LIRIA


Autor : Demonik
HTML : Argail




Urodziłam się niemal dokładnie dziewiętnaście lat temu, w małej wiosce w pobliżu Passawy. Wioska jak wioska - pełno takich i większych w całym Świecie Pieczęci. Jest jednak coś, co odróżnia ją od podobnych miejsc. Tym czymś jest niezwykła więź jaka łączy jej mieszkańców z hodowanymi tutaj latającymi końmi-pegazami.
Tego samego dnia i o tej samej godzinie kiedy ja, Aliria, przyszłam na świat, z jaja jednego z wioskowych pegazów wykluł się łaciaty źrebak i odtąd nasze losy zostały nierozerwalnie związane. Równocześnie uczyliśmy się mówić słowa "mama" i "tata" - każde w swoim języku, kiedy on od dawna biegał po całym swoim pomieszczeniu, ja czyniłam pierwsze kroki kurczowo trzymając się jego boku. Rósł znacznie szybciej niż ja, ale nim tak naprawdę opanowałam sztukę chodzenia, ojciec po raz pierwszy posadził mnie na jego grzbiet. Tego dnia zmienił się mój cały świat.
Tak się składa, że jestem jedynaczką i rodzice poświęcali mi wiele swojego czasu. Uczono mnie wielu rzeczy - jak czyścić mojego przyjaciela i jak opatrzyć zadrapania na jego boku. Mama - która jak ja miała swojego pegaza (jej był cały biały, czasem zupełnie go nie widać jak leci na tle chmur) - pokazała mi jak najlepiej kierować wierzchowcem, który nigdy nie zniesie siodła, ona też po raz pierwszy pokazała mi, jak trzyma się miecz. Niemal zwariowałam na punkcie ćwiczeń, już wiedziałam , że pragnę zostać jeźdźcem pegazów. To bardzo elitarny rodzaj wojowników, nawet w naszej wiosce - mnie i mojego łaciatego przyjaciela czekało wiele lat przygotowań, których uwieńczeniem miał stać się test.
Nikt dokładnie nie wiedział, na czym polega, my gubiliśmy się w przypuszczeniach obserwując tych, którzy powrócili. Nie zawsze wracali razem - pegaz i jego jeździec, a nawet wtedy ich oczy zdawały się być smutne i postarzałe zdobytym doświadczeniem. Nie bałam się patrząc na to, lecz serce czasem ściskał mi dziwny smutek na myśl, że mogłabym utracić istotę, z którą dzieliłam się wszystkimi przeżyciami. Lub, że on miałby powrócić sam.
Kiedy skończyłam 18 lat zbuntowałam się przeciwko ograniczeniom w lataniu - tak, tak, miałam się uczyć i uczyć - w domu trzeba było też gotować, a przecież najpiękniejszą rzeczą była oglądanie świata z góry, spomiędzy chmur, podczas gdy wiatr rozwiewa mi włosy. Nie chciałam poddać się wszystkim rygorom - rude włosy i buntowniczą naturę zapewne odziedziczyłam po mamie-wojowniczce. Cóż pozostało mi zrobić - uciekłam z wioski na grzbiecie pegaza, pognaliśmy prosto w ogrom nieba i - o ironio - zbliżającą się nawałnicę. Kiedy wokół nas rozpętało się piekło, było już za późno na odwrót. Wiatr znosił pegaza z obranego kursu, zupełnie pogubiliśmy się w mroku i kilkakrotnie dosłownie cudem uniknęliśmy błyskawic. Byłam cała mokra, długie włosy oblepiały mi twarz i kurczowo trzymałam się grzywy skrzydlatego konia, by nie spaść. W tych trudnych chwilach wspólnie dodawaliśmy sobie sił i nadziei na przetrwanie, bowiem więź jaka nas łączy pozwala nam na przekazywanie sobie myśli. Każda minuta tej powietrznej walki stała się wiecznością, a ja ze zdziwieniem odkryłam, jak mimo swojej grozy noc ta była piękna. Spróbowaliśmy wylądować. Wyszło nam fatalnie, bowiem okazało się, że zamiast na gruncie wylądowaliśmy na kimś!
Wyobraźcie sobie moje przerażenie - wychowywano mnie w przekonaniu, iż życie jest największym darem i dlatego należy je chronić i szanować. A tutaj - pod kopytami pegaza chrupnęły ludzkie kości. I nagle nawałnica ucichła - stałam obok mokrego konia, cała przesiąknięta deszczem i zapłakana, a wokół mnie pojawiły się nagle sylwetki ubranych w leśne barwy ludzi.
Druidzi - słyszałam o nich w wiosce. Służą naturze i opiekują się roślinami i zwierzętami. Od razu poczułam do nich sympatię. Burza - bo od tej przygody takie miał mieć imię - chyba też, bo uspokajająco szturchał mnie pyskiem i chętnie zjadł zioło z dłoni jednego z przybyłych. Musiałam wyglądać jak kupka nieszczęścia, nigdy jeszcze nie widziałam tylu obcych i nagle poczułam się strasznie speszona. Zrobiłam krok do tyłu. Najstarszy, siwy druid uśmiechnął się uspokajająco i odezwał cichym głosem. Mówił dziwne rzeczy, z których wynikało, że nasze lądowanie pomogło całej tutejszej społeczności druidów. Przez zupełny przypadek wyeliminowaliśmy kogoś bardzo złego.
Nie czułam się mimo to zupełnie dobrze. Jeden z druidów powiedział, że muszę się z tym pogodzić - w końcu jestem wojowniczką. Popatrzył przy tym na mój miecz i rzucił dziwne spojrzenie siwemu druidowi. Całą noc spędziłam w ich towarzystwie, słuchając ich opowieści. Burza szalał i brykał jak źrebak, nad rankiem zaś triumfalnie wytarzał się w błyszczącej od rosy trawie. Postanowiłam wrócić do domu, na pewno wszyscy się o mnie już niepokoili i cała ta moja ucieczka wydała mi się nagle taka dziecinna. Dosiadłam pegaza i powiedziałam kilka słów na pożegnanie. Uśmiechnęłam się dziękując za gościnę i słuchając jak mój łaciaty zwierzak dziękuje we własnym imieniu. Siwy druid także się do nas uśmiechnął i w moim kierunku wyciągnął dwa miecze. Błyszczały w słońcu.
- To dla ciebie. Niech przyniosą ci szczęście i pamiętaj, że służyć będą tylko tobie. Jeśli ktoś inny spróbuje nimi walczyć, ich magia odwróci się przeciwko niemu.
Echo tych słów dźwięczało w moich myślach, kiedy lądowałam na placu koło domu. Mama wybiegła z części domu przeznaczonej dla pegazów i nic nie mówiąc uściskała mnie mocno.
Ojciec wyszedł po chwili i popatrzył na mnie z powagą:
- Jesteś już dorosła. Czas byś wyruszyła odnaleźć swoje przeznaczenie. Dlatego też teraz oddaję ci nasz rodowy pierścień, mojego ojca - Fernena. W skrzyni czeka na ciebie strój jeźdźca - płaszcz, pas i ubranie z farbowanej na błękitno skóry. Na skrzydlaty hełm i miecz musisz sobie zasłużyć. - Popatrzył na mnie już łagodniej, jak co dzień. - W okolicy stacjonuje oddział młodego paladyna. Może zechciałby cię przyjąć, nie wiem, musiałabyś się spytać sama.
