Konektyka


Autor : Rafał Orłowski
HTML : Argail


Dotąd różnie nazywano ludzkie ciało
Niektórzy sądzą , iż jest to tylko skóra i kości,
Inni uważają , iż jest to świątynia ich duszy,
Są też tacy , którzy myślą , iż jest to skafander,
Który im podarowano na okres życia na ziemi.
Jakby nie było, ciało może mieć wyłącznie jednego właściciela.
Kto wie , może znajdzie się kiedyś ktoś , kto będzie sądził inaczej.
Może wtedy zauważymy coś , czego do tej pory nie mogliśmy dostrzec.






Dwóch mężczyzn w białych kitlach weszło do szpitalnej izolatki.
Byli sami , jeden z nich zamknął za sobą drzwi i spojrzał na drugiego.
Którego mam wziąć? – wskazał ręką na czarne metalowe pojemniki wyglądem przypominające małe , błyszczące trumny.
Drugi podszedł do pierwszego z pięciu pojemników i wcisnął mały , czerwony klawisz , który znajdował się w górnej części czarnego blaszaka. Oboje usłyszeli delikatny zgrzyt mechanizmu i wieko powoli się uchyliło odkrywając swą tajemniczą zawartość.
Cała piątka jest identyczna. Bierz pierwszego z brzegu – odpowiedział.
Mężczyzna , który właśnie podszedł do błyszczącej trumienki zajrzał powoli do środka. Leżał w niej mały , kilkumiesięczny chłopczyk. Na twarzy miał założoną dziwną , szklaną maskę , której rurka znikała w ciemnościach jego gardła.
Nie bój się , przecież cię nie ugryzie – roześmiał się jego towarzysz.
Czasami nie wierzę , że to robimy – mężczyzna wciąż patrzył na dziecko.
Taka praca – wziął głębszy oddech i sięgnął do kieszeni , w której trzymał papierosy. Wyciągnął jednego i podpalając go głęboko się sztachnął. Biały dym przeszedł przez cichą izolatkę. – Nie myśl o tym , bo się zadręczysz – dodał i gwałtownie się obrócił podchodząc do stolika stojącego przy ścianie.
Po chwili podszedł do pojemnika i nachylił się nad malcem. Wciąż ściskał papierosa w ustach. Chwycił za szklaną maskę i delikatnie ją usunął z ust dziecka. Unosił ją w górę w oczekiwaniu na koniec cienkiej rurki , którą właśnie wyciągał z gardła nieprzytomnego chłopczyka. Wreszcie ujrzał koniec i powieki dziecka gwałtownie się uniosły ukazując oczy z przerażeniem patrzące na białych intruzów. Mężczyzna rzucił maską o kafelkową podłogę i złapał chłopca za ramię zanurzając w nim igłę strzykawki , którą ściskał w dłoni. Powieki chłopca gwałtownie opadły i stał się całkiem bezwładny.
No na co czekasz do cholery – wciąż ściskając papierosa w ustach patrzył na swego partnera – bierz go , czasu to nie masz zbyt wiele.
Drugi mężczyzna znieruchomiał przez chwilę , po czym doszło do niego to co właśnie usłyszał. Natychmiast chwycił dziecko i wyszedł znikając za drzwiami izolatki.
Ten, który został sam , chwycił papierosa w palce i opuścił go na błyszczącą podłogę przydeptując czarnym butem. Nie czuł się zbyt dobrze. Powoli otworzył drzwi i opuścił izolatkę.
Szedł długim korytarzem nie zastanawiając się nad tym dokąd idzie , aż w końcu szerokie szklane drzwi rozsunęły się przed nim i znalazł się w poczekalni. Kilku oczekujących spojrzało na niego poczym znów zwrócili swój wzrok w kierunku odbiornika telewizyjnego. Widzieli w nim znajomą twarz , to on ich tu przywiódł , to on mógł im ofiarować to czego żaden inny człowiek nigdy im nie proponował.
Szpakowaty mężczyzna z lekką siwą bródką uśmiechał się szeroko mówiąc „ Straciłeś nogę , rękę , serce ci nawala czy nerka nie domaga? Wiesz przecież gdzie przyjść. Jak zawsze mówiłem , KONEKTYKA to klinika która dziś ci ofiaruje wszystko.”

ROZDZIAŁ 1
POKRYTY BLIZNAMI


To był ładny dzień. Niebo było czyste , a słońce radośnie oświetlało małą uliczkę , po której chodniku stąpał młody mężczyzna.
Był dobrze zbudowanym człowiekiem średniego wzrostu. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć , że jest niski , to zawsze go drażniło.
Jego krótkie , ciemne włosy nie reagowały na lekko powiewający tego dnia wiatr. Oczy zasłaniały czarne okulary słoneczne , które pasowały do czarnej , skórzanej marynarki narzuconej na białą , czystą koszulkę.
Powoli idąc chodnikiem rozglądał się na boki. Znał tę okolicę miasta , tutaj spędził większość swego życia. Oglądał budynki , które wciąż wyglądały tak samo jak tego dnia gdy opuścił dom. Swiat się ciągle zmieniał , ale na tej ulicy czas zatrzymał się kilka lat wcześniej i nic nie wskazywało na to , że przemijał jak wiatr jesienny , choć było tak doprawdy.
W pewnym momencie mężczyzna się zatrzymał i spojrzał na dobrze mu znany budynek. Był to dwupiętrowy dom dla dużej rodziny , ale ludzie, którzy w nim mieszkali mieli dwoje dzieci. Swego czasu planowali rozmnożyć potomstwo , lecz na tym się skończyło.
Mężczyzna zdjął ciemne okulary odkrywając swe ciemnobrązowe oczy i włożył je do kieszeni marynarki. Patrzył na zielone ściany obszernego domu. Pamiętał dzień kiedy pokrywał je farbą wraz z ojcem. Szkoda , że dziś nie będzie mógł z nim porozmawiać. Szkoda , że znów nie będą mogli się posprzeczać. Zszedł z chodnika i wszedł na wąską ścieżkę wiodącą do domu. Szerokie schody zaprowadziły go przed drzwi frontowe. Zawachał się przez chwilę nim wyciągnął rękę i przycisnął dzwonek , który wydał z siebie tak żałosny dźwięk jak tego dnia kiedy Anna przyszła go pożegnać.
Usłyszał kroki i po krótkiej chwili drzwi zielonego domu uchyliły się i stanęła w nich niska , starsza kobieta o krótkich , blond włosach.
Ujrzała twarz mężczyzny i łzy radości pokryły jej niebieskie oczy.
Synku – westchnęła rzucając się w jego ramiona.
Przytulił ją w milczeniu. Nie wiedział co czuć. Wymazał uczucia , które były tak silne przed laty. Pokryły je blizny lat ostatnich. Pokryły je czasy , o których teraz chciał zapomnieć.

*

Siedział przy kuchennym stole , patrzył na matkę , która wciąż przygotowywała posiłek dla niego. Tak samo jak kilka lat wcześniej krzątała się po kuchni , co chwilę mieszając w garnku z wciąż jeszcze tajemniczą zawartością. Była tak samo żywa jak tego dnia , kiedy powiedziano jej o chorobie serca , zaraz po tym coś zrozumiała , pewnie nigdy nie powinna i przestała krzątać się po kuchni.
Może wreszcie usiądziesz mamo?
Nie mogę mój drogi Francisco , bo mi się przypali.
Syn wstał i zbliżył się do matki , która ściskając drewnianą łyżkę w dłoni stała przed kuchenką elektryczną. Chwycił za plastikową rączkę , dużego blaszanego garnka i delikatnie odłożył go na drewnianą deskę leżącą na blacie kuchennym. Matka patrzyła ze zdumieniem jak wyłącza kuchenkę.
Przecież mówiłem ci , że nie jestem głodny – powoli się do niej obrócił.
No tak , ale przecież...
Mamo – chwycił ją delikatnie za ramiona – wszystko czego chcę to porozmawiać z tobą.
Kobieta wzięła głębszy oddech i powoli zajęła miejsce przy drewnianym stole. Francisco poszedł za jej przykładem.
Oboje milczeli , co kilka sekund zerkali na swoje ponure twarze , jakby bali się tego co chcieliby powiedzieć.
Widujesz się czasami z Anną? – zapytał półgłosem.
Nie. Podobno bogato wyszła za mąż.- stanowczo odpowiedziała matka jak gdyby nie była zbyt zadowolona z podjętego tematu.
Francisco spuścił głowę i znowu zapadła chwilowa cisza.
Myślisz , że będę mógł wrócić do pracy? – zapytał po chwili.
Wciąż jeszcze chcesz być fryzjerem? – profesja syna zawsze cieszyła Marię Kethel. Najbardziej cieszyło ją to , że był najlepszy w tym co robił.
Chyba dasz mi pracę?
Och – gwałtownie spoważniała – zapomniałam ci powiedzieć.
Co się stało mamo?
Wiesz , żal było mi się rozstać z tymi starymi fotelami fryzjerskimi – spojrzała mu głęboko w oczy – ale po tym jak zabrali ciebie do wojska , zrobiło się ze mną jeszcze gorzej. Nie byłam już w stanie sama zrobić zakupów do domu... – popatrzyła na mały ekran odbiornika telewizyjnego , który stał na szerokim parapecie okna. Szpakowaty mężczyzna z lekką siwą bródką uśmiechał się szeroko ruszając ustami , ale wiciszona fonia nie pozwalała odsłuchać tajemnicy jego słów– ...i wtedy zobaczyłam tą reklamę – wskazała na telewizor – KONEKTYKA mnie uratowała , ale mieli swoją cenę. Musiałam sprzedać zakład fryzjerski żeby pokryć koszty mojego leczenia. Dali mi nowe serce i od razu poczułam się o dwadzieścia lat młodziej – na koniec znów się uśmiechnęła.
Konektyka? – Francis zmarszczył brwi – nie było tu takich jak stąd wyjeżdżałem.
Dopiero się budowali , ale już wtedy kończyli , w każdym bądź razie długo im to nie zajęło. Są teraz tam gdzie stary stadion.
To znaczy że już nie mamy stadionu?
Oczywiście , że mamy , ale został przeniesiony. Sam zresztą zobaczysz , wszystko się zmieniło.
To z czego wy teraz żyjecie – zapytał z zakłopotaniem.
Gdyby nie emerytura , jaką zostawili mi po twoim ojcu , to pewnie byśmy z głodu padli , ale wiesz jaki był Eryk. Dopiął wszystko na ostatni guzik zanim nas opuścił i nie jest wcale tak najgorzej , ale założę się , że mogłoby być lepiej.
Drzwi frontowe trzasły z ogromnym hukiem i do pokoju wbiegł trzynastoletni chłopiec o ciemnobrązowych włosach. Zobaczył poważnego mężczyznę , który wciąż siedział przy drewnianym stole kuchni i stanął w miejscu jakby zamroził go ten widok. Zmrużył oczy , przyjrzał się dokładniej i bez dalszego zastanowienia rzucił się na szyję gościa , który z ogromnym wisiłkiem starał się go utrzymać.
Widzę , że Simon się cieszy z twojego powrotu – oznajmiła matka chociaż wiedziała , że w tych ciepłych uściskach jej starszy syn nie będzie mógł jej usłyszeć.

*

Stary Remik Kowalski stał za fotelem fryzjerskim , w dłoniach ściskał grzebień i nożyczki. Patrzył w swe tak poważne odbicie i myślał nie zważając na klienta czekającego na fotelu przed nim.
No co pan panie Kowalski? – oburzył się w końcu blondyn w średnim wieku , który czekał na fryzjera już o wiele za długo.
Kowalski jakby nagle się obudził. Wzruszył ramionami i spojrzał na jasną głowę pucowatego mężczyzny.
Dzień dobry panie Kowalski – znajomy głos zwrócił uwagę mężczyzn.
Spojrzeli na drzwi wejściowe zakładu.
Francisco Kethel? – staruszek nie mógł uwierzyć.
Na miłość boską Francis – wtrącił się blondyn – skoro już wróciłeś to może ty mnie obetniesz.
Młody mężczyzna ubrany w skórzaną marynarkę popatrzył na nich dziwnym spojrzeniem.
Właśnie chciałem zapytać o pracę – oznajmił.
Obetniesz pana Krauze i... i jest twoja – Kowalski z ulgą oddał nożyczki przybyszowi.
Ten natychmiast zdjął czarną marynarkę i powiesił ją na wieszaku ściennym z którego zdjął biały , długi fartuch. Pośpiesznie wrzucił go na siebie , zaszedł klienta od tyłu i bez wachania wziął się do roboty.
Staruszek stanął w drzwiach zakładu i sięgnął do kieszeni swojej brązowej koszuli. Po chwili wyciągnął z niej żółtą paczkę pełną żółtych , okrągłych granulek. Ostrożnie wydobył z niej jedną i wetknął ją do lewej dziurki swojego zadartego nosa.
Kiedyś to pana zabije – spokojnie oznajmił Francisco.
A tam gadanie – Kowalski machnął ręką – przynajmniej jest tańsze od papierosów , a efekt – uśmiechnął się – nawet lepszy. No i nikogo nie zatruwam – spojrzał na właśnie strzyżonego blondyna.
I co pan tak na mnie patrzysz – zbulwersował się blondyn.
Ty już dobrze wiesz czemu.
Powiesz coś tylko o zdrowiu od razu wini lekarzy.
Moja żona umarła w szpitalu i najstarszy syn też umarł w szpitalu. W dzisiejszych czasach jak już ktoś idzie do szpitala to z niego nie wychodzi.
To co ty teraz robisz Vini? – spokojnie zapytał Francis.
Skończyłem studia i jestem lekarzem w Konektyce.
Już drugi raz dzisiaj słyszę o tym miejscu , co tam w ogóle robicie , ale tak dokładniej jeśli możesz.
Nie straciłeś ręki – patrzył w lustro podziwiając pracę mistrza – Aha , no różne rzeczy. Głównie produkujemy narządy zewnętrzne i wewnętrzne.
Jak to produkujecie? – zaciekawił się Frank Kethel.
No klonujemy dobra , ale spokojnie nie oburzaj się zanim nie skończę. Klonujemy tylko te narządy , które są nam potrzebne jest to totalnie humanitarne stary , możesz mi uwierzyć. Ciągle muszę walczyć z jakimiś gówniarzami , którzy mi mówią jakie to jest nie w porządku , ale nikt ze starszych osób jakoś nie ma do mnie pretensji. Ostatnio umieściliśmy ogłoszenie w gazecie , tylko zawiadomienie , że poszukujemy nowych okazów do sklonowania, to myślałem , że się pozabijają przy wejściu , ale dzisiaj wszyscy biorą.
Co biorą ?
Albo to żółte gówno – wskazał na zbulwersowanego staruszka – albo coś jeszcze silniejszego , a my potrzebujemy totalnie zdrowych osobników , nieuzależnionych. I gdzie jest ta humanitarność kiedy jej potrzeba , wszyscy się sami pozabijają jak tak dalej pójdzie.
Uspokój się ja tylko zapytałem.
Przepraszam stary miałem ciężki ranek , a jak tam twoja mamusia?
Dobrze , dziekuję , że pytasz.
Ja też doradzałem jej Konektykę. Nie ma co patrzeć co będą gadać inni , każdy chce przecież żyć , prawda?
Francisco milczał. Patrzył na odbicie Viniego Krauze i badał swym wzrokiem jego pulchną twarz. To wszystko brzmiało jakoś niewłaściwie.
- Skończone – oznajmił po chwili.
To co panie Kowalski zatrudnia pan Franka? – blondyn oglądał się w lustrze.
Słowo się rzekło , a ja swego słowa nie złamię.
Dziekuję panie Kowalski – Kethel uścisnął mu dłoń z uśmiechem.
Przecież wiem , że nie pożałuję.
Blondyn wstał , przeczesał włosy i wręczył banknot Kowalskiemu.
Reszty nie trzeba – oznajmił przy wyjściu.
Staruszek zamknął drzwi zakładu i zawiesił na klamkę tabliczkę z napisem „zamknięte”. Po czym zbliżył się do toaletki i otworzył jedną z wielu jej szuflad. Na jej blat postawił butelkę whisky i dwie grube szklanki.
Chyba nie jesteś zły na mnie – oznajmił wypełniając szklanki brązowym napojem – Wiedziałeś , że zawsze chciałem odkupić tę budę.
Wiem , żałował pan , że ją sprzedał już parę miesięcy po fakcie – Frank lekko się uśmiechnął i chwycił za jedną ze szklanek.
Widzisz , tak to już jest. Czasami przestajesz ściskać i puszczasz coś czego wciąż się powinieneś trzymać. Tylko prawdziwi szczęściarze mogą mieć drugą szansę posiadania. Prawdziwi szczęściarze synu. Simon ucieszył się na twój widok?
Ucieszył się.
Nawet nie wiesz jak ten chłopiec jest w ciebie wpatrzony. Francisco to Francisco tamto. Zupełnie przypomina mi mojego syna Davida jak był w jego wieku.
Zadnych wiadomości? – młody Kethel spoważniał.
Damian , mój starszy syn , został ranny i umarł w szpitalu sześć miesięcy temu. David zaginął w akcji i tylko diabeł wie czy kiedykolwiek się odnajdzie – przechylił mocniej szklankę.
Przykro mi panie Kowalski.
Daj spokój , takie już życie. Skoro ty wróciłeś , to może i jemu się uda. A gdzie ty tak dokładniej walczyłeś Frank?
Zacząłem od piechoty , a później utworzyli taką specjalną sekcję i mnie do niej przenieśli. Wozili nas po całej Europie i zajmowaliśmy się tymi mniejszymi zadaniami.
Ale założę się , że nie mniej ważniejszymi - staruszek ponownie sięgnął po żółtą paczkę wypełnioną granulkami - Z prawdziwą whisky to ma dopiero kopa – szeroko się uśmiechnął.

*

Kowalski stał w drzwiach swojego małego salonu fryzjerskiego , słońce świeciło w jego pomarszczoną twarz. Obrócił się za siebie i spojrzał na Franka , który był jak żyła złota w interesie chciwego staruszka. Ludzie od samego rana pytali o młodego Kethla , słyszeli , że znowu jest w mieście. Przed kilkoma minutami wrócił z krótkiej przerwy i już czekał na niego nowy klient , któremu właśnie teraz błyskawicznie tworzył zupełnie nową fryzurę na jego błyszczącej głowie.
Zadzwonił telefon i Frank widział z jaką ogromną niechecią Kowalski się zbliżał żeby go odebrać.
Halo – burknął leniwie po tym jak podniósł słuchawkę – No nie wiem panie Lazarus... tak... tak , myślę , że da się to zrobić. Służę uprzejmie – odłożył słuchawkę i spojrzał na młodzieńca , który domyślał się co zaraz usłyszy.
Nikodem Lazarus był ekscentrycznym miliarderem i bardzo cenił sobie dobrego fryzjera. Tak się akurat składało , że w swoim tak bogatym życiu trafił na tylko jednego i właśnie usłyszał , iż ten znowu jest w mieście.
Lazarus chce żebyś znowu go strzygł – uśmiechał się Kowalski nie zwracając uwagi na klienta , który wciąż był sprawnie strzyżony.
Niech więc przyjdzie do zakładu – Frank odpowiedział uśmiechem.
Taki bogacz – spoważniał staruszek – oszalałeś? Przecież kiedyś do niego jeździłeś.
Ale teraz nie mam samochodu. Dziekuję bardzo – podziękował klientowi i obrócił się zdejmując z siebie biały fartuch.
Kowalski był tak zamyślony , że ledwo zwrócił uwagę na pieniądze , za wykonaną usługę , które zostały mu omal wciśniętę. W końcu podszedł do toaletki , otworzył szufladę i obracając się do swego pracownika wyrzucił coś z ręki tak by Frank mógł to w porę dostrzec.
Kethel chwycił mały , błyszczący obiekt i otworzył dłoń starannie sprawdzając jej zawartość. Były to klucze od jedynego , tak uwielbianego , klasycznego automobilu Kowalskiego , który był pewnie starszy od jego samego.
Po połowie chłopcze – szef twardo objaśnił zasady.
Ja będę strzygł , biorę siedemdziesiąt procent.
Kowalski się skrzywił.
Będziesz brał sześćdziesiąt to też dobrze pożyjesz.
Zgoda – Francisco się uśmiechnął i wyciągnął dłoń , którą staruszek uścisnął na znak zawartej umowy.
To kiedy mam go zobaczyć?
Wiem , że nie długo się ściemni , ale sam go znasz , on chce jeszcze dzisiaj – szef wzruszył ramionami.
W takim układzie nie warto mu chyba odmawiać – powoli wkładał czarną marynarkę – Ten sam adres co kiedyś?
O nieee. Widzisz , teraz wszystko się zmieniło. On mieszka na najwyższym piętrze KONEKTYKI...
No tak – przerwał Kethel – mogłem się domyślić. To zupełnie do niego pasuje.
Zawsze się chciałem ciebie zapytać. Jak wy się w ogóle poznaliście? – zapytał staruszek.
A to już na zawsze pozostanie tajemnicą – Francisco Kethel zamknął drzwi za sobą i zostawił swojego szefa zupełnie samego , naprawdę robiło się ciemniej , ale do końca tego dnia było jeszcze zupełnie daleko.

*

Winda dojechała do ostatniego piętra budynku Konektyki. Jej drzwi się rozsunęły i Francisco stanął w dobrze oświetlonym korytarzu którego ściany były pokryte czerwoną cegłą. Rozejrzał się dookoła. Szukał kolejnych drzwi , ale ku jego zaskoczeniu nie widział żadnego wyjścia z tego dziwnego pomieszczenia , prócz windy , którą tu właśnie wjechał.
Dziwny , mechaniczny zgrzyt zwrócił jego uwagę i zobaczył jak część jednej ze ścian otwiera się przed nim tworząc wejście do świata ekscentrycznego Nikodema Lazarusa , który w krótkim czasie stanął przed swym gościem.
Francisco – uśmiechał się wysoki mężczyzna po czterdziestce. Miał niebieskie jak atrament włosy , a jego oczy zasłaniały przyciemniane gogle narciarskie. Swietnie pasowały do skafandru wodnego , który miał na sobie i czerwonych trampek podkreślających jego duże stopy.
Dziwacznie podbiegł do młodszego o dziesięć lat Kethla i objął go jak swego młodszego brata , którego kiedyś tak bardzo chciał mieć.
Chodź szybko do środka – zaprosił ze łzami radości w oczach.
Weszli do pomieszczenia , które zdziwiło Francisco swoją normalnością. Spodziewał się czegoś naprawdę ekscentrycznego , a tymczasem mieszkanie Lazarusa całkiem się zmieniło , wyglądało zwyczajnie.
Gospodarz podszedł do baru i zrobił gościowi drinka. Whisky na kamieniach , takiego jak lubił.
To co , tak jak kiedyś? – wciąż cieszył się wręczając Kethlowi grubą szklankę.
Ty płacisz.
Oczywiście – zdjął gogle i odsłonił swe jasnoniebieskie oczy. Po czym usiadł na przygotowanym krześle tuż przy samym barze jego głównego pokoju – Masz wolną rękę – kiwnął i czekał z niecierpliwością , aż Francis otworzy walizkę , w której trzyma swe narzędzia pracy.
Już po chwili usłyszał dźwięk ostrych nożyczek i zaczął się odprężać , myśląc przy tym o czym tu pogadać. Jak nigdy nie musiał długo czekać , tym razem to Kethel miał rozpocząć konwersację.
To skąd się wzięła Konektyka? – zapytał.
Trochę dziwne pytanie.
Dziwne?
Tak – odpowiedział Lazarus – pomyśl tylko o możliwościach a odpowiedź sama nasuwa się na język. Ludzie zawsze mieli moralne problemy jeżeli chodziło o kwestię klonowania , ale dzisiaj nawet morały są wystawiane na sprzedaż.
To znaczy , że kupiłeś sobie zmianę prawa?
Tak , a myślałeś , że można inaczej? Mogę do tego dodać drogi przyjacielu , że bardzo się opłacało.
Trudno uwierzyć , że ktoś taki jak ty handluje ludzkimi częściami.
Jest milion sposobów sprzedaży. Teraz mam zamiar otworzyć najnowszą usługę. Chcę podpisać kontrakty z gwiazdami filmu , muzyki , no wiesz z różnymi sławami i chcę sprzedawać części ich ciała na operacje plastyczne. Wyobrażasz to sobie – roześmiał się gwałtownie.
I myślisz , że ktoś to kupi.
Jestem więcej niż pewien. Ludzie potrzebują być lubiani , myślą , że jak będą wyglądali jak sławy to będą lubiani. Potrzeba to ważna rzecz , twoja mama też czegoś potrzebowała?
Francisco gwałtownie spoważniał.
Zapomniałeś o naszej umowie?
Tak , tak. Bardzo cię przepraszam. Nie rozmawiamy na temat rodziny i zawsze płacimy pieniędzmi za nasze przysługi.
Zapadła chwilowa cisza.
- Przykro mi drogi przyjacielu – przemówił Nikodem – ale jeżeli Annę zaliczasz do swojej rodziny , to będę musiał zerwać tą naszą umowę. Nie wiem jak ci to powiedzieć , ale...
Słyszałem , że wyszła za mąż.
Tak i właśnie...
Za ciebie – ponownie mu przerwał.
Słyszałeś , że za mnie?
Nie , słyszałem , że dosyć bogato , ale kiedy zobaczyłem wnętrze twojego nowego mieszkania , wiedziałem , że to ona je umeblowała. Nigdy nie miała wyobraźni.
Lazarus milczał. Zobaczył jak Francisko pakuje swą małą walizkę i wstał.
Poczekaj wypiszę ci czek – krzyczał nie mając świadomości , iż chce płacić za zielony pióropusz przecinający jego głowę po przekątnej.
Dzięki , ale to będzie moja ostatnia przysługa i przez to darmowa.
Podszedł do białych drzwi i nacisnął klamkę. Usłyszał znajomy już dźwięk mechanizmu i opuścił świat człowieka , który kiedyś mógł być jego przyjacielem.
Zdenerwowany całą sytuacją nie patrzył dokąd podąża , tylko szedł przed siebie. Wyszedł przez główne , szklane drzwi budynku i stanął na obfitym deszczu , który nawiedził miasto tegoż właśnie wieczoru. Wtedy to usłyszał krzyk , który był tak przeraźliwy , że sam zrobiłby wszystko , by tylko go przerwać.
Obrócił się za siebie i ujrzał mężczyznę w szarej , kracianej koszuli , biegł w kierunku wyjścia. Był tak szybki iż zdołał ubiec automat je otwerający i przeleciał przez grubą szybę , która rozsypała się na milion drobniutkich kawałków. Lądując mocno uderzył o betonową posadzkę , lecz to go nie powstrzymywało. Wstał i wciąż krzycząc złapał się za głowę.
Francisco chwycił mężczyznę za rękę i przewracając uderzył go gwałtownie w prawą stronę szyi odcinając tym samym chwilowy dopływ tlenu do mózgu szaleńca. Miało to przerwać ból , tak tłumaczono w armii , ale bez większych wiadomości na temat nieznajomego nikt nie wiedziałby co można stosować.
Obrócił się w stronę zniszczonego wejścia i ujrzał nabój , który leciał wprost na niego. Chwila pytania i dźwięk , jakby ktoś dopiero wyłączył telewizor. Ciemność.

ROZDZIAŁ 2
FAŁSZYWA NAGRODA


Viktor Mateyew stał przed wejściem budynku Konektyki. Wachał się , ale w końcu się przełamał i przekroczył próg , szklanych rozsuwanych automatycznie drzwi. Zatrzymał się w obszernym holu i rozejrzał się dookoła , poczym podszedł do białej długiej lady i spojrzał na recepcjonistkę.
- Tak ? Słucham? – sztucznie , uśmiechnęła się do niego.
Ja w sprawie ogłoszenia.
Ogłoszenia? – zdziwiła się.
Podobno szukacie osób , które zgodzą się na sprzedaż DNA.
Szukaliśmy , ale pobór skończył się w zeszłym tygodniu – tłumaczyła.
Viktor nie wiedział co powiedzieć , wstydził się. Ogłoszenie to znalazł w lokalnej gazecie , którą przedwczoraj znalazł na ulicy.
Nic się nie skończyło – rozmyślania Viktora przerwał mężczyzna w białym kitlu , który właśnie podszedł do lady recepcji – Alan Parkins – przedstawiając się z uśmiechem na twarzy uścisnął dłoń Mateyewa.
Viktor. Viktor Mateyew.
No więc chcesz sprzedać DNA? – zapytał.
Tak – krótko odpowiedział.
Za ile?
Mężczyzna , który poczuł się jak najmniejszy człowiek świata otworzył szeroko oczy na znak zaskoczenia.
Tylko żartuję – oznajmił Alan Parkins – Musisz się trochę wyluzować. Choć ze mną – dodał i klepnął go lekko w plecy jakby znali się od dziecka.
Wyprowadził gościa z holu i weszli na długi korytarz.
Musisz przejść kilka małych testów , jak pewnie słyszałeś nie wszyscy się do tego nadają – tłumaczył Viktorowi.
Nagle gwałtownie skręcił i chwycił za klamkę jednych ze drzwi umieszczonych w ścianie korytarza. Weszli do jasnego pomieszczenia.
Siadaj i podciągnij rękaw – oznajmił szykując strzykawkę.
Przecież jeszcze mi nikt nie zapłacił – Mateyew skrzywił się podejrzliwie.
Mężczyzna w kitlu westchnął i usiadł koło przyszłego dawcy. Patrzył na jego brudne niebieskie spodnie i koszulę , która już dawno powinna trafić do kosza z brudnym praniem.
Posłuchaj Viktor – tłumaczył – nikt cię nie oszuka. Mogę z ciebie spuścić nawet dziesięć litrów krwi , ale żebym mógł jej użyć potrzebuję twojego podpisu i nagranie zgody słownej. Potrzebuję twojej krwi , żeby się dowiedzieć z kim mam teraz do czynienia , przecież ci już mówiłem , że nie wszyscy nadają się do tego. Mogę ci przyrzec , że jeśli , się nadasz zarobisz tyle ile ja przez rok i to tylko za te kilka kropel krwi.
I napewno nie zostanę oszukany?
A co nie zorientujesz się jak któregoś dnia zobaczysz siebie na ulicy – roześmiał się Parkins.
Viktor wziął głęboki oddech i podwinął rękaw.
Lekarz zanurzył igłę strzykawki w żyle swojego pacjenta i pobrał to czego potrzebował , by powiększyć swą miesięczną premię.
Teraz idź do domu Viktor i nic się nie martw , ja zrobię analizę krwi i jak tylko czegoś się dowiem od razu się z tobą skontaktuję. Dobrze?
Dobrze – niepewnie przytaknął.
Zostaw numer w recepcji.
Nie mam telefonu.
No to zostaw adres , wyślemy ci list. Muszę lecieć Viktor , pacjent na mnie czeka. Myślę , że sam trafisz do wyjścia. Cześć – machnął ręką na pożegnanie i błyskawicznie zniknął za drzwiami jasnego pokoju.
Mateyew spuścił powoli rękaw i podążył do głównego wyjścia. Czuł się oszukany , żałował , że tu dzisiaj przyszedł. Nie patrząc przed siebie przeszedł przez niski próg szklanych drzwi i zniknął w ciemnościach , które zdążyły zakończyć ten dzień dla niego.

