"Księżycowa Poświata"
"Historia się lubi powtarzać"
"Decydujące starcie"
"Dokąd zmierzamy"
"Smutny człowiek"



Decydujące starcie.



Wszystkim paranoikom świata.
                                                           Autorzy
 
 

1
        Jest piękny, lipcowy poranek. Wschodzące słońce odbija się w wypolerowanych glacach gości stojących na północnym skraju parku "Radosna łączka" zwanego potocznie polem bitwy. Rozbłyski światła igrają w wściekłych oczach zgromadzonych naprzeciwko punków, których irokezy mienią się wszystkimi barwami tęczy. Każdy z około 143 zgromadzonych  w parku osób dzierży w dłoni błyszczące lub matowe narzędzie do zadawania bólu. W powietrzu wyczuć można zawieszoną żądze krwi i zniszczenia. Dwie grupy stoją patrząc na siebie wyzywająco, wiedząc, że będzie to decydujące starcie, które ujawni prawdziwą potęgę którejś ze stron. Z wzburzonych mas ludzi oderwały się dwie jednostki i skierowały się w kierunku środka placu. Byli to przywódcy obu formacji : Przemysław Nowak - przywódca skinów - a naprzeciw niego, stanąwszy twarzą w twarz Krzysztof Kowalski - lider punków. Byli zdecydowani na wszystko. Pierwsze słowa które padły tego dnia to :
- A, siemaneczko, jak leci ?
 Wyszły one z umięśnionych szczęk potężnego skinheada. A równie potężny punk odpowiedział :
- A, spoko nie narzekam. Jak tam Danka i mały Maciuś ?
 Dalszy dialog wyglądał następująco :
- A, po staremu, chociaż mam pewien problem z małym, bo nie chce ogolić się na łyso. A, zapomniałbym, Danka dała mi przepis dla twojej Kaśki na szarlotkę, w rewanżu za makowiec.
- A propos, zapraszamy was na grila w sobotę za tydzień.
- A, dzięki na pewno wpadniemy.
- A no to jak, lejemy się ?
- A lejemy.
Po tej kulturalnej wymianie zdań panowie wrócili do swych kompanów, i zamieniwszy z nimi parę słów ruszyli do przodu.
- A atak - krzyknął Łańcóch.
   Słysząc ten okrzyk jego kumple punki ruszają do ataku. Skinheadzi również nie pozostawają w tyle i zwiększają tempo działań. Pierwsze szeregi wpadły na siebie z wielkim impetem, który spowodował pojawienie się chaosu  w szeregach. Jak zwykle wielkie spustoszenie wśród punków siał potężny skinhead o wdzięcznej nazwie "Słoneczko". Również wśród skinów pojawił się czołowy punkowy zabijaka Walec, który zaczął standardową demolkę. Przywódcy obu grup nie pozostawali w tyle rozdając ze stoickim spokojem masę ciosów we wszystkie strony świata. Straty po obu stronach wzrastały wykładniczo, gdy nagle rozległ się krótki, modulowany gwizd o częstotliwości 20 khz. Pole bitwy zamarło. Wśród nagłej ciszy rozległ się gromki okrzyk Krzysztofa K: A, lejemy pały !; gdyż zauważył on zbliżające się siły policji dowodzone przez regionalnego komendanta Policji Wiesława Wiśniewskiego, który jak zwykle dawał dowody niezwykłego męstwa na tyłach swoich sił.
- No, przywrócić mi tu porządek, a ja jadę na komisariat - rzekł komendant i wsiadł do jedynego policyjnego samochodu, czyli bladoniebieskiej nyski.
- A, cholera już czwarty raz w tym miesiącu nam przerywają - powiedział Przemysław N, gdy zajął się wybijaniem zębów znajdującemu się w pierwszym rzędzie Mietkowi Shazzańskiemu.
 Mietek znajdował się w pierwszym szeregu nie z powodu odwagi, lecz z powodu tego, że był on policjantem diskopolowcem, a tego nie lubili nawet "zwykli" policjanci, którzy wysyłali go z najciekawszymi misjami. Skinheadzi oraz punki wedle zwyczaju zajęli się kolekcjonowaniem "zdobycznych" przedmiotów, czyli pałek, tarcz, hełmów, a niekiedy zębów policjantów. Nie trwało to długo, gdyż policjanci byli bez rozgrzewki. Po 17 minutach cały oddział policji leżał na ziemi lub wisiał na drzewach, które tego lata pięknie rozkwitły.        Wtem rozległ się głos.
- A może przełożymy lanie na niedzielę po mszy, bom zmenczony.
- A pewnie, czemu nie - rozległy się chóralne okrzyki, po czym towarzystwo rozeszło się do swych domostw (albo do knajp).
   Między jękami rannych rozległ się nagle bulgoczący dźwięk potężnych maszyn. Do miasta przybyli harlejowcy. Nazajutrz,  w gazecie "Sobota", w rubryce "niusy i ciekawostki" można było przeczytać następujące zdania :
    "Wczorajszego dnia byliśmy świadkami kolejnej potyczki między lokalnymi skinami, punkami, oraz Policją. Jak zwykle przegranym okazała się Policja,  a reszta rozeszła się po jej rozgromieniu (jak zwykle). W szpitalu znalazło się 5 skinów, 4 punków, a na innym piętrze 28 policjantów.[...]
      Sport
W niedzielę o godzinie 13.30 odbędzie się mecz naszej drużyny RCP-ZKS Jorków (Regionalny Centralny Północno Zachodni Klub Sportowy) z TS Łódźstok. Przypominam, że nasza drużyna znajduje się na czwartym miejscu z 15 punktami, natomiast TS Łódźstok są na 8 z 12 punktami. Jak wiadomo, w tym roku walczymy o wejście do ligi międzyokręgowej, a mamy tylko 4 punkty do I miejsca na którym znajduje się WKS Kosanów.
                               Wasz ukochany red. Marcin Sroka"

2

Drogi czytelniku, zapewne zastanawiałeś się dlaczego w samym środku zażartej walki między znienawidzonymi stronami jeden gwizd spowodował jej przerwanie. Ale trzeba zacząć od początku :
Miasto, w którym obie grupy walczą o dominację to Nowy Jorków. Niestety, albo stety nie są to jedyne grupy etniczne zamieszkujące to 20114 osobowe miasteczko. Oprócz 181 łysych i 189 punów jest tam jeszcze spora grupa Policjantów  203 (według obliczeń komendanta) w tym 3 byłych skinów, 2 byłych punów i jeden znany nam praktykujący diskopolowiec Mietek Shazzański. Jest tam również potężna grupa diskopolowców (4273), na szczęście tylko 324 w wieku poborowym, zdolnych do walki pod przewodnictwem charyzmatycznego Tomka Samborowskiego. 3118 kobiet, dzieci, oraz starców, 31 weteranów disco i 800 "normalnych" ludzi. Z powodu tak wielkiej ilości ugrupowań nieprzyjaznych względem siebie, dwie czołowe grupy (skini i puny), aby zapewnić sobie swobodę w walce między sobą zdecydowali się zawrzeć układ zwany Konwencją 29 lutego, gdyż został zawarty pośrodku (dokładnie) Alei 29 lutego. A oto postanowienia :
1. A zabrania się używania broni białej, oraz palnej.
2. A na krótki, modulowany gwizd o częstotliwości 20 khz nakazuje się przerwanie lania i czekanie na dalsze instrukcje.
3. A w przypadku zagrożenia ze strony policjantów, diskopolowców, przeciwników naszej drużyny (RCP-ZKS Jorków), i innych nieprzyjaciół zjednoczyć się przeciwko nim.
4. A zabrania się również obcinania irokezów punkom.
5. A lać można się na ustalonych bitwach.
6. A gwarantuje się wolność słowa i wyznania i nietykalność osobistą.
7. A złamanie w/w warunków spowoduje wybuch wojny.