Skinęłam głową, na palec zakładając dziwny pierścień z oczkiem w kształcie czaszki. Wiedziałam, że ojciec został uratowany przez piastunkę w chwili, gdy na zamek dziadka zdradliwie napadła grupa łowców przygód. Dziadek był lich`em - potężnym nie-umarłym magiem, ale był dobry. Wyszedł bezbronny porozmawiać i został zabity. Ojciec nie pamiętał go prawie i jedyne co mu pozostało to ten niesamowity pierścień, o którym mówiono, że otacza go potężna magia.
Ubrałam się w strój dla mnie przeznaczony - pas kuty w pegazy, ozdobiony ich wizerunkami, wyszytymi srebrną nicią, płaszcz i błękitne ubranie. Do boku przypięłam dwa miecze - takie lekkie w moich dłoniach - podarunki druidów. Ulubiony łuk, specjalnie przystosowany do mojej siły, zapasy, plecak z ekwipunkiem - i nagle nadeszła chwila pożegnania.
Ogarnęłam wzrokiem całą wesołą wioskę, nad którą zawsze z gracją unosił się przynajmniej jeden z jej skrzydlatych mieszkańców i obiecałam sobie, że niedługo do niej wrócę, bo strasznie kocham to miejsce. Wrócę by zdać test. Byśmy razem go zdali - poklepałam Burzę po karku, na co on zarżał głośno w oczekiwaniu. Pomachałam jeszcze raz wszystkim i unieśliśmy się w górę. Tak rozpoczęła się moja przygoda.

* * *

Paladyn okazał się być rzeczywiście młody i jak się można było spodziewać - od stóp do głów zakuty w stal. Przyjął mnie po dłuższym wahaniu jako zwiadowcę. Dzięki Burzy mogłam znakomicie patrolować okolicę z góry. Wszyscy w oddziale patrzyli się na mnie podejrzliwie, a niektórzy posuwali się do niedwuznacznych uwag. Byłam w końcu jedyną kobietą w oddziale. Nie pozostawało mi nic więcej, jak zacisnąć zęby i znosić to wszystko w milczeniu. Co gorsza, czekało mnie nowe zajęcie - gotowanie. Nie lubiłam tego, ale przynajmniej nikt nie protestował tak bardzo - jak w przypadku, gdy posiłki przygotowywał dowódca. Zresztą nie było czasu na narzekania. Walczyliśmy z oddziałami orków - dosyć dzielnie zresztą, ale też - jak się miało okazać - do czasu. Do czasu, gdy do całej awantury wplątał się zły szaman - Siedem Bizonów. Najpierw więc jego zwierzęta wybiły nas prawie wszystkich, a zaraz potem zostaliśmy poddani jakiemuś dziwnemu rodzajowi teleportacji. Niewiele pamiętam - ból mój i Burzy, ból taki, jak gdyby rozrywano nas na kawałeczki. A potem nagła zmiana - wściekle palące słońce, a wokół nic tylko pustynia. Nie było też mojego wierzchowca. Wpadłam w panikę, ale prawie natychmiast poczułam, że żyje, ale jest ode mnie bardzo daleko. Poprosiłam, żeby leciał w moim kierunku, a sama musiałam zadowolić się towarzystwem paladyna, który jakimś trafem znalazł się w tym samym miejscu co ja. Cóż. Nie bardzo mieliśmy pojęcie, co z sobą zrobić, w jakim kierunku szukać pomocy. Słońce paliło i nawet moja kolczuga zdawała się parzyć. Kiedy więc na horyzoncie zamajaczyły jakieś sylwetki - najpierw były to niewyraźne błyski - poczułam nadzieję i od razu nowe siły. Wiele później zmieniło się dzięki poznanym wówczas postaciom.

* * *

Teraz, stojąc z głową opartą o grzbiet mojego pegaza, byłam już w stanie podjąć ostateczną decyzję.
Opuszczam drużynę. Wiem, że być może będę tego żałowała i wyrzucała to sobie w przyszłości, ale nadszedł czas, by podążyć własną drogą. Teraz, gdy Burza był ze mną oraz odnalazłam zamek i dziadka, (pomińmy już tego wiadome okoliczności) mogłam spokojnie podjąć wyzwanie losu - nie mogłam być wiecznie tylko częścią, małym fragmentem układanki.
Wieżę, że bogowie są z nimi i pomogą im w tej wyprawie. Ja muszę wypełnić to, do czego zobowiązałam się w dniu. kiedy opuszczałam rodzinną wioskę. Czeka mnie i Burzę trudna próba, modlę się do Parany o siłę i wytrwałość.
A poza tym ... Ojciec nie wie, że ma brata, że dziadek żyje! Tyle nowin mam mu do przekazania! Chwilami żałuję, że nie mam dość talentu, by uczyć się u dziadka i stać się kiedyś czarodziejką. Marzę teraz o tym, by zostać w przyszłości druidką. Jeśli bogini pozwoli ... No i wreszcie prześladujący mnie obraz paladyna, którego znałam tak krótko. Zupełnie nie wiem jak powinnam określić to, co się dzieje ze mną, gdy o nim myślę. Burza patrzy się na mnie wtedy kpiąco, jakby sam pożarł z trawą wszystkie rozumy tego świata! Może i konie, i pegazy dorastają szybciej, ale nie powinien on mnie tak traktować! No dobra, już się nie gniewam. No więc paladyn ... (A ty pegazie fałszywy to przecież sam zgłupiałeś na jego punkcie! Dobrze ... dobrze. Burza przestań!).
Będzie więc czym się zająć. Żegnam się ze Spiczastouchym i Agenorem. Może spotkamy się znowu wszyscy razem w przyszłości? Może ...
Jest zimno. Nagle stoję w śniegu, wokół mnie szaleje śnieżyca, w dłoniach mam zmniejszonego przez Yariza pegaza, a tuż obok majaczy jakaś sylwetka. Czarna płytówka - przyłbica w kształcie głowy jednorożca. I ta twarz ... znam ją! To przecież ...
Nie, zniknął. Ułuda jakaś ... Co się ze mną dzieje? Ale ktoś jest obok. Czemu taki niski? Ach, to krasnolud. Dziwnie nam się rozmawia, czemu on nie rozumie takich podstawowych rzeczy?
Dziwnie się na mnie spogląda, gdy mówię o magii i teleportacji. Chyba się na tym nie zna. Ja też nie, ale nauczyłam się niczemu nie dziwić. Jest coraz zimniej. Burza po jakimś czasie wraca do normalnych rozmiarów - krasnolud proponuje mi futro. Zdecydowaliśmy się chwilowo jechać razem - cóż można zrobić w takiej sytuacji? Śnieg przestaje tak mocno prószyć, mój nowy towarzysz ma pewne problemy z prowadzeniem kucy po skałach.
Nagle jedna ze skał zaczyna się dziwnie zachowywać. Rozświetlają ją obrazy - jeden po drugim. Jakaś walka, na Paranę, co za moce olbrzymie są tu przywoływane. Ten starzec wygląda na kapłana, jego przeciwnikiem jest czarodziej. Wszędzie symbole węża. Istota jak każda inna, lecz tutaj jest symbolem. I to raczej jakiejś mrocznej siły, mrocznego bóstwa. Wymiana zaklęć. Dziwna laska i nagle to nieudane, źle wykończone - co się dzieje? Skąd tyle ... Parano! Taka okropna śmierć! Wszystko znika.
Skała też. Został tylko głaz z dziwnymi napisami. Krasnolud podnosi go i zdecydowanie ładuje na kuce. Nie pytam dlaczego. Ma widocznie swoje powody. Wypatrzyłam z grzbietu Burzy jakieś światła. Ruszamy w tamtym kierunku. Jest karczma. Zanim dopilnowałam sprawy kuców i mojego pegaza, krasnolud już był w środku.
