Uzdrowicielka


Autor : Dariusz S. Jasiński
HTML : Argail






Uzdrowicielka

Przychodziła do naszej osady wraz z pierwszymi oznakami wiosny. Robiła tak odkąd pamiętam, a jej przybycie niezmiennie wywoływało wielkie poruszenie. Doszło nawet do tego, że rada Sorbony postanowiła nie zwracać uwagi na kalendarz i pierwszy dzień tej najpiękniejszej pory roku ogłaszać wraz z jej pojawieniem się u nas. Organizowano wówczas wielkie święto, a mieszkańcy naszej osady zapominali o troskach codziennego życia. Dzieciom pozwalano biegać do późnej nocy, a dorośli upijali się winem. Wraz z jej powrotem na twarzach chorych pojawiał się uśmiech. Była dla nas czymś więcej, niż tylko uzdrowicielką, traktowaliśmy ją jak boginię.
Gdy była z nami nikt nie podupadał na zdrowiu, nie było poronień, a dzieci rodziły się bez wad genetycznych. Przebywała z nami nie dłużej niż miesiąc. Gdy nas opuszczała, zwykle po kryjomu, w środku nocy, serca mieszkańców Sorbony znów napełniały się lękiem. Rozumieliśmy jednak, że musiała iść swoją drogą, by pomagać innym ludziom. Jednak podczas tego krótkiego okresu, czuliśmy się wyjątkowi.
Miała na imię Jona. Nikt nie wiedział w jakim była wieku. Pierwszy raz pojawiła się w osadzie czterdzieści dwa lata temu, a jednak nie wyglądała na więcej, niż lat trzydzieści. Urodą nie mogła jej dorównać nawet najpiękniejsza dziewczyna z Sorbony, za jaką uważałem Setię.
Setia była moją narzeczoną. Wkrótce mieliśmy zostać małżeństwem. Wybrała mnie spośród licznego grona kandydatów, co uznałem za wielkie wyróżnienie. Była moją przyjaciółką od zawsze, a jednak jako chyba jedyna dziewczyna nie adorowała mnie. Inne wiecznie kręciły się przy mnie, zachwalały moją niezwykłą odporność, szeptały, jaki jestem przystojny. Z Setią było inaczej, potrafiliśmy godzinami rozmawiać o wszystkim. Była mądra i wydawało mi się, że to dlatego dobrze czułem się w jej towarzystwie. Wszystko było proste, dopóki rada nie ogłosiła, że Setia jest gotowa do zamążpójścia. Nie zamierzałem początkowo na to zareagować, jednak, gdy uświadomiłem sobie, że spędzi życie z kimś innym, że innemu urodzi potomstwo, zacząłem odczuwać ból, taki sam, jak po śmierci matki. Nie byłem pewien, czy postępuję słusznie, ale zgłosiłem swoją kandydaturę. Znalazłem się w gronie prawie wszystkich kawalerów Sorbony, obawiałem się, że wybierze Kaja lub Zoltana. Zawsze okazywała im wielką sympatię. Na szczęście myliłem się. Gdy rada ogłosiła moje imię byłem najszczęśliwszą osobą na całym świecie. Dopiero później przyznała, że kochała mnie od dawna, jednak nie chciała mi się narzucać, czekała na jakiś gest z mojej strony. Ja czekałem na coś podobnego. Na szczęście nie okazałem się być skończonym głupcem i zrobiłem ten pierwszy krok.
Okres narzeczeństwa trwa według naszych zwyczajów równy rok. W dziewiątym miesiącu Setia zachorowała. Od zakończenia wojny minęło już osiem dekad, a jednak wciąż wyciskała na nas swoje piętno. Układ odpornościowy tych, którzy urodzili się po zagładzie był bardzo słaby, ale w tym przypadku diagnoza okazała się być wyjątkowo okrutna. Setia miała nowotwór mózgu. Był zbyt zaawansowany, by usunąć go naszymi metodami. Znałem tylko jedną osobę, która mogłaby nam pomóc. Tym kimś była Jona...
Przez ponad dwa miesiące czekałem na nią z utęsknieniem. Czekałem bardziej, niż zazwyczaj. Nigdy nikomu się do tego nie przyznałem, bo byłoby to świętokradztwem, ale jedyną kobietą, której bardziej pragnąłem od Setii, była właśnie Jona. Moja miłość do niej graniczyła z uwielbieniem, była uosobieniem czegoś nieosiągalnego, szczególnie dla mnie. Już jako piętnastolatek zdawałem sobie z tego sprawę. Upewniłem się, gdy kiedyś udało mi się ją podejrzeć podczas kąpieli. Ten obraz utkwił mi głęboko w pamięci. Z jej ciała emanowała tak wielka energia, iż zdawało mi się, że mogę z niej czerpać do woli.
Od tamtej pory starałem się do niej zbliżyć. Chciałem zachorować, by mogła położyć na mnie swoją cudowną dłoń, by spojrzała na mnie czule. To by mi wystarczyło. Biegałem boso po śniegu, pływałem w lodowatej wodzie w ubraniu, a potem stałem mokry na mrozie. Przebywałem z chorymi, licząc, że zarażą mnie swoimi chorobami, jednak nigdy nic się mnie nie imało. Wiele razy przeklinałem swoje idealne zdrowie, przez nie, nie mogłem zbliżyć się do Jony.
Teraz, dzięki Setii miałem wreszcie dostać swoją szansę. Jej rodzice dawno już umarli, młodszy brat podzielił ich los w zeszłym roku. Teraz ja byłem jej najbliższą osobą i to ja miałem trzymać ją za rękę podczas zabiegu. Brzydziłem się sobą, ale nic nie mogłem poradzić na to, że byłem wdzięczny Bogu za jej chorobę.

