc nadeszła równie nagle, jak nagle umilkła burza. Wiatr uspokoił się na tyle, że można było wyjść bez obaw na zewnątrz. Nieliczne chmury przesuwały się leniwie po niebie, zasłaniając co jakiś czas księżyc.
    Sharina stała przy jednym z okien w pustej sali tronowej.
    Rozmyślała nad przyszłością. Stała się władczynią ogromnego kraju. Przygotowywała się do tego odkąd tylko pamiętała. Już jako dziecko przysięgła sobie, że wróci kiedyś na dwór. I to nie jako więzień, ale jako zwycięzca.
    A jednak w głębi duszy czuła smutek. Wolałaby być teraz w zamku Drakemor. To był jej dom, znała otaczających ją ludzi. Nie obawiała się niczego, ale mimo to ...
    Ruszyła w kierunku drzwi. Zrobiła nieznaczny ruch dłonią i drzwi otworzyły się z cichym szelestem.
    Korytarze o tej porze były puste. Żaden dźwięk nie zakłócił panującej wszędzie ciszy. Nawet jej kroki były znacznie cichsze. Jej peleryna powiewała bezgłośnie przy każdym ruchu. Wyglądała jak zjawa przemierzająca puste korytarze zamku.
    Tak właśnie wyglądała jej matka, gdy mąż wygnał ją ze swojego domu. Tak samo bezszelestnie przemierzała puste korytarze zamku Drakemor ...     Nikt nigdzie nie mógł jej znaleźć. Wszyscy jednak czuli jej obecność. Tylko Karim nie poddawał się zbiorowej panice. Wiedział, że wcześniej czy później Sharina pojawi się. I tak też się stało. Gdy tylko weszła do sali obrad Rady, rozmowy ucichły. Karim stał przy fotelu Przewodniczącego Rady. Skłonił się lekko, gdy podeszła do niego.
    Znowu ubrana była na czarno i mimo, iż była raczej drobną kobietą, stwarzało to wrażanie potęgi i groźby.
-     Szanowni panowie. - zaczęła, siadając w fotelu. - Jak wiecie, zgodnie z prawem tego kraju, objęłam tron po moim zmarłym ojcu. Proszę, aby każdy z panów przygotował na wieczór obszerny i szczegółowy raport dotyczący spraw państwa. Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, chcę zaznajomić się ze stanem tego co pozostawił Król Mathias.
    W sali rozległy się ciche szepty.
-     Czekam więc do wieczora. Raporty proszę przekazać Karimowi. - Sharina wskazała stojącego obok Karima. - To byłoby wszystko, panowie.
    Mężczyźni wstali, kłaniając się jej lekko.
    Gdy sala opustoszała, wskazała Karimowi miejsce obok siebie. Mężczyzna usiadł.
-     Gdzie jest Morg? - zapytała, nie patrząc na Karima.
-     Pod strażą w przygotowanej dla niego celi.
-     Doskonale. Znajdź i sprowadź do mnie Armena.
-     Tak jest.
-     Jak wygląda sytuacja w zamku?
-     Wszyscy są jeszcze w szoku, ale odnoszę wrażenie, że odczuwają ulgę. Morg nie cieszył się zbytnią sympatią.
    Sharina uśmiechnęła się lekko.
    Nie powiedziała ani słowa, lecz po chwili Karim wstał, ukłonił się i wyszedł z sali.
-     Głupi ludzie. - powiedziała.


    Obudził go szelest. To nie był powiew wiatru. Nie słyszał też, aby drzwi otwierały się. Wstał z łóżka, rozglądając się dookoła.
    Gdyby tylko miał broń ...
    Ale nie miał jej. Był w tej chwili bezbronny.
    Wolnym krokiem przemierzał pokój, zaglądając w różne zakamarki.
-     Szukasz czegoś? - usłyszał nagle.
    Odwrócił się gwałtownie. Parę metrów przed nim stała Sharina.
-     Jak tu weszłaś? - zapytał.
-     Okno było otwarte. - odparła.
    Okno rzeczywiście było otwarte. Ale przecież ... znajdowało się na wysokości co najmniej 70-ciu metrów.
-     A więc to prawda, jesteś Covell. - powiedział.
-     Tak, jestem Covell. - potwierdziła.
-     Jakim cudem? To była przecież legenda. Nie ma potwierdzenia, że oni kiedykolwiek istnieli.
-     A jednak. Moce wszystkich światów wybrały właśnie mnie. Nie wiem dlaczego, może tylko po to, aby ukarać prześladowców mojej matki i moich.
-     Nigdy nie sądziłem, że przepowiednia się spełni.
-     Więc dlaczego poradziłeś Mathiasowi, aby wygnał nas? Dlaczego wpoiłeś w niego strach przede mną?
    Morg nie odpowiedział.
    Sharina spojrzała na niego swoimi przenikliwymi oczami.
-     Nie wierzę ... - powiedziała cicho. - Od samego początku spiskowałeś przeciw mojej matce. Miała większy wpływ na Mathiasa niż sądziłeś. Ty draniu!
    Nagle bezszelestnie podeszła do niego. Morg cofnął się, ale upadł na łóżko. Sharina była już przy nim. Jej dłoń spoczęła na jego gardle, uciskając je silnie. Morg był tak sparaliżowany, że nawet się nie bronił. Sharina pochyliła się nad nim. Patrzyła mu prosto w oczy. A on widział w nich wszystkie swoje lęki. Chciał zamknąć oczy, ale coś mu nie pozwalało.
-     Zapłacisz mi za to! - szepnęła.
    Jej głos był zmieniony, oczy płonęły gniewem, twarz pokryły półcienie, a zęby ... Miał wrażenie, że pochyla się nad nim dziki zwierz.


