Nietykalna


autorka :Ewa Bia³o³êcka
Opowiadanie zosta³o umieszczone za wiedz± i zgod± Autorki
Inne opowiadania Autorki - Tkacz Iluzji, Nocny ¦piewak
Zdecydowanie POLECAM !




    Jedna z rêkawiczek pas³a siê na dywanie. Hel bezskutecznie szuka³a wzrokiem drugiej. Pora by³a wczesna, mo¿liwe wiêc, ¿e leniwe stworzenie wci±¿ jeszcze spa³o w swojej przegródce. Nie by³o to pierwszy raz. Nied³ugo ta para zacznie ró¿niæ siê zdecydowanie ra¿±co. Jedna rêkawiczka l¶ni±co czerwona, du¿a i masywna. Druga - ta mniej ³akoma - bledsza, cieñsza i krótsza. 
    Hel zastanowi³a siê mimochodem, czy nie wymieniæ jednej z nich. Ale czy nowo skojarzona para przyzwyczai siê do siebie?
    Hel ziewnê³a. £ó¿ko natychmiast skorzysta³o z okazji, siêgaj±c cieniutkimi wiciami do wnêtrza jej ust. Zaczeka³a cierpliwie, by star³y ca³onocny osad z zêbów. Przez króciutk± chwilê mia³a przewrotn± ochotê, by zacisn±æ szczêki i przygry¼æ delikatne niteczki czy¶cików, lecz natychmiast odpêdzi³a od siebie tê chêæ. Skrzywdzone ³ó¿ko obrazi³oby siê. Oznacza³o to kilka nocy spêdzonych w ch³odzie, bez grzej±cej otuliny b³on, pokrytych gêst± siatk± mocno ukrwionych naczyñ. A tak¿e to, ¿e musia³aby myæ siê samodzielnie. W wodzie, jakby by³a jedn± z nêdzarek zamieszkuj±cych Partery.
    Nie mia³a konkretnych planów na ten dzieñ. Nie spieszy³a siê nigdzie. Przesz³a po dywanie, rozgarniaj±c stopami jego ¼d¼b³a. Odruchowo ominê³a buszuj±c± w¶ród nich rêkawiczkê. Stó³ rozwin±³ przed Hel skrzyd³a zielonego blatu, oferuj±c ¶niadanie - kilka ró¿nych owocników, które dojrza³y noc±. Zjad³a, napi³a siê, wci±¿ w tym samym, dziwnym nastroju, którego nie potrafi³a nazwaæ. Znu¿ona? Rozstrojona? Z³a?
    Czas czuwania a¿ do wieczora by³ pustk±. Mog³a wype³niæ j± ma³o wa¿nymi, rutynowymi zajêciami. Mog³a wyznaczyæ sobie jeden cel, któremu podporz±dkuje wszystkie dzisiejsze dzia³ania. Mog³a te¿ poddaæ siê ca³kowicie fali przypadku, pozwalaj±c rzeczom, by dzia³y siê same. Jedno mimo wszystko jedno by³o pewne : powinna zjawiæ siê niebawem u onirona Angeldów, by opowiedzieæ mu swój sen.