                                                                           XXX                                  OOO
                                                                przywódca punów            przywódca skinów

3

Gromki śmiech Łańcócha (punk) rozległ się na urazówce w miejskim szpitalu, kiedy wraz z Kosą (skinhead) wspominali minioną nawalankę. Zainteresowana tym śmiechem na salę weszła ich ulubiona pielęgniarka, siostra Pamela, która była na obchodzie w zastępstwie doktora Quinna.
- A, może by siostra załatwiła coś do picia, w celach leczniczych oczywiście.- powiedział sepleniąc Łańcóch.
-  O, nic z tego doktor już wszystko wypił (dlatego zaniedbał siódmy w tym tygodniu obchód).
- A, siostro, znowu złapał mnie skurcz w nodze, mogłaby siostra rozmasować ?- rzekł zalotnie Kosa.
- O, to może wezwę siostrę Helgę.
- A, to ta gruba świnia ? To już mi przeszło, to cudowne ozdrowienie. Jezu, kocham Cię !!
Na łóżku obok Łańcucha zajęczał Presley, jego kumpel od kasteta. Siostra Pamela szybko nachyliła się, aby sprawdzić co się dzieje.
Na ten manewr cała sala zareagowała głośnym
- A aaach,
 i wlepiła wzrok w jędrne pośladki siostry Pameli. Presley był znakomitym aktorem, (występował kiedyś w teatrzyku szkolnym jako sierotka Marysia) dostał za ten popis dwie flaszki i kastet z dedykacją. Reszta dnia upłynęła na warsztatach aktorskich. Następnego dnia Łańcóch wygrzewał się w porannym słoneczku i było mu bardzo przyjemnie. Nagle słońce zgasło, Łańcóch był na tyle inteligentny, iż wiedział, że jest to mało prawdopodobne (chociaż kto go tam wie). W przypływie złości otworzył oczy, którym ukazał się znienawidzony widok trzech policjantów, którzy przyszli w odwiedziny do kolegów (niestety pomylili piętra). Łańcóch zerwał się z łóżka i z okrzykiem : A, atak! Zaczął okładać policjantów. Z pomocą przystąpili Kosa, Presley i Gwiazdor (skin), okładał policjantów gipsem. Na końcu korytarza figlarnie uśmiechała się siostra Pamela, a dr. Quinn przyjmował zakłady, ile czasu zajmie im demolka. Po tych wydarzeniach liczba chorych policjantów zwiększyła się o trzy osoby (urazówka).

4
 

 W niedzielne przedpołudnie sztandarowy lokal punków, knajpa "Pod wielobarwnym czubem" jest zapełniona. Miejscowi skini w tym czasie znajdują się na mszy w kościele. Po wysłuchaniu nabożeństwa również oni udają się do lokalu o wdzięcznej nazwie "Pradawny Oj!Ciec", gdzie z lubością oddają się rozrywce. Ale punktualnie o 13.17 przybytki te opróżniają się i wszyscy podążają na mecz. Również dzisiejszej niedzieli tradycji stało się zadość i nasi bohaterowie udają się na mecz RCP-ZKS Jorków z TS Łódźstok. Ich przemarszowi towarzyszą gromkie wrzaski typu : "A, RCP-ZKS do boju, do boju, ole !", lub "A Dzicy kombajniści pany !". Na czas meczu nie ma między nimi podziałów, siedzą ramię w ramię i w przerwach między rzucaniem okrzyków zagrzewających do walki ich drużynę, wspólnie obrzucają butelkami policjantów. Podniecenie jorkowian jest  tym większe, że wraz z drużyną przybyli kibice. A byli to skejci - najwięksi wrogowie punków i skinów z Nowego Jorkowa. Niestety , było ich tylko 27 i trzeba było wybrać 15-o osobową grupę uderzeniową, na której czele stanął Łańcóch i Słoneczko. Cała reszta sił sprzymierzonych była przeznaczona do uspokajania policjantów. Już w trzeciej minucie meczu padła pierwsza bramka dla kombajnistów, co kibice uczcili przez obrzucenie butelkami Mietka Shazzańskiego. Na twarzach kibiców "niebieskiej trawy" (gdyż taka była obiegowa nazwa TS Łódźstok) malowało się zdziwienie, gdyż tego dnia jeszcze nie przypalali. Zgodnie stwierdzili, że jest na to najwyższy czas. Po drugiej bramce kibice tradycyjnie obrzucili butelkami Mietka Shazzańskiego, kibice "niebieskiej  trawy" nie zauważyli tego faktu. Po trzeciej bramce dla kombajnistów kibice uczynili zadość tradycji, a skejci byli zbyt zajęci strzepywaniem z ramion wielobarwnych pająków, aby patrzeć na mecz. Po skończonym spotkaniu oddział tubylców rozniósł kibiców TS Łódźstok niesiony dzikim okrzykiem Łańcócha "A atak". I aby pokazać swe stanowisko względem używających narkotyków pognietli im wszystkie lufki (wprawdzie lufki zostały zniszczone przez przypadek podczas kopania po kieszeniach, jednak opinia publiczna znała tylko pierwszą wersję wydarzeń). Reszta towarzystwa również była zajęta demolowaniem swego głównego wroga - policjantów. Należy zaznaczyć, że w pierwszym szeregu jak zwykle znajdował się Shazzański, który tradycyjnie został wmodelowany w ławkę, niesioną przez Walca. Kiedy wszystkim znudziło się kopanie bezwładnych policjantów przywódcy obu ugrupowań spotkali się na murawie. Pierwszy odezwał się Przemysław N.
- A, Krzychu w związku z zaistniałą sytuacją proponuje przełożyć nasze decydujące starcie na środę wieczorem.
- A, no to w porządku, a we wtorek można by było rozkręcić imprezę diskopolowców w remizie.
- A, bardzo chętnie, będziemy z chłopakami koło 17.34.
- A, okej. No to baj.
- A, żegnaj.

