OBIEKT


Autor : Tadeusz ?
HTML : Argail



    Kiedy otworzył oczy napotkał przenikliwe spojrzenie Oscara Wilde'a, który ze swojego miejsca na ścianie drwił bezczelnie z banalnych snów krytyka. Portret oprawiony był w starą drewnianą ramę okienną z której cienkimi płatkami odpadała farba. Pisarz wyglądał z niej niczym cyniczny podglądacz, którym jako artysta musiał przecież być. Krytyk starł z powiek codzienne niedowierzanie, jakie nawiedzało go po spojrzeniu na zegarek. Była siedemnasta trzydzieści, więc do wystawy jeszcze jakieś trzy godziny. Aby nie pozbawiać się resztek dobrego nastroju, włączył hologram "La Paloma" hiszpańskiego anonima, jedyny oryginalny hologram, na jaki było go kiedykolwiek stać. Sztuka anonimów była wspaniałym choć krótkotrwałym zjawiskiem: wtedy naprawdę zajmowano się sztuką, nie wyłącznie artystami, jak teraz.
    Przeczuwał, że tamte czasy nieprędko wrócą.
    Hologram przedstawiał białą gołębicę w pozie infantki Velasqueza z piórami ułożonymi na kształt krynoliny. Mała główka na delikatnej szyi nie drgała nerwowo jak kiedyś u gołębi lecz obracała się powoli i z godnością jak u królowej przyjmującej hołd. Nieskazitelnie czysta forma, pomyślał sentymentalnie krytyk. Oryginalny obiekt oczywiście już nie istniał - jak długo może żyć gołąb?

    Spóźnił się celowo. Centrum Sztuki Żywej było zawsze pełne po brzegi, z roku na rok bardziej jak kiedyś, a to nie był dobry znak. Wśród zwiedzających ubranych wymyślnie i kolorowo zobaczył kilka szarych marynarek krytyków. Poczuł się swobodniej i rozpiął własną. Miał nadzieję, że gdy tłum się nasyci, co następowało zwykle już po godzinie, zobaczy cokolwiek poza ludzkimi głowami kołyszącymi się w wolnym marszu wzdłuż barierek. Na razie słyszał tylko mieszaninę dźwięków, jakie wydobywały się z eksponatów, równie wszechobecnych i natarczywych jak kolorowy tłum. Ktoś położył mu rękę na ramieniu. To był Wołowski z Evviva l'arte! .
-     Znowu jesteśmy za wcześnie! O dwie godziny, może o całą wystawę za wcześnie!
-     Albo za późno. Kogo dzisiaj mamy?
-     Co mówisz?! - hałas był straszny, Wołowski nastawiał uszu niczym nietoperz. Stanął na palcach i rozejrzał się po sali. Przywołał kogoś ręką, pokazał coś na migi i krzyknął koledze do ucha.
-     Nie odnosisz wrażenia, że jesteśmy tu źle widziani? Nie wzruszaj ramionami! Gdyby czas anonimów nie skończył się zanim dorosłem, pewnie wiedziałbym, co robię w tym zawodzie! Sztuka żywa się "warholizuje" jeśli wiesz, co mam na myśli. Te wielokolorowe tuczniki Romiego... To oznacza tylko jedno. Ale co do Zadziora miałeś rację! Gdyby Beksiński albo Hasior dożyli naszych czasów... Wiesz, że Zadzior ma wystawę piętro wyżej?
    Była to miła wiadomość i krytyk przez chwilę niemal darzył Wołowskiego sympatią. Klepnął go w okryte brunatną marynarką plecy.
-     Przeczekam tam chyba. Wrócę, jak się trochę rozluźni.