*

Vini Krauze pracował na nocnej zmianie w laboratorium Konektyki. Sprawdzał krew przyszłych dawców. Wiedział , że większość z nich do niczego się nie nada. Potrzebował czystych osobników , a dzisiaj wszyscy nadużywali czegoś w jakiś sposób. Czasami napotykał na ślad człowieka lekko uzależnionego , ale ci nawet nie potrafili przetrwać siedemdziesięcio-dwu godzinnej przerwy przed pobraniem krwi na nowo , musieli wciąż brać. Swiat został zasypany pigułkami , płynami a nawet gazami uzależniającymi , ciężko było znaleźć coś o co warto było by walczyć. To cud , że ludzie przeszli przez trzecią wojnę światową i do reszty się nie pozabijali.
Spojrzał na ekran komputera i zobaczył wynik testu krwi Viktora Mateyewa.
Mężczyzna , lat trzydzieści trzy i tylko jedno uzależnienie – szeptał – będzie ciężko. Erfree.
Wiedział co to znaczy. Erfree to rodzaj tanich pigułek odużających , silnie uzależniających. Mało kto przechodzi przez odwyk domowy , a nikt nigdy nie chce przychodzić do Konektyki , by przejść przez siedemdziesięcio-dwu godzinną przerwę , choć jest i taka możliwość.
W sytuacjach takich jak ta jest jednak jakaś nadzieja. Procedura przewiduje powiadomienie przyszłego dawcy i oczekiwanie , lecz rzadko przychodzą. Vini przycisnął kilka klawiszy klawiatury i drukarka zaczęła swą pracę nad listem informującym , który już wkrótce miał otrzymać Viktor.

*

Mężczyzna ubrany w brudną koszulę flanelową stał pod drzwiami mieszkania , które tymczasowo okupował , patrzył na kopertę leżącą na podłodze. Nachylił się i podniósł ją , natychmiast rozpoznał znaczek instytucji, od której nie oczekiwał żadnej korespondencji. Nie wiedział jednak czy powinien być mile zaskoczony. Otworzył drzwi i wszedł do opustoszałego , zakurzonego pomieszczenia. Usiadł na starym tapczanie stojącym w rogu pokoju. Otworzył kopertę i wyjął z niej kartkę powiadamiającą o nowych warunkach kwalifikacji na dawcę DNA , którym wciąż chciał zostać. Budynek , w którym mieszkał już dawno został przeznaczony do rozbiórki i może dzięki temu wciąż jeszcze miał dach nad głową. Według nowego prawa właściciele tych właśnie budynków nie mogli pobierać czynszu od ich mieszkańców , a Viktorowi od dłuższego już czasu z ogromnym trudem udawało się związać koniec z końcem. Nie miał on żadnych stałych dochodów. Czasami znalazła się gdzieś jakaś praca dorywcza , ale trudno tu mówić o większych pieniądzach. Ludzie tacy jak Viktor zawsze pracowali za drobne. Teraz ściskał w ręku szansę na wyraźną zmianę. Za pieniądze jakie by otrzymał od Konektyki , mógłby otworzyć jakiś sklep , albo mały zakład , już coś by wymyślił. Poraz pierwszy w życiu ten mały człowiek miałby jakiś wybór.
Sięgnął do kieszeni swojej starej koszuli i wyciągnął z niej żółte pudełko, przyjrzał mu się. Czarny napis Erfree przecinał żółtą rażącą nalepkę. Przełknął ślinę i spojrzał na drzwi prowadzące na korytarz. Słyszał nierówne stąpanie , były to kroki kaleki z naprzeciwka. Wstał , podszedł do drzwi i wychylił się na korytarz. Widział sylwetkę , chorego człowieka ubranego w ciemne szmaty. Szedł przed siebie ze spuszczoną głową , którą okrywał brudny kaptur.
Cześć Jimi – Viktor przywitał go jakby nigdy nic.
Człowiek ubrany w szmaty podniósł głowę i Mateyew jeszcze raz przyjrzał się jego zdeformowanej twarzy. Wszyscy wiedzieli kim był. Nazywano ich szczuroludźmi , bo właśnie szczury były stworzeniami najbardziej do nich podobnymi i każdego dnia ich przybywało. Nikt nie wie kto to wszystko zaczął , ale Jimi był tylko jednym z wielu przynależących do światowej organizacji rzebraków , która stawała się coraz potężniejsza. Już od dziecka wkręcano mu śruby w głowę , by odpowiednio zdeformować czaszkę i przyzwyczajano do żelaznej diety. Blizn na jego ciele nikt już nie mógł zliczyć. Był myśliwym , przebranym za ofiarę. Większość ludzi znała już cały ten proces , lecz wciąż wspierała biednych jak tylko mogła najlepiej. Tam gdzie bieda i biedniejszy się wzbogaci i tak też było doprawdy.
Wejdź do środka proszę – poważnie poprosił Viktor , wciąż ściskał żółte pudełko w swej dłoni.
Jimi powoli przeszedł przez próg sąsiada , który zamknął za nim odrapane drzwi.
Chcę cię poprosić o przysługę.
Za ile? – uśmiechnął się rzebrak.
Najpierw mnie wysłuchaj później powiesz mi za ile.
Gość kiwnął przytakująco głową.
Przez siedemdziesiąt-dwie godziny mam być zupełnie czysty – pokazał mu żółte pudełko.
Ja nie jestem konsultantem odwykowym.
Wiem , poczekaj – gwałtownie się odwrócił i wyszedł do pomieszczenia obok. Po krótkim czasie wrócił wlocząc za sobą długi , gruby łańcuch , na jego końcach wisiały szerokie kajdany.
Skąd to masz? – uśmiechnął się człowiek w kapturze.
To nie jest istotne – Mateyew lekko się zakłopotał i spojrzał rzebrakowi w oczy – Chcę byś przypiął mnie do kaloryfera – wskazał grube grzejniki żeliwne pod oknem – wszystko co masz robić to co kilka godzin przynieść mi coś do jedzenia i trochę wody pitnej.
Czy ja wyglądam na kucharkę? – roześmiał się Jimi.
Jeżeli przejdę przez ten odwyk to za tą przysługę dostaniesz tyle pieniędzy ile w miesiąc nie zarobisz.
Ty nie masz zielonego pojęcia ile ja mogę zarobić w miesiąc , ale lubię cię i może kiedyś w końcu powinienem komuś pomóc. Zresztą nie prosisz o wiele.
Dziękuję – uśmiechnął się Viktor.
A słuchaj , nie lepiej byłoby pójść do jakiejś większej instytucji , żeby ci coś z tym zrobili – wzrokiem wskazał pudełko Erfree.
Ludzie mówią , że nie wszyscy stamtąd wracają normalni , a ja nikomu nie ufam.
Zapadła chwilowa cisza.
No to kładź się – oznajmił Jimi – Jak mówią , czas to pieniądz.
Mateyew oddał żółte pudełko rzebrakowi i dobrowolnie usiadł przy kaloryferze. Patrzył jak jego kaleki sąsiad z wysiłkiem oplątuje grzejniki grubym , ciężkim , stalowym łańcuchem.
Rączki – powiedział gdy w końcu się z nim uporał.
Viktor wystawił dłonie , które zostały uwięzione w szerokich kajdanach zamykanych na długi , wąski klucz , który po zamknięciu wylądował w kieszeni podartego płaszcza sąsiada.
To do zobaczenia.
Będę mógł na ciebie liczyć? – upewniał się więzień.
Nie bój się , wrócę – odparł zimnym głosem Jimi i wyszedł z mieszkania Mateyewa.
Viktor został sam , tylko on i cztery ściany. Nie wiedział jak przetrzyma kolejne trzy dni , po tym co słyszał od tych , którzy tego próbowali zaczynał się bać. Nie był pewien czy to co robi jest słuszną decyzją.

*

Mijały godziny , które były tak długie jak nic z czym dotąd spotkał się Mateyew. Był słaby i spragniony. Łańcuchy , które go krępowały nie były wystarczająco długie by mógł się wygodnie ułożyć na podłodze pokoju swojego mieszkania. Był zmęczony , już teraz mocno żałował podjętej decyzji , ale nie mógł nic zrobić. Mógł tylko czekać na Jima , ale ten do tej pory jeszcze się nie pokazał. Chciało mu się pić i było mu zimno. Leżał w chłodzie i ciemności czekając na rzebraka , który był jedyną szansą na zwrócenie mu jego wolności. Znudzony oczekiwaniem na pomoc opuścił powieki i zasnął.
Szedł przez ciemny tunel , z jego pordzewiałych ścian co jakiś czas wydobywały się płomienie ognia , przed którymi chował się przestraszony człowiek. Jego gołe stopy stąpały po brudnej wodzie przepływającej przez ten tajemniczy tunel. Spojrzał przed siebie i zauważył światło zachęcające go do dalszej wędrówki. Przeszedł kilka kroków , gdy nagle ściany zaczęły pękać i tunel złamał się na pół posyłając mężczyznę w przepaść otchłani nicości. Spadając krzyczał , lecz trwało to tak długo , iż zabrakło mu tchu by kontynuować. Oglądał ciemność coraz bardziej zastanawiając się gdzie tak naprawdę się znalazł, kiedy zobaczył swoją twarz przed sobą. Twarz wyśmiewała się szyderczo z niego , przerażała go. Zasłonił oczy i wtedy poczuł ból upadku. Dotykały go dziesiątki zniekształconych rąk i widział zepsute twarze ludzi , którzy atakowali go tak jakby chcieli pożreć go żywcem. Bronił się jak tylko mógł najmocniej. Odpychał ich , kopał , aż wreszcie wpadł w furię i łapiąc ich za głowy ściskał tak mocno , iż pękały one jak suche makówki. Z ich wnętrza wydobywała się żółta maź pomieszana z krwią , ale to już go nie przerażało. Walczył nie patrząc na nic , a zniekształceni już nie atakowali. Stali w miejscu czekając na koniec , który im przynosił. Wściekły mężczyzna bił ich tak by zabić , aż wreszcie wszyscy zniknęli. Został sam. Pochlapany krwią i żółtą mazią stał w ciemności dopiero teraz uświadamiając sobie , iż jest to tylko iluzja. Wtedy kogoś zobaczył. Mężczyzna ubrany w taką samą koszulę jaką Viktor miał na sobie także stał samotnie w ciemności , był obrócony tyłem. Viktor podszedł do niego ostrożnie i delikatnie położył swą dłoń na jego ramieniu. Tajemniczy mężczyzna powoli się obrócił i Viktor zobaczył siebie. To jego sobowtór patrzył prosto w jego jasne oczy.
Minęły trzy dni Viktor – oznajmił i krew chlusnęła z jego ust pokrywając twarz Mateyewa.
Viktor otworzył oczy i spojrzał na prawą dłoń , która wciąż była uwięziona szerokimi kajdanami. Teraz wiedział , że był to tylko koszmar, lecz był tak realny jak żaden z tych jakie miewał wcześniej. Uśmiechnął się z ulgą i spojrzał na lewą dłoń , lecz nie ujrzał jej w miejscu , w którym być powinna. Obawiając się tego co zobaczy powoli skierował wzrok ku podłodze i gwałtownie odwrócił głowę z obrzydzeniem , to co zobaczył teraz jeszcze bardziej jego przeraziło. Ogniwo grubego łańcucha łączącego go z kajdanami lewej ręki zostało złamane. Lewa ręka Viktora wciąż tkwiła w czaszce rzebraka Jima leżącego na podłodze zaraz obok starego kaloryfera. Z pewnością już nie żył. Palce dłoni zostały wbite w jego oczy , słaba czaszka pękła pod wpływem uderzenia i dłoń Viktora wpadła do jej wnętrza. Był to obrzydliwy widok. Zwracając żółtymi płynami Viktor patrzył jak mieszają się one z krwią w taki sam sposób jak działo się to w jego śnie i długo zajęło zanim zdołał wreszcie się powstrzymać.
W końcu uwolnił swoją lewą dłoń i z obrzydzeniem sięgnął do kieszeni podartego płaszcza trupa. Rozpiął kajdany i wstał. Obejrzał siebie dokładnie. Był mocno pochlapany krwią. Wszedł do łazienki , której ściany były mocno poobijane. Spojrzał w lustro i zaczął zmywać z siebie krew. Wreszcie rozebrał się i wszedł pod zimny prysznic , z którego pociekła brudna , żółta woda. Było to lepsze od krwi i wymiocin , które miał na sobie. Pośpiesznie się wymył i całkiem nagi wbiegł do sąsiadującego z łazienką , małego pokoju. Otworzył szafę ścienną i spojrzał na stertę ubrań tworzących górę pogniecionych szmat. Chwycił szarą , kracianą koszulę leżącą na samym czubku sterty i pośpiesznie przewracając rzeczy począł szukać spodni. Już po chwili wkładał na siebie brudne , szare dżinsy i czarne skórzane buty. Gotowy wszedł do pokoju jadalnego i po raz ostatni spojrzał na rzebraka Jima. Było mu przykro , ale teraz nie mógł już nic zrobić. Załował swojej decyzji i choć tak bardzo pragnął Erfreemu w tej chwili nie miał zamiaru go zażyć. Nie chciał by człowiek leżący na brudnej podłodze umarł na darmo. Po za tym teraz potrzebował pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek. Na pewno będą go szukać kiedy znajdą ciało , musiał jak najszybciej zniknąć z tego miasta. Odwrócił się , otworzył drzwi i wyszedł na korytarz , z którego zniknął jak tylko mógł najszybciej.

*
Powoli zbliżał się wieczór. Viktor szedł chodnikiem w stronę miasta , chciał zniknąć na jakiś czas , ale jeszcze dokładnie nie wiedział jak to zrobi. Przechodząc obok budki z gazetami spojrzał na „Dziennik” i zatrzymał się. Patrzył na datę wydania umieszczoną w lewym rogu gazety. Zdumiony swoim spostrzeżeniem wziął gazetę do ręki.
Naprawdę minęły trzy dni – wyszeptał.
Wszystko co pamiętał to pierwszy dzień i odrobinę nocy. A gdzie reszta? Czyżby spał tak długo? Patrząc wciąż na datę umieszczoną na gazecie powoli oddalał się od budki.
EEE!!! – krzyknął grubawy sprzedawca – A kto zapłaci?
Viktor się ocknął i wrócił pośpiesznie do budki.
Przepraszam – powiedział oddając gazetę obużonemu mężczyźnie – Więc dziś mamy piątek? – zapytał.
Od samego rana – niechętnie odpowiedział gazeciarz.
Mateyew się odwrócił i przyśpieszył kroku. Już wiedział dokąd pójść. Wiedział gdzie się schować. Jedyne o co musiał się martwić to co zrobi z pieniędzmi za krew , które już wkrótce zainkasuje.

*

Rozczochrany szatyn o niebieskich oczach , ubrany w szarą kraciastą koszulę pewnie wszedł do holu Konektyki. Podszedł do lady recepcji.
Nazywam się Viktor Mateyew otrzymałem list od was i właśnie przyszedłem by sprzedać swoje DNA – oznajmił patrząc na recepcjonistkę o długich , blond włosach.
Czy ma pan ten list przy sobie? – zapytała.
Nie , niestety nie – Viktor spuścił głowę.
To nic nie szkodzi , niech pan się nie martwi – pocieszyła go – Już sprawdzam w komputerze czy mamy pana na liście.
Spojrzała na monitor i przycisnęła kilka klawiszy komputera.
O rzeczywiście – powiedziała po krótkiej chwili – jest pan przez nas oczekiwany. Czy jest pan po siedemdziesięcio-dwugodzinnym odwyku? – zapytała na koniec.
Mateyew stanowczo kiwnął głową przytakując.
Recepcjonistka uśmiechnęła się i podniosła słuchawkę telefonu. Wcisnęła klawisz jedynki umieszczony w górnej części aparatu i popatrzyła na pacjenta wciąż się uśmiechając.
Mamy tu pana Viktora Mateyewa – oznajmiła ściskając słuchawkę w dłoni – tak , dobrze – spojrzała na gościa – proszę przejść przez te drzwi – wskazała kolejne szklane drzwi – i wejść do pokoju numer jeden panie Mateyew.
Viktor kiwnął głową i ruszył w kierunku drzwi. Po przejściu ich niskiego progu skręcił i gwałtownie chwycił za klamkę drzwi pokoju numer jeden.
Dzień dobry panie Viktorze – uśmiechnął się pucowaty Vini , który już go oczekiwał – proszę usiąść – wskazał szeroki skórzany fotel.
Pacjent natychmiast wykonał polecenie.
A teraz proszę podwinąć rękaw – instruował blondyn w kitlu – będziemy musieli wziąć kolejną próbkę , aby być pewnym , że napewno przetrzymał pan trzydniową przerwę – tłumaczył.
To znaczy , że nie dostanę tych pieniędzy dzisiaj? – wyraźnie zmartwił się Viktor.
Od razu sprawdzimy próbkę i jeżeli wszystko jest w porządku jeszcze dzisiaj pobierzemy krew i od razu otrzyma pan czek z którym jutro z samego rana będzie pan mógł pójść do banku.
To dobrze. Przez moment już mnie pan zmartwił – z ulgą odetchnął dawca.
Vini odwrócił się i sięgnął po strzykawkę , którą wcześniej przygotował.
Mateyew podwinął rękaw prawej ręki i lekarz zanurzył igłę w żyle pobierając odrobinę krwi. Po wszystkim podał pacjentowi kawałek sterylnej gazy.
Niech pan jeszcze nie spuszcza rękawa za momencik wrócę i może pobierzemy odrobinę więcej – uśmiechnął się Vini i wyszedł do pokoju obok.
Viktor siedział w wygodnym fotelu posłusznie oczekując werdyktu jaki za moment miał usłyszeć. Nie trwało to długo. Po krótkiej chwili lekarz wrócił do pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy.
Widzę , że naprawdę się panu udało – oznajmił – takie coś jest dzisiaj rzadkością.
Lekarz ponownie wbił igłę strzykawki w żyłę Mateyewa i po jej wypełnieniu delikatnie ją usunął. Sięgnął po jedną z trzech zamykanych próbówek stojących na stoliku obok i wypełnił ją krwią , którą właśnie pobrał. Po czym ostrożnie zamknął próbówkę.
Za momencik wrócę – oznajmił i ponownie wyszedł.
Viktor znowu został sam , coraz bardziej się nie cierpliwił.
Już po krótkiej chwili Vini ponownie wrócił do pokoju. Usiadł tuż obok pacjenta i otworzył teczkę , którą ściskał w ręku.
Więc tutaj jest pański czek – podał żółty świstek Viktorowi Mateyewowi – teraz proszę podpisać tutaj – wskazał ostatnią stronę dosyć grubej dokumentacji , ale Viktora to nie przeraziło. Chwycił za długopis , który został mu podany i bez wachania podpisał dokument.
Teraz proszę popatrzeć na małą kamerę umieszczoną w rogu pokoju – Vini wskazał mu ją palcem – I proszę przeczytać tę oto deklarację , jeżeli się pan z nią zgadza oczywiście – wręczył dawcy kartkę wypełnioną grubym drukiem.
Mateyew popatrzył w kąt białego pokoju i zaczął czytać patrząc na kamerę.
Ja ...
Tu pańskie imię i nazwisko – wtrącił Vini.
Viktor Mateyew – kontynuował – nie będę rościł żadnych praw do mych sklonowanych organów. Wyrzekam się własności organicznych , które zostały mi ofiarowane poprzez mój gatunek. Jedyne ciało , które będę mógł zatrzymać jest tym jakie moja dusza ma w tej chwili na sobie. Nigdy nie będę miał prawa winić czy ubliżać Konektyce jeżeli będzie to miało cokolwiek wspólnego z klonowaniem mojej własności organicznej. To wszystko – obrócił się w stronę lekarza.
Tak to wszystko mój drogi przyjacielu. Teraz idź do domu i myśl jak zainwestować pieniądze , które właśnie zarobiłeś.
Viktor się uśmiechnął i dumnie wstał jeszcze raz dziękując życzliwemu lekarzowi. W końcu przyszedł czas wyłącznie dla niego. Przyszedł czas sukcesów , przyszedł czas radości. Opuszczał Konektykę z ogromną nadzieją na przyszłość.



ROZDZIAŁ 3
PRZEKLENSTWO


Viktor Mateyew szedł wąską , ciemną uliczką. Był zadowolony. Dziś zrobił interes swego życia i nikt nie był w stanie odebrać mu jego satysfakcji. W dali zauważył postać rzebraka siedzącego na betonowym chodniku. Zbliżył się do niego. Jego zdeformowana twarz przypominała mu twarz Jima. Poczuł wyrzuty sumienia. Tłumaczył sobie iż nie był winien temu co się stało , nie chciał przecież skrzywdzić swojego sąsiada.
Rzebrak siedzący na chodniku spojrzał mu głęboko w oczy.
Pomóż mi dobry człowieku – wyciągnął rękę do Viktora.
Mateyew pomógł mu wstać po czym poczuł jak tajemniczy rzebrak przyciąga go bliżej do siebie.
Później mi powiesz czy się opłacało – wyszeptał zbliżając się do niego.
Wtedy ktoś trzeci wynurzył się z ciemności zaraz za Viktorem i uderzył go czymś ciężkim w głowę obezwładniając go tym samym.
Oszpeceni rzebracy ubrani w ciemne szmaty zaczęli wyłaniać się z ciemnych zakątków uliczki. Zbliżali się do swej ofiary , która bezbronnie leżała na betonowym chodniku.

*

Viktor otworzył oczy. Widział światło , które przebijało się między szparami okna już dawno zabitego starymi deskami. Było mu zimno. Leżał na brudnej podłodze jakiegoś opuszczonego mieszkania. Był zupełnie nagi. Spojrzał na swoje ciało i zobaczył iż jego klatka piersiowa jest pokryta krwią , ale to nie on krwawił. Wstał i spostrzegł swoje ubranie , leżało na podłodze obok martwego koguta , któremu ktoś odciął głowę. Pośpiesznie się ubrał i rozejrzał dookoła , nie wiedział gdzie jest. Dopiero po chwili spostrzegł postać starego zdeformowanego rzebraka siedzącego w kącie. Rzebrak uśmiechał się do niego.
Pamiętaj człowieku o duszy w kawałkach – z uśmiechem przemówił kaleka – później mi powiesz czy się opłacało.
Viktor się skrzywił jakby nie bardzo rozumiał o co może chodzić dziwnemu starcowi. Po chwili gwałtownie wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął czek , którego otrzymał wczoraj od lekarza. Odetchnął z ulgą.
Jeszcze raz popatrzył na staruszka i podszedł do jedynych drzwi jakie znajdowały się w tym pomieszczeniu. Otworzył je , spojrzał na dół i gwałtownie złapał się futryny. Pokój , w którym się obudził znajdował się na drugim piętrze , lecz nie było tam ani korytarza , ani chociażby schodów prowadzących na dół. Drzwi prowadziły na zewnątrz , ale jedyny sposób w jaki można byłoby się dostać na dół było zejście po pionowej ścianie , gdyż schody , które pewnie kiedyś się tam znajdowały zostały kompletnie usunięte. Viktor obrócił się za siebie i jeszcze raz popatrzył na dziwnego starca.
Jak ja się tutaj znalazłem? – zapytał , ale jedyną odpowiedzią jaką uzyskał był śmiech tak donośny iż pewnie słyszano go kilka ulic dalej.
Jeszcze raz wyjrzał za drzwi i popatrzył w dół. Przyglądał się ostrożnie ścianie , badając swym wzrokiem szczeliny i wystające kawałki gruzu , które z pewnością pomogłyby mu w zejściu na dół.
Po krótkiej chwili zdecydował się i spuścił swoje ciało po zniszczonej ścianie szukając stopami miejsca gdzie mógłby się na chwilę oprzeć. Rękami mocno trzymał się progu starych drzwi. Opierając swą stopę o wystający kawał cegły odetchnął z ulgą i złośliwie uśmiechnął się do starca , który wciąż go obserwował śmiejąc się z jego rozpaczliwych starań. Nagle usłyszał zgrzyt pękającego gruzu i i puszczając się drewnianego progu zawisł na moment w powietrzu , po czym grawitacja przyciągnęła go jak tylko mogła najmocniej. Tępy ból przeszył jego ciało, kiedy uderzył o betonową posadzkę pełną drobnych kamieni i żółtego piasku.
Leżał , był przytomny. Wiedział , że nieźle się poobijał , ale wciąż miał nadzieję , że nic nie zostało złamane podczas uderzenia. Wtedy poczuł zimno i lekki dreszcz przebiegł mu po plecach. Jakaś tajemnicza siła rozciągała go na wszystkie strony. Zamknął oczy i zobaczył ciemność. Zapach surowego mięsa go otoczył i zobaczył krew. Siła narodzenia uderzyła go tak potężnie , iż ból jaki odczuł był nie do zniesienia. Chciał uciec od niego , ale nie mógł się uwolnić. Zaczął krzyczeć. Serce biło w coraz szybszym tempie , żyły puchły mocno naciągając skórę , oczy zostawały zgniatane przez czaszkę , która według odczucia Viktora kształtowała się od nowa w błyskawicznym tempie. Podniósł dłoń i zobaczył jak mięso powoli okrywa jej kości i czuł ból jaki to z sobą przynosiło. Chciał popatrzeć w niebo , lecz nie widzial nic prócz krwi i żył wpompowujących ją w tworzące się ciało. Obrazy kształtujących się w nim wnętrzności dotykały go coraz szybciej i szybciej. Krzyczał coraz głośniej , aż w końcu stracił przytomność z wycięńczenia i nastała cisza.

*

Powoli zbliżał się wieczór. Mężczyzna otworzył oczy i zobaczył niebo. Pamiętał o bólu , który zniknął tak samo gwałtownie jak przyszedł. Z trudem podniósł swe posiniaczone ciało i wstał na równe nogi zwracając swój wzrok na drzwi , które wciąż były otwarte.
Choć nie wiedział dlaczego był świadomy tego co przeżył nim stracił przytomność. Wiedział do kogo się musi z tym zwrócić. Wiedział kto może to naprawić. Obrał kierunek i kuśtykając wyszedł z ulicy opuszczonych mieszkań. Doszedł do chodnika oświetlonego neonami reklam. Samochody wprowadzały życie do czarnej , szerokiej ulicy na którą patrzył Viktor próbując wyjaśnić sobie to co przeżył. Z daleka widział neon Konektyki , który właśnie teraz zapłonął. Kulejąc na jedną nogę zaczął iść w jego kierunku. Szedł , przecinając jezdnię pełną hamujących samochodów. Zaczął padać deszcz.

*

Mateyew wszedł do holu konektyki i spojrzał na twarz znanej mu recepcjonistki. Był zdeterminowany. Gwałtownie skręcił i podążył w kierunku pokoju numer jeden , gdzie wcześniej pobierano jego krew.
Proszę pana dokąd pan idzie?! – wołała recepcjonistka – Proszę pana , niech pan zaczeka!
Obróciła się w kierunku komputera i wcisnęła czerwony przycisk wmontowany do biurka recepcji.
Viktor bez wachania nacisnął na klamkę drzwi pokoju numer jeden i zdecydowanie wszedł do środka.
Vini , którego poznał dzień wcześniej , siedział w wygodnym , skórzanym fotelu patrząc na gościa z zaskoczeniem. W ręku trzymał kartotekę innego dawcy , którą właśnie miał przeglądać.
Muszę z panem porozmawiać , doktorze – oświadczył zmoczony Mateyew.

*

W jednym z podziemnych pokoi Konektyki dwóch lekarzy właśnie rozpoczynało pracę nad klonem Viktora Mateyewa. Ciało nieprzytomnego klona leżało na białym stole operacyjnym. Jeden z ludzi w białym kitlu kończył nacinanie górnej części czaszki swojego pacjenta.
Drugi ostrożnie asystował swojemu koledze. Po otwarciu czaszki lekarze rozpoczęli usunięcie mózgu. Jeden z nich chwycił za głowę nieprzytomnego człowieka , który gwałtownie otworzył oczy.
Lekarz odskoczył z przerażeniem.
Co jest do cholery? – spojrzał na równie przestraszonego kolegę.
Podałeś mu środki?- zapytał drugi.
No jasne , przecież sam widziałeś.
Pacjent patrzący z oburzeniem na ludzi w białych kitlach usiadł na stole operacyjnym. Lekarze ponownie odskoczyli na bezpieczniejszą odległość.
Kurde , czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem – oznajmił jeden z nich.
Drugi powoli sięgnął po strzykawkę leżącą na metalowym
stoliku przy ścianie.
Pomóż mi go chwycić – wyszeptał.
Jego kolega po fachu kiwnął głową dając sygnał iż rozumie.
Pacjent z odkrytym mózgiem wciąż patrzył na lekarzy z coraz to większym oburzeniem.
Co wy chcecie mi zrobić? – zapytał.
Wtedy lekarze rzucili się na niego i jeden z napastników wbił igłę strzykawki prosto w szyję rozwścieczonego pacjenta , który bronił się jak tylko mógł najlepiej. Wyrywając swą lewą rękę z uścisków jednego z lekarzy , odepchnął go z olbrzymią siłą. Ten wylądował na ścianie mocno uderzając tyłem głowy o jej twardy mur. Drugi wciąż walczył z pacjentem , u którego szyja z tkwiącą w niej strzykawką tryskała krwią na boki. Wciąż szarpał się ze swym oprawcą zanim w końcu stracił przytomność i bezwładnie upadł na stół operacyjny.

