Konektyka
Autor : Rafał Orłowski
HTML : Argail
Dotąd różnie nazywano ludzkie ciało
Niektórzy sądzą , iż jest to tylko skóra i kości,
Inni uważają , iż jest to świątynia ich duszy,
Są też tacy , którzy myślą , iż jest to skafander,
Który im podarowano na okres życia na ziemi.
Jakby nie było, ciało może mieć wyłącznie jednego właściciela.
Kto wie , może znajdzie się kiedyś ktoś , kto będzie sądził
inaczej.
Może wtedy zauważymy coś , czego do tej pory nie mogliśmy dostrzec.
Dwóch mężczyzn w białych kitlach weszło do szpitalnej izolatki.
Byli sami , jeden z nich zamknął za sobą drzwi i spojrzał na
drugiego.
Którego mam wziąć? – wskazał ręką na czarne metalowe pojemniki
wyglądem przypominające małe , błyszczące trumny.
Drugi podszedł do pierwszego z pięciu pojemników i wcisnął mały ,
czerwony klawisz , który znajdował się w górnej części czarnego
blaszaka. Oboje usłyszeli delikatny zgrzyt mechanizmu i wieko powoli się
uchyliło odkrywając swą tajemniczą zawartość.
Cała piątka jest identyczna. Bierz pierwszego z brzegu – odpowiedział.
Mężczyzna , który właśnie podszedł do błyszczącej trumienki
zajrzał powoli do środka. Leżał w niej mały , kilkumiesięczny chłopczyk.
Na twarzy miał założoną dziwną , szklaną maskę , której rurka
znikała w ciemnościach jego gardła.
Nie bój się , przecież cię nie ugryzie – roześmiał się jego
towarzysz.
Czasami nie wierzę , że to robimy – mężczyzna wciąż patrzył na
dziecko.
Taka praca – wziął głębszy oddech i sięgnął do kieszeni , w której
trzymał papierosy. Wyciągnął jednego i podpalając go głęboko się
sztachnął. Biały dym przeszedł przez cichą izolatkę. – Nie myśl
o tym , bo się zadręczysz – dodał i gwałtownie się obrócił
podchodząc do stolika stojącego przy ścianie.
Po chwili podszedł do pojemnika i nachylił się nad malcem. Wciąż ściskał
papierosa w ustach. Chwycił za szklaną maskę i delikatnie ją usunął
z ust dziecka. Unosił ją w górę w oczekiwaniu na koniec cienkiej
rurki , którą właśnie wyciągał z gardła nieprzytomnego chłopczyka.
Wreszcie ujrzał koniec i powieki dziecka gwałtownie się uniosły
ukazując oczy z przerażeniem patrzące na białych intruzów. Mężczyzna
rzucił maską o kafelkową podłogę i złapał chłopca za ramię
zanurzając w nim igłę strzykawki , którą ściskał w dłoni.
Powieki chłopca gwałtownie opadły i stał się całkiem bezwładny.
No na co czekasz do cholery – wciąż ściskając papierosa w ustach
patrzył na swego partnera – bierz go , czasu to nie masz zbyt wiele.
Drugi mężczyzna znieruchomiał przez chwilę , po czym doszło do
niego to co właśnie usłyszał. Natychmiast chwycił dziecko i wyszedł
znikając za drzwiami izolatki.
Ten, który został sam , chwycił papierosa w palce i opuścił go na błyszczącą
podłogę przydeptując czarnym butem. Nie czuł się zbyt dobrze.
Powoli otworzył drzwi i opuścił izolatkę.
Szedł długim korytarzem nie zastanawiając się nad tym dokąd idzie ,
aż w końcu szerokie szklane drzwi rozsunęły się przed nim i znalazł
się w poczekalni. Kilku oczekujących spojrzało na niego poczym znów
zwrócili swój wzrok w kierunku odbiornika telewizyjnego. Widzieli w
nim znajomą twarz , to on ich tu przywiódł , to on mógł im ofiarować
to czego żaden inny człowiek nigdy im nie proponował.
Szpakowaty mężczyzna z lekką siwą bródką uśmiechał się szeroko
mówiąc „ Straciłeś nogę , rękę , serce ci nawala czy nerka nie
domaga? Wiesz przecież gdzie przyjść. Jak zawsze mówiłem ,
KONEKTYKA to klinika która dziś ci ofiaruje wszystko.”
ROZDZIAŁ 1
POKRYTY BLIZNAMI
To był ładny dzień. Niebo było czyste , a słońce radośnie oświetlało
małą uliczkę , po której chodniku stąpał młody mężczyzna.
Był dobrze zbudowanym człowiekiem średniego wzrostu. Niektórzy
mogliby nawet powiedzieć , że jest niski , to zawsze go drażniło.
Jego krótkie , ciemne włosy nie reagowały na lekko powiewający tego
dnia wiatr. Oczy zasłaniały czarne okulary słoneczne , które pasowały
do czarnej , skórzanej marynarki narzuconej na białą , czystą
koszulkę.
Powoli idąc chodnikiem rozglądał się na boki. Znał tę okolicę
miasta , tutaj spędził większość swego życia. Oglądał budynki ,
które wciąż wyglądały tak samo jak tego dnia gdy opuścił dom.
Swiat się ciągle zmieniał , ale na tej ulicy czas zatrzymał się
kilka lat wcześniej i nic nie wskazywało na to , że przemijał jak
wiatr jesienny , choć było tak doprawdy.
W pewnym momencie mężczyzna się zatrzymał i spojrzał na dobrze mu
znany budynek. Był to dwupiętrowy dom dla dużej rodziny , ale ludzie,
którzy w nim mieszkali mieli dwoje dzieci. Swego czasu planowali rozmnożyć
potomstwo , lecz na tym się skończyło.
Mężczyzna zdjął ciemne okulary odkrywając swe ciemnobrązowe oczy i
włożył je do kieszeni marynarki. Patrzył na zielone ściany
obszernego domu. Pamiętał dzień kiedy pokrywał je farbą wraz z
ojcem. Szkoda , że dziś nie będzie mógł z nim porozmawiać. Szkoda
, że znów nie będą mogli się posprzeczać. Zszedł z chodnika i
wszedł na wąską ścieżkę wiodącą do domu. Szerokie schody
zaprowadziły go przed drzwi frontowe. Zawachał się przez chwilę nim
wyciągnął rękę i przycisnął dzwonek , który wydał z siebie tak
żałosny dźwięk jak tego dnia kiedy Anna przyszła go pożegnać.
Usłyszał kroki i po krótkiej chwili drzwi zielonego domu uchyliły się
i stanęła w nich niska , starsza kobieta o krótkich , blond włosach.
Ujrzała twarz mężczyzny i łzy radości pokryły jej niebieskie oczy.
Synku – westchnęła rzucając się w jego ramiona.
Przytulił ją w milczeniu. Nie wiedział co czuć. Wymazał uczucia ,
które były tak silne przed laty. Pokryły je blizny lat ostatnich.
Pokryły je czasy , o których teraz chciał zapomnieć.
*
Siedział przy kuchennym stole , patrzył na matkę , która wciąż
przygotowywała posiłek dla niego. Tak samo jak kilka lat wcześniej
krzątała się po kuchni , co chwilę mieszając w garnku z wciąż
jeszcze tajemniczą zawartością. Była tak samo żywa jak tego dnia ,
kiedy powiedziano jej o chorobie serca , zaraz po tym coś zrozumiała ,
pewnie nigdy nie powinna i przestała krzątać się po kuchni.
Może wreszcie usiądziesz mamo?
Nie mogę mój drogi Francisco , bo mi się przypali.
Syn wstał i zbliżył się do matki , która ściskając drewnianą łyżkę
w dłoni stała przed kuchenką elektryczną. Chwycił za plastikową rączkę
, dużego blaszanego garnka i delikatnie odłożył go na drewnianą
deskę leżącą na blacie kuchennym. Matka patrzyła ze zdumieniem jak
wyłącza kuchenkę.
Przecież mówiłem ci , że nie jestem głodny – powoli się do niej
obrócił.
No tak , ale przecież...
Mamo – chwycił ją delikatnie za ramiona – wszystko czego chcę to
porozmawiać z tobą.
Kobieta wzięła głębszy oddech i powoli zajęła miejsce przy
drewnianym stole. Francisco poszedł za jej przykładem.
Oboje milczeli , co kilka sekund zerkali na swoje ponure twarze , jakby
bali się tego co chcieliby powiedzieć.
Widujesz się czasami z Anną? – zapytał półgłosem.
Nie. Podobno bogato wyszła za mąż.- stanowczo odpowiedziała matka
jak gdyby nie była zbyt zadowolona z podjętego tematu.
Francisco spuścił głowę i znowu zapadła chwilowa cisza.
Myślisz , że będę mógł wrócić do pracy? – zapytał po chwili.
Wciąż jeszcze chcesz być fryzjerem? – profesja syna zawsze cieszyła
Marię Kethel. Najbardziej cieszyło ją to , że był najlepszy w tym
co robił.
Chyba dasz mi pracę?
Och – gwałtownie spoważniała – zapomniałam ci powiedzieć.
Co się stało mamo?
Wiesz , żal było mi się rozstać z tymi starymi fotelami fryzjerskimi
– spojrzała mu głęboko w oczy – ale po tym jak zabrali ciebie do
wojska , zrobiło się ze mną jeszcze gorzej. Nie byłam już w stanie
sama zrobić zakupów do domu... – popatrzyła na mały ekran
odbiornika telewizyjnego , który stał na szerokim parapecie okna.
Szpakowaty mężczyzna z lekką siwą bródką uśmiechał się szeroko
ruszając ustami , ale wiciszona fonia nie pozwalała odsłuchać
tajemnicy jego słów– ...i wtedy zobaczyłam tą reklamę – wskazała
na telewizor – KONEKTYKA mnie uratowała , ale mieli swoją cenę.
Musiałam sprzedać zakład fryzjerski żeby pokryć koszty mojego
leczenia. Dali mi nowe serce i od razu poczułam się o dwadzieścia lat
młodziej – na koniec znów się uśmiechnęła.
Konektyka? – Francis zmarszczył brwi – nie było tu takich jak stąd
wyjeżdżałem.
Dopiero się budowali , ale już wtedy kończyli , w każdym bądź
razie długo im to nie zajęło. Są teraz tam gdzie stary stadion.
To znaczy że już nie mamy stadionu?
Oczywiście , że mamy , ale został przeniesiony. Sam zresztą
zobaczysz , wszystko się zmieniło.
To z czego wy teraz żyjecie – zapytał z zakłopotaniem.
Gdyby nie emerytura , jaką zostawili mi po twoim ojcu , to pewnie byśmy
z głodu padli , ale wiesz jaki był Eryk. Dopiął wszystko na ostatni
guzik zanim nas opuścił i nie jest wcale tak najgorzej , ale założę
się , że mogłoby być lepiej.
Drzwi frontowe trzasły z ogromnym hukiem i do pokoju wbiegł
trzynastoletni chłopiec o ciemnobrązowych włosach. Zobaczył poważnego
mężczyznę , który wciąż siedział przy drewnianym stole kuchni i
stanął w miejscu jakby zamroził go ten widok. Zmrużył oczy ,
przyjrzał się dokładniej i bez dalszego zastanowienia rzucił się na
szyję gościa , który z ogromnym wisiłkiem starał się go utrzymać.
Widzę , że Simon się cieszy z twojego powrotu – oznajmiła matka
chociaż wiedziała , że w tych ciepłych uściskach jej starszy syn
nie będzie mógł jej usłyszeć.
*
Stary Remik Kowalski stał za fotelem fryzjerskim , w dłoniach ściskał
grzebień i nożyczki. Patrzył w swe tak poważne odbicie i myślał
nie zważając na klienta czekającego na fotelu przed nim.
No co pan panie Kowalski? – oburzył się w końcu blondyn w średnim
wieku , który czekał na fryzjera już o wiele za długo.
Kowalski jakby nagle się obudził. Wzruszył ramionami i spojrzał na
jasną głowę pucowatego mężczyzny.
Dzień dobry panie Kowalski – znajomy głos zwrócił uwagę mężczyzn.
Spojrzeli na drzwi wejściowe zakładu.
Francisco Kethel? – staruszek nie mógł uwierzyć.
Na miłość boską Francis – wtrącił się blondyn – skoro już wróciłeś
to może ty mnie obetniesz.
Młody mężczyzna ubrany w skórzaną marynarkę popatrzył na nich
dziwnym spojrzeniem.
Właśnie chciałem zapytać o pracę – oznajmił.
Obetniesz pana Krauze i... i jest twoja – Kowalski z ulgą oddał nożyczki
przybyszowi.
Ten natychmiast zdjął czarną marynarkę i powiesił ją na wieszaku
ściennym z którego zdjął biały , długi fartuch. Pośpiesznie
wrzucił go na siebie , zaszedł klienta od tyłu i bez wachania wziął
się do roboty.
Staruszek stanął w drzwiach zakładu i sięgnął do kieszeni swojej
brązowej koszuli. Po chwili wyciągnął z niej żółtą paczkę pełną
żółtych , okrągłych granulek. Ostrożnie wydobył z niej jedną i
wetknął ją do lewej dziurki swojego zadartego nosa.
Kiedyś to pana zabije – spokojnie oznajmił Francisco.
A tam gadanie – Kowalski machnął ręką – przynajmniej jest tańsze
od papierosów , a efekt – uśmiechnął się – nawet lepszy. No i
nikogo nie zatruwam – spojrzał na właśnie strzyżonego blondyna.
I co pan tak na mnie patrzysz – zbulwersował się blondyn.
Ty już dobrze wiesz czemu.
Powiesz coś tylko o zdrowiu od razu wini lekarzy.
Moja żona umarła w szpitalu i najstarszy syn też umarł w szpitalu. W
dzisiejszych czasach jak już ktoś idzie do szpitala to z niego nie
wychodzi.
To co ty teraz robisz Vini? – spokojnie zapytał Francis.
Skończyłem studia i jestem lekarzem w Konektyce.
Już drugi raz dzisiaj słyszę o tym miejscu , co tam w ogóle robicie
, ale tak dokładniej jeśli możesz.
Nie straciłeś ręki – patrzył w lustro podziwiając pracę mistrza
– Aha , no różne rzeczy. Głównie produkujemy narządy zewnętrzne
i wewnętrzne.
Jak to produkujecie? – zaciekawił się Frank Kethel.
No klonujemy dobra , ale spokojnie nie oburzaj się zanim nie skończę.
Klonujemy tylko te narządy , które są nam potrzebne jest to totalnie
humanitarne stary , możesz mi uwierzyć. Ciągle muszę walczyć z
jakimiś gówniarzami , którzy mi mówią jakie to jest nie w porządku
, ale nikt ze starszych osób jakoś nie ma do mnie pretensji. Ostatnio
umieściliśmy ogłoszenie w gazecie , tylko zawiadomienie , że
poszukujemy nowych okazów do sklonowania, to myślałem , że się
pozabijają przy wejściu , ale dzisiaj wszyscy biorą.
Co biorą ?
Albo to żółte gówno – wskazał na zbulwersowanego staruszka –
albo coś jeszcze silniejszego , a my potrzebujemy totalnie zdrowych
osobników , nieuzależnionych. I gdzie jest ta humanitarność kiedy
jej potrzeba , wszyscy się sami pozabijają jak tak dalej pójdzie.
Uspokój się ja tylko zapytałem.
Przepraszam stary miałem ciężki ranek , a jak tam twoja mamusia?
Dobrze , dziekuję , że pytasz.
Ja też doradzałem jej Konektykę. Nie ma co patrzeć co będą gadać
inni , każdy chce przecież żyć , prawda?
Francisco milczał. Patrzył na odbicie Viniego Krauze i badał swym
wzrokiem jego pulchną twarz. To wszystko brzmiało jakoś niewłaściwie.
- Skończone – oznajmił po chwili.
To co panie Kowalski zatrudnia pan Franka? – blondyn oglądał się w
lustrze.
Słowo się rzekło , a ja swego słowa nie złamię.
Dziekuję panie Kowalski – Kethel uścisnął mu dłoń z uśmiechem.
Przecież wiem , że nie pożałuję.
Blondyn wstał , przeczesał włosy i wręczył banknot Kowalskiemu.
Reszty nie trzeba – oznajmił przy wyjściu.
Staruszek zamknął drzwi zakładu i zawiesił na klamkę tabliczkę z
napisem „zamknięte”. Po czym zbliżył się do toaletki i otworzył
jedną z wielu jej szuflad. Na jej blat postawił butelkę whisky i dwie
grube szklanki.
Chyba nie jesteś zły na mnie – oznajmił wypełniając szklanki brązowym
napojem – Wiedziałeś , że zawsze chciałem odkupić tę budę.
Wiem , żałował pan , że ją sprzedał już parę miesięcy po fakcie
– Frank lekko się uśmiechnął i chwycił za jedną ze szklanek.
Widzisz , tak to już jest. Czasami przestajesz ściskać i puszczasz coś
czego wciąż się powinieneś trzymać. Tylko prawdziwi szczęściarze
mogą mieć drugą szansę posiadania. Prawdziwi szczęściarze synu.
Simon ucieszył się na twój widok?
Ucieszył się.
Nawet nie wiesz jak ten chłopiec jest w ciebie wpatrzony. Francisco to
Francisco tamto. Zupełnie przypomina mi mojego syna Davida jak był w
jego wieku.
Zadnych wiadomości? – młody Kethel spoważniał.
Damian , mój starszy syn , został ranny i umarł w szpitalu sześć
miesięcy temu. David zaginął w akcji i tylko diabeł wie czy
kiedykolwiek się odnajdzie – przechylił mocniej szklankę.
Przykro mi panie Kowalski.
Daj spokój , takie już życie. Skoro ty wróciłeś , to może i jemu
się uda. A gdzie ty tak dokładniej walczyłeś Frank?
Zacząłem od piechoty , a później utworzyli taką specjalną sekcję
i mnie do niej przenieśli. Wozili nas po całej Europie i zajmowaliśmy
się tymi mniejszymi zadaniami.
Ale założę się , że nie mniej ważniejszymi - staruszek ponownie sięgnął
po żółtą paczkę wypełnioną granulkami - Z prawdziwą whisky to ma
dopiero kopa – szeroko się uśmiechnął.
*
Kowalski stał w drzwiach swojego małego salonu fryzjerskiego , słońce
świeciło w jego pomarszczoną twarz. Obrócił się za siebie i
spojrzał na Franka , który był jak żyła złota w interesie chciwego
staruszka. Ludzie od samego rana pytali o młodego Kethla , słyszeli ,
że znowu jest w mieście. Przed kilkoma minutami wrócił z krótkiej
przerwy i już czekał na niego nowy klient , któremu właśnie teraz błyskawicznie
tworzył zupełnie nową fryzurę na jego błyszczącej głowie.
Zadzwonił telefon i Frank widział z jaką ogromną niechecią Kowalski
się zbliżał żeby go odebrać.
Halo – burknął leniwie po tym jak podniósł słuchawkę – No nie
wiem panie Lazarus... tak... tak , myślę , że da się to zrobić. Służę
uprzejmie – odłożył słuchawkę i spojrzał na młodzieńca , który
domyślał się co zaraz usłyszy.
Nikodem Lazarus był ekscentrycznym miliarderem i bardzo cenił sobie
dobrego fryzjera. Tak się akurat składało , że w swoim tak bogatym
życiu trafił na tylko jednego i właśnie usłyszał , iż ten znowu
jest w mieście.
Lazarus chce żebyś znowu go strzygł – uśmiechał się Kowalski nie
zwracając uwagi na klienta , który wciąż był sprawnie strzyżony.
Niech więc przyjdzie do zakładu – Frank odpowiedział uśmiechem.
Taki bogacz – spoważniał staruszek – oszalałeś? Przecież kiedyś
do niego jeździłeś.
Ale teraz nie mam samochodu. Dziekuję bardzo – podziękował
klientowi i obrócił się zdejmując z siebie biały fartuch.
Kowalski był tak zamyślony , że ledwo zwrócił uwagę na pieniądze
, za wykonaną usługę , które zostały mu omal wciśniętę. W końcu
podszedł do toaletki , otworzył szufladę i obracając się do swego
pracownika wyrzucił coś z ręki tak by Frank mógł to w porę
dostrzec.
Kethel chwycił mały , błyszczący obiekt i otworzył dłoń starannie
sprawdzając jej zawartość. Były to klucze od jedynego , tak
uwielbianego , klasycznego automobilu Kowalskiego , który był pewnie
starszy od jego samego.
Po połowie chłopcze – szef twardo objaśnił zasady.
Ja będę strzygł , biorę siedemdziesiąt procent.
Kowalski się skrzywił.
Będziesz brał sześćdziesiąt to też dobrze pożyjesz.
Zgoda – Francisco się uśmiechnął i wyciągnął dłoń , którą
staruszek uścisnął na znak zawartej umowy.
To kiedy mam go zobaczyć?
Wiem , że nie długo się ściemni , ale sam go znasz , on chce jeszcze
dzisiaj – szef wzruszył ramionami.
W takim układzie nie warto mu chyba odmawiać – powoli wkładał
czarną marynarkę – Ten sam adres co kiedyś?
O nieee. Widzisz , teraz wszystko się zmieniło. On mieszka na najwyższym
piętrze KONEKTYKI...
No tak – przerwał Kethel – mogłem się domyślić. To zupełnie do
niego pasuje.
Zawsze się chciałem ciebie zapytać. Jak wy się w ogóle poznaliście?
– zapytał staruszek.
A to już na zawsze pozostanie tajemnicą – Francisco Kethel zamknął
drzwi za sobą i zostawił swojego szefa zupełnie samego , naprawdę
robiło się ciemniej , ale do końca tego dnia było jeszcze zupełnie
daleko.
*
Winda dojechała do ostatniego piętra budynku Konektyki. Jej drzwi się
rozsunęły i Francisco stanął w dobrze oświetlonym korytarzu którego
ściany były pokryte czerwoną cegłą. Rozejrzał się dookoła. Szukał
kolejnych drzwi , ale ku jego zaskoczeniu nie widział żadnego wyjścia
z tego dziwnego pomieszczenia , prócz windy , którą tu właśnie
wjechał.
Dziwny , mechaniczny zgrzyt zwrócił jego uwagę i zobaczył jak część
jednej ze ścian otwiera się przed nim tworząc wejście do świata
ekscentrycznego Nikodema Lazarusa , który w krótkim czasie stanął
przed swym gościem.
Francisco – uśmiechał się wysoki mężczyzna po czterdziestce. Miał
niebieskie jak atrament włosy , a jego oczy zasłaniały przyciemniane
gogle narciarskie. Swietnie pasowały do skafandru wodnego , który miał
na sobie i czerwonych trampek podkreślających jego duże stopy.
Dziwacznie podbiegł do młodszego o dziesięć lat Kethla i objął go
jak swego młodszego brata , którego kiedyś tak bardzo chciał mieć.
Chodź szybko do środka – zaprosił ze łzami radości w oczach.
Weszli do pomieszczenia , które zdziwiło Francisco swoją normalnością.
Spodziewał się czegoś naprawdę ekscentrycznego , a tymczasem
mieszkanie Lazarusa całkiem się zmieniło , wyglądało zwyczajnie.
Gospodarz podszedł do baru i zrobił gościowi drinka. Whisky na
kamieniach , takiego jak lubił.
To co , tak jak kiedyś? – wciąż cieszył się wręczając Kethlowi
grubą szklankę.
Ty płacisz.
Oczywiście – zdjął gogle i odsłonił swe jasnoniebieskie oczy. Po
czym usiadł na przygotowanym krześle tuż przy samym barze jego głównego
pokoju – Masz wolną rękę – kiwnął i czekał z niecierpliwością
, aż Francis otworzy walizkę , w której trzyma swe narzędzia pracy.
Już po chwili usłyszał dźwięk ostrych nożyczek i zaczął się
odprężać , myśląc przy tym o czym tu pogadać. Jak nigdy nie musiał
długo czekać , tym razem to Kethel miał rozpocząć konwersację.
To skąd się wzięła Konektyka? – zapytał.
Trochę dziwne pytanie.
Dziwne?
Tak – odpowiedział Lazarus – pomyśl tylko o możliwościach a
odpowiedź sama nasuwa się na język. Ludzie zawsze mieli moralne
problemy jeżeli chodziło o kwestię klonowania , ale dzisiaj nawet
morały są wystawiane na sprzedaż.
To znaczy , że kupiłeś sobie zmianę prawa?
Tak , a myślałeś , że można inaczej? Mogę do tego dodać drogi
przyjacielu , że bardzo się opłacało.
Trudno uwierzyć , że ktoś taki jak ty handluje ludzkimi częściami.
Jest milion sposobów sprzedaży. Teraz mam zamiar otworzyć najnowszą
usługę. Chcę podpisać kontrakty z gwiazdami filmu , muzyki , no
wiesz z różnymi sławami i chcę sprzedawać części ich ciała na
operacje plastyczne. Wyobrażasz to sobie – roześmiał się gwałtownie.
I myślisz , że ktoś to kupi.
Jestem więcej niż pewien. Ludzie potrzebują być lubiani , myślą ,
że jak będą wyglądali jak sławy to będą lubiani. Potrzeba to ważna
rzecz , twoja mama też czegoś potrzebowała?
Francisco gwałtownie spoważniał.
Zapomniałeś o naszej umowie?
Tak , tak. Bardzo cię przepraszam. Nie rozmawiamy na temat rodziny i
zawsze płacimy pieniędzmi za nasze przysługi.
Zapadła chwilowa cisza.
- Przykro mi drogi przyjacielu – przemówił Nikodem – ale jeżeli
Annę zaliczasz do swojej rodziny , to będę musiał zerwać tą naszą
umowę. Nie wiem jak ci to powiedzieć , ale...
Słyszałem , że wyszła za mąż.
Tak i właśnie...
Za ciebie – ponownie mu przerwał.
Słyszałeś , że za mnie?
Nie , słyszałem , że dosyć bogato , ale kiedy zobaczyłem wnętrze
twojego nowego mieszkania , wiedziałem , że to ona je umeblowała.
Nigdy nie miała wyobraźni.
Lazarus milczał. Zobaczył jak Francisko pakuje swą małą walizkę i
wstał.
Poczekaj wypiszę ci czek – krzyczał nie mając świadomości , iż
chce płacić za zielony pióropusz przecinający jego głowę po przekątnej.
Dzięki , ale to będzie moja ostatnia przysługa i przez to darmowa.
Podszedł do białych drzwi i nacisnął klamkę. Usłyszał znajomy już
dźwięk mechanizmu i opuścił świat człowieka , który kiedyś mógł
być jego przyjacielem.
Zdenerwowany całą sytuacją nie patrzył dokąd podąża , tylko szedł
przed siebie. Wyszedł przez główne , szklane drzwi budynku i stanął
na obfitym deszczu , który nawiedził miasto tegoż właśnie wieczoru.
Wtedy to usłyszał krzyk , który był tak przeraźliwy , że sam zrobiłby
wszystko , by tylko go przerwać.
Obrócił się za siebie i ujrzał mężczyznę w szarej , kracianej
koszuli , biegł w kierunku wyjścia. Był tak szybki iż zdołał ubiec
automat je otwerający i przeleciał przez grubą szybę , która
rozsypała się na milion drobniutkich kawałków. Lądując mocno
uderzył o betonową posadzkę , lecz to go nie powstrzymywało. Wstał
i wciąż krzycząc złapał się za głowę.
Francisco chwycił mężczyznę za rękę i przewracając uderzył go
gwałtownie w prawą stronę szyi odcinając tym samym chwilowy dopływ
tlenu do mózgu szaleńca. Miało to przerwać ból , tak tłumaczono w
armii , ale bez większych wiadomości na temat nieznajomego nikt nie
wiedziałby co można stosować.
Obrócił się w stronę zniszczonego wejścia i ujrzał nabój , który
leciał wprost na niego. Chwila pytania i dźwięk , jakby ktoś dopiero
wyłączył telewizor. Ciemność.
ROZDZIAŁ 2
FAŁSZYWA NAGRODA
Viktor Mateyew stał przed wejściem budynku Konektyki. Wachał się
, ale w końcu się przełamał i przekroczył próg , szklanych
rozsuwanych automatycznie drzwi. Zatrzymał się w obszernym holu i
rozejrzał się dookoła , poczym podszedł do białej długiej lady i
spojrzał na recepcjonistkę.
- Tak ? Słucham? – sztucznie , uśmiechnęła się do niego.
Ja w sprawie ogłoszenia.
Ogłoszenia? – zdziwiła się.
Podobno szukacie osób , które zgodzą się na sprzedaż DNA.
Szukaliśmy , ale pobór skończył się w zeszłym tygodniu – tłumaczyła.
Viktor nie wiedział co powiedzieć , wstydził się. Ogłoszenie to
znalazł w lokalnej gazecie , którą przedwczoraj znalazł na ulicy.
Nic się nie skończyło – rozmyślania Viktora przerwał mężczyzna
w białym kitlu , który właśnie podszedł do lady recepcji – Alan
Parkins – przedstawiając się z uśmiechem na twarzy uścisnął dłoń
Mateyewa.
Viktor. Viktor Mateyew.
No więc chcesz sprzedać DNA? – zapytał.
Tak – krótko odpowiedział.
Za ile?
Mężczyzna , który poczuł się jak najmniejszy człowiek świata
otworzył szeroko oczy na znak zaskoczenia.
Tylko żartuję – oznajmił Alan Parkins – Musisz się trochę
wyluzować. Choć ze mną – dodał i klepnął go lekko w plecy jakby
znali się od dziecka.
Wyprowadził gościa z holu i weszli na długi korytarz.
Musisz przejść kilka małych testów , jak pewnie słyszałeś nie
wszyscy się do tego nadają – tłumaczył Viktorowi.
Nagle gwałtownie skręcił i chwycił za klamkę jednych ze drzwi
umieszczonych w ścianie korytarza. Weszli do jasnego pomieszczenia.
Siadaj i podciągnij rękaw – oznajmił szykując strzykawkę.
Przecież jeszcze mi nikt nie zapłacił – Mateyew skrzywił się
podejrzliwie.
Mężczyzna w kitlu westchnął i usiadł koło przyszłego dawcy.
Patrzył na jego brudne niebieskie spodnie i koszulę , która już
dawno powinna trafić do kosza z brudnym praniem.
Posłuchaj Viktor – tłumaczył – nikt cię nie oszuka. Mogę z
ciebie spuścić nawet dziesięć litrów krwi , ale żebym mógł jej użyć
potrzebuję twojego podpisu i nagranie zgody słownej. Potrzebuję
twojej krwi , żeby się dowiedzieć z kim mam teraz do czynienia ,
przecież ci już mówiłem , że nie wszyscy nadają się do tego. Mogę
ci przyrzec , że jeśli , się nadasz zarobisz tyle ile ja przez rok i
to tylko za te kilka kropel krwi.
I napewno nie zostanę oszukany?
A co nie zorientujesz się jak któregoś dnia zobaczysz siebie na ulicy
– roześmiał się Parkins.
Viktor wziął głęboki oddech i podwinął rękaw.
Lekarz zanurzył igłę strzykawki w żyle swojego pacjenta i pobrał to
czego potrzebował , by powiększyć swą miesięczną premię.
Teraz idź do domu Viktor i nic się nie martw , ja zrobię analizę
krwi i jak tylko czegoś się dowiem od razu się z tobą skontaktuję.
Dobrze?
Dobrze – niepewnie przytaknął.
Zostaw numer w recepcji.
Nie mam telefonu.