***

Tego dnia zbudziły mnie głośne krzyki cieszących się dzieci. Serce zabiło mi szybciej, wiedziałem co to może oznaczać. Nie myliłem się, Jona przybyła o świcie.
Setia wyglądała bardzo źle, pochyliłem się nad nią i delikatnie pocałowałem w czoło.
- Wkrótce będziesz zdrowa. Jona jest już u nas. - szepnąłem.
- Myślisz, że nie jest za późno? Zdoła mi pomóc?
Odkąd pamiętam tylko dwa razy Jona nie była w stanie wyleczyć chorych, jednak tym razem wierzyłem, że nie będzie to nic ponad jej siły.
- Na pewno da sobie radę. Miewała cięższe przypadki. - starałem się zbagatelizować problem, lecz nie byłem już tak tego pewien - Za kilka lat nasze dzieci przybiegną do nas, by ogłosić jej powrót. - mrugnąłem okiem i uśmiechnąłem się
- Zawsze umiałeś mnie pocieszyć. Tak bardzo się cieszę, że jesteś przy mnie. Bez ciebie już dawno bym się poddała... Kocham cię, bardziej niż możesz przypuszczać.
- Ja też, słoneczko.
- A dzieci... - zawahała się na chwilę - Mam nadzieję, że odziedziczą po tobie zdrowie.
Pogładziłem ją po włosach.
- Śpij, pójdę cię zapisać.
Udałem się do domu, w którym rezydowała rada. Przed drzwiami ustawiła się już długa kolejka. Kilka osób zdobyło się na gest przepuszczenia mnie. Znali Setię i jej dolegliwość, a te kilka kroków naprzód przybliżyło mnie o kilka dni do momentu, gdy będę oddalony od Jony na odległość jednego oddechu.
Zastanawiałem się, w jaki sposób wyrażę jej swoją wdzięczność? Musiałem się ograniczyć do pełnego szacunku ucałowania dłoni. Myślałem też, by rzucić się jej do stóp, ale tak robiły jedynie kobiety. Zresztą duma nie pozwoliłaby mi na to. Pragnąłem być jej kochankiem, a nie niewolnikiem. Choć pewnie zgodziłbym się i na taką rolę, by tylko być przy niej.
Wieczorem rozpoczęła się biesiada. Większość Sorbończyków zasiadła przy suto zastawionych stołach. Muzyka grała, a wszyscy świetnie się bawili. Jona zajęła miejsce wśród najznamienitszych mieszkańców osady. Oficjalnie witano zarówno ją, jak i nadejście wiosny. Nie było mnie tam. Tę noc spędziłem z Setią. Dziewczyna namawiała mnie, bym ją zostawił, ale ja wolałem spotęgować napięcie i poczekać na swoją kolej. Termin zabiegu przypadał za cztery dni. Po długich latach wydawało się to takie bliskie. Poza tym wiedziałem, że zostając, sprawię trochę radości Setii. Położyłem się przy niej, dotykając głową jej ramienia. Szeptaliśmy o przyszłości, o wspólnym życiu, o naszym domu, pełnym dzieci. To był cudowny wieczór, choć miałem niejasne wrażenie, że Setia coś przede mną ukrywała. Sądziłem, że był to strach przed śmiercią.
Kiedy Setia zasnęła wspominałem w myślach wspaniałe, spędzone wspólnie dni sprzed jej choroby. I tylko dźwięki wpadające przez okno przywodziły co chwila na myśl obraz Jony. Nie potrafiłem go odpędzić. W końcu i mnie sen przyniósł ukojenie.


