Olymp


Autor : Thronax
HTML : Argail





W porcie lotniczym na Vorterze wylądował olbrzymi statek międzygalaktyczny Gallileus329. Wyskoczyło z niego kilku mężczyzn w ciemnych okularach i czarnych, skórzanych kombinezonach, a gdy wysunęły się schodki, pojawił się człowiek w długiej, brązowej todze z pokaźnych rozmiarów medalionem na szyi.
Był to wicekról Porbu - odległej planety na końcu galaktyki Isom. To, że przybył na Vortera osobiście, nie wróżyło nic dobrego. Ostatni raz człowiek ten pojawił się tu dziewięć lat temu, kiedy na Porbu wybuchła rewolucja, która potem rozprzestrzeniła się na inne planety i opanowała aż dwie galaktyki, pochłaniając miliardy ofiar.
Na płycie lotniska od razu pojawił się komitet powitalny, czyli senator Setten i jego ludzie.
-Witamy wicekrólu! Jak minęła podróż?
-Dobrze, dziękuję.
-Musi być pan zmęczony. Pozwoliłem sobie zarezerwować apartament w najlepszym hotelu w mieście, będzie pan mógł tam odpocząć.
-Niestety nie mam na to czasu. Muszę jak najszybciej rozmówić się z mistrzem Sakavionem. Będę wdzięczny jeśli mnie do niego zabierzesz.
-Ależ oczywiście, panie. - odwrócił się do swoich ludzi - Jedziemy do Yesley!