*
Czterech ludzi ubranych w zielone mundury ochrony przebiegło obok recepcjonistki. Wskazywała im ręką kierunek , w którym poszedł Viktor.
Zaskoczony Vini patrzył na przemoczonego człowieka , który właśnie wszedł do jego gabinetu.
Musi mi pan pomóc – oświadczył mężczyzna – Ja widzę ....
Mężczyzna złapał się za głowę i zamknął oczy.
Vini patrzył na niego z jeszcze większym zaskoczeniem niż wcześniej.
Przemoczony człowiek zaczął krzyczeć , tak przeraźliwie iż lekarz odsunął się od niego w obawie , iż dziwny gość go skrzywdzi.
Nagle jeden ze strażników ochrony chwycił Mateyewa od tyłu , ale nie wiedząc z kim ma do czynienia wylądował na ścianie korytarza.
Viktor wpadł w furię. Wciąż krzycząc jak tylko najgłośniej mógł uderzył drugiego z mundurowych w twarz. Ten wylądował na podłodze korytarza. Krzyczący mężczyzna ponownie złapał się za głowę i począł biec przed siebie nie zwracając na nic uwagi.
Wybiegł z korytarza i wbiegł do holu , w którym przerażona krzykiem recepcjonistka schowała się pod swoim biurkiem.
Biegł tak szybko iż zdołał ubiec automat otwierający szklane drzwi wejściowe Konektyki i przeleciał przez szybę , która rozsypała się na milion drobniutkich kawałków. Lądując mocno uderzył o betonową posadzkę , lecz to go nie powstrzymywało. Wstał i wciąż krzycząc złapał się za głowę. Mężczyzna w czarnej , skórzanej marynarce , który stał na zewnątrz , chwycił go za rękę i przewracając uderzył go gwałtownie w prawą stronę szyi. Ból opuścił Viktora i leżąc w kałuży przed wejściem do budynku Konektyki usłyszał strzał. Patrzył jak człowiek stojący obok niego ląduje w łożu jaki deszcz mu wyszykował.
Był wyczerpany swą kolejną wizją i nie wiedział czy będzie mógł przeżyć następną. Zamknął oczy i czekał , aż następny koszmar zabierze go z tego szalonego świata.
Słyszał kroki ludzi , słyszał głosy , lecz wszystko było wyciszone. Czuł się słaby. Ktoś próbował go podnosić , ale tym razem nie zamierzał otwierać swych oczu. Bał się tego co mógłby zobaczyć. Bał się życia , gdyż wszystko wskazywało na to , iż ma go o wiele za dużo. Czuł jak ktoś kładzie go na nosze i niosą go w jakieś niewiadome miejsce. Kładą go i słyszy odgłos zamykanych drzwi jakiegoś większego samochodu. Ktoś ciągle jest przy nim , ktoś go wciąż pilnuje. Przestaje się bać , chce zaufać sile , która niosła go przez życie przez cały ten czas. Już się uspakaja i chce zasnąć i znowu to czuje. Czuje ten sam ból , który czuł za pierwszym razem , lecz ten jest odrobinę lżejszy , bo wie , że ktoś inny będzie go z nim dzielił. Ból jest jednak wystarczająco silny i znowu zaczyna krzyczeć. Widzi krew i lekarzy , widzi mięso i kości. Ktoś z wielkim trudem krępuje mu ręce i on chce zobaczyć kto , lecz choć otworzył już oczy widzi miejsce , w którym jest ktoś inny. Ktoś inny , czy on sam? Nie wie już co myśleć. Wciąż krzyczy. Czuje jak ktoś wbija igłę w żyłę jego prawej ręki i robi się senny. Nie czuje już bólu. Widzi twarze lekarzy w jakimś innym miejscu. Zrobili mu coś co napewno nie będzie przyjemne dla niego.

*

Obudziły go nieznajome krzyki i brzęk kluczy. Otworzył oczy i zobaczył białe , świeże ściany. Chciał się ruszyć , lecz coś więziło jego ręce. Spojrzał na nie i zobaczył iż jest przywiązany do łóżka , w którym leży. Rozejrzał się. Był w białym pokoju bez okien. Grube kraty oddzielały ścianę wejściową pokoju od białego , wąskiego korytarza , w którego ścianie zauważył małe , okratowane okienko. Człowiek w białym fartuchu wprowadzał do środka tego samego lekarza , któremu Viktor sprzedał swoją krew.
Vini był ubrany w brązowy garnitur. Wszedł do środka i człowiek w białym fartuchu zamknął za nim drzwi zbudowane z metalowych krat.
Podszedł do Mateyewa i usiadł na łóżku. Patrzył na człowieka , którego los już nie wydawał mu się obojętny.
Dzień dobry Viktor – przemówił.
Ja wiem czy taki dobry – wystękał uwięziony mężczyzna – Gdzie ja jestem? – zapytał.
W instytucji dla umysłowo chorych. Chcą przetrzymać cię na obserwacji.
Dlaczego jestem związany?
Podczas twojej ostatniej wizyty w Konektyce ciężko zraniłeś jednego ze strażników , wszyscy woleli zabezpieczyć się przed twoim kolejnym atakiem furii – wytłumaczył Vini.
Zapadła chwilowa cisza. Viktor przyglądał się gładkiej płaszczyźnie białej ściany tak jakby nie miał już nic do powiedzenia.
Dlaczego chciałeś się ze mną zobaczyć? – spokojnie zapytał pucowaty blondyn.
Chciałem żebyś mi pomógł , żebyś zrobił coś z moim bólem.
Ale przecież ja nie jestem twoim lekarzem. Dlaczego przyszedłeś z tym do mnie?
Bo tobie sprzedałem moją krew i wszystko się dzieje przez to co tacy jak ty robią w Konektyce.
O czym ty mówisz? – Vini zmarszczył brwi.
Ja wiem co wy wyprawiacie z tymi wszystkimi klonami. Ja wiem , bo to wszystko czuję.
Co czujesz?
Wszystko. Od samego początku. Przeżywam ten sam ból jaki przeżywają moje sobowtóry. Przeżywam ich narodziny , przeżywam ich okaleczenie , wiem wszystko o czym myślą te przestraszone istoty i boję się tak samo jak one się boją. Widzę ich oczami. Co jeszcze chcesz wiedzieć? – powiedział to tak jakby drwił sobie z inteligencji człowieka , z którym teraz rozmawiał.
Vini nerwowo przejechał rękami po włosach.
Przecież to nie możliwe.
A skąd ty to możesz wiedzieć? Sklonowano cię kiedyś?
Odwiedzający wstał i przeszedł po pokoju zastanawiając się nad prawdopodobieństwem takiego przypadku.
Oddam wam wszystkie pieniądze , jeszcze nie miałem okazji skasować mojego czeka. Chcę tylko żebyście odwrócili to wszystko.
Obawiam się , że to niemożliwe – stanowczo odmówił lekarz – zgodziłeś się na wszystko i choćbym nie wiem co zrobił nie mogę tego odwrócić. Umowy z Konektyką są zawierane na zawsze.
Vini spojrzał po raz ostatni na człowieka przytwierdzonego do metalowego łóżka i ruszył w kierunku człowieka w białym fartuchu , który czekał na koniec wizyty po drugiej stronie kraty.
Ten mężczyzna do którego strzelili...
Tak? – Vini odwrócił się.
Zyje? – zapytał Mateyew.
Blondyn zamilkł na kilka sekund.
Tak. Zyje – odpowiedział po chwili półszeptem.
Viktor uśmiechnął się i odwrócił wzrok w kierunku białej ściany , którą badał przedtem swoim wzrokiem.
Vini wyszedł przez drzwi , które człowiek w fartuchu zdążył dla niego otworzyć i ruszył długim , białym korytarzem w kierunku wyjścia z budynku. Coraz bardziej nienawidził swojej pracy. Dzisiaj podjął decyzję , która stanowczo zmieni jego przyszłość. Dzisiaj zadecydował iż więcej nie wróci do pracy.

ROZDZIAŁ 4
OBDARZONY


Pacjent leżący w białym łóżku szpitalnym obudził się z przeraźliwym wrzaskiem i zerwał się do pozycji siedzącej nie rozumiejąc jeszcze gdzie jest i co się z nim stało. Był spocony. Bandaże ściskały jego głowę przykrywając lewe oko pacjenta.
Matka , która kilka minut temu weszła do jego pokoju patrzyła na niego z przerażeniem. Młodszy brat stał obok niego kładąc swą dłoń na jego ramieniu.
Francisco błyskawicznie odwrócił głowę w jego stronę.
Gdzie ja jestem? – zapytał.
W szpitalu synku – matka zbliżyła się do niego – miałeś wypadek – wyjaśniała.
Co się stało? – wciąż pytał oczekując szczerego wyjaśnienia – Ostatnie co pamiętam to nabój... – lewa ręką złapał się delikatnie za głowę.
Przez uchylone drzwi pokoju szpitalnego Francisca Kethela wszedł Nikodem Lazarus. Ubrany w strój narciarski i wojskowe buty wsunął się delikatnie do środka. Jego głowę przykrywała stara , skórzana pilotka.
Jeden z moich ochroniarzy postrzelił cię przypadkiem – łagodnie wyjaśnił i przymykając lekko oczy czekał kiedy Francisco wpadnie w oburzenie.
Jak to przypadkiem? – pacjent czekał na głębsze wytłumaczenie.
Tego wieczoru kiedy się spotkaliśmy do kliniki przyszedł pewien mężczyzna – zaczął Lazarus – Człowiek ten wpadł do gabinetu jednego z moich ekspertów laboratoryjnych grożąc mu i wymachując bronią. Recepcjonistka widząc podejrzanego mężczyznę zadzwoniła po moją niezdarną ochronę , a ci podczas pościgu postrzelili ciebie zamiast jego , ale nie martw się , już zmieniłem ochronę.
Francisco nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Patrzył na Lazarusa uśmiechając się na wyraz kpiny.
Konektyka natychmiast udzieliła ci pomocy – kontynuował Nikodem spuszczając głowę jakby stał przed sądem – i udało się nam naprawić pewne uszkodzenia.
Co znaczy pewne uszkodzenia! – w końcu zbulwersował się Kethel.
No więc straciłeś lewe oko. Ale...
Pacjent zaczął zrywać bandaże , które wciąż ściskały jego czaszkę.
... zastąpiliśmy je innym , wszystko na koszt Konektyki oczywiście.
Fracisko zerwał bandaże i spojrzał na matkę , która patrzyła na niego tak jakby był czymś oszpecony.
Lazarus podniósł głowę i marszcząc brwi zbliżył się do przyjaciela.
O cholera – wyszeptał i gwałtownie obrócił się w kierunku drzwi – Vini! Vini! Gdzie jest Vini do jasnej cholery! – wrzeszczał znikając za drzwiami pokoju szpitalnego.
Kethel obrócił się do brata , który stał tuż obok niego.
Mów Simon – oświadczył zrezygnowanym już głosem – Co jest nie tak do cholery?
Simon nachylił się i szepnął coś do ucha brata.
Niebieskie ta – po chwili przemówił Francisco.
Siedział w milczeniu patrząc na białą poszwę pościeli , którą był przykryty.
Zostawcie mnie samego – poprosił nie odrywając wzroku od pościeli – Najlepiej idźcie do domu – dodał.
Ale synku... – próbowała protestować matka.
Idź do domu mamo! – lekko podniósł głos – Ja nie długo przyjdę.
Matka spojrzała na młodszego syna i wyszła z pokoju. Przy wyjściu trzasnęła drzwiami wyraźnie okazując niezadowolenie.
Ty też lepiej idź – spojrzał łagodnie na Simona.
Brat kiwnął głową na znak iż rozumie i w ciszy opuścił pomieszczenie.
Francisco wstał. Ubrany był w białą koszulę szpitalną. Podszedł do lustra wiszącego nad białą komodą i spojrzał na swoje odbicie spodziewając się najgorszego. Jego twarz wyglądała tak samo jak ją zapamiętał , z jednym , małym wyjątkiem. Tak jak powiedział młodszy brat , jego lewe oko miało jasno niebieską źrenicę. Przyjrzał się bliżej i pogładził swój lewy policzek. Nie było żadnych blizn , żadnych nacięć jego skóra wydawała się być nietknięta.
Hałas otwieranych drzwi przerwał jego chwilę refleksji i błyskawicznie się odwrócił. Do pokoju weszła Anna. Wyglądała tak samo jak tego dnia, kiedy przyszła go pożegnać. Może była lepiej ubrana ale wyraz jej twarzy był ten sam. Jej krótkie blond włosy delikatnie przykrywały czoło i prawie dotykały powiek jej zielonych oczu. Była jedyną w swoim rodzaju. Patrzyła na niego swym zmartwionym wzrokiem nie bardzo wiedząc jak ma się zachować. On stał na swych bosych stopach czekając na jej ruch.
Nie chciałam żeby tak to wyglądało – wyjaśniała.
On wciąż stał w miejscu bez żadnej reakcji , tylko patrzył na nią jakby podziwiał pomnik żołnierza , z którym niegdyś walczył.
Nie widziałam cię od pięciu lat. Nie czyń tego trudniejszym niż być musi.
Czego chcesz? – zapytał obojętnym tonem.
Martwiłam się o ciebie. Myślałam...
Już nie musisz się martwić – gwałtownie jej przerwał – Wszystko jest w najlepszym porządku – odwrócił się i podszedł do krzesełka na którym leżały jego wyczyszczone rzeczy.
Myślałam , że nie żyjesz. Nawet nie wiesz ile nocy przepłakałam wyobrażając sobie najgorsze – zbliżyła się do niego.
I w końcu nadeszło – odburknął zrzucając z siebie długą białą koszulę szpitalną.
Widząc jego nagie ciało dziewczyna odwróciła się do okna.
Nikodem zawsze był dla mnie dobry. On jest silny , ma dużo władzy i pomyślałam , że ktoś taki nigdy by mnie nie zostawił.
Masz rację – ubrany w czarne spodnie i białą koszulkę odwrócił się do Anny – On nigdy nie wyruszyłby na wojnę na której takich jak on puszczano na pierwszy front. Nie będę tracił czasu na twoje wyjaśnienia. Prawda jest taka , że ja już dawno umarłem. Tam w Europie umarłem tyle razy , ile tuzin ludzi mogłoby umrzeć w swoim krótkim życiu i przyjechałem do domu po to by jeszcze raz umrzeć.
Dla mnie nigdy nie umrzesz – łzy spłynęły po jej delikatnych policzkach – zawsze będziesz kamieniem , który muszę dźwigać... A ja poprostu się bałam.
Czego?
Bałam się być sama. Nie było nikogo , kto wsparłby mnie choć dobrym słowem. Masz rację , już dawno umarłeś , a twoja rodzina pochowała cię już długo przede mną. Teraz kiedy znów cię widzę już nie sądzę , iż popełniłam błąd , bo ty pewnie i tak byś mnie zostawił dla swoich wyższych idei.
Francisco ubrał buty i swoją czarną marynarkę. Spojrzał łagodnie na Annę i pogłaskał ją po jej mokrym od ciepłych łez policzku.
Powiedz to tym chłopcom , których trupy gniją w spalonej Europie, bo to oni byli tą wyższą ideą.
Odwrócił się do drzwi i opuścił białe , szpitalne pomieszczenie zamykając drzwi za sobą.
Anna została sama powoli zdając sobie sprawę , iż tego błędu w jej życiu już nigdy nie da się naprawić.

*

Francisco Kethel strzygł kolejnego już dzisiaj klienta. Jego oczy zasłaniały ciemne okulary. Niektórzy ludzie w tym mieście byli nie co przesądni , chciał dać im trochę czasu nim odkryją jego małą tajemnicę. Właśnie przyglądał się głowie szatyna , którego włosy obcinał w błyskawicznym tempie , gdy nagle stracił wzrok w swym lewym oku. Przerwał pracę , podszedł do niskiej komody stojącej w kącie pokoju i odłożył nożyczki , które wciąż ściskał w dłoni. Oparł się o komodę i ściągnął ciemne okulary. Dziwna wizja nawiedziła jego lewe oko przejmując całkowitą kontrolę nad jego wzrokiem. Widział ścianę. Była ona tak gładka i biała jak te w szpitalu z którego dziś wyszedł. Widział grube kraty tworzące jedną ze ścian i widział małe , okratowane okienko wbudowane w ścianę korytarza tuż za ścianą zbudowaną z krat. Za małym , okratowanym okienkiem widział biały pomnik kobiety w długim płaszczu , wyglądała ona na nieszczęśliwą osobę. Kamienne łzy spływały po jej zimnej twarzy. Patrzyła wprost na niego.
Wszystko w porządku chłopcze? – Kowalski złapał go za ramię z troską.
Francisco ocknął się gwałtownie przerywając dziwną wizję , która tak niespodziewanie postanowiła go nawiedzić.
Przepraszam , nie wiem co się stało – zasłonił swe oczy okularami zanim się odwrócił.
Może lepiej idź do domu synu , ja za ciebie skończę – staruszek patrzył na Kethela ze zmartwieniem w oczach.
Może ma pan rację panie Kowalski , nie zbyt dobrze się dziś czuję.
Napewno mam rację synu , napewno. Idź do domu i odpocznij sobie – poklepał Francisca po plecach i patrzył jak pracownik wkłada swą czarną marynarkę i znika za drzwiami zakładu jak duch o porze zmierzchu.

*

Mężczyzna w skórznej marynarce szedł brzegiem opustoszałej ulicy. Nie spieszył się nigdzie. Rozmyślał nad dzisiejszym dniem i zastanawiał się co jeszcze go spotka. Przechodził obok małego pomnika płaczącej do dziś kobiety. Zatrzymał się i wszedł na trawnik , na którym stał pomnik , zbliżając się do niego. Obszedł go ostrożnie dookoła dokładnie mu się przyglądając.
Swięta Helena – wyszeptał.
Gwałtownie się obrócił i spojrzał na kilkupiętrowy budynek przed którym stał pomnik po czym całą swoją uwagę skupił na małym okratowanym okienku na wprost małego pomnika. Zrobił kilka kroków i zajrzał do środka przez małe okienko. Wszystko co widział to lekko oświetlony korytarz i przyciemnione cele , nie wiele mu to mówiło.
Odszedł od okienka i kierując się swoim instynktem począł szukać głównego wejścia do budynku. Nie łatwo było go przegapić. Ogromne, betonowe schody zaprowadziły go do szerokiego wejścia przez które wślizgnął się do środka. Stanął w ogromnym , dobrze oświetlonym holu. Portier zajęty rozmową z młodą , zgrabną sprzątaczką nawet go nie zauważył. Bezszelestnie zniknął z holu i wszedł do wąskiego korytarza , którego ściany widział w swojej wizji. Po krótkich poszukiwaniach znalazł malutkie okienko z którego widok również było mu dane zobaczyć choć nigdy przedtem nie był w tym budynku. Wyjrzał przez nie upewniając się czy aby napewno wybrał właściwe okienko i odwrócił się w stronę przyciemnionej celi szukając jej więźnia.
Wiem kim jesteś – usłyszał głos wydobywający się z ciemności celi.
Kto tam jest? – próbował dojrzeć postać , która do niego przemówiła.
Nie znasz mnie – usłyszał ten sam głos.
Kim jesteś człowieku?
Jestem tym , którego oko ci wręczono.
O czym ty mówisz? – wciąż dopytywał się Kethel.
Dlaczego tutaj przyszedłeś? – zapytał nieznajomy głos.
Bo widziałem to pomieszczenie. Dziwna wizja nawiedziła moje lewe oko.
Nie Francisco , to moje oko ona nawiedziła. To ja jestem dawcą oka , lecz nie ja ci je ofiarowałem. Sam często miewam takie wizje. Widzę w nich jak kroją moich braci... Ty jesteś dowodem , iż działa to w obydwie strony.
Co działa w obydwie strony – Kethel powoli się gubił w tym co słyszał.
Moje przekleństwo. Teraz już wszystko rozumiem , miałem czas żeby to przemyśleć. Popełniłem grzech śmiertelny za który teraz płacę i ty jesteś tylko częścią mojego przekleństwa.
Jakiego przekleństwa?
Jakiś czas temu poszedłem do Konektyki i sprzedałem moje DNA. Teraz dzielę ból moich klonów. Przeżywam wszystko to przez co oni przechodzą. Czuję ból jaki muszą znosić i widzę twarze ich oprawców. Dzielę też wzrok , którym oni cię obdarowali. Czasami leżę patrząc w białą ścianę i nagle przychodzi do mnie wizja twojego patrzenia. Nawet nie wiesz jak czuje się osoba , która jest zmuszona by dzielić swą duszę z innymi ciałami.
Kim pan jest?!!! – Francisco odwrócił się i zobaczył mężczyznę w białym fartuchu zdecydowanie podążającego w jego stronę.
Konektyka.... – nie dokończył głos wydobywający się z celi.
Co pan tu robi? – mężczyzna w fartuchu podszedł do roztargnionego Kethela.
...jest moim przekleństwem – dokończył głos.
Nie wiem – odpowiedział Kethel.
Proszę wyjść – dłonią wskazał mu drogę do wyjścia.
Francisco nie protestował. Ruszył długim , wąskim korytarzem , mężczyzna w fartuchu szedł za nim. Gdy weszli do obszernego holu Kethel popatrzył na portiera , który wciąż flirtował ze zgrabną sprzątaczką. Na widok mężczyzny w fartuchu porier spuścił głowę i przerwał rozmowę. Francisco wyszedł przez ogromne drzwi wejściowe.
Jeżeli jeszcze raz pana tu zobaczę , będę musiał zadzwonić na policję – oświadczył mężczyzna w fartuchu stojąc w drzwiach budynku. Po czym pośpiesznie się odwrócił i wrócił do wnętrza budynku.
Francisco Kethel stał na schodach Instytucji dla Umysłowo Chorych. Nie wiedział co myśleć , czuł się zagubiony.

*

Drzwi wejściowe otworzyły się delikatnie i po krótkiej chwili mężczyzna ubrany w skórzaną marynarkę stanął na czerwonym chodniku przedpokoju domu Kethelów. Zrobił kilka kroków i spojrzał na matkę siedzącą w milczeniu przy stole kuchennym. Może już jej nie znał , może była inna. Kiedyś nie musiał z nią rozmawiać , bo i po co. Teraz siedziała przy stole czekając , aż syn zbliży się do niej by podzielić się z nią swymi problemami. Francisco patrzył na nią i wiedział , że to co chce powiedzieć skomplikuje tylko sprawy. Postanowił milczeć. Odwrócił się w stronę schodów i wszedł na piętro pozostawiając ją samą ze swymi myślami. Podszedł do drzwi swojego pokoju i chwycił za klamkę. Wiedział , że ktoś jest w środku. Simon stojący przy ogromnym plakacie hokeisty w bieli odwrócił powoli głowę i spojrzał na starszego brata , który zatrzymał się w progu. Francisco wszedł do pokoju , zdjął czarną marynarkę i rzucił ją na łóżko przykryte brązowym kocem w kwiaty.
Myślisz , że kiedyś jeszcze zagrasz w rozgrywkach klubowych? – odezwał się Simon wciąż patrząc na ogromny plakat hokeisty w bieli.
Już dawno dałem sobie spokój ze złudnymi marzeniami – odparł starszy brat siadając na brązowy koc , którym było przykryte łóżko.
Pięć lat to mnóstwo czasu – Simon odwrócił się przodem do Francisca – Czasami wydaje mi się , że już zapomniałem jaki ty właściwie byłeś , ale nawet ja potrafię dostrzec jak bardzo się zmieniłeś. Kiedyś nie nazwałbyś tego złudnymi marzeniami – wskazał ręką plakaty hokeistów , które gęsto oblepiały ściany pokoju Francisca.
W końcu przychodzi czas by tak naprawdę dorosnąć , na ciebie też przyjdzie.
Ja nie nazwałbym tego dorastaniem. Ty jesteś kimś zupełnie innym. Nie rozmawiasz już ze mną , nie rozmawiasz też z mamą. Ja wiem , że myślisz , że ona nie zawsze była tam dla ciebie , ale nie możesz powiedzieć , że nigdy się nie starała. Ona...
Daj spokój Simon – spokojnie przerwał bratu.
Kiedy mi przykro. W końcu wróciłeś do domu i zamiast się zrobić weselej zrobiło się bardzo ponuro. Mama martwi się o ciebie , ja też się o ciebie martwię.
Daj spokój – Francisco się lekko uśmiechnął – przecież nie jestem małym chłopcem.
Ale wróciłeś z wojny. Nawet nie wiesz o jakich rzeczach ludzie nam opowiadali. Słyszeliśmy o różnych torturach i ...
Simon , Simon – wstał i zbliżył się do młodszego brata – potrzebuję tylko trochę czasu żeby przywyknąć , to wszystko.
Simon popatrzył mu w oczy i przytulił się mocno do niego.
Miałem ci coś przekazać – łzy ciekły po jego młodych policzkach.
Co takiego? – obaj wciąż się ściskali.
Ojciec przed śmiercią kazał ci powiedzieć , że jest z ciebie naprawdę dumny – z trudnością wybełkotał Simon.
Francisco czuł jak coś ściska jego gardło i łza spływa po jego prawym policzku. Odczepił się od brata i odwracając się od niego błyskawicznie ją obtarł tak aby nikt tego nie zauważył.
Już późno – oznajmił – spróbuję się zdrzemnąć i jutro zaczniemy od nowa.
Simon kiwnął głową przytakując.
Dobranoc – pożegnał się i zamknął za sobą drzwi opuszczając pokój.
Francisco został sam. Podszedł do łóżka i położył się. Bezczynnie leżał patrząc w sufit gdy nagle znajome już uczucie odwiedziło go gwałtownie i stracił wzrok chwilowo , tylko po to by po krótkiej chwili móc ujrzeć kolejną już wizję. Widział ludzi w białych kitlach. Przywiązywali go do białego łóżka. Jednego z nich znał , był to ten sam facet , który wyprosił go z kliniki dla chorych umysłowo. Sciskał mu mocno dłonie , kiedy inni więzili go w skórzanych pasach. Zniknął na krótki moment by wrócić z dziwnym metalowym hełmem. Włożył go na głowę pacjenta. Odsunął się na bezpieczną odległość i zaczął się śmiać. Cokolwiek robił , dla niego była to zabawa. Francisco wciąż leżał na łóżku. Obserwował nie bardzo jeszcze rozumiejąc całą sytuację. Nagle światło błysło i Kethel złapał się za lewe oko. Widział jak krew pompuje jego gałkę oczną i czuł ból jaki to przyniosło. Znał uczucie bólu , ale ten był inny. Był to ból winnego. Już miał krzyknąć gdy nagle ujrzał ciemność i znów patrzył na sufit , który już przedtem oglądał. Wiedział co się stało. Wiedział gdzie z tym pójdzie. Było mu żal szaleńca , który doświadczył wszystkiego naprawdę , ale to nie była jego sprawa. On tylko chciał wymienić oko.
Może do rana jeszcze zmieni zdanie.


ROZDZIAŁ 5
PIERWSZY KROK




Nikodem Lazarus leżał w szerokim , niebieskim łożu swojej sypialni. Anna leżała obok. Była odwrócona od swojego męża , spała. On niedawno otworzył oczy , jakby coś przeczuwał. Zadzwonił telefon stojący na stoliku obok łóżka , zaraz przy Lazarusie. Pośpiesznie sięgnął ręką po aparat i podniósł słuchawkę przysuwając ją do swojego ucha. Nie chciał obudzić żony.
Halo? – był lekko zaskoczony. Któż mógł dzwonić do niego o tak wczesnej porze?
Milczał przez chwilę wsłuchując się w słowa rozmówcy po drugiej stronie słuchawki.
Dobrze. Będę czekał – oznajmił po krótkim czasie i odłożył słuchawkę na miejsce.
Odwrócił się , lekko się przy tym unosząc i spojrzał na twarz śpiącej Anny. Była piękna. Jej usta , jej nos , jej policzki i włosy , wszystko było wspaniałe. Zwłaszcza teraz , kiedy spała zapominając o wszystkich małych i dużych troskach w jej tak trudnym do przewidzenia życiu.

*

Francisko Kethel stał w kuchni domu swoich rodziców , w dłoni ściskał słuchawkę. Przyciskał klawisze aparatu telefonicznego tworzące numer , który wciąż znał ze swojej pamięci. Był gotowy do wyjścia. Jak zwykle ubrany w swą czarną , skórzaną marynarkę patrzył na matkę , która właśnie wchodziła do kuchni. Ubrana w różowy szlafrok ze zmartwieniem w oczach patrzyła na swojego syna. Wolała nie pytać dokąd dzwoni , wolała nie wiedzieć.
Dzień dobry – przywitała go zimno.
Dzień dobry mamo – uśmiechnął się do niej i od razu poczuła się lepiej.
Był jednak sobą , tak naprawdę bardzo się nie zmienił. Wciąż wiedział jak ją rozchmurzyć i pokazać jej dobre strony każdego skromnego dnia.
Dzień dobry panie Kowalski – syn zwrócił się w stronę słuchawki – Wypadło mi coś bardzo ważnego. Nie będę mógł dzisiaj przyjść. Naprawdę bardzo pana przepraszam – kontynuował – Dziękuję – odpowiedział po chwili i odłożył telefon.
Popatrzył na matkę krzątającą się leniwie po kuchni.
Muszę wyjść – oznajmił.
Odwróciła się i przytaknęła głową na znak iż rozumie. Nie chciała pytać o szczegóły.
Francisco zniknął za drzwiami wyjściowymi by zobaczyć się z człowiekiem , którego przedtem nie miał życzenia oglądać.

*

Wjechał na ostatnie piętro budynku konektyki. Już na korytarzu poczuł ciepłe powietrze bijące od apartamentu Lazarusa do którego drzwi były szeroko otwarte. Był oczekiwany. Podszedł do wejścia i wszedł do apartamentu. Ujrzał Lazarusa. Ogolony na łyso , wysoki mężczyzna siedział przy barze ściskając drinka w dłoni.
Cześć Frank – przywitał gościa – co było tak pilne , iż nie mogło poczekać do południa.
Kethel zbliżył się do niego i także zajął miejsce przy drewnianym barze.
Nie bardzo wiem od czego zacząć – oświadczył.
Wal z grubej rury , ja jestem tu by cię wysłuchać – uśmiechnął się Lazarus poklepując go przyjacielsko po plecach.
Odkąd opuściłem szpital mam pewne problemy – Francisco patrzył prosto w lustro pokrywające ścianę na której był barek.
Jakie problemy?
Kethel odwrócił się do Lazarusa i zdjął okulary przysłaniające jego oczy.
Odkąd dostałem to – wskazał na swą jasno niebieską źrenicę – miewam krótkie wizje – chwycił drinka , który czekał na niego na blacie drewnianego baru.
Jakie wizje? Opowiadaj – ze zniecierpliwieniem czekał , aż gość przełknie.
Tak jakbym widział życie cudzym wzrokiem – odstawił grubą szklankę na solidny bar.
O Frank – roześmiał się Nikodem – przestraszyłeś mnie przez moment. Wszyscy mamy jakieś momenty załamania.
Ty nic nie rozumiesz – wciąż mówił spokojnie – wczoraj oglądałem torturę elektryczną w szpitalu psychiatrycznym i miałem miejsce w pierwszym rzędzie na to przedstawienie , choć w tym czasie leżałem w swym łóżku.
Poczekaj – Lazarus spoważniał – zgubiłeś mnie na moment.
W moich wizjach widzę cudzym wzrokiem , w pierwszej osobie , wczoraj czułem się tak jakby to mnie podłączyli do prądu.
O cholera.
Dokładnie , cholera. Nigdy o nic cię nie prosiłem – patrzył Nikodemowi prosto w jego mętne oczy - nie wiem co mi zrobiliście , ale chcę żebyście jakoś to naprawili.
Zaraz , stary to nie takie proste – tłumaczył gospodarz – oko jest jednym z najbardziej skomplikowanych narządów. Trzeba było cudu żeby cię ocalić , nie łatwo będzie teraz to wszystko odwrócić.
Lepiej zrób o co cię proszę , inaczej świat dowie się , że klonujesz ludzi ... w całości.
O czym ty mówisz stary? Jak w całości.
Ten którego oko muszę nosić widzi o wiele więcej. On czuje wszystko. Ból , lęk , strach , on widzi , słyszy i czuje wszystko co twoi lekarze robią z tymi biednymi klonami.
Kiedyś ty mi ocaliłeś dupę – spoważniał Nikodem – gdybyś wtedy nie zjawił się w tej ciemnej , śmierdzącej uliczce , zabili by mnie by wziąć moje pieniądze. Zawsze wierzyłem , iż tego dnia ocaliłeś moje nędzne życie. Przyszedł czas twoich kłopotów i ja się zjawiłem by ocalić twoje. Jesteśmy więc kwita.
Francisco spojrzał na twarz Nikodema , kiwnął głową i wstał odsuwając krzesełko barowe. Bez słowa odwrócił się i wyszedł przez wciąż otwarte na ościerz drzwi prowadzące na korytarz. Lazarus sięgnął po butelkę whisky i wypełnił napojem swoją , grubą szklankę. Dzień zaczął się kiepsko nie chciał więc wytrzeźwieć.