         Fragment z "Soboty" z poniedziałku (opis niedzieli) :
"Wczoraj odbył się fascynujący mecz, nasza drużyna po jednostronnym meczu zwyciężyła 3:0. Kibice w odwecie za tak kiepską walkę TS Łódźstok zafundowali jej kibicom niekiepską walkę, na którą załapali się także policjanci. Jak dowiedziałem się od siostry Pameli, na oddział urazowy trafiło 14 policjantów, 5 punków, 4 skinów. Kibice przeciwnej drużyny zostali odwiezieni swoim autokarem klubowym do szpitala w Łódźstok. W związku z wygraną naszej drużyny awansowaliśmy o jedno miejsce. WKS Kosanów zremisował swój kolejny mecz, wskutek czego mamy do nich 2 punkty straty. Szanse na awans się powiększają. Następny mecz mamy na wyjeździe w Czarnobylance. Odbędzie się on w niedzielę o godz. 14.15.
                                                Wasz umiłowany red. Marcin Sroka
 

5
 

 W dniu, w którym miało odbyć się "disko party mix new play di dżej", zacne towarzystwa skinów i punków przesiadywały w swych ulubionych lokalach. Należy dodać, że oba przybytki znajdowały się po przeciwnych stronach alei 29 lutego. Przenieśmy się na chwilę do knajpy "Pod wielobarwnym czubem". Na scenie prezentowała się  ciesząca się zasłużoną popularnością wśród punków kapela "Podkute żółte glany z czerwonymi sznurówkami". Zespół ten zasłynął na cały świat wydając swą pierwszą płytę w wersji dla głuchych i teledysk w wersji Brajla dla ślepych. Kelnerzy w dokładnie wyprasowanych garniturach uwijali się wśród okrytych śnieżnobiałymi obrusami stolików. Szef kuchni polecał dzisiaj kotleta De Volay, który doskonale komponował się z popularnym piwem "Sik". Łańcóch z Walcem założyli się, kto pierwszy wypije 20 piw, a reszta kolegów obstawiała, który z nich pierwszy zwróci zawartość swego żołądka na lśniącą, wypolerowaną podłogę. W takim sielankowym klimacie bawili się do 17.14. Podobna atmosfera panowała w "Pradawnym Oj!Ciecu" naprzeciwko. Następnie wszyscy zgodną grupą ruszyli pod remizę strażacką. Najpierw jednak zatrzymali się w parku. Idąc z czasem, postępem i osiągnięciami Przemysław N. wyciągnął notebooka i przeprowadził  losowanie. Do przeprowadzenia rozgrzewki został wytypowany skin, któremu nikt nie potrafił wymyślić ksywy, więc  jego ksywa brzmi Ksywa. Ksywa raźnym truchtem  wbiegł na podwyższenie dla prowadzących rozgrzewki.
- A, krążenia ramion w przód - krzyknął gromko. Cała grupa osób, które były w parku zaczęła wykonywać niesynchroniczne wygibasy, które miały symulować krążenia ramion w przód.
- A teraz "step by step u baby", a potem szybkie przejście do "crossing up pull off".
   Po tej wyczerpującej rozgrzewce wszyscy ruszyli bezpośrednio pod remizę. Kiedy znaleźli się pod budynkiem do ich uszu dotarły pseudo-dźwięki piosenki najpopularniejszej piosenkarki diskopolo Skazy. Wzburzyło ich to do najwyższego stopnia. Po okrzyku A, atak Łańcócha towarzystwo wdarło się do remizy nokautując 14 bramkarzy. Sam Łańcóch jako aktywny uczestnik kółka garncarskiego usiłował uczynić ze zwykłego wzmacniacza dzieło sztuki przez wkomponowanie go po kolei w :
- podłogę
- ścianę * 2
- głowę diskopolowca
Po tych zabiegach wzmacniacz zaczął się dziwnie zachowywać tzn. zaczął deklamować teksty Włodzimierza Illicza. Walec wraz z Słoneczkiem wykonali manewr przebiegnięcia się po diskopolowcach, zdzierając z nich koszule typu "hawana". Od tego momentu klasyczna zabawa diskopolo przemieniła się w klasyczną nawalankę, uszczęśliwiając tym samym "gości". W tym czasie na głównej scenie Krzysztof K. zajmował się przekonywaniem Tomka Samborowskiego, że diskopolo to chała. Czynił to za pomocą kasteta i ściany. Niestety nie dał się przekonać, gdyż po 11 minutach i 36 sekundach stracił przytomność.

6
 

Jest kolejna lipcowa środa w Nowym Jorkowie. Promienie słońca rozszczepiają się na wszystkie barwy światła widzialnego, oraz podczerwień i nadfiolet w kroplach pozostałych po niedawnym deszczyku. Nasz wzrok po raz kolejny kieruje się w kierunku dwóch grup tradycyjnie zgromadzonych po przeciwnych stronach parku. Jako, że do naprawdę decydującego starcia zostało jeszcze 12 minut i 3 sekundy obie grupy oddały się bez reszty tradycyjnemu sprawdzaniu listy obecności. Przy odczytywaniu nazwiska Presleya z tłumu wyrwał się Łańcóch, który okazał zwolnienie lekarskie wystawione przez doktora Quinna. Krzysztof K. po wnikliwym zapoznaniu się z dokumentem wpisał Presleyowi nieobecność usprawiedliwioną (dzięki temu nie musiał przynosić zwolnienia od rodziców). Jako że nadszedł już punkt środa wieczór, pełen werwy Słoneczko wydał tradycyjny już, przed decydującym starciem okrzyk : A atak! Obie grupy ruszyły z poślizgiem (na błocie)  w swoje strony. Pierwsze zęby wyleciały po 14 sekundach od pierwszego zwarcia, a po 6 sekundach po pierwszym złamaniu ręki. Obraz rzezi jak z kiepskiego horroru Wiesława Craven-skiego trwał dokładnie 10 minut i 0 sekund. W tym czasie jakiś nierozgarnięty punk o wszystko mówiącej xywie Blondyn ujrzał zbliżające się z niepokojącym rykiem harleye. Na ich grzbietach siedzieli groźnie wyglądający wojownicy, a promienie słońca odbijały się na chromowych bajerach ich motocykli. Blondyn bezwłocznie wykonał "krótki  modulowany gwizd o częstotliwości 20 khz" i pole bitwy zamarło. 369 chłopa czekało na dalsze instrukcje. Blondyn porwany doniosłością chwili (był to taki pierwszy i ostatni przypadek w jego życiu) krzyknął : A, lejemy harleyowców! W ciągu 0,3 sekundy wybrano 23 osobową grupę uderzeniową, która bezzwłocznie przystąpiła do wykonywania wyznaczonego im zadania dla dobra ogółu. Wskutek wykonywanych działań operacyjnych grupy uderzeniowej 22 harleyowców znalazło się na poziomie gruntu. Lecz jeden z nich wykonał rozpaczliwy manewr i nurkując pomiędzy swoimi kolegami i ich wspaniałymi maszynami wyjechał na ulicę po wykonaniu karkołomnej beczki. Pognał ku zachodzącemu słońcu. Niestety słońce bardzo szybko zgasło dla niego, a to za sprawą latającego na niskim pułapie nocnika nakierowanego precyzyjnie na cel z  ze szpitalnego okna przez Presleya. Czyn ten przeszedł do historii decydujących starć w Nowym Jorkowie. Tymczasem walka w parku rozgorzała na dobre. Grupa uderzeniowa po raz pierwszy spotkała się z taką siłą. Zaprawieni w bojach harleyowcy okazali się godnymi przeciwnikami dla przedstawicieli śmietanki społeczności Nowego Jorkowa. Zmuszeni byli podjąć manewry mające na celu uzyskanie przewagi w polu. Brawurowo wykonane zajście od flanki przez grupę alfa, wspierane z lewej flanki przez grupę delta i wspierane od frontu głównymi siłami bravo spowodowało uzyskanie miażdżącej przewagi, jak zawsze gdy uda się przeprowadzić manewr zakleszczenia przeciwnika. Po skończonej walce z właściwym dla siebie wyczuciem czasu do akcji wkroczyła policja, jednak nie mogła z niej wyjść o własnych siłach, jak zwykle zresztą.