    Raporty mówiły jasno tylko o jednym: o wojnie. Przez nią kraj był wyniszczony, ubogi i słaby. Jedyną pociechą było to, że przeciwnicy byli w takim samym stanie.
    Do gabinetu wszedł Karim.
-     Dzień dobry, Wasza Wysokość. - powiedział, kłaniając się lekko.
    Sharina spojrzała na niego.
-     Wasza Wysokość? - zapytała. - Tak, w końcu jestem teraz Królową.
-     To prawda.
-     A jednak brzmi to trochę dziwnie.
    Pamiętała, że tak właśnie zwracano się do jej matki. Aż do końca ...
    Dosyć wspomnień! To już przeszłość.
-     Odnalazłeś Armena?
-     W pewnym sensie.
-     To znaczy?
-     Jest tu człowiek, który twierdzi, że przychodzi z wiadomością od Armena.
-     Kto to taki?
-     Tyres Bakur.
    Pierwszy raz słyszała to nazwisko. Armen nigdy o nim nie wspominał.
-     Sprawdź to. Co jeszcze?
-     Dziś rano strażnicy znaleźli ciało Morga.
    Sharina spojrzała na Karima. Nie wydawała się jednak zdziwiona tym co powiedział.
-     Jak to się stało?
-     Jeszcze nie wiemy, ale lekarz podejrzewa zawał serca.
-     Dziwne, taki silny mężczyzna. - powiedziała z nutką ironii w głosie. - Widzisz do czego mogą doprowadzić wyrzuty sumienia? To smutne, bardzo smutne.
    Karim nie odpowiedział.
    Oboje wiedzieli co było przyczyną śmierci Morga. Takie rzeczy już dawno przestały go przerażać.
    A Morg ... no cóż, niewątpliwie zasłużył na swój los.
    Jeszcze tego samego dnia odbył się skromny pogrzeb. Jednak wieść o śmierci Morga już dawno opuściła mury zamku.


    Minął prawie cały dzień, zanim został przyjęty przez Królową.
    Spodziewał się tego. Sprawdzała go. Armen uprzedził go.
    W końcu jednak strażnicy otworzyli przed nim drzwi sali tronowej.
    Kiedy znowu zamknęły się za nim, stwierdził, że jest sam w tej ogromnej i bardzo zaciemnionej sali. Czuł jednak czyjąś obecność. Wiedział, że to ona, ale nie mógł jej dostrzec. Dopiero po chwili z głębokiego półcienia wyszła drobna, ciemna postać. Nie był przygotowany na to co zobaczył. Pomimo przygnębiającego czarnego i typowo męskiego ubioru, była ... piękna.
Jasna, lecz nie blada cera, wyraziste lecz jakże piękne rysy, czarne jak noc oczy, długie rzęsy i lśniące czernią włosy.
    Nigdy w życiu nie widział kobiety równie pięknej.
    Gdyby mógł, patrzyłby na nią w nieskończoność.
    Jednak w pewnej chwili zobaczył w jej oczach błysk, który wyrwał go z zamyślenia. Kobieta uśmiechnęła się lekko, jakby znając jego myśli.
-     Tyres Bakur. A więc to ty. - odezwała się pierwsza.
-     Tak, Wasza Wysokość.
-     Podobno masz dla mnie wiadomość od Armena.
-     Tak, Pani. Witam cię w jego imieniu w domu twego ojca i przekazuję pozdrowienia.
-     Skończ z tymi bzdurami. Powiedz mi lepiej dlaczego Armen nie przybył tu osobiście.
-     Jest zbyt stary i schorowany, aby odbywać tak długie podróże.
-     Nie wspominał mi nigdy o tym, że jest chory.
-     To stary człowiek.
-     Nie wspominał mi też o tobie.
    Sharina minęła go wolnym krokiem. Tyres Bakur odwrócił się dopiero po chwili.
-     Uważał, że tak będzie bezpieczniej.
-     Dla kogo?
-     Dla mnie. Gdyby któraś z wiadomości została przechwycona, byłbym poza podejrzeniami i mógłbym dalej kontynuować to co rozpoczął Armen.
-     Ale żeby nigdy mi o tobie nie wspomnieć?
    Młody mężczyzna rozpiął górną część kurtki i koszuli, zdejmują coś z szyi. Potem podszedł do Shariny i wręczył jej medalion. Trzymała go w dłoni, patrząc na niego. Ten medalion był herbem rodu jej matki. Był tylko jeden taki i do tej pory znajdował się w posiadaniu Armena. Dawno temu, przed laty, była świadkiem krótkiego spotkania Armena z jej matką. To wtedy otrzymał go od niej.
    Spojrzała na Bakura. Mówił prawdę.
-     Bakur, to bardzo stare nazwisko. - powiedziała. - Ale niespotykane.
-     Mój ród wygasa. Poza tym mój prapradziad został pozbawiony wszelkich dóbr.
-     Za co?
-     Przeciwstawił się twojemu prapradziadowi.
    Wszystko się zgadało. To właśnie Karim znalazł w Wielkiej Bibliotece. Reszta danych sprzed tego wydarzenia i po nim została zniszczona, jakby ktoś chciał w ogóle wymazać z pamięci ludzi ród Tyresa.
-     Jak się czuje Armen?
-     Jest bardzo chory. Chciał abym był jego przedstawicielem. Prosił też, abyś odwiedziła go, jeśli byłoby to możliwe.
-     Zrobię to.
-     Czy zacząć przygotowania do podróży?
-     Nie, to nie jest konieczne. Jakie jeszcze masz wiadomości?
-     Tylko list.
    Mężczyzna wyjął z wewnętrznej kieszeni list i podał go Królowej.
    Wzięła go do ręki, po czym powiedziała:
-     Karim wskaże ci twój pokój.
    W tej samej chwili do sali wszedł Karim.
    To oznaczało koniec spotkania.
-    Czy zobaczymy się jeszcze? - zapytał Tyres, zdziwiony nieco tym, że zadał takie pytanie.
-    Na pewno. - odparła Sharina.