***

Stalowe drzwi rozsunęły się i ukazał się w nich mały chłopiec.
-Mistrzu, wicekról Porbu chce się z tobą widzieć.
-Dziękuję, Jasse. Oczekiwałem go, niech wejdzie!
Po chwili drzwi znowu się rozsunęły, ale tym razem stanął w nich ktoś wyższy i grubszy od Jasse.
-Sakavion, kopę lat! I nic się nie zmieniłeś.
-Za to ty mocno się postarzałeś Marronie. - odparł krzepki staruszek z długą brodą, a potem podszedł do gościa i uściskał go serdecznie.
-Jak zapewne się domyślasz, nie przybyłem tu w celach towarzyskich. Muszę prosić cię o pomoc...
Starzec pokiwał głową i przerwał mu:
-Nic się nie zmieniłeś. Interesy zawsze były dla ciebie ważniejsze od przyjaźni. Ale pozwolisz teraz, że wypiję moją ulubioną herbatę z odrobiną alkoholu z Alfina II. Mam nadzieję, że się przyłączysz.
Do pokoju wjechał robot i zaczął parzyć herbatę. Sakavion gestem ręki pokazał Marronowi, żeby usiadł. Robot zaparzył herbatę i podał ją w porcelanowych miseczkach.
Potem mistrz wprowadził wicekróla do cudownych ogrodów Yesley. Gość przez jakiś czas nic nie mówił, urzeczony pięknem i egzotyką roślin w ogrodzie, a kiedy zza drzew wyłonił się ponad stumetrowy wodospad, przystanął.
-Z czasem zapomniałem, jaki jest ogromny. Kiedy na niego patrzę, czuję się tak, jakbym widział go po raz pierwszy.
Gdzieś w dole usłyszeli wesołe okrzyki dzieci i kilku chłopców przebiegło ścieżką wśród kolorowej roślinności u podnóża wzniesienia, na którym się znajdowali.
-Teraz powiedz mi, mój przyjacielu, jakie interesy cię do mnie sprowadzają? - zapytał Sakavion.
-Jak wiesz na Porbu nie mamy żadnych elektrowni. W ogóle nie wytwarzamy energii.
-Wiem o tym. Nie musicie, macie Olymp, który daje wam tyle energii ile potrzebujecie.
-Otóż właśnie chodzi o to, że już nie mamy. Ktoś go ukradł.
Mistrz Sakavion spojrzał na Marrona i powiedział:
-Nigdy nie umiałeś niczego upilnować!
-To nie są żarty! - oburzył się wicekról - Cała moja planeta jest teraz pozbawiona energii, a bez niej zginiemy. Nie działają żadne roboty, ani maszyny, a zapasy żywności szybko się kończą.
-Mogę poprosić naszą królową, aby wysłała żywność na Porbu. Na pewno chętnie się zgodzi, to dobra władczyni, ale przecież nie tego ode mnie oczekujesz, prawda?
-Masz rację. Chcę, abyś zlecił swoim agentom odnalezienie Olympu.
Mistrz uśmiechnął się lekko:
-O jakich agentach mówisz? Ja nie prowadzę agencji, tylko zakon.
-Agenci, zakonnicy - wszystko jedno - wiem, że są najlepszymi wojownikami w Trzech Galaktykach i tylko oni mogą zwrócić mi Olymp.
-Problem jest bardziej złożony niż myślisz. Ten, kto jest w posiadaniu Olympu ma teraz dostęp do nieograniczonego źródła energii. Pomyśl jakie to daje możliwości. Można na przykład w niedługim czasie stworzyć mnóstwo maszyn bojowych lub statków kosmicznych.
-Chcesz powiedzieć, że jeśli nie odzyskamy Olympu może grozić nam wojna.
-Tak i to o dużo większej sile rażenia niż rewolucja sprzed dziewięciu lat.
-Właśnie sobie coś przypomniałem, Sakavionie. Mój wywiad kilka miesięcy temu doniósł mi, że na Semie i Temie, dwóch bliźniaczych planetach poza Federacją Trzech Galaktyk, Thermon gromadzi armię. Nie potraktowałem tego poważnie, bo kto ośmielił by się zaatakować potężną Federację.
-Nie powinieneś lekceważyć Thermona, przyjacielu. To fanatyk, a tacy są najgroźniejsi.
-Myślisz, że on mógł mieć coś wspólnego z kradzieżą Olympu?
-To całkiem prawdopodobne. Znasz Thermona, zawsze miał wygórowane ambicje. Ktoś taki nie boi się ani królowej, ani jej armii. Jest gotowy poświęcić wiele ludzkich istnień, aby osiągnąć cel.
-Czy możesz mi pomóc? - Marron złożył ręce jak do modlitwy - Sakavionie, błagam cię o pomoc!
-Otrzymasz ją, przyjacielu. Poślę na Sema i Tema moich dwóch najlepszych - jak to nazwałeś?...
-Agentów?
-Właśnie... agentów!
Za nimi pojawił się zakonnik wywodzący się zapewne z jednej z ras Gerfii. Jego skóra była koloru ciemnoniebieskiego, a długie włosy, zaczesane do tyłu miały barwę mlecznobiałą. Ukłonił się mistrzowi i już chciał skręcić w jedną z bocznych ścieżek, kiedy Sakavion zatrzymał go.
-Reeii? Czy wysłannicy z księżyca D12 i z Erbo już wrócili?
-Wysłannik z D12 wrócił przed chwilą, a ten z Erbo też już zakończył swoją misję, lecz przybędzie dopiero jutro rano.
-Dziękuję Reeii, możesz odejść.
Zakonnik ukłonił się i zniknął wśród drzew i krzewów.
-Nie jesteś głodny, Marronie, bo ja z chęcią bym coś zjadł. Chodźmy na kolację.

***

Przez okno do komnaty Sakaviona wpadały ostatnie tego dnia promienie słoneczne. Mistrz i jego gość usadowili się w wygodnych fotelach, które zostały skonstruowane tak, że nie poddawały się sile grawitacji, tylko unosiły się w około pół metra nad podłogą. Drzwi rozsunęły się i do pokoju weszła młoda kobieta w stroju zakonnika z Yesley. Ukłoniła się i powitała Sakaviona, a potem skinęła głową w stronę Marrona.
-Podobno chciałeś się ze mną zobaczyć, mistrzu?
-Myślałem, że Yesley to zakon męski. - wicekról patrzył ze zdziwieniem na dziewczynę.
-Istotnie tak jest, ale mamy jeden wyjątek. I zapewniam cię, że jest jednym z moich najlepszych... agentów. - zaśmiał się Sakavion, a potem zwrócił się do dziewczyny - Jak poszło z tymi draniami na D12, Mab?
-Zostali aresztowani przez miejscowe władze, niestety kilkudziesięciu stawiało opór i musiałam ich unieszkodliwić.
-Mab? Czy to nie ta sama dziewczyna, która poprowadziła oddziały Zingów przeciwko rewolucjonistom?
-Tak wicekrólu Marronie, to ja.
-Pamiętam cię, niewiele się zmieniłaś, masz tylko dłuższe włosy i inne ubranie. Sakavionie, czy chcesz, żeby to ona zajęła się sprawą Olympu?
-Właśnie. Mab, moje dziecko, wiem, że dopiero co wróciłaś, ale mam dla ciebie kolejne zadanie. Usiądź, musimy porozmawiać.