Fragment "Soboty" z czwartku :
"Ubiegłego dnia b.r. pańskiego rozegrało się kolejne starcie z cyklu decydujących. Niestety zostało on przerwane przez harleyowców, którzy w liczbie wszystkich znaleźli się w szpitalu, w tym jeden z nocnikiem zablokowanym na głowie (pamiętajcie dzieci, aby zawsze jeździć w kasku). Zapytany o swoją wersję wypadków  przywódca harleyowców Józef Alternator, który zgodził się na udzielenie wywiadu pomiędzy operacją na otwartym sercu, a wymianą stawu biodrowego, odpowiedział: "Uczestnicy zlotu chcieli tylko zapytać o drogę do najbliższego baru mlecznego , gdy zupełnie bez powodu zostali pobici przez walczących nowojorkowian. Rychło po zdarzeniu pojawiła się policja, która tradycyjnie nie wróciła o własnych siłach. Subkultury nowojorkowskie chciały postawić pomnik Presleyowi za waleczną postawę mimo ciężkiego stanu zdrowia, jednak projekt ten upadł w niewyjaśnionych okolicznościach. Zamiast tego Presley otrzymał rzutki wraz z tarczą. Do szpitala trafiło 7 punków, 6 skinów (największa liczba od pięciu lat), 23 harleyowców, o czym było już wcześniej, oraz 53 policjantów. Uzupełniając chciałem powiadomić, że operacja na otwartym sercu powiodła się. Chciałbym jeszcze przypomnieć o niedzielnym meczu wyjazdowym naszej drużyny z Czarnobylanką. Czołowy snajper naszej drużyny, pan S.Cuker powiedział : Wygramy.
                                  Na zawsze wasz red. Marcin Sroka."

7
 

Księżyc w pełni rozbłyska na wypolerowanej czaszce skinheada o wdzięcznej ksywie Mikrofon. Ksywa to wzięła się z  zamiłowania do biologii na poziomie molekularnym. Wszedł on do "Pradawnego Oj!Cieca" i jego oczom po raz kolejny ukazał się monumentalny portret przedstawiający Bolesława Chrobrego, który jak wiadomo wywodził się z Nowego Jorkowa. Zręcznie lawirując pomiędzy roznoszącymi drinki o wiele mówiącej nazwie "sik" kelnerkami w stroju topless dotarł do stolika przy którym  siedzieli : Przemysław Nowak, Słoneczko oraz Kosa.
- A, panowie dziś przemówił do mnie Bóg pod postacią karty zgłoszenia do teleturnieju "1 z dwóch". Występuje w środę.
- A, kłamiesz oszczerco, po raz kolejny wąchałeś klej - wykrzyknął w słusznym gniewie Przemysław N.
- A, przecież ja nie wącham.
- A, sorry, musiałem cię z kimś pomylić.
- A, jak nie wierzycie to przyniosę wam kartę zgłoszenia - to mówiąc wybiegł na aleję 29 lutego.
Jego oczom ukazał się przerażający widok : policjant wyrzucił papierek z lizaka na sam środek chodnika. Wywołało to  święte oburzenie Mikrofona, który był czynnym członkiem organizacji ekologicznej "Zieloni inaczej". Jednak do działania popchnął go obrzydliwy widok tegoż samego policjanta, który ordynarnie splunął. Ogarnięty gniewem podbiega do policjanta, wyrywa mu lizak z między zębów (lizak ląduje na chodniku zaraz obok papierka) i krzyczy: A, masz ty chamie za bezczeszczenie  pięknego, nowojorkowskiego chodnika .Po tej eksplozji elokwencji Mikrofon targa policjanta za ucho. Nagle, jakby spod chodnika zza rogu wybiega 53 policjantów z Mietkiem Shazzańskim na czele. Po zaciętej walce (16 policjantów w szpitalu) Mikrofon został zawleczony na komisariat (było to pierwsze w historii zwycięstwo policjantów nad skinami). Całe to wydarzenie z dużej odległości zobaczył Ksywa, który aby zaoszczędzić na płatnej ubikacji poszedł ulżyć swemu układowi wydalniczemu pod słupem wysokiego napięcia. Nie zwlekając długo powiadomił o  całym zajściu Przemysława N. &Co siedzących wciąż przy stoliku "Pradawnego Oj!Cieca". Przemysław N. zwołał natychmiastowe zebranie bojowe którego uczestnikami były obie frakcje. W błyskawicznym tempie powstał plan mogący śmiało konkurować z operacją "Pustynna Burza". A przedstawiał się między innymi tak :
       Grupa a pod przewodnictwem Gwiazdora odcina telefon, ciepłą wodę oraz prąd od komisariatu. W tym czasie grupa B dostaje się na komisariat  przez kanały, grupa D dokonuje szybkiego desantu, połączonego z rozeznaniem. Szybko przekazują te dane do głównej grupy uderzeniowej pod  dowództwem Łańcócha, która wybiera odpowiednią do sytuacji taktykę i uderza z frontu. W ciągu 37 sekund komisariat zostaje zdobyty, a więzień odbity.
        Niezwłocznie przystępują do realizacji planu, jednak już na początku zaczęły się pojawiać pierwsze komplikacje w postaci zatkanych kanałów, zepsutych kombinerek i urwanej drabinki na dach. W tej sytuacji plan ulega przeobrażeniu i wszystkie grupy atakują komisariat z frontu. Akcja kończy się powodzeniem po 13,4 sekundy, a w ciągu następnych 23 sekund grupy uderzeniowe wraz z odbitym więźniem znajdują się już w punkcie Daleko. W Daleku wszyscy zgodnie stwierdzają, że tak dłużej być nie może i umawiają się na kolejne decydujące starcie w poniedziałek. Wracając do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku Przemysław N. przez chwilę zatrzymał wzrok na gazecie w której drukowanymi literami (innych nie czytał) było napisane : "KOLEJNY TRANSPORT BRONI JĄDROWEJ NAD NASZYM PIĘKNYM KRAJEM". Jednak nie zwrócił na niego zbyt wiele uwagi i podążył w kierunku zachodzącego słońca, które tym razem widniało nad parkiem.