No to zostaw adres , wyślemy ci list. Muszę lecieć Viktor , pacjent
na mnie czeka. Myślę , że sam trafisz do wyjścia. Cześć – machnął
ręką na pożegnanie i błyskawicznie zniknął za drzwiami jasnego
pokoju.
Mateyew spuścił powoli rękaw i podążył do głównego wyjścia. Czuł
się oszukany , żałował , że tu dzisiaj przyszedł. Nie patrząc
przed siebie przeszedł przez niski próg szklanych drzwi i zniknął w
ciemnościach , które zdążyły zakończyć ten dzień dla niego.
*
Vini Krauze pracował na nocnej zmianie w laboratorium Konektyki.
Sprawdzał krew przyszłych dawców. Wiedział , że większość z nich
do niczego się nie nada. Potrzebował czystych osobników , a dzisiaj
wszyscy nadużywali czegoś w jakiś sposób. Czasami napotykał na ślad
człowieka lekko uzależnionego , ale ci nawet nie potrafili przetrwać
siedemdziesięcio-dwu godzinnej przerwy przed pobraniem krwi na nowo ,
musieli wciąż brać. Swiat został zasypany pigułkami , płynami a
nawet gazami uzależniającymi , ciężko było znaleźć coś o co
warto było by walczyć. To cud , że ludzie przeszli przez trzecią
wojnę światową i do reszty się nie pozabijali.
Spojrzał na ekran komputera i zobaczył wynik testu krwi Viktora
Mateyewa.
Mężczyzna , lat trzydzieści trzy i tylko jedno uzależnienie –
szeptał – będzie ciężko. Erfree.
Wiedział co to znaczy. Erfree to rodzaj tanich pigułek odużających ,
silnie uzależniających. Mało kto przechodzi przez odwyk domowy , a
nikt nigdy nie chce przychodzić do Konektyki , by przejść przez
siedemdziesięcio-dwu godzinną przerwę , choć jest i taka możliwość.
W sytuacjach takich jak ta jest jednak jakaś nadzieja. Procedura
przewiduje powiadomienie przyszłego dawcy i oczekiwanie , lecz rzadko
przychodzą. Vini przycisnął kilka klawiszy klawiatury i drukarka zaczęła
swą pracę nad listem informującym , który już wkrótce miał
otrzymać Viktor.
*
Mężczyzna ubrany w brudną koszulę flanelową stał pod drzwiami
mieszkania , które tymczasowo okupował , patrzył na kopertę leżącą
na podłodze. Nachylił się i podniósł ją , natychmiast rozpoznał
znaczek instytucji, od której nie oczekiwał żadnej korespondencji.
Nie wiedział jednak czy powinien być mile zaskoczony. Otworzył drzwi
i wszedł do opustoszałego , zakurzonego pomieszczenia. Usiadł na
starym tapczanie stojącym w rogu pokoju. Otworzył kopertę i wyjął z
niej kartkę powiadamiającą o nowych warunkach kwalifikacji na dawcę
DNA , którym wciąż chciał zostać. Budynek , w którym mieszkał już
dawno został przeznaczony do rozbiórki i może dzięki temu wciąż
jeszcze miał dach nad głową. Według nowego prawa właściciele tych
właśnie budynków nie mogli pobierać czynszu od ich mieszkańców , a
Viktorowi od dłuższego już czasu z ogromnym trudem udawało się związać
koniec z końcem. Nie miał on żadnych stałych dochodów. Czasami
znalazła się gdzieś jakaś praca dorywcza , ale trudno tu mówić o
większych pieniądzach. Ludzie tacy jak Viktor zawsze pracowali za
drobne. Teraz ściskał w ręku szansę na wyraźną zmianę. Za pieniądze
jakie by otrzymał od Konektyki , mógłby otworzyć jakiś sklep , albo
mały zakład , już coś by wymyślił. Poraz pierwszy w życiu ten mały
człowiek miałby jakiś wybór.
Sięgnął do kieszeni swojej starej koszuli i wyciągnął z niej żółte
pudełko, przyjrzał mu się. Czarny napis Erfree przecinał żółtą
rażącą nalepkę. Przełknął ślinę i spojrzał na drzwi prowadzące
na korytarz. Słyszał nierówne stąpanie , były to kroki kaleki z
naprzeciwka. Wstał , podszedł do drzwi i wychylił się na korytarz.
Widział sylwetkę , chorego człowieka ubranego w ciemne szmaty. Szedł
przed siebie ze spuszczoną głową , którą okrywał brudny kaptur.
Cześć Jimi – Viktor przywitał go jakby nigdy nic.
Człowiek ubrany w szmaty podniósł głowę i Mateyew jeszcze raz
przyjrzał się jego zdeformowanej twarzy. Wszyscy wiedzieli kim był.
Nazywano ich szczuroludźmi , bo właśnie szczury były stworzeniami
najbardziej do nich podobnymi i każdego dnia ich przybywało. Nikt nie
wie kto to wszystko zaczął , ale Jimi był tylko jednym z wielu
przynależących do światowej organizacji rzebraków , która stawała
się coraz potężniejsza. Już od dziecka wkręcano mu śruby w głowę
, by odpowiednio zdeformować czaszkę i przyzwyczajano do żelaznej
diety. Blizn na jego ciele nikt już nie mógł zliczyć. Był myśliwym
, przebranym za ofiarę. Większość ludzi znała już cały ten proces
, lecz wciąż wspierała biednych jak tylko mogła najlepiej. Tam gdzie
bieda i biedniejszy się wzbogaci i tak też było doprawdy.
Wejdź do środka proszę – poważnie poprosił Viktor , wciąż ściskał
żółte pudełko w swej dłoni.
Jimi powoli przeszedł przez próg sąsiada , który zamknął za nim
odrapane drzwi.
Chcę cię poprosić o przysługę.
Za ile? – uśmiechnął się rzebrak.
Najpierw mnie wysłuchaj później powiesz mi za ile.
Gość kiwnął przytakująco głową.
Przez siedemdziesiąt-dwie godziny mam być zupełnie czysty – pokazał
mu żółte pudełko.
Ja nie jestem konsultantem odwykowym.
Wiem , poczekaj – gwałtownie się odwrócił i wyszedł do
pomieszczenia obok. Po krótkim czasie wrócił wlocząc za sobą długi
, gruby łańcuch , na jego końcach wisiały szerokie kajdany.
Skąd to masz? – uśmiechnął się człowiek w kapturze.
To nie jest istotne – Mateyew lekko się zakłopotał i spojrzał
rzebrakowi w oczy – Chcę byś przypiął mnie do kaloryfera –
wskazał grube grzejniki żeliwne pod oknem – wszystko co masz robić
to co kilka godzin przynieść mi coś do jedzenia i trochę wody
pitnej.
Czy ja wyglądam na kucharkę? – roześmiał się Jimi.
Jeżeli przejdę przez ten odwyk to za tą przysługę dostaniesz tyle
pieniędzy ile w miesiąc nie zarobisz.
Ty nie masz zielonego pojęcia ile ja mogę zarobić w miesiąc , ale
lubię cię i może kiedyś w końcu powinienem komuś pomóc. Zresztą
nie prosisz o wiele.
Dziękuję – uśmiechnął się Viktor.
A słuchaj , nie lepiej byłoby pójść do jakiejś większej
instytucji , żeby ci coś z tym zrobili – wzrokiem wskazał pudełko
Erfree.
Ludzie mówią , że nie wszyscy stamtąd wracają normalni , a ja
nikomu nie ufam.
Zapadła chwilowa cisza.
No to kładź się – oznajmił Jimi – Jak mówią , czas to pieniądz.
Mateyew oddał żółte pudełko rzebrakowi i dobrowolnie usiadł przy
kaloryferze. Patrzył jak jego kaleki sąsiad z wysiłkiem oplątuje
grzejniki grubym , ciężkim , stalowym łańcuchem.
Rączki – powiedział gdy w końcu się z nim uporał.
Viktor wystawił dłonie , które zostały uwięzione w szerokich
kajdanach zamykanych na długi , wąski klucz , który po zamknięciu
wylądował w kieszeni podartego płaszcza sąsiada.
To do zobaczenia.
Będę mógł na ciebie liczyć? – upewniał się więzień.
Nie bój się , wrócę – odparł zimnym głosem Jimi i wyszedł z
mieszkania Mateyewa.
Viktor został sam , tylko on i cztery ściany. Nie wiedział jak
przetrzyma kolejne trzy dni , po tym co słyszał od tych , którzy tego
próbowali zaczynał się bać. Nie był pewien czy to co robi jest słuszną
decyzją.
*
Mijały godziny , które były tak długie jak nic z czym dotąd
spotkał się Mateyew. Był słaby i spragniony. Łańcuchy , które go
krępowały nie były wystarczająco długie by mógł się wygodnie ułożyć
na podłodze pokoju swojego mieszkania. Był zmęczony , już teraz
mocno żałował podjętej decyzji , ale nie mógł nic zrobić. Mógł
tylko czekać na Jima , ale ten do tej pory jeszcze się nie pokazał.
Chciało mu się pić i było mu zimno. Leżał w chłodzie i ciemności
czekając na rzebraka , który był jedyną szansą na zwrócenie mu
jego wolności. Znudzony oczekiwaniem na pomoc opuścił powieki i zasnął.
Szedł przez ciemny tunel , z jego pordzewiałych ścian co jakiś czas
wydobywały się płomienie ognia , przed którymi chował się
przestraszony człowiek. Jego gołe stopy stąpały po brudnej wodzie
przepływającej przez ten tajemniczy tunel. Spojrzał przed siebie i
zauważył światło zachęcające go do dalszej wędrówki. Przeszedł
kilka kroków , gdy nagle ściany zaczęły pękać i tunel złamał się
na pół posyłając mężczyznę w przepaść otchłani nicości.
Spadając krzyczał , lecz trwało to tak długo , iż zabrakło mu tchu
by kontynuować. Oglądał ciemność coraz bardziej zastanawiając się
gdzie tak naprawdę się znalazł, kiedy zobaczył swoją twarz przed
sobą. Twarz wyśmiewała się szyderczo z niego , przerażała go. Zasłonił
oczy i wtedy poczuł ból upadku. Dotykały go dziesiątki zniekształconych
rąk i widział zepsute twarze ludzi , którzy atakowali go tak jakby
chcieli pożreć go żywcem. Bronił się jak tylko mógł najmocniej.
Odpychał ich , kopał , aż wreszcie wpadł w furię i łapiąc ich za
głowy ściskał tak mocno , iż pękały one jak suche makówki. Z ich
wnętrza wydobywała się żółta maź pomieszana z krwią , ale to już
go nie przerażało. Walczył nie patrząc na nic , a zniekształceni już
nie atakowali. Stali w miejscu czekając na koniec , który im przynosił.
Wściekły mężczyzna bił ich tak by zabić , aż wreszcie wszyscy
zniknęli. Został sam. Pochlapany krwią i żółtą mazią stał w
ciemności dopiero teraz uświadamiając sobie , iż jest to tylko
iluzja. Wtedy kogoś zobaczył. Mężczyzna ubrany w taką samą koszulę
jaką Viktor miał na sobie także stał samotnie w ciemności , był
obrócony tyłem. Viktor podszedł do niego ostrożnie i delikatnie położył
swą dłoń na jego ramieniu. Tajemniczy mężczyzna powoli się obrócił
i Viktor zobaczył siebie. To jego sobowtór patrzył prosto w jego
jasne oczy.
Minęły trzy dni Viktor – oznajmił i krew chlusnęła z jego ust
pokrywając twarz Mateyewa.
Viktor otworzył oczy i spojrzał na prawą dłoń , która wciąż była
uwięziona szerokimi kajdanami. Teraz wiedział , że był to tylko
koszmar, lecz był tak realny jak żaden z tych jakie miewał wcześniej.
Uśmiechnął się z ulgą i spojrzał na lewą dłoń , lecz nie ujrzał
jej w miejscu , w którym być powinna. Obawiając się tego co zobaczy
powoli skierował wzrok ku podłodze i gwałtownie odwrócił głowę z
obrzydzeniem , to co zobaczył teraz jeszcze bardziej jego przeraziło.
Ogniwo grubego łańcucha łączącego go z kajdanami lewej ręki zostało
złamane. Lewa ręka Viktora wciąż tkwiła w czaszce rzebraka Jima leżącego
na podłodze zaraz obok starego kaloryfera. Z pewnością już nie żył.
Palce dłoni zostały wbite w jego oczy , słaba czaszka pękła pod wpływem
uderzenia i dłoń Viktora wpadła do jej wnętrza. Był to obrzydliwy
widok. Zwracając żółtymi płynami Viktor patrzył jak mieszają się
one z krwią w taki sam sposób jak działo się to w jego śnie i długo
zajęło zanim zdołał wreszcie się powstrzymać.
W końcu uwolnił swoją lewą dłoń i z obrzydzeniem sięgnął do
kieszeni podartego płaszcza trupa. Rozpiął kajdany i wstał. Obejrzał
siebie dokładnie. Był mocno pochlapany krwią. Wszedł do łazienki ,
której ściany były mocno poobijane. Spojrzał w lustro i zaczął
zmywać z siebie krew. Wreszcie rozebrał się i wszedł pod zimny
prysznic , z którego pociekła brudna , żółta woda. Było to lepsze
od krwi i wymiocin , które miał na sobie. Pośpiesznie się wymył i
całkiem nagi wbiegł do sąsiadującego z łazienką , małego pokoju.
Otworzył szafę ścienną i spojrzał na stertę ubrań tworzących górę
pogniecionych szmat. Chwycił szarą , kracianą koszulę leżącą na
samym czubku sterty i pośpiesznie przewracając rzeczy począł szukać
spodni. Już po chwili wkładał na siebie brudne , szare dżinsy i
czarne skórzane buty. Gotowy wszedł do pokoju jadalnego i po raz
ostatni spojrzał na rzebraka Jima. Było mu przykro , ale teraz nie mógł
już nic zrobić. Załował swojej decyzji i choć tak bardzo pragnął
Erfreemu w tej chwili nie miał zamiaru go zażyć. Nie chciał by człowiek
leżący na brudnej podłodze umarł na darmo. Po za tym teraz
potrzebował pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek. Na pewno będą go
szukać kiedy znajdą ciało , musiał jak najszybciej zniknąć z tego
miasta. Odwrócił się , otworzył drzwi i wyszedł na korytarz , z którego
zniknął jak tylko mógł najszybciej.
*
Powoli zbliżał się wieczór. Viktor szedł chodnikiem w stronę
miasta , chciał zniknąć na jakiś czas , ale jeszcze dokładnie nie
wiedział jak to zrobi. Przechodząc obok budki z gazetami spojrzał na
„Dziennik” i zatrzymał się. Patrzył na datę wydania umieszczoną
w lewym rogu gazety. Zdumiony swoim spostrzeżeniem wziął gazetę do ręki.
Naprawdę minęły trzy dni – wyszeptał.
Wszystko co pamiętał to pierwszy dzień i odrobinę nocy. A gdzie
reszta? Czyżby spał tak długo? Patrząc wciąż na datę umieszczoną
na gazecie powoli oddalał się od budki.
EEE!!! – krzyknął grubawy sprzedawca – A kto zapłaci?
Viktor się ocknął i wrócił pośpiesznie do budki.
Przepraszam – powiedział oddając gazetę obużonemu mężczyźnie
– Więc dziś mamy piątek? – zapytał.
Od samego rana – niechętnie odpowiedział gazeciarz.
Mateyew się odwrócił i przyśpieszył kroku. Już wiedział dokąd pójść.
Wiedział gdzie się schować. Jedyne o co musiał się martwić to co
zrobi z pieniędzmi za krew , które już wkrótce zainkasuje.
*
Rozczochrany szatyn o niebieskich oczach , ubrany w szarą kraciastą
koszulę pewnie wszedł do holu Konektyki. Podszedł do lady recepcji.
Nazywam się Viktor Mateyew otrzymałem list od was i właśnie przyszedłem
by sprzedać swoje DNA – oznajmił patrząc na recepcjonistkę o długich
, blond włosach.
Czy ma pan ten list przy sobie? – zapytała.
Nie , niestety nie – Viktor spuścił głowę.
To nic nie szkodzi , niech pan się nie martwi – pocieszyła go – Już
sprawdzam w komputerze czy mamy pana na liście.
Spojrzała na monitor i przycisnęła kilka klawiszy komputera.
O rzeczywiście – powiedziała po krótkiej chwili – jest pan przez
nas oczekiwany. Czy jest pan po siedemdziesięcio-dwugodzinnym odwyku?
– zapytała na koniec.
Mateyew stanowczo kiwnął głową przytakując.
Recepcjonistka uśmiechnęła się i podniosła słuchawkę telefonu.
Wcisnęła klawisz jedynki umieszczony w górnej części aparatu i
popatrzyła na pacjenta wciąż się uśmiechając.
Mamy tu pana Viktora Mateyewa – oznajmiła ściskając słuchawkę w dłoni
– tak , dobrze – spojrzała na gościa – proszę przejść przez
te drzwi – wskazała kolejne szklane drzwi – i wejść do pokoju
numer jeden panie Mateyew.
Viktor kiwnął głową i ruszył w kierunku drzwi. Po przejściu ich
niskiego progu skręcił i gwałtownie chwycił za klamkę drzwi pokoju
numer jeden.
Dzień dobry panie Viktorze – uśmiechnął się pucowaty Vini , który
już go oczekiwał – proszę usiąść – wskazał szeroki skórzany
fotel.
Pacjent natychmiast wykonał polecenie.
A teraz proszę podwinąć rękaw – instruował blondyn w kitlu – będziemy
musieli wziąć kolejną próbkę , aby być pewnym , że napewno
przetrzymał pan trzydniową przerwę – tłumaczył.
To znaczy , że nie dostanę tych pieniędzy dzisiaj? – wyraźnie
zmartwił się Viktor.
Od razu sprawdzimy próbkę i jeżeli wszystko jest w porządku jeszcze
dzisiaj pobierzemy krew i od razu otrzyma pan czek z którym jutro z
samego rana będzie pan mógł pójść do banku.
To dobrze. Przez moment już mnie pan zmartwił – z ulgą odetchnął
dawca.
Vini odwrócił się i sięgnął po strzykawkę , którą wcześniej
przygotował.
Mateyew podwinął rękaw prawej ręki i lekarz zanurzył igłę w żyle
pobierając odrobinę krwi. Po wszystkim podał pacjentowi kawałek
sterylnej gazy.
Niech pan jeszcze nie spuszcza rękawa za momencik wrócę i może
pobierzemy odrobinę więcej – uśmiechnął się Vini i wyszedł do
pokoju obok.
Viktor siedział w wygodnym fotelu posłusznie oczekując werdyktu jaki
za moment miał usłyszeć. Nie trwało to długo. Po krótkiej chwili
lekarz wrócił do pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy.
Widzę , że naprawdę się panu udało – oznajmił – takie coś
jest dzisiaj rzadkością.
Lekarz ponownie wbił igłę strzykawki w żyłę Mateyewa i po jej wypełnieniu
delikatnie ją usunął. Sięgnął po jedną z trzech zamykanych próbówek
stojących na stoliku obok i wypełnił ją krwią , którą właśnie
pobrał. Po czym ostrożnie zamknął próbówkę.
Za momencik wrócę – oznajmił i ponownie wyszedł.
Viktor znowu został sam , coraz bardziej się nie cierpliwił.
Już po krótkiej chwili Vini ponownie wrócił do pokoju. Usiadł tuż
obok pacjenta i otworzył teczkę , którą ściskał w ręku.
Więc tutaj jest pański czek – podał żółty świstek Viktorowi
Mateyewowi – teraz proszę podpisać tutaj – wskazał ostatnią
stronę dosyć grubej dokumentacji , ale Viktora to nie przeraziło.
Chwycił za długopis , który został mu podany i bez wachania podpisał
dokument.
Teraz proszę popatrzeć na małą kamerę umieszczoną w rogu pokoju
– Vini wskazał mu ją palcem – I proszę przeczytać tę oto
deklarację , jeżeli się pan z nią zgadza oczywiście – wręczył
dawcy kartkę wypełnioną grubym drukiem.
Mateyew popatrzył w kąt białego pokoju i zaczął czytać patrząc na
kamerę.
Ja ...
Tu pańskie imię i nazwisko – wtrącił Vini.
Viktor Mateyew – kontynuował – nie będę rościł żadnych praw do
mych sklonowanych organów. Wyrzekam się własności organicznych , które
zostały mi ofiarowane poprzez mój gatunek. Jedyne ciało , które będę
mógł zatrzymać jest tym jakie moja dusza ma w tej chwili na sobie.
Nigdy nie będę miał prawa winić czy ubliżać Konektyce jeżeli będzie
to miało cokolwiek wspólnego z klonowaniem mojej własności
organicznej. To wszystko – obrócił się w stronę lekarza.
Tak to wszystko mój drogi przyjacielu. Teraz idź do domu i myśl jak
zainwestować pieniądze , które właśnie zarobiłeś.
Viktor się uśmiechnął i dumnie wstał jeszcze raz dziękując życzliwemu
lekarzowi. W końcu przyszedł czas wyłącznie dla niego. Przyszedł
czas sukcesów , przyszedł czas radości. Opuszczał Konektykę z
ogromną nadzieją na przyszłość.
ROZDZIAŁ 3
PRZEKLENSTWO
Viktor Mateyew szedł wąską , ciemną uliczką. Był zadowolony. Dziś
zrobił interes swego życia i nikt nie był w stanie odebrać mu jego
satysfakcji. W dali zauważył postać rzebraka siedzącego na betonowym
chodniku. Zbliżył się do niego. Jego zdeformowana twarz przypominała
mu twarz Jima. Poczuł wyrzuty sumienia. Tłumaczył sobie iż nie był
winien temu co się stało , nie chciał przecież skrzywdzić swojego sąsiada.
Rzebrak siedzący na chodniku spojrzał mu głęboko w oczy.
Pomóż mi dobry człowieku – wyciągnął rękę do Viktora.
Mateyew pomógł mu wstać po czym poczuł jak tajemniczy rzebrak przyciąga
go bliżej do siebie.
Później mi powiesz czy się opłacało – wyszeptał zbliżając się
do niego.
Wtedy ktoś trzeci wynurzył się z ciemności zaraz za Viktorem i
uderzył go czymś ciężkim w głowę obezwładniając go tym samym.
Oszpeceni rzebracy ubrani w ciemne szmaty zaczęli wyłaniać się z
ciemnych zakątków uliczki. Zbliżali się do swej ofiary , która
bezbronnie leżała na betonowym chodniku.
*
Viktor otworzył oczy. Widział światło , które przebijało się
między szparami okna już dawno zabitego starymi deskami. Było mu
zimno. Leżał na brudnej podłodze jakiegoś opuszczonego mieszkania.
Był zupełnie nagi. Spojrzał na swoje ciało i zobaczył iż jego
klatka piersiowa jest pokryta krwią , ale to nie on krwawił. Wstał i
spostrzegł swoje ubranie , leżało na podłodze obok martwego koguta ,
któremu ktoś odciął głowę. Pośpiesznie się ubrał i rozejrzał
dookoła , nie wiedział gdzie jest. Dopiero po chwili spostrzegł postać
starego zdeformowanego rzebraka siedzącego w kącie. Rzebrak uśmiechał
się do niego.
Pamiętaj człowieku o duszy w kawałkach – z uśmiechem przemówił
kaleka – później mi powiesz czy się opłacało.
Viktor się skrzywił jakby nie bardzo rozumiał o co może chodzić
dziwnemu starcowi. Po chwili gwałtownie wsadził rękę do kieszeni i
wyciągnął czek , którego otrzymał wczoraj od lekarza. Odetchnął z
ulgą.
Jeszcze raz popatrzył na staruszka i podszedł do jedynych drzwi jakie
znajdowały się w tym pomieszczeniu. Otworzył je , spojrzał na dół
i gwałtownie złapał się futryny. Pokój , w którym się obudził
znajdował się na drugim piętrze , lecz nie było tam ani korytarza ,
ani chociażby schodów prowadzących na dół. Drzwi prowadziły na
zewnątrz , ale jedyny sposób w jaki można byłoby się dostać na dół
było zejście po pionowej ścianie , gdyż schody , które pewnie kiedyś
się tam znajdowały zostały kompletnie usunięte. Viktor obrócił się
za siebie i jeszcze raz popatrzył na dziwnego starca.
Jak ja się tutaj znalazłem? – zapytał , ale jedyną odpowiedzią
jaką uzyskał był śmiech tak donośny iż pewnie słyszano go kilka
ulic dalej.
Jeszcze raz wyjrzał za drzwi i popatrzył w dół. Przyglądał się
ostrożnie ścianie , badając swym wzrokiem szczeliny i wystające kawałki
gruzu , które z pewnością pomogłyby mu w zejściu na dół.
Po krótkiej chwili zdecydował się i spuścił swoje ciało po
zniszczonej ścianie szukając stopami miejsca gdzie mógłby się na
chwilę oprzeć. Rękami mocno trzymał się progu starych drzwi.
Opierając swą stopę o wystający kawał cegły odetchnął z ulgą i
złośliwie uśmiechnął się do starca , który wciąż go obserwował
śmiejąc się z jego rozpaczliwych starań. Nagle usłyszał zgrzyt pękającego
gruzu i i puszczając się drewnianego progu zawisł na moment w
powietrzu , po czym grawitacja przyciągnęła go jak tylko mogła
najmocniej. Tępy ból przeszył jego ciało, kiedy uderzył o betonową
posadzkę pełną drobnych kamieni i żółtego piasku.
Leżał , był przytomny. Wiedział , że nieźle się poobijał , ale
wciąż miał nadzieję , że nic nie zostało złamane podczas
uderzenia. Wtedy poczuł zimno i lekki dreszcz przebiegł mu po plecach.
Jakaś tajemnicza siła rozciągała go na wszystkie strony. Zamknął
oczy i zobaczył ciemność. Zapach surowego mięsa go otoczył i
zobaczył krew. Siła narodzenia uderzyła go tak potężnie , iż ból
jaki odczuł był nie do zniesienia. Chciał uciec od niego , ale nie mógł
się uwolnić. Zaczął krzyczeć. Serce biło w coraz szybszym tempie ,
żyły puchły mocno naciągając skórę , oczy zostawały zgniatane
przez czaszkę , która według odczucia Viktora kształtowała się od
nowa w błyskawicznym tempie. Podniósł dłoń i zobaczył jak mięso
powoli okrywa jej kości i czuł ból jaki to z sobą przynosiło. Chciał
popatrzeć w niebo , lecz nie widzial nic prócz krwi i żył wpompowujących
ją w tworzące się ciało. Obrazy kształtujących się w nim wnętrzności
dotykały go coraz szybciej i szybciej. Krzyczał coraz głośniej , aż
w końcu stracił przytomność z wycięńczenia i nastała cisza.
*
Powoli zbliżał się wieczór. Mężczyzna otworzył oczy i zobaczył
niebo. Pamiętał o bólu , który zniknął tak samo gwałtownie jak
przyszedł. Z trudem podniósł swe posiniaczone ciało i wstał na równe
nogi zwracając swój wzrok na drzwi , które wciąż były otwarte.
Choć nie wiedział dlaczego był świadomy tego co przeżył nim stracił
przytomność. Wiedział do kogo się musi z tym zwrócić. Wiedział
kto może to naprawić. Obrał kierunek i kuśtykając wyszedł z ulicy
opuszczonych mieszkań. Doszedł do chodnika oświetlonego neonami
reklam. Samochody wprowadzały życie do czarnej , szerokiej ulicy na którą
patrzył Viktor próbując wyjaśnić sobie to co przeżył. Z daleka
widział neon Konektyki , który właśnie teraz zapłonął. Kulejąc
na jedną nogę zaczął iść w jego kierunku. Szedł , przecinając
jezdnię pełną hamujących samochodów. Zaczął padać deszcz.
*
Mateyew wszedł do holu konektyki i spojrzał na twarz znanej mu
recepcjonistki. Był zdeterminowany. Gwałtownie skręcił i podążył
w kierunku pokoju numer jeden , gdzie wcześniej pobierano jego krew.
Proszę pana dokąd pan idzie?! – wołała recepcjonistka – Proszę
pana , niech pan zaczeka!
Obróciła się w kierunku komputera i wcisnęła czerwony przycisk
wmontowany do biurka recepcji.
Viktor bez wachania nacisnął na klamkę drzwi pokoju numer jeden i
zdecydowanie wszedł do środka.
Vini , którego poznał dzień wcześniej , siedział w wygodnym , skórzanym
fotelu patrząc na gościa z zaskoczeniem. W ręku trzymał kartotekę
innego dawcy , którą właśnie miał przeglądać.
Muszę z panem porozmawiać , doktorze – oświadczył zmoczony
Mateyew.
*
W jednym z podziemnych pokoi Konektyki dwóch lekarzy właśnie
rozpoczynało pracę nad klonem Viktora Mateyewa. Ciało nieprzytomnego
klona leżało na białym stole operacyjnym. Jeden z ludzi w białym
kitlu kończył nacinanie górnej części czaszki swojego pacjenta.
Drugi ostrożnie asystował swojemu koledze. Po otwarciu czaszki lekarze
rozpoczęli usunięcie mózgu. Jeden z nich chwycił za głowę
nieprzytomnego człowieka , który gwałtownie otworzył oczy.
Lekarz odskoczył z przerażeniem.
Co jest do cholery? – spojrzał na równie przestraszonego kolegę.
Podałeś mu środki?- zapytał drugi.
No jasne , przecież sam widziałeś.
Pacjent patrzący z oburzeniem na ludzi w białych kitlach usiadł na
stole operacyjnym. Lekarze ponownie odskoczyli na bezpieczniejszą odległość.
Kurde , czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem – oznajmił
jeden z nich.
Drugi powoli sięgnął po strzykawkę leżącą na metalowym
stoliku przy ścianie.
Pomóż mi go chwycić – wyszeptał.
Jego kolega po fachu kiwnął głową dając sygnał iż rozumie.
Pacjent z odkrytym mózgiem wciąż patrzył na lekarzy z coraz to większym
oburzeniem.
Co wy chcecie mi zrobić? – zapytał.
Wtedy lekarze rzucili się na niego i jeden z napastników wbił igłę
strzykawki prosto w szyję rozwścieczonego pacjenta , który bronił się
jak tylko mógł najlepiej. Wyrywając swą lewą rękę z uścisków
jednego z lekarzy , odepchnął go z olbrzymią siłą. Ten wylądował
na ścianie mocno uderzając tyłem głowy o jej twardy mur. Drugi wciąż
walczył z pacjentem , u którego szyja z tkwiącą w niej strzykawką
tryskała krwią na boki. Wciąż szarpał się ze swym oprawcą zanim w
końcu stracił przytomność i bezwładnie upadł na stół operacyjny.
*
Czterech ludzi ubranych w zielone mundury ochrony przebiegło obok
recepcjonistki. Wskazywała im ręką kierunek , w którym poszedł
Viktor.
Zaskoczony Vini patrzył na przemoczonego człowieka , który właśnie
wszedł do jego gabinetu.
Musi mi pan pomóc – oświadczył mężczyzna – Ja widzę ....
Mężczyzna złapał się za głowę i zamknął oczy.
Vini patrzył na niego z jeszcze większym zaskoczeniem niż wcześniej.
Przemoczony człowiek zaczął krzyczeć , tak przeraźliwie iż lekarz
odsunął się od niego w obawie , iż dziwny gość go skrzywdzi.
Nagle jeden ze strażników ochrony chwycił Mateyewa od tyłu , ale nie
wiedząc z kim ma do czynienia wylądował na ścianie korytarza.