*

Kethel szedł chodnikiem dosyć szybkim krokiem , był zdenerwowany. W oddali przy budce z gazetami zauważył znajomą mu postać pucowatego blondyna.
Vini! – krzyknął.
Blondyn odwrócil się w jego stronę. Stał w miejscu , czekał na Francisca, który coraz szybciej zbliżał się od niego.
Musimy pogadać – oznajmił zsapany Kethel kiedy w końcu dogonił blondyna.
O co chodzi Frank? – Vini Krauze wyglądał na przestraszonego.
Przejdźmy się – złapał blondyna pod rękę i zaczęli spacerować coraz bardziej oddalając się od budynku Konektyki.
Chcę cię o coś zapytać , ale powiedz mi prawdę – Frank mówił spokojnym tonem.
Jasne Franki , cokolwiek chcesz wiedzieć.
Powiedz mi... po co klonujecie całe ciała? Chcę tylko to wiedzieć.
Nie no Franki... Ja już tam nie pracuję. Ja...
Chcę tylko to wiedzieć – powtórzył i przyciągnął blondyna ciut bliżej do siebie.
Vini z trwogą patrzył na twarz Francisca Kethela. Wyglądał na zdenerwowanego , a on wiedział jakie mogą być konsekwencje wkurzenia kogoś takiego jak Frank.
Dobra słuchaj , nie słyszałeś tego ode mnie , ale choćby nie wiem co...
Rozumiem Vini , mów.
Z reguły robią na klonach przeróżne eksperymenty. No wiesz często testują nowe leki , albo badają strukturę mózgu , takie różne pierdoły , o których ty za dużo nie wiesz. Ale na przykład wiem , że wciąż próbują stworzyć idealnego żołnierza , nowe zlecenie od armii – wzruszył ramionami – i na te eksperymenty idzie im najwięcej klonów. No jest jeszcze inna kwestia.
Słucham – Frank patrzył na niego.
Istnieją narządy , których nie są w stanie sklonować osobno , ale klon , którego tworzą zawiera je wszystkie. Kroją biedaka na kawałki i rozdzielają po równo. No chyba , że jest to naprawdę poważna sprawa i nie da się zrobić przeszczepu , to jest jeszcze możliwość sklonowania całego pacjenta.
Jak to całego pacjenta?
Powiedzmy , że twoje nerki są całkowicie na wykończeniu. Straciłeś już jedną , a ta która ci została nie jest już w stanie przefiltrowywać płynów...
Dobra , dobra rozumiem – ponaglał go Kethel.
Biorą wtedy klona , który ma być dawcą i dokładnie wyznaczają narządy jakie będą im potrzebne. Przy pomocy najnowszego sprzętu są w stanie stworzyć człowieka całkowicie przypominającego pacjenta , który wcześniej był chory na nerki , lecz tym razem posiada on nerki klona , którego wcześniej sami wyznaczyli. Rozumiesz o czym mówię?
I ty dla nich pracowałeś Vini? – Francisco czuł obrzydzenie.
Pracowałem Frank i myślę , że będę się za to smażył w piekle do końca wieczności – twarz Viniego Krauze wyrażała żal. Czuł kamień na sercu , który będzie tam ciążył tak długo jak pucowaty blondyn będzie chodził po tej ziemi.
Gdzie przetrzymują klony? – Francisco nie przestawał pytać.
W podziemnych piętrach budynku , ale trudno się tam dostać. Trzeba mieć kartę identyfikacyjną jaką posiadają tylko lekarze Konektyki.
Kethel puścił blondyna i ruszył w przeciwnym kierunku bez słowa pożegnania. Vini patrzył jak jego kolega z sąsiedztwa staje się coraz mniejszy , aż w końcu sam się odwrócił i ruszył w przeciwną stronę.

*

To była ciemna noc. Zachmurzone niebo nie przepuszczało światła ani jednej gwiazdy. Szerokie , szklane drzwi Konektyki rozsunęły się automatycznie i na zewnątrz budynku Konektyki wyszedł mężczyzna średniego wzrostu. Stanął przed wejściem i sięgnął do kieszeni swojego długiego , białego fartucha by wyciągnąć z niej srebrną papierośnicę. Podpalając papierosa poczuł jak ktoś chwycił go za ramię i tracąc przytomność wpadł prosto w ramiona napastnika , którym był Francisco. Zaciągnął swą ofiarę w ciemny kąt budynku i ułożył na posadzce. Usunął z mężczyzny biały , długi fartuch i bezszelestnie zdjął swą czarną marynarkę. Przykrył nią twarz wciąż nieprzytomnej ofiary. Ubrał fartuch i pewnie przekroczył próg konektyki. Przechodząc obok recepcjonistki przeczesał krótkie włosy na swej głowie zasłaniając przy tym profil swojej twarzy. Przeszedł przez kolejne szklane drzwi i ruszył długim , wąskim korytarzem. Na końcu korytarza zauważył drzwi windy. Przycisk wskazywał iż jest to winda prowadząca wyłącznie do podziemnych pięter budynku. Przycisnął klawisz i już za moment wszedł do windy. Spojrzał na pulpit na , którym zazwyczaj znajdują się inne klawisze lecz nie było tam nic prócz małego otworu przypominającego , te jakie są we wszystkich bankomatach w mieście. Spojrzał na lewą kieszeń swojego fartucha i odczepił od niego kartę identyfikacyjną. Wsunął ją do kieszeni. Winda ruszyła nie powiadamiając go dokąd właściwie jedzie. Po kilku sekundach zatrzymała się i karta identyfikacyjna wysunęła się delikatnie z otworu. Francisco usunął ją i wychodząc z windy ponownie ją przypiął do lewej kieszeni fartucha. Stał w betonowym , pustym korytarzu prowadzącym do lekko uchylonych drzwi. Bez wachania ruszył w ich kierunku. Pchnął drzwi i wszedł do betonowej sali. Przy jednej z jej ścian stały czarne , metalowe pudła swym wyglądem przypominające eleganckie trumny. Francisco nie chciał ich otwierać , wiedział jaka może być zawartość tych kosztownych pudeł. Bardziej zainteresowała go zawartość przeciwnej ściany. Ze zdumieniem oglądał dziwne , szklane pojemniki wypełnione mułowatym płynem. Patrzył na gumowe rury podłączone do szklanym pojemników przytwierdzonych do betonowej ściany. Stały jeden przy drugim w pozycji pionowej , zajmowało to całą ścianę o długości może pięćdziesięciu metrów. Podszedł bliżej do pierwszego z nich i przyjrzał się mułowatej substancji. Wtedy zobaczył ciało martwego człowieka. Ciało uwięzione w szklance, to go przeraziło. Twarz mężczyzny uwięzionego w pojemniku została częściowo uszkodzona. Mówiąc jaśniej , wyglądał on tak jakby coś wyrwało mu część czoła i policzka zabierając z sobą oko.
Więc już wiesz? – usłyszał głos za plecami.
Odwrócił się i ujrzał twarz pijanego Lazarusa.
Wiedziałem , że przyjdziesz – mamrotał Lazarus – może lepiej , że teraz się o tym dowiesz i moi doradcy sądzą , że najwyższy czas bym kazał cię zabić.
O czym ty mówisz? – Francisco nie bardzo rozumiał.
Tak trudno ci rozpoznać twoją twarz? – wskazał ręką na szklany pojemnik , który Kethel przed chwilą oglądał.
Odwrócił się w stronę pojemnika i przyjrzał się dokładniej.
To nie możliwe – po krótkiej chwili wypowiedział te słowa tak jakby był w głębokim szoku – Jak to możliwe? Przecież to ja.
Trafne spostrzeżenie przyjacielu – uśmiechnął się pijany Nikodem – Umarłeś tego dnia , kiedy byłeś u mnie po raz pierwszy.
Nie , nie to jakaś niedorzeczność – Frank wciąż nie mógł uwierzyć.
Nie mogłem cię uratować , mogłem cię tylko kazać sklonować. Wiesz kto spiepszył twoje oko? – Lazarus wciąż się uśmiechał – Vini Krauze. Wziął nie tego klona. Tak jakby chciał żeby cała sprawa została rozdmuchana.
To nie możliwe? Co ty zrobiłeś? – Kethel złapał się za twarz.
Uratowałem ci życie , ale na marne już idą po ciebie.
Nikodem odsunął się od drzwi przez które z ogromnym hukiem wpadło dwóch uzbrojonych facetów w czarnych garniturach.
Reagując błyskawicznie na ostatnie słowa Lazarusa Francisco podbiegł do drzwi i od razu spotkał się z pierwszym napasnikiem. Chwytając go za rękę , w której ściskał krótką broń ręczną uderzył go nogą w łokieć. Gruchot łamanych kości przeszedł przez betonową salę i kolejny napastnik wylądował na podłodze od silnego ciosu otwartej dłoni Francisca , która wylądowała na szyi eleganta. Mężczyzna ze złamaną ręką odwrócił się w stronę rzekomego celu , gdy nagle gruba podeszwa wojskowego buta Kethela błysła przed jego oczami i poczuł jak jego prawy policzek styka się z betonową podłogą. Nie zwracając uwagi na wciąż uśmiechniętego Lazarusa , Kethel zebrał broń napastników i wychylił głowę na korytarz. Ujrzal kolejnych dwóch elegantów , którzy widząc go otworzyli ogień. Kule zaczęły odbijać się od betonowych ścian.
Przestań! – krzyknął jeden z nich.
Zapadła chwilowa cisza. Szli przez korytarz powoli zbliżając się do drzwi betonowej sali. Padły dwa szybkie strzały i po chwili strażnicy w czarnych garniturach osunęli się bezwładnie na podłogę.
I co zrobisz jak stąd wyjdziesz? – Lazarus zaczął się śmiać – Pójdziesz na policję?
Kethel odwrócił się i uderzył go pięścią prosto w twarz. Pijany Nikodem osunął się bezwładnie na podłogę spływając po betonowej ścianie.
Francisco zerwał kartę identyfikacyjną ze swojej lewej kieszeni i zrzucił z siebie biały fartuch wychodząc na korytarz. Patrzył na ciała swoich ofiar, którym odebrał życie jak tylko umiał najszybciej , strzałem prosto w czoło. Przy kostce jednego z nich zauważył nóż myśliwski , kucnął i wyjął znane mu już narzędzie ze skórzanej pochwy. Wstał i przeszedł obok trupów. Wszedł do windy pośpiesznie wkładając kartę do wyznaczonego otworu. Już wkrótce zorientował się , że coś jest nie tak. Zbyt długo oczekiwał na poruszenie się windy. Musieli odciąć dostęp karty do systemu , teraz musiał poradzić sobie bez niej. Rozejrzał się po metalowej kabinie i zauważył właz umieszczony w jej suficie. Wsadził broń za skórzany pas , a nóż złapał zębami. Przykucnął i mocno wybił się do góry łapiąc się metalowej rurki wmontowanej w sufit tuż przy samym włazie. Wisząc na jednej ręce pchnął mocno właz do góry. Ciężka klapa z hukiem wylądowała na dachu małej windy. Już po krótkiej chwili postać Francisca wyłoniła się z kwadratowego otworu światła i mężczyzna stanął na dachu windy zamykając za sobą metalową klapę. Wyjął nóż z ust i dokładnie rozejrzał się po szybie windy. Nagle usłyszał mechaniczny dźwięk i zauważył , że winda się porusza. Wciąż stał na dachu oczekując kolejnych niespodzianek. Oglądał ciemny szyb czekając kiedy winda się zatrzyma. Nie czekał zbyt długo , po krótkiej chwili winda zatrzymała się i usłyszał kroki kilku osób pośpiesznie ją wypełniających. Kolejny mechaniczny dźwięk i winda poczęła opuszczać się w dół. Widząc co się dzieje Francisco ponownie chwycił nóż w zęby i wskoczył na ścianę szybu z trudnością łapiąc się metalowego , wąskiego progu rozsuwanych drzwi wejścia do szybu. Trzymając się progu jedną ręką chwycił nóż , który wciąż trzymał w ustach i wbił go w wąską szparę przebiegającą między dwoma metalowymi skrzydłami drzwi szybu. Z ogromnym wysiłkiem pchnął rękojeść na bok i tym samym uchylił lekko automatyczne wejście poszerzając szparę pomiędzy metalowymi skrzydłami. Opierając się na rękojeści noża jedną ręką , puścił metalowy próg , którego się trzymał drugą ręką i błyskawicznie wepchnął wolną dłoń w szeroką szparę tak aby mógł szerzej otworzyć metalowe drzwi.
Młody lekarz szedł spokojnie wąskim korytarzem przeglądając karty pacjentów. Podniósł lekko wzrok i coś przykuło jego uwagę. Widział mężczyznę wychodzącego z trudnością z szybu windy drzwiami , których używa się przy wejściu do niej. Mężczyzna wstał i spojrzał na niego. Ubrany był w białą , przybrudzoną koszulkę , czarne spodnie i wojskowe buty. Zauważył zdumionego lekarza , lecz to go nie zatrzymało. Szedł twardo przed siebie nie zwracając na nikogo uwagi. Przeszedł przez korytarz i szklane drzwi automatycznie otworzyły się przed nim otwierając mu drogę do wyjścia.
Wychodząc z wąskiego korytarza zauważył kolejną dwójkę mężczyzn w czarnych garniturach. Błyskawicznie wyciągnął broń , którą wciąż trzymał za skórzanym pasem swoich spodni i biegnąc po holu zaczął strzelać w ich kierunku.
Strażnicy otworzyli ogień , ale cel był nieuchwytny. Pudłując rozbijali wielkie szyby tworzące ścianę frontowego wejścia budynku Konektyki. Strażnicy schronili się za ladą przestraszonej recepcjonistki o blond włosach , która z każdym dniem mniej lubiła swoją pracę.
Dlaczego coś zawsze musi zdarzyć się na mojej zmianie – szeptała pod nosem.
Odrobiny szkła pryskały na boki , aż w końcu wejście podtrzymywało tylko łyse , metalowe rusztowanie. Cisza zabrała ze sobą dźwięk wystrzałów i tłuczonego szkła ogromnych szyb. Strażnicy wciąż kucali pod ladą recepcji. Jeden z nich wziął głębszy oddech i wstał gwałtownie. Sciskając broń w swej prawej dłoni szukał człowieka w białej , brudnej koszulce , choć podejrzewał , że już za późno by go znaleźć.



*



Młody Simon Kethel siedział w swym brązowym fotelu oglądając Narodowe Rozgrywki Hokeja.
Dobrze! Dobrze! Aby tak dalej! – krzyczał.
Simon ile razy mam ci mówić... – zapytała matka , która właśnie weszła do pokoju syna - ... jesteś zupełnie jak ojciec.
Przepraszam mamo , ale... dobrze! – znów spojrzał w telewizor i lekko podskoczył w fotelu.
Matka machnęła ręką i wyszła z pokoju syna , lekko uśmiechając się pod nosem. Simon naprawdę przypominał ojca , może trochę mniej niż kiedyś Francisco , ale przypominał.
„ Przerywamy ten program by nadać ważny komunikat...” – wydobył się głos z odbiornika telewizyjnego.
No nie – Simon zrobił kwaśną minę.
Maria Kethel jak zwykle krzątała się po kuchni , robiła tak zawsze gdy miała odrobinę czasu w ten sposób nigdy go nie miała.
Mamo! Mamo! – usłyszała wrzask w pokoju syna.
Serce zabiło jej mocniej , wiedziała , że stało się coś złego.
Francisco – wyszeptała i bez namysłu wbiegła po schodach na piętro , gdzie znajdował się pokój Simona.
Zobacz – syn wskazał ręką telewizor kiedy dotarła na miejsce.
„ ...za udzielenie informacji na temat tego osobnika...” – matka patrzyła na zdjęcie starszego syna , którego przedstawiano jak pospolitego kryminalistę.
Co się stało? – spojrzała na Simona z największym rozczarowaniem – Co oni mówią? – jeszcze raz zapytała.
Mówią , że Francisko jest terrorystą. Ze napadł na klinikę Konektyki i zabił niewinnych ludzi. Oni nazywają mojego brata mordercą.
Matka zbliżyła się do brązowego fotela Simona , który stanął przy telewizorze w największym oburzeniu i usiadła blednąc jak ściana szpitalna.
Nie mamy co się go spodziewać w domu. Jego życie stało się ucieczką już tego dnia kiedy wyruszył na wojnę – westchnęła obcierając łzę spływającą po jej gorącym policzku.















Zycie jest absurdalne
Każdy z nas posiada swojego własnego demona
Walczymy z nim przez większość życia
Kto wie ile czasu minie zanim
Zdamy sobie sprawę
Iż walczymy z tym
Czym sami jesteśmy





























Na głównym posterunku policji w małej , wygodnej poczekalni siedziała młoda , dziewczyna. Jej twarz pokrywał rozmazany makijaż , a ciemne , rozczochrane włosy świadczyły o nieprzespanej nocy. Jej ciche szlochanie zagłuszały dźwięki odbiornika telewizyjnego stojącego w lewym kącie małego pokoju. Trzasnęły szklane drzwi sąsiedniego pomieszczenia i już po krótkiej chwili usiadł koło niej niski , ciemnoskóry grubasek po czterdziestce. Na jego nosie wisiały drobne okulary , których szkła podtrzymywały delikatne ramki. Nie zwracając uwagi na płacz młodej dziewczyny szeleścił aluminiową paczką , z której co kilka sekund wyjmował okrągłe chrupki czosnkowe. Wkładał je do ust hałasując przy tym bardziej niż stary odbiornik telewizyjny , na który właśnie teraz spojrzał. Zatrzymując swe szerokie szczęki przerwał hałas jakim wypełniał pomieszczeń i mrużąc oczy wyraźnie patrzył na ekran odbiornika.
„To właśnie tu widziano poszukiwanego jeszcze dwie godziny temu. Przypomnijmy , że minął już tydzień od tego tak pamiętnego dnia dla Konektyki...” –zgrabna spikerka o ciemnych kręconych włosach miała za plecami stary, przydrożny bar znajdujący się po przeciwnej stronie tego ogromnego kraju. W rogu dużego ekranu można było dostrzec zdjęcie Francisca Kethela pod którym widniał czerwony napis „ WCIAZ POSZUKIWANY” – „ ... jak wszyscy już wiedzą za schwytanie tego groźnego osobnika wyznaczono nagrodę w wysokości...” – kontynuowała spikerka , kiedy krzyk niskiego mężczyzny całkowicie zagłuszył dźwięk jej delikatnego głosu.
Tomi!!! – gruby ton głosu przeszedł przez wąski korytarz wyprowadzający z poczekalni i odbił się o szerokie drzwi holu wejściowego , które właśnie się otworzyły i postać wysokiego mężczyzny o blond włosach pojawiła się w wąskim korytarzu. Przebiegł przez korytarz i wbiegając do prawie pustej poczekalni spojrzał na telewizor.
I co ty na to powiesz? – zapytał niski mężczyzna patrząc na przestraszonego podwładnego.
No właśnie miałem to panu przekazać detektywie Maltchyck , ale coś wypadło i...
Co wypadło!? – szef wyraźnie podniósł głos.
No , no...
No co!!? – Maltchyck wrzasnął jeszcze głośniej.
No kompletnie zapomniałem – blondyn wzruszył bezradnie ramionami.
To ja coś ci powiem – mężczyzna wstawał powoli opuszczając krzesełko obite niebieskim , twardym materiałem – jak jeszcze raz zapomniesz – wstał i spojrzał Tomiemu w oczy – To będziesz pracował w służbie oczyszczania miasta a nie w policji!!! – wrzasnął jak tylko mógł najgłośniej – a teraz zejdź mi z oczu – mówiąc prawie szeptem machnął ręką odsyłając swego niezgrabnego podwładnego.
Po czym po raz już ostatni spojrzał na ekran odbiornika telewizyjnego.
I tak ciebie dorwę Kethel – wyszeptał i zwrócił swój wzrok w kierunku dziewczyny.
Maltchyck nawet nie zauważył , że jego krzyki tak przestraszyły tą młodą osobę iż w całym zamieszaniu zupełnie przestała płakać.
Teraz panią przyjmę – ponownie machnął rękł wskazując jej drogę do swojego biura i już po krótkiej chwili oboje zniknęli za szklanymi drzwiami.
















ROZDZIAŁ 6
PRZYNOSZACY SMIERC



Szpakowaty senator Likosyc ubrany w lśniący , czarny garnitur stał przy wysokim , czarnym podium. Na samym środku podium stała świeżo polakierowana mównica z której wystawały trzy długie , srebrne pręty zakończone okrągłymi poduszkami mikrofonów. Powoli wszedł po kilku małych schodkach i zatrzymał się przy mikrofonach. Poważnie spojrzał na tłumy dziennikarzy , czekających na jego przemowę.
Jak wiecie – zaczął – to ja głównie przyczyniłem się do wydania zezwolenia na klonowanie ludzkich organów takim klinikom jak Konektyka. Dlatego też biorę na siebie pełną odpowiedzialność za to co za moment powiem. Konektyka wprawdzie jest pierwszą tego typu kliniką , ale zapewne nie będzie ostatnią. Nasze społeczeństwo potrzebuje pomocy i ja jako ważny przedstawiciel rządu zamierzam udzielić tej pomocy. W ciągu ostatnich lat nasz naród stracił wielu wspaniałych ludzi , stajemy się słabi. Dlatego też postanowiliśmy ruszyć z planem , który ma nam pomóc znieść liczby śmierci w tym kraju. Znaleźli się jednak tacy ludzie, którzy próbują uderzyć tam , gdzie boli nas wszystkich najbardziej. Próbują uderzyć w ośrodki sanitarne , które tę właśnie pomoc dostarczają najbardziej jej potrzebującym – wziął głębszy oddech – Klonowanie organów ludzkich to ratowanie żyć w naszych opustoszałych miasteczkach i nie przestaniemy tego robić. Pewien młody mężczyzna uważa , że może przeszkodzić nam w naszych zamiarach , lecz grubo się myli. Jak państwo już zapewno wiecie mówię o człowieku , który nazywa się Francisco Kethel. Wciąż jest on najbardziej poszukiwanym człowiekiem w tym kraju. Wezwałem was tu, bo chcę zakomunikować , że nowa nagroda za głowę Kethela wynosi milion dolarów – zamilkł przez chwilę przyglądając się spodziewanej reakcji szeptających reporterów – Jest to najwyższa nagroda jaką kiedykolwiek wyznaczono za głowę terrorysty w naszym kraju. Niech pan Kethel zostanie przykładem. Nie damy pluć sobie w twarz – odwrócił się i powoli zszedł z eleganckiego podium.
W małej knajpce w głębi lasu , gdzieś na dalekiej północy dwóch brudnych górników gapiło się w ekran małego telewizora wiszącego nad barem. Widzieli jak senator Likosyc schodzi z podium i patrzeli właśnie na zmodyfikowane zdjęcie Francisca Kethela , które zostało przedstawione zaraz po transmisji krótkiego przemówienia senatora.
Widziałeś? Miał dwa różne ślipia – odezwał się młodszy blondyn patrząc na swojego towarzysza , który wiekiem przypominał jego ojca.
Milion dolarów – odezwał się starszy – co ja bym robił z takimi pieniędzmi.
Gówno byś robił – wtrącił się jeden z pięciu brudnych ludzi siedzących przy pobliskim stoliku – przepilibyśmy to wszystko no nie – dodał po chwili i pozostała czwórka głośno się roześmiała.
Wtedy drzwi wejściowe powoli się otworzyły i starszy azjata stojący za barem spojrzał na lekko zarośniętego mężczyznę stojącego na tle zapadających ciemności kończącego się dnia. Mężczyzna miał na sobie stary brązowy sweter poplamiony ciemnymi smarami , po zniszczonych , zabłoconych butach można było wywnioskować iż nie posiada on żadnego pojazdu. Powieki nie były obsypane sadzą węgla więc z pewnością nie był on górnikiem , lecz po tym jak stanął w drzwiach barman wiedział , że musi być bardzo zmęczony. Powoli podszedł do baru i usiadł samotnie na przeciw dwóch brudnych górników ze zdumieniem gapiących się na niego.
Co podać? – zapytał barman.
Coś mocnego – oznajmił tajemniczy gość.
Pomarszczona twarz niskiego azjaty także nie ukrywała swego zaskoczenia. Odwrócił się i wypełnił grubą szklankę ośmioletnią , ciemną whisky. Postawił ją przy zarośniętym mężczyźnie i patrzył jak ten opróżnia ją jednym duszkiem.
Co ciebie tu sprowadziło mój drogi? – zadawał pytanie ponownie wypełniając grube szkła swym trunkiem.
Szukam kogoś – twardo odpowiedział chwytając za szklankę.
Kogokolwiek szukasz napewno go tu nie znajdziesz – tłumaczył mu barman – nikogo już tutaj nie ma po za mną i kilkoma szalonymi górnikami , którzy i tak nie mają już dokąd pójść.
Co ty powiesz? – opróżnił kolejną szklankę i mocno postawił ją na drewnianym barze co zwróciło uwagę górników.
Kiedyś było tu piękne miasteczko – kontynuował podstarzały barman – ale po tym jak ogłoszono , że węgiel się kończy , wszyscy się wynieśli. Zostali tylko ci nędznicy , którzy wciąż wydobują resztki żeby przepić wszystkie pieniądze , jakie w ten sposób zarobią.
Tylko nie nędznicy! – starszy górnik siedzący po drugiej stronie baru wstał i podszedł do barmana – wszystko co zarabiamy , zarabiamy uczciwie , mamy co zjeść , wypić i włożyć na siebie i możemy być dumni , bo nie daliśmy się wygryść tak jak cała reszta tego przeklętego miasta.
A gdzie dzieci , rodzina to jest prawdziwe bogactwo – spokojnie oznajmił barman.
Muszę przyznać mu rację – wtrącił nowo przybyły – wszyscy jesteśmy nędznikami – spojrzał górnikowi w oczy.
Ten znieruchomiał przez chwilę po czym odwrócił się i bez słowa odszedł od baru zbliżając się do stolika przy którym siedziała piątka górnikow , która co kilka chwil zakłócała ciszę swym głuchym chichotem.
Co mu się stało? – zapytał gość dziwiąc się reakcji kłótliwego mężczyzny.
Jeszcze nigdy go takiego nie widziałem – prawie szeptem odpowiedział barman.
Mężczyzna w brązowym swetrze obrócił się i ujrzał ostrze noża , które błysło przed jego oczami zanurzając się w okolicach jego brzucha. Widział twarze wściekłych górników , którzy rzucili się na niego jak stado hien rzuca się na zmęczoną antylopę. Rozwścieczony przybysz nie czuł już bólu od ostrza wciąż tkwiącego w jego ciele , czuł tylko ciężar mężczyzn coraz bardziej przygniatających go do baru. Nagle usłyszał dźwięk tłuczonej butelki i zobaczył jak jeden z napastników bezwładnie osuwa się na ziemię. Przestraszony barman wciąż ściskał resztkę butelki w dłoni, kiedy jeden z napastników opuścił pozostałą piątkę i wskoczył na blat drewnianego baru. Patrząc z nienawiścią na starszego już azjatę rzucił się na niego w nadzieji , iż będzie on łatwym celem.
Mężczyzna w brązowym swetrze był wciąż przyciskany do baru gdy nagle gwałtownie się wychylił i uderzając głową prosto w nos jednego z górników od razu posłał go na szare deski starej już podłogi. Odwet pozostałych czterech był jednak zbyt szybki. Widział jak pięści zbliżają się do jego twarzy przynosząc ze sobą błysk jasnego światła. Jeszcze raz i jeszcze raz , aż zupełnie nie czuł już bólu tylko odrętwienie twarzy , która wkrótce spuchnie. Poddał się i zamknął oczy. Czekał już tylko kiedy to się skończy by móc spokojnie zasnąć i przyjrzeć się swoim ciemnościom.
Górnicy widząc , iż ich ofiara w końcu straciła przytomność odsunęli się powoli od baru. Byli zdyszani , patrzyli jak młody blondyn wciąż znęca się nad mężczyzną w brązowym swetrze bijąc go bezlitośnie po zakrwawionej twarzy. Widzieli jak unosi pięść w górę by zadać kolejny cios gdy nagle ostrze miecza błysnęło przed ich oczami przecinając nadgarstek młodego blondyna. Ze zdumieniem patrzyli na wciąż zacisniętą dłoń toczącą się po drewnianej podłodze. Kiedy jeden z nich w końcu odważył się unieść głowę , ujrzał twarz pięknej , czarnowłosej kobiety. Jej miecz zalśnił po raz kolejny i krew mocno trysnęła na białe , przybrudzone ściany małej knajpki. Bezgłowe ciało górnika silno uderzyło o podłogę. Wtedy drzwi otworzyły się z ogromnym hukiem i ujrzeli ciemnowłosego mężczyznę w długim płaszczu. Patrzył na nich swym martwym spojrzeniem ściskając w ręku ciężki karabin maszynowy. Widząc nowo przybyłego kobieta spokojnie wsunęła miecz do wąskiej pochwy wiszącej na jej plecach.
Przycisnął na spust i krew górników ponownie trysnęła na ściany. Mężczyzna w płaszczu obracał się powoli rozdając swe śmiertelne kule , których łuski , jedna po drugiej , cicho uderzały o podłogę. Po kilkunastu sekundach nastała zupełna cisza.
Ciała martwych górników były porozrzucane po zdemolowanym pomieszczeniu. Biały dym lekko wyłaniał się z lufy tego , który posłał ich na inny świat. Rozejrzał się i spojrzał na kobietę ubraną w czarny elastyczny kombinezon.
Gdzie ojciec? – zapytał.
Kobieta spojrzała na niego zagadkowo i już po chwili sprawnie przeskoczyła przez blat drewnianego baru.
Tutaj , tutaj – usłyszała głos wyłaniający się spod ciała szerokiego górnika.
Złapała za nogę trupa i z wysiłkiem ściągnęła go z niskiego barmana , którego przygniatał swym ciężarem. Wciąż leżał na podłodze marszcząc twarz z przerażenia.
Myślę , że go zabiłem – oznajmił ze zdumieniem.
Mężczyzna w płaszczu wszedł za ladę baru i nachylił się nad ciałem ciężkiego górnika. Przewrócił go na drugą stronę i wskazał na klatkę piersiową.
Dobra robota tatko – oznajmił wskazując szyjkę butelki tkwiącą w piersi trupa.
Wiedziałem , że są trochę stuknięci , ale że aż tak – niski barman chwycił dłoń swej córki i wstawał powoli marszcząc przy tym brwi.
Mężczyzna w płaszczu wyszedł zza lady baru i okrążając ją podszedł do pobitego mężczyzny w brudnym , brązowym swetrze. Wciąż leżał na podłodze pod barem.
To przez niego tak oszaleli – wyjaśnił mężczyzna w płaszczu.
Dlaczego? – barman wciąż nie mógł zrozumieć.
Teraz dają milion za jego głowę.
Znasz go – starzec ponownie zmarszczył brwi.
Znam. To stary przyjaciel.



