Lete


Autor : Idaho
Html : Sara


    Świat dla niego był prosty. Ludzie - krety siedzieli pod ziemią a noworodki nie mogły przy nim śpiewać głosem Elvis'a. Nienawidził głosu Elvis'a. Pamiętał, jak kiedyś, miał jakieś 16 lat i urodził mu się młodszy brat (to było ostatnie z jego rodzeństwa dziecko, bo jego matka kończyła już 4 lata). Wtedy właśnie, gdy zaśpiewał brat, Wędrowiec pojął jak wielki ból sprawiał mu głos Elvis'a. W jego pamięci, głęboko pod satynową materią zapomnienia, tkwił moment jego własnych narodzin. Przywoływał go czasami w chwilach szczególnego zwątpienia. I nie pamiętał, aby z jego 12-letnich (w momencie narodzin) ust wydobyły się słowa "Suspicious minds". Nienawidził głosu Elvis'a.
    Jego wędrówka rozpoczęła się dwa dni wcześniej. Pamiętał to jeszcze, matka płakała a jego młodszy brat cieszył się. Wprost szalał z radości na myśl o tym, że największy (po wannie) pokój w domu będzie jego własnością. Zastanawiał się, czy jego brat jeszcze go pamięta. Po krótkiej chwili nie mógł już przypomnieć sobie, kto miałby o nim pamiętać. Istniała tylko droga.

    ***

    Ghnorrugzbf spacerował sobie "Wspólnym Korytarzem" kiedy ogłoszono mobilizację. Przeciągły, wysoki (czyli całkiem zrozumiały) sygnał informował, że każdy "Podstawowy" ma przybyć najszybciej jak może do "Trzeciej Sali Tymczasowej". Ghnorrugzbf przerył się na ślepo do "Trzeciej", lecz niefortunnie wyszedł sufitem i spadł (zgodnie z grawitacją) na zgromadzoną (również zgodnie z grawitacją) na dole gawiedź, którą dodatkowo rozbawił jego upadek. Dowódca wyszedł przed tłum, na podwyższenie i wydał krótki i zwięzły rozkaz. Na zewnątrz - jak poinformował - znajdowała się "Przykra ofiara" i należało ją rozszarpać, aby podtrzymać mit. Nawet dowódca nie pamiętał, jaki mit.

    ***

    Nadeszła noc, co zobligowało go do rozbicia obozu. Przez chwilę pomyślał o domu, którego trumienno-mogilna bryła zaczerniała się powoli w jego pamięci. Zastanawiał się, czy w domu mieszkał sam, czy też miał tam jakieś towarzystwo. Nie był jednak w stanie niczego sobie przypomnieć. Z desperacją począł wbijać śledzie namiotu w brzuch planety. Glob jęknął i zakrwawił lawą z ran, jakie mu zadano.

    ***

    Thrlll leżał i myślał. Wytwarzał w swym umyśle całe światy a następnie odbierał im sens istnienia, uświadamiając sobie własną małość. Już dwa dni temu narodził się, lecz wciąż nie był pewien, czy jego istnienie jest, w jakikolwiek sposób, wyrazem twórczego charakteru Jedni. Istnienie Jedni było dla niego oczywiste. Wynikało ze sferycznej budowy świata w którym żył...

    ***

    Ghnorrugzbf pamiętał jeszcze, jaki mit należało podtrzymać. Odtworzył go w głowie z wielką satysfakcją i dumą, z powodu swego przeszłego w micie udziału. Mianowicie wiele lat temu, choć nie na tyle, by Ghnorrugzbf umarł, wielkie stwory zaatakowały "Górę W Której Ghnorrugzbf Mieszkał", i zaczęły niszczyć jej wnętrze za pomocą wierteł na linie. Początkowo obrona zdawała się nie mieć sensu, atakujący byli naprawdę potworni, lecz z czasem zebrała się grupka desperatów, gotowych zginąć za "Górę". Wśród nich jednym z pierwszych był Ghnorrugzbf. Wyruszyli niemal natychmiast, uzbrojeni w twarde i ostre korzenie roślin rosnących na południowym zboczu "Góry" i rozszarpali najeźdźców w parę chwil. Grupka obrońców liczyła siedemnaście osób. Najeźdźców było dwóch.