Viktor wpadł w furię. Wciąż krzycząc jak tylko najgłośniej mógł
uderzył drugiego z mundurowych w twarz. Ten wylądował na podłodze
korytarza. Krzyczący mężczyzna ponownie złapał się za głowę i
począł biec przed siebie nie zwracając na nic uwagi.
Wybiegł z korytarza i wbiegł do holu , w którym przerażona krzykiem
recepcjonistka schowała się pod swoim biurkiem.
Biegł tak szybko iż zdołał ubiec automat otwierający szklane drzwi
wejściowe Konektyki i przeleciał przez szybę , która rozsypała się
na milion drobniutkich kawałków. Lądując mocno uderzył o betonową
posadzkę , lecz to go nie powstrzymywało. Wstał i wciąż krzycząc złapał
się za głowę. Mężczyzna w czarnej , skórzanej marynarce , który
stał na zewnątrz , chwycił go za rękę i przewracając uderzył go
gwałtownie w prawą stronę szyi. Ból opuścił Viktora i leżąc w kałuży
przed wejściem do budynku Konektyki usłyszał strzał. Patrzył jak człowiek
stojący obok niego ląduje w łożu jaki deszcz mu wyszykował.
Był wyczerpany swą kolejną wizją i nie wiedział czy będzie mógł
przeżyć następną. Zamknął oczy i czekał , aż następny koszmar
zabierze go z tego szalonego świata.
Słyszał kroki ludzi , słyszał głosy , lecz wszystko było
wyciszone. Czuł się słaby. Ktoś próbował go podnosić , ale tym
razem nie zamierzał otwierać swych oczu. Bał się tego co mógłby
zobaczyć. Bał się życia , gdyż wszystko wskazywało na to , iż ma
go o wiele za dużo. Czuł jak ktoś kładzie go na nosze i niosą go w
jakieś niewiadome miejsce. Kładą go i słyszy odgłos zamykanych
drzwi jakiegoś większego samochodu. Ktoś ciągle jest przy nim , ktoś
go wciąż pilnuje. Przestaje się bać , chce zaufać sile , która
niosła go przez życie przez cały ten czas. Już się uspakaja i chce
zasnąć i znowu to czuje. Czuje ten sam ból , który czuł za
pierwszym razem , lecz ten jest odrobinę lżejszy , bo wie , że ktoś
inny będzie go z nim dzielił. Ból jest jednak wystarczająco silny i
znowu zaczyna krzyczeć. Widzi krew i lekarzy , widzi mięso i kości.
Ktoś z wielkim trudem krępuje mu ręce i on chce zobaczyć kto , lecz
choć otworzył już oczy widzi miejsce , w którym jest ktoś inny. Ktoś
inny , czy on sam? Nie wie już co myśleć. Wciąż krzyczy. Czuje jak
ktoś wbija igłę w żyłę jego prawej ręki i robi się senny. Nie
czuje już bólu. Widzi twarze lekarzy w jakimś innym miejscu. Zrobili
mu coś co napewno nie będzie przyjemne dla niego.
*
Obudziły go nieznajome krzyki i brzęk kluczy. Otworzył oczy i
zobaczył białe , świeże ściany. Chciał się ruszyć , lecz coś więziło
jego ręce. Spojrzał na nie i zobaczył iż jest przywiązany do łóżka
, w którym leży. Rozejrzał się. Był w białym pokoju bez okien.
Grube kraty oddzielały ścianę wejściową pokoju od białego , wąskiego
korytarza , w którego ścianie zauważył małe , okratowane okienko.
Człowiek w białym fartuchu wprowadzał do środka tego samego lekarza
, któremu Viktor sprzedał swoją krew.
Vini był ubrany w brązowy garnitur. Wszedł do środka i człowiek w
białym fartuchu zamknął za nim drzwi zbudowane z metalowych krat.
Podszedł do Mateyewa i usiadł na łóżku. Patrzył na człowieka , którego
los już nie wydawał mu się obojętny.
Dzień dobry Viktor – przemówił.
Ja wiem czy taki dobry – wystękał uwięziony mężczyzna – Gdzie
ja jestem? – zapytał.
W instytucji dla umysłowo chorych. Chcą przetrzymać cię na
obserwacji.
Dlaczego jestem związany?
Podczas twojej ostatniej wizyty w Konektyce ciężko zraniłeś jednego
ze strażników , wszyscy woleli zabezpieczyć się przed twoim kolejnym
atakiem furii – wytłumaczył Vini.
Zapadła chwilowa cisza. Viktor przyglądał się gładkiej płaszczyźnie
białej ściany tak jakby nie miał już nic do powiedzenia.
Dlaczego chciałeś się ze mną zobaczyć? – spokojnie zapytał
pucowaty blondyn.
Chciałem żebyś mi pomógł , żebyś zrobił coś z moim bólem.
Ale przecież ja nie jestem twoim lekarzem. Dlaczego przyszedłeś z tym
do mnie?
Bo tobie sprzedałem moją krew i wszystko się dzieje przez to co tacy
jak ty robią w Konektyce.
O czym ty mówisz? – Vini zmarszczył brwi.
Ja wiem co wy wyprawiacie z tymi wszystkimi klonami. Ja wiem , bo to
wszystko czuję.
Co czujesz?
Wszystko. Od samego początku. Przeżywam ten sam ból jaki przeżywają
moje sobowtóry. Przeżywam ich narodziny , przeżywam ich okaleczenie ,
wiem wszystko o czym myślą te przestraszone istoty i boję się tak
samo jak one się boją. Widzę ich oczami. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
– powiedział to tak jakby drwił sobie z inteligencji człowieka , z
którym teraz rozmawiał.
Vini nerwowo przejechał rękami po włosach.
Przecież to nie możliwe.
A skąd ty to możesz wiedzieć? Sklonowano cię kiedyś?
Odwiedzający wstał i przeszedł po pokoju zastanawiając się nad
prawdopodobieństwem takiego przypadku.
Oddam wam wszystkie pieniądze , jeszcze nie miałem okazji skasować
mojego czeka. Chcę tylko żebyście odwrócili to wszystko.
Obawiam się , że to niemożliwe – stanowczo odmówił lekarz –
zgodziłeś się na wszystko i choćbym nie wiem co zrobił nie mogę
tego odwrócić. Umowy z Konektyką są zawierane na zawsze.
Vini spojrzał po raz ostatni na człowieka przytwierdzonego do
metalowego łóżka i ruszył w kierunku człowieka w białym fartuchu ,
który czekał na koniec wizyty po drugiej stronie kraty.
Ten mężczyzna do którego strzelili...
Tak? – Vini odwrócił się.
Zyje? – zapytał Mateyew.
Blondyn zamilkł na kilka sekund.
Tak. Zyje – odpowiedział po chwili półszeptem.
Viktor uśmiechnął się i odwrócił wzrok w kierunku białej ściany
, którą badał przedtem swoim wzrokiem.
Vini wyszedł przez drzwi , które człowiek w fartuchu zdążył dla
niego otworzyć i ruszył długim , białym korytarzem w kierunku wyjścia
z budynku. Coraz bardziej nienawidził swojej pracy. Dzisiaj podjął
decyzję , która stanowczo zmieni jego przyszłość. Dzisiaj
zadecydował iż więcej nie wróci do pracy.
ROZDZIAŁ 4
OBDARZONY
Pacjent leżący w białym łóżku szpitalnym obudził się z przeraźliwym
wrzaskiem i zerwał się do pozycji siedzącej nie rozumiejąc jeszcze
gdzie jest i co się z nim stało. Był spocony. Bandaże ściskały
jego głowę przykrywając lewe oko pacjenta.
Matka , która kilka minut temu weszła do jego pokoju patrzyła na
niego z przerażeniem. Młodszy brat stał obok niego kładąc swą dłoń
na jego ramieniu.
Francisco błyskawicznie odwrócił głowę w jego stronę.
Gdzie ja jestem? – zapytał.
W szpitalu synku – matka zbliżyła się do niego – miałeś wypadek
– wyjaśniała.
Co się stało? – wciąż pytał oczekując szczerego wyjaśnienia –
Ostatnie co pamiętam to nabój... – lewa ręką złapał się
delikatnie za głowę.
Przez uchylone drzwi pokoju szpitalnego Francisca Kethela wszedł
Nikodem Lazarus. Ubrany w strój narciarski i wojskowe buty wsunął się
delikatnie do środka. Jego głowę przykrywała stara , skórzana
pilotka.
Jeden z moich ochroniarzy postrzelił cię przypadkiem – łagodnie
wyjaśnił i przymykając lekko oczy czekał kiedy Francisco wpadnie w
oburzenie.
Jak to przypadkiem? – pacjent czekał na głębsze wytłumaczenie.
Tego wieczoru kiedy się spotkaliśmy do kliniki przyszedł pewien mężczyzna
– zaczął Lazarus – Człowiek ten wpadł do gabinetu jednego z
moich ekspertów laboratoryjnych grożąc mu i wymachując bronią.
Recepcjonistka widząc podejrzanego mężczyznę zadzwoniła po moją
niezdarną ochronę , a ci podczas pościgu postrzelili ciebie zamiast
jego , ale nie martw się , już zmieniłem ochronę.
Francisco nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Patrzył na Lazarusa uśmiechając
się na wyraz kpiny.
Konektyka natychmiast udzieliła ci pomocy – kontynuował Nikodem
spuszczając głowę jakby stał przed sądem – i udało się nam
naprawić pewne uszkodzenia.
Co znaczy pewne uszkodzenia! – w końcu zbulwersował się Kethel.
No więc straciłeś lewe oko. Ale...
Pacjent zaczął zrywać bandaże , które wciąż ściskały jego
czaszkę.
... zastąpiliśmy je innym , wszystko na koszt Konektyki oczywiście.
Fracisko zerwał bandaże i spojrzał na matkę , która patrzyła na
niego tak jakby był czymś oszpecony.
Lazarus podniósł głowę i marszcząc brwi zbliżył się do
przyjaciela.
O cholera – wyszeptał i gwałtownie obrócił się w kierunku drzwi
– Vini! Vini! Gdzie jest Vini do jasnej cholery! – wrzeszczał
znikając za drzwiami pokoju szpitalnego.
Kethel obrócił się do brata , który stał tuż obok niego.
Mów Simon – oświadczył zrezygnowanym już głosem – Co jest nie
tak do cholery?
Simon nachylił się i szepnął coś do ucha brata.
Niebieskie ta – po chwili przemówił Francisco.
Siedział w milczeniu patrząc na białą poszwę pościeli , którą był
przykryty.
Zostawcie mnie samego – poprosił nie odrywając wzroku od pościeli
– Najlepiej idźcie do domu – dodał.
Ale synku... – próbowała protestować matka.
Idź do domu mamo! – lekko podniósł głos – Ja nie długo przyjdę.
Matka spojrzała na młodszego syna i wyszła z pokoju. Przy wyjściu
trzasnęła drzwiami wyraźnie okazując niezadowolenie.
Ty też lepiej idź – spojrzał łagodnie na Simona.
Brat kiwnął głową na znak iż rozumie i w ciszy opuścił
pomieszczenie.
Francisco wstał. Ubrany był w białą koszulę szpitalną. Podszedł
do lustra wiszącego nad białą komodą i spojrzał na swoje odbicie
spodziewając się najgorszego. Jego twarz wyglądała tak samo jak ją
zapamiętał , z jednym , małym wyjątkiem. Tak jak powiedział młodszy
brat , jego lewe oko miało jasno niebieską źrenicę. Przyjrzał się
bliżej i pogładził swój lewy policzek. Nie było żadnych blizn , żadnych
nacięć jego skóra wydawała się być nietknięta.
Hałas otwieranych drzwi przerwał jego chwilę refleksji i błyskawicznie
się odwrócił. Do pokoju weszła Anna. Wyglądała tak samo jak tego
dnia, kiedy przyszła go pożegnać. Może była lepiej ubrana ale wyraz
jej twarzy był ten sam. Jej krótkie blond włosy delikatnie przykrywały
czoło i prawie dotykały powiek jej zielonych oczu. Była jedyną w
swoim rodzaju. Patrzyła na niego swym zmartwionym wzrokiem nie bardzo
wiedząc jak ma się zachować. On stał na swych bosych stopach czekając
na jej ruch.
Nie chciałam żeby tak to wyglądało – wyjaśniała.
On wciąż stał w miejscu bez żadnej reakcji , tylko patrzył na nią
jakby podziwiał pomnik żołnierza , z którym niegdyś walczył.
Nie widziałam cię od pięciu lat. Nie czyń tego trudniejszym niż być
musi.
Czego chcesz? – zapytał obojętnym tonem.
Martwiłam się o ciebie. Myślałam...
Już nie musisz się martwić – gwałtownie jej przerwał – Wszystko
jest w najlepszym porządku – odwrócił się i podszedł do krzesełka
na którym leżały jego wyczyszczone rzeczy.
Myślałam , że nie żyjesz. Nawet nie wiesz ile nocy przepłakałam
wyobrażając sobie najgorsze – zbliżyła się do niego.
I w końcu nadeszło – odburknął zrzucając z siebie długą białą
koszulę szpitalną.
Widząc jego nagie ciało dziewczyna odwróciła się do okna.
Nikodem zawsze był dla mnie dobry. On jest silny , ma dużo władzy i
pomyślałam , że ktoś taki nigdy by mnie nie zostawił.
Masz rację – ubrany w czarne spodnie i białą koszulkę odwrócił
się do Anny – On nigdy nie wyruszyłby na wojnę na której takich
jak on puszczano na pierwszy front. Nie będę tracił czasu na twoje
wyjaśnienia. Prawda jest taka , że ja już dawno umarłem. Tam w
Europie umarłem tyle razy , ile tuzin ludzi mogłoby umrzeć w swoim krótkim
życiu i przyjechałem do domu po to by jeszcze raz umrzeć.
Dla mnie nigdy nie umrzesz – łzy spłynęły po jej delikatnych
policzkach – zawsze będziesz kamieniem , który muszę dźwigać... A
ja poprostu się bałam.
Czego?
Bałam się być sama. Nie było nikogo , kto wsparłby mnie choć
dobrym słowem. Masz rację , już dawno umarłeś , a twoja rodzina
pochowała cię już długo przede mną. Teraz kiedy znów cię widzę
już nie sądzę , iż popełniłam błąd , bo ty pewnie i tak byś
mnie zostawił dla swoich wyższych idei.
Francisco ubrał buty i swoją czarną marynarkę. Spojrzał łagodnie
na Annę i pogłaskał ją po jej mokrym od ciepłych łez policzku.
Powiedz to tym chłopcom , których trupy gniją w spalonej Europie, bo
to oni byli tą wyższą ideą.
Odwrócił się do drzwi i opuścił białe , szpitalne pomieszczenie
zamykając drzwi za sobą.
Anna została sama powoli zdając sobie sprawę , iż tego błędu w jej
życiu już nigdy nie da się naprawić.
*
Francisco Kethel strzygł kolejnego już dzisiaj klienta. Jego oczy
zasłaniały ciemne okulary. Niektórzy ludzie w tym mieście byli nie
co przesądni , chciał dać im trochę czasu nim odkryją jego małą
tajemnicę. Właśnie przyglądał się głowie szatyna , którego włosy
obcinał w błyskawicznym tempie , gdy nagle stracił wzrok w swym lewym
oku. Przerwał pracę , podszedł do niskiej komody stojącej w kącie
pokoju i odłożył nożyczki , które wciąż ściskał w dłoni. Oparł
się o komodę i ściągnął ciemne okulary. Dziwna wizja nawiedziła
jego lewe oko przejmując całkowitą kontrolę nad jego wzrokiem.
Widział ścianę. Była ona tak gładka i biała jak te w szpitalu z którego
dziś wyszedł. Widział grube kraty tworzące jedną ze ścian i widział
małe , okratowane okienko wbudowane w ścianę korytarza tuż za ścianą
zbudowaną z krat. Za małym , okratowanym okienkiem widział biały
pomnik kobiety w długim płaszczu , wyglądała ona na nieszczęśliwą
osobę. Kamienne łzy spływały po jej zimnej twarzy. Patrzyła wprost
na niego.
Wszystko w porządku chłopcze? – Kowalski złapał go za ramię z
troską.
Francisco ocknął się gwałtownie przerywając dziwną wizję , która
tak niespodziewanie postanowiła go nawiedzić.
Przepraszam , nie wiem co się stało – zasłonił swe oczy okularami
zanim się odwrócił.
Może lepiej idź do domu synu , ja za ciebie skończę – staruszek
patrzył na Kethela ze zmartwieniem w oczach.
Może ma pan rację panie Kowalski , nie zbyt dobrze się dziś czuję.
Napewno mam rację synu , napewno. Idź do domu i odpocznij sobie –
poklepał Francisca po plecach i patrzył jak pracownik wkłada swą
czarną marynarkę i znika za drzwiami zakładu jak duch o porze
zmierzchu.
*
Mężczyzna w skórznej marynarce szedł brzegiem opustoszałej
ulicy. Nie spieszył się nigdzie. Rozmyślał nad dzisiejszym dniem i
zastanawiał się co jeszcze go spotka. Przechodził obok małego
pomnika płaczącej do dziś kobiety. Zatrzymał się i wszedł na
trawnik , na którym stał pomnik , zbliżając się do niego. Obszedł
go ostrożnie dookoła dokładnie mu się przyglądając.
Swięta Helena – wyszeptał.
Gwałtownie się obrócił i spojrzał na kilkupiętrowy budynek przed
którym stał pomnik po czym całą swoją uwagę skupił na małym
okratowanym okienku na wprost małego pomnika. Zrobił kilka kroków i
zajrzał do środka przez małe okienko. Wszystko co widział to lekko oświetlony
korytarz i przyciemnione cele , nie wiele mu to mówiło.
Odszedł od okienka i kierując się swoim instynktem począł szukać głównego
wejścia do budynku. Nie łatwo było go przegapić. Ogromne, betonowe
schody zaprowadziły go do szerokiego wejścia przez które wślizgnął
się do środka. Stanął w ogromnym , dobrze oświetlonym holu. Portier
zajęty rozmową z młodą , zgrabną sprzątaczką nawet go nie zauważył.
Bezszelestnie zniknął z holu i wszedł do wąskiego korytarza , którego
ściany widział w swojej wizji. Po krótkich poszukiwaniach znalazł
malutkie okienko z którego widok również było mu dane zobaczyć choć
nigdy przedtem nie był w tym budynku. Wyjrzał przez nie upewniając się
czy aby napewno wybrał właściwe okienko i odwrócił się w stronę
przyciemnionej celi szukając jej więźnia.
Wiem kim jesteś – usłyszał głos wydobywający się z ciemności
celi.
Kto tam jest? – próbował dojrzeć postać , która do niego przemówiła.
Nie znasz mnie – usłyszał ten sam głos.
Kim jesteś człowieku?
Jestem tym , którego oko ci wręczono.
O czym ty mówisz? – wciąż dopytywał się Kethel.
Dlaczego tutaj przyszedłeś? – zapytał nieznajomy głos.
Bo widziałem to pomieszczenie. Dziwna wizja nawiedziła moje lewe oko.
Nie Francisco , to moje oko ona nawiedziła. To ja jestem dawcą oka ,
lecz nie ja ci je ofiarowałem. Sam często miewam takie wizje. Widzę w
nich jak kroją moich braci... Ty jesteś dowodem , iż działa to w
obydwie strony.
Co działa w obydwie strony – Kethel powoli się gubił w tym co słyszał.
Moje przekleństwo. Teraz już wszystko rozumiem , miałem czas żeby to
przemyśleć. Popełniłem grzech śmiertelny za który teraz płacę i
ty jesteś tylko częścią mojego przekleństwa.
Jakiego przekleństwa?
Jakiś czas temu poszedłem do Konektyki i sprzedałem moje DNA. Teraz
dzielę ból moich klonów. Przeżywam wszystko to przez co oni
przechodzą. Czuję ból jaki muszą znosić i widzę twarze ich oprawców.
Dzielę też wzrok , którym oni cię obdarowali. Czasami leżę patrząc
w białą ścianę i nagle przychodzi do mnie wizja twojego patrzenia.
Nawet nie wiesz jak czuje się osoba , która jest zmuszona by dzielić
swą duszę z innymi ciałami.
Kim pan jest?!!! – Francisco odwrócił się i zobaczył mężczyznę
w białym fartuchu zdecydowanie podążającego w jego stronę.
Konektyka.... – nie dokończył głos wydobywający się z celi.
Co pan tu robi? – mężczyzna w fartuchu podszedł do roztargnionego
Kethela.
...jest moim przekleństwem – dokończył głos.
Nie wiem – odpowiedział Kethel.
Proszę wyjść – dłonią wskazał mu drogę do wyjścia.
Francisco nie protestował. Ruszył długim , wąskim korytarzem , mężczyzna
w fartuchu szedł za nim. Gdy weszli do obszernego holu Kethel popatrzył
na portiera , który wciąż flirtował ze zgrabną sprzątaczką. Na
widok mężczyzny w fartuchu porier spuścił głowę i przerwał rozmowę.
Francisco wyszedł przez ogromne drzwi wejściowe.
Jeżeli jeszcze raz pana tu zobaczę , będę musiał zadzwonić na
policję – oświadczył mężczyzna w fartuchu stojąc w drzwiach
budynku. Po czym pośpiesznie się odwrócił i wrócił do wnętrza
budynku.
Francisco Kethel stał na schodach Instytucji dla Umysłowo Chorych. Nie
wiedział co myśleć , czuł się zagubiony.
*
Drzwi wejściowe otworzyły się delikatnie i po krótkiej chwili mężczyzna
ubrany w skórzaną marynarkę stanął na czerwonym chodniku
przedpokoju domu Kethelów. Zrobił kilka kroków i spojrzał na matkę
siedzącą w milczeniu przy stole kuchennym. Może już jej nie znał ,
może była inna. Kiedyś nie musiał z nią rozmawiać , bo i po co.
Teraz siedziała przy stole czekając , aż syn zbliży się do niej by
podzielić się z nią swymi problemami. Francisco patrzył na nią i
wiedział , że to co chce powiedzieć skomplikuje tylko sprawy.
Postanowił milczeć. Odwrócił się w stronę schodów i wszedł na piętro
pozostawiając ją samą ze swymi myślami. Podszedł do drzwi swojego
pokoju i chwycił za klamkę. Wiedział , że ktoś jest w środku.
Simon stojący przy ogromnym plakacie hokeisty w bieli odwrócił powoli
głowę i spojrzał na starszego brata , który zatrzymał się w progu.
Francisco wszedł do pokoju , zdjął czarną marynarkę i rzucił ją
na łóżko przykryte brązowym kocem w kwiaty.
Myślisz , że kiedyś jeszcze zagrasz w rozgrywkach klubowych? –
odezwał się Simon wciąż patrząc na ogromny plakat hokeisty w bieli.
Już dawno dałem sobie spokój ze złudnymi marzeniami – odparł
starszy brat siadając na brązowy koc , którym było przykryte łóżko.
Pięć lat to mnóstwo czasu – Simon odwrócił się przodem do
Francisca – Czasami wydaje mi się , że już zapomniałem jaki ty właściwie
byłeś , ale nawet ja potrafię dostrzec jak bardzo się zmieniłeś.
Kiedyś nie nazwałbyś tego złudnymi marzeniami – wskazał ręką
plakaty hokeistów , które gęsto oblepiały ściany pokoju Francisca.
W końcu przychodzi czas by tak naprawdę dorosnąć , na ciebie też
przyjdzie.
Ja nie nazwałbym tego dorastaniem. Ty jesteś kimś zupełnie innym.
Nie rozmawiasz już ze mną , nie rozmawiasz też z mamą. Ja wiem , że
myślisz , że ona nie zawsze była tam dla ciebie , ale nie możesz
powiedzieć , że nigdy się nie starała. Ona...
Daj spokój Simon – spokojnie przerwał bratu.
Kiedy mi przykro. W końcu wróciłeś do domu i zamiast się zrobić
weselej zrobiło się bardzo ponuro. Mama martwi się o ciebie , ja też
się o ciebie martwię.
Daj spokój – Francisco się lekko uśmiechnął – przecież nie
jestem małym chłopcem.
Ale wróciłeś z wojny. Nawet nie wiesz o jakich rzeczach ludzie nam
opowiadali. Słyszeliśmy o różnych torturach i ...
Simon , Simon – wstał i zbliżył się do młodszego brata –
potrzebuję tylko trochę czasu żeby przywyknąć , to wszystko.
Simon popatrzył mu w oczy i przytulił się mocno do niego.
Miałem ci coś przekazać – łzy ciekły po jego młodych policzkach.
Co takiego? – obaj wciąż się ściskali.
Ojciec przed śmiercią kazał ci powiedzieć , że jest z ciebie
naprawdę dumny – z trudnością wybełkotał Simon.
Francisco czuł jak coś ściska jego gardło i łza spływa po jego
prawym policzku. Odczepił się od brata i odwracając się od niego błyskawicznie
ją obtarł tak aby nikt tego nie zauważył.
Już późno – oznajmił – spróbuję się zdrzemnąć i jutro
zaczniemy od nowa.
Simon kiwnął głową przytakując.
Dobranoc – pożegnał się i zamknął za sobą drzwi opuszczając pokój.
Francisco został sam. Podszedł do łóżka i położył się.
Bezczynnie leżał patrząc w sufit gdy nagle znajome już uczucie
odwiedziło go gwałtownie i stracił wzrok chwilowo , tylko po to by po
krótkiej chwili móc ujrzeć kolejną już wizję. Widział ludzi w białych
kitlach. Przywiązywali go do białego łóżka. Jednego z nich znał ,
był to ten sam facet , który wyprosił go z kliniki dla chorych umysłowo.
Sciskał mu mocno dłonie , kiedy inni więzili go w skórzanych pasach.
Zniknął na krótki moment by wrócić z dziwnym metalowym hełmem. Włożył
go na głowę pacjenta. Odsunął się na bezpieczną odległość i
zaczął się śmiać. Cokolwiek robił , dla niego była to zabawa.
Francisco wciąż leżał na łóżku. Obserwował nie bardzo jeszcze
rozumiejąc całą sytuację. Nagle światło błysło i Kethel złapał
się za lewe oko. Widział jak krew pompuje jego gałkę oczną i czuł
ból jaki to przyniosło. Znał uczucie bólu , ale ten był inny. Był
to ból winnego. Już miał krzyknąć gdy nagle ujrzał ciemność i znów
patrzył na sufit , który już przedtem oglądał. Wiedział co się
stało. Wiedział gdzie z tym pójdzie. Było mu żal szaleńca , który
doświadczył wszystkiego naprawdę , ale to nie była jego sprawa. On
tylko chciał wymienić oko.
Może do rana jeszcze zmieni zdanie.
ROZDZIAŁ 5
PIERWSZY KROK
Nikodem Lazarus leżał w szerokim , niebieskim łożu swojej
sypialni. Anna leżała obok. Była odwrócona od swojego męża , spała.
On niedawno otworzył oczy , jakby coś przeczuwał. Zadzwonił telefon
stojący na stoliku obok łóżka , zaraz przy Lazarusie. Pośpiesznie
sięgnął ręką po aparat i podniósł słuchawkę przysuwając ją do
swojego ucha. Nie chciał obudzić żony.
Halo? – był lekko zaskoczony. Któż mógł dzwonić do niego o tak
wczesnej porze?
Milczał przez chwilę wsłuchując się w słowa rozmówcy po drugiej
stronie słuchawki.
Dobrze. Będę czekał – oznajmił po krótkim czasie i odłożył słuchawkę
na miejsce.
Odwrócił się , lekko się przy tym unosząc i spojrzał na twarz śpiącej
Anny. Była piękna. Jej usta , jej nos , jej policzki i włosy ,
wszystko było wspaniałe. Zwłaszcza teraz , kiedy spała zapominając
o wszystkich małych i dużych troskach w jej tak trudnym do
przewidzenia życiu.
*
Francisko Kethel stał w kuchni domu swoich rodziców , w dłoni ściskał
słuchawkę. Przyciskał klawisze aparatu telefonicznego tworzące numer
, który wciąż znał ze swojej pamięci. Był gotowy do wyjścia. Jak
zwykle ubrany w swą czarną , skórzaną marynarkę patrzył na matkę
, która właśnie wchodziła do kuchni. Ubrana w różowy szlafrok ze
zmartwieniem w oczach patrzyła na swojego syna. Wolała nie pytać dokąd
dzwoni , wolała nie wiedzieć.
Dzień dobry – przywitała go zimno.
Dzień dobry mamo – uśmiechnął się do niej i od razu poczuła się
lepiej.
Był jednak sobą , tak naprawdę bardzo się nie zmienił. Wciąż
wiedział jak ją rozchmurzyć i pokazać jej dobre strony każdego
skromnego dnia.
Dzień dobry panie Kowalski – syn zwrócił się w stronę słuchawki
– Wypadło mi coś bardzo ważnego. Nie będę mógł dzisiaj przyjść.
Naprawdę bardzo pana przepraszam – kontynuował – Dziękuję –
odpowiedział po chwili i odłożył telefon.
Popatrzył na matkę krzątającą się leniwie po kuchni.
Muszę wyjść – oznajmił.
Odwróciła się i przytaknęła głową na znak iż rozumie. Nie chciała
pytać o szczegóły.
Francisco zniknął za drzwiami wyjściowymi by zobaczyć się z człowiekiem
, którego przedtem nie miał życzenia oglądać.
*
Wjechał na ostatnie piętro budynku konektyki. Już na korytarzu
poczuł ciepłe powietrze bijące od apartamentu Lazarusa do którego
drzwi były szeroko otwarte. Był oczekiwany. Podszedł do wejścia i
wszedł do apartamentu. Ujrzał Lazarusa. Ogolony na łyso , wysoki mężczyzna
siedział przy barze ściskając drinka w dłoni.
Cześć Frank – przywitał gościa – co było tak pilne , iż nie
mogło poczekać do południa.
Kethel zbliżył się do niego i także zajął miejsce przy drewnianym
barze.
Nie bardzo wiem od czego zacząć – oświadczył.
Wal z grubej rury , ja jestem tu by cię wysłuchać – uśmiechnął
się Lazarus poklepując go przyjacielsko po plecach.
Odkąd opuściłem szpital mam pewne problemy – Francisco patrzył
prosto w lustro pokrywające ścianę na której był barek.
Jakie problemy?
Kethel odwrócił się do Lazarusa i zdjął okulary przysłaniające
jego oczy.
Odkąd dostałem to – wskazał na swą jasno niebieską źrenicę –
miewam krótkie wizje – chwycił drinka , który czekał na niego na
blacie drewnianego baru.
Jakie wizje? Opowiadaj – ze zniecierpliwieniem czekał , aż gość
przełknie.
Tak jakbym widział życie cudzym wzrokiem – odstawił grubą szklankę
na solidny bar.
O Frank – roześmiał się Nikodem – przestraszyłeś mnie przez
moment. Wszyscy mamy jakieś momenty załamania.
Ty nic nie rozumiesz – wciąż mówił spokojnie – wczoraj oglądałem
torturę elektryczną w szpitalu psychiatrycznym i miałem miejsce w
pierwszym rzędzie na to przedstawienie , choć w tym czasie leżałem w
swym łóżku.
Poczekaj – Lazarus spoważniał – zgubiłeś mnie na moment.
W moich wizjach widzę cudzym wzrokiem , w pierwszej osobie , wczoraj
czułem się tak jakby to mnie podłączyli do prądu.
O cholera.
Dokładnie , cholera. Nigdy o nic cię nie prosiłem – patrzył
Nikodemowi prosto w jego mętne oczy - nie wiem co mi zrobiliście , ale
chcę żebyście jakoś to naprawili.