Wchodzę w chwilę po nim. Jest miło, przede wszystkim ciepło. Przy jednym ze stołów grupa dziwnych elfów o ciemnej skórze i białych włosach. Mój widok wywołuje u nich jakieś dziwne reakcje - coś głośno mówią, a jeden cmoka i się uśmiecha. Może to i lepiej, że nie rozumiem. Dziwnie przystojna ta bestia, ale ja lubię, by traktowano mnie z szacunkiem. Zdejmuję płaszcz.
Może to moje uzbrojenie i wygląd wojowniczki tak dziwnie działają? Ta banda ciemnoskórych spiczastouchych jest uzbrojona bardzo podobnie do mnie. Po dwa miecze, długie łuki. Słyszałam, że elfy są znakomitymi łucznikami... No ale nie czas na to. Burza powiedział, że całe to miejsce jest złe i mu się nie podoba. Nie wolno mi o tym zapomnieć!
Sigurd od dłuższego czasu prowadzi dysputę z jakimś, najwyraźniej znajomym, krasnoludem. Siadam przy stole obok. Po chwili przypomina sobie o mnie, przedstawia nas i przechodzi na wspólną mowę. Sigurd ma zamiar schodzić do jakiejś piwnicy i na bogów! Co on wygaduje? - "Jeżeli się pani nie boisz??."
Za kogo ma mnie ten niedorostek. Boję się? Ja? - Wstaję i spoglądam na niego, nie da się ukryć, że trochę z góry. Elfy znowu się do mnie szczerzą. Na Paranę! W jakim cyrku ja jestem? Siadam. Rozmawiamy. Powoli zaczynam rozumieć o co tu chodzi. Sigurd założył się o coś z Mildirem (tak się nazywa jego znajomy) i mamy zejść do tutejszych, podobno tajemniczych i niebezpiecznych, lochów. Ktoś tam ponoć przepadł. Kilka słów więcej i nagle jakaś myśl pojawia się w moim umyśle - podaję opis - tak. Zgadza się. Szukamy czarodzieja, którego walkę widzieliśmy na skale. Czarodzieja i jego drużyny.
Czy idę? Też pytanie. Pewnie że tak. Ktoś musi pilnować tego przemądrzałego krasnoluda. W sumie jest dość miły. Boję się, że napyta sobie jakiejś biedy przez chciwość (w tej podziemnej świątyni pewien błyszczący kamień wywołał dziwne u niego zainteresowanie. Lepiej uważać, by ten bohater nie zbudził tam jakiejś ciemnej siły!).
Mamy wyruszyć natychmiast. Burza jest smutny, bo znowu go zostawiam. Proszę, by jeśli coś złego przydarzyło się mi i krasnoludowi zasygnalizował to Mildirowi. Temu ostatniemu też tłumaczę o co chodzi. Schodzimy w mrok.

* * *

Trzeba zapalić pochodnie. Przed nami wyraźnie ktoś szedł - zapadnia jest oznaczona, chociaż nosi ślady krwi. Ktoś został tutaj zraniony. Nagłe cięcie. Kender i Gnom - znowu oni? Pstryknięcie palców i o! Co się stało z moim plecakiem? Wszystko się rozsypało, dobrze, że nie potłukły się buteleczki. To ta dziwna płytówka z cienia powiększyła się nagle!
Ale się narobiło zamieszania! Dobrze, że ta zdobyczna zbroja jest taka lekka. Sigurd pomaga mi się pozbierać. O, a czemu jest tutaj tak jasno? No tak! Zupełnie zapomniałam! Jest tutaj mój kamień zaklęty czarem stałego światła! Ale ze mnie gapa! Pegaz by się uśmiał!
Koniec z pochodniami. Sala, do której się zbliżyliśmy jest dziwna. Od razu dostrzegam, że jedna część ściany jest tylko iluzją, a dziwne, metalowe drzwi obok zdają się nie posiadać żadnego zamka. Dochodzą zza nich wyraźnie ludzkie jęki. Krasnolud maca i opukuje ścianę, by w końcu wcisnąć trzy wystające cegły w głąb muru. Drzwi rozsuwają się i widzimy dziwny obraz - cały sufit i podłogę pomieszczenia pokrywają otwory. Na odległym krańcu, w wyciosanej w skale niszy, leży człowiek - to on wzywa pomocy.
Raczej nie jest przytomny. Bełkocze jakieś nieskładne zdania o suficie, który zjeżdża i gazach, które wydobywają się równocześnie ze ścian. Nietrudno było domyślić się, iż nieszczęśnik wpadł prosto w jakąś wymyślną pułapkę. Znacznie trudniej było wpaść na pomysł, jak go stamtąd wydostać, nie uruchamiając przy tym ponownie groźnych mechanizmów. Na szczęście, kiedy już obydwoje z Sigurdem niemal straciliśmy nadzieję na to, że coś nam wpadnie do głowy, przypomniałam sobie o magicznych płynach, które zresztą niemal w magiczny sposób uniknęły potłuczenia parę minut wcześniej. To było to! Przeszukałam worek pożyczony od krasnoluda i wyjęłam z niego dwie rzeczy - mój skórzany bukłak i miksturę pozwalającą dowolnie zmieniać postać osobie, która ją wypije. Pozostało najtrudniejsze zadanie - przelawszy zawartość buteleczki do bukłaka posłać go prosto do niszy z półprzytomnym nieznajomym. No i nakłonić go, by wypił to co mu spadnie niespodzianie prosto na głowę.
Czyli chwila niepokoju - strzał z łuku - JEST! Mężczyzna posłusznie pije - szczerze mówiąc on sobie zapewne nie zdaje sprawy z tego co robi. Krzyczę, aby zamienił się w ptaka i do nas przyleciał. Nieprzytomne spojrzenie w naszym kierunku i ...
Ląduje obok krasnoluda i prawie natychmiast staje się człowiekiem. Pada nieprzytomny. Sigurd ogląda go - wygląda, że dalej jest pod działaniem gazu, a my po prostu nie bardzo mamy jak mu pomóc. Bogini, pomóż mi! Klękam obok i zaczynam się modlić.
Po kilku minutach zaczynam się przyglądać uratowanemu. Jes kształt. Podobny miał demon, z którym walczyłam wtedy, gdy poznałam paladyna ... Koniec z tymi myślami! On mnie już pewnie nawet nie pamięta, chociaż ... Właśnie przed chwilą widziałam go na jednej ze ścian! Miał na sobie dziwną zbroję, przypominającą czarnego jednorożca, ale to na pewno był on! Jak więc to możliwe? Parano! A do tego te rozmowy prowadzone już z dwójką nowych znajomych. Gareth zaczyna się na mnie patrzeć równie podejrzliwie jak Sigurd, a Burza tam na górze ma chyba znowu niezły ubaw. Dlaczego ich to wszystko tak dziwi? Chodźmy lepiej dalej (ale oczywiście dlaczego nie mielibyśmy pokłócić się o pierwszeństwo?) Za iluzoryczną ścianą (a nasz nowy towarzysz prawie się zabił kopiąc w tę ścianę. No bo słowa kobiety nie są przecież godne wysłuchania! Próbuję im wytłumaczyć, jak działają iluzje. Bogowie, co będzie dalej??) jest dość długi korytarz. Sigurd sprawdza, czy na podłodze nie ma jakiejś zapadni. Dochodzimy do drzwi. Są już otwarte i kołkiem zabezpieczone tak, by się same nie zamykały.