***

Byłem bardzo spięty, wioząc Setię do domku, w którym jak co roku mieszkała Jona. Żałowałem, że uzdrowicielka nie składała wizyt domowych. Nawet tak krótka podróż na wózku nie była dobra dla coraz słabszej Setii. Dzień na szczęście był dość ciepły, słońce grzało wystarczająco mocno, by ukoić zmęczenie.
Kiedy już znaleźliśmy się w pokoju przyjęć, ułożyłem delikatnie dziewczynę na łóżku. Jej wzrok wyrażał nadzieję. Z niecierpliwością czekaliśmy na Jonę. Kiedy drzwi się otworzyły i na progu stanęła ona, podświadomie wstrzymałem oddech. Była piękna jak zawsze. Serce zabiło mi szybciej.
- Jak się czujesz moja droga? Masz na imię Setia?
- Tak... Z dnia na dzień jest coraz gorzej...
- Rzeczywiście, tak źle, jak teraz jeszcze nie wyglądałaś. Pamiętam cię z poprzednich wizyt, mam dobrą pamięć do twarzy i chorób. Dotąd były to jakieś drobne dolegliwości, z którymi i beze mnie pewnie byś sobie poradziła, ale dziś rzeczywiście jestem ci potrzebna. Zaś ty młodzieńcze jesteś tu chyba nowy? Skąd pochodzisz?
Próbowałem skupić się na sensie jej słów, choć będąc tak blisko niej miałem z tym ogromne problemy.
- Jestem stąd... - odparłem drżącym głosem.
- To dziwne, bo nie przypominam sobie ciebie. Ale to nie istotne, zabierajmy się do rzeczy. Jak masz na imię chłopcze?
Ten nieco protekcjonalny ton przywrócił mi wewnętrzną równowagę. Nagle zdałem sobie sprawę, że jestem dla niej nikim. Jeszcze jednym szarym mieszkańcem jakiejś nic nie znaczącej osady, gdzieś na krańcach upadłej cywilizacji.
- Ariel.
- Kim on jest dla ciebie? Narzeczonym?
- Tak. - odparła Setia.
- Więc Arielu, złap swoją narzeczoną za rękę.
Sama położyła swoją dłoń na czole Setii i zamknęła oczy. Wiedziałem z opowieści innych, że w tej chwili szukała ognisk choroby. Nagle oderwała dłoń, jakby się oparzyła. Spojrzała na mnie dziwnie przerażonym wzrokiem, po chwili jednak wróciła do poprzedniej czynności. Trwała tak jeszcze parę chwil, po czym ponownie odsunęła rękę.
- Nigdy nie ukrywam przed pacjentami, jeśli sprawa jest poważna. Tak właśnie jest z tobą, dziewczyno. Choroba dokonała w twoim organizmie strasznego spustoszenia. Aż dziw bierze, że... Długo chorujesz?
- Dwa miesiące. - odparłem za Setię.
Jona przyjrzała mi się uważnie.
- Hmm... To będzie dużo trudniejsze niż przypuszczałam... Ariel, wyjdź na chwilę. Muszę z nią porozmawiać w cztery oczy.
- Ale...
- Wyjdź, proszę...
Wyszedłem. Coś było nie tak. Zacząłem się niepokoić. Wszystko miałem zaplanowane, to miał być mój szczęśliwy dzień. Jona miała wyleczyć Setię, ja miałem jej podziękować, a potem żyć z Setią długo i szczęśliwie. Jak w bajkach. Byłem przerażony.
Po kilku minutach Jona wezwała mnie z powrotem.
- Zabierz Setię do domu, a potem przyjdź do mnie, musimy porozmawiać.
- Nie pomożesz jej?
- Jeszcze nie wiem czy będę w stanie, pośpiesz się, będę na ciebie czekać.
Byłem całkiem zagubiony. Musiałem wiedzieć, o czym rozmawiały ze sobą, próbowałem wyciągnąć to od Setii w domu.
- Nie pytaj mnie o to. Sama ci powiem, jeśli wszystko dobrze się skończy. Jona powiedziała, że lepiej, bym na razie to przemilczała. Ma rację, też tak uważam. Idź, ona czeka.
Pobiegłem.