Zaraz , stary to nie takie proste – tłumaczył gospodarz – oko jest
jednym z najbardziej skomplikowanych narządów. Trzeba było cudu żeby
cię ocalić , nie łatwo będzie teraz to wszystko odwrócić.
Lepiej zrób o co cię proszę , inaczej świat dowie się , że
klonujesz ludzi ... w całości.
O czym ty mówisz stary? Jak w całości.
Ten którego oko muszę nosić widzi o wiele więcej. On czuje wszystko.
Ból , lęk , strach , on widzi , słyszy i czuje wszystko co twoi
lekarze robią z tymi biednymi klonami.
Kiedyś ty mi ocaliłeś dupę – spoważniał Nikodem – gdybyś
wtedy nie zjawił się w tej ciemnej , śmierdzącej uliczce , zabili by
mnie by wziąć moje pieniądze. Zawsze wierzyłem , iż tego dnia ocaliłeś
moje nędzne życie. Przyszedł czas twoich kłopotów i ja się zjawiłem
by ocalić twoje. Jesteśmy więc kwita.
Francisco spojrzał na twarz Nikodema , kiwnął głową i wstał
odsuwając krzesełko barowe. Bez słowa odwrócił się i wyszedł
przez wciąż otwarte na ościerz drzwi prowadzące na korytarz. Lazarus
sięgnął po butelkę whisky i wypełnił napojem swoją , grubą
szklankę. Dzień zaczął się kiepsko nie chciał więc wytrzeźwieć.
*
Kethel szedł chodnikiem dosyć szybkim krokiem , był zdenerwowany.
W oddali przy budce z gazetami zauważył znajomą mu postać pucowatego
blondyna.
Vini! – krzyknął.
Blondyn odwrócil się w jego stronę. Stał w miejscu , czekał na
Francisca, który coraz szybciej zbliżał się od niego.
Musimy pogadać – oznajmił zsapany Kethel kiedy w końcu dogonił
blondyna.
O co chodzi Frank? – Vini Krauze wyglądał na przestraszonego.
Przejdźmy się – złapał blondyna pod rękę i zaczęli spacerować
coraz bardziej oddalając się od budynku Konektyki.
Chcę cię o coś zapytać , ale powiedz mi prawdę – Frank mówił
spokojnym tonem.
Jasne Franki , cokolwiek chcesz wiedzieć.
Powiedz mi... po co klonujecie całe ciała? Chcę tylko to wiedzieć.
Nie no Franki... Ja już tam nie pracuję. Ja...
Chcę tylko to wiedzieć – powtórzył i przyciągnął blondyna ciut
bliżej do siebie.
Vini z trwogą patrzył na twarz Francisca Kethela. Wyglądał na
zdenerwowanego , a on wiedział jakie mogą być konsekwencje wkurzenia
kogoś takiego jak Frank.
Dobra słuchaj , nie słyszałeś tego ode mnie , ale choćby nie wiem
co...
Rozumiem Vini , mów.
Z reguły robią na klonach przeróżne eksperymenty. No wiesz często
testują nowe leki , albo badają strukturę mózgu , takie różne
pierdoły , o których ty za dużo nie wiesz. Ale na przykład wiem , że
wciąż próbują stworzyć idealnego żołnierza , nowe zlecenie od
armii – wzruszył ramionami – i na te eksperymenty idzie im najwięcej
klonów. No jest jeszcze inna kwestia.
Słucham – Frank patrzył na niego.
Istnieją narządy , których nie są w stanie sklonować osobno , ale
klon , którego tworzą zawiera je wszystkie. Kroją biedaka na kawałki
i rozdzielają po równo. No chyba , że jest to naprawdę poważna
sprawa i nie da się zrobić przeszczepu , to jest jeszcze możliwość
sklonowania całego pacjenta.
Jak to całego pacjenta?
Powiedzmy , że twoje nerki są całkowicie na wykończeniu. Straciłeś
już jedną , a ta która ci została nie jest już w stanie
przefiltrowywać płynów...
Dobra , dobra rozumiem – ponaglał go Kethel.
Biorą wtedy klona , który ma być dawcą i dokładnie wyznaczają narządy
jakie będą im potrzebne. Przy pomocy najnowszego sprzętu są w stanie
stworzyć człowieka całkowicie przypominającego pacjenta , który
wcześniej był chory na nerki , lecz tym razem posiada on nerki klona ,
którego wcześniej sami wyznaczyli. Rozumiesz o czym mówię?
I ty dla nich pracowałeś Vini? – Francisco czuł obrzydzenie.
Pracowałem Frank i myślę , że będę się za to smażył w piekle do
końca wieczności – twarz Viniego Krauze wyrażała żal. Czuł kamień
na sercu , który będzie tam ciążył tak długo jak pucowaty blondyn
będzie chodził po tej ziemi.
Gdzie przetrzymują klony? – Francisco nie przestawał pytać.
W podziemnych piętrach budynku , ale trudno się tam dostać. Trzeba
mieć kartę identyfikacyjną jaką posiadają tylko lekarze Konektyki.
Kethel puścił blondyna i ruszył w przeciwnym kierunku bez słowa pożegnania.
Vini patrzył jak jego kolega z sąsiedztwa staje się coraz mniejszy ,
aż w końcu sam się odwrócił i ruszył w przeciwną stronę.
*
To była ciemna noc. Zachmurzone niebo nie przepuszczało światła ani
jednej gwiazdy. Szerokie , szklane drzwi Konektyki rozsunęły się
automatycznie i na zewnątrz budynku Konektyki wyszedł mężczyzna średniego
wzrostu. Stanął przed wejściem i sięgnął do kieszeni swojego długiego
, białego fartucha by wyciągnąć z niej srebrną papierośnicę.
Podpalając papierosa poczuł jak ktoś chwycił go za ramię i tracąc
przytomność wpadł prosto w ramiona napastnika , którym był
Francisco. Zaciągnął swą ofiarę w ciemny kąt budynku i ułożył
na posadzce. Usunął z mężczyzny biały , długi fartuch i
bezszelestnie zdjął swą czarną marynarkę. Przykrył nią twarz wciąż
nieprzytomnej ofiary. Ubrał fartuch i pewnie przekroczył próg
konektyki. Przechodząc obok recepcjonistki przeczesał krótkie włosy
na swej głowie zasłaniając przy tym profil swojej twarzy. Przeszedł
przez kolejne szklane drzwi i ruszył długim , wąskim korytarzem. Na
końcu korytarza zauważył drzwi windy. Przycisk wskazywał iż jest to
winda prowadząca wyłącznie do podziemnych pięter budynku. Przycisnął
klawisz i już za moment wszedł do windy. Spojrzał na pulpit na , którym
zazwyczaj znajdują się inne klawisze lecz nie było tam nic prócz małego
otworu przypominającego , te jakie są we wszystkich bankomatach w mieście.
Spojrzał na lewą kieszeń swojego fartucha i odczepił od niego kartę
identyfikacyjną. Wsunął ją do kieszeni. Winda ruszyła nie
powiadamiając go dokąd właściwie jedzie. Po kilku sekundach zatrzymała
się i karta identyfikacyjna wysunęła się delikatnie z otworu.
Francisco usunął ją i wychodząc z windy ponownie ją przypiął do
lewej kieszeni fartucha. Stał w betonowym , pustym korytarzu prowadzącym
do lekko uchylonych drzwi. Bez wachania ruszył w ich kierunku. Pchnął
drzwi i wszedł do betonowej sali. Przy jednej z jej ścian stały
czarne , metalowe pudła swym wyglądem przypominające eleganckie
trumny. Francisco nie chciał ich otwierać , wiedział jaka może być
zawartość tych kosztownych pudeł. Bardziej zainteresowała go zawartość
przeciwnej ściany. Ze zdumieniem oglądał dziwne , szklane pojemniki
wypełnione mułowatym płynem. Patrzył na gumowe rury podłączone do
szklanym pojemników przytwierdzonych do betonowej ściany. Stały jeden
przy drugim w pozycji pionowej , zajmowało to całą ścianę o długości
może pięćdziesięciu metrów. Podszedł bliżej do pierwszego z nich
i przyjrzał się mułowatej substancji. Wtedy zobaczył ciało martwego
człowieka. Ciało uwięzione w szklance, to go przeraziło. Twarz mężczyzny
uwięzionego w pojemniku została częściowo uszkodzona. Mówiąc jaśniej
, wyglądał on tak jakby coś wyrwało mu część czoła i policzka
zabierając z sobą oko.
Więc już wiesz? – usłyszał głos za plecami.
Odwrócił się i ujrzał twarz pijanego Lazarusa.
Wiedziałem , że przyjdziesz – mamrotał Lazarus – może lepiej ,
że teraz się o tym dowiesz i moi doradcy sądzą , że najwyższy czas
bym kazał cię zabić.
O czym ty mówisz? – Francisco nie bardzo rozumiał.
Tak trudno ci rozpoznać twoją twarz? – wskazał ręką na szklany
pojemnik , który Kethel przed chwilą oglądał.
Odwrócił się w stronę pojemnika i przyjrzał się dokładniej.
To nie możliwe – po krótkiej chwili wypowiedział te słowa tak
jakby był w głębokim szoku – Jak to możliwe? Przecież to ja.
Trafne spostrzeżenie przyjacielu – uśmiechnął się pijany Nikodem
– Umarłeś tego dnia , kiedy byłeś u mnie po raz pierwszy.
Nie , nie to jakaś niedorzeczność – Frank wciąż nie mógł
uwierzyć.
Nie mogłem cię uratować , mogłem cię tylko kazać sklonować. Wiesz
kto spiepszył twoje oko? – Lazarus wciąż się uśmiechał – Vini
Krauze. Wziął nie tego klona. Tak jakby chciał żeby cała sprawa
została rozdmuchana.
To nie możliwe? Co ty zrobiłeś? – Kethel złapał się za twarz.
Uratowałem ci życie , ale na marne już idą po ciebie.
Nikodem odsunął się od drzwi przez które z ogromnym hukiem wpadło
dwóch uzbrojonych facetów w czarnych garniturach.
Reagując błyskawicznie na ostatnie słowa Lazarusa Francisco podbiegł
do drzwi i od razu spotkał się z pierwszym napasnikiem. Chwytając go
za rękę , w której ściskał krótką broń ręczną uderzył go nogą
w łokieć. Gruchot łamanych kości przeszedł przez betonową salę i
kolejny napastnik wylądował na podłodze od silnego ciosu otwartej dłoni
Francisca , która wylądowała na szyi eleganta. Mężczyzna ze złamaną
ręką odwrócił się w stronę rzekomego celu , gdy nagle gruba
podeszwa wojskowego buta Kethela błysła przed jego oczami i poczuł
jak jego prawy policzek styka się z betonową podłogą. Nie zwracając
uwagi na wciąż uśmiechniętego Lazarusa , Kethel zebrał broń
napastników i wychylił głowę na korytarz. Ujrzal kolejnych dwóch
elegantów , którzy widząc go otworzyli ogień. Kule zaczęły odbijać
się od betonowych ścian.
Przestań! – krzyknął jeden z nich.
Zapadła chwilowa cisza. Szli przez korytarz powoli zbliżając się do
drzwi betonowej sali. Padły dwa szybkie strzały i po chwili strażnicy
w czarnych garniturach osunęli się bezwładnie na podłogę.
I co zrobisz jak stąd wyjdziesz? – Lazarus zaczął się śmiać –
Pójdziesz na policję?
Kethel odwrócił się i uderzył go pięścią prosto w twarz. Pijany
Nikodem osunął się bezwładnie na podłogę spływając po betonowej
ścianie.
Francisco zerwał kartę identyfikacyjną ze swojej lewej kieszeni i
zrzucił z siebie biały fartuch wychodząc na korytarz. Patrzył na ciała
swoich ofiar, którym odebrał życie jak tylko umiał najszybciej ,
strzałem prosto w czoło. Przy kostce jednego z nich zauważył nóż
myśliwski , kucnął i wyjął znane mu już narzędzie ze skórzanej
pochwy. Wstał i przeszedł obok trupów. Wszedł do windy pośpiesznie
wkładając kartę do wyznaczonego otworu. Już wkrótce zorientował się
, że coś jest nie tak. Zbyt długo oczekiwał na poruszenie się
windy. Musieli odciąć dostęp karty do systemu , teraz musiał poradzić
sobie bez niej. Rozejrzał się po metalowej kabinie i zauważył właz
umieszczony w jej suficie. Wsadził broń za skórzany pas , a nóż złapał
zębami. Przykucnął i mocno wybił się do góry łapiąc się
metalowej rurki wmontowanej w sufit tuż przy samym włazie. Wisząc na
jednej ręce pchnął mocno właz do góry. Ciężka klapa z hukiem wylądowała
na dachu małej windy. Już po krótkiej chwili postać Francisca wyłoniła
się z kwadratowego otworu światła i mężczyzna stanął na dachu
windy zamykając za sobą metalową klapę. Wyjął nóż z ust i dokładnie
rozejrzał się po szybie windy. Nagle usłyszał mechaniczny dźwięk i
zauważył , że winda się porusza. Wciąż stał na dachu oczekując
kolejnych niespodzianek. Oglądał ciemny szyb czekając kiedy winda się
zatrzyma. Nie czekał zbyt długo , po krótkiej chwili winda zatrzymała
się i usłyszał kroki kilku osób pośpiesznie ją wypełniających.
Kolejny mechaniczny dźwięk i winda poczęła opuszczać się w dół.
Widząc co się dzieje Francisco ponownie chwycił nóż w zęby i
wskoczył na ścianę szybu z trudnością łapiąc się metalowego , wąskiego
progu rozsuwanych drzwi wejścia do szybu. Trzymając się progu jedną
ręką chwycił nóż , który wciąż trzymał w ustach i wbił go w wąską
szparę przebiegającą między dwoma metalowymi skrzydłami drzwi
szybu. Z ogromnym wysiłkiem pchnął rękojeść na bok i tym samym
uchylił lekko automatyczne wejście poszerzając szparę pomiędzy
metalowymi skrzydłami. Opierając się na rękojeści noża jedną ręką
, puścił metalowy próg , którego się trzymał drugą ręką i błyskawicznie
wepchnął wolną dłoń w szeroką szparę tak aby mógł szerzej
otworzyć metalowe drzwi.
Młody lekarz szedł spokojnie wąskim korytarzem przeglądając karty
pacjentów. Podniósł lekko wzrok i coś przykuło jego uwagę. Widział
mężczyznę wychodzącego z trudnością z szybu windy drzwiami , których
używa się przy wejściu do niej. Mężczyzna wstał i spojrzał na
niego. Ubrany był w białą , przybrudzoną koszulkę , czarne spodnie
i wojskowe buty. Zauważył zdumionego lekarza , lecz to go nie zatrzymało.
Szedł twardo przed siebie nie zwracając na nikogo uwagi. Przeszedł
przez korytarz i szklane drzwi automatycznie otworzyły się przed nim
otwierając mu drogę do wyjścia.
Wychodząc z wąskiego korytarza zauważył kolejną dwójkę mężczyzn
w czarnych garniturach. Błyskawicznie wyciągnął broń , którą wciąż
trzymał za skórzanym pasem swoich spodni i biegnąc po holu zaczął
strzelać w ich kierunku.
Strażnicy otworzyli ogień , ale cel był nieuchwytny. Pudłując
rozbijali wielkie szyby tworzące ścianę frontowego wejścia budynku
Konektyki. Strażnicy schronili się za ladą przestraszonej
recepcjonistki o blond włosach , która z każdym dniem mniej lubiła
swoją pracę.
Dlaczego coś zawsze musi zdarzyć się na mojej zmianie – szeptała
pod nosem.
Odrobiny szkła pryskały na boki , aż w końcu wejście podtrzymywało
tylko łyse , metalowe rusztowanie. Cisza zabrała ze sobą dźwięk
wystrzałów i tłuczonego szkła ogromnych szyb. Strażnicy wciąż
kucali pod ladą recepcji. Jeden z nich wziął głębszy oddech i wstał
gwałtownie. Sciskając broń w swej prawej dłoni szukał człowieka w
białej , brudnej koszulce , choć podejrzewał , że już za późno by
go znaleźć.
*
Młody Simon Kethel siedział w swym brązowym fotelu oglądając
Narodowe Rozgrywki Hokeja.
Dobrze! Dobrze! Aby tak dalej! – krzyczał.
Simon ile razy mam ci mówić... – zapytała matka , która właśnie
weszła do pokoju syna - ... jesteś zupełnie jak ojciec.
Przepraszam mamo , ale... dobrze! – znów spojrzał w telewizor i
lekko podskoczył w fotelu.
Matka machnęła ręką i wyszła z pokoju syna , lekko uśmiechając się
pod nosem. Simon naprawdę przypominał ojca , może trochę mniej niż
kiedyś Francisco , ale przypominał.
„ Przerywamy ten program by nadać ważny komunikat...” – wydobył
się głos z odbiornika telewizyjnego.
No nie – Simon zrobił kwaśną minę.
Maria Kethel jak zwykle krzątała się po kuchni , robiła tak zawsze
gdy miała odrobinę czasu w ten sposób nigdy go nie miała.
Mamo! Mamo! – usłyszała wrzask w pokoju syna.
Serce zabiło jej mocniej , wiedziała , że stało się coś złego.
Francisco – wyszeptała i bez namysłu wbiegła po schodach na piętro
, gdzie znajdował się pokój Simona.
Zobacz – syn wskazał ręką telewizor kiedy dotarła na miejsce.
„ ...za udzielenie informacji na temat tego osobnika...” – matka
patrzyła na zdjęcie starszego syna , którego przedstawiano jak
pospolitego kryminalistę.
Co się stało? – spojrzała na Simona z największym rozczarowaniem
– Co oni mówią? – jeszcze raz zapytała.
Mówią , że Francisko jest terrorystą. Ze napadł na klinikę
Konektyki i zabił niewinnych ludzi. Oni nazywają mojego brata mordercą.
Matka zbliżyła się do brązowego fotela Simona , który stanął przy
telewizorze w największym oburzeniu i usiadła blednąc jak ściana
szpitalna.
Nie mamy co się go spodziewać w domu. Jego życie stało się ucieczką
już tego dnia kiedy wyruszył na wojnę – westchnęła obcierając łzę
spływającą po jej gorącym policzku.
Zycie jest absurdalne
Każdy z nas posiada swojego własnego demona
Walczymy z nim przez większość życia
Kto wie ile czasu minie zanim
Zdamy sobie sprawę
Iż walczymy z tym
Czym sami jesteśmy
Na głównym posterunku policji w małej , wygodnej poczekalni
siedziała młoda , dziewczyna. Jej twarz pokrywał rozmazany makijaż ,
a ciemne , rozczochrane włosy świadczyły o nieprzespanej nocy. Jej
ciche szlochanie zagłuszały dźwięki odbiornika telewizyjnego stojącego
w lewym kącie małego pokoju. Trzasnęły szklane drzwi sąsiedniego
pomieszczenia i już po krótkiej chwili usiadł koło niej niski ,
ciemnoskóry grubasek po czterdziestce. Na jego nosie wisiały drobne
okulary , których szkła podtrzymywały delikatne ramki. Nie zwracając
uwagi na płacz młodej dziewczyny szeleścił aluminiową paczką , z
której co kilka sekund wyjmował okrągłe chrupki czosnkowe. Wkładał
je do ust hałasując przy tym bardziej niż stary odbiornik telewizyjny
, na który właśnie teraz spojrzał. Zatrzymując swe szerokie szczęki
przerwał hałas jakim wypełniał pomieszczeń i mrużąc oczy wyraźnie
patrzył na ekran odbiornika.
„To właśnie tu widziano poszukiwanego jeszcze dwie godziny temu.
Przypomnijmy , że minął już tydzień od tego tak pamiętnego dnia
dla Konektyki...” –zgrabna spikerka o ciemnych kręconych włosach
miała za plecami stary, przydrożny bar znajdujący się po przeciwnej
stronie tego ogromnego kraju. W rogu dużego ekranu można było
dostrzec zdjęcie Francisca Kethela pod którym widniał czerwony napis
„ WCIAZ POSZUKIWANY” – „ ... jak wszyscy już wiedzą za
schwytanie tego groźnego osobnika wyznaczono nagrodę w wysokości...”
– kontynuowała spikerka , kiedy krzyk niskiego mężczyzny całkowicie
zagłuszył dźwięk jej delikatnego głosu.
Tomi!!! – gruby ton głosu przeszedł przez wąski korytarz
wyprowadzający z poczekalni i odbił się o szerokie drzwi holu wejściowego
, które właśnie się otworzyły i postać wysokiego mężczyzny o
blond włosach pojawiła się w wąskim korytarzu. Przebiegł przez
korytarz i wbiegając do prawie pustej poczekalni spojrzał na
telewizor.
I co ty na to powiesz? – zapytał niski mężczyzna patrząc na
przestraszonego podwładnego.
No właśnie miałem to panu przekazać detektywie Maltchyck , ale coś
wypadło i...
Co wypadło!? – szef wyraźnie podniósł głos.
No , no...
No co!!? – Maltchyck wrzasnął jeszcze głośniej.
No kompletnie zapomniałem – blondyn wzruszył bezradnie ramionami.
To ja coś ci powiem – mężczyzna wstawał powoli opuszczając krzesełko
obite niebieskim , twardym materiałem – jak jeszcze raz zapomniesz
– wstał i spojrzał Tomiemu w oczy – To będziesz pracował w służbie
oczyszczania miasta a nie w policji!!! – wrzasnął jak tylko mógł
najgłośniej – a teraz zejdź mi z oczu – mówiąc prawie szeptem
machnął ręką odsyłając swego niezgrabnego podwładnego.
Po czym po raz już ostatni spojrzał na ekran odbiornika telewizyjnego.
I tak ciebie dorwę Kethel – wyszeptał i zwrócił swój wzrok w
kierunku dziewczyny.
Maltchyck nawet nie zauważył , że jego krzyki tak przestraszyły tą
młodą osobę iż w całym zamieszaniu zupełnie przestała płakać.
Teraz panią przyjmę – ponownie machnął rękł wskazując jej drogę
do swojego biura i już po krótkiej chwili oboje zniknęli za szklanymi
drzwiami.
ROZDZIAŁ 6
PRZYNOSZACY SMIERC
Szpakowaty senator Likosyc ubrany w lśniący , czarny garnitur stał
przy wysokim , czarnym podium. Na samym środku podium stała świeżo
polakierowana mównica z której wystawały trzy długie , srebrne pręty
zakończone okrągłymi poduszkami mikrofonów. Powoli wszedł po kilku
małych schodkach i zatrzymał się przy mikrofonach. Poważnie spojrzał
na tłumy dziennikarzy , czekających na jego przemowę.
Jak wiecie – zaczął – to ja głównie przyczyniłem się do
wydania zezwolenia na klonowanie ludzkich organów takim klinikom jak
Konektyka. Dlatego też biorę na siebie pełną odpowiedzialność za
to co za moment powiem. Konektyka wprawdzie jest pierwszą tego typu
kliniką , ale zapewne nie będzie ostatnią. Nasze społeczeństwo
potrzebuje pomocy i ja jako ważny przedstawiciel rządu zamierzam
udzielić tej pomocy. W ciągu ostatnich lat nasz naród stracił wielu
wspaniałych ludzi , stajemy się słabi. Dlatego też postanowiliśmy
ruszyć z planem , który ma nam pomóc znieść liczby śmierci w tym
kraju. Znaleźli się jednak tacy ludzie, którzy próbują uderzyć tam
, gdzie boli nas wszystkich najbardziej. Próbują uderzyć w ośrodki
sanitarne , które tę właśnie pomoc dostarczają najbardziej jej
potrzebującym – wziął głębszy oddech – Klonowanie organów
ludzkich to ratowanie żyć w naszych opustoszałych miasteczkach i nie
przestaniemy tego robić. Pewien młody mężczyzna uważa , że może
przeszkodzić nam w naszych zamiarach , lecz grubo się myli. Jak państwo
już zapewno wiecie mówię o człowieku , który nazywa się Francisco
Kethel. Wciąż jest on najbardziej poszukiwanym człowiekiem w tym
kraju. Wezwałem was tu, bo chcę zakomunikować , że nowa nagroda za głowę
Kethela wynosi milion dolarów – zamilkł przez chwilę przyglądając
się spodziewanej reakcji szeptających reporterów – Jest to najwyższa
nagroda jaką kiedykolwiek wyznaczono za głowę terrorysty w naszym
kraju. Niech pan Kethel zostanie przykładem. Nie damy pluć sobie w
twarz – odwrócił się i powoli zszedł z eleganckiego podium.
W małej knajpce w głębi lasu , gdzieś na dalekiej północy dwóch
brudnych górników gapiło się w ekran małego telewizora wiszącego
nad barem. Widzieli jak senator Likosyc schodzi z podium i patrzeli właśnie
na zmodyfikowane zdjęcie Francisca Kethela , które zostało
przedstawione zaraz po transmisji krótkiego przemówienia senatora.
Widziałeś? Miał dwa różne ślipia – odezwał się młodszy
blondyn patrząc na swojego towarzysza , który wiekiem przypominał
jego ojca.
Milion dolarów – odezwał się starszy – co ja bym robił z takimi
pieniędzmi.
Gówno byś robił – wtrącił się jeden z pięciu brudnych ludzi
siedzących przy pobliskim stoliku – przepilibyśmy to wszystko no nie
– dodał po chwili i pozostała czwórka głośno się roześmiała.
Wtedy drzwi wejściowe powoli się otworzyły i starszy azjata stojący
za barem spojrzał na lekko zarośniętego mężczyznę stojącego na
tle zapadających ciemności kończącego się dnia. Mężczyzna miał
na sobie stary brązowy sweter poplamiony ciemnymi smarami , po
zniszczonych , zabłoconych butach można było wywnioskować iż nie
posiada on żadnego pojazdu. Powieki nie były obsypane sadzą węgla więc
z pewnością nie był on górnikiem , lecz po tym jak stanął w
drzwiach barman wiedział , że musi być bardzo zmęczony. Powoli
podszedł do baru i usiadł samotnie na przeciw dwóch brudnych górników
ze zdumieniem gapiących się na niego.
Co podać? – zapytał barman.
Coś mocnego – oznajmił tajemniczy gość.
Pomarszczona twarz niskiego azjaty także nie ukrywała swego
zaskoczenia. Odwrócił się i wypełnił grubą szklankę ośmioletnią
, ciemną whisky. Postawił ją przy zarośniętym mężczyźnie i
patrzył jak ten opróżnia ją jednym duszkiem.
Co ciebie tu sprowadziło mój drogi? – zadawał pytanie ponownie wypełniając
grube szkła swym trunkiem.
Szukam kogoś – twardo odpowiedział chwytając za szklankę.
Kogokolwiek szukasz napewno go tu nie znajdziesz – tłumaczył mu
barman – nikogo już tutaj nie ma po za mną i kilkoma szalonymi górnikami
, którzy i tak nie mają już dokąd pójść.
Co ty powiesz? – opróżnił kolejną szklankę i mocno postawił ją
na drewnianym barze co zwróciło uwagę górników.
Kiedyś było tu piękne miasteczko – kontynuował podstarzały barman
– ale po tym jak ogłoszono , że węgiel się kończy , wszyscy się
wynieśli. Zostali tylko ci nędznicy , którzy wciąż wydobują
resztki żeby przepić wszystkie pieniądze , jakie w ten sposób zarobią.
Tylko nie nędznicy! – starszy górnik siedzący po drugiej stronie
baru wstał i podszedł do barmana – wszystko co zarabiamy , zarabiamy
uczciwie , mamy co zjeść , wypić i włożyć na siebie i możemy być
dumni , bo nie daliśmy się wygryść tak jak cała reszta tego przeklętego
miasta.
A gdzie dzieci , rodzina to jest prawdziwe bogactwo – spokojnie
oznajmił barman.
Muszę przyznać mu rację – wtrącił nowo przybyły – wszyscy
jesteśmy nędznikami – spojrzał górnikowi w oczy.
Ten znieruchomiał przez chwilę po czym odwrócił się i bez słowa
odszedł od baru zbliżając się do stolika przy którym siedziała piątka
górnikow , która co kilka chwil zakłócała ciszę swym głuchym
chichotem.
Co mu się stało? – zapytał gość dziwiąc się reakcji kłótliwego
mężczyzny.
Jeszcze nigdy go takiego nie widziałem – prawie szeptem odpowiedział
barman.
Mężczyzna w brązowym swetrze obrócił się i ujrzał ostrze noża ,
które błysło przed jego oczami zanurzając się w okolicach jego
brzucha. Widział twarze wściekłych górników , którzy rzucili się
na niego jak stado hien rzuca się na zmęczoną antylopę. Rozwścieczony
przybysz nie czuł już bólu od ostrza wciąż tkwiącego w jego ciele
, czuł tylko ciężar mężczyzn coraz bardziej przygniatających go do
baru. Nagle usłyszał dźwięk tłuczonej butelki i zobaczył jak jeden
z napastników bezwładnie osuwa się na ziemię. Przestraszony barman
wciąż ściskał resztkę butelki w dłoni, kiedy jeden z napastników
opuścił pozostałą piątkę i wskoczył na blat drewnianego baru.
Patrząc z nienawiścią na starszego już azjatę rzucił się na niego
w nadzieji , iż będzie on łatwym celem.
Mężczyzna w brązowym swetrze był wciąż przyciskany do baru gdy
nagle gwałtownie się wychylił i uderzając głową prosto w nos
jednego z górników od razu posłał go na szare deski starej już podłogi.
Odwet pozostałych czterech był jednak zbyt szybki. Widział jak pięści
zbliżają się do jego twarzy przynosząc ze sobą błysk jasnego światła.
Jeszcze raz i jeszcze raz , aż zupełnie nie czuł już bólu tylko odrętwienie
twarzy , która wkrótce spuchnie. Poddał się i zamknął oczy. Czekał
już tylko kiedy to się skończy by móc spokojnie zasnąć i przyjrzeć
się swoim ciemnościom.
Górnicy widząc , iż ich ofiara w końcu straciła przytomność odsunęli
się powoli od baru. Byli zdyszani , patrzyli jak młody blondyn wciąż
znęca się nad mężczyzną w brązowym swetrze bijąc go bezlitośnie
po zakrwawionej twarzy. Widzieli jak unosi pięść w górę by zadać
kolejny cios gdy nagle ostrze miecza błysnęło przed ich oczami
przecinając nadgarstek młodego blondyna. Ze zdumieniem patrzyli na wciąż
zacisniętą dłoń toczącą się po drewnianej podłodze. Kiedy jeden
z nich w końcu odważył się unieść głowę , ujrzał twarz pięknej
, czarnowłosej kobiety. Jej miecz zalśnił po raz kolejny i krew mocno
trysnęła na białe , przybrudzone ściany małej knajpki. Bezgłowe
ciało górnika silno uderzyło o podłogę. Wtedy drzwi otworzyły się
z ogromnym hukiem i ujrzeli ciemnowłosego mężczyznę w długim płaszczu.
Patrzył na nich swym martwym spojrzeniem ściskając w ręku ciężki
karabin maszynowy. Widząc nowo przybyłego kobieta spokojnie wsunęła
miecz do wąskiej pochwy wiszącej na jej plecach.
Przycisnął na spust i krew górników ponownie trysnęła na ściany.
Mężczyzna w płaszczu obracał się powoli rozdając swe śmiertelne
kule , których łuski , jedna po drugiej , cicho uderzały o podłogę.
Po kilkunastu sekundach nastała zupełna cisza.
