Tkacz Iluzji

autorka : Ewa Białołęcka
wklepał ARGAIL
opowiadanie umieszczone za wiedzą i zgodą Autorki

Opowiadanie "Tkacz Iluzji" jest wstępnym opowiadaniem z książki o tym samym tytule,
która wciąż jest dostępna na rynku, w połowie tego roku zostanie natomiast wydana część druga pt. "Piołun i Miód"
Opowiadanie "Tkacz Iluzji" zostało uhonorowane nagrodą im. Janusza Zajdla




    Lustro lampy nie odbijało światła tak jak powinno . Najwyższy czas aby je znów wypolerować . Podkręciłem knot i znów pochyliłem się na preparatem . Zarodek jaszczurki piaskowej , obrzydlistwo . Tyle tylko , że ta babranina da mi materiał do pracy nad nową metodą leczenia porażenia mózgowego . Ciekawe , co powiedzą starsi Kręgu . Czy skierują opracowanie do kopiarni ? Przednie lustro odbijało maskę wielookiej poczwary . Człowiek mający mikroskop na twarzy wygląda niesamowicie .
    Na zewnątrz chaty przeraźliwie beczała koza . Naukowe badania i koza . Bogowie , cóż za zestawienie ! Ale i tak bywa , gdy człowiek jest magiem w klasie zaledwie obserwatora . Magiem się nie zostaje , magiem się rodzisz i nigdy nie zdobędziesz niczego więcej niż to , co zostało ci przeznaczone . Chociaż może właśnie Kamyk ...
    Nazywam się Płowy . Jestem Magiem . Mieszkam w wiejskiej chacie , zarabiam na życie leczeniem nosacizny u koni kołowacizny u owiec . Nastawiam złamane kości , szczepię przeciwko gruźlicy i sprzedaję "napoje miłości" w które sam nie wierzę .
    Wieśniacy okazują mi szacunek , chociaż nie silę się na tajemniczość jak wielu mojego fachu . Żyję jak wszyscy mieszkańcy tej wioski . Zajmuję niewielką drewnianą chatę , dzieląc ją z trzema kozami i ... Kamykiem .
    Właśnie wszedł . Od reszty pomieszczenia oddzielała mnie tylko cienka kotara i wyraźnie słyszałem łoskot przewróconego stołka , łupanie , zgrzyt pokrywki o brzeg garnka . Niewiarygodne ile hałasu potrafił zrobić ten chłopiec . Najsmutniejsze że nie zdawał sobie z tego sprawy .
    Szurnęła zasłona , zza mojego ramienia wysunęła się ręka Kamyka , trzymająca duże , rumiane jabłko . Usunąłem szkła sprzed oczu i wziąłem podarunek . Kamyk uśmiechał się szeroko pokazując rzędy białych , równych zębów . Co on kombinuje ? Jabłko miało właściwy ciężar i zapach . Skórka stawiła opór zębom a na język spłynął słodko - kwaśny sok . Brakło tylko jednego .
    "Dobrze" - kiwnąłem głową i odłożyłem jabłko na stół . Uśmiech Kamyka znikł jak zdmuchnięty . Nie tak łatwo było go oszukać .
    "Dlaczego ?" - dłonie chłopca zatańczyły , kreśląc w powietrzu ciągi znaków . "Co było źle ? Które elementy ?" .
    Westchnąłem .Krąg dłonią na płask , dotknąć skroni , rozprostować palce .
    "Wszystko dobrze . Brak jednego . Nic nie słyszałem"
    "Jabłka też ...mówią ? " - twarz kamyka wyrażała zniechęcenie .
    "Tak"
    Owoc zniknął . Chłopiec odszedł zgarbiony . Jabłka nie mówiły , ale jak wytłumaczyć głuchoniememu dziecku , że przy ugryzieniu słychać chrupnięcie ?
    Dziesięć lat temu trafiłem do wsi Strzelce . Nazywała się tak dlatego , że jej mieszkańcy wytwarzali najlepsze łuki i strzały w całej północnej Lengorchii . Po co magowi łuk ? Cóż , przed rozmaitymi obwiesiami chroni nas niewyobrażalny prestiż Kręgu , ale jak każdy śmiertelnik posiadamy ciała łaknące nieraz dziczyzny . W Strzelcach chętnie przyjęto moje usługi . Dach nad głową zapewnił mi Chmura , rymarz posiadający nieliczną rodzinę . Składała się z cichej , zatroskanej żony imieniem Stokrotka i równie cichego dziecka . Życie w strzelcach toczyło się z niezmienną regularnością następujących po sobie siewów , zbiorów , narodzin , pogrzebów oraz przyjazdów kupców z towarem i po towar . Wieśniacy byli tak samo prości jak ich imiona . Nic nie wskazywało na to , by którykolwiek z nich osiągnął więcej niż jego ojcowie i dziadowie .
    Synek Chmury często bawił się samotnie na piaszczystym podwórku . Z początku nie zwróciłem na niego uwagi . Po prostu mały chłopczyk , usypujący kopczyki z piasku . Przypadek sprawił że pewnego ranka przypatrywałem się jego zabawie . Na pierwszy rzut oka , chłopiec męczył kilka żuków . Ale , o dziwo żuków było raz trzy , raz siedem ...Malały , rosły ... Bogowie piekieł ! - zmieniały też kolory . Chłopczyk z zajęciem wrzucał je do dołków , podsuwał patyki pod gmerające rozpaczliwie łapki , mrucząc przy tym monotonnie .
-  Co ty robisz , mały - zapytałem , być może zbyt gwałtownie .
    Brzdąc , pochłonięty zabawą , nie zwrócił na mnie uwagi . Powtórzyłem pytanie głośniej i stuknąłem go w ramię . Malec podskoczył i zamarł , wlepiając we mnie nieprzytomne , brązowe oczy .
-  Kto cię tego nauczył ?
    Kolorowe cudeńka znikły . Dwa zmęczone owady umknęły w chwasty za płotem . Za sobą usłyszłem głos Chmury :
-  To na nic panie . Urodziło się toto nierozumne . Pociechy z niego nijakiej .
    Chmura westchnął ciężko i poszedł do warsztatu .
    Uważnie obserwowałem Kamyka . Wypytywałem jego rodziców i odkryłem ponurą prawdę . Dziecko było normalne . Było tylko głuchonieme , ale to małe słówko "tylko" , urastało do niebotycznych rozmiarów . Głuche dziecko z magicznym talentem - straszliwa drwina losu . Kamyk już w tej chwili , samodzielnie , w prosty co prawda sposób , potrafił wykorzystać swoje zdolności . Czym stałby się w przyszłości , gdyby nie jego kalectwo ? Jak długo będzie jeszcze tolerowanym maluchem ? Kiedy stanie się poszturchiwanym wyrostkiem , darmozjadem , popychadłem ?
    Niebawem opuściłem tę wieś , ale pamięć o cichym dziecku nie zbladła . Wspomnienie o Kamyku tkwiło w niej w postaci cichego wyrzutu sumienia . Są różne kategorie magów . Ja sam wyczuwam myśli i uczucia ludzi . Są także Mówcy odbierający je i przekazujący , Wędrowcy - ci znikają w jednym miejscu i pojawiają się w drugim . Długo trzeba by wymieniać . Kamyk przejawiał nieczęsto spotykany talent Tkacza Iluzjii . Ale kto podjąłby się nauki głuchego dziecka ?