*

Na żółtej , wysuszonej ziemi w miejscu gdzie nawet trawa rosła z wielkim trudem stała drewniana chata. Jej powybijane okna wpuszczały do pustego pokoju wiatr przynoszący piasek. Na niskim , stopniu drewnianej werandy siedział człowiek o długich blond włosach związanych w gruby kucyk. Był szczupłym , wysokim mężczyzną o jasno niebieskich oczach , które lekko zasłaniało rondo jasno brązowego kapelusza na głowie mężczyzny. Wszerz jego prawego policzka przebiegała blizna , była to jedna z pamiątek jakie przywiózł z wojny. Zeszłej wiosny skończył trzydzieści lat i właśnie zaczynał swe życie od nowa. Siedział i patrzył na radiowóz szeryfa podążający w kierunku chaty jego ojca. Już po chwili terenowy samochód zatrzymał się jakieś dziesięć metrów od werandy na której siedział blondyn. Widział jak wysiada z niego szeryf i bankier dobrze mu już znany , eskortowało ich dwóch strażników tutejszego prawa. Strażnicy ściskali swe strzelby bacznie obserwując człowieka siedzącego na stopniu werandy.
Chcieliśmy z tobą porozmawiać Nick – stanowczo oznajmił szeryf.
No to rozmawiajcie – blondyn popatrzył mu w oczy z uśmiechem.
Mamy dla ciebie odpowiednią cenę Nick – wtrącił bankier ubrany w brązowy garnitur.
Nie potrzebnie jechaliście taki kawał drogi – blondyn wciąż się uśmiechał – już raz powiedziałem , że nie sprzedaję.
Ale tędy ma przechodzić największa autostrada w kraju...- kontynuował bankier.
Widzisz to? - blondyn wskazał ręką starą drewnianą huśtawkę stojącą tuż obok chaty.
Co?
Tą huśtawkę. Widzisz?
No widzę.
Jak pozwolę wam pokryć to miejsce asfaltem to co odpowiem moim potomkom jak zapytają mnie gdzie ja się bawiłem w dzieciństwie.
Ja wiem , że masz sentyment do tego miejsca , ale w życiu trzeba iść do przodu – wtrącił pucowaty szeryf.
Ja bym wam radził do tyłu – odpowiedział blondyn.
To koniec rozmów Nick – wyraźnie zdenerwował się szeryf – Tutaj ja jestem prawem , a ty jesteś zupełnie sam. Nie ma nikogo kto mógłby opłakiwać twoje nagłe zejście z tego świata. Chciałem załatwić to po dobroci , ale widzę , że zmuszasz mnie bym użył siły – odwrócił się do dwójki wysokich podwładnych i kiwnął stanowczo głową.
Strażnik stojący tuż za plecami szeryfa odskoczył na bok i wycelował w blondyna , który przed sekundą zdążył zerwać się na równe nogi. Zobaczył piasek podążający w kierunku jego twarzy zanim przymknął oczy i oddał strzał zupełnie nie widząc celu. Smiertelny nabój wyrwał ogromną dziurę w suchych drzwiach drewnianej chaty. Mężczyzna otworzył oczy tylko po to by ujrzeć grubą podeszwę buta gospodarza co przyniosło ze sobą głuchy dźwięk i zupełną ciemność. Drugi strażnik bez wachania strzelił w kierunku blondyna , który błyskawicznie odbiegł od swojej ofiary i schował się za ciałem grubego szeryfa. Przestraszony strażnik nie zdążył pomyśleć nim przycisnął spust i krew głowy tutejszego prawa pokryła tą nieżyzną ziemię. Zszokowany zabójca widział jak jego szef pada bezwładnie na twarz zupełnie odsłaniając blondyna wiszącego jak anioł w powietrzu. Nick leciał prosto na strażnika , którego czoło już za moment zetknęło się z jego twardą stopą i po krótkim locie nieszczęśnik uderzył tyłem głowy o suche podłoże kompletnie tracąc swą przytomność. Bankier został sam. Patrzył na opanowaną twarz Nicka Kravera powoli zbliżającego się do niego.
Proszę nie rób mi krzywdy , proszę... – przerażenie pokryło jego jasne oczy.
Blondyn nagle się zatrzymał i powoli obrócił się za siebie. W dali widział czarną furgonetkę podążającą w kierunku jego posiadłości. Nie zwracał już uwagi na bankiera , obserwował tajemniczy pojazd , który coraz szybciej zbliżał się do niego. Był już tak blisko , iż Nick był w stanie rozpoznać osobę siedzącą za jego kierownicą. Ponownie się obrócił i spojrzał na twarz przerażonego bankiera.
Ty wiesz co się tutaj wydarzyło – bankier kiwnął głową przytakując – pamiętaj o tym – dodał blondyn i podszedł do drzwi czarnej furgonetki , która zatrzymała się tuż przed nim.
Wsiadł do pojazdu i spojrzał na piękną kobietę siedzącą w fotelu kierowcy.
Opowiesz mi w drodze – oznajmił.
Bankier wciąż patrzył na pojazd w którym oddalała się jego niedoszła ofiara. Dużo nie brakowało , a on sam wszedłby na czyjąś listę ofiar. Może czas by rozpocząć jakąś nową listę. Może czas by zejść z łatwej ścieżki zanim sam stanie komuś większemu na drodze.



*



Nadszedł zmierzch. Trójka dziesięcioletnich chłopców przedzierała się przez zarośla moczar pobliskiego miasteczka , w którym się wychowywali. Wreszcie dotarli do miejsca , które zostało nazwane przez okolicznych mieszkańców „cmentarzem dusz”. Była to ogromna polana pokryta miejscowymi kałużami. Ciemna trawa podobno pokrywała bagna , które zabierały dusze każdego nieszczęśnika jakiego dotąd pochłonęły.
Jesteśmy na miejscu – oznajmił chłopiec , który wyraźnie był szefem ekspedycji – napewno zaraz się pokaże – dodał.
Mój tatko mówi – wtrącił chłopiec o blond włosach stojący tuż, obok przywódcy - że to straszny potwór i że jak będziemy go nachodzić to przyjdzie do naszych domów i nas pozabija.
Twój tatko jest starym pijakiem i whyski przez niego gada – skrytykował przywódca.
To kiedy on w końcu się pokaże? – po chwili zniecierpliwił się trzeci z nieproszonych gości.
Podobno zawsze po zmroku przychodzi tu i rozpala ogień – tłumaczył pomysłodawca wycieczki.
Po co?
A ja wiem po co. Może smarzy na nim ciała swoich ofiar – roześmiał się lekko pod nosem.
Wtedy ogień zapłonął na środku ciemnej polany i trójka chłopców gwałtownie spoważniała. Widzieli ogromną posturę ciemnego człowieka o długich , czarnych włosach skręconych w dziesiątki drobniutkich warkoczy. Podkładał do ogniska , które zapłonęło w tak niespodziewanym miejscu , aż w końcu cała polana rozjaśniała odkrywając swe ciemne zakątki. Widzieli jak pot spływa po jego olbrzymiej klatce piersiowej i chowa się za szarą koszulę , którą sam uszył z szarego płótna jakiego tutejsi ludzie używali do robienia worków na ziemniaki. Miał na sobie czarne spodnie , których nogawki ledwo się stykały z czarną skórą wysokich butów wojskowych. Do skórzanego paska wiszącego na jego szyi był przywiązany duży , metalowy krzyż , miał chronić go bardziej od ludzi niż od duchów tego miejsca.
O kurde. On ma chyba ze trzy metry – oznajmił szef dziecięcej ekspedycji.
Nie no – odezwał się blondyn obok niego – może z dwa i pół.
Ciemnoskóry mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i spojrzał w miejsce gdzie trójka chłopców ukrywała swoje szepty.
Zobaczył nas – blondyn się przestraszył – wie , że tu jesteśmy.
Ratunku!!! – wrzasnął pomysłodawca wycieczki i odpychając się od najcichszego z chłopców zerwał się do panicznej ucieczki.
Odepchnięty chłopiec sturlał się z małego wzgórka na którym ukrywali się podglądacze i wylądował na ciemnej trawie polany.
Nie ruszaj się! – gruby głos olbrzyma przerwał odgłosy nocy.
Chłopiec o blond włosach , który dotąd przyglądał się swemu koledze teraz też nie wytrzymał i nogi poniosły go w stronę domu jak tylko mogły najprędzej.
Nie ruszaj się – spokojnie powtórzył olbrzym.
Ofiara upadku czuła jak trawa powoli zapada się pod nim wchłaniając ciężar jego ciała. Patrzył na mężczyznę , który poważnie kroczył przed siebie podążając w kierunku tak młodego nieszczęśnika. Po kilku krokach mężczyzna stracił grunt pod nogami i zapadł się pod ziemię znikając z oczu chłopca , którego silne bagno zdążyło już wciągnąć do pasa. Długi wrzask przerwał panikę tonącego chłopca i ujrzał ogromną twarz ciemnego człowieka , który wynurzył się zaraz obok niego. Twarz pokryta błotem była jeszcze bardziej przerażająca niż przedtem , lecz chłopiec nie krzyczał. Bardziej bał się bagien , bo one mogły zrobić coś czego nikt inny nigdy nie mógł zrobić. One mogły zabrać mu duszę , a to musi być gorsze od śmierci. Postanowił oddać swój los w ręce wielkiego człowieka i poddając się swoim emocjom łagodnie stracił przytomność.
Mężczyzna ominął chłopca i chwytając go za kołnierz ciągnął go za sobą do upragnionego lądu. Grymas na jego twarzy okazywał potężny wysiłek, lecz natura nie mogła walczyć z człowiekiem , który przez całe swe życie starał się ją wspierać. Bagna go pożegnały i położył nieprzytomnego malca wśród zorośli wzgórka. Patrzył na jego młodą twarz ciesząc się , że tym razem dane mu było ocalić życie . Zawsze je zabierał. Wtedy podniósł głowę i ujrzał postać dobrze mu już znaną.
Człowiek w płaszczu stał przed nim. Olbrzym wstał gwałtownie.
W ten sam dzień to – wskazał na chłopca – i twoja wizyta? Bóg musi mieć zacne zamiary – dodał grubym głosem.
Pewnie sam by ci pokazał , lecz teraz czas nagli – spokojnie oznajmił przybysz.
Kto mnie potrzebuje?
Romeo.
Muszę poczekać , aż chłopiec odzyska przytomność – wyjaśnił ogromny mężczyzna.
Jaki chłopiec?
Spojrzeli na puste miejsce gdzie jeszcze przed krótką chwilą leżał młody chłopiec.
Bóg chyba daje ci znać , by opuścić to przeklęte miejsce – odezwał się mężczyzna w płaszczu.
Chyba masz rację – przytaknął olbrzym i zniknęli w ciemnościach miejsca znienawidzonego przez tutejszych ludzi.



*



Zółty , pancerny autobus pędził po pustej , szerokiej szosie. Na obu bokach pojazdu widniał gruby napis „WIEZIENIE STANOWE”. Dwa , policyjne radiowozy eskortowały pojazd. Jeden jechał przed nim , drugi zaś zaraz za olbrzymem więziennym.
Na czarnym , odrapanym siedzeniu żółtego pancerniaka siedział człowiek niezbyt lubiany przez swych przyszłych towarzyszy niedoli. Bali się go gdyż był mężczyzną , który zaskakiwał wszystkich w najbardziej nieodpowiednim do sytuacji momencie. Był człowiekiem z przeszłością , bardzo ciemną przeszłością. Nie przeżył nikt kto stawił mu czoła w pojedyńczej walce. W ciągu kilku ostatnich lat zniknął z oczu przestępczego świata. Krążyły słuchy iż poszedł na ugodę z rządem i w zamian za zwolnienie z dożywotniej kary został żołnierzem służb specjalnych krajów wolnego świata. Podobno po powrocie z wojny władze stanowe złamały dane mu słowo i tak trafił z powrotem za kratki. Nikt jednak nie był pewien prawdy. TBL , bo tak go nazywano nie należał do ludzi zbytnio wygadanych. Siedział na tylnym siedzeniu żółtego autobusu ubrany w pomarańczowy kombinezon więzienny. Na lewej piersi widniał duży czarny numer „001999” , to miało być jego nowe imię , choć prawdziwego i tak nikt właściwie nie znał. Ogolony na łyso , dobrze zbudowany , silny mężczyzna o ciemnej karnacji ciała był starannie uwięziony. Jego stopy więziły metalowe buty , przyspawane do grubej podłogi autobusu. Ręce unieruchamiały szerokie kajdany , których napięte łańcuchy przymocowano do kajdanów pozostałych więźniów.
Siedział dumnie na czarnym siedzeniu autobusu i patrzył na nieszczęśników pochylających przed nim gołe głowy.
Nagły wybuch przerwał rozmyślania przestraszonych więźniów i kierowca pojazdu zobaczył jak płonący radiowóz jeszcze przed momentem jadący tuż przed autobusem , leci wprost na przednią szybę pojazdu. Więźniowie poczuli silne uderzenie i zasłonili oczy kryjąc się przed szkłem , oraz drobnymi częściami ognistego radiowozu , który tajemniczo wylądował na masce autobusu. Usłyszeli strzały poczym świat zawirował dookoła i wtedy pasażerowie poczuli kolejne uderzenie przynoszące ze sobą jeszcze więcej szkła. Autobus leżący na swym lewym boku wciąż posuwał się lekko do przodu. Brud ziemi z poszarpaną trawą wdzierał się do żółtej kabiny.
Mężczyzna w długim płaszczu stał na środku jezdni. Na jego prawym ramieniu spoczywała krótka wyrzutnia armatnia. Stał w milczeniu patrząc na rannego blaszaka pełnego paniki tych którzy przeżyli.
Czarnoskóry olbrzym wkroczył na czarną , asfaltową ulicę i powoli podszedł do lekko płonącego wraka. Ociężale wdrapał się na żółty autobus i przykucnął przy grubych , szerokich drzwiach. Ogromne bicepsy napięły się do granic wytrzymałości zanim dźwięk łamanej blokady zamknięcia je uwolnił i olbrzym uniósł drzwi tak jakby to była klapa czołgu pancernego. Wstał i obrócił się spoglądając na kobietę o długich czarnych włosach , która właśnie teraz podeszła do wraka , poczym ciężko wskoczył do kabiny znikając z jej pola widzenia. Błyskawicznie wskoczyła na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał olbrzym i milcząc podążyła za nim.
Coraz gęstszy dym otaczał pasażerów ciężkiego pojazdu , nie wiedzieli czego się jeszcze spodziewać. TBL był spokojny , obserwował panikujących współwięźniów , których dostrzegał z coraz większym trudem. Leżał zastanawiając się nad powodem przedziwnej eksplozji. Wtedy usłyszał znajomy mu dźwięk ostrza i obrócił głowę zauważając mglistą posturę kobiety. Potężna siła szarpnęła za jego stopy i już po krótkiej chwili wisiał na olbrzymich plecach przyjaciela. Przedzierali się przez biały dym coraz głośniej wrzeszczących skazańców , aż wreszcie coś mocno wypchnęło TBL-a na zewnątrz i wylądował na zewnętrznej ścianie przewróconego autobusu. Spojrzał w górę i zobaczył ciemną , ogromną twarz znajomego mu człowieka. Olbrzym zwrócił swój wzrok na ciemną furgonetkę , która właśnie podjechała pod lekko płonący autobus. Ciemnowłosa kobieta zeskoczyła z rannego pojazdu i pośpiesznie rozsunęła boczne drzwi ciemnej furgonetki. TBL się nie zastanawiał. Łapiąc za ramię olbrzyma zsunął się po wraku i wskoczył do furgonetki wciągając za sobą ogromnego przyjaciela.
Wśród syren nadjeżdżających radiowozów znikali za horyzontem udając się do miejsca gdzie nikt nie będzie w stanie ich odnaleźć.











ROZDZIAŁ 7
NA KREW



Wśród świateł radiowozów policyjnych pojawił się niski , ciemnoskóry grubasek o dość poważnym wyrazie twarzy. Jego szary płaszcz wyłaniał się z pośród gęstej mgły jaka odwiedziła okolice tego tak ciemnego dnia. Mężczyzna obejrzał ściany niskiego , drewnianego budynku bardziej przypominającego obszerną komórkę niż skromną knajpkę jaką miała być i po krótkiej chwili zastanowienia postanowił wejść do środka. Przekraczając próg wejścia patrzył na zniszczenia jakie rzekomo przyniósł w to miejsce człowiek , którego wciąż poszukiwał niestety nie odnosząc przy tym zbyt dużych sukcesów. Obrócił głowę i spojrzał na martwe już ciała górników psujących się od wilgoci tutejszych terenów.
Kim pan jest? – usłyszał głos za swymi plecami.
Odwrócił się i uniósł głowę by mocniej przyjrzeć się twarzy wysokiego człowieka w mundurze.
Detektyw Maltchyck – oznajmił poważnie.
Szeryf Kendrick – mundurowy uścisnął dłoń gościa.
Niezły bałagan wam tu zostawiono – znów spojrzał na lekko gnijące już ciała.
Obawiam się , że wykroczył pan po za swój rejon działania i ...
Nie jestem tu żeby przejmować pańskie obowiązki – gwałtownie przerwał mu Maltchyck – przyjechałem tylko po to by zobaczyć jakie ślady pozostawił za sobą człowiek ścigany przeze mnie.
Nawet jeżeli pan go tutaj złapie drogi detektywie to i tak będzie musiał go pan oddać w moje ręce – lekko uśmiechnął się szeryf.
Nie będę go musiał ścigać. Coś mi mówi , że wróci do miejsca od którego uciekł. No chyba już czas na mnie – westchnął - zobaczyłem to co miałem zobaczyć. Dziękuję za pańską gościnę szeryfie – odwrócił głowę i udał się do wyjścia.
Detektywie! – Kendrick lekko uniósł głos.
Tak? – gość zatrzymał się i spojrzał za siebie.
Skąd pan wie , że zrobił to człowiek , którego pan szuka?
Mam swoje źródła informacji – zimno odpowiedział i wyszedł bez dalszych wytłumaczeń.
Szeryf skierował wzrok na psujące się trupy górników poczym gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał na miejsce gdzie przed krótką chwilą detektyw Maltchyck zniknął w gęstej mgle.
Cholerne mieszczuchy – burknął pod nosem i rozejrzał się po zdemolowanym pomieszczeniu głęboko wzdychając.



*


Francisco Kethel powoli otwierał oczy. Jego powieki były ciężkie, umysł nie zbyt czysty. Nie wiedział gdzie jest , ani jak tu tafił. Rozejrzał się dookoła. Leżał na starym drewnianym łóżku , nakryty czystymi kocami. Pokój , w którym się znajdował nie należał do dobrze oświetlonych pomieszczeń. Gruby klosz lampy umieszczonej w suficie przygasał co kilka sekund co przynosiło ze sobą dźwięk drażniącego bzyczenia i ciemność do tego pokoju bez okien. Zebrał siły i wstał odczuwając głęboki ból w okolicach brzucha. Podwinął szarą , długą koszulę i spojrzał na okolice ciała , która jak pamiętał została zraniona w walce z górnikami. Długie rozcięcie jakie ujrzał na swym brzuchu wspierały chirurgiczne druty. Były takie same jak te , kórych używano w wojsku przy nagłych przypadkach. Musiało minąć kilka dni od szycia , gdyż opuchlizna , która napewno otaczała ranę prawie całkowicie zeszła z tego miejsca. Wciąż czuł się słaby , ale chciał odkryć tajemnicę swego uzdrowienia. Słaniając się lekko na nogach podszedł do szarych drzwi , których szpary przepuszczały promienie jasnego światła i chwycił za klamkę powoli uchylając drogę do odpowiedzi na swoje pytania.
Ujrzał znajome mu twarze zajętych grą w kości ludzi. Kiedyś byli żołnierzami pod jego komendą , dziś są uciekinierami systemu , który ich odrzucił jak niepotrzebne śmieci po tym jak przelewali krew dla jego dobra. Zostali wykorzystani , oszukani , a po powrocie do domów ograbieni ze swych skromnych żyć. Tak jak on nie mieli dla siebie miejsca. Tak jak on nie mieli już życia w systemie.
Popatrz , popatrz co szczury nam w końcu wywlokły – uśmiechnął się blondyn o długich włosach spiętych w gruby kucyk.
To ty Phoenix? – Francisca wzrok się osłabiał.
Wiedziałem , że Bóg odprowadzi cię do domu – westchnął ogromny czarnoskóry mężczyzna ubrany w olbrzymią zieloną bluzę z białym numerem dwadzieścia trzy na jej przodzie.
Miło cię widzieć Kromexie – uśmiechnął Kethel coraz słabiej dostrzegając swego przyjaciela – Przepraszam słabo widzę , kto jeszcze jest z wami.
Slash – Kromex wskazał ciemnowłosą piękność – Drake – mężczyzna w płaszczu ukłonił głowę nie wydobywając z siebie najmniejszego uśmiechu – no i TBL – TBL dumnie patrzył na swego przywódcę.
Cholera co się... – nagły ból głowy przerwał pytanie , które wciąż chciał zadać i przykrył dłonią swe błękitne oko.
Romeo! Romeo! – słyszał głos Phoenixa.
Widział znajomego mu z wizji lekarza. Widział jak sięga po elektryczną pałkę i przykłada do twarzy człowieka uwięzionego w ciasnej białej celi.
Słyszał krzyk i czuł ból jaki to przyniosło.
Strach i ból potrafią być bardzo potężne – usłyszał głos Nikodema Lazarusa wyłaniającego się zza pleców oprawcy – Wiem , że mnie widzisz Francisco. Wiesz dlaczego wiem? Sam mi o tym powiedziałeś – podszedł bliżej – to lepsze niż telefon co? – roześmiał się szyderczo po czym odebrał szalonemu lekarzowi elektryczną pałkę i z ogromnym zamachem uderzył swego więźnia w czoło. I nastała ciemność.
Promień światła przebił się przez grube ciemności i Kethel zobaczył jak niski człowiek zbliża się do niego. Patrzy mu w oczy i kiwa głową obracając się za siebie. Za nim stoi mężczyzna , który jest więźniem białego , ciasnego pomieszczenia. To on oddał Kethelowi oko , a może nawet coś jeszcze droższego. Patrzą na niego i odchodzą. Znikają wraz ze światłem i nastaje ciemność.



*




Mógłbym powiedzieć , że jest to typowa reakcja dla chorego w jego stanie – tłumaczył niski azjata spoglądając na Francisca leżącego w łóżku z którego wstał wcześniej – ale jest w tym wszystkim coś bardzo dziwnego.
Co takiego tatko? – zapytała kobieta stojąca wśród reszty zakłopotanych przyjaciół Kethela.
Widzisz drogie dziecko ciało psuje się często , lecz to nic nie szkodzi. To tylko taki garnitur , który zakładamy na to jedno życie, zawsze da się go jakoś naprawić. Ten człowiek – zwrócił wzrok na Francisca – ma zepsutą duszę.
Co ty mówisz Kote? – zabrzmiał gruby głos potężnego Kromexa.
Ktoś bawił się duchową stroną tego tu człowieka. Może nie umyślnie , ale splątano dwie dusze w jednym drobnym ciele. Utworzono most , który nigdy nie powinien istnieć.
Most? – Phoenix zmarszczył brwi.
Tak most. Wasz przyjaciel posiada bramę z jednej strony mostu. Gdzieś jest drugi człowiek , do niego należy brama drugiej strony. Na początku wasz przyjaciel mógł tylko widzieć oczami drugiego człowieka , teraz jest już gorzej. Ten który jest słabszy otwiera swą bramę przesyła ból mostem...
A Romeo cały ból przejmuje – dokończył Drake o kamiennej twarzy.
Niski mężczyzna pokiwał głową przytakując.
Więc co robimy? – zapytał Phoenix.
Aby uwolnić waszego przyjaciela należy zabić człowieka do którego należy druga brama mostu.
No to proste – TBL wzruszył ramionami.
Nie koniecznie – kontynuował Kote – wasz przyjaciel będzie wolny , ale na jak długo? Zrobili to raz mogą to powtórzyć. Należy zniszczyć nasienie całego procesu.
Masz zupełną rację – słaby głos Francisca przerwał tłumaczenia starszego mężczyzny – ale to moja walka , możecie w niej zginąć.
Każdy z nas jest ci winien życie – zaczął Drake – przysięgaliśmy na krew , że zwrócimy dług. Kiedy usłyszeliśmy o twoich problemach wiedzieliśmy , że znaczy to dla nas jeszcze jedną wojnę i przyjęliśmy wyzwanie , bo przysięgaliśmy... na krew.
Zwalniam was z przysięgi.
Na krew Romeo – odezwał się Phoenix.
Choćby Bóg mi nigdy nie wybaczył to jednak... na krew – burknął olbrzymi Kromex.
Znasz nasze stanowisko – twardo oznajmiła Slash zerkając na swojego brata.
A dla mnie krew nie ważna , przyda mi się odrobina zaległych emocji – niski głos TBL-a przeszedł przez ciasne pomieszczenie i rozejrzał się po nie zadowolonych przyjaciołach – No dobra. Na krew.



