Ek alkith som re


Autor : Zauelor C'rolug, Zvirreticus Magichont
HTML : Argail



    Noc. Bezgwiezdna. Czarna. Ciężkie chmury przykrywały wszystko swym mrocznym kształtem. W tym rejonie nawet wilki bały się wyć. Na lekkim wzniesieniu ponad rzeką, stały dwie postaci. Rozmawiały ze sobą, lecz silny, wyjący wiatr zagłuszał wypowiedziane szeptem słowa. Ruszyli w stronę zamku. Jeden z nich, ten wyższy, sięgnął po, wysmarowany jakąś ciemną substancją, nóż. Bezszelestnie zakradł się za strażnika, stanął za jego plecami i poderżnął mu gardło. Ich zimne oczy, które, jako jedyne były widoczne z połów kaptura, nie wyrażały żadnych emocji. Zamek, do którego wkradli się, był tak naprawdę ogromną fortecą pomiędzy Światem Ruin a Krainami Nadludzkimi.
Dopiero w środku dało się wyłapać ich, niesione echem, szepty.
- Vy'dal, en Quvalliah. Ennistu. - Wyszeptał ten niższy.
- Hevanistu. - Zawtórował ten z nożem.
Szli szparkim krokiem w stronę bliżej nie znaną, lecz wydawać by się mogło, że osobnicy bardzo dobrze zdawali sobie sprawę, gdzie się udają. Większy miał już zrobić kolejny krok, kiedy ten niższy zatrzymał go ruchem ręki.
- Ne'anth.
Niższy zniknął. Zaszeleściły tylko jego szaty. Za rogiem stanął przed kolejnym strażnikiem, popatrzył na niego, zmrużył oczy, strażnik umarł.
- Zil'has, vem.
Pojawił się. Wyższy już stał obok niego, poszli dalej. Poszli? Nie, oni lecieli. Ich stopy unosiły się nad ziemią. Poruszali się coraz szybciej, raz udając się schodami na górę, raz w dół, lecz ciągle szli w jedną stronę. Na wschód, zawsze na wschód. Zatrzymali się na chwile i patrząc w ciemność, próbowali jakby sobie coś uświadomić. Popatrzyli się na siebie wymiennym wzrokiem porozumiewawczym i weszli do komnaty. Ten z nożem przyłożył płócienną szmatkę do ust kobiety leżącej na łóżku. Ten niższy podszedł do ściany i wyciągnął z niej szkatułkę. Narysował w powietrzu okręg (ten zaczął emanować niemal namacalną energią), skinął na nożownika i wszedł w okręg. Zniknął. Ten drugi, nie używając rąk podniósł kobietę i wszedł w okręg zamykając go.

*

    Uderzyła ciężko o podłogę, pośladki ją przez to rozbolały. Miała mętlik w głowie. Szmata, którą miał przyłożoną do ust była czymś nasączona. Znajdowała się w dziwnej komnacie. Niby mała, a zarazem wydawało się, że ściany są od siebie oddalone o wiele kroków. Świat wirował. Nie chciała tego, więc zemdlała. Najłatwiejszy sposób.

*

    Osobnicy w płaszczach stali nad szkatułką, przyglądaj się jej z zaciekawieniem. Nóż zniknął z ręki wyższego, nie wiadomo gdzie, a niższemu oczy dziwnie się jarzyły czerwienią. Groźną. Krwiożerczą.
- Nihlli, auvay georasil hg'levi - rzekł niższy do tego z nożem. Odsunął go ruchem ręki. Wyciągnął ręce i położył je na skrzyneczce. Na jego czole perlił się pot.

*

    Czuła pod sobą podłogę. Otworzyła oczy. Była w normalnym pomieszczeniu z normalnymi drzwiami. " Normalne drzwi" otworzyły się, wszedł przezeń jakiś mężczyzna, z wyglądu strażnik. Podszedł do niej. Uśmiechnął się lubieżnie.
- Neeval, haristris! - Zdarł z niej resztki szat, obnażając piersi. Śmiał się. Drzwi otworzyły się ponownie. Wszedł niski. Machnął ręką. Strażnik wyfrunął i uderzył o ścianę, po czym spłonął. To, co z niego zostało wyparowało. Niski wyszedł. Drzwi huknęły.