    Rok później dotarła do mnie wiadomość z Kręgu : na południu wyżyny Lenn szalała epidemia i każdy mag miał obowiązek pomóc w jej opanowaniu . W ten sposób los znów zaprowadził mnie do Strzelców . Zaraza wygasła , a ja odszedłem stamtąd , prowadząc za rękę małego cichego chłopca o poważnej buzi .
    Od tamtej chwili minęło wiele lat . Kamyk wyrastał już na młodzieńca . Skłamałbym gdybym powiedział że nigdy nie żałowałem tej decyzji , że nie ogarniało mnie zmęczenie i zniechęcenie . Nie zawsze potrafiłem zrozumieć Kamyka , a on nie zawsze był wzorem posłuszeństwa . Nigdy nie zapomnę pierwszych , koszmarnych tygodni , gdy porozumienie się w błahych nawet sprawach wydawało się niemożliwe . Jednak wśród zwątpienia , łez Kamyka , jego i moich błędów wyrosła wreszcie więź nie do zerwania - on był mój , ja byłem jego .
    Nigdy nie nauczył się mówić . Nie zdawał sobie sprawy z istnienia świata dźwięku . "Mowa" , "hałas" były dla niego pustymi pojęciami . Dlatego też nigdy nie starał się cicho zamykać drzwi , stawiać delikatnie miski , nie trzaskać przedmiotami w naszym gospodarstwie . Na próżno układałem mu usta , kazałem wydychać w określony sposób powietrze , kładłem jego rękę na mojej krtani . Mowa była dla niego drganiem gardła , równie niezrozumiałym , jak dygotanie chustki suszącej się na wietrze . "Czytałem" umysł Kamyka i widziałem świat takim , jakim poznawał go chłopiec . Świat gdzie moneta była twarda i kanciasta , ale nigdy brzęcząca , burza oznaczała błyskawice a nie gromy .
    Święcił za to Kamyk triumfy w tym co przeniósł przez pierwszą z Bram Istnienia . Potrafił godzinami przesiadywać w pozycji medytacyjnej , nadając coraz bardziej fantastyczne kształty najmniejszemu źdźbłu trawy . W końcu zaczął kształtować nawet powietrze , poddawało się jego woli jak glina palcom . Marzyłem o tym aby Kamyk stanął do egzaminu w Kręgu . Śniłem i igłach tatuownika , które kreśliły znak Kręgu i runę "dłoń" nad lewą piersią Kamyka . Niestety , to tylko sny . Do pełnego mistrzostwa brakowało mu jednej rzeczy . Jego drzewa poruszane wiatrem nie szumiały , ogniste ptaki były nieme , wielkie , groźne bestie bezgłośnie otwierały paszcze . Potrafił stworzyć iluzje wszystkiego , prócz dźwięku . Z wiekiem coraz bardziej zdawał sobie sprawę z przepaści która dzieliła go od reszty ludzi . Czuł się coraz bardziej pokrzywdzony , coraz bardziej zbuntowany . Właśnie ten bunt miał go zaprowadzić dalej niż sądziłem .
    Kilka dni po zdarzeniu z jabłkiem , napinana latami struna wreszcie pękła . Siedzieliśmy przy stole . Kamyk bazgrał w skupieniu na łupkowej tabliczce , spisując osobiste obserwacje . Usiłowałem zredagować wpis do diariusza w czym przeszkadzało mi potworne skrzypienie Kamykowego rysika . Już miałem zwrócić chłopcu uwagę , by go sprawdził , gdy Kamyk podniósł głowę znad tabliczki i zapytał : "Dlaczego nie można narysować psa , zamiast rysować te wzorki ? " . Tu wskazał palcem na ciągi run . "Byłoby łatwiej "
    Odłożyłem pióro .
    "Nie wszystko da się narysować . Sam o tym wiesz . Smutek , zimno , muzyka ..." . W momencie składania rąk do ostatniego znaku zrozumiałem popełniony błąd . "Muzyka" niezmiennie doprowadzała Kamyka do pasji , gdyż w żaden sposób nie potrafiłem mu wyjaśnić czym jest . Tak więc gdy zrobiłem ten fatalny znak , Kamyk wybuchnął . Jego dłonie zaczęły się poruszać z wielką szybkością . Twarz chłopca zastygła w maskę pełną złości .
    "Muzyka , co to jest , znowu coś , gdzie trzeba mieć uszy , ja mam uszy i co z tego , mogę ich nie mieć i to będzie to samo !" . Szarpnął się za nie , jakby chciał je oderwać od głowy . "Nigdy nie będę prawdziwym magiem , nie umiem dobrze układać iluzji , lepiej umrzeć i niech to piekło ..."
    Przycisnąłem mu ręce do blatu . Trwaliśmy tak długą chwilę . Wreszcie twarz Kamyka straciła dziki wyraz . Puściłem go . Popatrzył na zapisaną do połowy tabliczkę , wziął rysik i powoli napisał runy "grom" i "muzyka" . Równie powoli jego dłonie ułożyły pytanie .
    "Czy na prawdę nigdy nie dowiem się co one znaczą . Czy ktoś umiałby mnie wyleczyć ?"
    Co miałem mu odpowiedzieć ? Kto potrafiłby odtworzyć zniszczone nerwy słuchowe ? Może jeden Buron , legenda i bożyszcze wszyskich magów z kasty Stworzycieli , tyle że nie żył już od kilku wieków . Nikt w obecnych czasach nie ryzykował transformacji "żywego w żywe" na człowieku . A może jednak , choć częściowo ? Czy miałem prawo odbierać Kamykowi tę sznasę ?
    "Stworzyciel" - ułożyłem palce w znaki "koło" i "płomień"
    Wbrew moim obawom Kamień nie indagował dalej . Odłożył tabliczkę i usiadł przed chatą w pozycji medytacyjnej . Siedział tak przez wiele godzin , ale nie dostrzegłem by pojawiła się przed nim choć jedna zjawa . Myślał intensywnie . Budziło to we mnie niepokój i musiałem powstrzymywać się przed wejściem w umysł chłopca .
    Rankiem Kamyk stanął przede mną z workiem podróżnym przewieszonym przez plecy . Przeczuwałem to , ale przecież zakłuło mnie w sercu i ujrzałem Kamyka już nie jako chłopca , ale jako mężczyznę wiedzącego czego chce .
    "Wybacz . Muszę odejść" - wytrzepotały dłonie Kamyka
    "Wrócisz ?"
    "Gdy tylko znajdę Stworzyciela"
    "A jeśli nie znajdziesz ?"
    "Znajdę i wrócę" brwi Kamyka zmarszczyły się .
    No tak . Jednym z najwyraźniejszych rysów jego charakteru był upór .
    Dałem mu na drogę kilka sztuk srebra . Uściskaliśmy się krótko po męsku . Poszedł . Wyglądało to na oschłe i niewdzięczne pożegnanie , lecz miałem przed sobą myśli Kamyka . Wyraźne jak runy na karcie księgi . Wiedziałem , jak bardzo żal mu odchodzić , jak ciepłe uczucia żywi do mnie i do miejsca , które przez większą część jego życia było mu domem .