Za nimi kolejna komnata. Dziwnie się tutaj czuję - wszędzie tylko wizerunki węży i węży, nie wiem, ale kult, którego są symbolami jakoś nie budzi mojego zaufania ... Śmierdzi tutaj i to okropnie. Gareth podchodzi do studni znaczącej dokładnie środek tej sali. To z niej dobiega ta woń. Fuj. Podczas gdy my opukujemy pozostałe ściany (sala jest ośmiokątna), on bada linę prowadzącą w głąb. Po chwili narady, powoli opuszcza się po niej w ciemność. No ... właściwie bądźmy szczerzy - w jasność. Zabrał przecież mój kamień ze światłem. Ale teraz to przecież nie ma znaczenia ... Czekamy z niepokojem. Słyszymy, że studnia biegnie dalej w głąb, ale można przedostać się z niej do komnaty, której część widać nawet stąd, z góry. Coś tam leży? Jakiś wąż? Czy posąg? Metalowy wąż? Postanowiłam szybko tam zejść. Tymczasem zlazł też Sigurd, a Gareth zeskoczył z cembrowiny i ... no właśnie. Rzuciły się natychmiast w jego kierunku małe wężyki, też zresztą metalowe, wyłażące zdaje się bez końca. No i zaczęło się. Gareth skoczył w kierunku pobliskich schodów, ja utłukłam trzy atakujące mnie stworzenia. Jedno nawet spróbowało mnie ukąsić. Sigurd walczył swoim toporem, choć broń była zbyt wolna, jak na tak zwinnego wroga. Porem stało się coś dziwnego. Próbując osłonić krasnoluda zamachnęłam się mieczem i ... wypuściłam go z dłoni! Na Paranę! Wokół mnie zaroiły się wężyki. Ledwo podniosłam miecz i wzięłam kolejny zamach, znowu wypuściłam go z dłoni. Poczułam niepokój - obydwaj moi towarzysze byli już na schodach, ja się jeszcze zbieram. Gareth miał zdaje się ochotę złapać mnie od tyłu, ale nie udało mu się. Rozumiem jego troskę. Zabawny jest, ale to w sumie sympatyczne, że się tak o mnie troszczy. O pegazach też zdaje się nie słyszał. Och.
No dobra. Czyli jesteśmy na schodach. Zdaje się, że obydwu moich przyjaciół zdołały ukąsić węże. To zawsze niepokojące - wiadomo jak trujące może być ukąszenie nawet małego gada - więc spoglądam na nich co jakiś czas. Wydają się na szczęście czuć zupełnie dobrze. Dochodzimy teraz do korytarza, po którego obu stronach ustawione są kamienne posągi, oczywiście przedstawiające węże. Sigurd oczywiście przepchnął się przodem i podszedł do jednego z nich. Zajrzał mu w oczy. Nie powiem, że nie byłam trochę zaskoczona rezultatem. Krasnolud osunął się martwo na podłogę.
Natychmiast podbiegliśmy do niego. By nieprzytomny, a jego serce zachowywało się bardzo dziwnie. Drugi był Gareth - też postąpił kilka kroków i padł. Sytuacja się powtórzyła - po paru minutach obydwaj na szczęście odzyskali przytomność. To ubrany we frędzlowate ubranie blondyn wpadł na to, że to nie jest, ani efekt działania posągów, ani miejsca, tylko trucizny owych małych wężyków. W sumie zrobiło się spore zamieszanie. Na szczęście po tym jednorazowym ataku wszystko wróciło do normy.
Tak, tak. Oczywiście poszliśmy dalej. Następne drzwi znowu były otwarte, zresztą zabezpieczono je w ten sam sposób co i poprzednie. Naszym oczom ukazała się wielka sala, otoczona posągami. Jej podłogę stanowiła jakby mozaika z wielkich ośmiokątów, na których leżały cztery popalone ciała. To byli ci, których mieliśmy odnaleźć.
Zaczęły się narady, co robić. To znaczy zbyt długo nie rozmawialiśmy, bo Sigurd wyciągnął kryształ otrzymany od Mildira (fajnie było zobaczyć minę Garetha w chwili, gdy dowiedział się, że ładujemy się w to wszystko tylko z powodu zakładu. Ha! Ha! Myślałam, że padnę.) i ruszył w kierunku najbliższego ciała. To chyba był jakiś kapłan, bo jego zwęglone palce ciągle zaciskały się na świętym symbolu spoczywającym na piersi. Efekt akcji naszego krasnoluda był porażający - na oko ze cztery wężowe głowy plunęły ogniem na ośmiokąty podłogi, a tam gdzie trafiły, pojawiły się potężne kolumny ognia.
Uff ... Dzięki ci Parano, minęły tego narwanego brodacza. Patrzyłam, jak dotyka czoła zabitego kryształem. Dopiero po chwili zaczął się problem. Po pierwsze - musiał jakoś iść dalej, a to ... zrobiło się jakby trochę mniej zachęcające, a po drugie ... właśnie podniosła się na nogi jedna z postaci. Wyglądała dziwnie - miała szatę i długą laskę. Wszyscy wzięli ją najpierw za co najmniej umrzyka. Była chyba jednak całkiem żywa. Oczywiście do czasu. Wystarczył jeden krok i ...
Mężczyzna nie zdołał uskoczyć unikając słupa płomieni. Te objęły go potężnym uściskiem i utworzyły na moment niemal żywą pochodnię. To były tylko sekundy. Człowiek padł. Nikt nie mógł tego przeżyć ... Zrobiło się nagle bardzo cicho i bardzo smutno.
Zdałam sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na mnie spoczywa. Życie ludzkie jest tak kruche, tak łatwo jest zgasić jego płomień, a ja zdawałam się być niestety - nie ukrywajmy tego - najlepiej przygotowana do biegania po tych mrocznych korytarzach. Czy to przeznaczenie mnie tu przywiodło? Nagle poczułam czyjąś dojmującą, obejmującą mnie obecność. I wtedy usłyszałam głos. Głos dziecka:
"W głębinie utraconego domu
Pręty czasy wiją się
Są początkiem i końcem
Są powietrzem i skałą
Są tym co jest, są tym czego brak
Są tym czego szukasz
Wejdź do domu i zerwij więzy
Pokoje czekają, aby cię ugościć
Ugościć cię tak, jak na to zasługujesz
Spójrz w siebie, a niemożliwe stanie się rzeczywistym
Znajdziesz drzwi prowadzące w przeznaczenie ..."


Rozejrzałam się wokół zaskoczona. Sigurd też przez moment sprawiał wrażenie, jak gdyby czegoś słuchał. Zresztą okazało się że owszem, też słyszał słowa, ale chyba zupełnie inne niż ja, bowiem pierwsze co usłyszałam od niego, to iż ci zabici zostaną wskrzeszeni. Bardzo mu to poprawiło nastrój, bowiem najwyraźniej czuł się winny śmierci nieznajomego - to on poradził mu uczynienie paru kroków. Gareth tymczasem rozpoczął ściąganie ciał zabitych do drzwi przy użyciu liny z kotwiczką. Sigurd wystrzelił strzałę z liną w kierunku drzwi, i wrócił do nas. Oczywiście zaczęło się przeszukiwanie ciał. Zrobiło mi się niedobrze. Zwłaszcza jak krasnolud zaczął coś mówić o platynie, która się stopiła, chowając jednocześnie pełny jej mieszek pod własny płaszcz. Nie wiem, ale ja zupełnie nie potrafię tego zrozumieć. Takie miłe osoby nagle zupełnie głupieją w obliczu stosika błyszczącego metalu. Gareth też ciekawie wszystko przeglądał. Cóż - powiedziałam im co o tym sądzę - że owszem, ponieważ idziemy dalej możemy zabrać ekwipunek zmarłych, ale nie ma co się do niego przyzwyczajać, bo zapewne będzie musiał zostać zwrócony. Potem poszło już szybciej.