8
 

W poniedziałkowy ranek obie przeciwstawne sobie frakcje znalazły się w parku. Na tradycyjny znak dany przez Łańcócha : A, atak po raz kolejny zwarły się w śmiertelnym uścisku.
 Tymczasem 3000 m wyżej.
W samolocie transportującym 14 par białych skarpetek, 3 paczki płatków owsianych, bombę termojądrową, oraz buteleczkę płynu na porost włosów "Chlorox" pilot sięgał właśnie ku radiu w którym leciała audycja :Zgubne skutki walk subkulturowych, a szczególnie skinów i punków". Niestety nie udało mu się to, gdyż wcześniej oparł się na jednym czerwonym, śmiesznym guziku, a drugą przypadkowo przekręcił malutki kluczyk (facet ma pecha, nie ?), co spowodowało spuszczenie bomby i uruchomienie mechanizmu detonującego. Bomba po 4,3 sekundy zaryła się w ziemię w parku w Nowym Jorkowie wydając przy tym "krótki modulowany gwizd o częstotliwości 19,999  khz, który spowodował lekką konsternację na polu walki. W następnej sekundzie ta duża śmieszna bomba zamieniła cały teren w promieniu 3 km w parę wodną o temperaturze 3112 stopni Celsjusza.
 

Posłowie
Autorzy w powyższym dziele chcieli pokazać do czego doprowadzić może rozprzestrzenianie się broni jądrowej i wyrazić swój stanowczy wobec niej sprzeciw (sprzeciwiamy się również zasadniczej służbie wojskowej, oraz nieopuszczaniu deski sedesowej).
Wszystkie dane statystyczne przygotowała firma C-BOSS, której serdecznie dziękujemy.

Autorzy: Matka & Draco



Dokąd zmierzamy


... wygrywa pani suszarkę do włosów. Chce ją pani zatrzymać, czy wymienić na zawartość bramki numer 3?
-Ee  , no nie wiem, chyba wyb
PSTRYK
... kolejna runda negocjacji pomiędzy rządem Republiki Aryjskiej a Meksykiem nie przyniosła niczego nowego. Jednak rozmowy wstrzymały choć na chwilę rozlew krwii w wojnie przygranicznej
PSTRYK
...83 osoby zginęły, a 11 zostało rannych podczas wybuchu bomby-pułapki w centrum Londynu. Policja jest przekonana, że za zamachem
PSTRYK
...delegat Uniwersytetu w Alabamie twierdzi, że "Ludzkość nieuchronnie zmierza ku zagładzie, stajemy się coraz bardziej obojętni i nienawistni. Myślę, że za kilkaset lat staniemy się zupełnymi degeneratami". Odpowiedzią był zdecydowany sprzeciw pana S.Kowalskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie (Polska), który powiedział: "Ten argument nie ma żadnych podstaw naukowych, zweryfikować można by jedynie za pomocą wehikułu czasu, który jest bzdurą. Moim zdaniem nie jest tak źle, duża część młodzieży nie jest objęta znieczulicą społeczną i należy dodać iż jest to młodzież o wysokiej inteligencji i dobrym wy
PSTRYK
...twierdzą, że narodziny dwugłowego kota to nic niezwykłego, zważywszy, że poziom radiacji w tym rejonie wielokrotnie przekracza dopuszczalne normy. Wypadki takie są tu na porządku dziennym. Nie dalej jak miesiąc wcześniej
PSTRYK

Mike Hewson wyłączył telewizor, znudzony tym co zobaczył. Ciągle to samo. Rzadko dzieje się coś naprawdę ciekawego. Chodź piesku, czas na spacer - rzucił raźno do swojego starego psa Bucka. Ten ospale poderwał się z tapczanu i posłusznie podreptał za swoim panem. Poranek był piękny, wiosenne slońce przyjemnie grzało w kark, co było stokroć przyjemniejsze od patrzenia w to głupie pudło. Tym bardziej, że dzięki słońcu również na spacerze można co nieco zobaczyć - pomyślał Mike i odprowadził wzrokim piękną dziewczynę w krótkiej spódniczce. W takich chwilach aż chce się żyć.
    Leniwe rozmyślania Mike'a przerwał cień, który nagle pojawił się na obszarze całego parku. "Nawet pogodynce nie można wierzyć w dzisiejszych czasach" - zdążył jeszcze pomyśleć, nim niewidzialna siła zmieniła go w pokrwawione kawałki mięsa. To samo stało się z ludźmi w całym miasteczku, które przylegało do bazy wojskowej w Marylandzie, jak również z samą bazą i tysiącami innych tego typu obszarów na całym globie.
    W wieczornym wydaniu wszelkich serwisów nawoływano o spokój i napomykano o tym, że obcy, którzy zaatakowali Ziemię  nie będą na razie atakować jej mieszkańców, co podobno miała zawierać depesza, którą dostał każdy rząd na planecie. Tymczasem potężne statki osiadły na Ziemi w miejscach masakry. Jednak prawdziwa treść depeszy odbiegała od tej podanej w massmediach.
     Tak naprawdę to mówiła ona, iż atak na siły zbrojne przeprowadzona po to,  aby uniknąć zbędnego rozlewu krwii w wojnie, która według najeźdźców nie miała sensu z powodu ich miażdżącej przewagi technologicznej. Przyjechali oni na Ziemię z odległej galaktyki w poszukiwaniu surowców, które są im potrzebne, a że znaleźli przy okazji rasę myślącą,  postanowili wykorzystać ją do własnych celów. Uprzedzali, że jeśli ludzie będą dla nich pracować i nie utrudniać to pozwoli im się żyć i rozwijać się  w rozsądnych granicach. Depesza mówiła również, że za 14 godzin przy jednym z pojazdów mają zjawić się przedstawiciele Ziemii, gdyż obcy wyjdą z pojazdu i przemówią do ludzi poprzez telewizję.
    Po 14 godzinach przed pojazdem znalazły się głowy państw, oraz sekretarz ONZ. Wszystkie kamery wycelowane były w  coś co wydawało się lukiem, przez który miały wydostać się obce istoty. W pewnej chwili luk zaczął otwierać się, a z jego coraz większej paszczy wydobyło się światło jaśniejsze niż biel i tak czyste, że nie można było na nie patrzeć. Kiedy wyjście z głuchym odgłosem opadło na ziemię na jego szczycie pojawiło się Coś. Coś było wyposażone w sześć par odnóży, przy czym cztery pary służyły do chodzenia. Jego ciało było ciemne błyszczące i pokryte ostrymi wypustkami. Przy swojej wysokości około trzech metrów sprawiało niesamowite wrażenie. Na czymś, co miało chyba pełnić  funkcje głowy był umieszczony jakiś układ, który jak się później okazało służył do translacji ich języka na angielski.
    Stworzenie to obwieściło całemu światu to, co wcześniej poznali ich przywódcy. Podczas "wystąpienia" ktoś z tłumu  rzucił w obcego granatem. Wybuch nie zrobił na nim większego wrażenia. Wysunął za to jedno z odnóży, z którego wystrzelił promień który zamachowca i okolicę wokół niego w promieniu  trzech metrów zamienił w coś  wyglądającego jak wielokolorowa para wodna. W pobliżu były setki a może tysiące ludzi, a miliony oglądały przekaz w telewizji. W tym momencie cały rodzaj ludzki został  sparaliżowany strachem. Obcy wyjaśnił, że nie można go zniszczyć za pomocą tak prymitywnych środków. Gdyby jednak  ziemianie wymyślili coś lepszego, to na statku są tysiące jemu podobnych.
    Po sześciu miesiącach ludzkość całkowicie skapitulowała przed obcymi. Nieliczni, którzy walczyli zostali bezlitośnie zabici i pokazywani ku przestrodze. Człowiek stał się robotem wykonującym polecenia najeźdźców. Ludzie wprawdzie dalej żyli, zakładali rodziny, jednak żywili się nędznym jedzeniem i musieli pracować dla dobra obcych. Odnotowano też masowe zniknięcia młodych ludzi, którzy nigdy nie wracali.
    Zbliżał się dzień kolejnego wystąpienia ambasadora obcych. Powiedział, że:
     "Jesteśmy zadowoleni z waszej pracy ludzie, więc postanowiliśmy wam dać więcej wolnego czasu i lepszy materiał energetyczny, abyście byli zadowoleni i przez to lepiej pracowali. Z radością widzmy, że nie podejmujecie już beznadziejnych prób przeciwstawienia się nam. Pozwoli to oszczędzić niepotrzebnego unicestwienia, z którego nie czerpiemy żadnej satysfakcji". Obiecał również, że jeśli ludzie będą posłuszni  uzyskają jeszcze jakieś przywileje, po czym odwrócił się i wszedł do statku. W środku potężny obcy podążył korytarzem do pomieszczenia w którym znajdowali się ludzie. Ubrani byli w dziwne kombinezony i byli piękni. Na widok uśmiechu na ich twarzach obcy powiedział: "Nie przypuszczałem, że pójdzie nam tak łatwo" - po czym otworzył się w nim właz z którego wyszedł człowiek podobny do obecnych w pomieszczeniu. "I pomyśleć, że powstaliśmy zaledwie sześćset lat przed nimi, aż trudno uwierzyć, że kiedyś byliśmy takimi samymi prymitywami" - mówiący to roześmiał się głośno. Jego towarzysze zawtórowali mu i radosny śmiech rozległ się na całym statku.