    Kiedy skończyła czytać list od Armena, zgniotła go w dłoni. Jej twarz zastygła w gniewnym grymasie. Mogła się tego spodziewać, a jednak ...
    Wezwała Karima.
    Mimo późnej pory, pojawił się w jej pokoju chwilę potem. Bez słowa wręczyła mu notes.
-     To są polecenia dla Rady, przekaż im to jutro rano.
-     Co mam powiedzieć jeśli zapytają ...
-     Nic. - przerwała mu. - Nie muszą o wszystkim wiedzieć.
-     Tak jest, Wasza Wysokość.
-     Miej oko na młodego Bakura. - dodała. - Spróbuję dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
-     Czy to znaczy, że Wasza Wysokość udaje się w podróż?
-     Tak, ale wrócę zanim ktokolwiek zauważy moją nieobecność. To wszystko, możesz odejść.
    Karim skłonił się lekko.


    Mimo wszelkich udogodnień dotarcie do prywatnych pokoi trwało długo. Ale był już starym człowiekiem. Nikt nie miał więc do niego pretensji, że ciągle spóźnia się. Kiedy znalazł się przed drzwiami swojego gabinetu, przystanął na chwilę. Był zmęczony. Podszedł bliżej do drzwi i te otworzyły się przed nim z lekkim sykiem. Jeszcze jedno udogodnienie dla starego człowieka.
Gabinet był zaciemniony. Nie lubił ostrego światła.
    Podszedł powoli do swojego starego biurka. Miał właśnie usiąść w ogromnym fotelu, gdy usłyszał znajomy głos:
-     Jak twoje zdrowie, Armen?
    W tym samym momencie z półmroku pokoju wyszła Sharina.
    Spodziewał się jej.
    Uśmiechnął się na widok dziewczyny.
-     Już nie takie jak dawniej. - odparł, siadając ciężko w fotelu. - Przepraszam, że czekałaś tak długo, ale jak widzisz, nie jestem już taki szybki.
-    Wiedziałeś, że tu jestem? - zapytała, siadając w przeciwległym fotelu. - Co tym razem było nie tak?
-     Nie powiedziałem, że coś było nie tak. Przez tyle lat nauczyłem się wielu rzeczy. Między innymi tego jak rozpoznawać twoje przybycie.
-     Tobie jednemu to się udaje.
-     Spodziewałem się ciebie. Nie sądziłem jednak, że przybędziesz tak szybko. Co cię więc sprowadza?
    Sharina nie od razu odpowiedziała. Armen zaś nie przerywał ciszy.
-     Dlaczego oczekujesz ode mnie, że zakończę wojnę? - zapytała bez ogródek.
-     Bo jesteś jedyną osobą, która może to zrobić. - odparł Armen spokojnie.
-     Dlaczego miałabym to zrobić?
-     Przecież to twój kraj, twój lud.
-     Kraj, który zadał mi ból i lud, który odtrącił mnie i moją matkę. I ja mam ich ratować?
-     Jesteś teraz Królową. Powinnaś ...
-     Od lat marzyłam o tym! - przerwała mu, wstając z miejsca.
    Zaczęła chodzić powoli i cicho po gabinecie.
-     Marzyłam o powrocie, o władzy, o potędze. To ostatnie osiągnęłam dawno temu. Teraz mam resztę.
-     I co chcesz z tym zrobić? Zniszczyć? Przez wszystkie te lata marzyłaś o zemście. Myślałem, że udało mi się ...
-     To silne uczucie. Jedyne jakie znam. Dzięki mojemu krajowi, mojemu ludowi. Nie widzę więc powodu, aby teraz ...
-     I co? Zabijesz wszystkich tych, którzy przyczynili się do twojego bólu? A może też tych, którzy nie wstawili się za tobą?
    Spojrzała na niego.
-     Nie, to byłoby zbyt łatwe. Będę patrzyła jak wyniszczają się nawzajem, jak rujnują się, jak cierpią i nienawidzą. Chcę, żeby czuli to co ja.
-     Ale dlaczego? Twoja matka nie chciałaby tego.
-     Skąd ty to możesz wiedzieć?! - niemal krzyknęła.
    Zamilkła na chwilę.
    Podeszła do okna. Stała przy nim, wspierając się o ścianę.
    Armen widział tylko zarys jej sylwetki, ale był pewien, że jej oczy lśnią nienawiścią.
-     Widywałeś moją matkę rzadko, potajemnie i na krótko. Ale to ja widziałam jak płacze, jak snuje się zimnymi pustymi korytarzami. Nie mów mi więc, że znałeś ją. Nikt jej nie znał lepiej ode mnie.
    Zapadła cisza.
-     Czy powiedziała ci, że nienawidzi twojego ojca, tego kraju i ludzi? - zapytał cicho.
    Sharina nie odpowiedziała.
    Stała nieruchomo, wpatrując się w ponury pejzaż za oknem.
-     To mój kraj. Zrobię z nim co będę chciała. - powiedziała cicho lecz wyraźnie.
-     Więc i mnie będziesz musiała ukarać. - usłyszała głos starca.
    Spojrzała na niego.
-     Byłeś mi przyjacielem przez całe życie. Nie mogłabym ...
-     Nie chcę żyć w spokoju i dostatku wśród bólu, rozpaczy i nędzy tego ludu! - powiedział ostro. - Wielu z nich nie jest gorszych ode mnie.
    Nie rozumiała go. Przez całe życie nienawiść była jedynym towarzyszącym jej uczuciem. Nie potrafiła więc pojąć, co kieruje Armenem.
-     Jeśli chcesz zrobić to o czym myślisz, odejdź z mego domu.
    Sharina wyprostowała się.
-     Skoro tak ... - zaczęła. - Odeślę ci młodego Bakura.
-     Wolałbym, żeby został przy tobie. - odparł sucho. - Jest młody, ale może z powodzeniem zająć moje miejsce.
-     Skąd wiesz, że pozwolę mu na to?
-     Zrobisz co zechcesz. W końcu to twój kraj i twój lud.
-     Właśnie. - powiedziała cicho, kierując się w stronę drzwi.
-     Gdybyś zmienił zdanie, będę czekała w stolicy. - dodała.
-     Takie podróże są już nie dla mnie. Jestem zbyt stary i chory. Na szczęście mój czas dobiega końca.
-     ???
-     Może jeśli będę miał szczęście nie zobaczę tego co chcesz zrobić. - wyjaśnił Armen.