    Mijały dni , zmieniały się pory roku . Soczysta zieloność pagórków , zmieniała się z wolna w ugór wyschniętej trawy , gdy Księżniczka Wiosny ustąpiła miejsca Księżnej Lata . Przybywało zapisanych kart w księdze i coraz grubszy stawał się stosik pergaminów gromadzący wiedzę o preparatach biostymulujących .
    Brakowało mi Kamyka . Męczyła mnie samotność , przerywana tylko odwiedzinami potrzebujących porady . Codziennie wyglądałem na trakt wiodący ku Pagórkom i codziennie doznawałem rozczarowania . Przypominałem sobie każdy szczegół twarzy Kamyka , gdyż któregoś razu zauważyłem że zacierają się w mej pamięci . Spuszczałem powieki i dopasowywałem jak elementy mozaiki , wysokie czoło , brwi zarysowane mocną kreską , krótkie ciemne włosy , które nie potrafiły się zdecydować czy skręcić się w loki , czy rosnąć prosto . Wspominałem szczupłą kanciastą twarz i osadzone w niej wąskie , wciąż rozbiegane oczy , chcące jak najwięcej dostrzec i zapamiętać .
    Odeszło lato , a z nim zbiory owoców i ciepłe dni . Przyszły deszcze . Poziom rzek rósł , a ciemne fale niosły ze sobą żyzny muł - błogosławieństwo lengorchiańskich rolników . Straciłem już nadzieję , że kiedykolwiek zobaczę swego chłopca .
    Była już prawie noc , gdy rozleło się pukanie do drzwi . Natychmiast po nim , nie czekając na zaproszenie wszedł gość . Ociekał deszczem . Mokre ubranie oblepiało go tak , że wydawał się bardzo chudy i wysoki . Przy jego nodze kulił się , równie przemoczony , biały pies .
-  Bądź pozdrowiony , gościu - powiedziałem .
    Przybysz zdjął kaptur . W zwodniczym świetle źle wyregulowanej lampy zobaczyłem ...
-  Kamyk !!!

    Teraz śpi , zmęczony długą podróżą i opowiadaniem o swoich przygodach . Coś mu się śni , bo po podgłówku biegają złote jaszczurki , których nie ma w rzeczywistości . Biały pies ( czy mogę go tak nazywać ?)drzemie na koziej skórze przed kominkiem . Co jakiś czas otwiera jedno oko i spogląda na mnie .
    Spisuję historię podróży Kamyka . Tak , jak ją poznałem . Tak , jak spisałby ją on . Och , nie , przyznam się , że wygładzam styl i dodaję własne określenia .