*



Zbliżała się noc. Viktor Mateyew leżał przywiązany do łóżka swojej białej , ciasnej celi. Wiedział , że śmierć przyjdzie po niego , a raczej po jego ciało. On sam chciał by wszystko było takie proste , ale tak nie było. Nauczył się wiele rzeczy odkąd tutaj leżał. Miał czas by wszystko zrozumieć i zaczął pojmować swoje możliwości.
Nagle usłyszał brzęk kluczy strażnika i gwałtownie obrócił głowę by zobaczyć jak olbrzymi , czarnoskóry mężczyzna ugadza strażnika ciosem prosto w czoło. Widział jak krata powoli się uchyla i do jego celi wchodzą ludzie , którzy jak przypuszczał chcą przynieść mu śmierć.
Wiem kim jesteście – oznajmił spokojnie.
Olbrzym patrzył mu w oczy z wyrzutem , kiedy kobieta o ciemnych włosach gwałtownie go odepchnęła.
Odejdź , ja to zrobię – oznajmiła zimno wyciągając zza pleców metalowy miecz.
Stój! – ktoś krzyknął gwałtownie.
Slash obróciła się za siebie i spojrzała z lekkim zaskoczeniem na wchodzącego Francisca.
Wiem co chcesz zapytać – uśmiechnął się Viktor.
I co mi odpowiesz?
Nie to nie będzie koniec. Są inni.
Wytłumacz.
Myślisz , że ja nie chcę , by ktoś w końcu zabrał mnie z tego żywego piekła? – pacjent psychiatryczny nie przestawał się uśmiechać – Codziennie proszę by to się wreszcie skończyło , ale to nie jest takie proste.
Dlaczego? – Kethel nie rozumiał.
Mają moje kopie.
Skąd wiesz? – jeszcze nie dowierzał.
Przecież wiesz , że wszystko czuję. To jeszcze nie koniec. Wiedzieli , że przyjdziesz. Wiedzieli , że zechcesz mnie zabić , bo tylko to racjonalne rozwiązanie przyjdzie ci do głowy , ale to pułapka.
Wąski korytarz wypełnił się jego szyderczym śmiechem za nim TBL zbliżył się do niego i błyskawicznym ruchem szarpnął za drgające „jabłko Adama” Viktora wyrywając je z jego szyi jednym płynnym ruchem. Krew trysnęła na bialutkie prześcieradło i zapadła cisza. Wszyscy z obecnych spojrzeli na opryskanego krwią , łysego TBL-a.
Nie było czego słuchać. No co facet był kompletnym świrem – bronił się przed wzrokiem towarzyszy.
Głośne wycie alarmu przerwało ich rozmyślania.
Więc głupek nie kłamał – TBL wzruszył ramionami.
Kromex , który pierwszy wybiegł na wąski korytarz zauważył grupę ludzi w czarnych garniturach biegnących w jego kierunku. Usłyszał strzały i gwałtownie zgarnął swą olbrzymią dłonią Slash stojącą tuż obok , kryjąc ją za swym olbrzymim ciałem. Poczuł ból i krew trysnęła uwalniając się z jego potężnego ramienia. Obejrzał się za siebie i ujrzał kolejną grupę ludzi w czarnych garniturach biegnących w ich kierunku z przeciwnej strony korytarza. Teraz wszyscy wiedzieli , że Viktor nie kłamał.
Drake!!! – gruby głos olbrzyma przeszedł przez korytarz.
Mężczyzna w długim , ciemnym płaszczu wysunął się lekko na korytarz, ściskając w dłoniach ciężki karabin maszynowy. Seria szybkich strzałów zagłuszyła krzyki elegantów. Krew trysnęła barwiąc białe ściany swą czerwienią i ciała kilku ludzi w czarnych garniturach pokryło zimną podłogę chorej instytucji. Phoenix i Francisco wychylili się lekko , ostro atakując z drugiej strony korytarza. Kromex się uśmiechał kiedy kolejna kula przeszyła jego nogę tuż nad potężnym kolanem.
AAA!!!- wrzasnął zwracając swój wzrok na małe okratowane okienko.
Chwycił grubą kratę i pojawił się znany już grymas na twarzy zanim głuchy brzęk uwolnił ją i Kromex odrzucił kratę na podłogę.
Odwrócił się i spojrzał na Slash wysyłającą śmiertelne kule w kierunku przeciwników z lekkiej broni ręcznej.
Wyskakuj malutka! – krzyknął.
Sama nie idę – z oburzeniem oznajmiła.
Drake! – olbrzym wskazał ścianę wzrokiem i rzucił się na podłogę.
Mężczyzna w płaszczu lekko się cofnął i skierował ogień poniżej małego okienka. Sypiący się tynk tworzył coraz to większe otwory aż w końcu postrzał w prawy nadgarstek Drakea przerwał strzały ciężkiej broni maszynowej. Drake krzywił się próbując przerzucić karabin na swą lewą rękę , kiedy Kromex wstał i rzucił się na postrzelaną ścianę swym potężnym ciałem znacznie powiększając otwór.
Drake! – znowu krzyknął Kromex.
Mężczyzna w płaszczu widząc szansę ucieczki błyskawicznie skierował się w kieruku powiększonej dziury.
Będę was osłaniał – olbrzym kiwnął głową odbierając broń przyjacielowi po czym błyskawicznie otworzył ogień odcinając drogę kolejnej grupie czanych garniturów.
Francisco i Phoenix podążyli za zranionym Drakem. Slash szukała
TBL-a , który zniknął z jej oczu już jakiś czas temu , nie odnajdując jednak przyjaciela klepnęła olbrzyma po plecach i wskoczyła do dziury za pozostałymi. To wtedy olbrzym wystrzelił swój ostatni nabój i rzucił bronią o podłogę.
Wycofujący się Kromex zgrabnie przepchał się przez nieco ciasny na człowieka jego rozmiarów otwór i sięgnął do kieszeni spodni wyciągając z niej granat. Wyciągnął zawleczkę i wrzucił go do dziury , którą sam powiekszył. Po przejściu kilku szybkich kroków rzucił się na trawnik i usłyszał wybuch. Tumany kurzu pokryły drobne warkoczyki na jego olbrzymiej głowie. Otworzył oczy i spojrzał na ulicę. Widział uwięzionych towarzyszy broni. Kryli się za zaparkowaną przy ulicy ciężarówką podczas gdy grupa ludzi w czarnych garniturach więziła ich ostrzałami z ciężkiej broni maszynowej. Sześciu ludzi śmiało stało na środku szerokiej ulicy dziurawiąc ciężarówkę śmiertylnymi pociskami. Jakieś dziesięć metrów za garniturami , nastolatek o blond włosach zasłaniał swe oczy. Miał nie więcej niż trzynaście lat. Był przestraszony jak zając , który wybiega na jezdnię przed pędzącym samochodem. Stał na samym środku asfaltowej drogi nie wiedząc gdzie teraz powinien się schronić. Nagle jakby znikąd TBL wyskoczył na ulicę. Sciskając w swych dłoniach dwa , śmiertelne noże cicho podbiegł do garniturów od tyłu. Dwóch pierwszych uwolnił od życia w błyskawicznym tempie , nawet nie zdążyli zauważyć swego napastnika. Pozostali potrzebowali czasu by skierować ciężkie karabiny w kierunku szybkiego celu , a tego niestety nie mieli. TBL wbił ostrze swego noża w szyję swej trzeciej ofiary odkopując na bok lufę karabinu. Obracając się szybko dźgnął następnego w podbrzusze dokończając swój taniec ostrza , jak lubił go nazywać , podcięciem gardeł pozostałych. Był perfekcyjny jeżeli chodziło o jakiekolwiek zabijanie. Zalany krwią , lekko pochylony rozejrzał się błyskawicznie na boki zanim zbiegł z ulicy i zniknął za jednym z ciemnych samochodów. Warkot nadjeżdżającej ciężarówki przerwał ciszę i Kromex automatycznie zwrócił swą całą uwagę na przestraszonego nastolatka.
Kierowca ciężkiego samochodu przewożącego mleko jechał spokojnie znaną mu już trasą. Wiedział , że ruch tu jest słaby , a czas naglił , warto więc było przycisnąć mocniej na pedał gazu. Wyjeżdżając za zakręt zobaczył pokrwawione ciała rozrzucone po szerokości ulicy. Gwałtownie przycisnął na hamulec choć wiedział , że może być już za późno. Usłyszał głuchy gruchot kości pod kołami ciężkiego pojazdu. Instynktownie spojrzał w swe boczne lusterko i ujrzał to czego się bał najbardziej. Przyczepa wypełniona mlekiem skręcała na prawy bok co raz szybciej doganiając swym ogonem kabinę kierowcy. Popatrzył przed siebie i czuł jak jego serce zatrzymuje się na moment. Zobaczył chłopca o blond włosach stojącego na samym środku ulicy tuż przed wciąż pędzącą ciężarówką. Coś olbrzymiego mignęło przed jego oczami i ogromny huk uderzenia przestraszył kierowcę. Czuł jak pojazd zwalnia i czekał kiedy w końcu się zatrzyma. Długi pisk opon zakończył syk silnika i ciężki pojazd całkowicie się zatrzymał stając w poprzek tej szerokiej jezdni. Przestraszony kierowca pośpiesznie opuścił ciężarówkę i ruszył w kierunku chłopca o blond włosach , który wciąż stał na środku jezdni.
O boże! Chłopcze! – krzyczał podbiegając do przerażonego nastolatka – nic ci nie jest?
Nie , jestem w porządku.
Jak to się... Jak ty... – kierowca nie dokładnie wiedział o co ma zapytać.
On mnie uratował – blondyn wskazał ręką ciało ogromnego mężczyzny w zielonej , pokrwawionej bluzie.
Kierowca patrzył na trupa oddalonego jakieś dwadzieścia metrów od niego i nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał.
Jak ty się nazywasz synu? – zapytał spokojnie.
Dowell proszę pana. Nazywam się Leon Dowell.
Dobra. Poczekaj tu drogi Leonie , a ja pójdę wezwać jakąś pomoc, tylko nigdzie nie idź.
Dobrze prosze pana.
Leon patrzył jak otyły kierowca biegł ociężale do swej ciężarówki , kiedy coś niespotykanego przykuło jego młodzieńczą uwagę. Nachylił się i podniósł cieniutki , czarny warkoczyk. Wiedział kto mógł być jego właścicielem. Wiedział kto mógł nosić go z dumą.






















ROZDZIAŁ 8
ZYCIE ZYCIU NIE ROWNE



Jasno niebieski , stary , odrapany Ford powoli sunął szeroką jezdnią. Niski , grubawy , ciemnoskóry mężczyzna w szarym , wygniecionym garniturze siedział za kierownicą wysłużonego pojazdu. Relaksując się przed jedną z głównych czynności swej pracy , której tak nie lubił słuchał radia. Właśnie zbliżał się do miejsca zbrodni , które tego wieczoru było przepełnione światłami okolicznych radiowozów , kiedy głos spikerki radiowej przerwał melancholijną muzykę i spojrzał z oburzeniem na swój stary aparat radiowy.
„ Już za krótką chwilę przeniesiemy państwa do głównego biura senatora Likosyca ...– zaanoncjowała - ... gdzie poznamy ostatnie szczegóły w sprawie znanego terrorysty...”
Zatrzymując się przy żółtej , policyjnej taśmie odcinającej drogę tutejszym mieszkańcom przechylił się lekko na bok i wyłączył radio. Otworzył drzwi swojego pojazdu i wysiadł próbując je domknąć dosyć hałaśliwie. Po trzecim trzaśnięciu w końcu zrezygnował i machnął ręką , obracając się w kierunku świateł policyjnych. Zrywając żółtą taśmę policyjną spojrzał na mundurowego pilnującego tego właśnie przejścia.
Wiem , wiem – znowu machnął ręką i ruszył w kierunku mężczyzny w czarnym garniturze.
Wysoki , krótko obcięty mężczyzna stał nad czarnym workiem , który właśnie teraz został zasunięty.
Mike? – znajomy już głos przerwał jego rozmyślania i odwrócił się by ujrzeć starego rywala.
Detektywie Maltchyck – uśmiechnął się drwiąco – najwyższy już czas by detektyw się pojawił.
Nie przyszedłem tu po to żeby znowu znosić twoje gówna – Maltchyck zmarszczył czoło w złości.
To po co tutaj przyszedłeś? – poważnie zapytał mężczyzna w czarnym garniturze.
Niski grubasek zamilkł spoglądając z góry na czarny zasunięty worek wyprodukowany po to by ukrywać najobrzydliwsze obrazy na tym strasznym świecie.
To też był mój człowiek – odezwał się wysoki elegant – sam go wyszkoliłem , ale zdaje się , że takie już życie agenta – odwrócił się i odszedł pozostawiając detektywa w tyle.
A co on tu szukał!? – oburzył się Maltchyck.
Tajna informacja – elegant nie przestawał się oddalać.
Mike!? Mike!? – detektyw jakby ożył gwałtownie podchodząc do agenta Mika – Co on tutaj robił?
Nic co powinno cię interesować – agent zerwał żółtą taśmę , którą mundurowy policjant przed chwilą ponownie założył.
To Kethel to zrobił? – Maltchyck wciąż kroczył obok starego rywala.
Mogę ci tylko powiedzieć , że byliśmy blisko – oznajmił nie patrząc na wygniecionego detektywa , który po tej odpowiedzi pozwolił mu odejść.
Detektyw wsadził ręce w kieszeń zatrzymując się na samym środku szerokiej ulicy. Patrzył jak wysoki agent znika za ciemnymi drzwiami swego samochodu i odjeżdża przyznając się do swej kolejnej klęski.



*



Zdeformowani ludzie okryci ciemnymi szmatami siedzieli przy odrapanej ścianie jednego z opuszczonych mieszkań. Ogień wyłaniający się z metalowej beczki stojącej tuż przy nich ogrzewał ich zniszczone ciała. Wiedzieli , że czas zmiany nadchodzi. Wiedzieli że będą w stanie i to przetrwać.
Ostry huk zagłuszył ciszę i drewniane drzwi pokoju mocno runęły na zakurzoną podłogę. Najstarszy z grupy rzebraków siedzący w rogu pokoju wstał i spojrzał na wchodzących ludzi. Pierwsza weszła kobieta. Zakrył przed nią poranioną twarz i odkrył ponownie by ujrzeć mężczyznę o blond włosach. Zignorował go tak samo jak człowieka w płaszczu wchodzącego tuż za spokojnym Phoenixem. Widząc Kethela uśmiechnął się i jego szyderczy śmiech zagarnął uwagę wchodzących. Przymykając oczy śmiał się do rozpuku kiedy czyjś gruby głos uciszył go w tajemniczy sposób.
Ciszej myszko – TBL zbliżył się do niego mówiąc prawie szeptem.
Starzec zamilkł i otworzył oczy powoli przesuwając się w kierunku drzwi wejściowych. Władczo spojrzał na pozostałych rzebraków, którzy natychmiast w największej ostrożności podążyli za nim.
Już po krótkiej chwili intruzi pozostali sami w opustoszałym pokoju.
Czy ktoś już ci kiedyś mówił , że masz silny wpływ na ludzi – zapytał go blondyn , na którego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
To już nie są ludzie – TBL powoli zbliżył się do metalowej beczki.
Mnie bardziej ciekawi dlaczego stary się roześmiał po wejściu Romeo – spokojnie oświadczył Drake i wszyscy spojrzeli na Kethela.
Piepszeni szczuroludzie wiedzą więcej od nas – Slash nerwowo podeszła do ogrzewającego dłonie TBL-a.
Zapadła cisza , przez którą przebijała się słaba melancholijna melodia.
Słyszycie to? – zapytał Phoenix.
To radio – odpowiedział TBL – leży na podłodze , w łazience tuż za tymi drzwiami.
Phoenix podszedł do wskazanych drzwi i otworzył je gwałtownie spoglądając na dół.
Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać stary – z uśmiechem się odwrócił patrząc na poważną twarz swojego towarzysza.
Połóżcie się. Ja wezmę pierwszą wartę – TBL oznajmił twardo – jesteś w porządku Romeo?
Ta – Kethel kiwnął głową siadając pod odrapaną ścianą brudnego mieszkania.
Wiedzial że ponieśli straty. Wiedział , że teraz nie ma już odwrotu.
Radio stojące na obitej podłodze otwartej łazienki wysyłało głos młodej spikerki.
„ Przenosimy się więc do głównego biura senatora Likosyca.”
Zapadła chwilowa cisza zanim męski głos starszej już osoby zagarnął uwagę strudzonych towarzyszy broni.
„ Witam państwa. Dzisiejszego wieczoru doszło do kolejnej zbrodni , której ofiarami tym razem padli ludzie słabi i bezbronni. Tchórze , którzy wymierzyli swą śmiertelną broń w instytucję dla ludzi chorych umysłowo kompletnie zniszczyli dolną partię tego zacnego budynku. Wiele osób odniosło ciężkie rany , wiele osób straciło drogocenne życie. Posiadamy dowody świadczące o tym iż była to organizacja wciąż poszukiwanego Francisca Kethela , za którego głowę państwo wyznaczyło milion rządowych dolarów. Po dzisiejszych zajściach zaszły zmiany co do tej decyzji i cieszę się , iż mogę zakomunikować , że nowa nagroda wynosi dziesięć milionów dolarów. Warunkiem jest jednak by zbieg wciąż był żywy. Odpowie przed sądem ludzi tego kraju , na który śmiał podnieść swoją rękę. Gdyby zaś zaszła potrzeba uśmiercenia tego terrorysty po to by go schwytać rząd wyznaczył nagrodę pięciu milionów dolarów. To wszystko. Zyczę szczęścia”
TBL podszedł do małego czarnego odbiornika radiowego i przygniótł go swym wojskowym butem przynosząc ciszę do pokoju.
Spijcie , nie mamy zbyt wiele czasu – oznajmił ponownie zbliżając się do beczki.



*



Francisco Kethel czuł strach. Coś ciągło go do siebie. Siła , której nie mógł dokładnie opisać choć znał ją już dobrze. Wiedział czego może oczekiwać. Wiedział , że zbliża się kolejna wizja. Otworzył oczy i zobaczył ciemność. Był spocony , przebijał się przez nią wzrokiem. Metalowe kajdany więziły jego ręce i nogi. Był przykuty do metalowej kraty wmurowanej w brudną szarą ścianę. Był w pomieszczeniu bez okien , lecz nie tym samym co przedtem. Był w ciemnej zagraconej pracowni , a może piwnicy , sam nie mógł powiedzieć. Czuł strach , bo wiedział , że przyjdą po niego. Przyjdą by zadać mu ból by ujrzał swą wizję. Przyjdą wkrótce.
Romeo – zabrzmiał głos TBL-a – Romeo – usłyszał powtórnie.
Otworzył oczy i zobaczył twarz silnego przyjaciela.
To jeszcze nie koniec – oświadczył przestraszony Kethel.
Wiem – odpowiedział TBL – ale wygląda na to , że mamy pilniejsze problemy – odwrócił się i podszedł do rozbitej szyby drewnianego okna.
Francisco wstał i zbliżył się do niego kierując swój wzrok na ciemną ulicę.
Coś dużego nadchodzi – oznajmił TBL.
Setki rzebraków przepełniało wąziutką ulicę. Uciekali jak szczury przed nadchodzącym kataklizmem. Wiedzieli , że coś niedobrego się zbliża i że jeżeli zostaną , garstka z nich przeżyje.
Skąd ich się nagle tylu wzięło? – zapytał Francisco.
Trzy mile kwadratowe piętrowych budynków zostawionych na pastwę losu przez burmistrza miasta. Co drugie mieszkanie kryje w sobie kilku.
Mieszkałem tu przez większość swego życia i nigdy bym nie przypuszczał , że jest ich tak wielu.
Dużo się zmieniło jak ciebie nie było – spojrzał prosto w parę różniących się kolorem oczu.
A ty skąd to wiesz?
Ja widzę to z góry.
Dziwny z ciebie człowiek TBL-u.
Jeżeli wciąż człowiek. Kto wie kim ja jestem skoro ja sam nie wiem. Czas obudzić resztę – zakończył rozmowę.
Nagle gwałtowny huk samolotu przeszedł tuż nad nimi i wszyscy gwałtownie otworzyli oczy.
Co to jest do cholery? – odezwał się Phoenix.
Lepiej stąd zmiatajmy – oznajmił TBL podając swą dłoń Dreakowi.
Po wyjściu na wąski korytarz zbiegali po schodach , gdy huk eksplozji ich zatrzymał wyrywając w ścianie dziurę ogromnej średnicy.
Zrzucają bomby rozmiarowe! – krzyknął Phoenix.
Przyśpieszyli tempa. Po zejściu na parter wybiegli na pustą ulicę. Kolejny dźwięk eksplozji przebiegł przez okolicę i niebo pokryło się czerwienią ognia pożerającego sąsiedni budynek.
Nie zwlekali , biegli trzymając się środka jezdni. Co kilka sekund widzieli kolejny samolot zrzucający ładunek na jeden z budynków. Byli w piekle , w jego samym środku. Bomby spadały z nienacka rozsypując słabsze budowle na kawałki. Trzy mile opuszczonych mieszkań już wkrótce zamieniło się w płonącą pułapkę , z której tylko łut szczęścia mógł ich wyprowadzić.



*



Pod małą , włoską restaurację podjechała ciemna limuzyna , na jej białej tablicy rejestracyjnej widniał napis „LIKOSYC”. Lśniące drzwi pojazdu powoli się otworzyły i oczom właściciela , który właśnie wyglądał przez szybę wystawową ukazał się potężny blondyn ubrany w niebieski garnitur. Drzwi pojazdu po jego przeciwnej stronie także się otworzyły i wysiadł z niego wysoki , dobrze zbudowany brunet odziany w podobny garnitur. Czekał na mężczyznę , którego właśnie eskortował. Już po krótkiej chwili właściciel ujrzał znaną mu już szpakowatą osobę senatora Likosyca. Dystyngowany gentelmen miał na sobie jeden ze swych czarnych , lśniących garniturów , do którego pasowały eleganckie włoskie buty na niskim obcasie. Senator zatrzymał się przed wejściem i spojrzał na niebo pokryte czerwienią ognia palących się domów.
Tak to się właśnie załatwia – oznajmił patrząc na ogromnego blondyna po czym wszedł do restauracji zostawiając eskortę przed wejściem.
Luigi – uśmiechnął się patrząc na skromnego właściciela w średnim wieku – dziękuję , że zechciałeś otworzyć dla mnie w samym środku nocy.
Dla pana wszystko panie senatorze. Oczywiście przygotowałem pana ulubione danie.
Zawsze jak załatwię jakąś ważną sprawę to mam cholerną ochotę na twoje spagetti – uśmiechał się Likosyc zajmując miejsce przy jednym z błyszczących stolików.
Już podaję – oznajmił Luigi i zniknął za kotarą kuchni , gdzie czekało wcześniej zamówione danie.
To ile to już się tak pali!? – zapytał senator
Już ze dwie godziny – kotara się odsunęła i Luigi wszedł do pomieszczenia restauracyjnego podając Likosycowi jego ulubione danie – A oni czasem się nie pomylą i nie zrzuca jakiejś bombki tam gdzie nie powinni?
Gdzie tam Luigi – chwycił za widelec – to wyszkoleni piloci. Ostatnia wojna ich najlepiej wyszkoliła.
Gwałtowny huk bitej szyby przerwał prywatną rozmowę i właściciel restauracji zobaczył jak ogromny blondyn ląduje na jednym z błyszczących stolików. Senator obrócił się gwałtownie i ujrzał brudnego mężczyznę ogolonego na łyso , ubranego w ciemny strój wojskowy. Stanął nad nim uśmiechając się lekko. Przez otwór szyby wystawowej weszli kolejni trzej mężczyźni tak samo ubrani oraz kobieta o długich ciemnych włosach.
Jak zadzwonisz na policję znajdę cię i zabiję – mężczyzna ogolony na łyso spojrzał na właściciela małej restauracji – teraz wyjdź – dodał.
Luigi w mgnieniu oka zniknął za kotarą kuchni by opuścić restaurację ciemnym , tylnym wejściem.
Mężczyzna ogolony na łyso patrzył na przestraszonego senatora.
Ładny wózek – wskazał wzrokiem limuzynę – rejestracja też na zamówienie?
Senator pokiwał głową przytakując.
Ja bym tak nie reklamował swojego nazwiska – znowu się uśmiechnął – chodź przejedziemy się – popatrzył w oczy Likosyca swoimi czarnymi źrenicami.
Senator wstał , nie zadawał pytań , wiedział , że wkrótce wszystkiego się dowie. Ostrożnie ominął łysego mężczyznę i spokojnie podszedł do ogromnego otworu jaki pozostał po dużej szybie wystawowej , przez który opuścił pomieszczenie. Po wyjściu na zewnątrz zatrzymał się na krótką chwilę , ale patrząc na ludzi w wojskowych mundurach bojowych wiedział , że nie ma żadnych szans na ucieczkę. Zobaczył drugiego ze swych ochroniarzy, leżał na chodniku. Zupełnie bezbronnie zdecydował się wsiąść do limuzyny. Siedział spokojnie na szerokim siedzeniu drogiego pojazdu czekając na ruch brudnych intruzów. Tylnie drzwi się otworzyły i do środka wsiadł mężczyzna , którego pamiętał ze zdjęcia. Spojrzał w jego różniące się kolorem oczy i odsunął się lekko przykrywając swą twarz przerażeniem. Drzwi z drugiej strony pojazdu także się otworzyły i do środka wszedł łysy mężczyzna z długowłosą kobietą. Patrzyli na niego jak na mordercę , którym z pewnością był , choć może nie zdawał sobie z tego sprawy. Limuzyna ruszyła gwałtownie i senator przełknął ślinę z trwogą.
Gdzie mnie wieziecie? – zapytał patrząc na łysego.
Nigdzie to tylko przejażdżka – spokojnie wyjaśnił mężczyzna z różniącymi się swym kolorem źrenicami.
Ja wiem kim ty jesteś – Likosyc skrzywił twarz z pogardą.
Oczywiście , że wiesz. To ty zainwestowałeś w moje polowanie.
To nie ja to rząd.
Który przekonałeś.
Senator spuścił lekko głowę.
Toczy się gra o największe pieniądze jakie kiedykolwiek mógłbyś sobie wyobrazić - tłumaczył.
A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał Francisco.
Ty posiadasz informację , która do tej pory nie mogła wyjść do opini publicznej , ale teraz to nie ma znaczenia.
Dlaczego? – Kethel nie rozumiał.
Stałeś się symbolem kampanii jaką chcieliśmy uruchomić już od dawna. Zły człowiek zabija naszych ludzi a my w trosce o ich dobro klonujemy ich ciała i życie toczy się dalej – wziął głęboki oddech – teraz to co mamy do ukrycia , nie ma już znaczenia.
I Nikodem Lazarus wszystko finansuje?
Likosyc się uśmiechnął.
To wszystko to był jego pomysł. Na miłość boską , gdyby nie Nikodem to nigdy nie dostałbym stołka senatora. W jego kieszeni siedzą najwięksi politycy państwa. Ja wiem , Lazarus uchodzi za podrzędnego milionera tego kraju , ale jest dużo inaczej. To on jest w posiadaniu takich krajów jak ten , w którym my dzisiaj żyjemy. To on jest jednym z kilku właścicieli świata. I co tutaj jeszcze tłumaczyć.
I rządowa agencja go wspiera?
Boże , ty jeszcze nic nie rozumiesz? To on wspiera rządową agencję , jeżeli tak można to nazwać. On jest właścicielem agencji.
To by tłumaczyło to nagłe zainteresowanie moją osobą.
Rząd prowadzi kampanię , która przyniesie im dochody większe od jakiejkolwiek dotąd prowadzonej wojny i ty znalazłeś się w samym jej środku. Nawet teraz zrobili na tobie interes. Wiesz ile kosztowałoby wyburzenie tej starej dzielnicy – spojrzał w okno , za którym w dali widać było płonące budynki.
Zal mi cię senatorze – TBL popatrzył mu w oczy.
Dlaczego?
Bo nie stać nas by móc panu zaufać.



*



W ciemnościach jednej ze skromniejszych ulic miasta ukrywał się ciemny pojazd. Przy krawężniku , obok wygaszonej latarni ulicznej stała czarna furgonetka kryjąc swymi cienkimi ścianami ludzi , którzy jak wszyscy myśleli , rozpoczęli swą prywatną wojnę. Blondyn o długich włosach siedział za kierownicą pojazdu. Czuwał , co chwila spoglądając na Drakea siedzącego obok , spokojnie czyszczącego jeden ze swych ciężkich karabinów maszynowych. Na krótką chwilę obrócił się za siebie i zwrócił wzrok na resztę jego towarzyszy. TBL i Francisco przebierali w sprzęcie militarnym pokrywającym ściany ciemnego pojazdu. Slash usiadła przy drewnianym , ciemno zielonym pudle pełnym trocin przykrywających jego prawdziwą zawartość i odepchnęła je lekko ręką odkrywając metalową skrzynkę , na której widniał biały napis XL-12.
TBL odłożył mały karabin ręczny , który właśnie ściskał w ręku i kucnął przy zgrabnej kobiecie.
To nam zaoszczędzi roboty – oznajmił ostrożnie wynużając metalową skrzynię ze starego drewnianego pudła pełnego wysuszonych trocin.
Dopiero teraz skrzynia odkryła przed nim swój czasomierz położony na jej prawej ścianie.
Wystarczy tylko ustawić czas i bum – Francisco kucnął obok niego i podejrzliwie spojrzał na swą towarzyszkę.
XL-12 albo budzik – spokojnie oznajmił TBL z fascynacją przyglądając się tej już nieco przestarzałej broni – już takich nie robią – westchnął – No to chyba nadszedł czas by zapytać skąd ty to właściwie bierzesz – popatrzył na Slash gwałtownie przerywając chwilę fascynacji.
Zaufaj mi – przykryła drewniane pudło starym wiekiem – mam swoje sposoby.
I sądzisz , że nie musisz nam się z niczego tłumaczyć? – Kethel znał powody wycofania tego typu broni i wiedział , że XL-12 już dawno temu stało się bronią ludzi groźniejszych od rządu.
Nie , nie muszę. To już nie jest wojsko mój drogi Romeo.



*



Wstawało słońce , którego promienie przebijały się przez ciemne szyby sypialni mieszkania Nikodema Lazarusa. Delikatnie padały na gładki policzek Anny leżącej w jedwabnej pościeli szerokiego łóżka. Była sama. Ciszę sypialni przerwał piskliwy dźwięk aparatu telefonicznego i lekko podniosła powieki , uwalniając piękno swych błękitnych oczu. Sięgnęła po słuchawkę.
Halo?
Dziś musisz opuścić to miasto – zabrzmiał głos w słuchawce.
Halo? Kto mówi?
Zaufaj mi i wyjedź , tylko na kilka dni , to nie potrwa długo – ktoś ją przekonywał.
Francisco to ty? – zapytała zrywając się z łóżka.
Dźwięk głuchego sygnału poprzedził pytanie i zrozumiała , że ktoś już odłożył słuchawkę. Podniosła głowę i spojrzała w słońce , wiedziała , że blisko jest ten , którego niegdyś tak bardzo kochała.



*



Do bogatego holu tuż przed biurem wszedł zmęczony senator Likosyc. Sekretarka zajmująca swe drewniane biurko spojrzała na niego z troską rzadko spotykaną. Widziała mężczyznę złamanego , znała już ten widok. Przez piętnaście lat swojej kariery jako sekretarka widziała wielu polityków spadających na dno załamania psychicznego.
Czy wszystko....? – szczerze zapytała.
Tak Zofio , w porządku – odparł ze zmęczeniem.
Czy może podać kawę?
Nie , zostaw mnie samego.
Otworzył szerokie drzwi i zniknął za nimi. Siedziała w milczeniu patrząc na monitor swego komputera. Tak jakby wiedziała , że wkrótce stanie się coś złego.




































ROZDZIAŁ 9
ZAWYZONA CENA



Stary Remik Kowalski siedział na krześle obok , okrągłego drewnianego stolika. Zazwyczaj klienci oczekujący strzyżenia zasiadali przy nim , ale okres ostatnich dni przyniósł pustkę do zakładu i gdyby nie skromna emerytura Kowalski musiałby zamknąć swój zakład fryzjerski. Wiedział , że dzisiaj też już nikt nie przyjdzie , lecz się nie poddawał , był człowiekiem honoru , choć w tych dniach honor był nieopłacalny. Patrzył na ulicę przez swą czystą szybę wystawową , a melancholijna muzyka radia stojącego na małym stoliku mu towarzyszyła. Nagle znajomy dźwięk wiadomości ją przerwał i Kowalski zwrócił swój wzrok w stronę czarnego pudełka , które już za moment miało mu przynieść najnowsze nowiny ze świata.
Dzień dobry państwu – zabrzmiał głos spikerki – oto skrót dzisiejszych wiadomości , więcej o dwudziestej. No więc... – zamilkła przez chwilę – Najbardziej znany nam polityk ostatnich dni podaje się do dymisji. Senator Likosyc powiadomił senat nie udzielając dalszych wytłumaczeń. „Cóż jest na jego sumieniu?” zadaje pytanie znany przeciwnik Likosyca gubernator Rejnard...
Kowalski wyłączył radio i jeszcze raz spojrzał na starą ulicę. Pamiętał lepsze dni , pamiętał lepsze czasy. Kiedyś nawet wiadomości miały lepsze brzmienie. Sięgnął do lewej kieszeni wytartej , brązowej koszuli i wyciągnął z niej żółtą paczkę jedynej używki na jaką dziś mógł sobie pozwolić. Ostrożnie wydobył z niej żółtą , okrągłą granulkę i wetknął ją do prawej dziurki swego zadartego nosa. Spojrzał w lustro i uśmiechnął się.
Nie martw się Remik , jutro będzie lepiej – oznajmił przyglądając się swemu staremu odbiciu.



*



Zapadał zmrok. Anna siedziała samotnie przy drewnianym barze swego męża ściskając w dłoni grubą szklankę do połowy wypełnioną whyski z colą. Wzięła głębszy oddech i przechyliła szklankę wlewając w siebie jej zawartość jednym duszkiem. Wiedziała co musi zrobić. Nadszedł czas by sama poszukała wielu odpowiedzi , przed którymi dotąd uciekała. Wstała i z głęboką determinacją skierowała się w kierunku wyjścia.