***

Świtało. Mab spała szczelnie otulona kołdrą, gdy na korytarzu rozległy się odgłosy kroków, miarowe stukanie ciężkich butów. Po chwili drzwi do jej pokoju cicho się rozsunęły i stanął w nich mężczyzna w ciemnej pelerynie z kapturem na głowie. Po cichu podszedł do łóżka, a kiedy rozglądał się po pomieszczeniu ktoś zacisnął dłonie na jego szyi i ściągnął mu kaptur.
-Tracisz refleks, Evan!
-Naprawdę tak sądzisz? A co powiesz na to? - to mówiąc przerzucił Mab przez plecy na łóżko.
-Nieźle, ale myślałam, że stać cię na więcej. - podeszła do niego, pocałowała go i przytuliła się - Miło cię widzieć.
-Ciężko było wytrzymać te pół roku bez ciebie. - ujął jej twarz w dłonie - Teraz wyjedziemy gdzieś na długie wakacje razem z Jasse.
Mab spuściła wzrok i posmutniała - Wiesz, te wakacje będą musiały chyba poczekać. Sakavion zlecił nam kolejną misję.
-Żartujesz! Teraz?
-Tak. Wyruszamy jutro.
-Czy nie może wysłać kogoś innego?
-Evan, to jest coś naprawdę poważnego. Cholernie ciężka sprawa. Spójrz na to z tej strony, że jest to nasza pierwsza wspólna misja od kilku lat. Już prawie zapomniałam jak się z tobą pracuje.
-Zapomniałaś? - wziął ją na ręce, uśmiechnął się i położył na łóżko - Zaraz ci przypomnę.

***

Żaby moonogou sprowadzone na polecenie mistrza Sakaviona, dawały głośny koncert. Kwiaty zwijały płatki i szykowały się do snu. Szum wodospadu rozchodził się po całych ogrodach, a zachodzące słońce odbijało się w jego wodach. Tysiące zapachów mieszało się ze sobą tworząc słodką, trochę tajemniczą woń. Zakonnicy bardzo lubili przebywać w ogrodach, a były one na tyle duże, że każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie i pomedytować, albo porozmawiać z przyjaciółmi.
-Czy mogłabyś zrobić coś dla mnie?
-Jasne. - wzruszyła ramionami - Co mam mu powiedzieć?
-Skąd wiesz o co chcę cię poprosić?!
-Zawsze, kiedy prosisz mnie, abym wytłumaczyła cię przed Sakavionem, masz minę dziecka, które coś przeskrobało.
-Widzisz, mistrz pożyczył mi najnowszy model Dark Stara438 i tak się jakoś złożyło, że zostało z niego tylko kilka części. On cię lubi, może mogłabyś mu jakoś delikatnie to powiedzieć?
-Rozwaliłeś Dark Stara? Sakavion cię zabije. To był jego ulubiony pojazd!
-Powiedz mu, że go ukradli, albo coś takiego...
-Chwileczkę... jak ty w ogóle wróciłeś do domu?
-Zabrałem się z farmerami z Erbo, którzy lecieli na Vortera sprzedać zboże. Całą drogę śpiewali ludowe piosenki w swoim języku. - ze skwaszoną miną dodał -Nie było aż tak źle.
Oboje zaczęli się śmiać. Nagle zza drzew wyłonili się trzej chłopcy. Jeden z nich wyraźnie ucieszył się na widok śmiejącej się pary.
-Mamo! Tato! - podbiegł do nich, uściskał Mab, a potem przytulił się do Evana.
-Jasse, czy nie powinieneś trenować z mistrzem?
-Mistrz powiedział, że dzisiaj nie ma czasu, bo odwiedził go ważny gość. Słyszałem także, że jutro wyjeżdżacie. Szkoda, mam wam tyle do powiedzenia.
Evan ukląkł i położył dłonie na barkach dziecka.
-Posłuchaj synu, za niedługo wrócimy i wtedy spędzimy razem długie wakacje. Ty, mama i ja. Zgoda?
-Fajnie! A pozwolicie mi pilotować statek?
-Pod warunkiem, że nie będziesz latał zbyt szybko.
-Jasne, mamo.
Uściskał oboje jeszcze raz i pobiegł z kolegami wzdłuż ścieżki wiodącej do podnóża wielkiego wodospadu. Jego rodzice poszli w drugą stronę.