***

- Usiądź. Muszę się upewnić, co do ciebie. Powiedz mi, czy ty chorowałeś kiedykolwiek?
Zająłem miejsce naprzeciw niej.
- Nie - odparłem.
- Tak przypuszczałam... Masz to po ojcu, czy matce?
- Nie wiem, oboje od dawna nie żyją.
- To w zasadzie nie jest istotne. Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że jesteś wyjątkowym człowiekiem? Wokół wszyscy zapadali na przeróżne choroby, a tobie nigdy nic nie było. Zastanawiałeś się dlaczego tak jest?
- Nie.
- Widzisz, po wojnie ludzkość uległa przeróżnym mutacjom. Ci którzy przeżyli wydawali na świat dzieci w większości przypadków zdegenerowane. Ci którzy są dziś twoimi sąsiadami to nieliczni, dla których zmiany nie były tak straszliwe. Są na tyle silni, by dalej się rozmnażać. Ale mutacje w niektórych wypadkach okazały się korzystne. My jesteśmy takimi wyjątkami.
- Ale różnimy się od siebie. Ty potrafisz uzdrawiać. Masz dar.
- Nie jest to takie proste... To, że nie chorujesz to nie jest nadzwyczajna odporność twojego organizmu. Wszyscy potrzebujemy energii do życia. Jedzenie zawiera ją, ale nie jest to wystarczająca dawka, by być wiecznie zdrowym. Ty czerpiesz swą siłę z innych żywych istot, najczęściej ludzi. Wysysałeś ją z rodziców, to samo zrobiłeś Setii. Nie panujesz nad tym, zabierasz zbyt wiele pojedynczym osobom. Zabijasz ich nawet nie zdając sobie z tego sprawy...
- O czym ty mówisz?!
- Jesteś zagrożeniem... Siadaj! Nie skończyłam. Masz jednak trochę racji, różnimy się od siebie. Ja poza tym, że zabieram innym ich energię, potrafię także ją oddawać. Ty nie. Jesteś całkowicie zablokowany. Tylko ja jestem przy tobie bezpieczna, potrafię się przed tobą obronić. Setia nie potrafiła, zabrałeś jej zbyt dużo. W tej chwili, żeby jej pomóc musiałabym oddać wszystko, co sama posiadam, albo wyssać energię z kilku ludzi, skazując ich tym samym na śmierć. Tak to wygląda...
- Nie wierzę ci! Nie zabiłem nikogo!
Jona nic nie odparła, pokiwała tylko głową. Wstałem z miejsca. Czułem, jak coś cieknie mi po polikach. To były łzy. Jona też wstała, podeszła do mnie, wytarła wierzchem dłoni twarz, przesunęła ją po moich ustach, złapała mnie za szyję i przytuliła do swego ramienia.
- Zabiłem Setię...- szepnąłem.
- To nie twoja wina, nie wiedziałeś...
Ból zaczął mieszać się z jej zapachem, już nie wiedziałem czego było więcej. Zawsze pragnąłem tej chwili, ale nie za taką cenę. Gładziła mnie po włosach. Nie wytrzymałem. Zatopiłem usta na jej szyi, musnąłem ją językiem. Poczułem, jak zadrżała. Już nie czułem bólu, liczyła się tylko Jona. Poczułem na swoich jej usta. Zaczęła zdzierać ze mnie koszulę. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Nie potrafiłem i nie chciałem przestać.
To było bardziej, niż doskonałe. Rozumieliśmy się wspaniale, doszliśmy równocześnie. Nasze przyspieszone oddechy mieszały się, tonąłem w niej. A potem przyszło otrzeźwienie...
- Boże... Co ja robię?...
- To nic złego.
- A Setia? Ona cierpi, a ja?... Zabijam ją i zdradzam.
Zacząłem szybko się ubierać.
- Ariel! Zaczekaj. Nic nie rozumiesz! Nie możesz wrócić do tamtego świata. Teraz już wiesz, kim jesteś. Tylko ze mną możesz dzielić szczęście. A ja tylko z tobą mogę się związać! Całe życie szukałam kogoś takiego, jak ty. Jesteśmy nieśmiertelni, nie musimy się starzeć. Chodzę od wioski do wioski. Leczę ludzi odbierając cząstkę energii zdrowym, oddając chorym. Odrobinę zabieram dla siebie. Będę zabierała dla nas obojga. Będziemy żyć wiecznie. Ty i ja. Wiem, że wielu o mnie marzyło, ty też. Widziałam to w twoich oczach, gdy tu przyszedłeś. Przecież mnie pragnąłeś. Nadal pragniesz. Możesz mieć to stale.
- Ale Setia...
- O niej też zapomnij, pomogę ci. Zdejmij to z siebie, weź mnie raz jeszcze.