                                                                                                                  Matka, 15.11.98


Smutny człowiek

 Wracałem właśnie z kolejnej  udanej imprezy. Była późna noc i w opustoszałym autobusie oprócz mnie siedział facet z żoną, lekko nawiany koleś, ładna dziewczyna, czterech upitych szalikowców i dziwny człowiek ze smutnym wyrazem twarzy. Patrząc na to towarzystwo stwierdziłem, że mija mi imprezowy humor. Zawsze tak było. Beznadziejna szarość przecinana czasami pasemkami w kolorach tęczy. Życie. Odwróciłem się do okna, przez które  zza skorupy kurzu mogłem podziwiać krajobraz, który sprowadzał się do ciemnej plamy. W końcu lepsze to niż patrzeć na ludzi siedzących ze mną w autobusie. Niestety byłem skazany na wysłuchiwanie szalikowców, których elokwencja rosła z każdym następnym promilem. Wpieniają mnie tacy kolesie. Przekrzykują się nawzajem opowiadając przeżycia wieczoru,  po których zostanie tylko ból głowy. Do tego kretyński śmiech z głupich dowcipów. Chciałem pomyśleć o czymś innym i nie słuchać tych neandertali, ale po prostu się nie dało. Zrezygnowany przeszedłem na bierny odbiór fonii. W pewnym momencie kolesie zmienili temat rozmowy i zaczęli wysuwać dziewczynie niedwuznaczne propozycje. Dziewczyna przez chwilę siedziała bez ruchu, a potem odwróciła się do okna, co bynajmniej nie zadowoliło kolesi. Zaczęli ?dowcipkować? jeszcze głośniej, najśmielszy z nich ruszył w kierunku dziewczyny. Fajnie, będzie impreza. Coraz bardziej wkurzony zastanawiałem się, czy czegoś nie da się zrobić. Ale ich było czterech, ja jeden. Pomyślałem, że wszystko skończy się dobrze i postanowiłem dać sobie spokój. I wtedy usłyszałem cichy głos smutnego faceta pytający kolesia gdzie idzie. Ten odwarknął, że gówno mu do tego i ruszył dalej. Jego odpowiedź została przyjęta głośnym śmiechem przez resztę kolesi. Smutny facet nic nie odpowiedział. Na szczęście, jeszcze by ich rozdrażnił. Koleś przysiadł się  do dziewczyny i objął ją. Chciała mu się wyrwać, ale to go tylko zmobilizowało do mocniejszego chwytu. W tym momencie smutny facet wstał i podbiegł do kolesia wyszarpując go na podłogę. Wszyscy pasażerowie wlepili wzrok w szyby. Tylko ja patrzyłem jak zahipnotyzowany jak na twarzy smutnego faceta pojawia się wściekłość i obrzydzenie. Pomyślałem, że jest podobny do mnie tylko odważniejszy. Kumple leżącego na podłodze kolesia ruszyli mu na pomoc. Jeden z nich wyciągnął bejsbola. Nie zdawał sobie chyba sprawy z tego,  co robi i uderzył faceta z całej siły w głowę. Usłyszałem głuche stuknięcie i facet osunął się na podłogę. Z głowy sączyła się krew. Coś we mnie przeskoczyło i wstałem, ruszając w kierunku leżącego faceta. W oczach kolesi zobaczyłem strach. Włączyli awaryjne otwieranie drzwi i wyskoczyli w ciemną noc. Człowiek, który był z żoną wstał i podszedł do leżącego. Położył mu rękę na szyi i powiedział cichym szeptem: nie żyje. Łzy puściły mi się z oczu. Facet był odważny, nie stchórzył, polubiłem go za to. Kiedy wracałem do domu po złożeniu zeznań przysiągłem sobie, że następnym razem to nie smutny facet znajdzie się na podłodze z rozbitą głową.
 Starszy policjant przeszukiwał ubranie trupa. Znalazł dużą, zapisaną kilkoma zdaniami kartkę. Zaczynała się słowami: ?Nie mogę już dłużej. Nienawidzę życia. Mam zamiar skoczyć z...?. Starszy policjant smutno pokiwał głową myśląc ?dostałeś co chciałeś, biedaku?.