    Słońce powoli budziło świat. Promienie leniwie gładziły mury starego zamku. Korytarze niespiesznie zapełniały się ludźmi. Życie budziło się, aby rozpocząć kolejny dzień. W ogromnej Bibliotece robiło się coraz jaśniej. Przez wysoko umieszczone okna wpadały ciepłe promienie słoneczne.
    Sharina siedziała przy starym zdobionym stole, na którym oparła stopy.
    Od paru godzin rozmyślała nad tym co powiedział jej Armen. Próbowała też przypomnieć sobie swoją matkę. Taką smutną i zamyśloną ...
    To prawda. Nigdy nie słyszała, żeby skarżyła się na swój los. Nigdy nie uczyła swojej córki nienawiści. Wręcz przeciwnie.
Ale pamiętała też jej łzy. Płakała wtedy, kiedy była sama. Tak przynajmniej sądziła. Może gdyby wiedziała, że jej córka widzi ją ...
Promienie słońca dotknęły delikatnie jej twarzy. To jakby wyrwało ją z zadumy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że właśnie rozpoczął się nowy dzień.
    Westchnęła cicho i wstała. Powoli podeszła do ogromnych drzwi. Otworzyła je bez trudu, choć wyglądały na bardzo ciężkie.
W tej części zamku życie budziło się znacznie wolniej. Niemniej usłyszała w oddali kroki kilku osób. Byli to pracownicy biblioteki. Wkrótce zobaczyła ich. Trzech starców i dwóch młodych pomocników.
    Kiedy dochodziła do nich przystanęli i ukłonili się nisko. Ona również ukłoniła im się lekko. W oczach jednego z młodych mężczyzn zobaczyła strach.
    Strach przed nowym, nieznanym, potężnym i groźnym.
    Przed przyszłością ...


    Raporty członków Rady były odzwierciedleniem wojny, która opanowała prawie połowę kraju. Ale słowa zawarte w nich były tylko znakami graficznymi. Czytając je była zamyślona. Jej myśli krążyły daleko.
    Przerwała w końcu czytanie i odsunęła od siebie raport.
    Z zamyślenia wyrwało ją znajome uczucie. Ktoś stał za drzwiami wahając się czy wejść. Nie był to Karim, ani inna znana jej osoba. Po chwili jednak odgadła kto to był. To musiał być Bakur. On jeden nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tym zamku obowiązują pewne reguły. Wielu takich jak on przypłacili to zdrowiem, a czasem nawet życiem.