***

Opuściliśmy osadę w nocy. To było w stylu Jony. Mieszkańcy pewnie zdziwili się tylko, że tak krótko była w Sorbonie. Po kilku dniach podróży dotarliśmy do innej wioski. Zostałem tam przyjęty jak król. Byłem towarzyszem Jony, a to dawało mi prawo do bycia kimś ważnym.
Ciągle czułem jednak wyrzuty sumienia, po tym, jak zostawiłem Setię. Nawet nie mogłem się z nią pożegnać. Jona mi nie pozwoliła. Gdy tylko zauważała moje przygnębienie oddawała mi się. Robiła wszystko, bym nie myślał o przeszłości. Ale to nie było takie proste.
Potem były wciąż kolejne miejsca, wciąż nowi ludzie, którzy wierzyli w cudowną moc Jony. Nie wiedzieli, że zabierała im ich własne życie i karmiła nim siebie i mnie. Minął rok, potem drugi, trzeci, a my wciąż byliśmy w drodze. Omijaliśmy tylko Sorbonę. Nie chciała tam wracać, bym nie popadł w nostalgię, bym nie czuł się znów winny. Nie potrafiła zrozumieć, że wciąż miałem przed oczyma ufne spojrzenie Setii, którą zawiodłem. Nie próbowałem nawet sobie wyobrazić, co czuła, gdy zniknąłem z Joną. Udawałem przed nią, że o tym nie myślę, a ona nawet nie starała się dostrzec tego, co trawiło mnie od środka. Zaczynałem ją nienawidzić. Nie była już dla mnie boginią, a jednak potrafiła uzależnić mnie od siebie. Zbyt wiele od niej dostawałem, by móc od niej odejść.