    ***

    Ziemia zapłakała - zakrwawiła lawą. Wędrowiec zorientował się, że na biwak wybrał miejsce najgorsze z możliwych. Zdecydowanym, szybkim, instynktownym ruchem schwycił swój plecak i ruszył na północ, do najbliższej góry, pragnąc jak najszybciej oddalić się od wciąż poszerzającej się szczeliny. U podnóża wzgórza zdecydował się rozbić swój namiot ponownie. Nieco zirytował i przestraszył go wygląd góry, sugerujący wyraźnie, że jest ona zamieszkana przez ludzi - krety, lecz był zbyt zmęczony, by rozmyślać na ten temat.
    Wbił w podłoże pierwszego śledzia. Przez chwilę otwór błysnął krwistoczerwoną lawą, lecz tu warstwa sparzonej ziemi była grubsza. Lawa szybko wystygła, zaś śledź stał się - na zawsze już - częścią ziemi, stopiony z nią w jedno przez nadmiernie gorące serce świata. Wędrowiec wbił pozostałe śledzie w glebę i rozłożył namiot. Następnie ułożył się do snu.

    ***

    Thrlll poczuł głód. Myślenie zbyt go zajęło i zapomniał o jedzeniu. Jeśli chodziło o budowę świata i zależności między Jednią a światem z owej budowy wynikające, Thrlll odczuwał i rozumiał to w taki mniej więcej sposób: warstwą najniższa (odpowiednik: "najgorszą duchowo") była warstwa "ognia i pokarmu" znajdująca się pod Thrlll'em; zaraz nad nią znajdowały się pył i gleba, w których żył sam Thrlll, ta warstwa była dla niego symbolem jego własnej, indywidualnej osobowości, charakteryzowało ją, tak jak i Thrlll'a, ciągłe poszukiwanie; warstwa znajdująca się ponad glebą musiała być (jak sądził Thrlll) warstwą Jedni, boskiej czystości i wszelakiego zrozumienia. Lecz charakter istoty czy istot najwyższych, żyjących ponad Thrlll'em, wciąż pozostawał dla niego tajemnicą. Nieprzeciętnie go to złościło. ***
    Wędrowiec widział twarz własnej matki, lecz już jej nie pamiętał . Twarz matki przenikała grobową sylwetką domu, w którym kiedyś razem mieszkali. Lecz i tego Wędrowiec nie pamiętał. Potem, niczym wyrzut sumienia błysną Wędrowcowi przed oczami jego własny młodszy brat z szalonym uśmiechem na twarzy. Z uśmiechem znamionującym niesamowite, niezgłębione szczęście. Wędrowiec krzyknął i z tym okrzykiem na ustach obudził się.

    ***

    Szara grupa poruszała się bez jakiejkolwiek koordynacji w stronę obozu Wędrowca. Przewodził jej Ghnorrugzbf. W jego głowie zatarło się już wspomnienie o dawnym zwycięstwie nad potworami, lecz potrzeba bohaterskich czynów wciąż tliła się pod atłasem codzienności. Zawadiacko, chyba najbardziej dla dodania sobie odwagi, przeciął powietrze stalowym korzeniem. Usłyszał gwizd - płacz rozcinanego powietrza.

    ***

    Pokrzykiwania i kroki wywołały Wędrowca z namiotu. Widok czterdziestu gotowych do walki ludzi - kretów nieco go zaskoczył. Lecz nie cechowały go gwałtowne reakcje. Był i tak niezwykle jak na swój gatunek duży. I jak pod każdym Wędrowcem tak i pod nim wątła skorupa planety uginała się przy każdym kroku. Był naturalnie opancerzony i nie pamiętał, by kiedykolwiek musiał o cokolwiek walczyć. Osobna sprawa, że w ogóle niewiele pamiętał. Stary, niski człowiek - kret, który zdawał się dowodzić tą małą armią, zrobił krok w kierunku Wędrowca i stanął, spoglądając mu prosto w oczy. Wędrowiec odpowiedział spojrzeniem. Z oka człowieka - kreta spłynęła łza. Spłynęła i wyparowała gdzieś w dole. Armia ludzi - kretów gwałtownie zawróciła i ruszyła z powrotem do wzgórza. Wędrowiec wrócił do namiotu i ponownie usnął.