Ciała martwych górników były porozrzucane po zdemolowanym
pomieszczeniu. Biały dym lekko wyłaniał się z lufy tego , który posłał
ich na inny świat. Rozejrzał się i spojrzał na kobietę ubraną w
czarny elastyczny kombinezon.
Gdzie ojciec? – zapytał.
Kobieta spojrzała na niego zagadkowo i już po chwili sprawnie
przeskoczyła przez blat drewnianego baru.
Tutaj , tutaj – usłyszała głos wyłaniający się spod ciała
szerokiego górnika.
Złapała za nogę trupa i z wysiłkiem ściągnęła go z niskiego
barmana , którego przygniatał swym ciężarem. Wciąż leżał na podłodze
marszcząc twarz z przerażenia.
Myślę , że go zabiłem – oznajmił ze zdumieniem.
Mężczyzna w płaszczu wszedł za ladę baru i nachylił się nad ciałem
ciężkiego górnika. Przewrócił go na drugą stronę i wskazał na
klatkę piersiową.
Dobra robota tatko – oznajmił wskazując szyjkę butelki tkwiącą w
piersi trupa.
Wiedziałem , że są trochę stuknięci , ale że aż tak – niski
barman chwycił dłoń swej córki i wstawał powoli marszcząc przy tym
brwi.
Mężczyzna w płaszczu wyszedł zza lady baru i okrążając ją
podszedł do pobitego mężczyzny w brudnym , brązowym swetrze. Wciąż
leżał na podłodze pod barem.
To przez niego tak oszaleli – wyjaśnił mężczyzna w płaszczu.
Dlaczego? – barman wciąż nie mógł zrozumieć.
Teraz dają milion za jego głowę.
Znasz go – starzec ponownie zmarszczył brwi.
Znam. To stary przyjaciel.
*
Na żółtej , wysuszonej ziemi w miejscu gdzie nawet trawa rosła z
wielkim trudem stała drewniana chata. Jej powybijane okna wpuszczały
do pustego pokoju wiatr przynoszący piasek. Na niskim , stopniu
drewnianej werandy siedział człowiek o długich blond włosach związanych
w gruby kucyk. Był szczupłym , wysokim mężczyzną o jasno
niebieskich oczach , które lekko zasłaniało rondo jasno brązowego
kapelusza na głowie mężczyzny. Wszerz jego prawego policzka przebiegała
blizna , była to jedna z pamiątek jakie przywiózł z wojny. Zeszłej
wiosny skończył trzydzieści lat i właśnie zaczynał swe życie od
nowa. Siedział i patrzył na radiowóz szeryfa podążający w kierunku
chaty jego ojca. Już po chwili terenowy samochód zatrzymał się jakieś
dziesięć metrów od werandy na której siedział blondyn. Widział jak
wysiada z niego szeryf i bankier dobrze mu już znany , eskortowało ich
dwóch strażników tutejszego prawa. Strażnicy ściskali swe strzelby
bacznie obserwując człowieka siedzącego na stopniu werandy.
Chcieliśmy z tobą porozmawiać Nick – stanowczo oznajmił szeryf.
No to rozmawiajcie – blondyn popatrzył mu w oczy z uśmiechem.
Mamy dla ciebie odpowiednią cenę Nick – wtrącił bankier ubrany w
brązowy garnitur.
Nie potrzebnie jechaliście taki kawał drogi – blondyn wciąż się uśmiechał
– już raz powiedziałem , że nie sprzedaję.
Ale tędy ma przechodzić największa autostrada w kraju...- kontynuował
bankier.
Widzisz to? - blondyn wskazał ręką starą drewnianą huśtawkę stojącą
tuż obok chaty.
Co?
Tą huśtawkę. Widzisz?
No widzę.
Jak pozwolę wam pokryć to miejsce asfaltem to co odpowiem moim
potomkom jak zapytają mnie gdzie ja się bawiłem w dzieciństwie.
Ja wiem , że masz sentyment do tego miejsca , ale w życiu trzeba iść
do przodu – wtrącił pucowaty szeryf.
Ja bym wam radził do tyłu – odpowiedział blondyn.
To koniec rozmów Nick – wyraźnie zdenerwował się szeryf – Tutaj
ja jestem prawem , a ty jesteś zupełnie sam. Nie ma nikogo kto mógłby
opłakiwać twoje nagłe zejście z tego świata. Chciałem załatwić
to po dobroci , ale widzę , że zmuszasz mnie bym użył siły – odwrócił
się do dwójki wysokich podwładnych i kiwnął stanowczo głową.
Strażnik stojący tuż za plecami szeryfa odskoczył na bok i wycelował
w blondyna , który przed sekundą zdążył zerwać się na równe
nogi. Zobaczył piasek podążający w kierunku jego twarzy zanim
przymknął oczy i oddał strzał zupełnie nie widząc celu. Smiertelny
nabój wyrwał ogromną dziurę w suchych drzwiach drewnianej chaty. Mężczyzna
otworzył oczy tylko po to by ujrzeć grubą podeszwę buta gospodarza
co przyniosło ze sobą głuchy dźwięk i zupełną ciemność. Drugi
strażnik bez wachania strzelił w kierunku blondyna , który błyskawicznie
odbiegł od swojej ofiary i schował się za ciałem grubego szeryfa.
Przestraszony strażnik nie zdążył pomyśleć nim przycisnął spust
i krew głowy tutejszego prawa pokryła tą nieżyzną ziemię.
Zszokowany zabójca widział jak jego szef pada bezwładnie na twarz
zupełnie odsłaniając blondyna wiszącego jak anioł w powietrzu. Nick
leciał prosto na strażnika , którego czoło już za moment zetknęło
się z jego twardą stopą i po krótkim locie nieszczęśnik uderzył
tyłem głowy o suche podłoże kompletnie tracąc swą przytomność.
Bankier został sam. Patrzył na opanowaną twarz Nicka Kravera powoli
zbliżającego się do niego.
Proszę nie rób mi krzywdy , proszę... – przerażenie pokryło jego
jasne oczy.
Blondyn nagle się zatrzymał i powoli obrócił się za siebie. W dali
widział czarną furgonetkę podążającą w kierunku jego posiadłości.
Nie zwracał już uwagi na bankiera , obserwował tajemniczy pojazd , który
coraz szybciej zbliżał się do niego. Był już tak blisko , iż Nick
był w stanie rozpoznać osobę siedzącą za jego kierownicą. Ponownie
się obrócił i spojrzał na twarz przerażonego bankiera.
Ty wiesz co się tutaj wydarzyło – bankier kiwnął głową przytakując
– pamiętaj o tym – dodał blondyn i podszedł do drzwi czarnej
furgonetki , która zatrzymała się tuż przed nim.
Wsiadł do pojazdu i spojrzał na piękną kobietę siedzącą w fotelu
kierowcy.
Opowiesz mi w drodze – oznajmił.
Bankier wciąż patrzył na pojazd w którym oddalała się jego niedoszła
ofiara. Dużo nie brakowało , a on sam wszedłby na czyjąś listę
ofiar. Może czas by rozpocząć jakąś nową listę. Może czas by zejść
z łatwej ścieżki zanim sam stanie komuś większemu na drodze.
*
Nadszedł zmierzch. Trójka dziesięcioletnich chłopców przedzierała
się przez zarośla moczar pobliskiego miasteczka , w którym się
wychowywali. Wreszcie dotarli do miejsca , które zostało nazwane przez
okolicznych mieszkańców „cmentarzem dusz”. Była to ogromna polana
pokryta miejscowymi kałużami. Ciemna trawa podobno pokrywała bagna ,
które zabierały dusze każdego nieszczęśnika jakiego dotąd pochłonęły.
Jesteśmy na miejscu – oznajmił chłopiec , który wyraźnie był
szefem ekspedycji – napewno zaraz się pokaże – dodał.
Mój tatko mówi – wtrącił chłopiec o blond włosach stojący tuż,
obok przywódcy - że to straszny potwór i że jak będziemy go
nachodzić to przyjdzie do naszych domów i nas pozabija.
Twój tatko jest starym pijakiem i whyski przez niego gada –
skrytykował przywódca.
To kiedy on w końcu się pokaże? – po chwili zniecierpliwił się
trzeci z nieproszonych gości.
Podobno zawsze po zmroku przychodzi tu i rozpala ogień – tłumaczył
pomysłodawca wycieczki.
Po co?
A ja wiem po co. Może smarzy na nim ciała swoich ofiar – roześmiał
się lekko pod nosem.
Wtedy ogień zapłonął na środku ciemnej polany i trójka chłopców
gwałtownie spoważniała. Widzieli ogromną posturę ciemnego człowieka
o długich , czarnych włosach skręconych w dziesiątki drobniutkich
warkoczy. Podkładał do ogniska , które zapłonęło w tak
niespodziewanym miejscu , aż w końcu cała polana rozjaśniała
odkrywając swe ciemne zakątki. Widzieli jak pot spływa po jego
olbrzymiej klatce piersiowej i chowa się za szarą koszulę , którą
sam uszył z szarego płótna jakiego tutejsi ludzie używali do
robienia worków na ziemniaki. Miał na sobie czarne spodnie , których
nogawki ledwo się stykały z czarną skórą wysokich butów
wojskowych. Do skórzanego paska wiszącego na jego szyi był przywiązany
duży , metalowy krzyż , miał chronić go bardziej od ludzi niż od
duchów tego miejsca.
O kurde. On ma chyba ze trzy metry – oznajmił szef dziecięcej
ekspedycji.
Nie no – odezwał się blondyn obok niego – może z dwa i pół.
Ciemnoskóry mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i spojrzał w
miejsce gdzie trójka chłopców ukrywała swoje szepty.
Zobaczył nas – blondyn się przestraszył – wie , że tu jesteśmy.
Ratunku!!! – wrzasnął pomysłodawca wycieczki i odpychając się od
najcichszego z chłopców zerwał się do panicznej ucieczki.
Odepchnięty chłopiec sturlał się z małego wzgórka na którym
ukrywali się podglądacze i wylądował na ciemnej trawie polany.
Nie ruszaj się! – gruby głos olbrzyma przerwał odgłosy nocy.
Chłopiec o blond włosach , który dotąd przyglądał się swemu
koledze teraz też nie wytrzymał i nogi poniosły go w stronę domu jak
tylko mogły najprędzej.
Nie ruszaj się – spokojnie powtórzył olbrzym.
Ofiara upadku czuła jak trawa powoli zapada się pod nim wchłaniając
ciężar jego ciała. Patrzył na mężczyznę , który poważnie kroczył
przed siebie podążając w kierunku tak młodego nieszczęśnika. Po
kilku krokach mężczyzna stracił grunt pod nogami i zapadł się pod
ziemię znikając z oczu chłopca , którego silne bagno zdążyło już
wciągnąć do pasa. Długi wrzask przerwał panikę tonącego chłopca
i ujrzał ogromną twarz ciemnego człowieka , który wynurzył się
zaraz obok niego. Twarz pokryta błotem była jeszcze bardziej przerażająca
niż przedtem , lecz chłopiec nie krzyczał. Bardziej bał się bagien
, bo one mogły zrobić coś czego nikt inny nigdy nie mógł zrobić.
One mogły zabrać mu duszę , a to musi być gorsze od śmierci.
Postanowił oddać swój los w ręce wielkiego człowieka i poddając się
swoim emocjom łagodnie stracił przytomność.
Mężczyzna ominął chłopca i chwytając go za kołnierz ciągnął go
za sobą do upragnionego lądu. Grymas na jego twarzy okazywał potężny
wysiłek, lecz natura nie mogła walczyć z człowiekiem , który przez
całe swe życie starał się ją wspierać. Bagna go pożegnały i położył
nieprzytomnego malca wśród zorośli wzgórka. Patrzył na jego młodą
twarz ciesząc się , że tym razem dane mu było ocalić życie .
Zawsze je zabierał. Wtedy podniósł głowę i ujrzał postać dobrze
mu już znaną.
Człowiek w płaszczu stał przed nim. Olbrzym wstał gwałtownie.
W ten sam dzień to – wskazał na chłopca – i twoja wizyta? Bóg
musi mieć zacne zamiary – dodał grubym głosem.
Pewnie sam by ci pokazał , lecz teraz czas nagli – spokojnie oznajmił
przybysz.
Kto mnie potrzebuje?
Romeo.
Muszę poczekać , aż chłopiec odzyska przytomność – wyjaśnił
ogromny mężczyzna.
Jaki chłopiec?
Spojrzeli na puste miejsce gdzie jeszcze przed krótką chwilą leżał
młody chłopiec.
Bóg chyba daje ci znać , by opuścić to przeklęte miejsce – odezwał
się mężczyzna w płaszczu.
Chyba masz rację – przytaknął olbrzym i zniknęli w ciemnościach
miejsca znienawidzonego przez tutejszych ludzi.
*
Zółty , pancerny autobus pędził po pustej , szerokiej szosie. Na
obu bokach pojazdu widniał gruby napis „WIEZIENIE STANOWE”. Dwa ,
policyjne radiowozy eskortowały pojazd. Jeden jechał przed nim , drugi
zaś zaraz za olbrzymem więziennym.
Na czarnym , odrapanym siedzeniu żółtego pancerniaka siedział człowiek
niezbyt lubiany przez swych przyszłych towarzyszy niedoli. Bali się go
gdyż był mężczyzną , który zaskakiwał wszystkich w najbardziej
nieodpowiednim do sytuacji momencie. Był człowiekiem z przeszłością
, bardzo ciemną przeszłością. Nie przeżył nikt kto stawił mu czoła
w pojedyńczej walce. W ciągu kilku ostatnich lat zniknął z oczu
przestępczego świata. Krążyły słuchy iż poszedł na ugodę z rządem
i w zamian za zwolnienie z dożywotniej kary został żołnierzem służb
specjalnych krajów wolnego świata. Podobno po powrocie z wojny władze
stanowe złamały dane mu słowo i tak trafił z powrotem za kratki.
Nikt jednak nie był pewien prawdy. TBL , bo tak go nazywano nie należał
do ludzi zbytnio wygadanych. Siedział na tylnym siedzeniu żółtego
autobusu ubrany w pomarańczowy kombinezon więzienny. Na lewej piersi
widniał duży czarny numer „001999” , to miało być jego nowe imię
, choć prawdziwego i tak nikt właściwie nie znał. Ogolony na łyso ,
dobrze zbudowany , silny mężczyzna o ciemnej karnacji ciała był
starannie uwięziony. Jego stopy więziły metalowe buty , przyspawane
do grubej podłogi autobusu. Ręce unieruchamiały szerokie kajdany , których
napięte łańcuchy przymocowano do kajdanów pozostałych więźniów.
Siedział dumnie na czarnym siedzeniu autobusu i patrzył na nieszczęśników
pochylających przed nim gołe głowy.
Nagły wybuch przerwał rozmyślania przestraszonych więźniów i
kierowca pojazdu zobaczył jak płonący radiowóz jeszcze przed
momentem jadący tuż przed autobusem , leci wprost na przednią szybę
pojazdu. Więźniowie poczuli silne uderzenie i zasłonili oczy kryjąc
się przed szkłem , oraz drobnymi częściami ognistego radiowozu , który
tajemniczo wylądował na masce autobusu. Usłyszeli strzały poczym świat
zawirował dookoła i wtedy pasażerowie poczuli kolejne uderzenie
przynoszące ze sobą jeszcze więcej szkła. Autobus leżący na swym
lewym boku wciąż posuwał się lekko do przodu. Brud ziemi z poszarpaną
trawą wdzierał się do żółtej kabiny.
Mężczyzna w długim płaszczu stał na środku jezdni. Na jego prawym
ramieniu spoczywała krótka wyrzutnia armatnia. Stał w milczeniu patrząc
na rannego blaszaka pełnego paniki tych którzy przeżyli.
Czarnoskóry olbrzym wkroczył na czarną , asfaltową ulicę i powoli
podszedł do lekko płonącego wraka. Ociężale wdrapał się na żółty
autobus i przykucnął przy grubych , szerokich drzwiach. Ogromne
bicepsy napięły się do granic wytrzymałości zanim dźwięk łamanej
blokady zamknięcia je uwolnił i olbrzym uniósł drzwi tak jakby to była
klapa czołgu pancernego. Wstał i obrócił się spoglądając na
kobietę o długich czarnych włosach , która właśnie teraz podeszła
do wraka , poczym ciężko wskoczył do kabiny znikając z jej pola
widzenia. Błyskawicznie wskoczyła na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą
stał olbrzym i milcząc podążyła za nim.
Coraz gęstszy dym otaczał pasażerów ciężkiego pojazdu , nie
wiedzieli czego się jeszcze spodziewać. TBL był spokojny , obserwował
panikujących współwięźniów , których dostrzegał z coraz większym
trudem. Leżał zastanawiając się nad powodem przedziwnej eksplozji.
Wtedy usłyszał znajomy mu dźwięk ostrza i obrócił głowę zauważając
mglistą posturę kobiety. Potężna siła szarpnęła za jego stopy i
już po krótkiej chwili wisiał na olbrzymich plecach przyjaciela.
Przedzierali się przez biały dym coraz głośniej wrzeszczących skazańców
, aż wreszcie coś mocno wypchnęło TBL-a na zewnątrz i wylądował
na zewnętrznej ścianie przewróconego autobusu. Spojrzał w górę i
zobaczył ciemną , ogromną twarz znajomego mu człowieka. Olbrzym zwrócił
swój wzrok na ciemną furgonetkę , która właśnie podjechała pod
lekko płonący autobus. Ciemnowłosa kobieta zeskoczyła z rannego
pojazdu i pośpiesznie rozsunęła boczne drzwi ciemnej furgonetki. TBL
się nie zastanawiał. Łapiąc za ramię olbrzyma zsunął się po
wraku i wskoczył do furgonetki wciągając za sobą ogromnego
przyjaciela.
Wśród syren nadjeżdżających radiowozów znikali za horyzontem udając
się do miejsca gdzie nikt nie będzie w stanie ich odnaleźć.
ROZDZIAŁ 7
NA KREW
Wśród świateł radiowozów policyjnych pojawił się niski ,
ciemnoskóry grubasek o dość poważnym wyrazie twarzy. Jego szary płaszcz
wyłaniał się z pośród gęstej mgły jaka odwiedziła okolice tego
tak ciemnego dnia. Mężczyzna obejrzał ściany niskiego , drewnianego
budynku bardziej przypominającego obszerną komórkę niż skromną
knajpkę jaką miała być i po krótkiej chwili zastanowienia postanowił
wejść do środka. Przekraczając próg wejścia patrzył na
zniszczenia jakie rzekomo przyniósł w to miejsce człowiek , którego
wciąż poszukiwał niestety nie odnosząc przy tym zbyt dużych sukcesów.
Obrócił głowę i spojrzał na martwe już ciała górników psujących
się od wilgoci tutejszych terenów.
Kim pan jest? – usłyszał głos za swymi plecami.
Odwrócił się i uniósł głowę by mocniej przyjrzeć się twarzy
wysokiego człowieka w mundurze.
Detektyw Maltchyck – oznajmił poważnie.
Szeryf Kendrick – mundurowy uścisnął dłoń gościa.
Niezły bałagan wam tu zostawiono – znów spojrzał na lekko gnijące
już ciała.
Obawiam się , że wykroczył pan po za swój rejon działania i ...
Nie jestem tu żeby przejmować pańskie obowiązki – gwałtownie
przerwał mu Maltchyck – przyjechałem tylko po to by zobaczyć jakie
ślady pozostawił za sobą człowiek ścigany przeze mnie.
Nawet jeżeli pan go tutaj złapie drogi detektywie to i tak będzie
musiał go pan oddać w moje ręce – lekko uśmiechnął się szeryf.
Nie będę go musiał ścigać. Coś mi mówi , że wróci do miejsca od
którego uciekł. No chyba już czas na mnie – westchnął - zobaczyłem
to co miałem zobaczyć. Dziękuję za pańską gościnę szeryfie –
odwrócił głowę i udał się do wyjścia.
Detektywie! – Kendrick lekko uniósł głos.
Tak? – gość zatrzymał się i spojrzał za siebie.
Skąd pan wie , że zrobił to człowiek , którego pan szuka?
Mam swoje źródła informacji – zimno odpowiedział i wyszedł bez
dalszych wytłumaczeń.
Szeryf skierował wzrok na psujące się trupy górników poczym gwałtownie
odwrócił głowę i spojrzał na miejsce gdzie przed krótką chwilą
detektyw Maltchyck zniknął w gęstej mgle.
Cholerne mieszczuchy – burknął pod nosem i rozejrzał się po
zdemolowanym pomieszczeniu głęboko wzdychając.
*
Francisco Kethel powoli otwierał oczy. Jego powieki były ciężkie,
umysł nie zbyt czysty. Nie wiedział gdzie jest , ani jak tu tafił.
Rozejrzał się dookoła. Leżał na starym drewnianym łóżku ,
nakryty czystymi kocami. Pokój , w którym się znajdował nie należał
do dobrze oświetlonych pomieszczeń. Gruby klosz lampy umieszczonej w
suficie przygasał co kilka sekund co przynosiło ze sobą dźwięk drażniącego
bzyczenia i ciemność do tego pokoju bez okien. Zebrał siły i wstał
odczuwając głęboki ból w okolicach brzucha. Podwinął szarą , długą
koszulę i spojrzał na okolice ciała , która jak pamiętał została
zraniona w walce z górnikami. Długie rozcięcie jakie ujrzał na swym
brzuchu wspierały chirurgiczne druty. Były takie same jak te , kórych
używano w wojsku przy nagłych przypadkach. Musiało minąć kilka dni
od szycia , gdyż opuchlizna , która napewno otaczała ranę prawie całkowicie
zeszła z tego miejsca. Wciąż czuł się słaby , ale chciał odkryć
tajemnicę swego uzdrowienia. Słaniając się lekko na nogach podszedł
do szarych drzwi , których szpary przepuszczały promienie jasnego światła
i chwycił za klamkę powoli uchylając drogę do odpowiedzi na swoje
pytania.
Ujrzał znajome mu twarze zajętych grą w kości ludzi. Kiedyś byli żołnierzami
pod jego komendą , dziś są uciekinierami systemu , który ich odrzucił
jak niepotrzebne śmieci po tym jak przelewali krew dla jego dobra.
Zostali wykorzystani , oszukani , a po powrocie do domów ograbieni ze
swych skromnych żyć. Tak jak on nie mieli dla siebie miejsca. Tak jak
on nie mieli już życia w systemie.
Popatrz , popatrz co szczury nam w końcu wywlokły – uśmiechnął się
blondyn o długich włosach spiętych w gruby kucyk.
To ty Phoenix? – Francisca wzrok się osłabiał.
Wiedziałem , że Bóg odprowadzi cię do domu – westchnął ogromny
czarnoskóry mężczyzna ubrany w olbrzymią zieloną bluzę z białym
numerem dwadzieścia trzy na jej przodzie.
Miło cię widzieć Kromexie – uśmiechnął Kethel coraz słabiej
dostrzegając swego przyjaciela – Przepraszam słabo widzę , kto
jeszcze jest z wami.
Slash – Kromex wskazał ciemnowłosą piękność – Drake – mężczyzna
w płaszczu ukłonił głowę nie wydobywając z siebie najmniejszego uśmiechu
– no i TBL – TBL dumnie patrzył na swego przywódcę.
Cholera co się... – nagły ból głowy przerwał pytanie , które wciąż
chciał zadać i przykrył dłonią swe błękitne oko.
Romeo! Romeo! – słyszał głos Phoenixa.
Widział znajomego mu z wizji lekarza. Widział jak sięga po elektryczną
pałkę i przykłada do twarzy człowieka uwięzionego w ciasnej białej
celi.
Słyszał krzyk i czuł ból jaki to przyniosło.
Strach i ból potrafią być bardzo potężne – usłyszał głos
Nikodema Lazarusa wyłaniającego się zza pleców oprawcy – Wiem , że
mnie widzisz Francisco. Wiesz dlaczego wiem? Sam mi o tym powiedziałeś
– podszedł bliżej – to lepsze niż telefon co? – roześmiał się
szyderczo po czym odebrał szalonemu lekarzowi elektryczną pałkę i z
ogromnym zamachem uderzył swego więźnia w czoło. I nastała ciemność.
Promień światła przebił się przez grube ciemności i Kethel zobaczył
jak niski człowiek zbliża się do niego. Patrzy mu w oczy i kiwa głową
obracając się za siebie. Za nim stoi mężczyzna , który jest więźniem
białego , ciasnego pomieszczenia. To on oddał Kethelowi oko , a może
nawet coś jeszcze droższego. Patrzą na niego i odchodzą. Znikają
wraz ze światłem i nastaje ciemność.
*
Mógłbym powiedzieć , że jest to typowa reakcja dla chorego w jego
stanie – tłumaczył niski azjata spoglądając na Francisca leżącego
w łóżku z którego wstał wcześniej – ale jest w tym wszystkim coś
bardzo dziwnego.
Co takiego tatko? – zapytała kobieta stojąca wśród reszty zakłopotanych
przyjaciół Kethela.
Widzisz drogie dziecko ciało psuje się często , lecz to nic nie
szkodzi. To tylko taki garnitur , który zakładamy na to jedno życie,
zawsze da się go jakoś naprawić. Ten człowiek – zwrócił wzrok na
Francisca – ma zepsutą duszę.
Co ty mówisz Kote? – zabrzmiał gruby głos potężnego Kromexa.
Ktoś bawił się duchową stroną tego tu człowieka. Może nie umyślnie
, ale splątano dwie dusze w jednym drobnym ciele. Utworzono most , który
nigdy nie powinien istnieć.
Most? – Phoenix zmarszczył brwi.
Tak most. Wasz przyjaciel posiada bramę z jednej strony mostu. Gdzieś
jest drugi człowiek , do niego należy brama drugiej strony. Na początku
wasz przyjaciel mógł tylko widzieć oczami drugiego człowieka , teraz
jest już gorzej. Ten który jest słabszy otwiera swą bramę przesyła
ból mostem...
A Romeo cały ból przejmuje – dokończył Drake o kamiennej twarzy.
Niski mężczyzna pokiwał głową przytakując.
Więc co robimy? – zapytał Phoenix.
Aby uwolnić waszego przyjaciela należy zabić człowieka do którego
należy druga brama mostu.
No to proste – TBL wzruszył ramionami.
Nie koniecznie – kontynuował Kote – wasz przyjaciel będzie wolny ,
ale na jak długo? Zrobili to raz mogą to powtórzyć. Należy zniszczyć
nasienie całego procesu.
Masz zupełną rację – słaby głos Francisca przerwał tłumaczenia
starszego mężczyzny – ale to moja walka , możecie w niej zginąć.
Każdy z nas jest ci winien życie – zaczął Drake – przysięgaliśmy
na krew , że zwrócimy dług. Kiedy usłyszeliśmy o twoich problemach
wiedzieliśmy , że znaczy to dla nas jeszcze jedną wojnę i przyjęliśmy
wyzwanie , bo przysięgaliśmy... na krew.
Zwalniam was z przysięgi.
Na krew Romeo – odezwał się Phoenix.
Choćby Bóg mi nigdy nie wybaczył to jednak... na krew – burknął
olbrzymi Kromex.
Znasz nasze stanowisko – twardo oznajmiła Slash zerkając na swojego
brata.
A dla mnie krew nie ważna , przyda mi się odrobina zaległych emocji
– niski głos TBL-a przeszedł przez ciasne pomieszczenie i rozejrzał
się po nie zadowolonych przyjaciołach – No dobra. Na krew.
*
Zbliżała się noc. Viktor Mateyew leżał przywiązany do łóżka
swojej białej , ciasnej celi. Wiedział , że śmierć przyjdzie po
niego , a raczej po jego ciało. On sam chciał by wszystko było takie
proste , ale tak nie było. Nauczył się wiele rzeczy odkąd tutaj leżał.
Miał czas by wszystko zrozumieć i zaczął pojmować swoje możliwości.
Nagle usłyszał brzęk kluczy strażnika i gwałtownie obrócił głowę
by zobaczyć jak olbrzymi , czarnoskóry mężczyzna ugadza strażnika
ciosem prosto w czoło. Widział jak krata powoli się uchyla i do jego
celi wchodzą ludzie , którzy jak przypuszczał chcą przynieść mu śmierć.
Wiem kim jesteście – oznajmił spokojnie.
Olbrzym patrzył mu w oczy z wyrzutem , kiedy kobieta o ciemnych włosach
gwałtownie go odepchnęła.
Odejdź , ja to zrobię – oznajmiła zimno wyciągając zza pleców
metalowy miecz.
Stój! – ktoś krzyknął gwałtownie.
Slash obróciła się za siebie i spojrzała z lekkim zaskoczeniem na
wchodzącego Francisca.
Wiem co chcesz zapytać – uśmiechnął się Viktor.
I co mi odpowiesz?
Nie to nie będzie koniec. Są inni.
Wytłumacz.
Myślisz , że ja nie chcę , by ktoś w końcu zabrał mnie z tego żywego
piekła? – pacjent psychiatryczny nie przestawał się uśmiechać –
Codziennie proszę by to się wreszcie skończyło , ale to nie jest
takie proste.
Dlaczego? – Kethel nie rozumiał.
Mają moje kopie.
Skąd wiesz? – jeszcze nie dowierzał.
Przecież wiesz , że wszystko czuję. To jeszcze nie koniec. Wiedzieli
, że przyjdziesz. Wiedzieli , że zechcesz mnie zabić , bo tylko to
racjonalne rozwiązanie przyjdzie ci do głowy , ale to pułapka.
Wąski korytarz wypełnił się jego szyderczym śmiechem za nim TBL
zbliżył się do niego i błyskawicznym ruchem szarpnął za drgające
„jabłko Adama” Viktora wyrywając je z jego szyi jednym płynnym
ruchem. Krew trysnęła na bialutkie prześcieradło i zapadła cisza.
Wszyscy z obecnych spojrzeli na opryskanego krwią , łysego TBL-a.
Nie było czego słuchać. No co facet był kompletnym świrem – bronił
się przed wzrokiem towarzyszy.
Głośne wycie alarmu przerwało ich rozmyślania.
Więc głupek nie kłamał – TBL wzruszył ramionami.
Kromex , który pierwszy wybiegł na wąski korytarz zauważył grupę
ludzi w czarnych garniturach biegnących w jego kierunku. Usłyszał
strzały i gwałtownie zgarnął swą olbrzymią dłonią Slash stojącą
tuż obok , kryjąc ją za swym olbrzymim ciałem. Poczuł ból i krew
trysnęła uwalniając się z jego potężnego ramienia. Obejrzał się
za siebie i ujrzał kolejną grupę ludzi w czarnych garniturach biegnących
w ich kierunku z przeciwnej strony korytarza. Teraz wszyscy wiedzieli ,
że Viktor nie kłamał.
Drake!!! – gruby głos olbrzyma przeszedł przez korytarz.
Mężczyzna w długim , ciemnym płaszczu wysunął się lekko na
korytarz, ściskając w dłoniach ciężki karabin maszynowy. Seria
szybkich strzałów zagłuszyła krzyki elegantów. Krew trysnęła
barwiąc białe ściany swą czerwienią i ciała kilku ludzi w czarnych
garniturach pokryło zimną podłogę chorej instytucji. Phoenix i
Francisco wychylili się lekko , ostro atakując z drugiej strony
korytarza. Kromex się uśmiechał kiedy kolejna kula przeszyła jego
nogę tuż nad potężnym kolanem.
AAA!!!- wrzasnął zwracając swój wzrok na małe okratowane okienko.
Chwycił grubą kratę i pojawił się znany już grymas na twarzy zanim
głuchy brzęk uwolnił ją i Kromex odrzucił kratę na podłogę.