    Armen dał mu trudne zadanie. Wiedział to od momentu, kiedy zobaczył w jej oczach błysk. Nie mógł pojąć jak tak piękna kobieta może być tak bezwzględna. Wiele słyszał o jej metodzie rządzenia małym królestwem jakim był zamek Drakemor.
Na początku wydawało mu się, że to wymysł przestraszonych ludzi, którzy od zawsze łączyli zamek Drakemor ze złym omenem. Później jednak przekonał się, że wiele z opowieści prostego ludu jest prawdziwych. Armen ubolewał nad tym. Próbował wychowywać Sharinę po śmierci jej matki, ale jego trudy były daremne. Co prawda księżniczka liczyła się z jego opinią i ograniczała swoje poczynania, jednak nigdy nie objął nad nią pełnej kontroli. Sharina pochodziła podobno ze starożytnego rodu Covell'ów. Ludzie opowiadali o nich legendy. Krążące opowieści wzbudzały jeszcze większy strach. Nigdy jednak nie potwierdzono tego pochodzenia.
    A jednak było w tej kobiecie coś, co powinno go ostrzec przed nią. Chyba jednak to samo fascynowało go. I oto teraz on, zwykły człowiek, miał przebłagać ją, aby ratowała swój kraj.
    Jak tego dokonać? Tyres myślał o tym całą noc. I tak naprawdę nie miał żadnej koncepcji.
    Z zamyślenia wyrwał go cichy syk. To drzwi otwierały się powoli. Czekał przez chwilę myśląc, że ktoś wyjdzie z sali.
    Ale tak się nie stało. Usłyszał tylko słowa:
-     Wejdziesz, czy masz zamiar spędzić tam resztę dnia?
    To mógł być głos tylko jednej osoby.
    Wszedł do sali, a drzwi zamknęły się za nim powoli.
    Królowa siedziała przy okrągłym stole, na którym leżały niedbale rozłożone papiery. Zaskoczyło go jednak otoczenie, w którym się znalazł. Sala była jasno oświetlona promieniami słonecznymi, które wpadały do niej zarówno przez duże okna na dwóch ścianach, jak i przez szklany dach.
    Do tej pory widywał ją wyłącznie w bardzo zacienionych pomieszczeniach.
    Sama Sharina również wyglądała inaczej. Ubrana w jasną kremową długą suknię, zdawała się być inną osobą. Jej twarz była piękna, lecz dojrzał na niej cienie zmęczenia. Oczy, choć nadal groźne, pozbawione były złowieszczego błysku. Jego miejsce zajęła zaduma, a może nawet smutek.
    Tyres patrzył na nią zauroczony jakby zapomniał po co tu przyszedł.
    W końcu to ona odezwała się pierwsza:
-     Nie wiem kim jesteś, ani dlaczego Armenowi zależy na tym, abyś tu został, ale wiedz, że w tym zamku obowiązują pewne reguły. To że dostałeś się tu niepostrzeżenie było przypadkiem, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, lecz ewidentnym błędem straży pałacowej.
    Mimo wszystko ton jej głosu nie zmienił się.
-     Wybacz, Wasza Wysokość. Wiem, że powinienem ...
-     Pierwszy i ostatni raz pozwolę na to. - przerwała mu. - A teraz mów, po co tu przyszedłeś?
    Sharina wzięła do ręki jakiś papier i zaczęła go przeglądać.
-     Prawdę mówiąc nie bardzo wiem od czego zacząć. - powiedział.
-     Może w takim razie ja zacznę. - powiedziała, przerywając czytanie. - Po co tu jesteś?
-     Armen sądził, że będę pomocny.
-     W czym?
-     Jestem dobrym strategiem i niezłym mediatorem.
-     Mediatorem? - zdziwiła się. - Kto ci powiedział, że potrzebuję mediatora?
-     Mimo najlepszych chęci, wojny nie da się zakończyć tak po prostu. - wyjaśnił Tyres.
    Odłożyła papier i przymknęła oczy. Armen był upartym starcem. Ryzykował przy tym życie tego człowieka.
-     Czy ty też uważasz, że powinnam zakończyć wojnę? - zapytała w końcu.
    Bakur wyczuł jednak w jej głosie coś, co kazało mu mieć się na baczności.
-     Mam taką nadzieję. - powiedział w końcu.
-     Dlaczego? Można przecież wygrać wojnę.
-     Ale jakim kosztem?
-     Jesteś strategiem. Możesz mi w tym pomóc.
-     Wolałbym być mediatorem.
-     Odmówiłbyś? - zapytała.
    Tyres przełknął ślinę.
    Bawiła się jego strachem. Ale musiał brnąć dalej.
-     Gdyby Wasza Wysokość widziała to co ja, zmieniłaby zdanie o wojnie.
-     Wojnę przerywa ten, kto czuje się słaby.
-     Albo ten, kto jest mądry i miłosierny, kto myśli o swoich poddanych.
    Sharina uderzyła pięścią w stół.
    Armen dobrze wychował go. Na swoje podobieństwo.
    Bakur zamilkł, ale chwilę potem znowu się odezwał:
-     Wojna to śmierć, a z niej nikt się nie cieszy.
    Spojrzała na niego, wstając z miejsca. W oczach znowu zobaczył błysk. Patrzyła na niego, przeszywając go swoim spojrzeniem.
-     Jak śmiesz dawać mi rady?!
-     Wybacz, Wasza Wysokość. Sądziłem, że po to tu jestem.
-     W każdej chwili mogę odesłać cię. Poza tym nie upoważniłam cię do niczego. Uważaj więc na swoje słowa, bo to one, a nie wojna mogą być przyczyną twoich kłopotów.
-     Jestem na to przygotowany. - odparł Tyres, prostując się.
    Był odważny. Może to tylko jego głupota, a może ...
    Może Armen nauczył go oddania.
    Odwróciła się od niego. Myśli kłębiły jej się w głowie. Nie licząc Armena nigdy nie spotkała kogoś tak upartego.