Oniron s³ucha³ cierpliwie tre¶ci snu, utkwiwszy pusty wzrok w splecionych na kolanach d³oniach Hel. Jego twarz okrywa³a jasnoczerwona rozgwiazda maski, rozmywaj±ca rysy, sp³aszczaj±ca nos do tego stopnia, ¿e mo¿na by³o tylko domy¶laæ siê jego istnienia. Brzegi maski dok³adnie przylega³y do cia³a, a ca³o¶æ robi³a wra¿enie, jakby czê¶æ twarzy onirona zosta³a obdarta ze skóry. Hel mia³a tak± sam±. Doskonale zdawa³a sobie sprawê jak wygl±da. Minê³o ju¿ wiele lat, od kiedy w³o¿y³a czerwieñ Angeldów, lecz wci±¿ nie potrafi³a przyzwyczaiæ siê do wygl±du w³asnego i innych cz³onków uprzywilejowanej kasty. Hel unika³a patrzenia na onirona. Zawiesi³a spojrzenie na barwnych skrzyd³ach wentylatora, który w k±cie pomieszczenia pracowa³ nad od¶wie¿aniem powietrza, poruszaj±c nimi z regularno¶ci± pulsu. Skoñczy³a wreszcie. Oniron oderwa³ oczy od jej r±k.
-    To wszystko? -spyta³.
-    Tak, wszystko -potwierdzi³a obojêtnym tonem. - Nie pamiêtam ¿adnych istotnych szczegó³ów. Odchodz±ca kobieta. Ciê¿ki oddech, plamy na d³oniach... Jakie¶ rozmowy, chyba rodzina...dziecko, bawi±ce siê na pod³odze. Mia³o na sobie trawniê w pasiasty wzór, nieco ju¿ przywiêd³±.
-    Znów Partery -stwierdzi³ oniron.
-    Nic nowego - podsumowa³a Hel. - Wci±¿ kto¶ odchodzi z Parterów. Zbawiciel upodoba³ sobie ubogich, wiêc nie powinno nas to dziwiæ - Wbrew woli jej g³os nabra³ ironicznego odcienia. - Sen poda³ niewiele danych, lecz my¶lê, ¿e da siê na ich podstawie rozpoznaæ tych ludzi.
Podnios³a siê z siedziska.
-    Pozwól, ¿e ju¿ pójdê.
-    Oczywi¶cie - G³owa onirona wykona³a krótki uk³on. - ¯yj, ¶ni±ca Hel.
-    ¯yj, onironie - po¿egna³a siê Hel zwyczajow± formu³k±. Kipia³a od chêci, by jak najszybciej znale¼æ siê za drzwiami. Zanim powstrzymywane dot±d ukradkowe ruchy d³oni, mimowolne drgnienia ust zdradz± jej zdenerwowanie. Nim oniron zacznie podejrzewaæ, ¿e ca³a jej opowie¶æ by³a w rzeczywisto¶ci jednym k³amstwem. K³amstwem maj±cym wszelkie pozory prawdy. Z pewno¶ci± na Parterach znajdowa³o siê co najmniej kilka setek ma³ych dzieci w podniszczonych trawniach i przynajmniej parê staruszek umieraj±cych... Zbawicielu, wybacz... odchodz±cych ku wiecznej ¦wiat³o¶ci, jako ¿e Ostateczne Odkupienie dokona³o siê i w czerñ nico¶ci str±ceni mogli zostaæ jedynie najtwardsi heretycy bez ¿adnej nadziei na poprawê.
    W rzeczywisto¶ci Hel ¶ni³a o kim¶ zupe³nie innym. Jasnow³osy mê¿czyzna w mchowej kurcie montera nerwowodów sta³ przed ni± na otwartej przestrzeni Szczytu. Gwa³towny wiatr targa³ jego w³osy. Oddech w zimnym powietrzu zamienia³ siê w parê, rozdzieran± podmuchami na w±skie, poszarpane pasma. M³ody cz³owiek patrzy³ wprost na Hel, z przestrachem maluj±cym siê na twarzy. Cofa³ siê krok po kroku. Krawêd¼ za jego plecami czeka³a cierpliwie, a¿ zrobi ten jeden, jedyny krok za du¿o. A¿ jego stopy nie znajd± oparcia, rêce chwyc± odruchowo pustkê i jasnow³osy zginie, poch³oniêty przez otch³añ.
    Kim by³? Przed kim ustêpowa³? I w³a¶ciwie dlaczego Hel postanowi³a nie dzieliæ siê swym snem? Nie rozumia³a sama siebie. Tyle przecie¿ ju¿ by³o tych snów - ech ostatnich chwil doczesnego ¿ycia, doznañ tak silnych, ¿e potrafi³y pokonaæ czas i dotrzeæ do nadwra¿liwych odbiorców - Angeldów przewiduj±cych, kto i jak odejdzie ku ¦wiat³u; do ludzi bez twarzy, skrytych pod czerwonymi b³onami masek; Niedotykalnych, jak nazywali ich pospolici ludzie.
    "Gdzie jeste¶, jasnow³osy?" -pomy¶la³a Hel, id±c korytarzem. -"Kiedy odejdziesz? Kto ciê skrzywdzi?"
    Grupka rozchichotanych dzieci bawi³a siê w miejscu, gdzie sieæ korytarzy rozbiega³a siê w ró¿nych kierunkach. Psotna dzieciarnia z rozmachem klepa³a pasy ¶wiat³owodów. Puszysta warstwa ¶wiec±cej grzybni zamiera³a pod tymi uderzeniami. Ma³e ³apki zostawia³y po sobie ciemne, kontrastowe plamy. Rozgniewany porz±dkowy wynurzy³ siê z bocznego przej¶cia, bluzgaj±c potokiem gró¼b. Smagn±³ cienk± witk± nagie ³ydki najbli¿ej stoj±cych malców. Piski przybra³y na sile. Sp³oszona gromadka rozbieg³a siê.
    Hel z trudem ukry³a u¶miech, mijaj±c porz±dkowego, który usun±³ siê z jej drogi. Tyle razy, bêd±c dzieckiem, bawi³a siê w podobny sposób - na szkodê (lecz jak¿e niewielk±) mieszkañców Termitepolis. I ile¿ to razy zosta³a przepêdzona w podobny sposób. A teraz taki sam cz³owiek, dzier¿±cy zazdro¶nie swój okruch w³adzy, ustêpuje przed ni±. Co wiêcej, gnie siê kornie, odsuwa, prawie rozp³aszcza na ¶cianie, aby tylko nie musnê³a go przechodz±ca Niedotykalna -jak uosobienie tajemniczych mocy, tym gro¼niejszych, ¿e pojawiaj±cych siê znienacka i nigdy nie odwo³uj±cych swych decyzji.
    Wczesne dzieciñstwo Hel up³ynê³o w ¶redniozamo¿nych dzielnicach miasta. Nie by³y to ju¿ ubogie Partery, ale jeszcze nie Podniebie, zamieszkiwane przez elitê, w tym tak¿e Angeldów. Tam, na ¶rednich poziomach, pozosta³a jej rodzina. Matka, kuzyni i babka...jedyna, która pamiêta³a...chcia³a pamiêtaæ ma³± dziewczynkê o jasnych oczach. Zanim Hel zaczê³a miewaæ sny. Zanim j± zabrano.
    Hel rozejrza³a siê ukradkiem, wykorzysta³a chwilê, gdy nikogo nie by³o w pobli¿u i wcisnê³a siê w za³om korytarza. Krótki przedsionek rozszerza³ siê w okr±g³± komorê, sk±po o¶wietlon± ³atami zielonkawo fosforyzuj±cego porostu. By³o to jedno z przej¶æ dla hodowców kapilar, sadowników mchów i grzybni, oraz innych pracowników dbaj±cych, by we wnêtrzu gigantycznego gniazda Termitepolis nie zabrak³o ¶wiat³a, ciep³a i powietrza.
    Hel b³yskawicznie zdar³a z twarzy maskê, nie zwa¿aj±c, ¿e zaskoczony twór wczepi³ siê w jej skórê i sama sobie sprawi³a ból. Odwinê³a z d³oni p³achetki rêkawiczek, ¶ci±gnê³a z nóg czerwone poñczochy. Wszystko to zwinê³a w leniwie poruszaj±cy siê k³êbek i ukry³a w zanadrzu. Nie wyró¿nia³a siê teraz niczym szczególnym - zwyczajna m³oda kobieta o p³owych w³osach zwi±zanych w wêze³ na karku, w wierzchniej trawni, której ¼d¼b³a lekko ju¿ po¿ó³k³y na koñcach. (Zapewne w³a¶cicielka nie podlewa³a jej zbyt czêsto.) Hel krytycznie obejrza³a swoje rêce - cienka, delikatna skóra, g³adka i l¶ni±ca od ci±g³ego noszenia rêkawiczek. Ale przynajmniej jednego siê ustrzeg³a - jasnej ³aty po¶rodku twarzy, charakterystycznej cechy wszystkich Niedotykalnych, którzy zbyt d³ugo nosili maskê. Bez wahania przesunê³a d³oñmi po chropowatej, wilgotnej ¶cianie, zbieraj±c z niej nawarstwiony brud. Rozmaza³a go na skórze, a nadmiar beztrosko wytar³a w brzeg trawni.
    "Idealnie" - pomy¶la³a, u¶miechaj±c siê, jakby wszystkie te dzia³ania by³y psot±. Wymknê³a siê ostro¿nie z wnêki i pod±¿y³a w dó³, ku ¶rednim piêtrom.