    ***

    Ghnorrugzbf wracał przerażony na czele oddziału. Jak to się mogło stać ??? - pytał sam siebie. I co się właściwie stało ??? Miał coś zrobić. Coś zagrażało "Górze". Nie mógł przypomnieć sobie, co. Bał się wyrzutów sumienia. Lecz wkrótce i o nich zapomniał.

    ***

    Thrlll nabrał pyłu do pyszczka i zanurkował, przez warstwy piasku do ognia piekielnego znajdującego się niżej. Kiedy sam Thrlll omal nie umarł z gorąca, pył w jego ustach zamienił się w pokarm - jedyny dla niego przyswajalny. Kiedy już się najadł, wrócił wyżej, aby ostygnąć. I myśleć.

    ***

    Kolejny dzień wędrówki zaczął się niezwykle dziwnie. Lekkie i zwiewne białe obłoki z wczorajszego dnia zniknęły a na ich miejsce przybyły posępne chmury w kolorze rtęci. Wokoło było jakoś ciemniej, co zmartwiło Wędrowca. Nie chciał, aby woda spadająca z nieba zamieniła się w parę. Wtedy znów leciała do góry i jemu ciężej było oddychać.

    ***

    Thrlll obmyślał język znaków. Chciał, by był on na tyle uniwersalny, aby każda istota, choćby nie wiadomo jak różna od niego, mogła ten język zrozumieć. Nie było to łatwe, lecz Thrlll wiązał z tym pomysłem wielkie nadzieje. Chciał skontaktować się z Jednią, żyjącą powyżej. Lecz wiedział, że jego myśl może być dla Jedni zbyt prostacka a on sam zbyt żałosny. W końcu żył w piachu i jadł piach.

    ***

    Ghnorrugzbf siedział na szczycie góry i czuł się bardzo źle. Nie mógł przypomnieć sobie w jaki sposób zawiódł, lecz poczucie porażki było ogromne. Cały świat dla Ghnorrugzbf'a był pusty i nonsensowny.

    ***

    Szedł dalej, aż napotkał grób. Spojrzał na niego nie pamiętając, że widział już kiedyś niemal identyczną bryłę. Na tym grobie leżała jednak gałąź - żałosna ozdoba. W lustrzanym marmurze Wędrowiec ujrzał pędzące na północ chmury. Były inne niż te na niebie. Były jaśniejsze, błękitne. Uznał, że gałąź leżąca na grobie jest obrzydliwa. Pochylił się i pewnym ruchem ręki zrzucił gałąź z marmuru. Poczuł wołanie gdzieś z głębi mogiły i pomyślał o tym, który mógłby leżeć pod marmurem. Nie wiedział, kto to był. To ciekawe, lecz mimo postępującego zapomnienia, wizja grobu towarzyszyła mu już do samego końca wędrówki.

    ***

    Ghnorrugzbf ruszył od szczytu "Góry" w dół. Pędził roztrącając ziemię i czuł, że im bliżej jest celu, tym bardziej pali go jego własna wina. Wiedział jednak, że musi to wszystko zakończyć. Mijał setki bocznych korytarzy i czuł całe życie "Góry" we własnym ciele. Przebił się przez ostatnią warstwę ziemi i opuścił ten świat, już jako integralna część krążącej tuż pod skórą globu lawy.

