Czrodziej i Chimera


Autor : Rafał Senderecki
HTML : Argail




    Te jego włosy. Ognistego koloru czupryna sterczała pomiędzy skierowanymi do góry cienkimi, czarnymi rogami i niesfornie opadała z obu stron pyska. Dużych rozmiarów nos w kształcie dzioba drapieżnego ptaka współgrał z wielkimi, żółtymi ślepiami o malutkich źrenicach. Ogromne, zakończone pazurami skórzaste skrzydła obiecywały szybką śmierć każdemu, kto chciałby walczyć z ich właścicielem.
    Potwór pochylił się nad świecącą szklaną kulą i wsłuchał w ciche słowa wypowiadane przez czarodzieja. Czerwona, luźna szata maga kontrastowała z zieloną skórą muskularnego potwora. Jego spokojny, niemal kojący głos i groźnie brzmiące pomruki zwierzęcia były jedynymi wypełniającymi jaskinię dźwiękami. Czarodziej wiedział, że kamienne ściany są jedynymi świadkami tej konspiracji człowieka i chimery.
- Zrozumiałeś? - zapytał mężczyzna wyciągając rękę w kierunku drapiącego się po głowie stwora robiąc gest umożliwiającym mu rzucenie czaru, który nie pozwoli chimerze zapomnieć niczego, co przed chwilą usłyszała. Odpowiedzią było jedynie mrożące krew w żyłach warknięcie i odgłos ogromnych pazurów orzących skalną podłogę.
- Masz tylko trzy dni - rzucił czarodziej za odchodzącym, - nie zawiedź mnie.
    Chimera po raz ostatni spojrzała na siedzącego mężczyznę i skręciła w korytarz prowadzący do wyjścia z groty.
    Czarodziej oparł się o skalną ścianę, jedną ręką przysunął do siebie jaśniejącą żółtym blaskiem kulę, drugą zaś głaskał się w zamyśleniu po swojej krótkiej, spiczasto zakończonej siwej brodzie rozważając, jakie konsekwencje będzie miało wcielenie jego planów w życie.
    Chimera zaczęła opadać zmęczona kilkunastoma godzinami bezustannego lotu. Od samego świtu jedyne, co widziała, to piaski niekończącej się pustyni. Od dawna nie zauważyła choćby jednego poruszającego się zwierzęcia lub choćby źdźbła trawy świadczącej o istnieniu tu jakiegokolwiek życia. Coraz ciężej jej było lecieć w pełnym słońcu, które niesamowicie mocno grzało na tej wysokości. Leciała jednak pamiętając ostatnie słowa swojego pana „Nie zawiedź mnie” Panicznie bała się nie wykonać zadania i chyba tylko ten strach trzymał ją jeszcze przy życiu. Zaczęła opadać niezgrabnie w kierunku stojących samotnie skał. Góra złożona z ogromnych kamieni usytuowana pośrodku niezmierzonych piasków wyglądała niczym wyspa otoczona morzem, tyle, że morzem suchego rozgrzanego piasku. Chimera opadła na jedną ze skał wbijając potężne pazury w kamień niczym w miękką ziemię. Oderwane kawałki skał posypały się w dół tworząc miniaturową lawinę, upadły na piasek by po chwili zapaść się w nim nie pozostawiając żadnego śladu swojego istnienia poza rysami na skale, które i tak zatrą ziarenka piasku pędzone wiatrem.
    Potwór złożył skrzydła i skierował się do wejścia do groty położonego nie opodal miejsca gdzie stał. Było mu gorąco i chciało się pić, przyśpieszył kroku chcąc jak najszybciej schronić się w cieniu jaskini. Wszedł do dusznego wnętrza i zaczął wchodzić coraz głębiej często skręcającym korytarzem. Szedł kilka minut, aż ujrzał słaby blask i poczuł na rozgrzanych skrzydłach chłodne i wilgotne powietrze zwiastujące istnienie jakiegoś podziemnego źródła. Wszedł do ogromnego pomieszczenia, którego podłogą, wszystkimi ścianami i półkolistą kopułą była skała i rozejrzał się. Panował tu mrok rozświetlony jedynie przez kule, które do złudzenia przypominały tą czarodzieja, tyle tylko, że te emanowały zielonym blaskiem, a nie żółtym światłem. Zgodnie z instrukcjami pod jedną ze ścian na niewielkiej półce skalnej w asyście dwóch zielonych lamp leżał pojemnik.
    Wydawał się jakby wyrwany z innego świata. Patrząc nie można było określić jego kształtu, gdyż ten cały czas wydawał się zmieniać niczym kropla wina wylana przez nieostrożnego marynarza na stół podczas sztormu, gdy miotany falami okręt przechyla się na wszystkie strony. Chimera stanęła przez czarnym jak bezksiężycowa noc przedmiotem i wyciągnęła w jego kierunku rękę. Poczuła emanujące zimno i chciała cofnąć rękę, ale już było za późno. Jakaś niewidzialna siła kierowała jej poczynaniami. Podniosła tajemniczą rzecz i patrzyła jak ta przelewa się pomiędzy jej szponiastymi palcami, ale jakimś cudem nie spada na podłogę, tylko to wraca na dłoń, to znów przesuwa się po grzbiecie ręki. Odwróciła się gwałtownie usłyszawszy za sobą dziwne odgłosy. Całą wielką jak katedra jaskinię wypełniały ciemne, a właściwie czarne postacie, wszystkie spoglądające na nią spod przykrytych głowami kapturów i owinięte w czarne nieprzeniknione płaszcze. Potwór Podniósł rękę nad głowę wydając gniewny pomruk w kierunku nieproszonych przybyszów, po czym odwrócił się przodem do najbliższej kamiennej ściany gotów wypełnić zadanie do końca i cisnął w nią tajemniczy pojemnik wkładając w ten rzut wszystkie pozostałe siły. Pojemnik pomknął kilka metrów i z głuchym trzaskiem wpadł na ścianę. Zniknął. Chimera jeszcze przez chwilę patrzyła na ścianę poszukując wzrokiem jakiegokolwiek śladu, ale ani na ścianie, ani na podłodze nie było niczego, co świadczyłoby o zniszczeniu przedmiotu. Przypomniała sobie o dziwnych postaciach skradających się za jej plecami i gotowa do odparcia ataku odwróciła się szukając przeciwnika. Nikogo nie było. Była jedynym stworzeniem w jaskini. Podeszła do miniaturowego jeziorka usytuowanego pośrodku sali i przychyliła się chcąc wreszcie zaspokoić pragnienie.
    Umoczyła pysk w zimnej, przyjemnie orzeźwiającej wodzie, gdy z wody wystrzeliło smukłe ramie i niespodzianie złapało ją za włosy. Zawyła z bólu i cofnęła do tyłu przybierając pozycję do obrony w oczekiwaniu na to, co wynurzy się z ciemnej wody. Powierzchnia podziemnego jeziorka pozostała jednak nienagannie gładka, a o tym, że rzeczywiście coś się wydarzyło świadczyła jedynie boląca głowa i pływające po powierzchni wody rude włosy. Chimera odwróciła się i najszybszym krokiem, na jaki tylko pozwalały jej nieprzydatne na ziemi skrzydła ruszyła w kierunku wyjścia. Odetchnął z ulgą ujrzawszy słoneczny blask. Wyszła na skałę, na której niedawno wylądował i rozprostowała skrzydła. Ogromne płaty skóry rozpięte na masywnym, żywym stelażu utworzonym przez kości zatrzepotały, po czym jak setki razy wcześniej uniosły swojego właściciela w przestworza.