Odwrócił się i spojrzał na Slash wysyłającą śmiertelne kule w
kierunku przeciwników z lekkiej broni ręcznej.
Wyskakuj malutka! – krzyknął.
Sama nie idę – z oburzeniem oznajmiła.
Drake! – olbrzym wskazał ścianę wzrokiem i rzucił się na podłogę.
Mężczyzna w płaszczu lekko się cofnął i skierował ogień poniżej
małego okienka. Sypiący się tynk tworzył coraz to większe otwory aż
w końcu postrzał w prawy nadgarstek Drakea przerwał strzały ciężkiej
broni maszynowej. Drake krzywił się próbując przerzucić karabin na
swą lewą rękę , kiedy Kromex wstał i rzucił się na postrzelaną
ścianę swym potężnym ciałem znacznie powiększając otwór.
Drake! – znowu krzyknął Kromex.
Mężczyzna w płaszczu widząc szansę ucieczki błyskawicznie skierował
się w kieruku powiększonej dziury.
Będę was osłaniał – olbrzym kiwnął głową odbierając broń
przyjacielowi po czym błyskawicznie otworzył ogień odcinając drogę
kolejnej grupie czanych garniturów.
Francisco i Phoenix podążyli za zranionym Drakem. Slash szukała
TBL-a , który zniknął z jej oczu już jakiś czas temu , nie odnajdując
jednak przyjaciela klepnęła olbrzyma po plecach i wskoczyła do dziury
za pozostałymi. To wtedy olbrzym wystrzelił swój ostatni nabój i
rzucił bronią o podłogę.
Wycofujący się Kromex zgrabnie przepchał się przez nieco ciasny na
człowieka jego rozmiarów otwór i sięgnął do kieszeni spodni wyciągając
z niej granat. Wyciągnął zawleczkę i wrzucił go do dziury , którą
sam powiekszył. Po przejściu kilku szybkich kroków rzucił się na
trawnik i usłyszał wybuch. Tumany kurzu pokryły drobne warkoczyki na
jego olbrzymiej głowie. Otworzył oczy i spojrzał na ulicę. Widział
uwięzionych towarzyszy broni. Kryli się za zaparkowaną przy ulicy ciężarówką
podczas gdy grupa ludzi w czarnych garniturach więziła ich ostrzałami
z ciężkiej broni maszynowej. Sześciu ludzi śmiało stało na środku
szerokiej ulicy dziurawiąc ciężarówkę śmiertylnymi pociskami.
Jakieś dziesięć metrów za garniturami , nastolatek o blond włosach
zasłaniał swe oczy. Miał nie więcej niż trzynaście lat. Był
przestraszony jak zając , który wybiega na jezdnię przed pędzącym
samochodem. Stał na samym środku asfaltowej drogi nie wiedząc gdzie
teraz powinien się schronić. Nagle jakby znikąd TBL wyskoczył na
ulicę. Sciskając w swych dłoniach dwa , śmiertelne noże cicho
podbiegł do garniturów od tyłu. Dwóch pierwszych uwolnił od życia
w błyskawicznym tempie , nawet nie zdążyli zauważyć swego
napastnika. Pozostali potrzebowali czasu by skierować ciężkie
karabiny w kierunku szybkiego celu , a tego niestety nie mieli. TBL wbił
ostrze swego noża w szyję swej trzeciej ofiary odkopując na bok lufę
karabinu. Obracając się szybko dźgnął następnego w podbrzusze dokończając
swój taniec ostrza , jak lubił go nazywać , podcięciem gardeł
pozostałych. Był perfekcyjny jeżeli chodziło o jakiekolwiek
zabijanie. Zalany krwią , lekko pochylony rozejrzał się błyskawicznie
na boki zanim zbiegł z ulicy i zniknął za jednym z ciemnych samochodów.
Warkot nadjeżdżającej ciężarówki przerwał ciszę i Kromex
automatycznie zwrócił swą całą uwagę na przestraszonego
nastolatka.
Kierowca ciężkiego samochodu przewożącego mleko jechał spokojnie
znaną mu już trasą. Wiedział , że ruch tu jest słaby , a czas
naglił , warto więc było przycisnąć mocniej na pedał gazu. Wyjeżdżając
za zakręt zobaczył pokrwawione ciała rozrzucone po szerokości ulicy.
Gwałtownie przycisnął na hamulec choć wiedział , że może być już
za późno. Usłyszał głuchy gruchot kości pod kołami ciężkiego
pojazdu. Instynktownie spojrzał w swe boczne lusterko i ujrzał to
czego się bał najbardziej. Przyczepa wypełniona mlekiem skręcała na
prawy bok co raz szybciej doganiając swym ogonem kabinę kierowcy.
Popatrzył przed siebie i czuł jak jego serce zatrzymuje się na
moment. Zobaczył chłopca o blond włosach stojącego na samym środku
ulicy tuż przed wciąż pędzącą ciężarówką. Coś olbrzymiego
mignęło przed jego oczami i ogromny huk uderzenia przestraszył
kierowcę. Czuł jak pojazd zwalnia i czekał kiedy w końcu się
zatrzyma. Długi pisk opon zakończył syk silnika i ciężki pojazd całkowicie
się zatrzymał stając w poprzek tej szerokiej jezdni. Przestraszony
kierowca pośpiesznie opuścił ciężarówkę i ruszył w kierunku chłopca
o blond włosach , który wciąż stał na środku jezdni.
O boże! Chłopcze! – krzyczał podbiegając do przerażonego
nastolatka – nic ci nie jest?
Nie , jestem w porządku.
Jak to się... Jak ty... – kierowca nie dokładnie wiedział o co ma
zapytać.
On mnie uratował – blondyn wskazał ręką ciało ogromnego mężczyzny
w zielonej , pokrwawionej bluzie.
Kierowca patrzył na trupa oddalonego jakieś dwadzieścia metrów od
niego i nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał.
Jak ty się nazywasz synu? – zapytał spokojnie.
Dowell proszę pana. Nazywam się Leon Dowell.
Dobra. Poczekaj tu drogi Leonie , a ja pójdę wezwać jakąś pomoc,
tylko nigdzie nie idź.
Dobrze prosze pana.
Leon patrzył jak otyły kierowca biegł ociężale do swej ciężarówki
, kiedy coś niespotykanego przykuło jego młodzieńczą uwagę.
Nachylił się i podniósł cieniutki , czarny warkoczyk. Wiedział kto
mógł być jego właścicielem. Wiedział kto mógł nosić go z dumą.
ROZDZIAŁ 8
ZYCIE ZYCIU NIE ROWNE
Jasno niebieski , stary , odrapany Ford powoli sunął szeroką
jezdnią. Niski , grubawy , ciemnoskóry mężczyzna w szarym ,
wygniecionym garniturze siedział za kierownicą wysłużonego pojazdu.
Relaksując się przed jedną z głównych czynności swej pracy , której
tak nie lubił słuchał radia. Właśnie zbliżał się do miejsca
zbrodni , które tego wieczoru było przepełnione światłami
okolicznych radiowozów , kiedy głos spikerki radiowej przerwał
melancholijną muzykę i spojrzał z oburzeniem na swój stary aparat
radiowy.
„ Już za krótką chwilę przeniesiemy państwa do głównego biura
senatora Likosyca ...– zaanoncjowała - ... gdzie poznamy ostatnie
szczegóły w sprawie znanego terrorysty...”
Zatrzymując się przy żółtej , policyjnej taśmie odcinającej drogę
tutejszym mieszkańcom przechylił się lekko na bok i wyłączył
radio. Otworzył drzwi swojego pojazdu i wysiadł próbując je domknąć
dosyć hałaśliwie. Po trzecim trzaśnięciu w końcu zrezygnował i
machnął ręką , obracając się w kierunku świateł policyjnych.
Zrywając żółtą taśmę policyjną spojrzał na mundurowego pilnującego
tego właśnie przejścia.
Wiem , wiem – znowu machnął ręką i ruszył w kierunku mężczyzny
w czarnym garniturze.
Wysoki , krótko obcięty mężczyzna stał nad czarnym workiem , który
właśnie teraz został zasunięty.
Mike? – znajomy już głos przerwał jego rozmyślania i odwrócił się
by ujrzeć starego rywala.
Detektywie Maltchyck – uśmiechnął się drwiąco – najwyższy już
czas by detektyw się pojawił.
Nie przyszedłem tu po to żeby znowu znosić twoje gówna – Maltchyck
zmarszczył czoło w złości.
To po co tutaj przyszedłeś? – poważnie zapytał mężczyzna w
czarnym garniturze.
Niski grubasek zamilkł spoglądając z góry na czarny zasunięty worek
wyprodukowany po to by ukrywać najobrzydliwsze obrazy na tym strasznym
świecie.
To też był mój człowiek – odezwał się wysoki elegant – sam go
wyszkoliłem , ale zdaje się , że takie już życie agenta – odwrócił
się i odszedł pozostawiając detektywa w tyle.
A co on tu szukał!? – oburzył się Maltchyck.
Tajna informacja – elegant nie przestawał się oddalać.
Mike!? Mike!? – detektyw jakby ożył gwałtownie podchodząc do
agenta Mika – Co on tutaj robił?
Nic co powinno cię interesować – agent zerwał żółtą taśmę ,
którą mundurowy policjant przed chwilą ponownie założył.
To Kethel to zrobił? – Maltchyck wciąż kroczył obok starego
rywala.
Mogę ci tylko powiedzieć , że byliśmy blisko – oznajmił nie patrząc
na wygniecionego detektywa , który po tej odpowiedzi pozwolił mu odejść.
Detektyw wsadził ręce w kieszeń zatrzymując się na samym środku
szerokiej ulicy. Patrzył jak wysoki agent znika za ciemnymi drzwiami
swego samochodu i odjeżdża przyznając się do swej kolejnej klęski.
*
Zdeformowani ludzie okryci ciemnymi szmatami siedzieli przy odrapanej
ścianie jednego z opuszczonych mieszkań. Ogień wyłaniający się z
metalowej beczki stojącej tuż przy nich ogrzewał ich zniszczone ciała.
Wiedzieli , że czas zmiany nadchodzi. Wiedzieli że będą w stanie i
to przetrwać.
Ostry huk zagłuszył ciszę i drewniane drzwi pokoju mocno runęły na
zakurzoną podłogę. Najstarszy z grupy rzebraków siedzący w rogu
pokoju wstał i spojrzał na wchodzących ludzi. Pierwsza weszła
kobieta. Zakrył przed nią poranioną twarz i odkrył ponownie by ujrzeć
mężczyznę o blond włosach. Zignorował go tak samo jak człowieka w
płaszczu wchodzącego tuż za spokojnym Phoenixem. Widząc Kethela uśmiechnął
się i jego szyderczy śmiech zagarnął uwagę wchodzących. Przymykając
oczy śmiał się do rozpuku kiedy czyjś gruby głos uciszył go w
tajemniczy sposób.
Ciszej myszko – TBL zbliżył się do niego mówiąc prawie szeptem.
Starzec zamilkł i otworzył oczy powoli przesuwając się w kierunku
drzwi wejściowych. Władczo spojrzał na pozostałych rzebraków, którzy
natychmiast w największej ostrożności podążyli za nim.
Już po krótkiej chwili intruzi pozostali sami w opustoszałym pokoju.
Czy ktoś już ci kiedyś mówił , że masz silny wpływ na ludzi –
zapytał go blondyn , na którego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
To już nie są ludzie – TBL powoli zbliżył się do metalowej
beczki.
Mnie bardziej ciekawi dlaczego stary się roześmiał po wejściu Romeo
– spokojnie oświadczył Drake i wszyscy spojrzeli na Kethela.
Piepszeni szczuroludzie wiedzą więcej od nas – Slash nerwowo podeszła
do ogrzewającego dłonie TBL-a.
Zapadła cisza , przez którą przebijała się słaba melancholijna
melodia.
Słyszycie to? – zapytał Phoenix.
To radio – odpowiedział TBL – leży na podłodze , w łazience tuż
za tymi drzwiami.
Phoenix podszedł do wskazanych drzwi i otworzył je gwałtownie spoglądając
na dół.
Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać stary – z uśmiechem się odwrócił
patrząc na poważną twarz swojego towarzysza.
Połóżcie się. Ja wezmę pierwszą wartę – TBL oznajmił twardo
– jesteś w porządku Romeo?
Ta – Kethel kiwnął głową siadając pod odrapaną ścianą brudnego
mieszkania.
Wiedzial że ponieśli straty. Wiedział , że teraz nie ma już
odwrotu.
Radio stojące na obitej podłodze otwartej łazienki wysyłało głos młodej
spikerki.
„ Przenosimy się więc do głównego biura senatora Likosyca.”
Zapadła chwilowa cisza zanim męski głos starszej już osoby zagarnął
uwagę strudzonych towarzyszy broni.
„ Witam państwa. Dzisiejszego wieczoru doszło do kolejnej zbrodni ,
której ofiarami tym razem padli ludzie słabi i bezbronni. Tchórze ,
którzy wymierzyli swą śmiertelną broń w instytucję dla ludzi
chorych umysłowo kompletnie zniszczyli dolną partię tego zacnego
budynku. Wiele osób odniosło ciężkie rany , wiele osób straciło
drogocenne życie. Posiadamy dowody świadczące o tym iż była to
organizacja wciąż poszukiwanego Francisca Kethela , za którego głowę
państwo wyznaczyło milion rządowych dolarów. Po dzisiejszych zajściach
zaszły zmiany co do tej decyzji i cieszę się , iż mogę zakomunikować
, że nowa nagroda wynosi dziesięć milionów dolarów. Warunkiem jest
jednak by zbieg wciąż był żywy. Odpowie przed sądem ludzi tego
kraju , na który śmiał podnieść swoją rękę. Gdyby zaś zaszła
potrzeba uśmiercenia tego terrorysty po to by go schwytać rząd
wyznaczył nagrodę pięciu milionów dolarów. To wszystko. Zyczę szczęścia”
TBL podszedł do małego czarnego odbiornika radiowego i przygniótł go
swym wojskowym butem przynosząc ciszę do pokoju.
Spijcie , nie mamy zbyt wiele czasu – oznajmił ponownie zbliżając
się do beczki.
*
Francisco Kethel czuł strach. Coś ciągło go do siebie. Siła , której
nie mógł dokładnie opisać choć znał ją już dobrze. Wiedział
czego może oczekiwać. Wiedział , że zbliża się kolejna wizja.
Otworzył oczy i zobaczył ciemność. Był spocony , przebijał się
przez nią wzrokiem. Metalowe kajdany więziły jego ręce i nogi. Był
przykuty do metalowej kraty wmurowanej w brudną szarą ścianę. Był w
pomieszczeniu bez okien , lecz nie tym samym co przedtem. Był w ciemnej
zagraconej pracowni , a może piwnicy , sam nie mógł powiedzieć. Czuł
strach , bo wiedział , że przyjdą po niego. Przyjdą by zadać mu ból
by ujrzał swą wizję. Przyjdą wkrótce.
Romeo – zabrzmiał głos TBL-a – Romeo – usłyszał powtórnie.
Otworzył oczy i zobaczył twarz silnego przyjaciela.
To jeszcze nie koniec – oświadczył przestraszony Kethel.
Wiem – odpowiedział TBL – ale wygląda na to , że mamy pilniejsze
problemy – odwrócił się i podszedł do rozbitej szyby drewnianego
okna.
Francisco wstał i zbliżył się do niego kierując swój wzrok na
ciemną ulicę.
Coś dużego nadchodzi – oznajmił TBL.
Setki rzebraków przepełniało wąziutką ulicę. Uciekali jak szczury
przed nadchodzącym kataklizmem. Wiedzieli , że coś niedobrego się
zbliża i że jeżeli zostaną , garstka z nich przeżyje.
Skąd ich się nagle tylu wzięło? – zapytał Francisco.
Trzy mile kwadratowe piętrowych budynków zostawionych na pastwę losu
przez burmistrza miasta. Co drugie mieszkanie kryje w sobie kilku.
Mieszkałem tu przez większość swego życia i nigdy bym nie
przypuszczał , że jest ich tak wielu.
Dużo się zmieniło jak ciebie nie było – spojrzał prosto w parę różniących
się kolorem oczu.
A ty skąd to wiesz?
Ja widzę to z góry.
Dziwny z ciebie człowiek TBL-u.
Jeżeli wciąż człowiek. Kto wie kim ja jestem skoro ja sam nie wiem.
Czas obudzić resztę – zakończył rozmowę.
Nagle gwałtowny huk samolotu przeszedł tuż nad nimi i wszyscy gwałtownie
otworzyli oczy.
Co to jest do cholery? – odezwał się Phoenix.
Lepiej stąd zmiatajmy – oznajmił TBL podając swą dłoń Dreakowi.
Po wyjściu na wąski korytarz zbiegali po schodach , gdy huk eksplozji
ich zatrzymał wyrywając w ścianie dziurę ogromnej średnicy.
Zrzucają bomby rozmiarowe! – krzyknął Phoenix.
Przyśpieszyli tempa. Po zejściu na parter wybiegli na pustą ulicę.
Kolejny dźwięk eksplozji przebiegł przez okolicę i niebo pokryło się
czerwienią ognia pożerającego sąsiedni budynek.
Nie zwlekali , biegli trzymając się środka jezdni. Co kilka sekund
widzieli kolejny samolot zrzucający ładunek na jeden z budynków. Byli
w piekle , w jego samym środku. Bomby spadały z nienacka rozsypując słabsze
budowle na kawałki. Trzy mile opuszczonych mieszkań już wkrótce
zamieniło się w płonącą pułapkę , z której tylko łut szczęścia
mógł ich wyprowadzić.
*
Pod małą , włoską restaurację podjechała ciemna limuzyna , na
jej białej tablicy rejestracyjnej widniał napis „LIKOSYC”. Lśniące
drzwi pojazdu powoli się otworzyły i oczom właściciela , który właśnie
wyglądał przez szybę wystawową ukazał się potężny blondyn ubrany
w niebieski garnitur. Drzwi pojazdu po jego przeciwnej stronie także się
otworzyły i wysiadł z niego wysoki , dobrze zbudowany brunet odziany w
podobny garnitur. Czekał na mężczyznę , którego właśnie eskortował.
Już po krótkiej chwili właściciel ujrzał znaną mu już szpakowatą
osobę senatora Likosyca. Dystyngowany gentelmen miał na sobie jeden ze
swych czarnych , lśniących garniturów , do którego pasowały
eleganckie włoskie buty na niskim obcasie. Senator zatrzymał się
przed wejściem i spojrzał na niebo pokryte czerwienią ognia palących
się domów.
Tak to się właśnie załatwia – oznajmił patrząc na ogromnego
blondyna po czym wszedł do restauracji zostawiając eskortę przed wejściem.
Luigi – uśmiechnął się patrząc na skromnego właściciela w średnim
wieku – dziękuję , że zechciałeś otworzyć dla mnie w samym środku
nocy.
Dla pana wszystko panie senatorze. Oczywiście przygotowałem pana
ulubione danie.
Zawsze jak załatwię jakąś ważną sprawę to mam cholerną ochotę
na twoje spagetti – uśmiechał się Likosyc zajmując miejsce przy
jednym z błyszczących stolików.
Już podaję – oznajmił Luigi i zniknął za kotarą kuchni , gdzie
czekało wcześniej zamówione danie.
To ile to już się tak pali!? – zapytał senator
Już ze dwie godziny – kotara się odsunęła i Luigi wszedł do
pomieszczenia restauracyjnego podając Likosycowi jego ulubione danie
– A oni czasem się nie pomylą i nie zrzuca jakiejś bombki tam gdzie
nie powinni?
Gdzie tam Luigi – chwycił za widelec – to wyszkoleni piloci.
Ostatnia wojna ich najlepiej wyszkoliła.
Gwałtowny huk bitej szyby przerwał prywatną rozmowę i właściciel
restauracji zobaczył jak ogromny blondyn ląduje na jednym z błyszczących
stolików. Senator obrócił się gwałtownie i ujrzał brudnego mężczyznę
ogolonego na łyso , ubranego w ciemny strój wojskowy. Stanął nad nim
uśmiechając się lekko. Przez otwór szyby wystawowej weszli kolejni
trzej mężczyźni tak samo ubrani oraz kobieta o długich ciemnych włosach.
Jak zadzwonisz na policję znajdę cię i zabiję – mężczyzna
ogolony na łyso spojrzał na właściciela małej restauracji – teraz
wyjdź – dodał.
Luigi w mgnieniu oka zniknął za kotarą kuchni by opuścić restaurację
ciemnym , tylnym wejściem.
Mężczyzna ogolony na łyso patrzył na przestraszonego senatora.
Ładny wózek – wskazał wzrokiem limuzynę – rejestracja też na
zamówienie?
Senator pokiwał głową przytakując.
Ja bym tak nie reklamował swojego nazwiska – znowu się uśmiechnął
– chodź przejedziemy się – popatrzył w oczy Likosyca swoimi
czarnymi źrenicami.
Senator wstał , nie zadawał pytań , wiedział , że wkrótce
wszystkiego się dowie. Ostrożnie ominął łysego mężczyznę i
spokojnie podszedł do ogromnego otworu jaki pozostał po dużej szybie
wystawowej , przez który opuścił pomieszczenie. Po wyjściu na zewnątrz
zatrzymał się na krótką chwilę , ale patrząc na ludzi w wojskowych
mundurach bojowych wiedział , że nie ma żadnych szans na ucieczkę.
Zobaczył drugiego ze swych ochroniarzy, leżał na chodniku. Zupełnie
bezbronnie zdecydował się wsiąść do limuzyny. Siedział spokojnie
na szerokim siedzeniu drogiego pojazdu czekając na ruch brudnych intruzów.
Tylnie drzwi się otworzyły i do środka wsiadł mężczyzna , którego
pamiętał ze zdjęcia. Spojrzał w jego różniące się kolorem oczy i
odsunął się lekko przykrywając swą twarz przerażeniem. Drzwi z
drugiej strony pojazdu także się otworzyły i do środka wszedł łysy
mężczyzna z długowłosą kobietą. Patrzyli na niego jak na mordercę
, którym z pewnością był , choć może nie zdawał sobie z tego
sprawy. Limuzyna ruszyła gwałtownie i senator przełknął ślinę z
trwogą.
Gdzie mnie wieziecie? – zapytał patrząc na łysego.
Nigdzie to tylko przejażdżka – spokojnie wyjaśnił mężczyzna z różniącymi
się swym kolorem źrenicami.
Ja wiem kim ty jesteś – Likosyc skrzywił twarz z pogardą.
Oczywiście , że wiesz. To ty zainwestowałeś w moje polowanie.
To nie ja to rząd.
Który przekonałeś.
Senator spuścił lekko głowę.
Toczy się gra o największe pieniądze jakie kiedykolwiek mógłbyś
sobie wyobrazić - tłumaczył.
A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał Francisco.
Ty posiadasz informację , która do tej pory nie mogła wyjść do
opini publicznej , ale teraz to nie ma znaczenia.
Dlaczego? – Kethel nie rozumiał.
Stałeś się symbolem kampanii jaką chcieliśmy uruchomić już od
dawna. Zły człowiek zabija naszych ludzi a my w trosce o ich dobro
klonujemy ich ciała i życie toczy się dalej – wziął głęboki
oddech – teraz to co mamy do ukrycia , nie ma już znaczenia.
I Nikodem Lazarus wszystko finansuje?
Likosyc się uśmiechnął.
To wszystko to był jego pomysł. Na miłość boską , gdyby nie
Nikodem to nigdy nie dostałbym stołka senatora. W jego kieszeni siedzą
najwięksi politycy państwa. Ja wiem , Lazarus uchodzi za podrzędnego
milionera tego kraju , ale jest dużo inaczej. To on jest w posiadaniu
takich krajów jak ten , w którym my dzisiaj żyjemy. To on jest jednym
z kilku właścicieli świata. I co tutaj jeszcze tłumaczyć.
I rządowa agencja go wspiera?
Boże , ty jeszcze nic nie rozumiesz? To on wspiera rządową agencję ,
jeżeli tak można to nazwać. On jest właścicielem agencji.
To by tłumaczyło to nagłe zainteresowanie moją osobą.
Rząd prowadzi kampanię , która przyniesie im dochody większe od
jakiejkolwiek dotąd prowadzonej wojny i ty znalazłeś się w samym jej
środku. Nawet teraz zrobili na tobie interes. Wiesz ile kosztowałoby
wyburzenie tej starej dzielnicy – spojrzał w okno , za którym w dali
widać było płonące budynki.
Zal mi cię senatorze – TBL popatrzył mu w oczy.
Dlaczego?
Bo nie stać nas by móc panu zaufać.
*
W ciemnościach jednej ze skromniejszych ulic miasta ukrywał się
ciemny pojazd. Przy krawężniku , obok wygaszonej latarni ulicznej stała
czarna furgonetka kryjąc swymi cienkimi ścianami ludzi , którzy jak
wszyscy myśleli , rozpoczęli swą prywatną wojnę. Blondyn o długich
włosach siedział za kierownicą pojazdu. Czuwał , co chwila spoglądając
na Drakea siedzącego obok , spokojnie czyszczącego jeden ze swych ciężkich
karabinów maszynowych. Na krótką chwilę obrócił się za siebie i
zwrócił wzrok na resztę jego towarzyszy. TBL i Francisco przebierali
w sprzęcie militarnym pokrywającym ściany ciemnego pojazdu. Slash
usiadła przy drewnianym , ciemno zielonym pudle pełnym trocin
przykrywających jego prawdziwą zawartość i odepchnęła je lekko ręką
odkrywając metalową skrzynkę , na której widniał biały napis
XL-12.
TBL odłożył mały karabin ręczny , który właśnie ściskał w ręku
i kucnął przy zgrabnej kobiecie.
To nam zaoszczędzi roboty – oznajmił ostrożnie wynużając metalową
skrzynię ze starego drewnianego pudła pełnego wysuszonych trocin.
Dopiero teraz skrzynia odkryła przed nim swój czasomierz położony na
jej prawej ścianie.
Wystarczy tylko ustawić czas i bum – Francisco kucnął obok niego i
podejrzliwie spojrzał na swą towarzyszkę.
XL-12 albo budzik – spokojnie oznajmił TBL z fascynacją przyglądając
się tej już nieco przestarzałej broni – już takich nie robią –
westchnął – No to chyba nadszedł czas by zapytać skąd ty to właściwie
bierzesz – popatrzył na Slash gwałtownie przerywając chwilę
fascynacji.
Zaufaj mi – przykryła drewniane pudło starym wiekiem – mam swoje
sposoby.
I sądzisz , że nie musisz nam się z niczego tłumaczyć? – Kethel
znał powody wycofania tego typu broni i wiedział , że XL-12 już
dawno temu stało się bronią ludzi groźniejszych od rządu.
Nie , nie muszę. To już nie jest wojsko mój drogi Romeo.
*
Wstawało słońce , którego promienie przebijały się przez ciemne
szyby sypialni mieszkania Nikodema Lazarusa. Delikatnie padały na gładki
policzek Anny leżącej w jedwabnej pościeli szerokiego łóżka. Była
sama. Ciszę sypialni przerwał piskliwy dźwięk aparatu telefonicznego
i lekko podniosła powieki , uwalniając piękno swych błękitnych
oczu. Sięgnęła po słuchawkę.
Halo?
Dziś musisz opuścić to miasto – zabrzmiał głos w słuchawce.
Halo? Kto mówi?
Zaufaj mi i wyjedź , tylko na kilka dni , to nie potrwa długo – ktoś
ją przekonywał.
Francisco to ty? – zapytała zrywając się z łóżka.
Dźwięk głuchego sygnału poprzedził pytanie i zrozumiała , że ktoś
już odłożył słuchawkę. Podniosła głowę i spojrzała w słońce
, wiedziała , że blisko jest ten , którego niegdyś tak bardzo kochała.
*
Do bogatego holu tuż przed biurem wszedł zmęczony senator Likosyc.
Sekretarka zajmująca swe drewniane biurko spojrzała na niego z troską
rzadko spotykaną. Widziała mężczyznę złamanego , znała już ten
widok. Przez piętnaście lat swojej kariery jako sekretarka widziała
wielu polityków spadających na dno załamania psychicznego.
Czy wszystko....? – szczerze zapytała.
Tak Zofio , w porządku – odparł ze zmęczeniem.
Czy może podać kawę?
Nie , zostaw mnie samego.
Otworzył szerokie drzwi i zniknął za nimi. Siedziała w milczeniu
patrząc na monitor swego komputera. Tak jakby wiedziała , że wkrótce
stanie się coś złego.
ROZDZIAŁ 9
ZAWYZONA CENA
Stary Remik Kowalski siedział na krześle obok , okrągłego
drewnianego stolika. Zazwyczaj klienci oczekujący strzyżenia zasiadali
przy nim , ale okres ostatnich dni przyniósł pustkę do zakładu i
gdyby nie skromna emerytura Kowalski musiałby zamknąć swój zakład
fryzjerski. Wiedział , że dzisiaj też już nikt nie przyjdzie , lecz
się nie poddawał , był człowiekiem honoru , choć w tych dniach
honor był nieopłacalny. Patrzył na ulicę przez swą czystą szybę
wystawową , a melancholijna muzyka radia stojącego na małym stoliku
mu towarzyszyła. Nagle znajomy dźwięk wiadomości ją przerwał i
Kowalski zwrócił swój wzrok w stronę czarnego pudełka , które już
za moment miało mu przynieść najnowsze nowiny ze świata.
Dzień dobry państwu – zabrzmiał głos spikerki – oto skrót
dzisiejszych wiadomości , więcej o dwudziestej. No więc... – zamilkła
przez chwilę – Najbardziej znany nam polityk ostatnich dni podaje się
do dymisji. Senator Likosyc powiadomił senat nie udzielając dalszych
wytłumaczeń. „Cóż jest na jego sumieniu?” zadaje pytanie znany
przeciwnik Likosyca gubernator Rejnard...
Kowalski wyłączył radio i jeszcze raz spojrzał na starą ulicę.
Pamiętał lepsze dni , pamiętał lepsze czasy. Kiedyś nawet wiadomości
miały lepsze brzmienie. Sięgnął do lewej kieszeni wytartej , brązowej
koszuli i wyciągnął z niej żółtą paczkę jedynej używki na jaką
dziś mógł sobie pozwolić. Ostrożnie wydobył z niej żółtą , okrągłą
granulkę i wetknął ją do prawej dziurki swego zadartego nosa.
Spojrzał w lustro i uśmiechnął się.
Nie martw się Remik , jutro będzie lepiej – oznajmił przyglądając
się swemu staremu odbiciu.
*
Zapadał zmrok. Anna siedziała samotnie przy drewnianym barze swego
męża ściskając w dłoni grubą szklankę do połowy wypełnioną
whyski z colą. Wzięła głębszy oddech i przechyliła szklankę
wlewając w siebie jej zawartość jednym duszkiem. Wiedziała co musi
zrobić. Nadszedł czas by sama poszukała wielu odpowiedzi , przed którymi
dotąd uciekała. Wstała i z głęboką determinacją skierowała się
w kierunku wyjścia.
*
W ciemnościach powoli przykrywających ogromny budynek Konektyki
pojawiła się smukła postać. Jej zgrabna figura zdradzała jej płeć.
Kobieta wspinała się po północnej ścianie budynku. Pomagały jej w
tym okrągłe przyssawki , dzięki którym była w stanie przyczepić się
do zimnej ściany bez żadnych większych problemów. Poruszała się płynnie
w kierunku małego , dobrze oświetlonego okienka toalety na trzecim piętrze.
Było to jedyne okno w jakie wyposażono budynek po jego północnej
stronie przez wzgląd na bezpieczeństwo , którego tego dnia i tak nie
przestrzegano.