***

Lśniący, nowoczesny i superszybki L32S18 stał przed głównym wejściem do Yesley. Wokół niego kręciło się kilka postaci, a wśród nich rozgorączkowany mistrz Sakavion.
-Ma wrócić w nienaruszonym stanie! Rozumiesz, Evan? Ani jednej rysy! To cacko kosztowało mnie majątek. - obszedł statek naokoło i zbliżył się do Evana - A propos, gdzie jest mój Dark Star?
Mab natychmiast do niego podeszła - Mistrzu, mam dla ciebie bardzo złą nowinę...
Jakiś czas później srebrny L32S18 opuścił Vortera.

***

Sem był pustynno - leśną planetą leżącą w galaktyce Tegth. Był zamieszkany głównie przez Egumi - tubylcze plemiona, zaciekle ze sobą walczące.
Późnym popołudniem na granicy pustyni i lasu wylądował L32S18. Statek natychmiast został otoczony przez Egumi.
-Myślisz, że nas zaatakują? - zapytała Mab, wyglądając przez okienko.
-Nie sądzę. Myślę, że się nas boją. Na wszelki wypadek miej jednak broń w pogotowiu.
Kiedy wyszli, tubylcy odsunęli się kilka kroków w tył. Ostrza ich dzid groźnie błyszczały w słońcu. Evan wyciągnął ręce w uspokajającym geście i krzyknął w języku intergalaktycznym:
-Spokojnie, nie chcemy zrobić wam krzywdy!
Egumi stali nieruchomo. Wszyscy wyglądali tak samo. Ich skóra była fioletowa, uszy wielkie, a na twarzy każdy miał kilka ciemnoróżowych narośli. Rzadkie włosy niebieskiego koloru chyba nigdy nie były czesane. Egumi nosili coś na wzór sukienek, pozszywanych z różnych kawałków brązowej, raz jaśniejszej, raz ciemniejszej skóry.
Nagle rozległ się okrzyk, który przybysze zrozumieli jako: "srwehdetajana", a za chwilę jeden z Egumi, podpierający się kijem, wyglądający na znacznie starszego z powodu dużo jaśniejszego koloru włosów, wysunął się na przód.
-Wy nie być mobo niszczyciel! - jego intergalaktyczny pozostawiał wiele do życzenia - Co wy robić na - i tu zaczął na przemian piszczeć i gwizdać. Mab spojrzała na Evana, lecz ten tylko wzruszył ramionami. W końcu Egumi ucichł.
-Pochodzimy z Vortera z Yesley .- odezwała się Mab - Kim jest niszczyciel?
Egumi chwilę się zastanawiał, w końcu wykrzywił usta, co prawdopodobnie miało oznaczać uśmiech i powiedział:
-Yesley zakon tu znany. Wy być dobrzy, wy pomóc nam móc. Mobo niszczyciel zły sprowadził kamień. Zły kamień zwołuje potwory nieśmiertelne, które zabijają - tym razem zaczął syczeć.
-Kamień?! - wykrzyknęli przybysze jednocześnie, nie pozwalając skończyć syczenia - Co wiesz o kamieniu???
-Zły kamień świeci i ma mobo w swoim szałasie. Szałas duży i w nim potwory są.
-Evan, on mówi chyba o Olympie.
-Też tak myślę. Gdzie jest niszczyciel? - zwrócił się do Egumi.
-Mobo niszczyciel być tam - pokazał ręką - za górą. Tam mobo mieć szałas.
Egumi uderzył kilka razy kijem w piasek, a różnokolorowe pióra i wstążki zaczepione na końcu, zawirowały. Potem coś zagwizdał i powiedział:
-Wy nie teraz iść do mobo. Wy być Yesley. My jeść wam dać i tańczyć wam. - jak można było się spodziewać znowu zaczął gwizdać, tym razem dłużej, a pozostali Egumi rozeszli się i znikli w lesie.
-Iść z nami! - zawołał stary.