*

    Dwóch mężczyzn prowadziło przyciszoną, lecz nerwową rozmowę. Nie wiadomo czy się kłócili, czy też wymieniali nie zgadzające się ze sobą poglądy, lecz wiadomo było, że szło o szkatułę.
- Ahn'ra Sor'khan on zakat! - Powiedział ten wyższy, któremu oczy lśniły na purpurowo. Kaptur był na plecach, więc było widać teraz jego włosy i twarz. Lekko owalna, o młodych rysach, wąskie usta, oraz krótkie, ciemne włosy. Na sobie miał teraz, jak było widać, zdobiony napierśnik z naramiennikami. Wysokie buty, skórzane rękawice. Na plecach miał miecz. Wypowiedział serię gniewnych słów.
- Sernoques - wrzasnął niższy, ciągle nie ściągając kaptura. Mocno gestykulował rękami - Zellexis! Anezmol nestris holt! - Musiał być naprawdę wściekły, jego oczy zapłonęły żywym ogniem. Wskazał na szkatułę. - Xilis torvan, kons blegwor'sl... - wyraźnie się uspokoił. Machnął ręką i zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.
- Ponhaltu, enhalti. Zvir, aghen. - Rzekł ze zrezygnowaniem wyższy i wyszedł z pomieszczenia. Kiedy komnata była już pusta, w najciemniejszym kącie dało się widzieć parę białych oczu, które upiornie kontrastowały z czernią pokoju. Postać w szarych szatach podpłynęła do stolika ze szkatułką i wziąwszy ją, schował w połach rękawa. Do izby wszedł ten niższy, a ujrzawszy nieznajomego w szatach zdołał tylko powiedzieć
- Xan'than alak???
Osobnik w szatach uśmiechnął się tylko szyderczo.
- Alak tho. Ksar Zvir rot'ho! HaHaHa. - Rzekł beznamiętnie, po czym się zaśmiał i utkawszy szybko zaklęcie w jednej ręce rzucił w stronę niższego, który usunął się z toru lotu pocisku. Lecz kiedy się pozbierał, osobnika w szarych szatach już nie było.
- Sernogvas. C'rolug ath'an! - W pokoju pojawił się ten wyższy - Elamnios! Hrlev hanunr. - mieczownik odsunął się. Niższy podniósł ręce, między nimi pojawiła się energia. Otwierał ostatnio używane ścieżki magii. Wyższy poprawił miecz i chwycił podłużne zawiniątko oparte o ścianę. W czasie gdy niższy tworzył pulsującą na czerwono bramę, do pomieszczenia wszedł ubrany na zielono elf. Pytająco spojrzał na wyższego.
- C'rolug hes dam? - Spytał zielony.
- Xan'than evermongath, vor'gloth skrin. Magichont gestal. - Odpowiedział mu wyższy.
Błysnęło. Gdy blask zniknął, elf został sam w pomieszczeniu.

*

    Podróżowali szybko po sferach i wymiarach. Raz po raz skręcając lub udając się w górę, a raz w dół, szukając ostatnio używanych dróg komunikacyjnych. Ślad magii był widoczny jak fale na wzburzonym morzu. Nagle ich wędrówka się urwała, przerwana zaburzeniem magii. Ktoś jeszcze korzystał teraz z teleportu. Niższy zaczął się rozglądać. Stał się nerwowy. Oczy poczęły płonąć żywym ogniem. Rozglądał się dookoła, lecz nic nie widział. Po chwili jednak skupił się na swym kompanie, który ciągle wodził za czymś.
- Va'ran ath'ak! - Krzyknął wyższy i wskazał ręką. Niższy popatrzył w stronę, gdzie pokazywał coś jego kompan. Wysoki uśmiechnął się. W ich stronę leciał smok. Nożownik wyciągnął miecz. Niższy położył mu dłoń na ramieniu. Pokręcił głową i otworzył kolejny portal. Wyższy złapał się za głowę. Widocznie nie służyła mu między wymiarowa podróż. Wymiotował. Kolory, kształty rozmywały się. Zmieniały się, zlewały. Raz lądowali na soczystej trawie w środku lata. Czasem w skąpane w białym puchu miasta. Kilkakrotnie lądowali na pustyni.
    Grzmotnęli o betonową podłogę. Niższy wstał, zaczął tkać portal. Nagle z przerażeniem otworzył oczy. Przerwał czar. Za późno. Gigantyczna energia rzuciła nim o kamienny mur. Z ust i nosa pociekła mu krew. Stracił przytomność. Wyższy uchylił się od kolejnego czaru. Kolejny. Błyskawicznie miecz znalazł się w jego dłoni i przeciął pocisk na połowę. Stanął nad kompanem w celu podniesienia go. Usłyszał świst powietrza. Obrócił się i natrafił na kolejny pocisk. Ledwo się uchylił, lecz energia raniła go w ramię. Nie miał czasu na kolejne pułapki. Podniósł nieprzytomnego, przyłożył dwa palce do czoła, schylił lekko głowę i pomyślał o najbliższym jakimkolwiek miejscu, gdzie czuł większą energię życiową. Kolejny pocisk przeciął tylko mgłę postaci. Obaj zniknęli.