*



W ciemnościach powoli przykrywających ogromny budynek Konektyki pojawiła się smukła postać. Jej zgrabna figura zdradzała jej płeć. Kobieta wspinała się po północnej ścianie budynku. Pomagały jej w tym okrągłe przyssawki , dzięki którym była w stanie przyczepić się do zimnej ściany bez żadnych większych problemów. Poruszała się płynnie w kierunku małego , dobrze oświetlonego okienka toalety na trzecim piętrze. Było to jedyne okno w jakie wyposażono budynek po jego północnej stronie przez wzgląd na bezpieczeństwo , którego tego dnia i tak nie przestrzegano.
Po kilku minutach wdrapała się do swego celu i ostrożnie zniknęła w małym okienku , z którego wciąż wydobywało się jasne światło. Stanęła w małej toalecie i powoli uchyliła drzwi prowadzące do wąskiego , dobrze oświetlonego korytarza wypatrując pracowników Konektyki. Po krótkiej chwili delikatnie otworzyła drzwi na ościerz i niepostrzeżenie przeszła na jego drugą stronę znikając za drzwiami z napisem „WYJSCIE EWAKUACYJNE”. Bezszelestnie schodziła po schodach , aż w końcu usłyszała czyjeś głosy i zatrzymała się na półpiętrze. Chwyciła za rękojeść miecza umieszczonego w pochwie na jej plecach i delikatnie wysunęła go odkrywając piękno jego ostrza. Ostrożnie wychyliła głowę zza cienkiej betonowej ściany i spojrzała w dól lekko pochylając głowę.
Dwóch wysokich mężczyzn w czarnych garniturach toczyło prywatną rozmowę.
Nie mogę uwierzyć , że mogłeś mi to zrobić stary. Przecież poznałem ją pierwszy – odezwał się jeden z nich.
Nie chcę o tym rozmawiać – stanowczo oświadczył drugi.
Teraz nie chcesz rozmawiać tak , a jak...
Uważaj! – krzyknął ten niechętny do rozmowy , lecz było już na to za późno.
Lśniące ostrze miecza przeszyło szyję partnera wynurzając się pod jego brodą. Krew trysła na jego kolegę oślepiając go na krótką chwilę i zanim zdążył sięgnąć po broń ręczną , miecz przeszedł przez jego twarz jak przez ciepłe masło. Zapadła chwilowa cisza. Kobieta spojrzała na metalowe drzwi ewakuacyjne i zbliżyła się do nich stąpając po ciele swej jeszcze ciepłej ofiary.



*


Drzwi windy rozsunęły się automatycznie i na korytarz weszła Anna. Wyglądała na niespokojną , wiedziała , że jej mąż nie będzie zadowolony z jej poczynań , lecz był to jedyny sposób by w końcu dowiedzieć się prawdy. Przeszła przez wąski korytarz i zatrzymała się przed drzwiami pokoju numer jeden. Wzięła głębszy oddech i stanowczo chwyciła za klamkę. Weszła do pokoju i ujrzała zaskoczonego bruneta w białym kitlu. Siedział za biurkiem patrząc na nią z głębokim zdziwieniem na twarzy. Wiedział kim jest kobieta , lecz była ona ostatnią osobą , której mógłby się spodziewać.
Dobry wieczór – wyglądała na lekko zdenerwowaną.
Dobry wieczór – odpowiedział brunet.
Chciałam żeby udzielił mi pan informacji na temat mojego przyjaciela...
Tak? – mężczyzna zmarszczył brwi z ciekawością.
Możliwe , że był on pacjentem kliniki.
Możliwe?
Proszę pana mój przyjaciel nazywa się Francisco Kethel.
Mężczyzna siedzący za biurkiem otworzył usta z wrażenia po czym chwilowo spoważniał i spojrzał jej głęboko w oczy. Dlaczego ta kobieta tutaj przyszła? Dlaczego właśnie teraz kiedy on ma zmianę?



*


Dwójka mężczyzn w czarnych , długich płaszczach stała przed głównym wejściem do Konektyki. Przygotowani na długą , chłodną noc patrzyli na lekko zachmurzone niebo , które właśnie teraz zaczęło zrzucać na nich swoje białe płatki.
Snieg – uśmiechnął się jeden z nich.
Wtedy drzwi wejściowe rozsunęły się i obok nich stanął portier w jasnoniebieskiej koszuli.
Właśnie otrzymałem telefon powiadamiający , że sieć komunikacyjna zostanie całkowicie odcięta. W pobliżu są jakieś roboty drogowe – oznajmił i zostawił ich ponownie samych.
Jeden ze strażników przed głównym wejściem do budynku jeszcze przez kilka minut patrzył w górę za nim śnieg zaczął padać tak gęsto iż stało się to nie lada trudnością. Wtedy obtarł twarz i spojrzał przed siebie. Zobaczył człowieka ubranego w czarny mundur zadaniowy służb specjalnych. Pas długich nabojów wisiał na jego ramionach. Ciężki , karabin , którego lufę podtrzymywał w swojej prawej dłoni przyciągnął jego uwagę i przez chwilę czas jakby zwolnił zupełnie dla niego. Ujrzał ogień wydobywający się z lufy tej śmiertelnej broni i widział jak naboje, przed którymi nie mógł uciec gonią jego ciało zanim ból go przeszył i krew pokryła płatki śniegu , które jeszcze przed chwilą oglądał. Jego ciężkie ciało mocno uderzyło o zimną posadzkę i zanim zszedł z tego świata widział jak jego partner podąża tą samą ścieżką.
Huk wystrzałów i brzęk tłuczonego szkła drzwi wejściowych wywołał ogólną panikę w poczekalni klinicznej. Ludzie czekający na swój nocny zabieg chowali się za martwymi meblami chłodnej poczekalni. Agenci wbiegali do holu próbując odepszeć atak ogromnego karabinu. Wtedy drzwi ewakuacyjne znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się i do środka wbiegła Slash. Sciskając w ręku mały , ręczny karabin maszynowy osłoniła brata odcinając agentom całkowity dostęp do zdemolowanego od kul pomieszczenia. Zapadła cisza.
Wszyscy pacjenci wychodzić! – krzyknął Drake.
Po chwilowej ciszy zobaczył jak łysawy mężczyzna w grubych okularach powoli wynurza się za brązowej sofy stojącej w rogu pomieszczenia. Stał pełen strachu wysoko unosząc obie ręce w górę.
Nie patrz tak na mnie tylko wyłaź głupcze – oznajmił Drake kiwając głową.
Wtedy ujrzeli kolejnych pacjentów powoli wynurzających się z najskrytszych zakamarków pomieszczenia.
Jacyś ranni? – zapytała Slash.
Nie. Jeszcze nie straciłem oka – zdecydowanie oznajmił - Wyłazić! Wyłazić! – poganiał ich , aż w końcu wszycy opuścili budynek wychodząc przez dziurę jaka pozostała z głównego wyjścia Konektyki.
Czysto! – oznajmiła.
Drzwi ewakuacyjne gwałtownie się otworzyły i do środka wszedł Francisco , za którym podążał TBL wypatrując niebezpieczeństwa od tyłu. W dłoni ściskał uchwyt metalowej skrzynki z napisem XL-12.
Ilu zostało? – zapytał Kethel.
Czterech wbiegło z powrotem do korytarza – zameldował Drake.
Francisco podszedł do korytarza i gwałtownie wychylił głowę po czym jeszcze szybciej schował się za ścianę. Wyciągnął krótką broń ręczną i wychylił ją na korytarz oddając trzy krótkie strzały.
Było ich trzech , czwarty zdążył umrzeć – oznajmił.
Spojrzał na TBL-a , który właśnie zbliżył się do niego i wyciągając krótką broń ręczną wkroczył na wąski korytarz. Patrząc na cztery ciała w czarnych garniturach przeszli przez korytarz i stanęli przed sąsiadującymi ze sobą windami.
Powodzenia – oznajmił Francisco i wcisnął klawisz jednej z wind , której drzwi natychmiast się otworzyły.
TBL kiwnął głową i zrobił to samo patrząc jak jego towarzysz znika za metalowymi kurtynami. Drzwi się otworzyły i TBL wszedł do ciasnej windy. Położył skrzynię na zimnej podłodze i rozsunął kieszeń spodni tuż przy jego udzie. Po krótkiej chwili trzymał w ręku metalową kartę. Jej wystający pasek , po wyciągnięciu go z tej samej kieszeni , wetknął do małego dekodera , po czym włożył kartę do małego otworu przypominającego otwór bankomatów w mieście. Spojrzał na ekran podręcznego dekodera. Cyfra cztery wyraźnie zabłysła na jego ekranie i winda ruszyła.
Cztery piętra w dół – zamruczał pod nosem.
Już po krótkiej chwili poczuł hamowanie i dwa metalowe skrzydła rozsunęły się odkrywając przed nim betonowy , słabo oświetlony korytarz. Wyciągnął swe dwa wierne noże i wbił je w rogi wyjścia , hamując tym samym drzwi od automatycznego zamknięcia. Wyciągnął broń ręczną i wyjrzał na korytarz , gdzie ujrzał dwóch oczekujących na niego agentów. Padły strzały lecz kule nie doszły tak blisko by dotknąć opanowanego TBL-a. Oparł się o ścianę i wziął głębszy oddech. Schował broń do ciemnej , skórzanej kabury i błyskawicznie przykucnął podnosząc swe noże.
Widząc iż drzwi windy wciąż się zamykają agenci podbiegli bliżej. Pierwszy z nich ujrzał wirujący nóż i odsunął się na bok uwalniając mu drogę do swego partnera. Ostrze utkwiło w jego piersi i głuchy strzał w podłogę był ostatnim dowodem życia jaki był mu dany na tym świecie. Patrzący na swego umierającego partnera agent zwrócił wzrok w kierunku windy kiedy ogromna podeszwa wojskowego buta zbliżyła się do jego twarzy i głuchy dźwięk uderzenia odebrał mu przytomność.
TBL się nachylił i bez namysłu poderżnął mu gardło. Wrócił do windy i chwycił za uchwyt metalowej skrzyni. Przeszedł przez betonowy korytarz i doszedł do szerokich drzwi na jego końcu. Otworzył je i wszedł do środka. Stał w ogromnym pomieszczeniu pełnym czarnych lśniących pojemników przypominających trumny. Pod ścianą stały dziwne szklane pojemniki wypełnione mułowatym płynem. Gumowe rury odchodziły od ich górnej części i znikały w betonowym suficie pomieszczenia. Położył skrzynię na podłodze i przykucnął przy niej. Na ciemnym czasomierzu wybił pięć , zero , zero i przycisnął klawisz startu.
Wstał , jeszcze raz się rozejrzał i zniknął za szerokimi drzwiami podziemnego holu.



*



Francisco Kethel właśnie wysiadł z windy i stanął w korytarzu mieszkalnego piętra Lazarusa. Zbliżył się do miejsca , gdzie jak już wcześniej się przekonał znajdowało się zamaskowane wejście do apartamentu. Rozsunął kieszeń znajdującą się na lewej piersi jego czarnego munduru i wyciągnął z niej mały detonator. Ustawił czasomierz na pięć sekund , przykleił go do ściany i odbiegł w kierunku drugiego końca korytarza. Podbiegł do ściany i oparł się o ciepły mur.
Mała eksplozja przeszła przez korytarz i opadający kurz odsłonił dziurę w miejscu gdzie niegdyć było wejście do apartamentu. Francisco stanowczo zbliżył się do dziury i wszedł do eleganckiego pomieszczenia ściskając broń w swojej prawej dłoni.
Lazarus! – wołał – Lazarus gdzie jesteś!
Przeszedł przez wszystkie pomieszczenia , aż w końcu wszedł do osobnej sypialni pani domu. Opuścił broń i spojrzał na zdjęcie stojące na małej szafce tuż przy łóżku. To on był głównym bohaterem tego zdjęcia. On i jego dziewczyna , kiedyś , kiedy jeszcze chcieli wierzyć w miłość.
Nie wiem jak , ale już was namierzyli. Musicie się spieszyć – w małej słuchawce umieszczonej w prawym uchu Kethela zabrzmiał głos Phoenixa. Jeszcze raz spojrzał na zdjęcie i wyszedł z sypialni.



*



Portier w jasnoniebieskiej koszuli wciąż siedział pod ladą portierni. W ręku ściskał broń , której bał się użyć. Patrzył na czerwony guzik alarmowy , który wcisnął przed krótką chwileczką. Słyszał kroki i dźwięk otwierających się drzwi korytarza.
Sami słyszeliście. Do odwrotu – zabrzmiał głos Kethela i wszyscy skierowali się do tylnego wyjścia.
Nagle strzały dochodzące ze strony głównego wejścia rozproszyły towarzyszy i wszyscy rzucili się na miękki dywan holu Konektyki.
Odejdźcie od tylnego wyjścia – głos Phoenixa zabrzmiał ponownie w słuchawce Francisca , który właśnie usiadł przy ladzie portierni opierając się o nią plecami.
Mały wybuch zakurzył lekko pomieszczenie i Phoenix stanął w drzwiach ewakuacyjnych.
Szybciej! Szybciej! – krzyczał.
Zniżając głowy podbiegali do wyjścia jeden za drugim. Drake podbiegł ostatni.
Portier , który dotąd nie miał na nic za dużej odwagi postanowił wychylić się zza swej eleganckiej lady i wymierzając w głowę ostatniego wychodzącego intruza stanowczo przycisnął spust. Krew trysnęła na ścianę i Drake mocno uderzył o miękką podłogę. Portier widząc twarz obróconego Kethela w strachu ponownie schował się pod ladą. Silny ostrzał agentów od strony frontowego wejścia do kliniki odstraszył intruzów i zapadła cisza. Mężczyźni w czarnych garniturach ostrożnie wchodzili do zdemolowanego holu , kiedy drzwi korytarza powoli się uchyliły. Automatycznie skierowali broń w kierunku pięknej blondynki i bruneta w długim , białym fartuchu , którzy w nich stanęli.
Portier jeszcze raz spojrzał na otwór jaki pozostał po wyjściu ewakuacyjnym i ujrzał twarz zdumionego Kethela.
Jest tam! – krzyknął , lecz już nikogo nie było.
Widoczna była tylko dłoń ściskająca śmiertelną broń lekko wynurzona zza zniszczonej ściany. Padł jeden strzał i portier z dziurą w czole uderzył o blat portierni. Agenci odparli ogień serią strzałów zanim powoli zbliżyli się do dziury , którą uciekli intruzi. Wybiegli na pusty , betonowy plac , lecz nikogo tam już nie dostrzegli. Wrócili do środka i stanęli w holu. Jeden z nich sięgnął po krótkofalówkę.
Musimy włączyć w to wojsko – oświadczył i spojrzał na Annę , która wciąż tam stała.
Obrócił się na bok i spojrzał na swego kolegę lekko marszcząc brwi.
Dlaczego w ogóle tu przyszli?
Nagle podłoga zadrżała pod nimi i płomień ognia przebiegł przez korytarz pożerając swą siłą wszystko co ujrzał przed sobą. Kolejna eksplozja podążyła za nią i potężna siła zadrżała budynkiem krusząc najgłębiej położone fundamenty.



*



Remik Kowalski wyszedł na ulicę. Widział jak padający śnieg zamienia się w popiół i ogień rozświetla ulicę , która niegdyś była o wiele jaśniejsza. Widział grzyb eksplozji przynoszący śmierć. Czuł chwilę dramatu jak niegdyś. Jak za jego czasów.








































Zycie jest grą
W którą gramy
Nie wiedząc , że
Nie można
Przegrać


























Stary , niebieski Ford zajechał na parking skromnego postoju z
hot-dogami. Niski , nieco otyły mężczyzna o ciemnym kolorze skóry wysiadł z samochodu i stanął na żwirowym podłożu rozglądając się dookoła. Po krótkej chwili w końcu zdecydował się i wszedł do drewnianej chaty. Powoli podszedł do zarośniętego sprzedawcy i spojrzał mu w oczy. Sprzedawca uśmiechał się lekko , mrucząc coś pod nosem. Już dawno nie oglądał mieszczucha w garniturze , a już napewno nie w tak ohydnym ciemnożółtym kolorze.
Co będzie? – zapytał sprzedawca.
A co macie? – uśmiechnął się przyjezdny.
Hot-doga i piwo.
No to hot-doga i piwo.
Już się robi - sprzedawca się odwrócił i sięgnął po zimne piwo , które chłodziło się w małej lodówce pod ladą.
Zadzwonił przenośny telefon , który otyły mężczyzna trzymał w wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. Wyciągnął go i przyłożył do prawego ucha.
Tak? – zamilkł przez chwilę – rozumiem – kiwnął głową i włożył telefon do kieszeni żółtej marynarki.
Te , słuchaj – spojrzał na sprzedawcę.
No? – obrośnięty mężczyzna znowu się uśmiechnął.
Nie wiesz , gdzie tu jest opuszczona kopalnia?
Wiem.
A powiesz mi?
Będziesz musiał trochę dołożyć do ceny tego hot-doga co mi się przypala – odwrócił się i palcami ściągnął mały kawałek kiełbasy z rusztu , na którym ją smażył. Wepchnął ją w wydrążoną bułkę i podał swemu lekko zaskoczonemu klientowi.
Dwadzieścia wystarczy ?– grubasek sięgnął po portfel , który trzymał w spodniach.
Za dwadzieścia to podam ci połowę drogi.




ROZDZIAŁ 10
ZEMSTA



Czarna furgonetka brnęła wąską szosą. Po prawej stronie lekko zaśnieżonej jezdni rozciągał się gęsty las , to tam dążyli pasażerowie pojazdu i byli już blisko celu.
Phoenix siedzący za kierownicą furgonetki czuł się niepewnie. Przeczuwał jakieś niebezpieczeństwo , tak jakby coś jeszcze miało się wydarzyć. Patrzył na wschodzące słońce , które lekko oślepiało go swoim blaskiem i witając dzień martwił się.
Slash siedząca obok Phoenixa co jakiś czas spoglądała na twarz smutnego Francisca. Nie rozumiała jego żalu , przecież miała większe prawa do uczucia straty , a jednak Kethel wyglądał na najbardziej rozżalonego. Tak jakby bezpowrotnie stracił milość swego życia , a przecież znał Drakea tylko z militarnej strony.
Myślę , że powinniśmy już zjechać z ulicy – odezwał się Phoenix.
Powoli – TBL siedzący obok Kethela ostrzył swój nóż na przewiązanym przez klamkę tylnych drzwi skórzanym pasie – przecież już nie daleko do zjazdu z tej cholernej szosy.
Mam dziwne przeczucie – blondyn wciąż próbował ich przekonać.
Przeczucie? – TBL podniósł głowę i nóż w jego ręku gwałtownie się zatrzymał – słyszycie to? – zapytał po krótkej chwili.
Brzmi jak ... – Francisco wstał i podszedł do tylnich drzwi , których otwory na szyby pokrywała czarna blacha.
TBL pociągnął za skórzany pas , który szarpnął klamką i tylnie drzwi rozsunęły się przed nimi odsłaniając obraz , którego się nie spodziewali.
Ogromny , wojskowy helikopter leciał wprost za nimi. Ujrzeli lufę ciężkiego karabinu znajdującego się tuż na samym przodzie śmigłowca i automatycznie rzucili się na podłogę czarnego pojazdu. Szybka seria strzałów nawiedziła ciemną furgonetkę. Dziurawiąc metalową podłogę , kule cudem ominęły TBL-a i Kethela , którzy przykleili się do ścian pojazdu niczym muchy do umytej szyby. Tworząc swą śmiertelną drogę naboje przeszły przez większość pojazdu i wreszcie skończyły swoją misję dziurawiąc fotel kierowcy , na którym teraz siedział Phoenix. Krew trysła na deskę rozdzielczą i silny blondyn skręcił kierownicą zjeżdżając z lekko uniesionej jezdni. Furgonetka wyskoczyła z szosy niczym skoczek narciarski ze skoczni i przewracając się na prawy bok wylądowała pomiędzy dwoma grubymi drzewami , które jakby przechwyciły pojazd w swoim locie , po czym ciężko runęła na leśne podłoże pokryte białym śniegiem. Zapadła chwilowa cisza. Przerwał ją hałas uderzenia blachy i piloci ciężkiego śmigłowca ujrzeli lekko pokrwawionego TBL-a , który wyskoczył z pojazdu niczym wściekły tygrys. Sciskając w ręku karabin maszynowy wysyłał do nich kule , które niespodziewanie wbijały się w szybę kabiny pilotów. Przebijając się przez grubą szybę wdarły się w ciało jednego z lotniczych śmiałków. Jego kolega widząc co się dzieje gwałtownie skręcił drążkiem sterowniczym i odleciał znikając z pola widzenia TBL-a. Slash i Kethel powoli opuszczali pojazd. Kethel , który wyszedł tuż za TBL-em obszedł furgonetkę i zatrzymał się przed przednią szybą wiernego pojazdu. Widział twarz Phoenixa , który lekko przymykał oczy jakby był zmęczony. Wciąż siedział za kółkiem. Jego pokrwawiona twarz przynosiła smutek do oczu Francisca , który patrzył na niego , wiedząc , że to koniec. Wtedy krzyknął w złości i kopnął w popękaną szybę. Raz , drugi i trzeci , aż w końcu mógł ją usunąć rękami. Odrzucił na bok popękany plaster i kucnął przy swym przyjacielu.
Umierający blondyn patrzył na niego z powagą zanim lekko się uśmiechnął.
Pamiętasz – przemówił patrząc Kethelowi w oczy – zawróciłeś cały pluton żeby nas wyciągnąć.
Francisco patrzył na niego , lecz nie mógł wydobyć z siebie nawet słowa. Nie lubił takich pożegnań. Lepiej zginąć w boju. Lepiej jest nie żegnać.
Dałeś mi następne życie stary przyjacielu – Blondyn wydał ostatni dech ze swojego ciała i jego twarz się zatrzymała , lecz uśmiech nie zniknął.
Kethel spuścił głowę i łza wolno spłynęła po jego prawym policzku.
Musimy iść dalej. Oni zaraz wrócą – zabrzmiał głos TBL-a.
Francisco stanął na równe nogi i jeszcze raz spojrzał na twarz przyjaciela.
Ruszajmy – rozkazał poważnie.



*



Wśród leśnej ciszy jaka zapanowała po odlocie hałaśliwego śmigłowca zabrzmiał warkot ciężkiego silnika. W dali szarej szosy pokazały się dwie wojskowe ciężarówki. Zwinny samochód terenowy , który coraz szybciej zbliżał się do ciężkich pojazdów zgrabnie je wyminął i w błyskawicznym tempie dotarł do miejsca , w którym czarna furgonetka wyleciała z szosy. Pisk starych hamulców przyniósł ze sobą odrobinę śniegu i pojazd zatrzymał się płynnie. Młody oficer siedzący obok swojego kierowcy otworzył drzwi szybkiego pojazdu i stanął na szarej ulicy. Stąd widział wrak czarnej furgonetki , co świadczyło o tym iż jest w dobrym miejscu. Dwa ciężkie pojazdy dowlekły się do swego celu i zatrzymały się tuż za samochodem terenowym oficera. Zołnierze w czarnych mundurach wojsk do zadań specjalnych wyskoczyli pośpiesznie z ciężarówek i ustawili się w szeregu na poboczu drogi tuż przed oficerem. Jeden z żołnierzy podbiegł do niego i twardo mu zasalutował.
Melduję pełną gotowość bojową panie poruczniku – oświadczył.
Spocznij – spokojnie powiedział oficer i obrócił się do grupy stojących w szeregu żołnierzy – To nie jest zwyczajna misja! – powiedział stanowczo – Mamy do czynienia z najlepszymi w naszej branży! Tak panowie! Naszym celem są ex-żołnierze! Doskonale wyszkoleni przez wojnę! Widzieli śmierć wiele razy! Tak więc uważajcie! Bądźcie czujni! Nie zawiedzcie mnie!
Misja do wykonania! – rozkazał żołnierz stojący tuż obok oficera i mężczyźni rozproszyli się na boki wbiegając do gęstego lasu.
Oficer patrzył na leśną gęstwinę w milczeniu stojąc na ulicy tuż przy samochodzie. Wiedział z kim ma do czynienia. Spodziewał się kilku ofiar , ale nie wiedział jeszcze , z której strony padną.



*



Trójka ex-żołnierzy brnęła przez gęsty las pozostawiając za sobą ślady odbite na świeżym śniegu , który znów zaczął padać. Slash trzymała się za pokrwawione ramię.
To od wypadku? – zapytał ją Kethel spoglądając na mocno wyszarpany mundur.
Tak – kiwnęła głowa – niedługo będziemy na miejscu – dodała kierując wzrok na wzgórze , pod które się wdrapywali.
Francisco nagle się zatrzymał i krzywiąc się mocno chwycił się za głowę. Po czym zakrył twarz rękami klękając na ziemię.
Co jest Romeo? – TBL zbliżył się do niego.
Kethel czuł ból jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Ktoś jakby wypalał mu oko gorącym narzędziem. Słyszal głos potwora , którego tak znienawidził , aż w końcu zobaczył swojego oprawcę. Widział twarz wściekłego Lazarusa , który teraz przypalał jego gołą klatkę piersiową rozżarzonym prętem. Rzucił się na ziemię wijąc się po świeżym śniegu.
Romeo! Romeo! – wciąż słyszał głos TBL-a , lecz siła która go więziła była od niego silniejsza.
Patrzył na twarz Lazarusa , obok którego zobaczył coś co jeszcze bardziej jego przeraziło. Na krześle lekko oddalonym od jego oprawcy siedziała jego matka , za którą znów tęsknił. Była przywiązana łańcuchami do metalowego krzesła. Próbowała krzyczeć , lecz knebel w jej ustach jej nie pozwalał.
Mam nadzieję , że widzisz to ty sukinsynie – przemówił Lazarus – wypaliłem temu klonowi tylko prawe oko więc wciąż powinieneś mnie widzieć ty draniu. Chcę byś to zobaczył.
Podszedł do drewnianego stołu , który stał tuż za nim i obrócił się do skutego klona Viktora by Kethel mógł się lepiej przyjrzeć. W prawej dłoni ściskał nóż myśliwski. Zbliżył się do panicznie przestraszonej matki Francisca Kethela i patrząc prosto w oko klona uśmiechnął się i z zimną krwią poderżnął jej gardło.
Nieee!!! – krzyk Francisca przeszedł przez ciche okolice lasu.
Patrzył jak krew mocno wypływała z szyi jego ukochanej matki , kiedy twarz rozwścieczonego Lazarusa zasłoniła ten brutalny obraz.
To było za Annę – powiedział i zbliżył nóż do lewego oka niewinnego klona – a to będzie za mnie – zanurzył nóż w niebieskiej źrenicy i kolejny krzyk przeszedł przez gęsty , ośnieżony las.
AAAAAAA!!!
Romeo podniósł się z ziemi i klęknął spuszczając głowę do dołu. Jego towarzysze milczeli. Nie bardzo rozumieli co się tutaj wydarzyło. Może nie chcieli wiedzieć. Byli zbyt przerażeni reakcją swojego dowódcy.
Romeo? – TBL odezwał się wreszcie.
Francisco podniósł głowę i spojrzał mu głęboko w oczy. TBL zrobił dwa kroki w tył. Niebieska źrenica lewego oka jego dowódcy zamieniła się w krwistą czerwoną. Wyglądał na rozwścieczonego.
Teraz nadszedł czas ucieczki – przemówił – ale przyjdzie czas zemsty jakiej nikt z nas jeszcze nie widział.
Slash i TBL patrzyli na niego jakby był z innego świata. Nie rozumieli jeszcze sytuacji. Nagle usłyszeli znajomy już dźwięk śmigłowca i unieśli głowy.
Skoro wciąż szukają to napewno pościg jest już w drodze – stanowczo oświadczył muskularny TBL – zostanę w tyle by ich trochę opóźnić.
Kethel spuścił głowę na znak zrozumienia.
Zaczekamy na ciebie w kopalni – oznajmiła Slash – zgubią nas gdy wejdziemy do podziemnych korytarzy.
TBL kiwnął głową i przytulając się do kory najbliższego drzewa wdrapywał się do góry , aż w końcu zniknął za iglastymi gałęziami gęsto obrzuconymi jeszcze świeżym śniegiem. Slash spojrzała na swego dowódcę.
To jak idziemy? – zapytała.
Tak – oświadczył Romeo i ruszyli przed siebie przyśpieszając kroku.