*******************************************



    Moje najbardziej wyraźnie wspomnienie z dzieciństwa dotyczy pewnego chłodnego dnia , gdy ponury i obrażony na cały świat , siedziałem pod płotem na skraju drogi . Wiejskie dzieci nie dopuściły mnie do jakiejś zabawy i szczerze im życzyłem żeby pozamieniały się w żaby . Rozpamiętywałem swoją krzywdę i strasznie sam siebie żałowałem . Wtedy zobaczyłem tamtą dwójkę . Nadeszli od strony Pagórków . Wizerunek starca zatarł się w mojej pamięci . Wiem tylko , że zdawał mi się szalenie wysoki . Podróżny płaszcz targany wiatrem unosił się na jego ramionach jak wielkie skrzydło . Starzec podpierał się kijem . Połowę twarzy od nosa do czoła zakrywała mu czarna przepaska . Trzymał rękę na ramieniu dziecka które go prowadziło . Trudno powiedzieć czy był to chłopiec czy dziewczynka . Ja jednak sądzę że dziewczynka , choć przeczyły temu krótkie włosy . Mama ozdobiła wyszarzały płaszczyk skromną , zieloną tasiemką , a z jej kaptura wyglądała garść polnych kwiatów . Gdy mnie mijali , dziewczynaka spojrzała ciekawie i uniosła ręce , by odgarnąć z czoła czarne kosmyki . Długie rękawy osunęły się i ... zobaczyłem że przedramiona tego dziecka kończą się gdzieś w połowie , a dłonie zostały zastąpione drewnianymi pazurkami . Para wędrowców minęła mnie . Dziewczynka podskoczyła jak wesoły królik . Jej ciężkie trepy uniosły kłąb kurzu , który niesiony wiatrem , zasypał mi oczy . Kiedy je przetarłem , starca i dziewczynki nie było już widać . Znikneli pomiędzy chatami . Pamiętałem o tamtym dziecku przez długie lata , gdyż było kimś , z kim los obszedł się równie bezwględnie jak ze mną . Przestałem się nad sobą użalać , a jednocześnie poczułem ulgę . Może powinienem się jej wstydzić .
    Po awanturze z tobą , kiedy godzinami siedziałem na podwórko , prześladował mnie widok tamtego dziecka . . Ziarenka piasku , jakby bez mojegu udziału ułożyły się w wizerunek buzi tak , jak ją zapamiętałem . Ciekawy rzut ciemnego oka i uśmiech odsłaniający drobne zęby . I włosy odgarniane reką ... której nie było . Burzyłem układ jednym ruchem a on odnawiał się od początku . I jeszcze raz , i na nowo . Oczy starca . Dziecko . Ręce zamienione na rzeźbione drzewo . Uśmiech kalekiej dziewczynki .
    Co mogło by zastąpić moje uszy ? Właśnie - jeśli nie wyleczyć , to zastąpić ? Czy Stworzyciel da mi odpowiedź ? Dziecięcą twarzyczkę na piasku zastąpił Krąg i Płomień - znak Kasty Stworzycieli .
Zrozumiałeś mnie , Płowy , i dlatego pozwoliłeś mi odejść . Jeśli ma się niepłny talent , to tak jakby się było kawałkiem maga . Na wieczny Krąg ! Tego nie chciałem !
    Odnalezienie stworzyciela nie miało być rzeczą łątwą . Przede wszystkim nie wiedziałem gdzie go szukać . Wiedziałem natomiast gdzie znajdę wiadomość o nim . W każdym większym mieście stała kamienna wieża , w której żył Mówca - żywa skarbnica wiedzy o całej Lengorii . Długo wędrowałem zapylonymi gościńcami . Omijały mnie złe przygody . Chyba wyglądałem zbyt ubogo żeby rzezimieszkom chciało się mnie rabować . Kilka srebrnych monet które mi dałeś , schowałem na czarną godzinę . Wieśniacy nie żałowali jedzenia po obejrzeniu kilku magicznych sztuczek . Wyjmowałem wiewiórki z rękawów , rozmnażałem drobne przedmioty . Proste sztuczki które ćwiczyłem już jako dziecko . Nie chciałem odsłaniać swoich prawdziwych umiejętności . Wstydziłem się że są niepełne . A jednak , pewnego razu ...
    To był bogaty dom . Wielki , o wysokich białych ścianach , z rzeźbionymi kolumnami , tarasami i kolorowymi szybami w oknach . Równie bogato przedstawiały się pokoje dla służby , do których weszłem . Ledwie jednak oczarowałem klucznicę bukietem kwiatów wyciągniętych spod jej fartucha , poczułem szarpnięcie za rękę . Dziewczynka , mniejsza i dużo młodsza ode mnie , pociągnęła mnie białymi korytarzami . Biegła , podskakując jak źrebak i ledwie za nią nadążałem . Co chwila odwracała do mnie twarz , a jej usta poruszały się bez przerwy . Wreszcie wciągnęła mnie do przestronnej komnaty , również białej . Rozglądałem się chyba niezbyt przytomnie . Dookoła stały ozdobne , drogie sprzęty , podłogę zasłano kolorowymi dywanami , do tej pory oglądałem je tylko w warsztatach tkackich , na sprzedaż . Po chwili dostrzegłem w tym natłoku czarnobrodego mężczyznę i kobietę w bardzo pięknej ale chyba niewygodnej sukni . Dziewczynka pochylona ku mężczyźnie szeptała i pokazywała ręką na mnie . Kiwnął głową , mierząc mnie wzrokiem , jakby chciał zedrzeć ze mnie ubranie , skórę i obejrzeć kości . Za jego krzesłem wisiało duże lustro . Odbijał się w nim fragment oparcia i głowy siedzącego , a przede wszystkim wysoki , bardzo szczupły , strasznie zakurzony młodzieniec o nieco dzikim wyrazie twarzy . Zawstydziłem się , w tym otoczeniu wyglądałem jak drobny złodziejaszek albo żebrak . Pan domu znowu skinął głową . Zaczerpnąłem powietrza i rozkazałem kwiatom wyobrażonym na kobiercu wzrosnąć i wznosić barwne kwiaty . Lustro spłynęło ze ściany zamieniając się w strumień , nad którym pochyliły głowy spragnione sarny . Kobieta otworzyła szeroko usta , szarpnęła naszyjnik , którym dotąd bawiła się od niechcenia . Rzeczne perły posypały się gradem między wizerunki kwiatów , gdzie natychmiast zaczęły je dziobać najbarwniejsze ptaki jakie tylko mogłem sobie wyobrazić . Dziewczynka z radosną miną wyciągnęła ręce ku najbliższej sarnie , więc czym prędzej nadałem obrazowi masę i sierść . Czarnobrody z niedowierzaniem nabrał w dłoń wody , o którą zadbałem już wcześniej by była mokra . Kolorowe motyle latały pomiędzy ścianami , siadały na twarzach i rękach , łaskocząc lekko . Dodawałem coraz to nowe elementy do wizji sielskiej łąki . Królika kicającego przez trawę . Wiatr , który chłodził twarze i rozwiewał lekki szal pani domu . Na moment pojawił się błękitny jednorożec , zatańczył niespokojnie na tylnych kopytach i zniknął w chmurze kwietnych płatków . Olśniona dziewczynka kręciła się po całej komnacie i ledwo nadążałem podsuwać wrażenie dotyku pod jej ciekawe dłonie . W końcu miałem dość . Czułem że zaraz pęknie mi głowa . Wizerunki zniekształciły się i znikły . Szukałem ręką na oślep zbawczej ściany , czując że zaraz przewrócę się na dywan i zostawię na nim część kurzu z drogi . Przytomność przywrócił mi twardy uścisk męskich dłoni . Czarnobrody posadził mnie we własnym krześle . Komnata wyglądała jak przedtem , z tym że już mniej wspaniale . Dziewczynka kucała zbierając w garstkę rozsypane perełki . Szło jej powoli , bo co rusz oglądała się na mnie . Jakby znikąd pojawili się służący . Stanął przede mną stolik z dziesiątką różnych , smakowitych dań . Zapachniało tak smakowicie , że mój żołądek , o którym usiłowałem zapomnieć od poprzedniego wieczora , zawył jak oszalałe zwierzę . Przypomniałem sobie jednak , Płowy , co przekazałeś mi o zachowaniu się przy stole . W pierwszej kolejności sięgnąłem po miskę z wodą do mycia rąk . Pan domu usiłował mówić do mnie , więc zdobyłem się na jeszce jeden wysiłek i na tle białego obrusa wywołałem runy "ja" , "słyszeć" znak przeczenia i "pismo" . Przypuszczałem że taki bogacz umie czytać . Umiał . Służąca przyniosła mu tabliczke woskową i lampę .
    To był wspaniały pokaz Tkaczu Iluzji- wyskrobał na białym wosku .
    Patrzyłem nie przerywając jedzenia . Mięso , ciasto , jakieś krajanki w kwaśnych i ostrych sosach . Niektóre potrawy jadłem po raz pierwszy w życiu , przyznaję że były świetne .
    Jak ci na imię , Tkaczu Iluzji ?
    Przywołałem obraz okrucha granitu . Byłem zmęczony ale wciąż zdolny do takich drobiazgów . Brodacz skrobał i skrobał . Wypytywał o mnóstwo rzeczy . Skąd jestem ? Czy zdałem już egzamin w kręgu ? Dokąd wędruję ? Gdy brakowało mu miejsca , ogrzewał tabliczkę nad lampą , czekał aż wosk znów zastygnie i skrobał od nowa . Wyciągnął ze mnie nawet to że szukam Stworzyciela z powodu mojego kalectwa .
    Nie przyjąłem propozycji noclegu , chociaż nalegał . Nie chciałem też dłużej odpoczywać . Ten dom był dla mnie zbyt wspaniały . Córka brodacza poprowadziła mnie znowu białymi korytarzami , pomiędzy drogimi meblami i zasłonami haftowanymi w gryfy . Przy bramie wcisnęła mi coś do ręki . Na pożegnanie przywołałem obraz puszystej wiewiórki , która siadła małej na ramieniu i umyła sobie pyszczek . Dopiero na drodze obejrzałem podarunek . To była sześciokątna złota moneta . Ten drobiazg mógł mi starczyć na całą drogę . Czyżby ta łąkowa iluzja była dla nich aż tyle warta ? Sądzę , że nie , ale nie potraktowałbym tego jako jałmużny . Po prostu ci ludzie dali mi to czego nie posiadałem . Ja też podarowałem im coś , co było dla niech nieosiągalne . Dar , który otrzymałem przechodząc przez Bramę Istnienia .