-     Odejdź. - powiedziała.
    Ale mimo, że nie patrzyła na niego, wyczuła, że nie drgnął nawet.
    Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
-     Nie słyszałeś? Powiedziałam ...
-     Słyszałem Wasza Wysokość.
-     Więc?
-     Czy mogę mieć tylko jedną prośbę?
-     ???
-     Wyślij do twoich miast i wsi posłańców. Oni powiedzą ci więcej o wojnie niż te raporty. - Tyres wskazał na leżące na stole papiery. - Tylko o to proszę. - dodał, po czym ukłonił się i odszedł.     Kolejne tygodnie pełne były zmian. Wieść o nowej Królowej obiegła wszystkie zakątki. Jednych zdziwiła, innych zmartwiła. Byli też tacy, którym dała nadzieję.
    Sharina dopiero teraz zdała sobie sprawę co wzięła na swoje barki. Prowadzenie wojny przez wyniszczony kraj było niemal niemożliwe. Generałowie wciąż jednak wysyłali swoje oddziały na śmierć.
    Miasta i wsie były biedne i prawie całkowicie uśpione lub wymarłe.
    Tyres Bakur zwracał na to uwagę za każdym razem kiedy tylko widział się z Królową. Ta na początku dawała mu do zrozumienia, że nie chce o tym słyszeć. Parę razy bliska była ukarania go za jego natarczywość. Coś jednak powstrzymywało ją. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że to chyba przez jego oddanie sprawie. Dawno już nie spotkała człowieka takiego jak Bakur. Mimo to ignorowała jego prośby. To, że podziwiała jego upór nie mogło wpłynąć na nią i jej plany.
    Któregoś dnia podczas posiedzenia Rady, do sali obrad wszedł Karim. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, nie przerywając jednak dyskusji.
    Karim podszedł do Shariny i nachylił się nad nią, szepcząc jej coś do ucha. W ręku trzymał małą kartkę papieru. Sharina spojrzała przelotnie na Bakura i skinęła lekko głową.
    Tyres patrzył to na nią to na podchodzącego do niego Karima. Kiedy ten ostatni wręczył mu kartkę i oddalił się, w jego oczach zobaczyła niepokój. Natychmiast przeczytał informację. Musiała być krótka, bo chwilę potem złożył kartkę ponownie.
    To nie była dobra nowina.
    Karim nie powiedział jej o co chodzi, ale patrząc na Tyresa była pewna, że to coś poważnego.
    Posiedzenie zbliżało się do końca. Wkrótce wszyscy wyszli z sali i Sharina została sama. Miała nadzieję, że Bakur powie jej co się stało, ale on wyszedł razem z innymi. Chciała jednak wiedzieć co go tak poruszyło.
    Znalazła go na najwyższym tarasie widokowym. Nad nim było szare zachmurzone niebo, a przed nim równie szara równina. Stał wpatrzony jakiś punkt przed siebie. Patrząc na niego, zdała sobie sprawę, że widzi cierpiącego człowieka. Domyślała się co było tego powodem i sama odczuła żal. Podeszła do niego i stanęła obok. Przez chwilę stali tak w ciszy, lecz w końcu Sharina odezwała się pierwsza:
-     Twoje oblicze jest tak pochmurne jak to niebo.
    Tyres nie zareagował. Otarł ukradkiem samotną łzę i dopiero wtedy powiedział:
-     Przepraszam, że wyszedłem tak szybko. Musiałem pomyśleć chwilę w samotności.
-     Rozumiem. Każdy tego czasami potrzebuje.
-     Armen nie żyje. - powiedział cicho Bakur.
    Właściwie tego się spodziewała, a mimo wszystko nagły skurcz chwycił ją za gardło. Chciała być jednak silna. Nikt nie powinien widzieć jej słabości, ani znać uczucia.
    Kiedy uścisk zelżał, powiedziała:
-     Przykro mi.
-     Muszę wracać do domu. Czekają na mnie z pogrzebem.
-     Rozumiem, jedź.
    Bakur spojrzał na nią. Jak mogła być tak spokojna? Przecież Armen musiał i dla niej wiele znaczyć.
Wiatr przybrał na sile. Rozwiewał ich włosy, przynosząc coraz więcej chmur. Trawy porastające równinę falowały rytmicznie. Najpierw bardzo powoli, potem coraz szybciej.
-     Czy Wasza Wysokość ma zamiar ... - zaczął Tyres.
-     Raczej nie. - odparła. - Nasze stosunki pogorszyły się ostatnio. I to bardzo. Nie sądzę, żeby chciał abym tam była.
    Nie mógł w to uwierzyć. Ale była Królową, nie mógł jej do niczego zmusić. Przyjął więc do wiadomości to co powiedziała.
-     Pójdę przygotować się do podróży, jeśli Wasza Wysokość pozwoli.
-     Oczywiście.
    Ukłonił się jej lekko i odszedł.
    Kiedy była już sama, zamknęła oczy. Lecz spod powiek przecisnęły się łzy. Mimo wszystko kochała go po swojemu i jego śmierć była dla niej bolesną stratą.
    Niebo nad zamkiem było już ciemno granatowe od deszczowych chmur. Deszcz zaczął padać w momencie, kiedy pierwsza z łez spadła z jej policzka. A potem padał jednostajnie, uderzając dużymi ciężkimi kroplami wszystko co napotykał na swojej drodze.     Padał nawet wtedy, gdy Sharina leżała już w łóżku i wspominała czasy spędzone z Armenem.
    Nikt nigdzie nie mógł jej znaleźć. Wszyscy jednak czuli jej obecność. Tylko Karim nie poddawał się zbiorowej panice. Wiedział, że wcześniej czy później Sharina pojawi się. I tak też się stało.