Po kilku minutach wdrapała się do swego celu i ostrożnie zniknęła w
małym okienku , z którego wciąż wydobywało się jasne światło.
Stanęła w małej toalecie i powoli uchyliła drzwi prowadzące do wąskiego
, dobrze oświetlonego korytarza wypatrując pracowników Konektyki. Po
krótkiej chwili delikatnie otworzyła drzwi na ościerz i niepostrzeżenie
przeszła na jego drugą stronę znikając za drzwiami z napisem
„WYJSCIE EWAKUACYJNE”. Bezszelestnie schodziła po schodach , aż w
końcu usłyszała czyjeś głosy i zatrzymała się na półpiętrze.
Chwyciła za rękojeść miecza umieszczonego w pochwie na jej plecach i
delikatnie wysunęła go odkrywając piękno jego ostrza. Ostrożnie
wychyliła głowę zza cienkiej betonowej ściany i spojrzała w dól
lekko pochylając głowę.
Dwóch wysokich mężczyzn w czarnych garniturach toczyło prywatną
rozmowę.
Nie mogę uwierzyć , że mogłeś mi to zrobić stary. Przecież poznałem
ją pierwszy – odezwał się jeden z nich.
Nie chcę o tym rozmawiać – stanowczo oświadczył drugi.
Teraz nie chcesz rozmawiać tak , a jak...
Uważaj! – krzyknął ten niechętny do rozmowy , lecz było już na
to za późno.
Lśniące ostrze miecza przeszyło szyję partnera wynurzając się pod
jego brodą. Krew trysła na jego kolegę oślepiając go na krótką
chwilę i zanim zdążył sięgnąć po broń ręczną , miecz przeszedł
przez jego twarz jak przez ciepłe masło. Zapadła chwilowa cisza.
Kobieta spojrzała na metalowe drzwi ewakuacyjne i zbliżyła się do
nich stąpając po ciele swej jeszcze ciepłej ofiary.
*
Drzwi windy rozsunęły się automatycznie i na korytarz weszła
Anna. Wyglądała na niespokojną , wiedziała , że jej mąż nie będzie
zadowolony z jej poczynań , lecz był to jedyny sposób by w końcu
dowiedzieć się prawdy. Przeszła przez wąski korytarz i zatrzymała
się przed drzwiami pokoju numer jeden. Wzięła głębszy oddech i
stanowczo chwyciła za klamkę. Weszła do pokoju i ujrzała
zaskoczonego bruneta w białym kitlu. Siedział za biurkiem patrząc na
nią z głębokim zdziwieniem na twarzy. Wiedział kim jest kobieta ,
lecz była ona ostatnią osobą , której mógłby się spodziewać.
Dobry wieczór – wyglądała na lekko zdenerwowaną.
Dobry wieczór – odpowiedział brunet.
Chciałam żeby udzielił mi pan informacji na temat mojego
przyjaciela...
Tak? – mężczyzna zmarszczył brwi z ciekawością.
Możliwe , że był on pacjentem kliniki.
Możliwe?
Proszę pana mój przyjaciel nazywa się Francisco Kethel.
Mężczyzna siedzący za biurkiem otworzył usta z wrażenia po czym
chwilowo spoważniał i spojrzał jej głęboko w oczy. Dlaczego ta
kobieta tutaj przyszła? Dlaczego właśnie teraz kiedy on ma zmianę?
*
Dwójka mężczyzn w czarnych , długich płaszczach stała przed głównym
wejściem do Konektyki. Przygotowani na długą , chłodną noc patrzyli
na lekko zachmurzone niebo , które właśnie teraz zaczęło zrzucać
na nich swoje białe płatki.
Snieg – uśmiechnął się jeden z nich.
Wtedy drzwi wejściowe rozsunęły się i obok nich stanął portier w
jasnoniebieskiej koszuli.
Właśnie otrzymałem telefon powiadamiający , że sieć komunikacyjna
zostanie całkowicie odcięta. W pobliżu są jakieś roboty drogowe –
oznajmił i zostawił ich ponownie samych.
Jeden ze strażników przed głównym wejściem do budynku jeszcze przez
kilka minut patrzył w górę za nim śnieg zaczął padać tak gęsto iż
stało się to nie lada trudnością. Wtedy obtarł twarz i spojrzał
przed siebie. Zobaczył człowieka ubranego w czarny mundur zadaniowy służb
specjalnych. Pas długich nabojów wisiał na jego ramionach. Ciężki ,
karabin , którego lufę podtrzymywał w swojej prawej dłoni przyciągnął
jego uwagę i przez chwilę czas jakby zwolnił zupełnie dla niego.
Ujrzał ogień wydobywający się z lufy tej śmiertelnej broni i widział
jak naboje, przed którymi nie mógł uciec gonią jego ciało zanim ból
go przeszył i krew pokryła płatki śniegu , które jeszcze przed
chwilą oglądał. Jego ciężkie ciało mocno uderzyło o zimną
posadzkę i zanim zszedł z tego świata widział jak jego partner podąża
tą samą ścieżką.
Huk wystrzałów i brzęk tłuczonego szkła drzwi wejściowych wywołał
ogólną panikę w poczekalni klinicznej. Ludzie czekający na swój
nocny zabieg chowali się za martwymi meblami chłodnej poczekalni.
Agenci wbiegali do holu próbując odepszeć atak ogromnego karabinu.
Wtedy drzwi ewakuacyjne znajdujące się po drugiej stronie
pomieszczenia otworzyły się i do środka wbiegła Slash. Sciskając w
ręku mały , ręczny karabin maszynowy osłoniła brata odcinając
agentom całkowity dostęp do zdemolowanego od kul pomieszczenia. Zapadła
cisza.
Wszyscy pacjenci wychodzić! – krzyknął Drake.
Po chwilowej ciszy zobaczył jak łysawy mężczyzna w grubych okularach
powoli wynurza się za brązowej sofy stojącej w rogu pomieszczenia.
Stał pełen strachu wysoko unosząc obie ręce w górę.
Nie patrz tak na mnie tylko wyłaź głupcze – oznajmił Drake kiwając
głową.
Wtedy ujrzeli kolejnych pacjentów powoli wynurzających się z
najskrytszych zakamarków pomieszczenia.
Jacyś ranni? – zapytała Slash.
Nie. Jeszcze nie straciłem oka – zdecydowanie oznajmił - Wyłazić!
Wyłazić! – poganiał ich , aż w końcu wszycy opuścili budynek
wychodząc przez dziurę jaka pozostała z głównego wyjścia
Konektyki.
Czysto! – oznajmiła.
Drzwi ewakuacyjne gwałtownie się otworzyły i do środka wszedł
Francisco , za którym podążał TBL wypatrując niebezpieczeństwa od
tyłu. W dłoni ściskał uchwyt metalowej skrzynki z napisem XL-12.
Ilu zostało? – zapytał Kethel.
Czterech wbiegło z powrotem do korytarza – zameldował Drake.
Francisco podszedł do korytarza i gwałtownie wychylił głowę po czym
jeszcze szybciej schował się za ścianę. Wyciągnął krótką broń
ręczną i wychylił ją na korytarz oddając trzy krótkie strzały.
Było ich trzech , czwarty zdążył umrzeć – oznajmił.
Spojrzał na TBL-a , który właśnie zbliżył się do niego i wyciągając
krótką broń ręczną wkroczył na wąski korytarz. Patrząc na cztery
ciała w czarnych garniturach przeszli przez korytarz i stanęli przed sąsiadującymi
ze sobą windami.
Powodzenia – oznajmił Francisco i wcisnął klawisz jednej z wind ,
której drzwi natychmiast się otworzyły.
TBL kiwnął głową i zrobił to samo patrząc jak jego towarzysz znika
za metalowymi kurtynami. Drzwi się otworzyły i TBL wszedł do ciasnej
windy. Położył skrzynię na zimnej podłodze i rozsunął kieszeń
spodni tuż przy jego udzie. Po krótkiej chwili trzymał w ręku
metalową kartę. Jej wystający pasek , po wyciągnięciu go z tej
samej kieszeni , wetknął do małego dekodera , po czym włożył kartę
do małego otworu przypominającego otwór bankomatów w mieście.
Spojrzał na ekran podręcznego dekodera. Cyfra cztery wyraźnie zabłysła
na jego ekranie i winda ruszyła.
Cztery piętra w dół – zamruczał pod nosem.
Już po krótkiej chwili poczuł hamowanie i dwa metalowe skrzydła
rozsunęły się odkrywając przed nim betonowy , słabo oświetlony
korytarz. Wyciągnął swe dwa wierne noże i wbił je w rogi wyjścia ,
hamując tym samym drzwi od automatycznego zamknięcia. Wyciągnął broń
ręczną i wyjrzał na korytarz , gdzie ujrzał dwóch oczekujących na
niego agentów. Padły strzały lecz kule nie doszły tak blisko by
dotknąć opanowanego TBL-a. Oparł się o ścianę i wziął głębszy
oddech. Schował broń do ciemnej , skórzanej kabury i błyskawicznie
przykucnął podnosząc swe noże.
Widząc iż drzwi windy wciąż się zamykają agenci podbiegli bliżej.
Pierwszy z nich ujrzał wirujący nóż i odsunął się na bok uwalniając
mu drogę do swego partnera. Ostrze utkwiło w jego piersi i głuchy
strzał w podłogę był ostatnim dowodem życia jaki był mu dany na
tym świecie. Patrzący na swego umierającego partnera agent zwrócił
wzrok w kierunku windy kiedy ogromna podeszwa wojskowego buta zbliżyła
się do jego twarzy i głuchy dźwięk uderzenia odebrał mu przytomność.
TBL się nachylił i bez namysłu poderżnął mu gardło. Wrócił do
windy i chwycił za uchwyt metalowej skrzyni. Przeszedł przez betonowy
korytarz i doszedł do szerokich drzwi na jego końcu. Otworzył je i
wszedł do środka. Stał w ogromnym pomieszczeniu pełnym czarnych lśniących
pojemników przypominających trumny. Pod ścianą stały dziwne szklane
pojemniki wypełnione mułowatym płynem. Gumowe rury odchodziły od ich
górnej części i znikały w betonowym suficie pomieszczenia. Położył
skrzynię na podłodze i przykucnął przy niej. Na ciemnym czasomierzu
wybił pięć , zero , zero i przycisnął klawisz startu.
Wstał , jeszcze raz się rozejrzał i zniknął za szerokimi drzwiami
podziemnego holu.
*
Francisco Kethel właśnie wysiadł z windy i stanął w korytarzu
mieszkalnego piętra Lazarusa. Zbliżył się do miejsca , gdzie jak już
wcześniej się przekonał znajdowało się zamaskowane wejście do
apartamentu. Rozsunął kieszeń znajdującą się na lewej piersi jego
czarnego munduru i wyciągnął z niej mały detonator. Ustawił
czasomierz na pięć sekund , przykleił go do ściany i odbiegł w
kierunku drugiego końca korytarza. Podbiegł do ściany i oparł się o
ciepły mur.
Mała eksplozja przeszła przez korytarz i opadający kurz odsłonił
dziurę w miejscu gdzie niegdyć było wejście do apartamentu.
Francisco stanowczo zbliżył się do dziury i wszedł do eleganckiego
pomieszczenia ściskając broń w swojej prawej dłoni.
Lazarus! – wołał – Lazarus gdzie jesteś!
Przeszedł przez wszystkie pomieszczenia , aż w końcu wszedł do
osobnej sypialni pani domu. Opuścił broń i spojrzał na zdjęcie stojące
na małej szafce tuż przy łóżku. To on był głównym bohaterem tego
zdjęcia. On i jego dziewczyna , kiedyś , kiedy jeszcze chcieli wierzyć
w miłość.
Nie wiem jak , ale już was namierzyli. Musicie się spieszyć – w małej
słuchawce umieszczonej w prawym uchu Kethela zabrzmiał głos Phoenixa.
Jeszcze raz spojrzał na zdjęcie i wyszedł z sypialni.
*
Portier w jasnoniebieskiej koszuli wciąż siedział pod ladą
portierni. W ręku ściskał broń , której bał się użyć. Patrzył
na czerwony guzik alarmowy , który wcisnął przed krótką chwileczką.
Słyszał kroki i dźwięk otwierających się drzwi korytarza.
Sami słyszeliście. Do odwrotu – zabrzmiał głos Kethela i wszyscy
skierowali się do tylnego wyjścia.
Nagle strzały dochodzące ze strony głównego wejścia rozproszyły
towarzyszy i wszyscy rzucili się na miękki dywan holu Konektyki.
Odejdźcie od tylnego wyjścia – głos Phoenixa zabrzmiał ponownie w
słuchawce Francisca , który właśnie usiadł przy ladzie portierni
opierając się o nią plecami.
Mały wybuch zakurzył lekko pomieszczenie i Phoenix stanął w drzwiach
ewakuacyjnych.
Szybciej! Szybciej! – krzyczał.
Zniżając głowy podbiegali do wyjścia jeden za drugim. Drake podbiegł
ostatni.
Portier , który dotąd nie miał na nic za dużej odwagi postanowił
wychylić się zza swej eleganckiej lady i wymierzając w głowę
ostatniego wychodzącego intruza stanowczo przycisnął spust. Krew
trysnęła na ścianę i Drake mocno uderzył o miękką podłogę.
Portier widząc twarz obróconego Kethela w strachu ponownie schował się
pod ladą. Silny ostrzał agentów od strony frontowego wejścia do
kliniki odstraszył intruzów i zapadła cisza. Mężczyźni w czarnych
garniturach ostrożnie wchodzili do zdemolowanego holu , kiedy drzwi
korytarza powoli się uchyliły. Automatycznie skierowali broń w
kierunku pięknej blondynki i bruneta w długim , białym fartuchu , którzy
w nich stanęli.
Portier jeszcze raz spojrzał na otwór jaki pozostał po wyjściu
ewakuacyjnym i ujrzał twarz zdumionego Kethela.
Jest tam! – krzyknął , lecz już nikogo nie było.
Widoczna była tylko dłoń ściskająca śmiertelną broń lekko
wynurzona zza zniszczonej ściany. Padł jeden strzał i portier z dziurą
w czole uderzył o blat portierni. Agenci odparli ogień serią strzałów
zanim powoli zbliżyli się do dziury , którą uciekli intruzi.
Wybiegli na pusty , betonowy plac , lecz nikogo tam już nie dostrzegli.
Wrócili do środka i stanęli w holu. Jeden z nich sięgnął po krótkofalówkę.
Musimy włączyć w to wojsko – oświadczył i spojrzał na Annę , która
wciąż tam stała.
Obrócił się na bok i spojrzał na swego kolegę lekko marszcząc
brwi.
Dlaczego w ogóle tu przyszli?
Nagle podłoga zadrżała pod nimi i płomień ognia przebiegł przez
korytarz pożerając swą siłą wszystko co ujrzał przed sobą.
Kolejna eksplozja podążyła za nią i potężna siła zadrżała
budynkiem krusząc najgłębiej położone fundamenty.
*
Remik Kowalski wyszedł na ulicę. Widział jak padający śnieg
zamienia się w popiół i ogień rozświetla ulicę , która niegdyś
była o wiele jaśniejsza. Widział grzyb eksplozji przynoszący śmierć.
Czuł chwilę dramatu jak niegdyś. Jak za jego czasów.
Zycie jest grą
W którą gramy
Nie wiedząc , że
Nie można
Przegrać
Stary , niebieski Ford zajechał na parking skromnego postoju z
hot-dogami. Niski , nieco otyły mężczyzna o ciemnym kolorze skóry
wysiadł z samochodu i stanął na żwirowym podłożu rozglądając się
dookoła. Po krótkej chwili w końcu zdecydował się i wszedł do
drewnianej chaty. Powoli podszedł do zarośniętego sprzedawcy i
spojrzał mu w oczy. Sprzedawca uśmiechał się lekko , mrucząc coś
pod nosem. Już dawno nie oglądał mieszczucha w garniturze , a już
napewno nie w tak ohydnym ciemnożółtym kolorze.
Co będzie? – zapytał sprzedawca.
A co macie? – uśmiechnął się przyjezdny.
Hot-doga i piwo.
No to hot-doga i piwo.
Już się robi - sprzedawca się odwrócił i sięgnął po zimne piwo ,
które chłodziło się w małej lodówce pod ladą.
Zadzwonił przenośny telefon , który otyły mężczyzna trzymał w
wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. Wyciągnął go i przyłożył
do prawego ucha.
Tak? – zamilkł przez chwilę – rozumiem – kiwnął głową i włożył
telefon do kieszeni żółtej marynarki.
Te , słuchaj – spojrzał na sprzedawcę.
No? – obrośnięty mężczyzna znowu się uśmiechnął.
Nie wiesz , gdzie tu jest opuszczona kopalnia?
Wiem.
A powiesz mi?
Będziesz musiał trochę dołożyć do ceny tego hot-doga co mi się
przypala – odwrócił się i palcami ściągnął mały kawałek kiełbasy
z rusztu , na którym ją smażył. Wepchnął ją w wydrążoną bułkę
i podał swemu lekko zaskoczonemu klientowi.
Dwadzieścia wystarczy ?– grubasek sięgnął po portfel , który
trzymał w spodniach.
Za dwadzieścia to podam ci połowę drogi.
ROZDZIAŁ 10
ZEMSTA
Czarna furgonetka brnęła wąską szosą. Po prawej stronie lekko zaśnieżonej
jezdni rozciągał się gęsty las , to tam dążyli pasażerowie
pojazdu i byli już blisko celu.
Phoenix siedzący za kierownicą furgonetki czuł się niepewnie.
Przeczuwał jakieś niebezpieczeństwo , tak jakby coś jeszcze miało
się wydarzyć. Patrzył na wschodzące słońce , które lekko oślepiało
go swoim blaskiem i witając dzień martwił się.
Slash siedząca obok Phoenixa co jakiś czas spoglądała na twarz
smutnego Francisca. Nie rozumiała jego żalu , przecież miała większe
prawa do uczucia straty , a jednak Kethel wyglądał na najbardziej rozżalonego.
Tak jakby bezpowrotnie stracił milość swego życia , a przecież znał
Drakea tylko z militarnej strony.
Myślę , że powinniśmy już zjechać z ulicy – odezwał się
Phoenix.
Powoli – TBL siedzący obok Kethela ostrzył swój nóż na przewiązanym
przez klamkę tylnych drzwi skórzanym pasie – przecież już nie
daleko do zjazdu z tej cholernej szosy.
Mam dziwne przeczucie – blondyn wciąż próbował ich przekonać.
Przeczucie? – TBL podniósł głowę i nóż w jego ręku gwałtownie
się zatrzymał – słyszycie to? – zapytał po krótkej chwili.
Brzmi jak ... – Francisco wstał i podszedł do tylnich drzwi , których
otwory na szyby pokrywała czarna blacha.
TBL pociągnął za skórzany pas , który szarpnął klamką i tylnie
drzwi rozsunęły się przed nimi odsłaniając obraz , którego się
nie spodziewali.
Ogromny , wojskowy helikopter leciał wprost za nimi. Ujrzeli lufę ciężkiego
karabinu znajdującego się tuż na samym przodzie śmigłowca i
automatycznie rzucili się na podłogę czarnego pojazdu. Szybka seria
strzałów nawiedziła ciemną furgonetkę. Dziurawiąc metalową podłogę
, kule cudem ominęły TBL-a i Kethela , którzy przykleili się do ścian
pojazdu niczym muchy do umytej szyby. Tworząc swą śmiertelną drogę
naboje przeszły przez większość pojazdu i wreszcie skończyły swoją
misję dziurawiąc fotel kierowcy , na którym teraz siedział Phoenix.
Krew trysła na deskę rozdzielczą i silny blondyn skręcił kierownicą
zjeżdżając z lekko uniesionej jezdni. Furgonetka wyskoczyła z szosy
niczym skoczek narciarski ze skoczni i przewracając się na prawy bok
wylądowała pomiędzy dwoma grubymi drzewami , które jakby przechwyciły
pojazd w swoim locie , po czym ciężko runęła na leśne podłoże
pokryte białym śniegiem. Zapadła chwilowa cisza. Przerwał ją hałas
uderzenia blachy i piloci ciężkiego śmigłowca ujrzeli lekko
pokrwawionego TBL-a , który wyskoczył z pojazdu niczym wściekły
tygrys. Sciskając w ręku karabin maszynowy wysyłał do nich kule , które
niespodziewanie wbijały się w szybę kabiny pilotów. Przebijając się
przez grubą szybę wdarły się w ciało jednego z lotniczych śmiałków.
Jego kolega widząc co się dzieje gwałtownie skręcił drążkiem
sterowniczym i odleciał znikając z pola widzenia TBL-a. Slash i Kethel
powoli opuszczali pojazd. Kethel , który wyszedł tuż za TBL-em obszedł
furgonetkę i zatrzymał się przed przednią szybą wiernego pojazdu.
Widział twarz Phoenixa , który lekko przymykał oczy jakby był zmęczony.
Wciąż siedział za kółkiem. Jego pokrwawiona twarz przynosiła
smutek do oczu Francisca , który patrzył na niego , wiedząc , że to
koniec. Wtedy krzyknął w złości i kopnął w popękaną szybę. Raz
, drugi i trzeci , aż w końcu mógł ją usunąć rękami. Odrzucił
na bok popękany plaster i kucnął przy swym przyjacielu.
Umierający blondyn patrzył na niego z powagą zanim lekko się uśmiechnął.
Pamiętasz – przemówił patrząc Kethelowi w oczy – zawróciłeś
cały pluton żeby nas wyciągnąć.
Francisco patrzył na niego , lecz nie mógł wydobyć z siebie nawet słowa.
Nie lubił takich pożegnań. Lepiej zginąć w boju. Lepiej jest nie żegnać.
Dałeś mi następne życie stary przyjacielu – Blondyn wydał ostatni
dech ze swojego ciała i jego twarz się zatrzymała , lecz uśmiech nie
zniknął.
Kethel spuścił głowę i łza wolno spłynęła po jego prawym
policzku.
Musimy iść dalej. Oni zaraz wrócą – zabrzmiał głos TBL-a.
Francisco stanął na równe nogi i jeszcze raz spojrzał na twarz
przyjaciela.
Ruszajmy – rozkazał poważnie.
*
Wśród leśnej ciszy jaka zapanowała po odlocie hałaśliwego śmigłowca
zabrzmiał warkot ciężkiego silnika. W dali szarej szosy pokazały się
dwie wojskowe ciężarówki. Zwinny samochód terenowy , który coraz
szybciej zbliżał się do ciężkich pojazdów zgrabnie je wyminął i
w błyskawicznym tempie dotarł do miejsca , w którym czarna furgonetka
wyleciała z szosy. Pisk starych hamulców przyniósł ze sobą odrobinę
śniegu i pojazd zatrzymał się płynnie. Młody oficer siedzący obok
swojego kierowcy otworzył drzwi szybkiego pojazdu i stanął na szarej
ulicy. Stąd widział wrak czarnej furgonetki , co świadczyło o tym iż
jest w dobrym miejscu. Dwa ciężkie pojazdy dowlekły się do swego
celu i zatrzymały się tuż za samochodem terenowym oficera. Zołnierze
w czarnych mundurach wojsk do zadań specjalnych wyskoczyli pośpiesznie
z ciężarówek i ustawili się w szeregu na poboczu drogi tuż przed
oficerem. Jeden z żołnierzy podbiegł do niego i twardo mu zasalutował.
Melduję pełną gotowość bojową panie poruczniku – oświadczył.
Spocznij – spokojnie powiedział oficer i obrócił się do grupy stojących
w szeregu żołnierzy – To nie jest zwyczajna misja! – powiedział
stanowczo – Mamy do czynienia z najlepszymi w naszej branży! Tak
panowie! Naszym celem są ex-żołnierze! Doskonale wyszkoleni przez
wojnę! Widzieli śmierć wiele razy! Tak więc uważajcie! Bądźcie
czujni! Nie zawiedzcie mnie!
Misja do wykonania! – rozkazał żołnierz stojący tuż obok oficera
i mężczyźni rozproszyli się na boki wbiegając do gęstego lasu.
Oficer patrzył na leśną gęstwinę w milczeniu stojąc na ulicy tuż
przy samochodzie. Wiedział z kim ma do czynienia. Spodziewał się
kilku ofiar , ale nie wiedział jeszcze , z której strony padną.
*
Trójka ex-żołnierzy brnęła przez gęsty las pozostawiając za
sobą ślady odbite na świeżym śniegu , który znów zaczął padać.
Slash trzymała się za pokrwawione ramię.
To od wypadku? – zapytał ją Kethel spoglądając na mocno wyszarpany
mundur.
Tak – kiwnęła głowa – niedługo będziemy na miejscu – dodała
kierując wzrok na wzgórze , pod które się wdrapywali.
Francisco nagle się zatrzymał i krzywiąc się mocno chwycił się za
głowę. Po czym zakrył twarz rękami klękając na ziemię.
Co jest Romeo? – TBL zbliżył się do niego.
Kethel czuł ból jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Ktoś jakby wypalał
mu oko gorącym narzędziem. Słyszal głos potwora , którego tak
znienawidził , aż w końcu zobaczył swojego oprawcę. Widział twarz
wściekłego Lazarusa , który teraz przypalał jego gołą klatkę
piersiową rozżarzonym prętem. Rzucił się na ziemię wijąc się po
świeżym śniegu.
Romeo! Romeo! – wciąż słyszał głos TBL-a , lecz siła która go
więziła była od niego silniejsza.
Patrzył na twarz Lazarusa , obok którego zobaczył coś co jeszcze
bardziej jego przeraziło. Na krześle lekko oddalonym od jego oprawcy
siedziała jego matka , za którą znów tęsknił. Była przywiązana
łańcuchami do metalowego krzesła. Próbowała krzyczeć , lecz knebel
w jej ustach jej nie pozwalał.
Mam nadzieję , że widzisz to ty sukinsynie – przemówił Lazarus –
wypaliłem temu klonowi tylko prawe oko więc wciąż powinieneś mnie
widzieć ty draniu. Chcę byś to zobaczył.
Podszedł do drewnianego stołu , który stał tuż za nim i obrócił
się do skutego klona Viktora by Kethel mógł się lepiej przyjrzeć. W
prawej dłoni ściskał nóż myśliwski. Zbliżył się do panicznie
przestraszonej matki Francisca Kethela i patrząc prosto w oko klona uśmiechnął
się i z zimną krwią poderżnął jej gardło.
Nieee!!! – krzyk Francisca przeszedł przez ciche okolice lasu.
Patrzył jak krew mocno wypływała z szyi jego ukochanej matki , kiedy
twarz rozwścieczonego Lazarusa zasłoniła ten brutalny obraz.
To było za Annę – powiedział i zbliżył nóż do lewego oka
niewinnego klona – a to będzie za mnie – zanurzył nóż w
niebieskiej źrenicy i kolejny krzyk przeszedł przez gęsty , ośnieżony
las.
AAAAAAA!!!
Romeo podniósł się z ziemi i klęknął spuszczając głowę do dołu.
Jego towarzysze milczeli. Nie bardzo rozumieli co się tutaj wydarzyło.
Może nie chcieli wiedzieć. Byli zbyt przerażeni reakcją swojego dowódcy.
Romeo? – TBL odezwał się wreszcie.
Francisco podniósł głowę i spojrzał mu głęboko w oczy. TBL zrobił
dwa kroki w tył. Niebieska źrenica lewego oka jego dowódcy zamieniła
się w krwistą czerwoną. Wyglądał na rozwścieczonego.
Teraz nadszedł czas ucieczki – przemówił – ale przyjdzie czas
zemsty jakiej nikt z nas jeszcze nie widział.
Slash i TBL patrzyli na niego jakby był z innego świata. Nie rozumieli
jeszcze sytuacji. Nagle usłyszeli znajomy już dźwięk śmigłowca i
unieśli głowy.
Skoro wciąż szukają to napewno pościg jest już w drodze –
stanowczo oświadczył muskularny TBL – zostanę w tyle by ich trochę
opóźnić.
Kethel spuścił głowę na znak zrozumienia.
Zaczekamy na ciebie w kopalni – oznajmiła Slash – zgubią nas gdy
wejdziemy do podziemnych korytarzy.
TBL kiwnął głową i przytulając się do kory najbliższego drzewa
wdrapywał się do góry , aż w końcu zniknął za iglastymi gałęziami
gęsto obrzuconymi jeszcze świeżym śniegiem. Slash spojrzała na
swego dowódcę.
To jak idziemy? – zapytała.
Tak – oświadczył Romeo i ruszyli przed siebie przyśpieszając
kroku.
*
Zołnierz w czarnym , mundurze bojowym szedł po śladach odbitych na śniegu.
Wyraźnie widział ślady trzech osób , których szlak coś gwałtownie
zakłóciło i jeden z uciekinierów położył się na ziemię.
Rozejrzał się dookoła i kucnął przyglądając się bliżej dużej
plamie białych , ugniecionych płatków. Nagły trzask łamanej gałązki
przerwał jego rozmyślania i ściskając karabin gwałtownie spojrzał
w swoją lewą stronę. Jeden z jego towarzyszy broni patrzył wprost na
niego krzywiąc się tak jakby właśnie zrobił coś czego nie
powinien. Zołnierz kucający przy miejscu , gdzie jeszcze kilka minut
temu leżał sam Francisco Kethel, uśmiechnął się lekko i pokiwał głową
spoglądając na ślad , który przed chwilą oglądał. Kolejny trzask
nawiedził jego delikatny słuch , lecz tym razem postanowił zignorować
hałas. Spojrzał na ślady stóp , których liczba zmieniła się od
tego miejsca i gwałtownie spoważniał tak jakby coś odkrył.
Natychmiast spojrzał w kierunku swojego kolegi lecz na miejscu , gdzie
jeszcze przed chwileczką stał przyjazny żołnierz nie było nic , prócz
plamy krwi wyraźnie odbijającej się na białym podłożu. Gwałtownie
zerwał się na równe nogi rozglądając się dookoła i ściskając swój
ciężki karabin powoli zbliżał się do krwistej , czerwonej plamy.
Podchodząc do niej lekko wychylił głowę zza stojącego tam drzewa i
ujrzał ten przerażający obraz. Jego towarzysz broni leżał za
obsypanymi śniegiem , suchymi krzakami. Ciepła krew wciąż płynęła
z jego rozprutego gardła. Zrenice jego jasnych , wciąż otwartych oczu
były skierowane prosto na jego znalazcę , tak jakby patrzył na niego
, choć z pewnością nie mógł go już widzieć. Zołnierz stał w
miejscu z przerażeniem patrząc na jeszcze ciepłego trupa , kiedy
ostra stal gwałtownie przebiła się przez górną część jego
czaszki i bezwładnie opuścił karabin , który ściskał w dłoniach.
Ciężko opadając na leśne podłoże odsłonił wiszącego tuż za nim
łysego mężczyznę.
TBL zwisający z drzewa jak nietoperz spokojnie podciągnął się do gałęzi,
którą wcześniej objął swoimi stopami i chwytając ją dłońmi
podciągnął się wyżej ponownie znikając za ośnieżonymi gałęziami
iglastych olbrzymów.
Kolejny tropiciel przedzierał się przez las tak gładko przynoszący
śmierć tego poranka , kiedy spojrzał na prawo i ujrzał coś co
przyciągnęło jego skupioną uwagę. Skręcił i zmieniając kierunek
poleconego mu celu zbliżył się do człowieka , którego widział już
wcześniej.
Tom? – zapytał podchodząc bliżej do kolegi siedzącego pod grubym
pniem drzewa.