*




Zołnierz w czarnym , mundurze bojowym szedł po śladach odbitych na śniegu. Wyraźnie widział ślady trzech osób , których szlak coś gwałtownie zakłóciło i jeden z uciekinierów położył się na ziemię. Rozejrzał się dookoła i kucnął przyglądając się bliżej dużej plamie białych , ugniecionych płatków. Nagły trzask łamanej gałązki przerwał jego rozmyślania i ściskając karabin gwałtownie spojrzał w swoją lewą stronę. Jeden z jego towarzyszy broni patrzył wprost na niego krzywiąc się tak jakby właśnie zrobił coś czego nie powinien. Zołnierz kucający przy miejscu , gdzie jeszcze kilka minut temu leżał sam Francisco Kethel, uśmiechnął się lekko i pokiwał głową spoglądając na ślad , który przed chwilą oglądał. Kolejny trzask nawiedził jego delikatny słuch , lecz tym razem postanowił zignorować hałas. Spojrzał na ślady stóp , których liczba zmieniła się od tego miejsca i gwałtownie spoważniał tak jakby coś odkrył. Natychmiast spojrzał w kierunku swojego kolegi lecz na miejscu , gdzie jeszcze przed chwileczką stał przyjazny żołnierz nie było nic , prócz plamy krwi wyraźnie odbijającej się na białym podłożu. Gwałtownie zerwał się na równe nogi rozglądając się dookoła i ściskając swój ciężki karabin powoli zbliżał się do krwistej , czerwonej plamy.
Podchodząc do niej lekko wychylił głowę zza stojącego tam drzewa i ujrzał ten przerażający obraz. Jego towarzysz broni leżał za obsypanymi śniegiem , suchymi krzakami. Ciepła krew wciąż płynęła z jego rozprutego gardła. Zrenice jego jasnych , wciąż otwartych oczu były skierowane prosto na jego znalazcę , tak jakby patrzył na niego , choć z pewnością nie mógł go już widzieć. Zołnierz stał w miejscu z przerażeniem patrząc na jeszcze ciepłego trupa , kiedy ostra stal gwałtownie przebiła się przez górną część jego czaszki i bezwładnie opuścił karabin , który ściskał w dłoniach. Ciężko opadając na leśne podłoże odsłonił wiszącego tuż za nim łysego mężczyznę.
TBL zwisający z drzewa jak nietoperz spokojnie podciągnął się do gałęzi, którą wcześniej objął swoimi stopami i chwytając ją dłońmi podciągnął się wyżej ponownie znikając za ośnieżonymi gałęziami iglastych olbrzymów.
Kolejny tropiciel przedzierał się przez las tak gładko przynoszący śmierć tego poranka , kiedy spojrzał na prawo i ujrzał coś co przyciągnęło jego skupioną uwagę. Skręcił i zmieniając kierunek poleconego mu celu zbliżył się do człowieka , którego widział już wcześniej.
Tom? – zapytał podchodząc bliżej do kolegi siedzącego pod grubym pniem drzewa.
Wtedy spojrzał na czerwoną plamę obok niego i obracając głowę zobaczył kolejnego towarzysza. Skrzywił twarz na widok rozprutego gardła i ponownie zwrócił się do swego kolegi.
Tom? – mógłby przysiąc , że patrzy na niego.
Nagle poczuł jak zimny metal zanurza się w jego grubej szyi i bez wahania przycisnął spust posyłając odgłos wystrzału swym współpracownikom.
TBL wyciągnął nóż z szyi swej świeżej ofiary kiedy kilka wystrzałów przeszyło ośnieżony las. Jedna z kul przeszła przez czaszkę odchodzącego z tej ziemi żołnierza i ciepła krew trysła na twarz TBL-a. Następna boleśnie przeszła przez napięty biceps zaskoczonego mordercy. Gwałtownie się podciągnął gdy kolejna kula minimalnie ominęła jego głowę i ugrzęzła w lewym ramieniu posyłając kolejne krople krwi na brudne podłoże. Odrzut postrzału zachwiał jego równowagą i zrywając go z silnej gałęzi rzucił go na ziemię. TBL mocno uderzył o przykryte korzenie drzew wystające z ziemi i krzywiąc twarz podniósł głowę patrząc na swych przeciwników. Widział jak trzech żołnierzy zbliża się do niego przesyłając kule swą śmiertelną bronią. Mocno odepchnął się dłonią od czerwonej ziemi i zanim schował się za pniem grubego drzewa chwycił jeden z karabinów swoich ofiar. Zołnierze wciąż zbliżali się do niego kiedy ostry ostrzał ich nagle zatrzymał. Cała trójka rzuciła się na leśną ściółkę czekając aż las się uciszy. Tak też się stało i po krótkiej chwili znów padły strzały z luf śmiertelnych tropicieli , lecz już bez odwetu. Trójka rozproszyła się i zachodząc swój cel od trzech stron ponownie podeszli do niego. Wreszcie dotarli do miejsca śmierci swych kolegów i wszyscy popatrzyli na ślady. Slady stóp barwionych krwią znikały w białych zaroślach. Spojrzeli na swe triumfujące twarze i ruszyli za swym upragnionym celem. Przedzierając się w pośpiechu przez las patrzyli na ślady , które ich wciąż prowadziły. Słyszeli znajomy im szum , który był coraz głośniejszy. W końcu wyszli na skraj lasu i ujrzeli przepaść. Patrzyli na krwawe ślady wiodące wprost do niej. Urywały się tutaj tak jakby mężczyzna , którego ścigali zszedł prosto na dół do wód pieniącej się rzeki , która tej zimy była bardziej wścieklejsza niż poprzedniej. Wiedzieli , że nikt nie przeżyłby skoku w dół. Skaliste dno wściekłej rzeki było już dość nieprzyjazne nie wspominając o wodach. Przecież nie bez powodu nazwano ją „ Wściekła ”. Pięćdziesiąt metrów w dół powstrzymało by nawet słonia , ale to byłoby zbyt łatwe , wciąż trudno było uwierzyć. Każdy z nich jeszcze raz spojrzał w dół , po czym spojrzeli na siebie. Jeden z nich wystawił dłoń płasko i przejechał nią delikatnie , tak jakby przecinał powietrze. Drugi kiwnął głową przytakując i kucnął bacznie obserwując brzeg skalistego urwiska. Pozostała dwójka spojrzała na siebie i zawracając zniknęli w zaroślach śmiertelnego lasu , który w tym roku stawał się wyjątkowo zimny dla przyjezdnych.
TBL wisiał pod żółtym urwiskiem skalnym. Wisiał tuż pod człowiekiem, który czekał, aż wyjdzie by pożegnać się ze swym życiem. Wisiał wspierając się swą pokrwawioną ręką i czekał. Czekał na moment kiedy czujni zasną i życie znów zacznie toczyć się bez ostrzeżenia.

























ROZDZIAŁ 11
ZDRADA



Niski już nieco starszy azjata krzątał się po pustym pomieszczeniu tajnej kwatery swych dzieci. Był zniecierpliwiony. Już długo o nich nie słyszał , a czas nadszedł by przenieść się do nowego , spokojniejszego miejsca , gdzie nikt już nie będzie ich szukał. Powoli zbliżył się do drzwi wejściowych i odwrócił głowę zawracając , jakby zmienił zdanie. W końcu zatrzymał się na środku ciemnego pokoju i zamyślił się. Po krótkiej chwili ponownie zbliżył się do drzwi i chwycił za brudną klamkę. Drzwi się otworzyły i z lufy , którą ujrzał starzec wyskoczyła kula. Krew prysła na ściany pokoju i ciało małego człowieka uderzyło o drewnianą podłogę , po której biegały szare , brudne szczury. Z ciemności kopalnianego korytarza wyszedł niski , grubawy mężczyzna o ciemnym kolorze skóry. Stanął na środku pokoju i spojrzał na dwie pary brudnych, zamkniętych drzwi. Zbliżając się do drzwi , kopnął szczura , który wszedł mu w drogę. Powoli je uchylił mocno ściskając broń w dłoni zajrzał ostrożnie do środka. Wszystko co widział to łóżko. Pokój był pusty , nie było w nim już nikogo prócz szczurów. Opuścił więc pomieszczenie i spojrzał na drugie drzwi. One były następne na jego liście rzeczy do sprawdzenia. Ostrożnie je uchylił i wszedł do pokoju , który go ucieszył. Stał w dużo większym pomieszczeniu. Materace leżące na brudnej podłodze były jedynym miejscem , po którym mógł stąpać. Wypełniony bronią i żywnością w puszkach pokój przypominał bardziej magazyn niż czyjąś sypialnię , choć także nią był. Wiedział , że tym razem informacja, którą otrzymał była napewno prawdziwa. Pozostało mu czekać i zacierać ręce. Był blisko swego marzenia jak jeszcze nikt inny , musiał się tylko upewnić , że dotrze ono do niego.



*



Slash i Francisco weszli na wzgórze , do którego droga była nieco dłuższa niż przewidywali. Wychodząc z gęstych zarośli ujrzeli starą , żelazną bramę wmontowaną w pagórek narzuconej ziemi. W pośpiechu zbliżyli się do niego i przeszli przez otwartą bramę znikając w ciemnościach tuż za nią. Schodzili w dół wchodząc coraz głębiej w mrocznie wąskiego korytarza.
Daj rękę – powiedziała – ja znam tu wszystko na pamięć.
Chwycił ją mocno za rękę i szedł tuż za nią oddając jej przy tym swoje zaufanie. Nagle się zatrzymali i Kethel usłyszał znajomy mu zgrzyt starych drzwi. Słabe światło pokoju oświetliło tę część korytarza i drzwi odsłoniły postać niskiego grubaska , który czekał na dzień odebrania nagrody za swą ciężką pracę. Huk wystrzału przebiegł przez ciemny korytarz i krew prysnęła na twarz Franciska Kethela. Dłoń Slash bezwładnie puściła swego przyjaciela i ciało przyciągnięte przez ziemską grawitację uderzyło o brudną podłogę.
Nie ruszaj się! – krzyknął zabójca.
Kethel wciąż stał w korytarzu. Mężczyzna uważnie się jemu przyglądał.
Z trwogą patrzył na jego czerwoną źrenicę , aż w końcu jakby się ocknął.
Idź przodem – oznajmił – jeden fałszywy ruch i rozpiepszę ci łeb na kawałki.
Francisco kiwnął głową i ostrożnie obrócił się w kierunku wyjścia.
EEE – grubasek rzucił mu delikatnie latarkę , którą już wcześniej położył na stole.
Kethel chwycił ją błyskawicznie i po oświetleniu wąskiego korytarza począł iść w kierunku metalowej bramy , która przywiodła go w to przeklęte miejsce. Po krótkiej chwili ujrzał światło dzienne i wyszedł na zewnątrz ostrożnie oglądając się za siebie.
Nie martw się o mnie! – krzyknął nieznany porywacz.
Francisco posłusznie zwrócił wzrok przed siebie.
Kim jesteś? – zapytał podążając wciąż naprzód.
Skręć w lewo – wskazał leśną drogę prowadzącą w kierunku wjazdu do starego wejścia do kopalni – Twoja przyjaciółka nigdy nie mówiła o moim istnieniu?
Nie – krótko odpowiedział Kethel.
Oczywiście , że nie. Gdyby mówiła to bym cię nie schwytał.
O czym ty mówisz?
Mówię o nagrodzie. Dziesięć milionów dolarów , ale jak będziesz nieznośny połowa mnie też zadowoli.
A co Slash ma z tym wszystkim wspólnego?
Grubasek uśmiechnął się lekko.
Veroniqua Misaku , którą ty znasz pod pseudonimem Slash. Wojskowym pseudonimem – roześmiał się krótko – opowiem ci krótką historię żołnierzyku – spoważniał śmiertelnie – Kiedyś ją byłem agentem rządowym i podczas rutynowej łapanki wpadła nam w ręce kobieta. Bardzo niebezpieczna kobieta , wielu ludzi zginęło podczas jej schwytania , to cud , że ona przeżyła , ale jak mówią złego diabeł nie bierze – znowu się roześmiał – W każdym bądź razie kobieta ta pracowała dla triady.
To niezła gradka jak dla was – Francisco rozglądał się dookoła szukając szans na ucieczkę.
Mężczyzna , który go uprowadził trzymał bezpieczną odległość , nie było więc szans na wytrącenie mu broni z nienacka.
No , prawdziwa gradka , ale najważniejsze było to , że zgodziła się współpracować – kontynuował porywacz.
Za cenę oczywiście.
Oczywiście. Wiesz jakie są te wszystkie mafie , zwłaszcza azjatyckie. Zaraz chcą ci zabijać rodzinę i w ogóle.
Więc ukryliście rodzinę.
Brata wsadziliśmy do wojska , łatwo było go ukryć. Nawet po zmianie nazwiska nikt by się już nie połapał. Nie wiem czy wiesz , ale matka Drakea była prawdziwą blondynką , poza tym nie wiem czy kiedyś widziałeś tak wysokiego azjatę.
A ojciec? – Francisco wciąż się rozglądał.
Ojcu kupiliśmy knajpkę , właśnie tu na tym zadupiu , nikt nawet tu nie przyjeżdża , nie było powodu do zmartwień.
Więc coś wam poszło nie tak.
No właśnie. Wybuchła ta piepszona wojna i Veroniqua zniknęła. Mnie wyrzucili z agencji i toczę się teraz przez życie jako gówniany detektyw. I właśnie nie dawno siedzę sobie w biurze , a tu dzwoni telefon.
Veroniqua?
No właśnie. Proponuje cię sprzedać.
W zamian...
W zamian za czyste konto i część uzyskanej nagrody. Widzisz głupia dziewczyna nawet mnie nie sprawdziła i wciąż myślała , że jestem agentem.
Więc czemu mi pomagała.
Motywy są bardzo proste. Wiedziała , że jak narozrabiasz to jeszcze podbiją cenę , a może po prostu cię polubiła. Teraz już jej nie spytasz. Czy wszystko już wyjaśnione?
Mam jeszcze jedno pytanie?
No to pytaj szczerze.
Czy jak byłeś tym agentem , to też byłeś takim dupkiem?
Kethel obrócił się gwałtownie do swego porywacza i wtedy ujrzał żołnierza stojącego tuż za plecami grubaska. Zołnierz zdzielił detektywa kolbą swego karabinu w głowę. Francisco instynktownie rzucił się na ziemię i uderzając dłońmi o śnieżną powierzchnię zobaczył jak krew tryska na czarno lśniące oficerki. Na krótką chwilę przymknął oczy i gdy je otworzył zobaczył skrzywioną twarz swego porywacza. Jego ciało twardo uderzyło o białą powierzchnię.
Nie zabiłem go – zabrzmiał obcy głos – jest tylko mocno ogłuszony.
Francisco wciąż patrzył na buty człowieka , który być może ocalił mu życie.
Wstań , nie mamy czasu – usłyszał ten sam głos.
Powoli wstał i spojrzał na twarz człowieka , którego widział już kiedyś , lecz było to tak dawno iż całkiem zapomniał o jego istnieniu.
David? – zapytał Kethel – David Kowalski? – wciąż nie mógł uwierzyć – Przecież twój ojciec mi mówił , że zaginąłeś w akcji.
Jak widać już się odnalazłem – oficer miał poważną minę.
Patrzył na twarz Francisca jakby nie był pewien czy nie powinien go zabić.
Mój ojciec to mądry człowiek – spokojnie odłożył lufę karabinu, która wciąż mierzyła w Kethela – to jemu możesz podziękować za to co dla ciebie zrobię.
Skąd wiedziałeś gdzie mnie znaleźć?
Ja też byłem we wschodniej Europie , wiem jak bym podziałał gdybym był na twoim miejscu.
Więc co teraz proponujesz? – niepewnie zapytał Francisco.
Proponuję ci spiepszać jak najdalej możesz. Schowaj się w dziurę, z której nikt cię nie wyciągnie.
Kethel patrzył ze smutkiem w oczy swojego wybawcy. Wiedział , że jeżeli kiedyś się spotkają , ten który go ocalił sam będzie musiał złożyć go w ofierze po to by ocalić swoje własne życie. Kiwnął głową w milczeniu i odwrócił się.
Jeszcze jedno – powiedział porucznik.
Francisco się zatrzymał , lecz nie odwracał się twarzą do Davida.
Nie wracaj po brata , jesteś tam spalony. Zaufaj mi. Sam się wszystkim zajmę.
Kethel ponownie kiwnął głową na znak zrozumienia i zbiegając z drogi zniknął za ośnieżonymi krzakami lasu wchodząc w jego głąb po to by zgubić pościg , który mógłby ruszyć za nim.
Porucznik spojrzał na ciało wciąż nieprzytomnego detektywa i rozejrzał się dokładnie dookoła. Wbiegł na drogę prowadzącą do starego wejścia do kopalni i ruszył przed siebie jak najszybciej mógł.



*


Szare szczury siedziały na jeszcze ciepłych , martwych ciałach ojca i córki , do których śmierć przyszła tak nie dawno. Biegały po pokrwawionej podłodze brudnego pokoju bijąc się o pokarm. Ten dzień był dla nich najwspanialszą ucztą. Pławiąc się w krwi swych współlokatorów rozdzierały ich skórę pragnąc jeszcze więcej. Nagle drzwi pokoju gwałtownie się uchyliły i ciężki granat uderzył o starą podłogę. Nadszedł czas na ucieczkę. Szczury , natychmiast wiedziały czym muszą zapłacić. Rzuciły się do drzwi , które zatrzasnęły się jeszcze szybciej niż je otworzono. Oddalając się od śmiercionośnej broni znikały w szczelinach betonowych ścian brudnych pomieszczeń. Ludzka krew nie była tak droga. Tej ceny nigdy im nie przedstawiono.



*



Zołnierze w ciemnych mundurach wchodzili na szczyt wzgórza. Wychodzili na mały , pusty plac bez drzew , aż trudno uwierzyć , że wcześniej ich nie powiadomiono o jego istnieniu. Patrzyli na żelazną bramę wejścia do kopalni. To tam zniknęli ścigani. To tam muszą wejść by ich schwytać. Nagle ziemia zadrżała i ostry podmuch wyrzucił na zewnątrz człowieka , który nawet w locie przypominał ich tak osławionego dowódcę. Przeleciał przez metalową bramę rozdzierając swe ramię o rant jednego z jej skrzydeł i ogień oświetlił korytarz tuż za starą bramą. Zobaczyli jak ogromny płomień buchnął z korytarza i dokończył dzieła twardo wyrzucając porucznika Davida Kowalskiego na ośnieżone podłoże.
Podbiegli do niego i wtedy hałas zapadającego się wejścia zwrócił ich uwagę. Patrzyli jak metalowa brama wspierająca wejście zostaje zgniatana przez siłę , której służył człowiek. Pościg zakończony. Jest jeszcze nadzieja , że zbiedzy wciąż kontynuują podstępną ucieczkę , lecz z drugiej strony , kto nie skorzystałby ze schronienia w tej mrocznej kopalni.
Wszyscy tam zginęli – przemówił porucznik.
Był brudny i zmęczony. Ramię wciąż krwawiło. Leżał na śniegu ze złamaną nogą , którą podarował mu ten tak niefortunny upadek. Dawał swoje słowo , to im wystarczyło. On był człowiekiem honoru tak jak jego ojciec. Wierzył w prawdę i w dobro i zawsze zwyciężał. Gdyby choć przypuszczał , że zbiedzy przeżyli nie przestałby szukać , aż do swojej śmierci.
Uczcijmy minutą ciszy cześć naszych żołnierzy – wciąż w bólu zaciskając zęby rozkazał podwładnym , którzy posłuchają , bo wierzą , że to człowiek , który wierzy w prawdę i zawsze zwycięża.



*



Gdzieś na wiejskim podwórku opuszczonych domów , ze studni , która stała pusta już od wieków , wynurzył się człowiek. Ciemna krew kapała z jego brudnej ręki , mocno obwiązanej szarą , starą szmatą. Słońce oświetliło jego łysą głowę , którą teraz podniósł i spojrzał przed siebie odkrywając swe ciemne spojrzenie. Był zmęczony , lecz to już się nie liczyło. Wykonał zadanie nie do wykonania. Najważniejsze dla niego było teraz zniknąć. Przecież prawie zginął wtedy , w tym kopalnianym tunelu. Stanął na równe nogi i popatrzył w słońce. Otworzył dłoń i upuścił żelazną zawleczkę , którą ciągle ściskał. Miękko uderzyła o ośnieżone podłoże , a on przydepnął ją mocno chowając przeszłość za swymi plecami.
















ROZDZIAŁ 12
KONIEC I POCZATEK



Nikodem Lazarus siedział w obszernym pokoju swojego domu , który przed laty zajmował. Bez Anny świat wyglądał inaczej , a to tutaj właśnie przyprowadził ją po raz pierwszy. Ten pokój był jedyną rzeczą jaka mu po niej została. Był wściekły na świat i nie zamierzał przerywać tego co już zostało zaczęte. Siedział i patrzył na zasłonięte okno. Oglądał szerokie żaluzje wiedząc , że nie ma już niczego co by chciał zobaczyć. Telewizor , na który przestał zwracać uwagę już jakiś czas temu przedstawiał młodą reporterkę stojącą na tle budynku , który był jego wymysłem.
„ NOWA KONEKTYKA” – uśmiechała się zgrabna kobieta – aby pokazać , że prawdziwego snu nie da się zatrzymać Nikodem Lazarus odbudował jego tak osławioną klinikę. Jak wiemy dokładnie rok temu budynek ten został wysadzony w powietrze przez organizację ex-żołnierza o imieniu Francisco Kethel. Sprawcy tego zajścia przypłacili życiem za tę tak brutalną zbrodnię, lecz naprawa szkód jakie wyrządzili zajęła rok człowiekowi , który dziś chce nam ofiarować Nową Konektykę , bo tak będzie ona nazywana.
Nagle ktoś wyłączył telewizor co automatycznie zdjęło wzrok Lazarusa z szerokich żaluzji. Obrócił głowę i spojrzał na sylwetkę człowieka , który stał w ciemnościach. Czerwona źrenica zabłysła w mrocznym kącie tego tak obszernego pokoju i Lazarusa twarz została wypełniona przerażeniem.
Czas zapłacić drogi przyjacielu – gruby głos przeszedł przez ciemne pomieszczenie domu.
Nieee!!! – krzyk Lazarusa wypełnił wszystkie pokoje i zniknął jak słońce za horyzontem ziemi.



*



Wysoki mężczyzna o krótko ostrzyżonych włosach siedział za ladą recepcji Nowej Konektyki. Pracował na komputerze wpisując dane najnowszych pacjentów. Słyszał męskie kroki , lecz postanowił zignorować je przez krótką chwilę.
Za momencik już się panem zajmę – uśmiechał się wciąż patrząc na ekran swego komputera.
To nie potrwa długo - męski głos w dziwny sposób przyciągnął jego skoncentrowaną uwagę. Obrócił głowę i ujrzał pięść , która przyniosła mu tajemniczą ciemność zabierając go do świata , gdzie wszystko jest inne.



*



Simon Kethel , prawie piętnastoletni już chłopiec , bawił się nożyczkami próbując strzyc starego Remika Kowalskiego.
Podetnij trochę prawy bok chłopcze bo będę wyglądał jak pawian – Kowalski uśmiechał się patrząc na odbicie swego podopiecznego w lustrze na przeciwko.
No tak , łatwo powiedzieć , ale kiedy wujek ma te włosy jak stara szczotka do butów.
To jak będziesz mnie strzygł częściej to otworzymy sobie fabrykę szczoteczek do butów – roześmiał się w głos.
Nagle lampa po drugiej stronie ulicy zgasła i Kowalski ruszył głową by wyjrzeć przez swą szybę wystawową.
Niech się wujek nie rusza – ostrzegał młody Simon – bo zatnę w ucho.
Ty nawet sobie tak nie żartuj – uśmiechnął się stary fryzjer.
Czerwona źrenica zabłysła w ciemnościach i człowiek w czarnym , długim płaszczu kucnął za krzakami na przeciwko zakładu fryzjerskiego starego Remika. Patrzył na chłopca , wiedząc , że nic mu nigdy się nie stanie. Nie przyszedł tu po to by go od kogoś obronić , on napewno sam będzie wiedział jak ma przejść przez życie. Przyszedł tu po to by móc go zobaczyć. Teraz był najcenniejszą rzeczą jaką miał na tym szarym świecie , lecz jeszcze nie było mu dane by móc go zobaczyć. Nie wiadomo czy kiedykolwiek to będzie możliwe , ale jest nadzieja , że ten świat się zmieni. Jest nadzieja na lepsze i zawsze tam będzie.
Czas na nas Romeo – gruby głos przerwał jego rozmyślania.
Wstał i obrócił się za siebie. TBL stojący tuż za nim kiwnął głową na znak iż rozumie i dołączając do swego przyjaciela zniknął wraz z nim w ciemnościach ulicy.
Uważaj , uważaj – Kowalski śmiał się szczerze patrząc na pracę Simona.
Wtedy nagły huk przerwał ich wspólną zabawę i stary Remik gwałtownie zerwał się z fotela. Szczęśliwie unikając końca ostrych nożyc wstał i wybiegł na ulicę. Zobaczył niebo rozświetlone płomieniami budynku , który przynosił nieszczęście wszystkim , których znał. Z daleka widział jak płonął i skrycie cieszył się z jego kolejnego końca. Wiedział kto był sprawcą tego czynu. Patrzył jak ściany rozsypują się na boki i modlił się za duszę tych , którzy byli w środku.
Więc on jednak żyje – zabrzmiał głos Simona , który stanął tuż obok starego fryzjera.
Obrócił się i spojrzał na młodego chłopca. Tak bardzo chciałby jemu dać odpowiedź , lecz nie może , nie teraz , jeszcze długo nie.



*



Wysoki mężczyzna o blond włosach przeszedł przez długi korytarz komisariatu policji. Szedł do biura detektywa , którego nie lubił. Podszedł do szklanych drzwi i chwycił za klamkę szeroko je otwierając.
Czego chcesz Tomi ? – detektyw Maltchyck siedzący za swym policyjnym biurkiem patrzył na niego z litością.
Ja... Ja tylko chciałem... – Tomi przyjrzał się pucowatemu blondynowi siedzącemu na przeciwko detektywa.
Kapelusz na głowie blondyna wyraźnie pasował do szarego płaszcza , którym był okryty. Tomi mógłby przysiąc , że gdzieś już go widział , lecz za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć w danym mu momencie.
Przyjdź tu za pięć minut , jak sobie przypomnisz – Maltchyck machnął ręką tak jakby odpędzał natrętnego insekta.
Tomi poczerwieniał i wyszedł z biura ze spuszczoną głową. Powoli szedł długim korytarzem , kiedy drzwi biura detektywa szeroko się otworzyły i postać , o której wciąż myślał przeszła przez próg pomieszczenia. Pucowaty mężczyzna naciągnął kapelusz na głowę i zniknął za szerokimi drzwiami prowadzącymi do holu. Tomi gwałtownie się zatrzymał. Już teraz sobie przypomniał. Już wiedział kim był ten mężczyzna. To Vini Krauze , znał go z Konektyki. Sam kiedyś chciał być dawcą , lecz matka mu zabroniła.
Tomi !!! – głos detektywa przeszedł przez korytarz i Tomi gwałtownie zawrócił by pobiec do jego biura.



*



Stary , niebieski Ford zatrzymał się pod domem Lazarusa. Drzwi pojazdu otworzyły się i wysiadł z niego Maltchyck , za którym podążał Tomi.
Wziąłeś swój rewolwer ? – zapytał detektyw.
Wziąłem – uśmiechnął się blondyn – mam go tutaj – wskazał na kaburę.
Mój informator powiedział mi , że znajdę tu coś strasznego – wziął głębszy oddech – myślę , że czas byś nauczył się prawdziwej roboty policyjnej. A najlepiej się jej nauczyć od starego wyżeracza, takiego jak ja.
Przeczesał się po czole i wszedł po trzech małych schodkach , które zaprowadziły go pod szerokie drzwi frontowe. Blondyn podszedł za nim i nacisnął na dzwonek przy drzwiach. Dźwięk głośnego dzwonu obił się o uszy gości i Maltchyck z pożałowaniem spojrzał na pomocnika.
Co ty robisz? – zapytał.
No jak , dzwonię – wzruszył ramionami ze zdziwieniem.
Coś strasznego , rozumiesz ? Coś strasznego ...– puknął się lekko w czoło.
Wyciągnął broń i chwycił za klamkę drzwi frontowych , które jak się okazało nie były w ogóle zamknięte. Drzwi się uchyliły i detektyw Maltchyck zajrzał ostrożnie do środka. Widział przedpokój , w którym nie zauważył nic nadzwyczajnego , wszedł więc do środka. Tomi wszedł tuż za nim. Znajomy smród przeszedł mu tuż koło nosa i z litością spojrzał na swojego beznadziejnego pomocnika.
Jadłeś dzisiaj śniadanie? – zapytał.
Tomi kiwnął głową przytakując. Detektyw wymierzył rewolwer tuż przed siebie i opuścił przedpokój wchodząc do obszernego salonu. Tomi wszedł tuż za nim i wytrzeszczył szeroko oczy zakrywając usta.
O Boże – nawet Maltchyck zdziwił ten drastyczny widok.
Głowa , ręce , palec po paluszku , każda odseparowana część ciała człowieka tworzyła ludzką stertę na samym środku pomieszczenia. Na samym szczycie niskiej sterty leżała jego głowa , oczy wciąż otwarte. Detektyw zbliżył się i kucnął przyglądając się twarzy , która wciąż wyglądała na bardzo mocno przerażoną.
To Nikodem Lazarus – spokojnie oświadczył Maltchyck , ale Tomi wymiotował do szerokiej donicy , palmy stojącej w rogu tego pięknego salonu.
Detektyw pokiwał głową i przeszedł do kolejnego pomieszczenia , którym była kuchnia. Na dużym drewnianym stole kuchennym znalazł on wszystkie możliwe narzędzia zbrodni. Od noża kuchennego przez tasak do siekiery , wszystko leżało na stole. Oblane krwią i porzucone , już bezużyteczne. Maltchyck spojrzał na drzwi w rogu pomieszczenia i zbliżył się do nich. Bardzo delikatnie pociągnął za klamkę i uchylił je , lecz było zbyt ciemno by mógł coś zobaczyć. Obmacując delikatnie ściany wreszcie znalazł to czego szukał i włączył ostrożnie światło. Zobaczył betonowe schody , które bez wątpienia prowadziły do zimnej piwnicy.
Coś strasznego pod domem – wyszeptał pod nosem.
Wyciągnął broń i wycelowując ją prosto przed siebie zszedł powoli na dół. Powoli odkrywały się przed nim ciemne ściany. Jego wzrok przykuła krata wbetonowana w jedną ze ścian pomieszczenia i piec stojący tuż obok. Lazarus był przecież zamożnym człowiekiem , dlaczego miałby ogrzewać dom węglem , kiedy jest na to tyle łatwiejszych sposobów. Poza tym gdzie węgiel? Stając na betonowej podłodze patrzył na dziwne rury ciągnące się po suficie. Prowadziły do trzy-drzwiowej szafy stojącej przy ścianie. Detektyw jeszcze raz ostrożnie rozejrzał się dookoła i podszedł do szafy coraz mocniej się denerwując. Wreszcie się roześmiał.
Czego ja się boję? Co to potwór w szafie? – cicho wymamrotał i wyciągnął trzęsącą się dłoń by dotknęła klamki.
Kiedy chwycił klamkę szarpnął mocno i odskoczył gwałtownie łapiąc się za gardło.
W mordę ale numer – sam nie mógł uwierzyć.
Zobaczył słój na tyle duży by wypełnić szafę. Ludzkie ciało pływało w tych mulistych wodach , które wypełniały po brzegi niezwykłe naczynie. Detektyw rozpoznał twarz człowieka , którego zobaczył. Zobaczył twarz Lazarusa , nikogo innego. Wciąż patrzył na ciało człowieka leżącego w salonie w tej samej sekundzie i nie mógł uwierzyć w to co tu zobaczył. Podszedł bliżej i dotknął ściany słoja. Nagle oczy człowieka otworzyły się i popatrzył na niego przez muliste wody. Detektyw znowu odskoczył, bo bał się uwierzyć. Bał się uwierzyć w to co tu zobaczył.




Wysoki mężczyzna w drogim garniturze szedł szerokim , dobrze oświetlonym korytarzem zbudowanym pod powierzchnią ziemi. Marzenie jego życia było tak bliskie spełnienia , że mógł je poczuć wciąż idąc przed siebie. Patrzył na budowle , którą zaplanował i trudno było mu uwierzyć , że tego dokonał. Był geniuszem , był mistrzem , myślał , że jest Bogiem. I choć stąpał po ziemi dopiero od dwudziestu pięciu lat istnienia tej pięknej planety , znaleźli się tacy , którzy podzielali jego zdanie o swojej osobie. Obiecał im świat , który będzie inny , który będzie lepszy i zaufani uwierzyli w jego obietnice. Szedł korytarzem , by obudzić człowieka , którego jeszcze nie znał choć wszystko to właśnie jemu mógł zawdzięczać. Szedł obudzić duszę człowieka , który oddał mu życie i tego dnia geniusz w nim mógł się naprawdę obudzić. Zatrzymał się na krótką chwilę i sięgnął do lewej kieszeni eleganckich spodni. Wyciągnął z niej rękę i otworzył dłoń. Patrzył na fiolkę , w której zamknięty był ciemny warkoczyk. Był to klucz do przywrócenia ciała duszy jego zbawiciela.
Nadszedł czas bym odwdzięczył ci się drogi Kromexie – wyszeptał – nadszedł czas bym zaprosił cię do nowego świata.