Dostałam tymczasowo dziwny sztylet z kryształowym ostrzem. Nie miałam pojęcia, czemu wykonano je z kryształu, ale i tak nie było przecież kogo o to zapytać. Gareth przygotował linę i zarzucił ją no posąg stojący niemal dokładnie przy drzwiach po drugiej stronie sali. Przyszła kolej na mnie. Po linie dostałam się do figury węża i zeskoczyłam obok drzwi, przygotowana w każdej chwili na unik, gdyby dopaść mnie miała kolumna ognia. Nic się nie stało. Zachęcony Gareth równie zręcznie przedostał się do mnie i już wspólnie przeciągnęliśmy płytę noszoną przez krasnoluda oraz jego płytówka. No i ... przeprawę rozpoczął nasz krasnolud ... Szło mu nieźle niemal do końca. Niemal - bo dosłownie tuż koło naszej pozycji odsunął się z liny. Próbował zeskoczyć do nas, ale ... Węże splunęły ogniem. Parano! Nie udało mu się uskoczyć ... Proszę, nie!
Morze płomieni ogarnęło go, lecz nie spowodowały tak straszliwego efektu jak poprzednim razem. Może krasnoludy nie palą się tak łatwo? E, to chyba głupie. Sigurd jednak padł i natychmiast Gareth przyciągnął go do nas. Usłyszałam zaraz ... słowa modlitwy? Tak - oparzenia na ciągle nieprzytomnym krasnoludzie jakby trochę się zagoiły. Pozostawiłam z nim Garetha, a sama otworzyłam drzwi i zeszłam po paru schodkach. Sala była bardzo duża. Hej, to była sala ze sceny, którą widzieliśmy w skale! I na samym jej środku stał czarodziej, który wtedy zginął. Wypowiedział dziwne słowa i trzymana nad głową złamana laska połączyła się. No i oczywiście zaraz mnie zobaczył. Wycelował we mnie palce. Przydałby się Gareth - on go w końcu znał. Wycofałam się szybko i zamknęłam drzwi. Gareth właśnie się podnosił - wyglądało na to, że krasnolud będzie po prostu swoje musiał odleżeć. Prawie natychmiast drzwi za moimi plecami otworzyły się, no i powitaliśmy dziwnego czarodzieja. Zdziwił się naszą obecnością, więc przekrzykując wtrącającego się Garetha opowiedziałam mu o tym, co widziałam na skale, no i że dostaliśmy się tutaj po prostu przez karczmę, a za zadanie mieliśmy odnaleźć jego drużynę. Przedstawił się jako Fenix. Mogliśmy teraz - zabierając krasnoluda - obejrzeć salę, w której rozegrała się walka.
Jej centralne miejsce zajmował gigantyczny posąg węża z wprawionymi w miejsce oczu kamieniami. Tak - dokładnie tymi, których widok wywołał tak dziwne świecenie oczu krasnoluda.
Z boku, pod ścianą stały trzy sarkofagi. Dwa metalowe, trzeci - po środku - większy i wykonany z czarnego kryształu. Serce mi niemal stanęło - w środku spoczywał ktoś - chyba jakiś rycerz. Ubrane w czarną zbroję szczątki, dłońmi w rękawicach dalej ściskały miecz, a cała sylwetka nawet teraz budziła szacunek. Pomodliłam się cicho za duszę rycerza - Gareth czynił to samo.
Bałam się, że mógł być kimś bardzo złym za życia, bowiem pochowano go w tak ponurym i wrogim miejscu, ale może nie ... przecież miejsce spoczynku nie zawsze dane nam jest wybierać.
Szczątki kapłana dalej znajdowały się tam gdzie zginął, obok leżała jego pęknięta na dwoje różdżka. Gareth przeszukał go - znalazł pęk kluczy i jakieś dziwne przedmioty, zresztą do oględzin przyłączył się Fenix rzucając zaklęcie wykrywające magiczne aury. Oglądałam w międzyczasie całą salę. Wszędzie oczywiście pełno było wizerunków węży, ale jedno miejsce było ciekawe. Mianowicie na posadzce znajdowało się miejsce niemal idealnie takie, jak płyta, którą całą drogę nosił nasz krasnolud. Fenix powiedział coś, co okazało się być później bardzo dla niego typowe - że jest mu to obojętne co zrobimy, on się nie miesza. Jak ja to lubię!! Czyli postanowiliśmy poczekać, aż ocknie nam się krasnolud. Czuwaliśmy na zmianę. Ledwo po upływie pewnie całego dnia na powierzchni - nastąpiło to oczekiwane zdarzenie, zaczęły się kłopoty. Sigurd zgłupiał na widok klejnotów. Nie lepiej wyglądała też sytuacja, gdy dostrzegł z czego wykonany jest środkowy sarkofag. Na dodatek w drzwiach pojawił się ... NIE! To było przecież niemożliwe! Stał tam przypominający żywego trupa mężczyzna, który na naszych oczach został spalony w poprzednie komnacie. Sporo czasu zabrały wyjaśnienia, które i tak nic właściwie nie wyjaśniały. W końcu trochę go podleczono i oddano mu jego ekwipunek. Czy on się w ogóle przedstawił? Wiem, że Gareth powiedział Fenixowi, iż jestem najbardziej złośliwą babą, jaką zna. I jeszcze pozwolił sobie mnie poklepać w nogę. Sama nie wiem.
Cóż było robić - podeszłam i umieściłam płytę w owym pustym miejscu. Poczułam jak nagle ogarnia mnie coś tak obcego, dziwnego. Strach, chwila niepewności, ale odważnie spojrzałam na posąg. Udało mi się przezwyciężyć słabość. Przed nami formowała się widmowa sylwetka kobiety w srebrnej, zwiewnej sukni. Duch? Może ... Nie rzuciła się do ataku, nie. Opowiedziała nam zamiast tego swoje smutne losy. Została złożona na ofiarę przez kult węża, a jej duszę połączono z posągiem węża i płytą, którą właśnie przynieśliśmy. Latami daremnie czekała na ratunek. Kiedyś przybył w to miejsce mężczyzna będący jej przeznaczeniem. Zabrał płytę z jej duszą i poszedł szukać pomocy i maga, który podobno wiedział, jak jej udzielić. Wrócił ... wrócił w takim stanie, w jakim spoczywa w tej chwili, w owym kryształowym sarkofagu. Podobno żyje i czeka ...
Kobieta poprosiła, byśmy spróbowali jej pomóc i zniknęła, błogosławiąc w imieniu Parany. Zrobiło mi się podwójnie smutno. Modliła się do tej samej bogini co ja, a rycerz nie był jednak zły. Żal mi się zrobiło ich miłości, przeznaczenia które dla obydwojga było tak bliskie i tak jednocześnie okrutne. Nie musiałam pytać reszty drużyny o zdanie - chyba było oczywistym, że spróbujemy (No chyba tylko Fenixowi było jak zwykle wszystko jedno, ale to już nie zmieniało niczego). Nie trzeba już było siłą odwodzić Sigurda od zamysłu zniszczenia sarkofagu. Argument Garetha - wizja gigantycznych sięgających go węży - odwiodła nieszczęsnego brodacza także od wydłubywania oczy posągu. Można było ruszać dalej, a ja znowu (chociaż jak zwykle wcale nie chciałam sobie na to pozwolić) pomyślałam o paladynie w czarnej płytówce z głową jednorożca. Gdzie teraz był? Czy był bezpieczny? Parano chroń go i chroń mojego posmutniałego pegaza. Nie chciałabym, abyśmy spotkali się ponownie tak smutno jak dziewczyna z posągu i rycerz.