    Bakur wyruszył tuż przed świtem.
    Obserwowała go z okna. Był cichy, a jego oczy wyrażały smutek i pustkę. Nagle przypomniała sobie dzień, w którym zmarła jej matka. Była wtedy jeszcze dzieckiem, ale czuła się, jakby w jednej chwili zawalił się cały świat. Nie uroniła wtedy ani jednej łzy. Pustka ogarnęła ją całkowicie i szczelnie. Nie pamiętała co się działo potem. Aż do pogrzebu. Dopiero wtedy "obudziła się" .
    Płakała przez kilka kolejnych dni, aż zrozumiała, że właśnie teraz musi być silna. Po to, aby wrócić ...


    Od wielu lat nie spała tak źle. Koszmary senne męczyły ją całą noc. Powróciły strach, ból, cierpienie, rozpacz i samotność. Obudziła się nad ranem z krzykiem. Nie chciała dalej spać. W ogóle nie chciała spać. Nigdy więcej ... Czuła się źle, tak jak przed laty, gdy została sama.
    Gdzieś tam daleko jest Tyres Bakur, dla którego Armen był ojcem. Bakur nie był dzieckiem, ale nie oznaczało to, że nie mógł czuć tego co ona. Wtedy nikt nie pocieszał jej. Prócz Armena. Ale jego już nie było.


    Zanim wzeszło słońce, była gotowa do drogi. Stała na najwyższej wieży zamku. Niebo robiło się coraz jaśniejsze. Na wschodzie roztaczał się coraz szerszy krąg ciepła, spychając szarość świtu. Jej peleryna falowała lekko poruszana porannym wietrzykiem. Nagle postać dziewczyny rozsypała się na tysiące drobnych kuleczek, które przez chwilę podskakiwały na twardej ziemi. W chwilę potem zaczęły wirować, aż w końcu powstał z nich piękny ptak o szerokich skrzydłach, długim ogonie, ostrych szponach i mocnym dziobie. Ptak rozpostarł skrzydła, wydając z siebie krótki krzyk, po czym wzbił się w powietrze i poszybował przed siebie.


    Nigdy przedtem nie widział takiego ogromnego ptaka. Gdyby opowiedział o nim innym, nikt by mu nie uwierzył. Zobaczył go w chwili, gdy ptak przygotowywał się do lądowania. Obserwował go z zapartym tchem, schowany w pobliskich krzakach. Łopot jego skrzydeł był głośniejszy niż innych ptaków. Ale przecież on sam był inny niż reszta tych, które widział.
    Ptak wylądował miękko na niewielkiej polance, otoczonej drzewami i krzewami. Przez chwilę stał wyprostowany z rozpostartymi skrzydłami. Był taki piękny i majestatyczny. Gdyby tylko zechciał, uniósłby go w swoich szponach.
    Nagle ptak ... rozsypał się.
    Chłopiec otworzył szeroko oczy i usta, nie wierząc w to co widzi. W trawie było mnóstwo kuleczek, które zaczęły wirować.      Wkrótce powstała z nich ludzka postać w długiej czarnej pelerynie i w kapturze na głowie.
To nie do wiary! Gdyby usłyszał to od kogoś pewnie nigdy nie uwierzyłby mu.
    Postać zdjęła z głowy kaptur i ... spojrzała w jego stronę.
    Chłopiec zamarł z przerażenia.


    Odzyskała swoją postać. Z dala dochodziły przytłumione odgłosy miasta.
    Dziwne. Była u siebie, ale jakoś inaczej się czuła.
    Zdjęła z głowy kaptur, żeby lepiej przyjrzeć się okolicy. Nagle usłyszała cichy szmer. Jakby przyspieszony oddech ... Gdzieś z tych krzaków ...
    Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła nieruchomą, skuloną postać.
    Dziecko. To było dziecko.
    Podeszła do niego bliżej. Wstało z ziemi tak jakby wiedząc, że nie ma sensu ukrywać się, ani uciekać.
To był chłopiec. Rozczochrany, brudny, odziany w łachmany chłopiec. Bał się jej. Prawidłowa reakcja. To co zobaczył ... Żaden człowiek nigdy tego nie widział.
    Dziwnie się czuła wiedząc, że ten mały chłopiec ...
    Patrzyła na niego, nie wiedząc co zrobić. A on czekał na jej reakcję, stojąc przed nią i bardzo się bojąc.
W końcu uśmiechnęła się, wyjmując z kieszeni parę złotych monet. Podeszła bliżej, pochyliła się nieco i wyciągnęła rękę w stronę chłopca. Ten nie zareagował, więc włożyła mu monety w dłoń. Dopiero teraz chłopiec "obudził się".
-     Dziękuję. - powiedział cicho.
    Nie odpowiedziała, ale wciąż uśmiechała się.
    Chłopiec odwrócił się i szybko uciekł.
    I tak nikt mu nie uwierzy.