-     Czy mogê wej¶æ?
-     A kto tam? - spyta³ starczy g³os zza drzwi.
-     S±siadka z góry - odpowiedzia³a Hel umówionym has³em.
-     Wejd¼, dziecko. ¬le siê czujê, wiêc nie wstanê.
Wnêtrze by³o jasno o¶wietlone. Babka oszczêdza³a na wielu rzeczach, lecz nie znosi³a mroku i pozwoli³a sobie na kaprys wy³o¿enia ca³ych ¶cian ¶wiat³owcem. Pokój babki przygarn±³ Hel przyja¼nie swym ciep³em, przytulno¶ci±, zapachem zió³ rosn±cych w donicach pod ¶cianami. Ulubieniec babki - jaszczurka o per³owych ³uskach - siedzia³a na kêpie trzciny zwieszaj±c ciê¿ko l¶ni±cy ogon. Jej boki porusza³y siê miarowo, siej±c drobne b³yski. Inny sublokator - du¿y nietoperz uczepiony sufitu, zaszele¶ci³ skórzastymi skrzyd³ami, spojrza³ na go¶cia i na powrót wtuli³ spiczasty nos w niebieskie futerko na piersiach. Hel przysiad³a na pod³odze obok ³ó¿ka babki. Poczu³a siê tak, jakby znów by³a malutka i przysz³a, by pos³uchaæ bajek. "Dawno, dawno temu...Gdy jeszcze ¶ciany nie oddycha³y, a sto³ki nie potrafi³y chodziæ..."
-     Ryzykujesz, dziecino - rzek³a babka pó³g³osem.
-     Niewa¿ne - mruknê³a Hel, wypuszczaj±c na swobodê pomiête czê¶ci garderoby. Maska natychmiast zaplot³a swe krótkie macki wokó³ kostki Hel. Obie rêkawiczki zaczê³y pe³zaæ po puchatym kocu, a para poñczoch zwinê³a siê w jeden k³êbek na zachwaszczonym dywaniku, obmacuj±c siê czu³kami. Babka spojrza³a na nie i zachichota³a.
-    Nied³ugo przybêdzie ci kilka nowych skarpetek.
Bia³e w³osy babki rozpo¶ciera³y siê na tle ciemnej zieleni podg³ówka, cienkie i puszyste niczym leciutki porost ple¶ni. Zmarszczki wyrze¼bi³y w jej twarzy tajemnicze i m±dre labirynty.
-    Znów ¶ni³a¶ - By³o to stwierdzenie, nie pytanie.
-    Gdybym mia³a tu przychodziæ po ka¿dym ¶nie, nie warto by by³o st±d wychodziæ -rzek³a Hel.
-    Pyskata dziewczynka -u¶miechnê³a siê babka. - Jakie¶ k³opoty? Chyba nie ¶ni³a¶ o mnie?
-    Nie o tobie. I wiesz, ¿e tego nigdy bym nie powiedzia³a nikomu. Ani tobie, ani tym bardziej onironowi.
Sucha, wê¼lasta d³oñ starej kobiety leg³a na pochylonej g³owie wnuczki. Przesunê³a siê po w³osach w ge¶cie pieszczoty.
-     Taaak... Umieranie jest czynno¶ci± intymn±. Wola³abym przy tym nie mieæ ¶wiadków, gapi±cych siê jak g³upie ryby. A nie wiedzieæ samemu..? Wielu ludzi kocha niespodzianki.
Hel przymknê³a oczy. Rêka babki by³a lekka i ciep³a.
-    Pamiêtasz, co mi kiedy¶ mówi³a¶? O Anio³ach?
-    ¯e maj± skrzyd³a?
-    Jedne bia³e, inne niebieskie...I ¿e s± Anio³y ¦mierci, a te maj± skrzyd³a czarne jak ciemno¶æ pod powiekami ¶lepca. A ja wtedy powiedzia³am, ¿e Anio³y ¦mierci s± czerwone i wcale nie maj± skrzyde³.
-    S³owo ze starego jêzyka - powiedzia³a babka w zadumie. -Angel Death...Angelded...Angeld. Sk±d ci to przysz³o do g³owy..?
-    Ach, nie wiem...mo¿e mi siê ¶ni³o?
Hel opar³a ³okcie na brzegu ³ó¿ka, a brodê z³o¿y³a na piê¶ciach.
-    Babciu, by³a¶ kiedykolwiek na Szczycie?
Zmarszczki na twarzy starej kobiety pog³êbi³y siê, gdy za¶mia³a siê bezg³o¶nie i tajemniczo, a jej oczy spojrza³y gdzie¶ w przestrzeñ jakby tam dojrza³y mi³e obrazy z przesz³o¶ci.
-    Niejeden raz, dziecino. Niejeden. Piêknie tam, jasno...
-    Wietrznie... - podjê³a dziewczyna.
-    Swobodnie... - szepnê³a babka. - Wiele ¶cie¿ek prowadzi na Szczyt. A jedna jest w³a¶nie za twoimi plecami. Patrz, dziecino.
Palec podobny do sêczka pokrytego zmarszczkami kory, wskaza³ k±t pokoju. Ze zdumieniem Hel zobaczy³a, jak a¿urowa zas³ona unosi siê lekko, pchana przeci±giem. Za ni± zia³ ciemny otwór. Tyle razy Hel odwiedza³a babkê i nigdy nie widzia³a, by znajdowa³y siê tutaj jakiekolwiek drzwi!  Co wiêcej, by³a przekonana, ¿e naprawdê nigdy ich tu nie by³o.
Z wahaniem zajrza³a w ciemne przej¶cie. Post±pi³a krok. Zas³ona opad³a za jej plecami z cichym szelestem. Cieniutkie korzonki karmi±ce siê powietrzem i ¶wiat³em szepta³y cichuteñko: Id¼, ma³a dziewczynko...Nie bój siê...Tylko nie zbaczaj ze ¶cie¿ki... Korytarz wiod±cy w górê by³ na tyle szeroki, by i¶æ nim wygodnie, a na tyle w±ski, ¿e mog³a wie¶æ wyci±gniêtymi rêkoma po obu ¶cianach. Pod³oga by³a g³adka, lecz stopy znajdowa³y na niej pewne oparcie. Hel zamknê³a oczy i sz³a, sz³a prowadzona strumykiem powietrza, który sk³ada³ na jej twarzy ch³odne poca³unki; wiedziona za¶piewem gdzie¶ na granicy s³yszalno¶ci - chod¼ chod¼ chod¼ - kto j± tak wabi³? Nie wiedzia³a ju¿ jak d³ugo trwa wêdrówka. Bose stopy same j± wiod³y. Czasami zmys³ dotyku gubi³ siê gdzie¶, odp³ywa³, niewa¿ny i zapomniany. Hel tañczy³a na cieniutkiej nici pajêczej w otch³ani mroku.
Zdawa³o siê jej, ¿e staje siê coraz mniejsza i mniejsza... coraz m³odsza i m³odsza...kobieta, dziewczynka, dziecko, którego ramiona nie siêgaj± krañców ciemno¶ci. A potem palce na nowo spotyka³y siê z chropawym kamieniem i Hel znów przypomina³a sobie kim jest i dok±d chcia³aby doj¶æ.
Mrok zgin±³, zalany mlekiem jasnego dnia. Hel otworzy³a oczy. Sta³a na Szczycie. Po kostki w ¶niegu. Wystawiona na zimny wiatr.
"Ale przecie¿ mnie nie jest zimno" - pomy¶la³a, lecz jej zdumienie by³o jak jeszcze jeden podmuch wiatru - pojawi³o siê i znik³o. Widocznie tak byæ powinno. Có¿ mog³oby jej staæ siê z³ego, skoro nie zboczy³a z drogi?
Od bia³ej p³aszczyzny ¶niegu ostro odcina³a siê plama zielonego kombinezonu. Mê¿czyzna w grubej, mchowej szubie le¿a³ na wznak, szeroko rozrzucaj±c rêce. Mg³a oddechu bucha³a mu z ust., biel±c puszysty ko³nierz, osiadaj±c maleñkimi gwiazdkami na rozwichrzonych jasnych w³osach.
Widz±c Hel, poderwa³ siê jednym sprê¿ystym ruchem. Jego cia³o pozostawi³o po sobie g³êboki ¶lad, wygnieciony a¿ do ciemnej ska³y - utrwalony, zastyg³y w jednej pozie cieñ cz³owieka. Twórca cienia u¶miechn±³ siê szeroko, krzywo, dziwnie. Zêby mia³ ostre i bia³e niczym kawa³ki lodu.
-    Co tu robisz panienko? Sama? Boso i tylko w tej cienkiej trawni?
-    Przyprowadzi³a mnie ¶cie¿ka - odpar³a Hel, nie zmieszana.
-    ¦cie¿ka? -Jasnow³osy przechyli³ g³owê, mru¿±c oczy. - Tu jest wiele ¶cie¿ek. A wiêkszo¶æ z nich ja wyznaczam. Prowadz± w ró¿ne miejsca.
-    I do ró¿nych ¶wiatów?
-    Mo¿e...? - tajemniczo zawiesi³ g³os.
Hel podesz³a do krawêdzi. P³aszczyzna Szczytu nachyla³a siê lekko ku brzegowi, ale potem urywa³a siê nagle jak uciêta no¿em. Dziewczyna wychyli³a siê nieco, spogl±daj±c w dó³. W przepa¶æ, gdzie kot³owa³y siê chmury i wirowa³ ¶nieg - zamarzaj±ce oddechy tysiêcy mieszkañców polis.
Powoli, z rozmys³em splunê³a w dó³. Jasna kropla ¶liny zniknê³a jej z oczu niemal natychmiast.
-    Zamarznie, zanim doleci do ziemi - us³ysza³a za sob±. - Tak samo jak ty, królowo ¶niegu, je¶li nadal bêdziesz tu tak sta³a. A mo¿e odwiedzisz moj± norê?
Ciasno tam, lecz cieplej ni¿ tu.
Hel spojrza³a na jasnow³osego i s³owa zamar³y jej na wargach. Wci±¿ siê u¶miecha³, a zêby mia³ coraz bielsze, bardziej b³yszcz±ce. Szron oddechu osiad³ mu na twarzy, maluj±c bia³± gwiazdê, której ramiona siêga³y czo³a i policzków - piêtno anio³a.