O Bogini. Jak się okazało, drzwi za posągiem nie były zamknięte, a dziwne wyczyny Garetha okazały się zupełnie niepotrzebne. Ruszyliśmy korytarzem, czarodziej (ten przypalony) też. Smutny był, bo stracił księgę, a to dla kogoś w jego zawodzie podobno bardzo ważne. Niemal tak, jak pegaz dla jeźdźca pegazów. Chyba. Nie wiem. Mam zamiar przecież zostać druidką, a nie czarodziejką. Drzwi zamykające nam drogę zrobione zostały z metalu. Na ścianie dostrzegliśmy dźwignię. Ponieważ zaś nikt nie kwapił się jakoś z jej pociąganiem, znużony Fenix wpakował w drzwi chyba piętnaście ognistych strzał. Patrzyliśmy osłupiali na dymiącą dziurę, a mag tymczasem najspokojniej w świecie sobie usiadł i zapalił fajkę. Niezły jest. I może naprawdę ma coś wspólnego z fenixami lub innymi istotami ognia? Trudno dojść - w każdym razie znowu mieliśmy wolną drogę i znowu oczekiwała nas komnata posągów i ośmiokątnej posadzki. Przeskoczyłam na drugą stronę otworu w drzwiach. Nic. Fenix stwierdził, że on jest lepszym kandydatem na testowanie ognia i wyprzedziwszy mnie ruszył naprzód. Chyba na trzeciej płycie nastąpiło najgorsze. Ogniowy czarodziej padł. Wszyscy prawie potracili zmysły. Sigurd ruszył mu na ratunek i ... powitała go roześmiana morda Fenixa i gromkie - "Ha! Ha! Ha!". No tak. Doskonały, naprawdę doskonały moment na żarty. Szkoda, że dowcip wydał mi się tak mało śmieszny. Może ja się starzeję?
Mieliśmy dwa wyjścia - na prawo i prosto. Zaczęliśmy od tego "na prawo". Drzwi, tym razem zamknięte, otworzyliśmy przy pomocy klucza znalezionego przy kapłanie węża. Naszym oczom ukazała się dziwna sala. Na dole kłębił się wielki metalowy wąż - taki sam, jak ten, z którego wykluły się małe wężyki, które sprawiły nam później tyle kłopotu. Mag bez księgi wyjaśnił, że jeden z wojowników zabił tamtą bestię jednym ciosem sztyletu, który potem nie miał ostrza. Dziwne.
Spróbowaliśmy strzałów z łuku - obok stwora leżały szczątki młodej dziewczyny, a przed nami, nad tą "przepaścią" rozciągała się wąska kładka, z której najwyraźniej ją zrzucono. Dopiero teraz okazało się, że Gareth słyszał w nocy rozpaczliwy krzyk. Za późno już jednak było na pomoc ...
Zwykłe strzały odbijały się ze szczękiem od metalowej skóry węża. Zdążyłam wystrzelić trzy umagicznione pociski (no i Fenix rzucił - chyba dla treningu, albo znowu z nudów, kilkanaście razy kulę ognia, która jednak nic stworowi nie czyniła), kiedy zarządzono odwrót. Trochę się zdenerwowałam - miałam ochotę zabić poczwarę, nawet jeśli miałabym zleźć tam do niej na dół. Ale drużyna to drużyna. I tak dosyć się kłóciliśmy. No bo na przykład nikt nie wierzy w dobre Liche, bo po co? No dobrze - jest to dziwne, ale możliwe! Mój dziadek to co? Albo problem wskrzeszeń. A zresztą! Umówiłam się z Garethem, że pokażę mu trochę z tego, co sama widziałam. Sam się przekona!
Pozostała nam już tylko jedna droga. Korytarz i wejście do ... Sala? Nie. Jaskinia. Wielka, mroczna jaskinia i płynąca przez nią rzeka. Dziwny kolor ma ta rzeka ... Jakoś nie miałabym ochoty w nie się zanurzyć. Przez rzekę prowadzi most na kolumnach. Za nim - znowu wielkie posągi węży. Tuż przed nami ołtarz, dwie misy noszące ślady krwi. Brrr ... Parano, miej nas w swojej opiece! A co się znowu dzieje z krasnoludem?
No nie! Zapatrzył się na posąg i co??! Pada! Podbiegamy do niego. Nie jest przytomny. Czy zawsze muszą być przez niego same kłopoty?? Gareth przechodzi czujnie po moście. Nic się nie dzieje. Przeciągamy Sigurda i nasze toboły. Nawiązuję kontakt z Burzą i ... Hurra!
Krasnolud się ocknął, ale ... Dzieje się coś dziwnego! Skąd u niego nagle tyle złości? Bogowie, ja się przecież naprawdę o niego martwię! Co? My go uważamy za tragarza, a nie za przyjaciela? Parano! A skąd topór w jego dłoni?? Rozbrajam. Przynajmniej próbuję. Trafiam raz za razem, ale bestia jest silna. Trzeba spróbować inaczej. Oby tylko nie za mocno ... Uff. Padł zgłuszony. Chwila spokoju. Więżę go tak, by mógł chodzić sam. Knebluję. Mijamy kolejny korytarz. To znaczy zbliżam się do jego wylotu. No i uwalniam krasnoluda, który chyba czuje się już dobrze. No ale wcale mnie nie zaskakuje to, że po paru minutach Sigurd ponownie próbuje od tyłu rozpłatać mi głowę. Trochę się wściekam, bo choć będzie musiał jeszcze potrenować by mnie trafić, to przecież ... Zaraz! Chyba po prostu jest pod wpływem jakiegoś zaklęcia! Fenix nic na to nie może poradzić, czyli znowu (nie słuchając tłumaczeń o pająku, co to chciał mi skoczyć na głowę) ogłuszam nieszczęśnika! On jest chyba wybrańcem bogini kłopotów, nie ma co! Gareth pomaga mi ponownie go spętać, tym razem dodatkowo go kneblujemy. Wychodzimy do ...

* * *

Nie ... To nie sala. W dole, przed nami rozciąga się miasto. Miasto spowite w mroku. A my stoimy w małym krążku wściekłego blasku i spoglądamy na nie w oczekiwaniu. Zadziwiające było to, iż mimo na pierwszy rzut oka wielkiej odległości, mogliśmy przyjrzeć się szczegółom miasta z niezwykłą wprost dokładnością. Całe spowite było niesamowitym blaskiem - zupełnie, jak gdyby ściany budynków porośnięte zostały czymś świecącym - może fosforyzującym mchem? Wszystko pokryte było pełzającym, Zimno-niebieskim światłem. Wyraźnie rozróżnialiśmy poszczególne budynki, ulice, kręcących się po nich ludzi. No, może nie całkiem ludzi - w każdym razie humanoidy, które ... no cóż ... nie zdawały się być zbyt sympatyczne. Na naszych oczach rozegrała się scena, która niemal całkowicie zamroziła moje serce. Pomiędzy budynkami uciekała młoda dziewczyna - tym razem bez wątpienia człowiek jak ja. Mieszkańcy miasta zakładali na nią pułapki i pewnym było, że prędzej czy później zostanie schwytana - nie miała szans. Na naszych oczach została zaskoczona przez kogoś uzbrojonego w bicz podobny do tego, który przy kapłanie znalazł Gareth. Uderzył ją - nie mogłam patrzeć na ból, który pojawił się na jej młodej twarzy .. Zaprowadzili ją... zaprowadzili ją do wnętrza czegoś, co wyglądało na wielką świątynię kultu węża. Nie trudno było zgadnąć, jaki ją czeka los. A my ... my byliśmy tak daleko.