*****************************


    Podczas wędrówki w niektórych osadach spotykałem magów . Wiodły mnie do nich niebieskie wstęgi , zawieszone na żerdziach . Przeważnie byli to obserwatorzy . Raz spotkałem Strażnika Słów , ale jego kroniki nie na wiele mi się przydały . Każdy wzruszał ramionami , czytając moje pytanie o Stworzycieli . Wszyscy Stworzyciele to samotnicy z włóczęgowską żyłką we krwi . Czy to kto wie , gdzie się taki obraca .
    Wreszcie dotarłem do stolicy . Okazała się miejscem nie dla mnie . Szybko poczułem się znużony ciągłym potrącaniem przez przechodniów . Komu przyszło do głowy zgromadzić w jednym miejscu tyle ludzi ? Zaczepiali mnie przekupnie , to znowu obdarci żebracy , mielący bezsensownie ustami . Jaskrawe kolory ścian domów i ubrań męczyły wzrok . Zatęskiłem do spokojnych , trawiastych wzgórz i gajów , gdzie mogłem godzinami obserwować drobne zwierzątka zaprzątnięte swoimi sprawami . Miasto było za wielkie , za ruchliwe . Natłok wszystkiego co usiłowałem zanalizować , przyprawiał o ból głowy . Poza tym miasto śmierdziało . Przedzierałem się przez tłok głównych ulic , kurczowo ściskając pod pachą podróżną torbę . Na wieczny Krąg ! Trafiłem chyba na dzień targowy , bo niemożliwe by szaleństwo trwało tu zawsze . W pewnej chwili zagapiłem się na grupę wyjątkowo kolorowych kobiet . Ubranmne były dziwnie . Wydekoltowane tak , że piersi nosiły prawie na wierzchu . Spódnice porozcinane z boków aż do bioder , odsłaniały długie nogi . Zagapiony , omal nie wpadłem pod lektykę . Od tej chwili bardziej uważałem .
    Rażące fasady domów ustąpiły miejsca jasnym murom z piaskowca . Znad krawędzi szorstkich ścian wyłaniały się tylko dachy i fragmenty tarasów obwieszonych pnączem o bladych kwiatach . Ta część miasta pachniała inaczej . Było tu też czyściej . A więc za tymi murami mieszkali zadowoleni ludzie ze swymi pięknymi , obwieszonymi perłami żonami , ładnymi , zdrowymi dziećmi i workami pełnymi kanciastych monet . Ruch był coraz mniejszy . Słońce stało w zenicie , nastała pora sjesty i ulice wyludniły się . Szedłem wciąż dalej i dalej . Mury , ciągle mury . Skręcałem kilkakrotnie , a właściwie nic się nie zmieniało . Stolica była naprawdę ogromna . A może mi się zdawało ? Może po prostu kręciłem się w kółko ? W lesie z łatwością odnajdywałem drogę , dobrze się orientowałem w kierunkach świata , ale tu zatraciłem kompletnie poczucie kierunku . Zgubiłem się . Zrozumiałem że takie chodzenie na chybił trafił nie przyniesie mi nic , prócz zmęczenia . Jak dostrzec wieżę Mówcy w tym labiryncie wysokich ścian ? Stanąłem pod bramą gęsto przetykaną żelaznymi listwami . Obojętnie patrzyłem na kołatkę przedstawiającą łeb psa z wyszczerzonymi zębami . To przygnębiało . Najwyraźniej goście nie byli mile widziani w tym domu . Południowe słońce połyskiwało na wypukłościach kołatki , więc dopiero po chwili dostrzegłem swoją pomyłkę . To wcale nie był pies . Szerokie jak u konia chrapy szerokie ślepia przekreślone pionowymi źrenicami , łyżkowate uszy ...Do bramy przymocowano wizerunek smoczej głowy .
    Wziąłem to za dobrą wróżbę . Przecież smoki mają tyle wspólnego z nami , magami . Każdy smok jest jednocześnie Obserwatorem , Mówcą , Stworzycielem i Strażnikiem Słów - przechowywującym wiedzę pokoleń . Wybrałem najprostszy sposób wydostania się z plątaniny miejskich dróg . Używając żelastwa na bramie jako wsparcia dla rąk i nóg , zacząłem piąć się w górę . Chociaż jestem zwinny , w każdy ruch wkładałem dużo wysiłku . Omal nie trysnęła mi krew spod paznokci . Po co mieszkańcom była potrzebna taka wysoka brama ? Nosili przez nią drabiny na sztorc ? Zakończona była u góry kamiennym łukiem i to że zdołałem go sforsować , uważam za cud . Wyprostowałem się na wąskim zwieńczeniu wrót i osłaniając oczy przed słońcem zacząłem się rozglądać . Widziałem podwórce , płaskie dachy zamienione na tarasy ocienione roślinami kapiącymi z kamiennych donic oraz płóciennymi baldachimami . Fontanny w kształcie smoków ( ulubinego tu chyba motywu) . Bez sensu zresztą , bo smoki nie cierpią wody . Jednego byłem pewien - w tym otoczeniu nie mógł mieszkać żaden Mówca . Drugą stronę zasłaniał mi taras . Przeszedłem po szczycie muru i uważnie balansując ciałem , przelazłem na daszek zwieńczający alkierz . Lecz ledwie się na nim znalazłem , coś złapało mnie za nogę i szarpnęło gwałtownie . Tylko refleks uratował mnie przed runięciem na kamienne płyty chodnika . To "coś" ciągnęło powoli lecz nieubłaganie i miałem do wyboru albo poddać się albo spaść . Wybrałem to pierwsze . Tuż pod daszkiem znajdowało się małe okno . Akurat o rozmiarach aby zmieścić kogoś tak chudego jak ja . Przeciągnięto mnie przez nie jak nić przez igielne ucho . Z obu stron spadły na mnie ciężkie ręce . Unieruchomiony przez dwóch wielkich , umięśnionych mężczyzn , mogłem najwyżej pokiwać palcami . Sądząc po rozmieszczonej na ścianach broni , trafiłem do pomieszczenia strażników . Dwóch mnie trzymało , trzeci wypchnął nogą na środek izby ławę , podszedł do ściany i zdjął z niej ciężki korbacz , zwinęty w kilka pętli . Skóra mi ścierpła . Tylko tego brakowało ! Zostałem wzięty za złodzieja !Głupcy ! Gdybym naprawdę chciał coś ukraść nie zobaczyli by nawet mojego cienia !Ci dwaj ciągneli mnie już na miejsce kaźni . Mogłem zrobić tylko jedno zanim strażnik mnie uderzy i zrobiłem to . Strażnicy którym więzień po prostu w rękach zamienił się w smoka , odskoczyli jak oparzeni . Ten z batem również . Byłem tak zdenerwowany że nie potrafiłem utrzymać iluzji dłużej niż przez chwilę . Już we własnej postaci skoczyłem do drzwi . Szczęśliwie otwierały się na zewnątrz . Kręte schody , znowu drzwi , dziedziniec ...brama ! Zamknięta na ciężkie antaby . Szarpnąłem ją , a następnie obejrzałem się za siebie . Strażnicy byli tuż za mną . Cofnąłem się w narożnik dziedzińca , zdecydowany walczyć . Ku memu zdumieniu , żaden z męrzczyzn nie próbował już mnie łapać . Strażnik z batem splunął na kamienne płyty . Zarszczywszy brwi , mówił coś wskazując na mnie palcem . Podszedł do bramy , dwoma pociągnięciami odsunął zasuwy i odchylił ciężkie skrzydło . Machnął zwiniętym biczem , zachęcając do przejścia . Jeszcze mu nie ufałem . Cofnął się kilka kroków .
    Opóściłem niegościnne progi szybciej niż strzała wypuszczona z łuku i zatrzymałem się dopiero za zakrętem . Zebrałem rozproszone myśli i wreszcie zrozumiałem co uchroniło mnie od ciężkiego pobicia . Nie smocza iluzja . Coś o wiele prostszego i potężniejszego zarazem - ogromny , niewyobrażalny wręcz prestiż Kręgu Magów , obejmujący swym wpływem nawet tak niedorobionego adepta jak ja . W momencie rozpoznania maga strażnicy nie mieli prawa tknąć go palcem . Może , gdyby sprawdzili że nie mam tatuażu , nie obyło by się bez paru sińców . To było gorzkie doświadczenie . Palił mnie wstyd , że tak bezmyślnie wplątałem się w kłopoty . Jednak włażenie na mur miało swoje dobre strony . Z dachu alkierza widziałem coś , co zaprowadzi mnie do Mówcy - niebieskie pasemko na tle rozpalonego nieba .