*

Z ciemności wysunęła się postać w szarych szatach.
- Du'rah sor khal... - przerwał na chwilę - sarah oth amnis
. Wrócił do cienia, gdzie było widać tylko jego białe oczy. Później i one zniknęły.

*

    Stali na ulicznym bruku. Była noc, rozświetlały ją jedynie uliczne lampy. Przed nimi stała jakaś odziana w skóry grupa. W rękach trzymali pieczołowicie wykonane maczugi z drewna.
- Yvnt Qvre? - Ryknął jeden z nich w dziwnym języku. Buchnęli śmiechem i ruszyli w stronę dwójki podróżników. Wyższy uśmiechnął się pogardliwie.
Grupka padła pod ciosami miecza.
Niższy ocknął się i po otrząśnięciu począł rysować kolejny portal, weszli weń. Znaleźli się w pokoju astralnym. Pustce koloru bieli. Koło nich, na karym koniu siedziała popielatowłosa kobieta z mieczem na plecach - i białym jednorożcu u boku. Podróżnicy astralni wymienili uśmiechy i weszli w portale. Znów zaczęła się wędrówka po sferach, co znów spowodowało nudności u tego wyższego i tak samo jak poprzednio, podróż skończyła się prawie natychmiast. Miasto. Tłumy. Różne postaci, różne rasy, znane i nieznane. Przed oczyma przebiegł im ogromny osobnik z młotem na plecach, o czarnych włosach z masą tatuaży na plecach. Zanim, podążała wciąż gadająca czaszka, a za nimi biegł szczupły mężczyzna o ostrych rysach, z dziwnym mieczem w ręce. Zniknęli w portalu tuż obok. Wyższy i niższy wymienili spojrzenia. Wzruszyli ramionami i ruszyli w dalszą podróż.
- Vo rak athin? - zapytał wyższy.
- Ar khatin ako Xan'than! - krzyknął przez huk, który został wywołany wybuchem ognia obok nich. Wyższy wskazał ręka.
- Garan'hak! - Niższy ujrzał smoka. Wyciągnął księgę opatrzoną runą z. Nie spiesząc się otworzył wolumin na wybranej stronie i rozpoczął inkantacje. W stronę smoka pomknęła wielka, przejrzysta kula, oplotła go i zamroziła. W tym czasie wyższy wyciągnął z pochwy na plecach miecz i przygotował się do walki. To jednak nie było konieczne, kolejny portal był już gotowy. W trakcie między sferowej podróży, niższy ponownie coś zarecytował. Widać ten czar osłabił go. Pobladł i niemal się przewrócił, lecz zabieg się udał. Wylądowali tuż przed ubranym na szaro osobnikiem.
- Sor'khan asor? - zdziwiła się postać, lecz od razu odzyskała rezonans - ach, kharan es los tsaruk! - szary osobnik trzymał coś w rękach. Szkatułka leżała koło niego, na stole. Otwarta. W dłoniach szarej postaci znajdował się połyskujący kamień.
- Zvir es than klah! - Słowa kapłana stały się zimne. Zaczynał nucić zaklęcie. Niższy usłyszawszy słowa zaklęcia począł się cofać, a na jego czoło wystąpił pot.
- C'rolug, es spax er raltir khas o'nal! - Wyższy też się cofnął.
- Sphera es losuk thik! - Wyższy starał się coś powiedzieć, lecz wokół dało się słyszeć coraz to głośniejsze huki, sala rozświetlała się tysiącami symbolów i run.
- Cu'khen! - Niższy był bliski rozpaczy. W pośpiechu zaczął nucić zaklęcie. Chciał zdążyć. Nie zdążył. Promień światła uderzył z nieba rozświetlając salę run aurą, która rozrywała ich ciała. Niższy wił się w spazmach bólu, a wyższego wyrżnęło o ścianę. Gniew boży się dopełnił.