Gareth pierwszy zrobił krok naprzód. Mieliśmy pewne kłopoty - było nas stanowczo za mało na ilość i rozmiar bagaży, które przyszło nam nieść ze sobą. Ja bez przerwy nosiłam ze sobą tą okropnie nieporęczną płytówkę z cienia, kamienna płyta z duchem dziewczyny też miała swoją wagę, no a teraz przybył nam jeszcze ładunek w postaci zaklętego krasnoluda, któremu w żaden sposób nie wolno było pozwolić na postępowanie według własnego widzimisię. Zupełnie jak gdyby opętał go jakiś diabeł. No więc trochę czasu minęło zanim ustaliliśmy, kto w naszym oddziale niesie co - udało się przekonać Fenixa, aby zajął się zbroją, była w końcu bardzo lekka. Ja zabrałam na barki Sigurda, a Gareth zajął się płytą. Po pierwszym kroku w dół, na stopień, zostaliśmy zaskoczeni - cały obraz zniknął i stał się jedynie słabiutko widoczną plamką tysiące metrów poniżej. Jedyne, co dało się dostrzec to wieża. A, zapomniałam o niej napisać, ale z bliska też zdawała się nie mieć końca - bardzo cienka, lecz niebotycznie wysoka. Teraz tylko ona była widoczna. Dziwne było to wszystko - Gareth natychmiast cofnął się z powrotem by odkryć, że istotnie znowu widzi odległe miasto z olbrzymią dokładnością.
Trochę zgłupiałam - Fenixowi jak zwykle było wszystko jedno, Sigurd coś bulgotał przez knebel, ale nikt nie miał jakoś ochoty dokładniej się jego poglądom przysłuchiwać. Pozostało nam więc tylko jedno - nie zastanawiać się nad tym dłużej i ruszyć w dół tymi niekończącymi - zdało by się - schodami. Tak też się stało. Kroki, kroki, stopnie, ciągle w dół, ku celowi, który praktycznie się nie zbliżał. Otoczeni tylko głosami gdzieniegdzie spadających skał, własnych oddechów i ... zaraz, zaraz. A to co? Czyżby mi się przywidziało? Nie ... pokazuję to Garethowi, zdaje się nic nie dostrzegać, Fenix też kręci głową, może jednak rzeczywiście mam złudzenia? Nie! Teraz i Gareth wyraźnie pokazuje dłonią w tym samym co i ja kierunku. Tuż koło nas, niemal bezszelestnie krąży chyba pięć gigantycznych nietoperzy. Naprawdę są ogromne, a na jednym z nich siedzi postać. Teraz już widzę wyraźniej - to postać humanoida z miasta na dole - beznamiętnie się w nas wpatruje nie przestając grać na ... no nie wiem. Jakimś rodzaju fujarek? Gareth odważnie popatrzył się na gościa i spytał go, kim jest. Minęła chwila, po której w naszych głowach, w samych naszych umysłach, rozległ się głos: "Mój pan na was czeka". Nie usłyszeliśmy zbyt wiele wyjaśnień i czuliśmy, że nie mamy zbyt wielkiego wyboru. Te nietoperze były ogromne - może zabiłabym jednego lub dwa, lecz co stałoby się z moimi przyjaciółmi?
Parano! Jak ja nie lubię sytuacji, gdy to co się dzieje, zupełnie wymyka się spod mojej kontroli, gdy niemal pozbawieni zostajemy możliwości wyboru! Reszta była prosta - zapakowaliśmy się na coś w rodzaju specjalnych siodeł przymocowanych na grzbietach wielkich zwierząt, i w drogę. Głupio się przyznać, ale cieszyła mnie ta przejażdżka - znowu szybowałam wysoko, a włosy rozwiewał mi wiatr. Zbliżaliśmy się bez wątpienia do wieży, której szczegóły stawały się z biegiem czasu coraz lepiej widoczne. Wyglądała jak... jak wielka, ciemna roślina. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak było.
Skierowaliśmy się do szerokiej szczeliny w ścianie - tam nasze wierzchowce - wzorem prawdziwych nietoperzy, powiesiły się głową w dół pod sufitem, a my ujrzeliśmy pulsujące drzwi. Cóż, weszłam w nie bez wahania. Po chwili za moimi plecami usłyszałam kroki reszty drużyny. Znajdowaliśmy się w wielkiej sali, o bardzo wielkiej ilości ścian. Każda z nich zajęta była przez lustra, w których jednak nie udawało nam się dostrzec własnych odbić. Przed nami znajdował się grubasek mniej więcej mojego wzrostu, wyglądający na czarodzieja, który ... Mmm ... Nie przepadam chyba za takimi osobami. Usadowił się zaraz na tronie w wielobarwnej kuli i przystąpił do rzeczy. Na imię miał Dragonald i niemal radośnie obwieścił nam, że ci na dole (miał na myśli zapewne okropnych kapłanów kultu węża) żądają od niego, aby nas wydał. Jesteśmy oczywiście winni sprofanowania świątyni na górze i ... łatwo domyślić się na co, względem nas, mieliby ochotę. Dragonald jednak od razu poinformował nas, że zajmuje się handlem i być może - za odpowiednią cenę - byłby w stanie ocalić nasze głowy. No i zaczął się horror, czyli długaśne targi w mało zabawnej atmosferze. Interesowała go magia i dzieła sztuki, a niemal za każdą informację spodziewał się zapłaty. Okropne, chociaż być może słuszne, gdy jest się handlarzem. Dla mnie nie do pojęcia. Pierwsze co uczyniliśmy to oczywiście odczarowanie Sigurda. Gareth bez mrugnięcia oka zaofiarował zdobyty niedawno sztylet - zaskakuje mnie coraz bardziej, i nie da się ukryć, że mimo niewłaściwych czasem manier, im dłużej go znam, raczej zyskuje w moich oczach. Sigurd niemal natychmiast złapał się za głowę - zdaje się, że oprócz tego, iż wrócił mu rozum, zachował też pamięć minionych wydarzeń i swojego postępowania. Nie musiał się martwić - nikt nie miał mu tego za złe. Rozmawiałam momentami z Burzą - był ciągle smutny, a tam na górze działy się ponoć dziwne rzeczy. Gareth zaproponował, żeby może sprowadzić pegaza do nas, a Dragonald oczywiście spytał o to, jak wiele jestem za to w stanie zaoferować. Cóż mogłam oddać? Może taką niesamowicie magiczną strzałę?