* - * - * - * - *

 

    Człowiek , który bez mrugnięcia okiem przyjmuje pod swój dach brudnego , wymiętoszonego włóczęgę , musi być albo świętym albo magiem . Mówca był krzepkim staruszkiem o zupełnie białych włosach i brodzie . Zrazu pomyślałem że pochodzi z północy , gdyż miał niebieskie oczy , ale przeczyły temu rysy przeciętnego Lengorchianina . Mimo pełni lata nosił wełnianą szatę , bo surowy bazalt , z którego zbudowano jego wieżę , zachowywał jeszcze chłód pory deszczów . Musiałem wyglądać kiepsko . Ledwie mag ujrzał mnie na progu , natychmiast wprowadził do środka , bez żadnego nagabywania .
    Na wieczny Krąg ! Jak rozkoszna jest ciepła woda , gorące jedzenie i miękkie łóżko doceni tylko ten , kto był ich pozbawiony przez dłuższy czas .
    Mówca "zajrzał" mi do głowy . Siedział naprzeciwko , uśmiechał się i mrużył niebieskie oczy a ja wyczuwałem jego myśli jak swoje własne . Przekazywał mi zrozumiałe obrazy i uczucia . W zapisie runicznym wygląda to w ten sposób :
    "Wiem już , po co przyszedłeś . Z początku miałem kłopoty ze znalezieniem twojego kodu . Myślisz trochę inaczej niż zwykli ludzie"
    "Czy Stworzyciel może sprawić , że będę słyszał i mówił ?"
    "Nie wiem . Może tak , może nie"
    "Przecież Stworzyciele to najwięksi z nas ."
    "Odtwarzanie zniszczonych nerwów to nie proste składanie złamania czy leczenie infekcji"
    "Stworzyciele są najpotężniejsi w Kręgu" - upierałem się .
    "Są potężni , ale wobec potęgi natury są tak skromni jak twoje imię , Kamyku"
    "Kamyk pchnięty ze szczytu góry powoduje lawinę"
    Znów się uśmiechnął .
    "Jak na głuchoniemego jesteś bardzo pyskaty"
    "Szukam Stworzyciela , a ty , Mówco możesz mi powiedzieć gdzie żyje najbliższy"
    "To się ciągle zmienia . Włóczą się po całym królestwie ."
    Mówca wstał z wyściełanego karła i podszedł do wielkiej mapy Lendgorii , wiszącej na ścianie . Prawie cała była pokryta szpilkami o niebieskich główkach . W centrum poupinane były gęściej , ku brzegom coraz rzadziej , a na jednej z wysp Smoczego Archipelagu tkwiła tylko jedna .
    "To wszystko moi bracia , Mówcy . Zbierają informacje ze swych rewirów , przekazują najbliższemu sąsiadowi , a on podaje ją dalej dodając własne . Wiadomości znad granic wędrują kilka godzin ."
    "Krótko . A ten na wyspach ?"
    "To słony . Zbiera informacje o pracy o smokach"
    "Nie boi się ?"
    "Smoki nie są złe"
    "Są dobre ?"
    "Neutralne , a to znaczy , że można się z nimi porozumieć"
    "Czy stworzyciel ..."
    "Ty znów to samo . Będziesz miał swojego Stworzyciela za niecałą godzinę" Tu mówca wskazał zegar wodny , który spokojnie przeciekał na półce . "Niedługo pora łączności . Najbliższy Stworzyciel mieszkał w osadzie Grobla , dzień drogi stąd . Będę wiedział już niedługo czy nie wyniósł się z tamtąd do ostatniej pełni ."
    Gdy nadeszła pora łączenia umysłu , mag usadowił się na starym miejscu . Zamknął oczy , głowę opuścił na piersi i wydawało się że śpi . Krople z wodnego zegara spadały jedna za drugą , a Mówca nie poruszał się . Oczywiście nie przeszkadzałem mu . Czytałem ze smakiem opracowanie anatomii centaura . Studiowałem uważnie ryciny , a w głowie powstawał mi szkic następnej iluzji .
    "Głód wiedzy , to jest dobre dla młodego maga ."Nie zauważyłem kiedy Mówca skończył sój seans . Jedną ręką masował ścierpnięty kark , drugą przecierał oczy i przekazywał mi następną myśl . "Ucz się , czytaj , obserwuj jak najwięcej . Ludzie chcą oglądać dobre , mądre i ciekawe wizerunki . Jesteś żywą księga , a to duża odpowiedzialność ."
    Zmieszałem się . Jakoś do tej pory nie spojrzałem na swój dar z tej strony . Traktowałem go , owszem , jako dobrą i pożyteczną i czasami opłacalną , ale ... rozrywkę .
    "Stworzyciel jeszcze się nigdzie nie wyniósł , ale może to zrobić w każdej chwili . Ich kasta to wędrowne ptaki . Choć , pokażę ci na mapie , jak dojść do Grobli"
    Trafiłem do tej wsi z dziecinną łatwością . Gościniec prowadził jakby zrobiono go z myślą o mnie . Grobla rozchodziła się po obu stronach rzeki , na wzgórzach schodzących w dół jak ogromne schody . Domy najbliższe rzece stały na palach , zabezpieczone przed jesiennymi i wiosennymi wylewami . To była duża kwitnąca osada , z mnóstwem manfaktur i małą świątynią poświęconą bóstwom urodzajów . Nic dziwnego , że Stworzyciel postanowił tu trochę pomieszkać . Grobla , z jej tarasowatymi polami i sadami , wyglądała jak skrawek Ogrodu Szczęścia . Nauczony poprzednimi doświadczeniami , wypatrywałem niebieskiej wstęgi nad dachami . Kiedy wreszcie ujrzałem skrawek błękitu zwisający bezwładnie w nieruchomym powietrzu , ulga zalałą mi duszę jak kojący balsam . Dom Stworzyciela na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie . Na drugi różnił się od reszty w sposób bardzo charakterystyczny . Drewno i kamienie nie zostały spojone zaprawą , lecz zlały się w jedno zmuszone wolą właściciela . Na zagraconym podwórku nie było nikogo . Zajrzałem do ogrodu . Chwasty pleniły się tam bujnie , za to na grządkach pod ścianą rosły równe rządki ziół . Rozpoznałem kilka leczniczych gatunków i kilka śmiertelnie trujących . Stworzyciel musiał być interesującą postacią . To wrażenie upewniło kolejne odkrycie . Oto przy oknach przymocowano autentyczne ludzkie czaszki . Przyjrzałem się jednej z nich . Była pomalowana . Zeskrobałem paznokciem cienką warstewkę farby i na palcu zbliżyłem do nosa . Pachniało fosforem . Bardzo śmieszne . Szczególnie w nocy . Nad drzwiami chaty wisiały przybite : trochę wyleniały nietoperz , ususzona żmija , naszyjnik z ludzkich żeber i jeszcze jedna czaszka . Stworzyciel chyba bardzo cenił samotność . Uderzyłem dwa razy w drzwi . Nikt się nie pojawił . Walnąłem jeszcze parokrotnie i już miałem odejść , gdy drzwi otworzyły się gwałtownie . Blade , rozczochrane widmo z oczami zaczerwienionymi jak u smoka podsunęło mi kułak pod nos i drzwi znów się zamknęły . Może jednak źle trafiłem . W następnej chwili uświadomiłem sobie , że rozchełstana koszula zaniedbanego mężczyzny odsłaniała piersi . Nad lewą widniał znak Kręgu i Płomienia .
    "Może i jesteś Stworzycielem , ale ja jestem Tkaczem Iluzji i nie pozwolę się traktować w ten sposób " - pomyślałem . Skierowałem się do najbliższego okna , przycisnąłem oko do szyby i , osłaniając oczy dłońmi , zajrzałem do wnętrza . Stworzyciel siedział przodem do mnie , przy wielkim stole zawalonym pergaminami i księgami . Trzymał w ręku pióro , pocierał policzek dłonią i dumał głęboko . Twarz pokrywał mu kilkudniowy zarost .
    "Uważaj , nadchodzę" - pomyślałem .
    Przed Stworzycielem , na pokreślonej karcie pojawiła się wielka , rozdęta , bardzo pryszczata żaba . Brwi maga podjechały do połowy czoła . Dotknął żaby piórem . Żaba podskoczyła . Nic więcej nie zdążyłem wymyślić . Zobaczyłem wpatrzone we mnie przekrwione , wściekłe oczy Stworzyciela , a w następnej chwili kolana ugięły się pode mną . Walnąłembrodą w parapet , przeszorowałem twarzą po belkach ściany i skulony , próbowałem dojść do siebie . Czułem się jakby ktoś potraktował mój umysł niczym worek napchany różnościami - najpierw potrząsnął nim , a potem przewrócił wszystko do góry nogami , wysypał wszystko na stos i zamaszyście rozgrzebał . To było p o t w o r n e .
    Straszna siła uniosła mnie za włosy i stanąłem twarzą w twarz ze Stworzycielem . Patrzył spode łba , wysunąwszy szczękę . Robił wszystko by nie być miłym . Wytrzymałem jego spojrzenie długą chwilę . Puścił mą czuprynę , a w głowie pojawiła się mi na chwilę wizja uchylonych drzwi . Wszedłem więc do jego sanktuarium . W środku panował nieopisany bałagan . Pod ścianami ciągnęły się długie stoły zastawione setkami butelek , dziwnymi modelami z gliny i patyków , sprzętem do chemicznych doświadczeń , narzędziami , słojami z wypreparowanymi narządami i jeszcze tysiącem rzeczy ; miałem mgliste pojęcie do czego służą . Różniło się to wszystko od schludnego wnętrza naszej chaty , a przecież poczułem się jak w domu . Stworzyciel usiadł za stołem , a mnie wskazał miejsce naprzeciwko . Przez chwilę grzebał w stosie notatek , szukając czystej karty , ale żadnej nie znalazł . Wysypał więc piasek do suszenia atramentu na blat i palcem wyrysował runy . Widziałem je do góry nogami , ale mag , zamiast je zmazać , zrobił coś innego . Spłacheć piasku scalił na moment , przekręcił , cały i równy jak nakrochmalona chustka . Pod napisem "Czego chcesz ?" pojawiło się : "Zdziwiony ?"
    Wzruszyłem ramionami i przywołałem iluzję pisma .
    "Wiesz już że jestem głuchy . Chcę abyś mnie wyleczył"
    Runy na piasku zmieniły się pod jego spojrzeniem .
    "Masz pieniądze ?"
    "Magowie nie płacą magom" - odparłem .
    Kąciki jego warg drżały gdy patrzył na mnie spod przymkniętych powiek , pocierając zarośniętą brodę . Poczułem nawiązującą się między nami cieniutką nić porozumienia . Spostrzegłem też , że Stworzyciel jest młody , nie ma nawet trzydziestu lat .
    "Czy warto marnować na ciebie energię ? Żabę potrafi zrobić każdy"
    Skupiłem się . Przed Stworzycielem pojawiła się pomarańcza . Miała odpowiedni kształt , kolor , zapach , fakturę i ciężar . Stworzyciel sprawdził to wszystko i kiwnął głową , ale minę miał pobłażliwą . Uniosłem pomarańczę w powietrze , obrałem ją ze skórki , która spłynęła na stół cienką spiralą . Owoc rosdzielił się na cząstki . Mag włożył jedną do ust . Zaczekałem na pierwszy ruch jego szczęk . Stworzyciel Skrzywił się okropnie i wypluł na stół ...kamyk . Zwykły kamyczek , trochę wygładzony . Taki , jaki można znaleźć na dnie każdej rzeki . W następnej chwili kamień przekształcił się w dwie runy odlane z ołowiu , pytające "Zdziwiony ?"
    Stworzyciel zaczął się śmiać . Wiedziałem że wygrałem . Wciąż śmiejąc się napisał na piasku " Mały demon" a potem :"Jestem zmęczony . Przyjdź jutro ."Kiwnąłem głową na znak zgody i odszedłem . Mniejsza z tym jak spędziłem noc . W każdym razie niewiele spałem , podniecony bliskim rozwiązaniem swego problemu .