    Na wystawie Zadziora, ku zadowoleniu krytyka, nie było żywej duszy. W powietrzu unosił się zapach końskiego nawozu i zwierzęcego potu. Niektóre z eksponatów były całkiem nowe, inne pamiętał z poprzednich wystaw.
    "Agresja" - rotweiler o czerwonych tęczówkach i dwóch rzędach kłów w każdej szczęce, bez chwili odpoczynku kręcił się po klatce. Gdy zwiedzający był przy kratach, zwierzę rzucało się z rykiem przed siebie raniąc pysk o metalowe pręty. Było ślepe. Ogon miało pozbawiony skóry i ciała, długi kostny bicz.
    "Drwina"- puszczony luzem czerwonawy pegaz pił wodę z wiadra, które przyniosła mu sprzątaczka. Skrzydła były rachityczne, o małych wypadających piórkach, które leżały tu i tam na posadzce. Zwierzę nie było stworzone na bazie końskich, ale oślich genów. Brzuch miało rozdęty i ciężki. Było ospałe i bezwolne, dawało się pogłaskać, jednak bez oznak przyjemności.
    "Canis" -stary obiekt. Z technicznego punktu widzenia dzieło sztuki - końce układu pokarmowego jamnika zamieniono miejscami, a zwierzę trwało w dobrym zdrowiu już piąty rok. Krytyk uważał widok psa siadającego na jedzenie za wyjątkowo niesmaczny, ale sierść przypominająca wawelski arras zacierała to wrażenie.
    "Anestezja" - czarny kot. Liście akantu na jego futrze, misterne i niemal trójwymiarowe, poruszały się z oddechem zwierzęcia skazanego na wieczny sen. Krytyk oparł się o barierkę i patrzył jak światło załamuje się na powierzchni żywej płaskorzeźby. Obiekt zachwycił go, chociaż nie potrafił go zinterpretować.
    To ostatni z nich, pomyślał krytyk o artyście. Nikt już tak nie pobudza, nie porusza. Każde złoże musi się wyczerpać. Sztuka sięgając w głąb siebie samej coraz częściej napotyka pustkę. Zadzior tłumaczył kiedyś: " Sztuka jest tak stara jak człowiek, przez wiele tysięcy lat jest się skazanym na powtórki, lecz co jeśli nie będzie już można powtarzać? Sztuka umrze? Nie, będzie jak dotąd pociągająca, ale też i budząca niesmak i sprzeciw. Dlatego właśnie stworzyłem <<Canisa>>. Pół wieku temu ktoś powiedział, że wprowadzenie genetyki do Akademii Sztuk Pięknych to nadużycie wobec kurczącej się fauny, ktoś inny że to początek nowej zupełnie sztuki. Nie mam odwagi opowiedzieć się za żadną z tych opinii. Wiem jednak, że nic na świecie nie jest już nowe."
    Krytyk przerwał kontemplację i wrócił piętro wyżej. Przerzedziło się nieco i Wołowski znalazł go od razu.
-     Warszawa to jednak prowincja. Wszędzie na świecie już od lat głośne obiekty wystawia się w dźwiękoszczelnych kabinach. Idę, głowa mi pęka od tego harmidru.