    Hel wzdrygnê³a siê ca³ym cia³em i otworzy³a oczy. By³a w pokoju babki. Siedzia³a na dywanie, opieraj±c g³owê na skraju pos³ania. Babka ko³ysa³a siê leciutko na siedzisku w oplotach kwitn±cych pn±czy, jak stareñka wró¿ka kwietna. Na jej kolanach le¿a³a jaszczurka.
-     Zasnê³a¶ w jednej chwili. I chyba co¶ widzia³a¶. - Oczy babki wpatrywa³y siê w Hel bystro. - Ale nie by³ to zwyczajny sen, prawda?
-     Sk³ama³am dzi¶ onironowi - przyzna³a siê dziewczyna. - Widzia³am mê¿czyznê, który ma spa¶æ ze Szczytu, ale nie powiedzia³am o tym.
Babka kiwnê³a g³ow±.
-     Mo¿liwe, ¿e darowa³a¶ temu cz³owiekowi trochê czasu. Niedotykalni lubi± wyprzedzaæ wydarzenia. Zreszt±, wiesz lepiej...
-     Nie uczestniczê w Odej¶ciach - rzek³a Hel ostro.
Obie milcza³y przez parê chwil. Jaszczurka spe³z³a z kolan babki i z wolna ruszy³a na wêdrówkê pomiêdzy wybuja³ymi kêpkami dywanu. Wysuwa³a rozdwojony jêzyk, delikatnie badaj±c otoczenie.
-     A teraz zobaczy³am go znowu - podjê³a Hel. - Tak jak przedtem, na Szczycie, w ¶niegu. ¯y³. Rozmawia³ ze mn±. By³ jaki¶ dziwny... - Wzruszy³a ramionami. - Trochê siê go ba³am. Tak, jakby móg³ co¶ ze mn± zrobiæ, gdyby tylko chcia³. By³ taki inny...taki...nieludzki..? Oddalony..? Taki...
-     Niedotykalny? - podsunê³a babka ³agodnie i z lekkim smutkiem.
Hel z trudem prze³knê³a ¶linê.
-    Nie wiem - powiedzia³a cicho.


    Kobieta z³o¿y³a d³onie na wypuk³o¶ci brzucha. Mocno zaawansowana ci±¿a wypycha³a jej ubranie. Przysz³a matka sk³oni³a g³owê i sta³a zupe³nie nieruchomo, jakby ws³uchiwa³a siê w g³os nie narodzonego dziecka, nies³yszalny dla nikogo prócz niej. Jasnow³osa Madonna o czystym czole i niewinnych ustach, pó³otwartych w zachwyceniu, w niemej adoracji pocz±tków ¿ycia.
    Hel patrzy³a, jak za postaci± m³odej kobiety otwiera siê z wolna ¶wietliste przej¶cie. Wiruj±cy wolno lej jasno¶ci i delikatnych barw. ¦wiat³o poch³ania³o nieruchom± sylwetkê, która ciemnia³a w coraz intensywniejszym blasku. Traci³a przestrzenno¶æ, stawa³a siê cieniem, p³askim konturem, wykrojonym z kawa³ka mroku. Mala³a, nik³a, po¿erana przez zach³ann± jasno¶æ, która zalewa³a wszystko. Brzemienna kobieta znik³a, lecz z wiru ¶wietlistych chmur wynurzy³a siê nowa postaæ - sylwetka tak znajoma, ¿e Hel poczu³a szarpniêcie w sercu. Barczyste ramiona, du¿e, mocne rêce, stworzone do ciê¿kiej pracy i do tego, by podrzucaæ sw± ma³± córeczkê...
-     Nie p³acz, maleñka, nie p³acz. Tata musi i¶æ do ¶wiat³a, ale nie p³acz - rzek³ cicho ojciec. Zbli¿y³ siê i dojrza³a jego twarz zalan± krwi± z rozdartego policzka, czo³o zniekszta³cone ciosem zadanym z si³±, która zgniot³a ko¶æ czaszki.
    Hel zakry³a twarz rêkoma i wybuchnê³a p³aczem. Krzycza³a, ³kaj±c, a w krzyku zawiera³a siê ca³a jej rozpacz i ból straty.
Obudzi³a siê.
-     Co siê sta³o?! Cicho, pobudzisz wszystkich! - To matka próbowa³a uciszyæ p³acz±c± dziewczynkê.
Hel ods³oni³a twarz. By³a w domu. Doko³a sta³y znajome sprzêty. Matka pochyla³a siê nad ni±, g³adz±c dygoc±ce od szlochu plecy dziewczynki.
-     Tata...wszêdzie krew...nie-nie-nie wró...ci. Po-po-po-wiedzia³ ...musi...w ¶wiat³o...Kreeew... - wyj±ka³a Hel, z trudem wypychaj±c s³owa przez zaci¶niête gard³o. Oczy matki rozszerzy³y siê. Troskliwa, ciep³a d³oñ zawaha³a siê. Potem cofnê³a.
-     Tatusiu!! Tatku!! Tatusiu!! - wo³a³a dziewczynka, p³acz±c na nowo. Matka klêcza³a przy jej pos³aniu, opu¶ciwszy na kolana bezw³adne d³onie.