***

Egumi rozpalili ogromne ognisko prawie na krawędzi urwiska. Najpierw poczęstowali gości czymś co wyglądało jak zmieszane ze sobą kolorowe farby, ale za to smakowało wyśmienicie. Po kolacji tubylcy zaczęli rytualne tańce wokół ognia, przy czym tak gwizdali, syczeli i piszczeli, że goście oddalili się i usiedli na krawędzi prawie pionowej ściany.
Słońce już zaszło, ale na zachodzie widać było jeszcze jego poświatę. Niebo czerwone tuż nad horyzontem, przechodziło kolejno w pomarańcz, wszystkie odcienie różu, fiolet i indygo, by w końcu stać się ciemnogranatowe. Pod urwiskiem rozciągał się czarny w tym świetle las, który sięgał aż po horyzont. Co jakiś czas wydobywał się z jego wnętrza złowrogi ryk jakiegoś zwierza, którego przybysze z pewnością nie chcieli by spotkać.

***

Tak naprawdę "szałas" Thermona był dużą i silnie ufortyfikowaną bazą.
-Jest otoczona polem siłowym. - powiedziała Mab i podała lornetkę Evanowi - Ma tylko jedną przerwę.
-Przy bramie. Jest ona strzeżona tylko przez kilka robotów. - spojrzał na Mab - Wiesz o czym myślę?
-O tym samym co ja. - uśmiechnęła się - Chodźmy!
Kiedy zbliżyli się do bramy, podjechał do nich mały robot. Zażądał przepustek. Wystarczył jeden strzał z plazmatycznego RG17 i maluch dymiąc, leżał bezwładnie na ziemi. Z innymi robotami poszło również bez trudu i po chwili brama do bazy Thermona stała otworem.
-Musimy się dowiedzieć, gdzie trzymają Olymp.
Mab wyjęła małe urządzenie i podpięła je do komputera w bramie. Postukała w klawiaturę, a po minucie na ekranie ukazał się plan bazy.
-Tu - pokazała okrągłą salę - widzisz tę czerwoną kropkę? - znowu postukała w klawiaturę, a obraz na ekranie zmienił się i zobaczyli Olymp - mały zielony kamień, który jarzył się niesamowitym światłem - To obraz z kamery w tym okrągłym pomieszczeniu. Musimy się tam dostać.
-Co proponujesz?
-Tędy nie przejdziemy - na ekranie znowu pojawił się plan bazy - Cholera, wszędzie mają straże.
-Zawsze jest jakieś wyjście. Chodź za mną!