Wtedy spojrzał na czerwoną plamę obok niego i obracając głowę
zobaczył kolejnego towarzysza. Skrzywił twarz na widok rozprutego gardła
i ponownie zwrócił się do swego kolegi.
Tom? – mógłby przysiąc , że patrzy na niego.
Nagle poczuł jak zimny metal zanurza się w jego grubej szyi i bez
wahania przycisnął spust posyłając odgłos wystrzału swym współpracownikom.
TBL wyciągnął nóż z szyi swej świeżej ofiary kiedy kilka wystrzałów
przeszyło ośnieżony las. Jedna z kul przeszła przez czaszkę odchodzącego
z tej ziemi żołnierza i ciepła krew trysła na twarz TBL-a. Następna
boleśnie przeszła przez napięty biceps zaskoczonego mordercy. Gwałtownie
się podciągnął gdy kolejna kula minimalnie ominęła jego głowę i
ugrzęzła w lewym ramieniu posyłając kolejne krople krwi na brudne
podłoże. Odrzut postrzału zachwiał jego równowagą i zrywając go z
silnej gałęzi rzucił go na ziemię. TBL mocno uderzył o przykryte
korzenie drzew wystające z ziemi i krzywiąc twarz podniósł głowę
patrząc na swych przeciwników. Widział jak trzech żołnierzy zbliża
się do niego przesyłając kule swą śmiertelną bronią. Mocno
odepchnął się dłonią od czerwonej ziemi i zanim schował się za
pniem grubego drzewa chwycił jeden z karabinów swoich ofiar. Zołnierze
wciąż zbliżali się do niego kiedy ostry ostrzał ich nagle zatrzymał.
Cała trójka rzuciła się na leśną ściółkę czekając aż las się
uciszy. Tak też się stało i po krótkiej chwili znów padły strzały
z luf śmiertelnych tropicieli , lecz już bez odwetu. Trójka rozproszyła
się i zachodząc swój cel od trzech stron ponownie podeszli do niego.
Wreszcie dotarli do miejsca śmierci swych kolegów i wszyscy popatrzyli
na ślady. Slady stóp barwionych krwią znikały w białych zaroślach.
Spojrzeli na swe triumfujące twarze i ruszyli za swym upragnionym
celem. Przedzierając się w pośpiechu przez las patrzyli na ślady ,
które ich wciąż prowadziły. Słyszeli znajomy im szum , który był
coraz głośniejszy. W końcu wyszli na skraj lasu i ujrzeli przepaść.
Patrzyli na krwawe ślady wiodące wprost do niej. Urywały się tutaj
tak jakby mężczyzna , którego ścigali zszedł prosto na dół do wód
pieniącej się rzeki , która tej zimy była bardziej wścieklejsza niż
poprzedniej. Wiedzieli , że nikt nie przeżyłby skoku w dół.
Skaliste dno wściekłej rzeki było już dość nieprzyjazne nie
wspominając o wodach. Przecież nie bez powodu nazwano ją „ Wściekła
”. Pięćdziesiąt metrów w dół powstrzymało by nawet słonia ,
ale to byłoby zbyt łatwe , wciąż trudno było uwierzyć. Każdy z
nich jeszcze raz spojrzał w dół , po czym spojrzeli na siebie. Jeden
z nich wystawił dłoń płasko i przejechał nią delikatnie , tak
jakby przecinał powietrze. Drugi kiwnął głową przytakując i kucnął
bacznie obserwując brzeg skalistego urwiska. Pozostała dwójka spojrzała
na siebie i zawracając zniknęli w zaroślach śmiertelnego lasu , który
w tym roku stawał się wyjątkowo zimny dla przyjezdnych.
TBL wisiał pod żółtym urwiskiem skalnym. Wisiał tuż pod człowiekiem,
który czekał, aż wyjdzie by pożegnać się ze swym życiem. Wisiał
wspierając się swą pokrwawioną ręką i czekał. Czekał na moment
kiedy czujni zasną i życie znów zacznie toczyć się bez ostrzeżenia.
ROZDZIAŁ 11
ZDRADA
Niski już nieco starszy azjata krzątał się po pustym
pomieszczeniu tajnej kwatery swych dzieci. Był zniecierpliwiony. Już długo
o nich nie słyszał , a czas nadszedł by przenieść się do nowego ,
spokojniejszego miejsca , gdzie nikt już nie będzie ich szukał.
Powoli zbliżył się do drzwi wejściowych i odwrócił głowę
zawracając , jakby zmienił zdanie. W końcu zatrzymał się na środku
ciemnego pokoju i zamyślił się. Po krótkiej chwili ponownie zbliżył
się do drzwi i chwycił za brudną klamkę. Drzwi się otworzyły i z
lufy , którą ujrzał starzec wyskoczyła kula. Krew prysła na ściany
pokoju i ciało małego człowieka uderzyło o drewnianą podłogę , po
której biegały szare , brudne szczury. Z ciemności kopalnianego
korytarza wyszedł niski , grubawy mężczyzna o ciemnym kolorze skóry.
Stanął na środku pokoju i spojrzał na dwie pary brudnych, zamkniętych
drzwi. Zbliżając się do drzwi , kopnął szczura , który wszedł mu
w drogę. Powoli je uchylił mocno ściskając broń w dłoni zajrzał
ostrożnie do środka. Wszystko co widział to łóżko. Pokój był
pusty , nie było w nim już nikogo prócz szczurów. Opuścił więc
pomieszczenie i spojrzał na drugie drzwi. One były następne na jego
liście rzeczy do sprawdzenia. Ostrożnie je uchylił i wszedł do
pokoju , który go ucieszył. Stał w dużo większym pomieszczeniu.
Materace leżące na brudnej podłodze były jedynym miejscem , po którym
mógł stąpać. Wypełniony bronią i żywnością w puszkach pokój
przypominał bardziej magazyn niż czyjąś sypialnię , choć także nią
był. Wiedział , że tym razem informacja, którą otrzymał była
napewno prawdziwa. Pozostało mu czekać i zacierać ręce. Był blisko
swego marzenia jak jeszcze nikt inny , musiał się tylko upewnić , że
dotrze ono do niego.
*
Slash i Francisco weszli na wzgórze , do którego droga była nieco
dłuższa niż przewidywali. Wychodząc z gęstych zarośli ujrzeli starą
, żelazną bramę wmontowaną w pagórek narzuconej ziemi. W pośpiechu
zbliżyli się do niego i przeszli przez otwartą bramę znikając w
ciemnościach tuż za nią. Schodzili w dół wchodząc coraz głębiej
w mrocznie wąskiego korytarza.
Daj rękę – powiedziała – ja znam tu wszystko na pamięć.
Chwycił ją mocno za rękę i szedł tuż za nią oddając jej przy tym
swoje zaufanie. Nagle się zatrzymali i Kethel usłyszał znajomy mu
zgrzyt starych drzwi. Słabe światło pokoju oświetliło tę część
korytarza i drzwi odsłoniły postać niskiego grubaska , który czekał
na dzień odebrania nagrody za swą ciężką pracę. Huk wystrzału
przebiegł przez ciemny korytarz i krew prysnęła na twarz Franciska
Kethela. Dłoń Slash bezwładnie puściła swego przyjaciela i ciało
przyciągnięte przez ziemską grawitację uderzyło o brudną podłogę.
Nie ruszaj się! – krzyknął zabójca.
Kethel wciąż stał w korytarzu. Mężczyzna uważnie się jemu przyglądał.
Z trwogą patrzył na jego czerwoną źrenicę , aż w końcu jakby się
ocknął.
Idź przodem – oznajmił – jeden fałszywy ruch i rozpiepszę ci łeb
na kawałki.
Francisco kiwnął głową i ostrożnie obrócił się w kierunku wyjścia.
EEE – grubasek rzucił mu delikatnie latarkę , którą już wcześniej
położył na stole.
Kethel chwycił ją błyskawicznie i po oświetleniu wąskiego korytarza
począł iść w kierunku metalowej bramy , która przywiodła go w to
przeklęte miejsce. Po krótkiej chwili ujrzał światło dzienne i
wyszedł na zewnątrz ostrożnie oglądając się za siebie.
Nie martw się o mnie! – krzyknął nieznany porywacz.
Francisco posłusznie zwrócił wzrok przed siebie.
Kim jesteś? – zapytał podążając wciąż naprzód.
Skręć w lewo – wskazał leśną drogę prowadzącą w kierunku
wjazdu do starego wejścia do kopalni – Twoja przyjaciółka nigdy nie
mówiła o moim istnieniu?
Nie – krótko odpowiedział Kethel.
Oczywiście , że nie. Gdyby mówiła to bym cię nie schwytał.
O czym ty mówisz?
Mówię o nagrodzie. Dziesięć milionów dolarów , ale jak będziesz
nieznośny połowa mnie też zadowoli.
A co Slash ma z tym wszystkim wspólnego?
Grubasek uśmiechnął się lekko.
Veroniqua Misaku , którą ty znasz pod pseudonimem Slash. Wojskowym
pseudonimem – roześmiał się krótko – opowiem ci krótką historię
żołnierzyku – spoważniał śmiertelnie – Kiedyś ją byłem
agentem rządowym i podczas rutynowej łapanki wpadła nam w ręce
kobieta. Bardzo niebezpieczna kobieta , wielu ludzi zginęło podczas
jej schwytania , to cud , że ona przeżyła , ale jak mówią złego
diabeł nie bierze – znowu się roześmiał – W każdym bądź razie
kobieta ta pracowała dla triady.
To niezła gradka jak dla was – Francisco rozglądał się dookoła
szukając szans na ucieczkę.
Mężczyzna , który go uprowadził trzymał bezpieczną odległość ,
nie było więc szans na wytrącenie mu broni z nienacka.
No , prawdziwa gradka , ale najważniejsze było to , że zgodziła się
współpracować – kontynuował porywacz.
Za cenę oczywiście.
Oczywiście. Wiesz jakie są te wszystkie mafie , zwłaszcza azjatyckie.
Zaraz chcą ci zabijać rodzinę i w ogóle.
Więc ukryliście rodzinę.
Brata wsadziliśmy do wojska , łatwo było go ukryć. Nawet po zmianie
nazwiska nikt by się już nie połapał. Nie wiem czy wiesz , ale matka
Drakea była prawdziwą blondynką , poza tym nie wiem czy kiedyś
widziałeś tak wysokiego azjatę.
A ojciec? – Francisco wciąż się rozglądał.
Ojcu kupiliśmy knajpkę , właśnie tu na tym zadupiu , nikt nawet tu
nie przyjeżdża , nie było powodu do zmartwień.
Więc coś wam poszło nie tak.
No właśnie. Wybuchła ta piepszona wojna i Veroniqua zniknęła. Mnie
wyrzucili z agencji i toczę się teraz przez życie jako gówniany
detektyw. I właśnie nie dawno siedzę sobie w biurze , a tu dzwoni
telefon.
Veroniqua?
No właśnie. Proponuje cię sprzedać.
W zamian...
W zamian za czyste konto i część uzyskanej nagrody. Widzisz głupia
dziewczyna nawet mnie nie sprawdziła i wciąż myślała , że jestem
agentem.
Więc czemu mi pomagała.
Motywy są bardzo proste. Wiedziała , że jak narozrabiasz to jeszcze
podbiją cenę , a może po prostu cię polubiła. Teraz już jej nie
spytasz. Czy wszystko już wyjaśnione?
Mam jeszcze jedno pytanie?
No to pytaj szczerze.
Czy jak byłeś tym agentem , to też byłeś takim dupkiem?
Kethel obrócił się gwałtownie do swego porywacza i wtedy ujrzał żołnierza
stojącego tuż za plecami grubaska. Zołnierz zdzielił detektywa kolbą
swego karabinu w głowę. Francisco instynktownie rzucił się na ziemię
i uderzając dłońmi o śnieżną powierzchnię zobaczył jak krew
tryska na czarno lśniące oficerki. Na krótką chwilę przymknął
oczy i gdy je otworzył zobaczył skrzywioną twarz swego porywacza.
Jego ciało twardo uderzyło o białą powierzchnię.
Nie zabiłem go – zabrzmiał obcy głos – jest tylko mocno ogłuszony.
Francisco wciąż patrzył na buty człowieka , który być może ocalił
mu życie.
Wstań , nie mamy czasu – usłyszał ten sam głos.
Powoli wstał i spojrzał na twarz człowieka , którego widział już
kiedyś , lecz było to tak dawno iż całkiem zapomniał o jego
istnieniu.
David? – zapytał Kethel – David Kowalski? – wciąż nie mógł
uwierzyć – Przecież twój ojciec mi mówił , że zaginąłeś w
akcji.
Jak widać już się odnalazłem – oficer miał poważną minę.
Patrzył na twarz Francisca jakby nie był pewien czy nie powinien go
zabić.
Mój ojciec to mądry człowiek – spokojnie odłożył lufę karabinu,
która wciąż mierzyła w Kethela – to jemu możesz podziękować za
to co dla ciebie zrobię.
Skąd wiedziałeś gdzie mnie znaleźć?
Ja też byłem we wschodniej Europie , wiem jak bym podziałał gdybym
był na twoim miejscu.
Więc co teraz proponujesz? – niepewnie zapytał Francisco.
Proponuję ci spiepszać jak najdalej możesz. Schowaj się w dziurę, z
której nikt cię nie wyciągnie.
Kethel patrzył ze smutkiem w oczy swojego wybawcy. Wiedział , że jeżeli
kiedyś się spotkają , ten który go ocalił sam będzie musiał złożyć
go w ofierze po to by ocalić swoje własne życie. Kiwnął głową w
milczeniu i odwrócił się.
Jeszcze jedno – powiedział porucznik.
Francisco się zatrzymał , lecz nie odwracał się twarzą do Davida.
Nie wracaj po brata , jesteś tam spalony. Zaufaj mi. Sam się wszystkim
zajmę.
Kethel ponownie kiwnął głową na znak zrozumienia i zbiegając z
drogi zniknął za ośnieżonymi krzakami lasu wchodząc w jego głąb
po to by zgubić pościg , który mógłby ruszyć za nim.
Porucznik spojrzał na ciało wciąż nieprzytomnego detektywa i
rozejrzał się dokładnie dookoła. Wbiegł na drogę prowadzącą do
starego wejścia do kopalni i ruszył przed siebie jak najszybciej mógł.
*
Szare szczury siedziały na jeszcze ciepłych , martwych ciałach
ojca i córki , do których śmierć przyszła tak nie dawno. Biegały
po pokrwawionej podłodze brudnego pokoju bijąc się o pokarm. Ten dzień
był dla nich najwspanialszą ucztą. Pławiąc się w krwi swych współlokatorów
rozdzierały ich skórę pragnąc jeszcze więcej. Nagle drzwi pokoju
gwałtownie się uchyliły i ciężki granat uderzył o starą podłogę.
Nadszedł czas na ucieczkę. Szczury , natychmiast wiedziały czym muszą
zapłacić. Rzuciły się do drzwi , które zatrzasnęły się jeszcze
szybciej niż je otworzono. Oddalając się od śmiercionośnej broni
znikały w szczelinach betonowych ścian brudnych pomieszczeń. Ludzka
krew nie była tak droga. Tej ceny nigdy im nie przedstawiono.
*
Zołnierze w ciemnych mundurach wchodzili na szczyt wzgórza.
Wychodzili na mały , pusty plac bez drzew , aż trudno uwierzyć , że
wcześniej ich nie powiadomiono o jego istnieniu. Patrzyli na żelazną
bramę wejścia do kopalni. To tam zniknęli ścigani. To tam muszą wejść
by ich schwytać. Nagle ziemia zadrżała i ostry podmuch wyrzucił na
zewnątrz człowieka , który nawet w locie przypominał ich tak osławionego
dowódcę. Przeleciał przez metalową bramę rozdzierając swe ramię o
rant jednego z jej skrzydeł i ogień oświetlił korytarz tuż za starą
bramą. Zobaczyli jak ogromny płomień buchnął z korytarza i dokończył
dzieła twardo wyrzucając porucznika Davida Kowalskiego na ośnieżone
podłoże.
Podbiegli do niego i wtedy hałas zapadającego się wejścia zwrócił
ich uwagę. Patrzyli jak metalowa brama wspierająca wejście zostaje
zgniatana przez siłę , której służył człowiek. Pościg zakończony.
Jest jeszcze nadzieja , że zbiedzy wciąż kontynuują podstępną
ucieczkę , lecz z drugiej strony , kto nie skorzystałby ze schronienia
w tej mrocznej kopalni.
Wszyscy tam zginęli – przemówił porucznik.
Był brudny i zmęczony. Ramię wciąż krwawiło. Leżał na śniegu ze
złamaną nogą , którą podarował mu ten tak niefortunny upadek. Dawał
swoje słowo , to im wystarczyło. On był człowiekiem honoru tak jak
jego ojciec. Wierzył w prawdę i w dobro i zawsze zwyciężał. Gdyby
choć przypuszczał , że zbiedzy przeżyli nie przestałby szukać , aż
do swojej śmierci.
Uczcijmy minutą ciszy cześć naszych żołnierzy – wciąż w bólu
zaciskając zęby rozkazał podwładnym , którzy posłuchają , bo
wierzą , że to człowiek , który wierzy w prawdę i zawsze zwycięża.
*
Gdzieś na wiejskim podwórku opuszczonych domów , ze studni , która
stała pusta już od wieków , wynurzył się człowiek. Ciemna krew
kapała z jego brudnej ręki , mocno obwiązanej szarą , starą szmatą.
Słońce oświetliło jego łysą głowę , którą teraz podniósł i
spojrzał przed siebie odkrywając swe ciemne spojrzenie. Był zmęczony
, lecz to już się nie liczyło. Wykonał zadanie nie do wykonania.
Najważniejsze dla niego było teraz zniknąć. Przecież prawie zginął
wtedy , w tym kopalnianym tunelu. Stanął na równe nogi i popatrzył w
słońce. Otworzył dłoń i upuścił żelazną zawleczkę , którą ciągle
ściskał. Miękko uderzyła o ośnieżone podłoże , a on przydepnął
ją mocno chowając przeszłość za swymi plecami.
ROZDZIAŁ 12
KONIEC I POCZATEK
Nikodem Lazarus siedział w obszernym pokoju swojego domu , który
przed laty zajmował. Bez Anny świat wyglądał inaczej , a to tutaj właśnie
przyprowadził ją po raz pierwszy. Ten pokój był jedyną rzeczą jaka
mu po niej została. Był wściekły na świat i nie zamierzał przerywać
tego co już zostało zaczęte. Siedział i patrzył na zasłonięte
okno. Oglądał szerokie żaluzje wiedząc , że nie ma już niczego co
by chciał zobaczyć. Telewizor , na który przestał zwracać uwagę już
jakiś czas temu przedstawiał młodą reporterkę stojącą na tle
budynku , który był jego wymysłem.
„ NOWA KONEKTYKA” – uśmiechała się zgrabna kobieta – aby
pokazać , że prawdziwego snu nie da się zatrzymać Nikodem Lazarus
odbudował jego tak osławioną klinikę. Jak wiemy dokładnie rok temu
budynek ten został wysadzony w powietrze przez organizację ex-żołnierza
o imieniu Francisco Kethel. Sprawcy tego zajścia przypłacili życiem
za tę tak brutalną zbrodnię, lecz naprawa szkód jakie wyrządzili
zajęła rok człowiekowi , który dziś chce nam ofiarować Nową
Konektykę , bo tak będzie ona nazywana.
Nagle ktoś wyłączył telewizor co automatycznie zdjęło wzrok
Lazarusa z szerokich żaluzji. Obrócił głowę i spojrzał na sylwetkę
człowieka , który stał w ciemnościach. Czerwona źrenica zabłysła
w mrocznym kącie tego tak obszernego pokoju i Lazarusa twarz została
wypełniona przerażeniem.
Czas zapłacić drogi przyjacielu – gruby głos przeszedł przez
ciemne pomieszczenie domu.
Nieee!!! – krzyk Lazarusa wypełnił wszystkie pokoje i zniknął jak
słońce za horyzontem ziemi.
*
Wysoki mężczyzna o krótko ostrzyżonych włosach siedział za ladą
recepcji Nowej Konektyki. Pracował na komputerze wpisując dane
najnowszych pacjentów. Słyszał męskie kroki , lecz postanowił
zignorować je przez krótką chwilę.
Za momencik już się panem zajmę – uśmiechał się wciąż patrząc
na ekran swego komputera.
To nie potrwa długo - męski głos w dziwny sposób przyciągnął jego
skoncentrowaną uwagę. Obrócił głowę i ujrzał pięść , która
przyniosła mu tajemniczą ciemność zabierając go do świata , gdzie
wszystko jest inne.
*
Simon Kethel , prawie piętnastoletni już chłopiec , bawił się nożyczkami
próbując strzyc starego Remika Kowalskiego.
Podetnij trochę prawy bok chłopcze bo będę wyglądał jak pawian –
Kowalski uśmiechał się patrząc na odbicie swego podopiecznego w
lustrze na przeciwko.
No tak , łatwo powiedzieć , ale kiedy wujek ma te włosy jak stara
szczotka do butów.
To jak będziesz mnie strzygł częściej to otworzymy sobie fabrykę
szczoteczek do butów – roześmiał się w głos.
Nagle lampa po drugiej stronie ulicy zgasła i Kowalski ruszył głową
by wyjrzeć przez swą szybę wystawową.
Niech się wujek nie rusza – ostrzegał młody Simon – bo zatnę w
ucho.
Ty nawet sobie tak nie żartuj – uśmiechnął się stary fryzjer.
Czerwona źrenica zabłysła w ciemnościach i człowiek w czarnym , długim
płaszczu kucnął za krzakami na przeciwko zakładu fryzjerskiego
starego Remika. Patrzył na chłopca , wiedząc , że nic mu nigdy się
nie stanie. Nie przyszedł tu po to by go od kogoś obronić , on
napewno sam będzie wiedział jak ma przejść przez życie. Przyszedł
tu po to by móc go zobaczyć. Teraz był najcenniejszą rzeczą jaką
miał na tym szarym świecie , lecz jeszcze nie było mu dane by móc go
zobaczyć. Nie wiadomo czy kiedykolwiek to będzie możliwe , ale jest
nadzieja , że ten świat się zmieni. Jest nadzieja na lepsze i zawsze
tam będzie.
Czas na nas Romeo – gruby głos przerwał jego rozmyślania.
Wstał i obrócił się za siebie. TBL stojący tuż za nim kiwnął głową
na znak iż rozumie i dołączając do swego przyjaciela zniknął wraz
z nim w ciemnościach ulicy.
Uważaj , uważaj – Kowalski śmiał się szczerze patrząc na pracę
Simona.
Wtedy nagły huk przerwał ich wspólną zabawę i stary Remik gwałtownie
zerwał się z fotela. Szczęśliwie unikając końca ostrych nożyc
wstał i wybiegł na ulicę. Zobaczył niebo rozświetlone płomieniami
budynku , który przynosił nieszczęście wszystkim , których znał. Z
daleka widział jak płonął i skrycie cieszył się z jego kolejnego
końca. Wiedział kto był sprawcą tego czynu. Patrzył jak ściany
rozsypują się na boki i modlił się za duszę tych , którzy byli w
środku.
Więc on jednak żyje – zabrzmiał głos Simona , który stanął tuż
obok starego fryzjera.
Obrócił się i spojrzał na młodego chłopca. Tak bardzo chciałby
jemu dać odpowiedź , lecz nie może , nie teraz , jeszcze długo nie.
*
Wysoki mężczyzna o blond włosach przeszedł przez długi korytarz
komisariatu policji. Szedł do biura detektywa , którego nie lubił.
Podszedł do szklanych drzwi i chwycił za klamkę szeroko je otwierając.
Czego chcesz Tomi ? – detektyw Maltchyck siedzący za swym policyjnym
biurkiem patrzył na niego z litością.
Ja... Ja tylko chciałem... – Tomi przyjrzał się pucowatemu
blondynowi siedzącemu na przeciwko detektywa.
Kapelusz na głowie blondyna wyraźnie pasował do szarego płaszcza ,
którym był okryty. Tomi mógłby przysiąc , że gdzieś już go
widział , lecz za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć w danym
mu momencie.
Przyjdź tu za pięć minut , jak sobie przypomnisz – Maltchyck machnął
ręką tak jakby odpędzał natrętnego insekta.
Tomi poczerwieniał i wyszedł z biura ze spuszczoną głową. Powoli
szedł długim korytarzem , kiedy drzwi biura detektywa szeroko się
otworzyły i postać , o której wciąż myślał przeszła przez próg
pomieszczenia. Pucowaty mężczyzna naciągnął kapelusz na głowę i
zniknął za szerokimi drzwiami prowadzącymi do holu. Tomi gwałtownie
się zatrzymał. Już teraz sobie przypomniał. Już wiedział kim był
ten mężczyzna. To Vini Krauze , znał go z Konektyki. Sam kiedyś
chciał być dawcą , lecz matka mu zabroniła.
Tomi !!! – głos detektywa przeszedł przez korytarz i Tomi gwałtownie
zawrócił by pobiec do jego biura.
*
Stary , niebieski Ford zatrzymał się pod domem Lazarusa. Drzwi
pojazdu otworzyły się i wysiadł z niego Maltchyck , za którym podążał
Tomi.
Wziąłeś swój rewolwer ? – zapytał detektyw.
Wziąłem – uśmiechnął się blondyn – mam go tutaj – wskazał
na kaburę.
Mój informator powiedział mi , że znajdę tu coś strasznego – wziął
głębszy oddech – myślę , że czas byś nauczył się prawdziwej
roboty policyjnej. A najlepiej się jej nauczyć od starego wyżeracza,
takiego jak ja.
Przeczesał się po czole i wszedł po trzech małych schodkach , które
zaprowadziły go pod szerokie drzwi frontowe. Blondyn podszedł za nim i
nacisnął na dzwonek przy drzwiach. Dźwięk głośnego dzwonu obił się
o uszy gości i Maltchyck z pożałowaniem spojrzał na pomocnika.
Co ty robisz? – zapytał.
No jak , dzwonię – wzruszył ramionami ze zdziwieniem.
Coś strasznego , rozumiesz ? Coś strasznego ...– puknął się lekko
w czoło.
Wyciągnął broń i chwycił za klamkę drzwi frontowych , które jak
się okazało nie były w ogóle zamknięte. Drzwi się uchyliły i
detektyw Maltchyck zajrzał ostrożnie do środka. Widział przedpokój
, w którym nie zauważył nic nadzwyczajnego , wszedł więc do środka.
Tomi wszedł tuż za nim. Znajomy smród przeszedł mu tuż koło nosa i
z litością spojrzał na swojego beznadziejnego pomocnika.
Jadłeś dzisiaj śniadanie? – zapytał.
Tomi kiwnął głową przytakując. Detektyw wymierzył rewolwer tuż
przed siebie i opuścił przedpokój wchodząc do obszernego salonu.
Tomi wszedł tuż za nim i wytrzeszczył szeroko oczy zakrywając usta.
O Boże – nawet Maltchyck zdziwił ten drastyczny widok.
Głowa , ręce , palec po paluszku , każda odseparowana część ciała
człowieka tworzyła ludzką stertę na samym środku pomieszczenia. Na
samym szczycie niskiej sterty leżała jego głowa , oczy wciąż
otwarte. Detektyw zbliżył się i kucnął przyglądając się twarzy ,
która wciąż wyglądała na bardzo mocno przerażoną.
To Nikodem Lazarus – spokojnie oświadczył Maltchyck , ale Tomi
wymiotował do szerokiej donicy , palmy stojącej w rogu tego pięknego
salonu.
Detektyw pokiwał głową i przeszedł do kolejnego pomieszczenia , którym
była kuchnia. Na dużym drewnianym stole kuchennym znalazł on
wszystkie możliwe narzędzia zbrodni. Od noża kuchennego przez tasak
do siekiery , wszystko leżało na stole. Oblane krwią i porzucone , już
bezużyteczne. Maltchyck spojrzał na drzwi w rogu pomieszczenia i zbliżył
się do nich. Bardzo delikatnie pociągnął za klamkę i uchylił je ,
lecz było zbyt ciemno by mógł coś zobaczyć. Obmacując delikatnie
ściany wreszcie znalazł to czego szukał i włączył ostrożnie światło.
Zobaczył betonowe schody , które bez wątpienia prowadziły do zimnej
piwnicy.
Coś strasznego pod domem – wyszeptał pod nosem.
Wyciągnął broń i wycelowując ją prosto przed siebie zszedł powoli
na dół. Powoli odkrywały się przed nim ciemne ściany. Jego wzrok
przykuła krata wbetonowana w jedną ze ścian pomieszczenia i piec stojący
tuż obok. Lazarus był przecież zamożnym człowiekiem , dlaczego miałby
ogrzewać dom węglem , kiedy jest na to tyle łatwiejszych sposobów.
Poza tym gdzie węgiel? Stając na betonowej podłodze patrzył na
dziwne rury ciągnące się po suficie. Prowadziły do trzy-drzwiowej
szafy stojącej przy ścianie. Detektyw jeszcze raz ostrożnie rozejrzał
się dookoła i podszedł do szafy coraz mocniej się denerwując.
Wreszcie się roześmiał.
Czego ja się boję? Co to potwór w szafie? – cicho wymamrotał i
wyciągnął trzęsącą się dłoń by dotknęła klamki.
Kiedy chwycił klamkę szarpnął mocno i odskoczył gwałtownie łapiąc
się za gardło.
W mordę ale numer – sam nie mógł uwierzyć.
Zobaczył słój na tyle duży by wypełnić szafę. Ludzkie ciało pływało
w tych mulistych wodach , które wypełniały po brzegi niezwykłe
naczynie. Detektyw rozpoznał twarz człowieka , którego zobaczył.
Zobaczył twarz Lazarusa , nikogo innego. Wciąż patrzył na ciało człowieka
leżącego w salonie w tej samej sekundzie i nie mógł uwierzyć w to
co tu zobaczył. Podszedł bliżej i dotknął ściany słoja. Nagle
oczy człowieka otworzyły się i popatrzył na niego przez muliste
wody. Detektyw znowu odskoczył, bo bał się uwierzyć. Bał się
uwierzyć w to co tu zobaczył.
Wysoki mężczyzna w drogim garniturze szedł szerokim , dobrze oświetlonym
korytarzem zbudowanym pod powierzchnią ziemi. Marzenie jego życia było
tak bliskie spełnienia , że mógł je poczuć wciąż idąc przed
siebie. Patrzył na budowle , którą zaplanował i trudno było mu
uwierzyć , że tego dokonał. Był geniuszem , był mistrzem , myślał
, że jest Bogiem. I choć stąpał po ziemi dopiero od dwudziestu pięciu
lat istnienia tej pięknej planety , znaleźli się tacy , którzy
podzielali jego zdanie o swojej osobie. Obiecał im świat , który będzie
inny , który będzie lepszy i zaufani uwierzyli w jego obietnice. Szedł
korytarzem , by obudzić człowieka , którego jeszcze nie znał choć
wszystko to właśnie jemu mógł zawdzięczać. Szedł obudzić duszę
człowieka , który oddał mu życie i tego dnia geniusz w nim mógł się
naprawdę obudzić. Zatrzymał się na krótką chwilę i sięgnął do
lewej kieszeni eleganckich spodni. Wyciągnął z niej rękę i otworzył
dłoń. Patrzył na fiolkę , w której zamknięty był ciemny
warkoczyk. Był to klucz do przywrócenia ciała duszy jego zbawiciela.
Nadszedł czas bym odwdzięczył ci się drogi Kromexie – wyszeptał
– nadszedł czas bym zaprosił cię do nowego świata.