    Hel przekroczy³a granicê miêdzy snem i jaw± tak nagle, jakby pêk³a niespodzianie napiêta b³ona dziel±ca j± od rzeczywisto¶ci. Uchyli³a powieki. Policzki mia³a mokre, czu³a wilgoæ w nosie i lekki ból gard³a, jakby szlocha³a bardzo d³ugo z otwartymi ustami, niczym dziecko. Zamruga³a i przetar³a oczy. Zaklê³a pod nosem. Co za bezsens... Dlaczego, na Potêpienie, wróci³ do niej akurat ten sen sprzed wielu lat. Ten najgorszy, ten pierwszy, gdy wy¶ni³a ¶mieræ w³asnego ojca; i gdy matka dotknê³a jej po raz ostatni w ¿yciu?


-     Co siê z tob± dzieje? -spyta³ oniron.- Twoje meldunki ostatnio nie maj± sensu. Nie sprawdzaj± siê. S± niekompletne.
Hel milcza³a, wpatruj±c siê szklistym wzrokiem w k±t, gdzie umieszczono koñcówkê nerwotonu. Cienka b³ona rozpiêta na rusztowaniu ³ukowatych ko¶ci, poznaczona liliowymi nitkami krwiobiegu, drga³a leciutko oraz zmienia³a barwy, odbieraj±c i magazynuj±c informacje w zwojach komórek.
-     Nie zmuszaj mnie, bym pos³a³ ciê na odbywanie Aktu Skruchy. Zawsze by³a¶ lojalna...choæ nieco na uboczu - mówi³ oniron, przechadzaj±c siê miarowym krokiem po pomieszczeniu. - Nie chcê ciê krzywdziæ. Je¶li chorujesz, nie ukrywaj tego, popro¶ o przerwê na rehabilitacjê.
Potrz±sn±³ g³ow±, rozdra¿niony.
-     Wszystko siê sypie. Ostatnio... -zawiesi³ g³os, jakby zastanawia³ siê, czy nie zdradza zbyt wiele, po czym kontynuowa³: - ...ostatnio odesz³a m³oda kobieta. Cztery dni temu. By³a przy nadziei. Nikt...! Dos³ownie nikt z Angeldów nie z³o¿y³ o niej raportu!
Hel poruszy³a siê niespokojnie, maj±c ¶wiadomo¶æ, ¿e oniron, pozornie roztargniony, obserwuje j± uwa¿nie.
-     Nikt?
-     Nikt. Iluminacjê odby³a samotnie. Bez wsparcia i modlitwy. Zrobili¶my ogromny afront jej rodzinie. Nie uda³o siê te¿ zatrzymaæ dziecka. To niemal katastrofa.
-     Niezbadane s± ¶cie¿ki...Pana - rzek³a Hel, czuj±c siê tak, jakby z wielk± szybko¶ci± oddala³a siê od w³asnego cia³a. - Cztery dni temu, onironie?
-     Cztery -potwierdzi³.-Nic o tym nie wiesz, oczywi¶cie?
Wargi Hel bez udzia³u jej woli poruszy³y siê ponownie.
-     Nic. Rzeczywi¶cie ¼le siê czujê. Przez jaki¶ czas nie bêdê sk³adaæ raportów. -Wsta³a. - ¯yj, onironie.
Wysz³a, nie czekaj±c a¿ odpowie. Cztery dni temu m³oda kobieta w ci±¿y opu¶ci³a ten ¶wiat. Poprzedniej nocy Hel ¶ni³a o jej odej¶ciu. Nie mog³a tego poj±æ. Jak mog³a ¶niæ o czym¶, co ju¿ minê³o? I to jako jedyna? Czy¿by jej dar przewidywania zacz±³ dzia³aæ wstecz?
Stopy same ponios³y j± ku zaciemnionym zakamarkom Podniebia, a potem, ju¿ bez maski i zdradliwej czerwieni na rêkach, w dó³, ku gwarnym piêtrom ¦ródmie¶cia.


Babka klasnê³a w rêce na jej widok.
-     W³asnym oczom nie wierzê! Dziecino, tak d³ugo nie przychodzi³a¶.
Hel, u¶miechnê³a siê, bior±c w d³onie suche rêce staruszki.
-     Dla ciebie, babciu, zawsze jest d³ugo. Przecie¿ by³am tu kilka dni temu.
Babka podnios³a na ni± oczy szare jak mg³a. By³y pe³ne zdumienia.
-     Nie przychodzi³a¶ od sze¶ciu dekad. Martwi³am siê o ciebie. I chyba s³usznie.
Staruszka zakrz±tnê³a siê, sadzaj±c Hel w trzcinowym fotelu, z którego uprzednio zdjê³a jaszczurkê. Hel patrzy³a na zwierz±tko, zastanawiaj±c siê, czemu zdawa³o jej siê, ¿e ma³y gad jest per³owo bia³y, podczas gdy rzeczywi¶cie obnosi³ barwê intensywnie b³êkitn±, przechodz±ca na podgardlu w g³êbokie indygo. A mo¿e by³ to strój godowy?
Dziewczyna bez apetytu zjad³a przyniesiony przez babkê owoc. Na nagabywania odpowiada³a jednym s³owem lub tylko nieokre¶lonym pomrukiem. Powieki jej ci±¿y³y. Napiêcie, w którym trwa³a od poranka, rozp³ywa³o siê w ciep³ej atmosferze przesyconej zapachem trzcin, zroszonej zieleni i grzybów. Zmêczenie opada³o na ni± jak kolejne p³achty lekkiej pajêczyny. Warstwa za warstw±, przes³aniaj±c oczy coraz gê¶ciejsz± mgie³k±. Ukrywaj±c rzeczywisto¶æ. O ile by³a to rzeczywisto¶æ, a nie kolejny sen we ¶nie.