***

To zdarzyło się w czasie kolejnej podróży. Pierwszy raz zobaczyłem wówczas pojazd mechaniczny. Słyszałem z opowieści, że kiedyś ludzie czymś takim się poruszali. Najwyraźniej cywilizacja zaczynała się odbudowywać, tylko my byliśmy od niej zbyt daleko, by to zobaczyć.
Jechali w naszym kierunku. Kiedy wysiedli Jona zbladła. Pierwszy raz zobaczyłem ją w takim stanie. Rzucili się na nią, chciałem stanąć w jej obronie, ale było ich zbyt wielu. Powalili nas oboje, skuli i wrzucili do pojazdu. Byłem skołowany
- Ktoś ty? - spytał jeden z napastników.
- Ariel.
- Co tu z nią robisz? Jeszcze cię nie połknęła? Masz chłopie szczęście, że ją dorwaliśmy. Szukaliśmy jej od lat.
- Nie wiem, czego od nas chcecie? Nic nie zrobiliśmy...
- Ty, może nie. Za to ona już długo nie pociągnie. Widzisz, młodzieńcze, w czasie wojny użyto wszelkiej dostępnej broni. Chemicznej, biologicznej i atomowej. Opamiętanie przyszło odrobinę za późno i stanęliśmy na krawędzi wymarcia. Ci którzy przeżyli wojnę wciąż nie mogli być bezpieczni na naszej planecie. Skutki promieniowania, liczne wirusy i inne skażenia wciąż dawały się we znaki. Robiliśmy, co mogliśmy, by je zniwelować. Dziś atmosfera jest czysta i możemy żyć w spokoju. Ale tuż po wojnie wciąż padaliśmy jak muchy. Na szczęście natura nie pozwoliła, by jej dzieci całkiem wyginęły. Pojawiły się mutacje, kilkoro dzieci miało prawdziwy dar. Nazywaliśmy je RH, to skrót od legendarnego Robin Hooda, który zabierał bogatym i oddawał biednym. RH to właśnie robiły. Zabierały siłę zdrowym, by ratować słabszych. Dzięki nim mogliśmy przetrwać najtrudniejsze chwile. Jednak ona nie była altruistką. Zabierała dla siebie coraz więcej. Zanim się zorientowaliśmy co robi, zabiła prawie całe osiedle. Uciekła nam gdzieś, gdzie nie byliśmy w stanie do niej dotrzeć. Zaczęła przed wami udawać uzdrowicielkę, choć tak naprawdę żerowała na was, niczym pasożyt. Bóg jeden wie, ilu ludzi w tej okolicy zmarło przez nią, ona potrzebuje teraz coraz więcej. Ma ponad sześćdziesiąt lat, a sam widzisz, jak wygląda. Większość zgonów w waszej okolicy było jej sprawką. A ty, teraz to widzę... Ty masz to szczęście, że masz tarczę bioenergetyczną. Od ciebie nie udało się jej nic wyciągnąć.
- Ona mówiła, że to ja zabijam, że wysysam z ludzi...
- Tak mówiła? Dobre... Nie jesteś RH. Ty tylko magazynujesz energię, nie tracąc jej, jak inni. To dzięki tarczy. Może po prostu spodobałeś się jej? Pewnie dlatego wmówiła ci te bzdury. Chłopcy, wysadźcie go, nie jest nam potrzebny. Wracaj do domu, wkrótce i do was zawita cywilizacja. Będziesz przydatny swoim przy jej tworzeniu.
- A co będzie z nią, jeśli to prawda, to wam też może zagrozić?
- Nam nic nie zrobi, sam jestem RH, tyle, że silniejszym od niej. Osądzimy ją uczciwie. To, co zrobiła w przeszłości wystarczy, by skazać ją na śmierć. Wysiadaj.
- Jona?! - zawołałem widząc, że właśnie oprzytomniała. - Okłamałaś mnie?
- Spadaj, Ariel. Nie potrafisz zadbać o swoje kobiety.
Wysiadłem. Oni odjechali. Obita głowa wciąż pulsowała tępym bólem. Byłem zagubiony, nie wiedziałem, co mam myśleć, ani gdzie iść. Miałem tylko jeden prawdziwy dom - Sorbonę. Tam skierowałem swe kroki.

***

- Ariel, to ty?!
Poznałem po głosie Kaja.
- Zniknąłeś razem z Joną, zabrała cię ze sobą? Nie było jej u nas od kilku lat, co się z tobą działo?
- To długa historia... Co w osadzie? Zmieniło się coś?
- I to wiele! Jona już nie jest nam potrzebna. Chyba wiedziała o tym, dlatego do nas nie wróciła. Ludzie nie chorują już tak często. Owszem co jakiś czas zdarzają się jeszcze jakieś poważniejsze sprawy, ale to nie to, co kiedyś. Uleczyła nas. Szkoda tylko, że nie pomogła Setii. Umarła dwa dni po waszym odejściu. Jak mogłeś ją zostawić w takim stanie?!
- Byłem głupcem. Dwa dni mówisz?
- Dwa, po wizycie u Jony była jakby wypompowana z sił. Na szczęście nie cierpiała. Nasi lekarze byli zdziwieni. Nawet w tym stanie powinna pociągnąć jeszcze ze dwa miesiące. Ale nie dwa dni. Gdyby nie to, może udałoby się uratować dziecko...
- Jakie dziecko?
- Twoje. Setia była w ciąży. Nie wiedziałeś? Jona musiała to zauważyć podczas badania. To był chłopiec. Mały, ale niezwykle silny. Żył jeszcze w inkubatorze przez trzy dni. Lekarze mówili, że miał siłę po tobie.
Zrozumiałem wszystko aż za dobrze. Nie mogłem tu zostać. Głowa mi pękała. To Jona zabiła Setię, zabiła moje dziecko... Zacząłem biec. Musiałem znaleźć się jak najdalej stąd. Słyszałem tylko za sobą wołanie Kaja. Nie zważałem na nie. Byłem potworem. Postawiłem wyżej pożądanie nad miłością, nie byłem godzien żyć.

***

Jestem teraz sam. Pode mną rozciąga się głęboki kanion. Upadku z tej wysokości nawet ja nie przeżyję. Tak będzie łatwiej. Błagam jedynie w myślach o przebaczenie Setię i nasze dziecko. Jeśli istnieje piekło, to z pewnością spotkam w nim Jonę. Jestem jej wart...

Dariusz S. Jasiński
Łódź, 03.01.2002