    ***

    Eeibca spojrzał na Wędrowca i poczuł, gdzieś głęboko w korze mózgowej ukłucie zazdrości. Chciałby być choć w połowie tak wielki i piękny...lecz przeglądając się w marmurze bezimiennej mogiły aż nazbyt dobrze poznał swój wygląd. Wiedział, że nigdy nie będzie na tyle piękny, by nie czuć potrzeby upiększania innych rzeczy. Kiedy Wędrowiec odszedł, Eeibca wygrzebał z ukrycia i stanął smutny przed grobem. Potem podniósł strąconą przez Wędrowca gałąź i ułożył ją z powrotem na marmurze mogiły. Dodatkowo po obu stronach gałęzi ułożył symetrycznie cztery kasztany. Ucieszył się, gdyż uznał, że grób z powrotem jest piękny. Potem wrócił do swojej nory.

    ***

    Thrlll uznał, że mimo swej małości jest gotów do próby kontaktu z Jednią. Powtórzył jeszcze raz w głowie cały wykreowany przez siebie alfabet, który był (jak miał nadzieję) na tyle prosty, by mógł zrozumieć go każdy, lecz na tyle skomplikowany, aby zwrócić uwagę Istoty Najwyższej. Udał się na sam szczyt swego środowiska życia, w miejsce, ponad którym była już tylko Jednia. Thrlll dość dokładnie przestudiował długość i szerokość kotliny i wiedział, że jeśli będzie się w odpowiedni sposób przemieszczał, to istota obserwująca go z miejsca położonego odpowiednio wyżej powinna ujrzeć jego przekaz. Zaczął pisać.

    ***

    Wędrowiec spojrzał w dół i przez chwilę omal nie oszalał ze szczęścia. Na piasku w kotlinie w którą spoglądał, pojawiał się napis. Był on dla Wędrowca niezrozumiały. Nie miał jednak żadnych wątpliwości, że oto Bóg próbuje skontaktować się z nim. Wędrowiec wytężył wzrok by odczytać Boskie Przesłanie, lecz mimo wysiłków nie rozumiał niczego. Był jednak zachwycony, olśniony i szczęśliwy.

    ***

    Thrlll pisał: "Ja istota niższa zwracam się do tych, którzy są ponademną aby odpowiedzieli mi, lub nie, wedle swojej woli. Wiem bowiem, że jestem jedynie nic nie znaczącym stworzeniem, z trudem rozpatrującym i pojmującym sprawy warstwy świata, w której przyszło mi żyć. Nie chcę jednak niczego więcej, bo wiem, że świat duchowy, nam istotom niższym odpowiedni, nie jest w niczym gorszy od reszty spraw natury toczących się od zarania wszechświata. Czuję się niższy niż wszystko na tej Ziemi - albowiem pode mną jest tylko piekielny ogień a wyżej mam tylko Jednię, do której się właśnie zwracam. Mimo to decyduję się wyjść wyżej i stanąć twarzą w twarz z Boskością. Jeśli popełniam zbrodnię, żądam dla siebie sprawiedliwej kary." Następnie zacisnął w nerwach wszystkie swoje macki i wyszedł na zewnątrz...

    ***

    Radosne uniesienie i olśnienie Wędrowca zostało gwałtownie przerwane. Ujrzał on bowiem obrzydliwego robaka wychodzącego z centrum Boskiego Napisu. Uniesiony złością i obrzydzeniem zbiegł na dół i rozgniótł robaka nogą. Wnętrzności Wędrowca zawiązały się na supeł.

    ***

    Thrlll umierał.

    ***

    Wędrowiec ruszył dalej pełen obrzydzenia i poczucia krzywdy. Kiedy zamknął oczy, starając się jak najszybciej o wszystkim zapomnieć, pod powiekami ujrzał grób. Rażący błękitem.

    ***

    Eeibca poczuł głód, lecz nie mógł znaleźć niczego do jedzenia. W końcu wrócił do grobu i po krótkim wahaniu zjadł jeden z kasztanów leżących na marmurze. Resztę kasztanów ułożył w trójkąt. Uznał, że ta figura jest równie piękna, jak poprzednia. Może dlatego, że nie był już głodny.

Koniec
iękna, jak poprzednia. Może dlatego, że nie był już głodny.

Koniec