Siedzia³a na twardym siedzisku, ze skromnie z³±czonymi kolanami. By³a boso. Znowu w tej anonimowej trawni, której ¼dziebe³ka zaczyna³y ju¿ ¿ó³kn±æ na brzegach. W³a¶ciwie w ten sposób okrycie by³o ciekawsze, niejednolite. Rêkawiczki gdzie¶ przepad³y, ale Hel nie my¶la³a o tym. Trzyma³a obur±cz naczynie, w którym parowa³ gor±cy napój. Upi³a ma³y ³yk, po czym unios³a je w górê, by dok³adniej obejrzeæ. Pokryte by³o kolorowymi rysunkami ro¶lin i zwierz±t.
-    £adne?
Jasnow³osy siedzia³ naprzeciwko, z identycznym naczyniem w d³oniach.
-    Ale¿ to chyba bardzo stare? -rzek³a Hel, z fascynacj± przygl±daj±c siê wizerunkom. Wyobra¿enia ³odyg i li¶ci wygl±da³y znajomo, lecz w¶ród nich przewala³y siê cztero³ape, smuk³e cielska. W kolorze korzeni i piasku. O k³ach bia³ych i l¶ni±cych jak sól. Ale nie tylko to sprawia³o, ¿e Hel czu³a na plecach dreszczyk emocji. Oto trzyma³a p r z e d m i o t, rzecz martw±, a wiêc zakazan±.
Tymczasem jednak nie czu³a siê zbrukana grzechem, a ¶wiêty ¯akkusto nie zstêpowa³ z niebios w¶ród b³yskawic i huku gromów, by j± zbesztaæ w imieniu Odkupiciela.
-    To jest...jest...aaachch...jest.... - Mia³a na koñcu jêzyka s³owa "niesamowite", "niezwyk³e", a tak¿e "gro¼ne" i "obce". Nie u¿y³a ¿adnego z nich. Powtórzy³a po prostu: "³adne" za Jasnow³osym, który patrzy³ na ni±, szczerz±c siê w tym swoim niemo¿liwym, drapie¿nym u¶miechu. W pomieszczeniu by³o ciep³o. Mê¿czyzna zsun±³ z ramion kombinezon, który zwis³ a¿ do pod³ogi. Puszyste rêkawy leg³y p³asko, jak zmêczone, ¶pi±ce g±sienice. Hel prze³knê³a cierpk± s³odycz, spogl±daj±c znad krawêdzi naczynia.
Nie by³ gruby. Wrêcz przeciwnie. Z bezwstydn± swobod± prezentowa³ wystaj±ce obojczyki, ¿ebra rysuj±ce siê niewyra¼nie pod skór±. Przy tej chudo¶ci dziwnie nie na miejscu wydawa³y siê wêz³y miê¶ni na ramionach i brzuchu. Na przedramionach Jasnow³osego Hel dojrza³a ró¿owe wg³êbienia - ¶lady po gniazdach symbiotycznych narzêdzi.
-    Montujesz nerwowody? -zagai³a.
-    Wyznaczam ¶cie¿ki - Znów b³ysk ostrych zêbów. -A tak¿e odnajdujê stare. Przemierzam je i znajdujê ró¿ne rzeczy. Oto zdobycze z udanych ³owów.
Wskaza³ szerokim gestem otoczenie. Wnêki ¿³obione w ¶cianach pokrytych ¶wiat³owcem na pierwszy rzut oka by³y ciemniejszymi plamami wype³nionymi niewyra¼nymi kszta³tami. Hel podesz³a bli¿ej. Wizerunki, wizerunki... wizerunki... Osza³amiaj±ca ilo¶æ podobizn. Figurki ludzi, zwierz±t oraz stworzeñ, o których Hel nie wiedzia³a nawet tego, czy istniej± w rzeczywisto¶ci, czy by³y tylko wytworem wyobra¼ni artysty. Naczynia i przedmioty niewiadomego przeznaczenia. Dotyka³a ich, a palce mrowi³y j±, jakby zdziwione obcymi doznaniami. Wszystko to by³o takie nowe, zdumiewaj±ce, niezrozumia³e... A jednocze¶nie tak fascynuj±ce.
-     To wszystko nie jest...nigdy nie by³o ¿ywe! Nie wyhodowane! Zosta³o z r o b i o n e! - westchnê³a Hel z zachwytem, przez który przebija³a groza.
-    Och nie - mrukn±³ Jasnow³osy, staj±c za jej plecami. Podniós³ z pó³ki cienki, p³aski przedmiot, przypominaj±cy du¿y, br±zowy li¶æ.- To jest, na przyk³ad, kawa³ek skóry. Kiedy¶ ¿ywej.
Hel popatrzy³a na rzecz podsuniêt± tu¿ przed jej oczy. S k ó r a. Dziewczynie zakrêci³o siê w g³owie. Kolana ugiê³y siê bez udzia³u woli. Jasnow³osy chwyci³ j± w ostatniej chwili, zanim upad³a, zemdlona, na tward± pod³ogê. Dochodzi³a do siebie, z g³ow± opart± na jego ramieniu, wdychaj±c mêski zapach. Pachnia³ trochê jak nietoperz nale¿±cy do babki, ale to nawet do niego pasowa³o.
-    G³upi jestem -powiedzia³ ze skruch± i zmieszaniem. Czujesz siê lepiej? Chcia³bym ciê ju¿ pu¶ciæ.
Hel ze zdziwieniem us³ysza³a sam± siebie:
-    Naprawdê musisz?
Odchrz±kn±³.
-    Obawiam siê, ¿e muszê. Ubranie mi uciek³o - przyzna³ siê.
Omal nie wybuchnê³a ¶miechem, widz±c, jak ³apie zielony kombinezon gdzie¶ w okolicach kolan, podci±ga go ze srog± min± i wi±¿e w pasie rêkawy. Dopiero teraz dostrzeg³a, ¿e Jasnow³osy ma na brzuchu bliznê. Cienk±, czysto zro¶niêt±, ci±gn±c± siê od pêpka a¿ do mostka. Hel post±pi³a krok, z dzieciêc± ciekawo¶ci± dotknê³a tej ró¿owej linii palcem.
-    Czy to te¿ po symbioncie?
-    Nie, sk±d¿e. Po prostu kto¶ chcia³ zobaczyæ, co mam w ¶rodku.
Po³o¿y³a mu obie d³onie na piersiach.
-    A co masz w ¶rodku? - spyta³a cicho.
-     Zajrzyj -szepn±³, zbli¿aj±c twarz do jej twarzy. W jego oczach kr±¿y³y ¶wietliste chmury.
D³onie mia³ ciep³e i twarde. Wsunê³y siê pod cienk± trawniê Hel, powolne i cierpliwe.
"Dok±d prowadzi t a ¶cie¿ka?" - pomy¶la³a dziewczyna.


Jedna z rêkawiczek pas³a siê na dywanie. Hel przesunê³a po niej obojêtnym wzrokiem. Mêtnie przypomina³a sobie wizytê u babki, pó¼niejszy powrót do domu. Ból g³owy, który zmusi³ j± do po³o¿enia siê wcze¶niej ni¿ zwykle. I sen. Znów Jasnow³osy. Ten niesamowity, bia³ozêby Jasnow³osy. Chudy monter o oczach, które by³y jak bramy do innego ¶wiata. ¦miej±cy siê mê¿czyzna, mówi±cy zagadkami. Zbieracz zakazanych artefaktów z przytulnej nory mi³o¶ci i herezji.
Hel rozejrza³a siê po swej luksusowej kwaterze, jakby widzia³a j± po raz pierwszy. U Jasnow³osego nie by³o nawet donicy z traw±. Tutaj wszystko zieleni³o siê, kwit³o i ros³o. Dojrzewa³o, pêcznia³o, ¿y³o po prostu.
-    Tylko dlaczego czujê siê tak, jakby to t u t a j by³o ca³kiem pusto? - spyta³a Hel sam± siebie.
Poczu³a z³o¶æ. Nic nie mog³o siê równaæ z tym, co wi±za³o j± i Jasnow³osego. Ka¿da z dotychczasowych przelotnych znajomo¶ci koñczy³a siê mêcz±c±, bezsensown± szarpanin± cia³. A teraz, gdy Hel znalaz³a kogo¶, kto j± fascynowa³, kogo pragnê³a, by³ tylko postaci± ze snu. Zerwa³a siê z ³ó¿ka, kopnê³a pod ¶cianê t³ust± rêkawiczkê.
-    Nie mam zamiaru d³u¿ej ciê znosiæ! -syknê³a.
-     Ani ciebie! - Nachyli³a siê nad wezg³owiem ³ó¿ka, z³apa³a jedn± z wici i z premedytacj± przegryz³a j± na pó³. ¯ywy mebel wstrz±sn±³ siê, zszokowany nag³ym bólem i zwin±³ wszystkie swe p³aty w ciasny p±k.
-    Dobrze ci tak! - mruknê³a dziewczyna, w po¶piechu narzucaj±c na siebie pierwsze z brzegu okrycie. Krew z wici by³a s³odka i gêsta jak owocowy syrop. Hel ostatni raz rozejrza³a siê po domu.
-    Rad¼cie sobie sami. Ja nie wracam.
Zamaszystym krokiem skierowa³a siê w stronê plantacji odzie¿y.