* - * - * - * - *

    Rano drzwi domu maga zastałem zachęcająco otwarte . Wewnątrz panował mniejszy bałagan niż poprzednio . Stworzyciel miał na sobie czystą , starannie zasznurowaną koszulę i golił się stojąc przed srebrnym lustrem w fantazyjnych ramach . Zauważyłem , że większość przedmiotów w tym domu , choć porozrzucanych niedbale , wykonano bardzo starannie z drogich materiałów . Czerpak zawieszony na brzegu cebrzyka zrobiono z jednej bryły bursztynu . Kotara zasłaniająca niszę z łóżkiem przetykana była złotą nitką . Naczynia poustawiane tu i tam , wykonano kunsztownie z porcelany , srebra , a nawet złota .
    "Zdziwiony ? " - tym razem Stworzyciel nawiązał kontakt na sposób Mówców . "Pomyśl sam w co ja właściwie mam ładować pieniądze ? Mogę mieć , co tylko zechcę , to mój talent , a klienci jeszcze płacą i to sporo . Nie uwierzyłbyś ilu możnowładców przywozi swoje brzydkie córki , by poprawić im nos albo wyprostować zęby . Podoba ci się coś z tych rzeczy ? Weź jeśli chcesz "
    Nie chciałem . Nie po to tu przyszłem . W ogóle wolałbym aby przestał traktować mnie protekcjonalnie .
    "Jadłeś ?" Stworzyciel kończył golenie krótkimi pociągnięciami ostrza . widział mnie w lustrze , więc przecząco pokręciłem głową . Wytarł twarz ręcznikiem , nabrał wody z cebrzyka i patrzył w czerpak zmarszczywszy brwi . Podał mi go , wypełniony białym płynem . Trzymałem naczynie w obu dłoniach nie mogąc się zdecydować na pierwszy łyk .
    "Pij , jest prawdziwe . To jedna z praktycznych stron mojej profesji"
    Było nie tylko prawdziwe . Było świetne . Spróbowawszy , nie mogłem się powstrzymać i wypiłem wszystko duszkiem . Tymczasem skądś się pojawiły gotowane jajka i placuszki .
    "Czym to wszystko wcześniej było ?" - pomyślałem .
    Stworzyciel wyszczerzył zęby w uśmiechu - "Lepiej nie wiedzieć . Teraz jest tym czym jest . Jedz , czekają cię ciężkie godziny" .
    Więc mialo boleć ? Trudno , spodziewałem się tego .
    Nie bolało , ale nie jestem pewien , czy nie wolałbym operacji od tego psychicznego magla , przez który przepuścił mnie Stworzyciel . Egzamin w Kręgu w porównaniu z tym to błachostka . Pływak ( w końcu raczył się przedstawić ) kazał mi tworzyć iluzje . Zaczął od łatwych , ale następne były trudniejsze . Przywoływałem przedmioty , rośliny i zwierzęta . Pływak dokładnie sprawdzał ich właściwości .
    Kazał mi utrzymywać kilkanaście wizji w pełnym wymiarze . Animować wszystkie naraz i dodawać nowe . Tworzyłem symetryczne bliźniaki , pozorne przekroje , sztuczne źródła światła i fałszywe światłocienie . Stworzyciel gryzł przywołane przeze mnie owoce , każąc zajmować się czterema pająkami , z których każdy plótł swą nieprawdziwą sieć , a każda była o innym wzorze . Musiałem tkać iluzje za swoimi plecami patrząc w lustro , z zawiązanymi oczami , spoglądając przez płomień świecy ...
    Dał mi spokój gdy dostałem gwałtownego krwotoku z nosa . Padłem bezwładnie na ławę , opierając czoło o ścianę i kryjąc twarz w mokrej chuście , którą podał mi Pływak . Skłamałbym , twierdząc że boli mnie głowa . Ja wcale nie miałem głowy . Stworzyciel położył mi chłodną dłoń na karku . Krew przestała płynąć równie nagle , jak zaczęła . Poczułem się lepiej . Pływak wziął ćwiartkę pergaminu i napisał : "Zrobiliśmy dobry początek"
    To był dopiero początek ? Wyjąłem mu pióro z ręki i naktreśliłem pod spodem :"Po co to wszystko ?"
Znalazł drugie pióro .
    "Musiałem znać pułap twoich możliwości . Przyznaję , że jest bardzo wysoki . Podejrzewam , że właśnie dlatego nie słyszysz ."
    Nie rozumiałem . Co ma talent maga do tego czy słyszę czy nie ?
    Stworzyciel znów umoczył pióro w atramencie .
    "Kto był największym Tkaczem Iluzji ?"
    "Biały Róg ze Wzgórz Iluzyjnych"
    "Miał bezwładne nogi . Za wielkie talenty płaci się wielkie ceny"
    Coś zaczęło mi chodzić po głowie . Zastanawiałem się nad tą myślą ledwie zauważając , że obgryzam paznokcie . Wreszcie odważyłem się napisać " Czy myślisz że mam zdolności zbliżone do Białego Roga ?"
    Tym razem to Stworzyciel zastanawiał się długo . Wstał , przechadzał się . Zaplatał ręce na karku i pocierał brodę . Na koniec napisał u dołu pergaminu tylko jedną runę " Większe"
    Opadła mi szczęka . Większe ?! . Przecież Biały Róg to legenda . Najwybitniejszy Tkacz Iluzji od czasów Rozproszenia . Kroniki Kręgu twierdziły podobno , że sam utrzymywał przez trzy dni iluzję miasta , które oblegli barbarzyńcy z północy , gdy tymczasem nadeszły nasze siły i rozbiły wroga w puch . Przewróciłem kartę na drugą stronę i nabazgrałem , rozmazując atrament :
    "Jeśli nie nauczą się tworzyć dżwięku , cały mój wielki talent będzie wart tyle , co kurz na wietrze"
    Stworzyciel stawiał równe zdania pod spodem .
    "Zobaczymy co da się zrobić . Gdyby się udało , świat krzyknąłby z podziwu głośniej niż wytrzymałoby to jego gardło ".
    Chyba niedokładnie zrozumiałem ostatnie runy . Znak "krzyczeć" znałem . Oznaczał szybkie wydychanie powietrza przy jednoczesnym drganiu gardła . Zestawienie go z runą " podziw" wyglądało głupio .
    Stworzyciel przyniósł napełnione wodą pucharki , cały zestaw szklanych butelek i miseczkę miodu . Odmierzył po dwie , trzy kropelki każdej mikstury i wpuszczał je do wody . Na koniec dodał miodu .
    "Jest wstrętne w smaku" - tym razem wszedł mi wprost do głowy . "Wypijemy to razem"
    "I co ? "
    "Zobaczysz"
    Wypiłem mały łyczek i skrzywiłem się . Nie , miód niewiele pomógł .
    "Do dna , mały" - przekazał Pływak , wytrząsając ostatnie krople na język . " I najlepiej od razu się połóż . Nieprzywykłych ścina z nóg błyskawicznie"
    Miał rację . Reszta wydawała się snem . Czy sam doszłem na wskazane posłanie , czy Stworzyciel mnie zaniósł ? Któż to wie ... I może rzeczywiście snem był obnażony do pasa mag , z setkami srebrnych igieł wbitych w ciało . Czy wydawało mi się tylko , że całe moje ciało pulsuje , jakby było jednym ogromnym sercem ? Miałem płuca wielkie jak jaskinie , a napełnianie ich trwało całe godziny . Pływak pochylał się nade mną . Coraz niżej i niżej . Jego oczy ogromniały . Nie było już nic , tylko te oczy , w które wpadłem . Przestrzeń wypełniona światłami ciągnęła się w każdym kierunku . Nie miałem ciała , ale zdawałem sobie sprawę z własnego istnienia i własnej tożsamości . Pływak był ze mną i we mnie . Światła zwinęły się w jeden punkt , a potem rozwinęły w niesamowitą , lśniącą drogę prowadzącą z jednej nieskończoności do drugiej . Nieznana siła pchnęła mnie tą drogą z niesamowitą prędkością . Światła zlewały się w błyszczące smugi , wirowały wokół , aż nagle rosprysnęły się , uderzone potworną mocą . I jeszcze raz i jeszcze raz i znowu ...Jasność nikła rozbijana wstrząsami , aż pozostały tylko dwie iskierki , lśniące w ciemnych oczach Pływaka , który klepał mnie po policzkach .
    "Ocknij się mały , jesteś tu ?"
    "Jestem . Przestań"
    Podniosłem się . Na twarzy Stworzyciela widniały ślady ukłuć .
    "Stymulacja nerwów" - wyjaśnił z roztargnieniem .
    "Nie udało się ?"
    Potrząśnął głową
    "Zajrzałem do twojego organizmu . Obejrzałem sobie mózg . Interesujący . Ośrodek słuchu został całkowicie zajęty przez to , co my nazywamy magiczną plamą"
    "Jednym słowem - mój talent zjadł mi słuch ?"
    "Dokładnie"
    "Nie możesz nic zrobić ?"
    "Mogę . Mogę próbować grzebać ci w mózgu i przy okazji zmienić cię w roślinę . Wybacz , ale nie będę ryzykował . "
    Wstałem i poszedłem do drzwi
    "Dokąd idziesz"
    "Muszę się przejść"
    Poszedłem za dom i waliłem głową w ścianę . W pewien przewrotny sposób przyniosło mi to ulgę .