    Przeważały papugi ary z drobnymi jak u kanarków piórami ułożonymi we wzory przypominające fraktale. Były też błękitne słowiki, porośniete miniaturowymi liliami żółwie błotne i tym podobne. Krytyk błądził myślami wśród przymiotników, jakimi mógłby określić wystawę.
-     I co o tym sądzisz? - padło nagle pytanie, a krytyk poczuł się jak schwytany w siatkę na motyle.
    Siwiuteńki pan około sześćdziesiątki patrzył spokojnie przed siebie.
-     Jeśli chce pan znać moją opinię, zapraszam do lektury "Sztuki dla sztuki". - odparł krytyk z zimną krwią. Kątem oka zauważył jednak, że mężczyzna mówi zwracając się do kogoś trzeciego.
-     Ten pan jest zapewne krytykiem sądząc z pewności, z jaką mnie odprawił nim zdążyłem się do niego odezwać.
    Towarzysz siwego mężczyzny miał około dwudziestu lat i twarz człowieka, który umarł młodo i szczęśliwie.
-     Przepraszam, jako krytyk jestem przyzwyczajony do napastliwości i cynizmu. Bronię się zanim nastąpi atak.
    Popatrzył wyczekująco na młodszego, ten jednak nie podjął tematu. Starszy pospieszył z wyjaśnieniem.
-     Mój przyjaciel jest niemową.
-     Dlaczego? - szczerze zdziwił się krytyk - Nie poddał się leczeniu? Byłem przekonany, że ludzie z podobnymi wadami nie chodzą już po ziemi!
    Młody człowiek w odpowiedzi potoczył wzrokiem po zapełnionej krzykliwymi obiektami sali i rozłożył ręce.
-     On po prostu nie ma nic do powiedzenia. - wyjaśnił jego stary opiekun - Czy wiedział pan, że Zadzior był niewidomy do osiemnastego roku życia? Dzięki temu posiada tę wrażliwość dziesięciolatka na formę i kolor, którą inni już tylko udają. Widział pan tego czarnego kota? Pierwsze ślady obrazu, jeszcze w ciemności, czarny kot to magia i tajemnica, jeszcze uśpiony, lecz tuż przed przebudzeniem z narkozy...
    Krytyk słuchał zaintrygowany. Aż do tej pory uważał, że zna wszystkie szczegóły z życia swojego ulubionego artysty.
-     Skąd pan o tym wie?
-     Sam mi powiedział. Starzy ludzie budzą zaufanie, zwłaszcza w roli mecenasów. Czy miałby pan ochotę na spacer po pracowni swojego ulubionego artysty genetyka?
    Krytyk nie wiedział, co odpowiedzieć. Starszy człowiek ujął go delikatnie pod rękę i poprowadził w stronę wyjścia wolnym, starczym krokiem. Niemy mężczyzna wyprzedzał ich o krok i podtrzymywał wszystkie drzwi, jakie napotkali po drodze.
-     Nie wielu wie, że Zadzior ma pracownię na poddaszu tegoż budynku. Pan też o tym nie wiedział? Jesteśmy panu winni tę drobną tajemnicę, napisał pan o nim wiele dobrego. Zresztą trudno odmówić mu prawa do pochwał.
    Niemowa otworzył drzwi do windy. Poruszał się cicho i miękko, miał wszelkie cechy idealnie wykonanego obiektu, pomyślał krytyk i przeraził się nim zdał sobie sprawę, że to przecież niemożliwe.
-     Niewielu współczesnych artystów ukończyło genetykę. To wymaga inteligencji i cierpliwości. Jestem pewien, że wystawa, którą oglądaliśmy to efekt pracy dobrze zaprogramowanego laboratoryjnego komputera. Zgodzi się pan, że różnica między obrazem Vermeera a fotografią mleczarki nie jest nieistotna?
    Winda stanęła, wysiedli. Niemowa otworzył obite blachą drzwi i znaleźli się w ogromnym, prawie pustym pomieszczeniu. Na podłodze stało kilka skrzyń przykrytych płótnem. Mecenas Zadziora podpierając się laską usiadł na jednej z nich. Krytyk otworzył usta, ale starzec powstrzymał go ruchem ręki.
-     Proszę o nic nie pytać, niczego od pana nie wymagam, żadnych artykułów. Nie zamierzam wciągać pana ani w plan ocalenia sztuki przed zagładą, ani w żaden inny. Czy odzyskał pan komfort panowania nad sytuacją?
-     W pewnym stopniu.
-     Jak pan myśli, w jakim kierunku pójdzie sztuka? Genetyka jako środek wyrazu ulega wyczerpaniu. Wy, krytycy, lubicie spekulować.
-     Podzielam zdanie Zadziora na ten temat, czeka nas wtórność.
-     Dobrze, ale jaka? Sztuka polega na naśladowaniu natury, jest to wtórność sama w sobie. Może trzeba zaprzestać sztuki?
-     Mam wrażenie, że pyta pan o rzeczy dobrze panu znane.
    Mecenas uśmiechnął się kącikiem ust. Wstał wspierając się o laskę z jednej, o niemowę z drugiej strony.
-     Może pan tu jeszcze zostać, poprzeglądać hologramy. Proszę potraktować to jak podziękowanie za pańską przychylność, pomysł artysty. Do widzenia się z panem. I proszę pamiętać o zatrzaśnięciu drzwi.
    Wyszli. Krytyk usłyszał mechanizm opuszczający windę. Potarł oczy piekące od aptecznego zapachu typowego dla pracowni genetyków. Obejrzał kryjące się pod płótnem laboratoryjne urządzenia, znalazł stertę kaset z hologramami. Włączył pierwszy. Przedstawiał drzwi, takie jak prowadzące do pracowni, lecz trochę niższe i szersze. Otwierały się i zamykały. Krytyk rozejrzał się po sali i zauważył je, zamknięte, ukryte w cieniu. Wyłączył hologram i podszedł do nich. Bez namysłu nacisnął klamkę i wszedł do środka. Kiedy zabłysło światło, zamknął za sobą drzwi.
    W kącie, pozbawiony klatki, siedział obiekt. Był średniej wielkości, o szarym futrze. Przywodził na myśl psa, choć czujność spojrzenia i postawa nie przypominały udomowionej istoty. Krytyk przyklęknął i degustował formę i barwę obiektu, obie znajome, lecz zupełnie obce w tym genialnie prostym złożeniu. Brak częstego dzisiaj, nawet u samego Zadziora, przeładowania formy. To geniusz, mistrz nad mistrzami! Uszy obiektu, do tej pory stojące, położyły się na potylicy, nos zmarszczył. Kły, o rozmiarach cudownie dobranych, odkryły się budząc dreszcz podziwu u krytyka. Zapomniał o hiszpańskiej gołębicy, nagle spostrzegł jak groteskowa mimo wszystko była.
    "Nareszcie prawdziwie czysta forma!", zdążył pomyśleć nim wilk doskonałym, bezbłędnym ruchem głodnego drapieżnika chwycił go za gardło.