Droga ku Szczytowi nie by³a prosta, ani wygodna. Hel dwa razy zgubi³a siê w krêtych, w±skich korytarzach i z trudem odnalaz³a w³a¶ciwy kierunek. Przeciska³a siê przej¶ciami tak niskimi, ¿e potê¿niej zbudowani od niej robotnicy pokonywali je chyba na czworaka. Gruby kombinezon, w który zaopatrzy³a siê przezornie, przewiduj±c k±saj±ce zimno na otwartej przestrzeni, okaza³ siê zbyt gruby. Gromadzi³ ciep³o stwarzane przez wysi³ek i Hel by³o coraz gorêcej. Odrywa³a kolejne rzepy zapiêæ, staraj±c siê dopu¶ciæ jak najwiêcej powietrza do przegrzanego cia³a. Pot sp³ywa³ jej po brzuchu, swêdzia³a podra¿niona skóra pod kolanami i na udach. Pod±¿a³a jednak uparcie w górê i naprzód, maj±c nadziejê, ¿e spotka choæ jednego z pracowników Szczytu. Nie rozczarowa³a siê.
Pierwszy napotkany by³ m³odzikiem o twarzy nie skalanej jeszcze dotykiem depilanta. Otworzy³ usta ze zdumienia, widz±c niecodziennego go¶cia. W rêkach trzyma³ miskê z cementem. Ko³o jego nóg le¿a³o parê kawa³ków pumeksu. W ¶cianie zia³a wyrwa, w której pulsowa³a leniwie szaro-ró¿owa masa ods³oniêtego nerwowodu. Najwyra¼niej Hel przerwa³a mu naprawê uszkodzonego ³o¿yska.
-     ¯yj - powiedzia³a Hel przyja¼nie, jednocze¶nie nadaj±c powitaniu ton lekko protekcjonalny, by daæ odczuæ, ¿e jest kim¶, komu nale¿y siê szacunek. -S± tu inni?
Zamkn±³ usta i kiwn±³ g³ow± twierdz±co. Hel pomy¶la³a, ¿e nie jest chyba zbyt bystry.
-    Znasz wszystkich?
Znów jedynie ruch g³owy, tym razem przecz±cy.
-     A umiesz mówiæ? - spyta³a.
Kiwniêcie. Hel omal nie wybuchnê³a nerwowym ¶miechem.
-     No to odezwij siê wreszcie!
Ch³opak odwróci³ g³owê w stronê ciemnego wylotu pobliskiego przej¶cia i zawo³a³ nagl±co:
-     Mejseeeer...! Mejseeeer...! Kto s douu...! - z silnym akcentem gwary Parterów.
W dziurze pojawi³a siê krêpa sylwetka w kombinezonie brunatnym ze staro¶ci. Starszy mê¿czyzna wyciera³ zabrudzone rêce o uda.
-    Nje wrest! Rob dali! Kto ta? Jenspektor?
-     Inspektorka - poprawi³a Hel. - Choæ nie tak ca³kiem. Potrzeba mi trochê informacji.
Przysadzisty monter obrzuci³ j± nieufnym spojrzeniem.
-     U nas ta wszystko normalno. Niczego nie trza. Ludzie robi±. Wszystko dzia³a. Piêknie dziekujemy.
Hel zauwa¿y³a, ¿e przeszed³ na bardziej zrozumia³y jêzyk, prawie nie zacieraj±c "±" i"ê".
-     Chcê i¶æ na Szczyt. Mo¿esz poprowadziæ?
Monter nieznacznie wzruszy³ ramionami. Ukradkiem obrzuci³ spojrzeniem ¶wie¿utki kombinezon Hel, który dopiero co zosta³ zdjêty z siatek hodowców.
-    Dobre - mrukn±³. - Idzjemy. Njedaleko.
Hel zapiê³a szczelnie okrycie i pod±¿y³a za przewodnikiem. Pokona³a kilka ciasnych przej¶æ, nader sk±po o¶wietlonych. Na tyle tylko, by mog³a widzieæ plecy robotnika. Zatrzymali siê wreszcie w jakim¶ mrocznym zau³ku. Hel us³ysza³a trzask, potem g³uche chrobotanie - g³os kamienia tr±cego o kamieñ - i nad ich g³owami ukaza³ siê bia³y kr±g ¶wiat³a. Tak jaskrawy, ¿e musia³a przymkn±æ oczy. Monter pierwszy wyszed³ na górê, Hel wymaca³a w ¶cianie uchwyty i wspiê³a siê za nim. Znalaz³a siê w miejscu ze swego snu. Spodziewa³a siê wiatru i ¶nie¿nej zawiei. Nie, Szczyt by³ pust±, ja³ow± przestrzeni±. Monotonnie popielat±. Tylko w zag³êbieniach osiad³y bia³e gwiazdki szronu, jak miniaturowe kwiatki.
-     My¶la³am, ¿e tu le¿y ¶nieg - powiedzia³a Hel.
-     Nie pora - odpar³ monter lakonicznie, a potem, po chwili namys³u doda³:
-     Zimo tu bje³o, a bje³o. I wjater mocny. Tera pogoda dobra. Mozna sj±sæ i patszeæ, chod i do mroku.
Hel przesz³a kilka kroków po nierównej powierzchni, wyrze¼bionej przez wiatr i opady w dziwaczne wzory.
-     Czêsto zdarzaj± siê wypadki?
Monter krótko wzruszy³ ramionami i si±kn±³ nosem.
-     Pan zes³a³, pan odes³a³ - mrukn±³.
-     Upadki z krawêdzi? - dopytywa³a siê dziewczyna.
Mê¿czyzna spojrza³ koso, nieufnie. Nie ponowi³a pytania. Jego wzrok starczy³ za odpowied¼.
Rozgl±da³a siê po okolicy. Zdawa³o jej siê, ¿e jest znajoma. Czy to nie têdy przesz³a we ¶nie ku krawêdzi? Czy nie obok tej sterty kamieni sta³ Jasnow³osy? Nie by³a pewna. Brak ¶niegu myli³. Odwróci³a siê ku przewodnikowi.
-     Jeste¶ nadzorc±. Mejserem - U¶miechnê³a siê, wymawiaj±c gwarowe s³owo. - Musisz znaæ bardzo wielu monterów. Szukam jednego z was. Jeszcze m³ody, ale ju¿ nie praktykant. Wysoki, ale szczup³y. Ma jasne w³osy. Z lekko szarym odcieniem.
Monter s³ucha³ uwa¿nie. Tar³ palcem brodê - do Hel dociera³ cichutki szelest zarostu pod naciskiem zgrubia³ej skóry. Lekkie podmuchy wiatru podnosi³y mu nad czo³em kosmyk posiwia³ych w³osów.
-     Bo ja wjem...? - zawaha³ siê. - Wjele takich.
-     Mia³ bardzo bia³e zêby. I du¿e. Mocno rozwiniête k³y. To raczej rzadko spotykane. Pamiêtam co¶ jeszcze. Blizna. Mia³ bliznê tutaj - Hel przesunê³a palcem pionowo po brzuchu. - Tak± w±sk± i równ±. Po operacji.
Mê¿czyzna za¶mia³ siê, nie otwieraj±c ust. Popatrzy³ na Hel z dobrotliwym wyrazem twarzy, jakim mo¿na obdarzyæ kobietê szukaj±c± niewiernego kochanka.
-      Opatszany ze wszytkich stron?...- mrukn±³. Nagle jednak jego u¶miech zamar³.
-     Ale...Tosz wjem! Welf! To Welf!
-     Gdzie...!? Gdzie go znajdê!? - zawo³a³a Hel, chciwie oczekuj±c odpowiedzi.
Monter pokrêci³ g³ow± bezradnie.
-     Ja tam nje pytam, na co tobje Welf, pani jenspektor, ano jedno powjem: Nji ma go. Ze dzjesienæ dekad bendzie, jak odeszed.
-     Jak...? - spyta³a ostatkiem tchu.
Przewodnik wskaza³ brod± krawêd¼.
-     Wjela z niego nje by³o, jak go na dole zbjerali.
Stali, milcz±c, przez d³ugie minuty. Hel wtula³a twarz w puszysty ko³nierz okrycia, walcz±c z nap³ywaj±cymi do oczu ³zami. Monter, zmieszany i zatroskany, to popatrywa³ na ni±, to rozgl±da³ siê doko³a, usi³uj±c zaczepiæ na czym¶ wzrok.
-    Mo¿esz ju¿ wracaæ -powiedzia³a Hel. -Ja tu jeszcze trochê zostanê.
Chcia³a byæ sama.
-    No to ja nazad, do roboty - mrukn±³ przewodnik. - Pani jenspektor droge na dou najdzie?
Hel kiwnê³a g³ow±. Stary zrêcznie zanurzy³ siê w otworze zej¶cia. Pod±¿y³a ku krawêdzi, a potem wolnym, miarowym krokiem sz³a jej skrajem, bez jednej my¶li w g³owie. Ze Szczytu widaæ by³o szmat ¶wiata. Ogromn±, woln± przestrzeñ, któr± w³ada³y wszechobecne trawy i stworzenia w¶ród nich ¿yj±ce. Z jednej strony horyzont ogranicza³o popielate pasmo dalekich gór. Z drugiej zieleñ spotyka³a siê wprost z b³êkitn± barw± nieba, a liniê widnokrêgu psu³ tylko ciemny garb innego, bli¼niaczego osiedla. Odleg³o¶æ sprawia³a, ¿e zdawa³o siê ma³e jak piê¶æ.
Ob³oki nadp³ywa³y. Wypiêtrza³y siê, ros³y niczym wielkie, bia³e zwierzêta, zmieniaj±ce kszta³ty z ka¿d± chwil±. To przypomina³y splatany k³±b nici, to znów zamienia³y siê w pulsuj±ce serce, by za moment staæ siê rozk³adaj±cym swe p³atki, niesamowitym kwiatem. I zbli¿a³y siê. Hel sta³a ca³kiem nieruchomo, po³o¿ywszy d³onie na ramionach, wpatrzona w ob³oczny spektakl. Chmury skrêca³y siê, formowa³y i nagle ujrza³a w nich znajom± twarz Jasnow³osego- Welfa. Wynurzy³ siê z podniebnej piany rozczochrany i u¶miechniêty. Bia³y jak ¶nieg, a poza tym taki, jak go pamiêta³a - chudy, pó³nagi, z rêkawami kombinezonu zamotanymi wokó³ pasa.
-    Patrz, jak piêknie! -us³ysza³a. -Monter chmurowodów! Budowniczy ob³oków! Przewodnik na ¶cie¿kach po niebie!
Chichota³, zgarnia³ ca³e gar¶cie mgielnej bieli i rzuca³ w ni± tymi niewa¿kimi pociskami, a¿ Hel sama zaczê³a siê ¶miaæ.
-    Jak to jest?! -zawo³a³a. -Co ty tam robisz?! To znowu sen?!
-    Je¶li tak, to ca³e ¿ycie jest snem, dziewczyno! -odkrzykn±³. - No, chod¼ do mnie!
-    Jak?!
-    Po chmurach!
-    Spadnê!
Welf wyci±gn±³ ku niej ramiona.
-    Czy¿by? Przecie¿ twoje imiê znaczy : Najl¿ejsza!
Zamknê³a oczy i pobieg³a naprzód.