 

Księżycowa Poświata

              Minął kolejny, zwyczajny dzień. A po nim, jak zwykle nastąpiła noc, odwieczna przyjaciółka łowców. Księżyc po raz kolejny lekko zajął wyznaczone mu miejsce na nieboskłonie. Dziś jego powierzchnia widziana z trzeciej planety od słońca nazwanej przez jej aktualnych mieszkańców Ziemią jest inna. Niepokojąca czerwona poświata niektórym wydała się poetycko piękna. Jednak większość tubylców betonu nie poświęciła temu większej uwagi zaprzątnięta codziennymi troskami. Jedynie garstka wiedziała, co zwiastuje niepokojąca poświata. W Central Parku pojawiło się kilku stałych bywalców. Opętani manią doskonałego ciała biegacze, pary szukające chwili intymności na tym skrawku natury umieszczonym pośród betonowej dżungli. Oraz ci, których nigdy nie widać, gdyż nikt nie chce ich widzieć, ludzkie wraki, resztki z szacownych obywateli, którzy przegrali ze stresem, trudami życia, nałogiem i swoimi ludzkimi adwersarzami. Ta grupka najliczniejsza i najbardziej tragiczna, zrzucona na margines jest jednak najbardziej ludzka. Istoty te złączone wspólną tragedią, wspólnymi potrzebami w przeciwieństwie od innych, tzw. cywilizowanych ludzi odkryły w sobie najważniejsze ludzkie cechy takie jak braterstwo solidarność i poświęcenie. Jednak to nie oni są bohaterami tej opowieści. Jest nim człowiek, który siedzi sobie samotnie na skraju ławki, oddalony od reszty świata. Jest pogrążony w rozmyślaniach. Postronny obserwator odniósłby wrażenie, że rozpamiętuje zawód miłosny. Jednak nie ta myśl kołatała się po jego zbolałej duszy. Jego dzisiejszy dzień nie różnił się niczym od wszystkich innych. Wydawało się, że nic nie zburzy tej okropnej monotonii. Gdyby wiedział czego pragnie, wolałby oddać się tej monotonii, zamiast przerywać ją w ten sposób. Gdy  wrócił dziś do mieszkania zajął się tym co zawsze, czyli popadaniem w zapomnienie. Najlepszą metodą było wzięcie piwa, chipsów i całkowite oddanie się oglądaniu jednego z wielu kretyńskich teleturniei. Jednak wraz z zapadnięciem zmroku zaczęło go opanowywać jakieś nieznane uczucie. Czuł się nieswojo zamknięty w olbrzymiej bryle betonu, którą nazywał swym domem. Tej nocy czuł, że miejsce, w którym się znajduje wcale nie jest jego domem. Dziś w nocy jego dom był daleko od wszelkiego betonu. Czuł, że komfortowo będzie czuł się tylko wśród zieleni, kiedy zimny powiew nocnego wiatru ochłodzi gorączkę trawiącą jego ciało. Gnany tym przemożnym pragnieniem znalazł się na ławce w parku, gdzie inne problemy zaprzątnęły jego głowę. Tymczasem na drugim końcu parku pojawiła się młoda kobieta. Znalazła się w tym miejscu po raz kolejny, aby przebiec kilka okrążeń swoją zwykłą trasą. Lubiła ten wysiłek fizyczny, po którym czuła się oczyszczona. Nazywała się Ewa i wieczorny jogging był już dla niej rytuałem, bez którego nie mogła się obejść. Pozwalał jej pozbyć się stresów i napięcia nagromadzonego przez cały, pełen nerwów dzień. Szybko odprężyła się i znalazła rytm, dzięki któremu łatwo jej było biec. Biegnąc nie zwróciła uwagi na mężczyznę siedzącego na ławce, przyglądającego się jej z ogniem w oczach. Był to chyba największy błąd w jej życiu. Mężczyzna ten miał na imię Adam. Adam nie mógł oderwać spojrzenia od biegnącej Ewy. Czuł pociąg do tego gibkiego, pełnego energii ciała, które zostawiało za sobą tak podniecającą dla niego woń. W swoich wyobrażeniach widział ją nagą, uległą. Nagle w tej  wizji pojawił się obraz jego samego, kopiącego tę kobietę, uderzającego jej głową o kant ławki, dopóki nie zobaczył krwi spływającej gęstym strumieniem po jej kruczoczarnych włosach. Starał się odpędzić od siebie ten obraz, jednak stawał się on coraz wyraźniejszy, kiedy Ewa przebiegała obok niego. Czuł, że nie zdoła się opanować.  "Boże, co ja robię" ? pomyślał, choć już od dawna nie myślał o Bogu i wierze. Ta myśl spowodowała odejście jego myśli od morderczych torów. Niestety, w tym momencie przebiegła Ewa i dziwny instynkt wziął górę. Rzucił się na nią, obalając ją na ziemię. Zaczęła rozpaczliwie krzyczeć i bronić się przed jego potężnymi ciosami. Rozpacz w jej krzyku podziałała na niego jak zimny prysznic. Puścił ją, wstał i zaczął uciekać. Udało mu się to. Znalazł się w mieszkaniu tuż przed świtem. Mieszkał na trzynastym piętrze. Zdyszany otworzył okno, pomyślał "nigdy więcej" i wyskoczył na spotkanie nowego życia.
Koniec.

by  Matka

Napisane z nudów w szkole 16 czerwca 1998 roku.