*

    Leżała na zbutwiałej pryczy. Zastanawiała się, na cóż jest potrzebna temu mrocznemu duetowi, jak zaczęła ich w myślach nazywać. Nagle, w niemal tej samej chwili otworzyły się drzwi, a ona poczuła jakby wiążące je kajdany opadły. Wyszła ze swego dotychczasowego więzienia. Na zewnątrz, poza stalowymi drzwiami, panował absolutny i nieprzenikliwy mrok. Dotknęła ściany, próbując znaleźć pochodnię. Opuszki jej palców natrafiły na wilgotną i spróchniałą żagiew. Ta momentalnie zapłonęła fioletowym płomieniem. Jej oczom ukazały się kamienne korytarze, które w tym mrocznym pałacu tworzyły sieć labiryntów. Pozostawanie tu nie było bezpiecznym pomysłem, zaś szukanie wyjścia mogło ją kosztować zgubienie się w natłoku korytarzy. Musiała podjąć decyzję. Nagle usłyszała kroki. Dochodziły z korytarza z lewej, były lekkie. Elf. Z pewnością jeden ze strażników. Strach odebrał jej zdolności dynamiczne. Patrzyła tylko, jak w krąg światła rzucanego przez pochodnie, wchodzi dość wysoki elf, ubrany w zieloną, pięknie zdobioną zbroję. Długie faliste włosy opadały mu na pelerynę. Zielone oczy nie wyrażały żadnych uczuć.
- Hliostias, aveap Grlee,pi. Afi'ghtin. - Szepnął, wyciągając do niej rękę. Dziewczyna odsunęła się. Zamachnęła się pochodnią, jakby chciała odpędzić koszmar. Przybysz tylko uśmiechnął się beznamiętnie, kwitując tym jej daremne wysiłki. Skinął dłonią by za nim poszła. W miarę, jak szedł korytarzem, kolejne pochodnie zapalały się fioletowym płomieniem. Dziewczyna wahała się przez chwilę, jednak gdy jej pochodnia zgasła i rozpadła się, pognała za elfem.
Zatrzymała się dopiero niemal na plecach przewodnika. Przed nimi leżały dwa dymiące ciała. Możliwe, że jeszcze oddychały. Zastanawiała się co elf im zrobił, kiedy stwierdziła, że to jest mroczny duet.

*

    Ich świadomości były połączone. Czuli, że umierają. Zatopieni w mrokach swych umysłów, próbowali szukać wyjścia. Nadaremno. Ich ciała były bezużyteczne, ich moc wyczerpana. Skrzydła połamane i zniszczone. Ich egzystencja w tej sferze astralnej dobiegała końca, lecz wciąż nie rozumieli, dlaczego tak długo to trwa. Jakby coś trzymało ich przy życiu. Jakby coś utrzymywało och wygląd astralny. Niższy zrozumiał. To nie szkatułka, ani kamień były kluczem, a dziewczyna.
Sen się kończył. Mrok umysłu został przegnany. Gwałtownie otworzył oczy, usiadł i krzyknął w głąb labiryntów. Jego towarzysz wciąż leżał nieprzytomny. Niższy nie czuł już bólu. Był uzdrowiony. Demon znów był zaczepiony w ciele silnymi więzami. Oczy mu zapłonęły krwią. Wstał. Wiedział co musi zrobić. Rozstawił skrzydła, aby po chwili je złożyć i przykryć podanym przez elfa płaszczem. Dziewczyna klęczała przy jego kompanie. Nie parzył na nią więcej. Wymówił szybko parę słów i znalazł się w swojej wieży. Gorączkowo czegoś szukał. Położył jedną z większych ksiąg na przystosowanym do czytania podeście. Przewracał kartki. Gdy znalazł ten tekst zaczął czytać na głos:
- Xrivi hlonki fi anilokasta... - Spokojnie zniżył głos. Wybrał z półki kilka oprawionych w skóry księgi. Wyszukał potrzebne rozdziały i skonfrontował z największym woluminem. Chwycił zdobiony sztylet i pojawił się z powrotem przy mieczowniku. Kobieta wciąż uwijała się przy, wciąż nieprzytomnym kompanie. Elf stał, jakby w transie, oddalony od porwanej.
- Nihla! - Powiedział przyciszonym, lecz rozkazującym tonem. Dziewczyna wstała, jakby nie rozumiejąc rozkazu. Niższy podniósł ją dzięki sile woli na wysokość pasa. Wbił złoty sztylet w swe ramię, następnie zatopił ostrze w jej brzuchu. Rozszerzyła oczy z przerażenia. Nie do końca wiedziała co i dlaczego się stało. Jęknęła i umarła. Teraz, aby dopełnił się rytuał musiał zginąć. Przechylił głowę, popatrzył płonącymi oczyma na elfa.
- Zvirre... - Nie dokończył. Został rzucony o ścianę. Ogarnął go szał...
... umierając zdołał tylko powiedzieć:
- Ek alkith som...re.




KONIEC