Oniron w posêpnym nastroju ogl±da³ cia³o znalezione przez robotników u stóp masywu polis. Lewa strona twarzy kobiety by³a zmia¿d¿ona od uderzenia w ziemiê. Prawy policzek pozosta³ nietkniêty, jasny, nie zbrukany krwi± i piachem. Niebieskie oko wpatrywa³o siê martwym spojrzeniem wprost w niebo.
Oniron nie chcia³ my¶leæ o tym, co kry³ zielony kombinezon, przesi±kniêty czerwieni± - ju¿ zakrzep³±. Wiedzia³, kim by³a ta dziewczyna. Nie zna³ jej twarzy, lecz pozna³ j± po w³osach i rêkach - w±skich, arystokratycznych d³oniach, z malutk± blizn± na grzbiecie lewej. Miêdzy ich palcami chwia³y siê d³ugie pasemka trawy. Czy trawa wiedzia³a, co siê sta³o?
-    Pochowajcie j± tu, gdzie upad³a - powiedzia³ oniron. Potem odwróci³ siê i odszed³. Przygarbiony, jakby raptem przygniot³o go ogromne brzemiê.
-    Rozumiem -rzek³ cicho sam do siebie.
Tej nocy ¶ni³ o p³owow³osej dziewczynie w czerwieni Angeldów. Sz³a powoli korytarzem Podniebia i uderza³a roz³o¿on± d³oni± w pasmo ¶wiat³owodu. Za ni± powstawa³ regularny wzór czarnych odbiæ rêki.
-    Nie, nie rozumiem -poprawi³ siê oniron i westchn±³ smutno.

Nastêpnego ranka u podnó¿a Termitepolis le¿a³o nastêpne cia³o.
A wieczorem znaleziono jeszcze jedno...

KONIEC
Luty 1998
Ewa Bia³o³êcka