Historia się lubi powtarzać

        Pod koniec XX wieku ludzkość nie miała się zbyt dobrze. Ludzie wyniszczali siebie nawzajem, planetę i wszystko, co tylko się dało, aby zaspokoić swoje zachcianki i potrzeby rozrastającego się w coraz większym tempie gigantycznego przemysłu. Wielu ludzi zapowiadało rychły koniec cywilizacji, Armageddon, lub ,jak to nazywali chrześcijanie Apokalipsa. Być może tak by się stało, gdyby nie pewien człowiek, dzięki któremu Apokalipsa nie nadeszła. Na razie. Nazywał się Irachim al Kabuco Trzeci i był synem Irachima al Kabuco Drugiego, który dzięki pokładom ropy był najbogatszym człowiekiem na świecie. Niestety ojciec Trzeciego nie żył zbyt długo, gdyż  kiedy Trzeci miał 21
lat, jego ojciec zmarł na raka. W tym dniu Trzeci stał się Zbawcą. Już od dawna zauważał postępującą degenerację ludzkości. Wiedział, że ludzie się boją, pragną spokoju i stabilizacji. Zaś Irachim wiedział jak im to zapewnić. Dzięki olbrzymiej fortunie ojca mógł stać się sławny i sprawić, aby ludzie go usłyszeli. Zaczął głosić swoją Prawdę, która szybko stała się nową religią, wypierającą wszystkie inne. Trzeci głosił potrzebę złączenia ludzkości w jedno państwo, z silną władzą i nowymi przepisami, które spisał w księdze nazwanej Kodeksem. Nakazywał zaprzestanie zbrojeń i wojny, oraz przeznaczenie funduszy na naukę, medycynę i czyszczenie środowiska. Nikt nie umiał wyjaśnić tego fenomenu, ale byli chrześcijanie przyjęli go za Chrystusa, inni za Buddę, Allacha, nawet Szatana, jednak przyjmowali jego naukę zawartą w Kodeksie. Być może przyczyniło się do tego to, że był rok 2000  a w tym roku ludzkość oczekiwała zmian.  W wielu państwach wybuchły zamieszki mające na celu osadzenie jako przywódców wyznawców Zbawcy.Powoli, a potem szybciej i szybciej zaczęto wprowadzać w życie Prawdy Trzeciego. Zlikwidowano instytucję wojska jako armii. Teraz obowiązywała roczna służba wojskowa, jednak żołnierze służyli do pracy. Użyźniali glebę , budowali Nowy Świat , który w zamyśle Zbawcy miał stać się ziemskim Rajem. Obowiązywało Nowe Prawo. Przestępcy byli przeznaczani do pracy w ciężkich warunkach, gdzie masowo ginęli. Ich prochy służyły do użyźniania gleby. Surowe kary spowodowały szybki spadek przestępczości, ulepszono system policyjny, który stał się teraz potężną machiną zaprowadzającą Nowy Ład . Aby machina się nie rozleciała stosowano hitlerowskie metody kontroli, to znaczy każdy kontrolował każdego, jednak w jakiś sposób system ten działał bardzo sprawnie, przyjmowano, że to dzięki temu iż  jest Zbawca. Stosunkowo szybko ludzkość zaczęła się podnosić z kolan. Ludziom żyło się dobrze i szczęśliwie, aczkolwiek nadal gnębiły ich choroby. Zgodnie z Kodeksem wielkie fundusze i energię zaprzęgnięto w służbę medycynie. W roku 2024 powstało lekarstwo na raka, a w 2025 na AIDS. Wszystkie choroby były uleczalne, śmiertelność się zmniejszyła. W 2030 rozwiązano wszelkie instytucje takie jak NATO, gdyż nie były już potrzebne. Zastąpiono je Radą Władców nad którą kontrolę sprawował Zbawca. Jako że nauka była na wysokim poziomie, zdegenerowane środowisko bardzo powoli stawało się coraz czystsze. Rada Władców podjęła decyzję o rozpoczęciu eksploracji kosmosu, która to została zarzucona w 2000 r, który został uznany początkiem Dobrej Ery. Mimo wielkich nadziei ludzkości w kosmosie nie znaleziono nic, i w 60 r Dobrej Ery zaprzestano badań, gdyż było nikłe prawdopodobieństwo trafienia na inne istoty myślące, lub planety które były by zdatne do skolonizowania. W roku 89 d.e. ludzkość pogrążyła się w żałobie, gdyż Zbawca umarł. Była to przyjemna śmierć, taka  jakiej zawsze chciał. Umarł we śnie, kiedy go znaleziono, wciąż się uśmiechał. Ludzie wiedzieli, iż Zbawca sprawił, że byli szczęśliwi  i powinni dalej robić wszystko co dotychczas, aby utrzymać stan jaki panował. Niestety mylili się. W 200 r d.e. populacja zwiększyła się do tego stopnia, że analitycy obliczyli, iż za 130 lat na Ziemi zabraknie miejsca i żywności (zakładając stały przyrost demograficzny ). Po trzymiesięcznych posiedzeniach Rada Władców dopisała nowe przepisy do Kodeksu. Zaważyły one na dalszych losach gatunku homo sapiens. Po pierwsze rodzinom przysługiwało tylko dwoje dzieci. Z tym przepisem można było się z trudem pogodzić, niestety nie był on jedynym wprowadzonym w 201 r d.e. Następny zakładał przymusowe i obowiązkowe tzw.  Dobre Odejście . Za tą niewinną nazwą  krył się jednak przepis  o eutanazji ludzi, którzy przekroczyli 73 lata, co w czasach, kiedy przeciętna długość życia wynosiła 89 lat było straszną perspektywą. W obliczu takiego rozwoju wypadków nastąpił rozłam światowy. Połowa populacji przyjmowała nowe przepisy, przez wzgląd na dobro ogółu. Jednak druga połowa nie godziła się na to. Nie było szans na jakiekolwiek rozmowy. W wyniku zaistniałej sytuacji i braku duchowego przywódcy w ludziach obudziły się stare instynkty. Rozpętała się Wojna Ziemska. Z jednej strony sprawny aparat policji, z drugiej ludzie którzy w większości wyrastali ponad  przeciętność, i tworzyli nowe narzędzia zniszczenia. Rozpętała się prawdziwa Apokalipsa. Odkryta na nowo rozkosz walki rozgorzała gorącym ogniem w ciałach ludzi i trudno było ją ugasić. Dzięki broni masowego rażenia zginęło wielu ludzi, reszta była upośledzona przez działanie uboczne, lub zmieniona. Pewien człowiek zauważył, że nowa generacja środków zagłady powoduje jako efekt uboczny obumieranie xonów, komórek odpowiedzialnych za myślenie techniczne, jednak ludzie nie dowiedzieli się o tym, gdyż został on przekształcony w wodór następnego dnia. Wojna trwała. W pewnym momencie ludzkość zapomniała o co w ogóle chodziło na początku, liczyła się tylko walka. Homo sapiens wznieśli się na  wyżyny ewolucji, aby spaść z powrotem na najniższy szczebel.
Degeneracja postępowała, aż do 17 marca 312 r d.e. kiedy podczas akcji sabotażowej wybuchły laboratoria, w których badano promieniotwórczą plazmę, wywołującą przyśpieszoną entropię. Nastąpił olbrzymi wybuch, który zapoczątkował lawinową reakcje łańcuchową. Przez Ziemię przetoczyły się wszelkie kataklizmy, niszcząc prawie doszczętnie rodzaj ludzki. W wyniku drgań sejsmicznych rozdzieliły się obie Ameryki i Afryka. Od lodowców  oderwały się olbrzymie góry lodowe, które spowodowały podniesienie się poziomu wód o 2.12 metra. Rapsodię zniszczenia zakończyły erupcje wulkanów. Natura zatoczyła koło, a rodzaj ludzki zmarł i narodził się ponownie, jak feniks z popiołów. Nowy, zmieniony, z uszkodzonym mózgiem uniemożliwiającym rozwój i powodującym stopniowy zanik pamięci o tym co było. Ludzie, a raczej istoty, które miały ich za przodków żyły w gruzach dawnego świata, jak w epoce kamienia ludzie pierwotni.
Ewolucja mogła z powrotem zacząć swoje dzieło, a koło czasu zamknęło się .


 Matka

Napisz do Matki

ł on przekształcony w wodór następnego dnia. Wojna trwała. W pewnym momencie ludzkość zapomniała o co w ogóle chodziło na początku, liczyła się tylko walka. Homo sapiens wznieśli się na  wyżyny ewolucji, aby spaść z powrotem na najniższy szczebel.
Degeneracja postępowała, aż do 17 marca 312 r d.e. kiedy podczas akcji sabotażowej wybuchły laboratoria, w których badano promieniotwórczą plazmę, wywołującą przyśpieszoną entropię. Nastąpił olbrzymi wybuch, który zapoczątkował lawinową reakcje łańcuchową. Przez Ziemię przetoczyły się wszelkie kataklizmy, niszcząc prawie doszczętnie rodzaj ludzki. W wyniku drgań sejsmicznych rozdzieliły się obie Ameryki i Afryka. Od lodowców  oderwały się olbrzymie góry lodowe, które spowodowały podniesienie się poziomu wód o 2.12 metra. Rapsodię zniszczenia zakończyły erupcje wulkanów. Natura zatoczyła koło, a rodzaj ludzki zmarł i narodził się ponownie, jak feniks z popiołów. Nowy, zmieniony, z uszkodzonym mózgiem uniemożliwiającym rozwój i powodującym stopniowy zanik pamięci o tym co było. Ludzie, a raczej istoty, które miały ich za przodków żyły w gruzach dawnego świata, jak w epoce kamienia ludzie pierwotni.
Ewolucja mogła z powrotem zacząć swoje dzieło, a koło czasu zamknęło się .


 Matka

Napisz do Matki