* - * - * - * - *

    Pływak był bardzo miłym gospodarzem , jeśli poznało się go bliżej , ale szybko go opuściłem . Nie wiedziałem co dalej ze sobą począć . Wracać do domu ? I co dalej ? Chciałem się uczyć , chciałem rozwijać zdolności tak wysoko ocenione przez Stworzyciela . Niemożność tworzenia iluzji dźwięku była jak mur na drodze do doskonałości . Przestało mi się spieszyć . Lato kończyło się i właściwie powinienem wracać , aby zdążyć do domu przed porą ulew i powodzi . Zamiast tego włóczyłem się to tu to tam . Zatrzymywałem się po kilka dni w jednym miejscu . Duszę miałem chorą z rozczarowania
    Zachciało mi się powałęsać w okolicy opuszczonych kamieniołomów . Jasne , niebotycznie wysokie ściany , podziurawione starymi wyrobiskami miały w sobie coś tajemniczego i pełnego godności . W ich obliczu czułem się bardzo mały . Były tu zanim się urodziłem i będą długo po mojej śmierci . Tu niewiele się zmieniło . Usiadłem na skraju gigantycznego jaru i rzucałem kamykami w przeciwległą ścianę . Wiatr dmuchał mi w tył głowy . Wybierałem kamyki , rzucałem , dolatywały do jasnej ściany i spadały dalej . Zamyślony , dopiero po paru minutach zorientowałem się że podmuch zrobił się ciepły . Nie spodziewając się niczego szczególnego , obejrzałem się ... i mało nie spadłem kilkanaście metrów w dół . Ciepły podmuch był oddechem monstrualnego stworzenia czającego się tuż za mną . Ogromny smok rozkładał skrzydła , wyciągał łeb ze ślepiami jak dwie krwawe plamy i potworną ilością zębów . Instynkt podsunął mi najkrótszą i najszybszą drogę ucieczki - w dół , strasznie stromą , wąską ścieżyną , dobrą może dla kóz , ale nie dla człowieka . Przewróciłem się . Strach przygłuszył ból porozbijanych kolan i łokci . Biegłem ile sił , pewien że bestia mnie goni . Czułem wciąż na plecach jej oddech . Kamieniołom kończył się ślepym zaułkiem . Wciśnięty weń spojrzałem śmierci w oczy . Smok zbliżał się leniwym krokiem , wiedząc , że już nigdzie nie umknę . Mimo przerażenia spostrzegłem , że jest piękny . Bielutki jak cukier , z gładkim futrem i błoniastymi skrzydłami , lekko rozłożonymi jak u łabędzia . Był coraz bliżej . Stąpał z gracją kota . Zamknąłem oczy i modliłem się do bogów , żeby zabił mnie szybko , a nie bawił się mną tak jak kot .
    Wtedy stał się cud . Smocze "ja" bez żadnych ceregieli weszło w mój umysł .
    "Nie jadam ludzi . Są niesmaczni ."
    To był inny niż u Mówców rodzaj kontaktu . Prawie widziałem jak nasze myśłi idą do siebie po niematerialnej drodze i spotykają się po środku . Smok odsłonił przedemną moje wnętrze , tak że i ja mogłem zorientować się w jego myślach i zamiarach . Ogarnęło mnie uczucie ulgi tak wielkie , że osłabłem i musiałem usiąść . Całe wydarzenie było tylko żartem . Według mnie bardzo miernym . Żartem , który się nie udał . Młody , skłonny do psot smok miał zamiar podkraść się do zadumanego chłopca i przestraszyć go . Tymczasem zdzierał sobie gardło , a ofiara ani drgnęła .
    "Ale i tak cię nastraszyłem" - myśli smoka nacechowane były satysfakcją .
    "Niewielka sztuka" - wytknąłem mu . "Jesteś większy i silniejszy"
    Był naprawdę duży . Nie jestem pewien czy dałbym radę sięgnąć jego barków , nawet gdybym stanął na palcach .
    "Nadal rosnę" - pochwalił się .
    Chciałem wiedzieć ile ma lat , skoro nadal rósł . Ja też rosłem , a zacząłem piętnasty rok . Polizał łapę , machnął ogonem zwlekając z odpowiedzią .
    "Dopiero osiemdziesiąt" - przyznał zawstydzony .
    Faktycznie , smarkacz . Skoro smoki żyją kilkaset lat , a może i dłużej ...
    "Trochę się włóczę . W domu jest nudno , a ja lubię podrażnić ludzi . Są tacy śmieszni gdy uciekają na łeb , na szyję . "
    Trochę się zezłościłem i postanowiłem dać mu małą lekcję . Tuż nad nim uformowałem wielką kulę lodowato zimnej wody , która w chwilę później efektownym wodospadem chlusnęła na wymusanego żartownisia . Wyprysnął w górę jakby miał sprężyny we wszyskich czterech łapach . Zaczął miotać się w prawo i wlewo , a po psychicznym moście , wciąż nas łączącym , pędziły wrażenia najwyższego zaskoczenia , obrzydzenia i odrazy . Smok otrząsał się raz po raz . Zdjąłem iluzję . Raptem stwierdził , że znów jest suchy . Obejrzał się podejrzliwie i jeszcze raz otrząsnął . Fala przeszła przez białe futro od głowy aż do koniuszka ogona jak tchnienie wiatru przez łan zboża .
    "To ty !!!" - jego myśl wybuchła mi w głowie . Sprężył się do skoku . Uniesiony w górę ogon kreślił w powietrzu spirale .
    Nagle wyschło mi w gardle . Wargi smoka drżały , uszy przyległy płasko do łba , a źrenice zwęziły się w cienkie kreski . Myśleliśmy do siebie beztrosko i zapomniałem , że to jednak smok . I że w każdej chwili może mi zrobić krzywdę , powodowany zwykłym kaprysem . Wtem smok podskoczył , przewrócił się na grzbiet i zaczął wymachiwać łapami , całkiem jak rozbawione szczenię .
    "Świetny dowcip ! Bardzo śmieszne ! Jak to zrobiłeś ?"
    Obrócił się na brzuch , nie wstając wlepił we mnie ślepia . Uszy sterczały mu znów do góry .
    "Wiem . Jesteś magiem . Ale myślałem że magowie są wielcy i potężni . "
    Tak , on naprawdę był dzieckiem .
    "Co jeszcze umiesz zrobić ?"
    Stworzyłem obraz gołębia , a wtedy łeb smoka błyskawicznie wyprysnął do przodu , szczęki jednym , ledwo zauważalnym ruchem zwarły się na iluzyjnym ptaku . Strasznie to mną wstrząsneło . Nie zdawałem sobie sprawy jak szybki może być smok . Atak trwał ułamek sekundy . Biały smok poruszył nosem i rozwarł paszczę .
    "Nie ma go . Nie zjadłem go , a zniknął"
    "Głuptas jesteś . To tylko obraz . Nie można go zjeść"
    Był naprawdę bardzo zainteresowany moim talentem . Dla zabawy przywołałem jego bliźniaka . Fałszywy smok powtarzał każdy ruch prawdziwego . Smoczy szczeniak bawił się znakomicie , pozując niby przed lustrem , toteż zdziwiłem się , gdy nagle porzucił te igraszki . Usiadł , prosto składając skrzydła i wysłał myśł bez żadnych ogródek :
    "Ty nie słyszysz . Od razu to zauważyłem"
    Odwróciłem głowę , ale myśli smoka wciąż do niej docierały .
    "To dla ciebie duży kłopot , prawda ?"
    "Duży"
    "Jak duży ? "
    W ten sposób krok po kroczku wyciągnął ze mnie całą historię . Siedząc tak , spokojnie , z długą szyją wygiętą we wdzięczny łuk , z łapami owiniętymi ogonem , zadając inteligigentne pytania , wydał mi się starszy , poważniejszy , zupełnie dorosły . Gdy dowiedział się wszystkiego , zerwał kontakt . Poczułem się jakby coś mi odebrano . Porozumienie przez psychiczny most było tak proste i przyjemne . Zastanowiłem się , czu po prostu nie odejść . Może znudził się mną ? Co ja właściwie wiem o smokach ? Wstałem z przykrością stwierdzając że ubranie przyschło do skaleczeń . Smok rozmyślał o czymś głęboko .
    "Zaczekaj !" - polecenie było tak gwałtowne , że zatrzymało mnie lepiej niż arkan zarzucony na szyję .
    "Lubię cię . Chcę coś dla ciebie zrobić , coś ci dać"
    Podartunek ? To prawda , istnieją plotki o smoczych skarbach , ale sam wiesz , Płowy , ile w nich prawdy .
    Kiedyś , jako mały chłopiec , zapadłem się po pas w muł na brzegu rzeki . Kiedy wyciągano mnie z tej pułapki , miałem przez moment wrażenie , że rozciągam się jak mokry rzemień . Głowa i nogi tkwiące w zdradliwej mazi oddalały się od siebie w dziwny , niebezpieczny sposób . Teraz ogarnęło mnie to samo uczucie . Wrażenie że część mojego "ja" jest gdzieś niemiłosiernie ciągnięta . Z umysłem napiętym jak struna pomiędzy moim ciałem a jakimś nieokreślonym punktem , czułem , że jesłi potrwa to jeszcze chwilę , zwariuję na pewno . Uczucie "rozciągnięcia" ustąpiło wrażeniu "rozdwojenia" . Wpółleżałem , oparty o zimny kamień i czułem dokładnie wszystkie jego kanty , a jednocześnie byłem ...gdzie ? Widziałem sam siebie z wysoka .
    "Jesteś we mnie" - dotknęła mnie myśl smoka . "Widzisz moimi oczami . A teraz uważaj"
    Nie potrafie dokładnie przekazać co się stało . Powietrze ...drżało ... wibrowało i wpadało do wnętrza mojej czaszki , gdzie ...
    Widziałem wciąż swoje ciało . Twarz bladą jak płótno , kurczowo splecione palce . I wciąż to niesamowite uczucie ...
    "Co to jest ?"
    "Słyszysz wiatr . Podmuchy odbijają się o skalne nawisy ."
    Słyszałem wiatr ... Niespodziewanie inne drgnienie przeszyło mi uszy jak igła
    "Co to ? "
    "Jastrząb . Jest wysoko ."
    Słyszałem uszami smoka ! Zaprosił mnie , wciągnął do swojego wnętrza , w jakiś niepojęty sposób , nieznany nawet Stworzycielom . Słyszałem , po raz pierwszy w życiu słyszałem . To był wspaniały dar . Smocze uszy łowiły coraz to nowe dźwięki , a on objaśniał .
    "Łopot skrzydeł skalnego gołębia"
    "To była mysz"
    "Tam kamień osunął się ze zbocza"
    "A teraz zaryczę" - uprzedził , choć ja nie miałem zielonego pojęcia co to znaczy . Potężny , przeciągły dzwięk był jak uderzenie na odlew . Ledwo przeminął , w mych płucach , gardle powstał i wybuchł następny . Usłyszałem go , nie taki wspaniały , słaby , ale równie przejmujący . Zupełnie jakbym narodził się powtórnie .
    Znowu miałem jedno ciało . Leżałem zwinięty w kłębek , rozdygotany , kryjąc głowę w kamieniach . Otaczała mnie zwykła cisza .
    "Musiałem przerwać . Za bardzo to przeżywałeś" - poinformował mnie smok .     "To było wspaniałe , ale krótkie"     "I nie rozwiązuje twojego problemu ? "     "Nie wiem"     Wciąż miałem w głowie odgłos ptacich skrzydeł . Wstałem i uformowałem gołębia , każąc mu pofrunąć .
    "Całkiem dobrze" - pochwalił smok
    Udało się ?"
    "Nieźle , ale to był bardzo chory gołąb . A więc umiesz robić to na pamięć ? "
    "Najwyraźniej"
    Wtedy smok rzucił lekko , jakby mówił o aktualnej pogodzie .
    "W takim razie zostanę z tobą jakiś czas , żebyś mógł nauczyć się wszystkiego co ci potrzebne . Niedługo , parę lat , żeby moi rodzice się nie martwili ."
    Sądzę że powinienem zrobić kilka dziwnych rzeczy . Na przykład zemdleć . Zamiast tego zmartwiłem się , że podróż z tak ogromnym stworzeniem mogła by byc kłopotliwa . Smok przechwycił tę myśl i natychmiast znalazł na to radę .
    "Mam parę wzorców genetycznych . Bawołu , orła , psa ... Nada się chyba ? Tylko nie wolno ci patrzyć , jak będę się transformował . To brudne zajęcie i trochę krępujące .
    Tak więc smok poszedł zamienić się w psa , a ja czekałem na niego , nie wierząc we własne szczęście . Parę lat to znaczyło co najmniej dwa ! A przez dwa lata można zrobić naprawdę dużo !


***********************************

    W tym miejscu Kamyk przerwał , bo omdlały mu ręce . Zresztą wszystko , co było najważniejsze zostało przekazane .
    Imię psa-smoka przełożone ze smoczej mowy na lengorchiański brzmiało mniej więcej "Dobry Biały Fruwacz . Unoszący się Wysoko i Zjadający Obłoki Takiej Samej Barwy Jak On Sam" . Kamyk więc skrócił to do "Pożeracza Chmur". Wspomagany przez swojego niezwykłego towarzysza , mój Tkacz Iluzji nauczy się wszystkiego , czego mu brakło do tej pory . Jestem o tym przekonany . Teraz odkładam już pióro . Mam czas na pisanie . Ta opowieść nie skończy się ani jutro , ani pojutrze . Będę pisał o Kręgu w którym stanie Kamyk za kilka lat , by poddać się surowej ocenie Mistrzów . O Mistrzu Tatuażu i jego igłach ...Czekam na to . Czekam niecierpliwie , aż świat krzyknie z podziwu głośniej niż będzie w stanie wytrzymać to jego gardło .




wklepano 01-07.05.99