***

Noc. Leżeli na szczycie kopuły i przez niewielki otwór zaglądali do jej wnętrza na rozżarzony, zielony kamień, który znajdował się dokładnie pod nimi.
-Schodzę. - przymocowała zaczep liny do krawędzi i przecisnęła się przez otwór.
Zjazd na dół odbył się bez przeszkód. Dziewczyna podeszła do Olympu. Ostrożnie go dotknęła. Był zupełnie chłodny. Tak jak zwykły kamień. Wicekról co prawda uprzedził ją o tym, ale ona nie do końca mu wierzyła, podświadomie bała się poparzyć. Teraz już pewnie wzięła go do ręki i w tym momencie włączył się alarm. Od razu z dwojga drzwi wyjechało po kilka małych robotów bojowych. Kilka z nich zestrzeliła, ale wciąż pojawiały się nowe. Nacisnęła guzik na pasku i pojechała w górę, jednak któryś z pocisków przeciął linę. Spadła na podłogę z wysokości około czterech metrów. Roboty wciąż zasypywały ją gradem pocisków, lecz na szczęście żaden nie trafiał. Wstała.
-Evan , łap! - rzuciła Olymp w górę. Złapał. Coś krzyczał. Nie rozumiała go.
Przeturlała się za coś w rodzaju rury. Szybko oceniła swoje szanse. Beznadziejne, chociaż... Za nią znajdował się zakratowany szyb, z którego poczuła powiew świeżego powietrza. Oddała kilka strzałów - krata nie ustąpiła. Przy wejściu pojawiły się dwa duże roboty bojowe, zaczęły się zbliżać do rury za którą była.
Wyjęła z buta mały nóż z rozwidloną końcówką. Przyłożyła go do jednej ze śrub przytrzymujących kratę i próbowała ją wykręcić. Udało się. Jeszcze trzy... dwie... jedna... i już. Krata odpadła. Szyb stał otworem. Wślizgnęła się do niego w samą porę, tuż przed tym jak duży robot wjechał za rurę. Czołgała się w szybie, ten jednak niepokojąco się zwężał. Koniec. Widać wyjście.
Evan widział jak Mab schroniła się za okrągłym, szarym, stalowym tworem. Nie mógł jej pomóc, ale wierzył, że wyjdzie z tego cało, radziła sobie przecież w gorszych sytuacjach. Przez nadajnik w zegarku wezwał robota na pokładzie L32S28, podał mu współrzędne i kazał lecieć w określone miejsce. Ześlizgnął się z kopuły i stanął oko w oko z kilkunastoma żołnierzami Thermona. Wszyscy uzbrojeni w broń plazmatyczną. Nieciekawie - pomyślał.
Wyczołgała się z szybu i zobaczyła kilkudziesięciu żołnierzy. Stali odwróceni tyłem i mierzyli ze swej broni do... do Evana. U jednego z wrogów dostrzegła za paskiem granat. Jedną ręką zatkała mu usta, a drugą skręciła kark. Wydawało się jej, że trzask łamanych kości zabrzmiał strasznie głośno, jednak nikt nic nie usłyszał. Wyjęła granat. Schowała się w kępie krzaków rosnących w pobliżu.
-Evan - przemówiła do niego telepatycznie - policz do dziesięciu i uciekaj stąd jak najdalej.
Sama zaczęła liczyć. Żołnierze otworzyli ogień. Osiem... dziewięć - wyjęła zawleczkę... dziesięć... i granat poleciał wprost pomiędzy ludzi Thermona. Jednemu udało się przeżyć. Nie na długo.

***

Udało im się przedostać na miejsce, gdzie wylądował statek. Mab usiadła za sterami, gdyż jej mąż miał poważnie zranione ramię. Ledwie wystartowała, radar pokazał, że ścigają ich trzy jednostki latające.
-Spokojnie - powiedział Evan - wykończymy ich.
-Nie jestem dobrym pilotem!
-Jesteś najlepszym pilotem, jakiego miałem. - radar zapiszczał - Cholera, pociski samonaprowadzające! Obniż lot!
- Tam jest skała - rozbijemy się!
-Zaufaj mi. - zdrową ręką chwycił ster i przycisnął go najmocniej jak się dało.
L32S18 otarł się "brzuchem" o szczyt skały i poszybował nad lasem, pociski nie zdążyły wznieść się i uderzyły w skałę, rozbijając ją.
-Miało nie być ani jednej rysy!
-To dopiero początek! - uśmiechnął się.
Z wrogiego samolotu wysunęło się działko maszynowe i podziurawiło kadłub, nie czyniąc przy tym poważniejszych szkód.
-Znowu wystrzelili pociski!
-Zawróć! - cały czas trzymał rękę na sterach i pomagał jej pilotować.
Lecieli prosto na wroga. Mab zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła zobaczyła smugę dymu i spadający samolot.
-Nigdy nie zamykaj oczu podczas prowadzenia. - przekręcił ster w prawo - No, jednego mamy z głowy!
Gdy ostatni wrogów rozbił się, a statek Sakaviona wyglądał gorzej od sera szwajcarskiego, z działa w bazie wystrzelono pocisk, lecący z ogromną prędkością. L32S18 wszedł na orbitę i z ledwością uniknął zderzenia, lecz stracił zasilanie. Wszystkie urządzenia przestały działać, a światła zgasły.
-Świetnie. Teraz będziemy czekać, aż Thermon wyśle kolejne samoloty.
Nagle stało się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało. Urządzenia zaczęły działać z pełną mocą i włączyło się światło. Evan spojrzał do kieszeni.
-Mab, zapomnieliśmy o Olympie - on może wytworzyć ogromną ilość energii.

***

L32S18 zbliżał się do orbity Vortera.
-Wreszcie pojedziemy na wakacje. - Mab założyła ręce za głowę i oparła nogi na kokpicie.
-Tak... ale ciebie czeka jeszcze jedno zadanie.
-O czym ty mówisz?!
-Ktoś przecież musi wytłumaczyć Sakavionowi co się stało z jego statkiem...

***