    Przez tyle lat spędzonych w zamku Drakemor nigdy nie była w położonym za jego murami mieście. Teraz przechadzała się jego ulicami.
    Nie tego się spodziewała. Zresztą ... nie była pewna czego się spodziewać. Szła wolno, rozglądając się dookoła. Bieda i choroby. To widziała. Czuła jednak jeszcze coś: ból. W oczach ludzi widziała strach, zwątpienie i ten przeraźliwy ból. Tak boleć mogły tylko ich dusze. Między domami biegały gromady dzieci. Ani razu nie słyszała jednak ich śmiechu. Były podobne do chłopca, którego spotkała w lesie. Przestraszone i smutne.
    Wyróżniała się wśród mieszkańców miasta, toteż niemal wszyscy patrzeli na nią. Matki przyciągały do siebie swoje dzieci, kiedy przechodziła obok. Tak jakby obawiały się, że obcy przybysz mógłby je skrzywdzić. Mógłby, ale po co?
    W pewnym momencie poczuła na sobie czyjś wzrok. Stanęła i odwróciła się. Tłum za nią pierzchnął na boki. Tylko jedno dziecko wciąż stało w miejscu. Ten sam chłopiec, którego już spotkała. Patrzyła na niego, ciekawa co zrobi. Ale chłopiec uśmiechnął się i podszedł do niej. W wyciągniętej ręce trzymał małe zielone jabłko. Tym razem to ona nie zareagowała. Tak jak ona wcisnęła mu w dłoń monety, tak teraz on wcisnął jej w dłoń, ubraną w czarną rękawiczkę, jabłko. Nie bał się jej. Widziała to dokładnie w jego oczach.
-     Dziękuję. - powiedziała cicho.
    Ale chłopiec odwrócił się i pobiegł przed siebie, zanim Sharina podziękowała. Jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, trzymając w wyciągniętej dłoni zielony owoc.
    Ludzie obserwowali tą scenę ze zdziwieniem, ale i z zaciekawieniem.
    Dziewczyna zacisnęła zęby, chcąc tym samym powstrzymać nagły skurcz w gardle. Odwróciła się gwałtownie i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
    Im szybciej opuści to miasto, tym lepiej.


    Kiedy była już za miastem słońce chyliło się ku horyzontowi. Przed nią wznosiło się łagodne wzgórze. Zatrzymała się, spoglądając ostatni raz na miasto.
    Jej postać rozsypała się na drobne kuleczki. Z wirujących drobinek po chwili powstał czarny jak noc drapieżny kot. Zaryczał cicho, pokazując swoje białe ostre kły, po czym odwrócił się i wbiegł na wzgórze.
    Zatrzymał się dopiero przed niewielkim kurhanem.
    Kot mruczał cicho, gdy nagle zmienił się w człowieka.
    Stała przez chwilę nieruchomo. Wiatr rozwiewał jej włosy i szarpał peleryną. Podeszła w końcu do zarośniętego trawą i dzikimi kwiatami kurhanu. Krzak róży, który posadziła tu wiele lat temu wciąż był piękny i wydawał coraz to nowe kwiaty. Nie zdziczał tak jak działo się to zwykle, kiedy nikt nie pielęgnuje go.
-     Witaj, mamo. - powiedziała cicho.
    Słońce ostatnimi promieniami oświetlało wzgórze, a wraz z nim grób matki Shariny. Szarość wieczornego nieba szybko zastąpiły chmury gnane przez wiatr znad morza. Czasem pomiędzy nimi można było zobaczyć gwiazdy. Sharina dawno nie była tu. Ostatni raz ... Nie była pewna kiedy to było. Nie opuszczała przecież zamku, choć mogła to robić niepostrzeżenie.
    Tak bardzo chciała cofnąć czas, żeby móc porozmawiać ze swoją matką. Brakowało jej wszystkiego co się z nią wiązało. Chciała ją zapytać o tak wiele rzeczy. W głębi duszy wiedziała, że mimo swej siły nie nadaje się na Królową. Nienawiść rosła w niej przez lata, ale to co zobaczyła dzisiaj ...
    Przypomniała sobie swoją rozmowę z Armenem. Chciała, żeby jej lud cierpiał, żeby czuł to co ona. I rzeczywiście cierpieli. Widziała to. A przecież jej ból prowadził ją ku nienawiści. Jeśli i oni zaczną nienawidzić tak jak ona ... Śmierć nigdy nie odejdzie.
Jak mogła tego chcieć? Jak mogła chcieć zabić tego chłopca? Przecież to jeszcze dziecko. W kieszeni ciągle miała zielone jabłko.     Wyjęła je i patrzyła na nie, obracając je w palcach.
    Uśmiechnęła się.
    Będzie ją to kosztowało dużo wysiłku, ale udowodni sobie i innym, że można pokonać nienawiść, że można ją zwalczyć małym zielonym jabłkiem.

Ze względu na wielkość dokumentu , został on podzielony na trzy części .Tu jest część DRUGA , a tu TRZECIA