W międzyczasie dowiedzieliśmy się, czego oczekiwał od nas gospodarz za nasze życia. Mielibyśmy wyruszyć do jakiegoś dawno zniszczonego świata i przynieść mu trzy przedmioty - jabłko, berło i miecz. Opisał je dokładnie. Brzmiało to zachęcająco, ale przecież - jak właśnie się dowiedzieliśmy - rycerz dziewczyny zaklętej w płycie, a spoczywającej obecnie w kryształowym sarkofagu - także wyruszył w tej samej misji i ... wiadomo, wrócił z niej jako szkielet. Czekało nas niełatwe zadanie i mało poprawiało nam humory to, że tak czy inaczej czekała nas śmierć. Kwestię sporną było więc tylko "gdzie" przyjdzie nam umrzeć. Nie chciałam, aby coś złego spotkało mojego przyjaciela, ale Burza powiedział, że woli raczej umrzeć razem ze mną, niż zostać tam, gdzie teraz jest. Wszyscy byli za sprowadzeniem go do nas, ja sama też. Problemem była cena - chcieliśmy się przecież dowiedzieć także, jak pomóc dziewczynie z płyty, no a ja miałam utrapienie z rodowym pierścieniem no i ... właśnie! Ta okropnie nieporęczna płytówka!
Wiedziałam, że jej magia jest niezwykle potężna, ale przecież nikt z nas nie mógł jej używać i stanowiła tylko dodatkowy kłopot w drodze. Zapytałam, czy byłby zainteresowany jej wymianą. Okazało się, że tak - materiał, z którego ją uczyniono był bardzo rzadki i rzeczywiście - zbroję tę ktoś wykonał z prasowanego cienia. Chciałam dostać za nią jakiś miecz, nie da się ukryć, że jest to moja ulubiona broń. Pokazałam mu moje - zaoferował mi do wyboru dwa - pierwszy, odrobinę lepszy, lecz poza tym nie wyróżniający się niczym specjalnym oraz drugi, którego magię można było przelewać tak, by chroniła lepiej ciało walczącego. Ten ostatni umożliwiał mi taką samą łatwość trafiania, jak miecz druidów. Zastanawiałam się - był jeszcze jeden problem - jedna z osób w oddziale miała zostać w wieży jako rodzaj rękojmi, zapewne na wypadek, gdybyśmy mieli zamiar nabić naszego gospodarza w butelkę. Za jakich szaleńców on nas uważał? Nawet Fenix zachowywał się jakoś spokojniej - według Sigurda nasz "wszystkomujedno" towarzysz nie był do końca człowiekiem, tylko jak wskazywało jego imię - fenixem. Tym razem to ja byłam w stanie powiedzieć, iż jest mi wszystko jedno, czy jest człowiekiem, czy też kimś zupełnie innym.
Wracając do naszych targów. Dragonald zaproponował jako dodatek do miecza pierścień ochronny, taki sam jaki ja wcześniej dałam Garethowi - lub dwa o połowę słabsze. Zastanawiałam się przez chwilę - może lepszy od pierścienia byłby płaszcz? Owszem, okazało się to do uzgodnienia. Teraz tylko należało wybrać jeden z mieczy. Na moją prośbę Dragonald polecił przyniesienie ich z jakiegoś magazynu - bogowie, ileż ten człowiek musiał mieć zmagazynowanych przedmiotów! - pewien dziwaczny humanoid wykonywał wszystkie jego polecenia. Po chwili - uzyskawszy zgodę - mogłam obydwa wziąć do ręki i sprawdzić, jak też spisywałyby się w boju. Jeden miał wiele motywów roślinnych i w samej rzeczy - zdawał się być lżejszy i łatwiejszy w użyciu niż moje własne. Ten drugi zaś - ozdobiony był tarczami i ludzką twarzą. W chwili, gdy wzięłam go do ręki zdawało mi się, iż słyszę głos ... głos mówiący ... zaraz - chyba "cichooo", ale to musiały być przywidzenia. Jego magia pulsowała i czyniła wrażenie będącej w ruchu. Ważył tyle samo, co mój stary miecz, ale mieć miecz - obrońcę to było coś, co bardzo mi się spodobało. Zapragnęłam móc walczyć nim w przyszłości - czarodziej powiedział, że potrafi także świecić. Targ został ubity - położyłam płytówkę we wskazanym miejscu i doleciał mnie rzucony pod nosem tekst Garetha - "Uff, przynajmniej jednego balastu mniej". Nie miałam siły znowu się denerwować.
Pierścień poleciłam założyć Sigurdowi i tutaj wyrósł kolejny problem - ten zakochany w bogactwie krasnolud nie miał najmniejszej ochoty na noszeniu na palcu pierścienia ze zwykłego - nieszlachetnego - metalu. Parano! Znowu myślałam, że się załamię i zacznę krzyczeć. Dragonald okazał się tutaj w miarę wyrozumiały - pokrył pierścień iluzją - i mój towarzysz-uparciuch już bez sarkania ubrał na palec małe, srebrne cacko. Gareth bez problemów założył płaszcz. Miał dziwną minę, gdy w komnacie pojawił się Burza - chyba naprawdę po raz pierwszy dane mu było podziwiać piękno skrzydlatych koni. Wyglądał zresztą już na dosyć zniecierpliwionego tymi przedłużającymi się targami. Ja w końcu umówiłam się na zdejmowanie zabezpieczenia z mojego pierścienia - miał mi zostać zwrócony po powrocie, z za usługę zapłaciłam z góry - tym razem strzałą.
Zostawiliśmy więc maga, który dalej przypominał ruchomy szkielet okryty strzępkami mięsa, niż człowieka, a wraz z nim płytę z duszą i mój pierścień. Dostaliśmy półtorej dnia czasu - cała wieża trzęsła się w posadach i nasz gospodarz przewidywał po prostu konieczność ewakuacji. Wręczył nam tubę z papirusem, na którym umieszczono słowo umożliwiające powrót. Podszedł do jednego z luster, a my (napojeni i najedzeni, o czym zapomniałam wspomnieć) wraz z Burzą podążyliśmy za nim. Wypowiedział teraz coś jak gdyby "!@#$%^&*łĄ?" i lustro zaczęło odbijać jakiś dziwny teren. Wiedzieliśmy, że tam gdzie idziemy, większość ludzi wymordowała się wzajemnie - za pomocą potężnej broni - w wielkiej wojnie, a reszta umarła na dziwną chorobę, która zmieniła też istniejącą tam przyrodę.

* * *

Przestąpiliśmy przez lustro - może raczej bramę? - by znaleźć się w ruinach zamku, który kiedyś musiał być cały z kryształu. Moi towarzysze rozejrzawszy się wokół skupili się na modlitwie. Dobiegło mnie jakieś:
"Chwała Guringowi
Bogowi wielkiemu
Jego górom wieczność
A jego dzieciom, krasnoludom
Dobrobyt i szczęście po wieki"


Fenix oczywiście ani myślał zajmować się modlitwą - zamiast tego wyciągnął zza pazuchy księgę zaklęć i przystąpił do wkuwania. Cóż ja miałam tutaj robić? Dosiadłam Burzy i popędziliśmy w górę. Parano! Jakie piękne musiało być kiedyś to miejsce! Światło słońca - dziwnego, szarego słońca - odbijało się refleksami, załamując się na krawędziach kryształu tysiące razy tysiącami tęcz, niemal nie dawało się oderwać oczu od tego zjawiska! W oddali dostrzegłam stado dziwacznie zniekształconych antylop ścigane przez ... wilki-szkielety? Dziwne to było, a tam dalej znowu wilki, lecz czemu ich sierść przypomina świńską szczecinę i czemu zamiast jednej mają po dwie głowy? Zdecydowałam się wylądować. Czas było ruszać. Drzwi były częściowo rozwalone, a nad nimi wykuty był jakiś napis w dziwnym języku. Fenix z zadowoloną miną wyszeptał jakieś słowa i dziwacznie zamachał rękami, by przeczytać nam dziwne wersy, siejące w sercach dziwny niepokój:
"Umarli znają swe granice
Szare mury patrzą
Patrzą na to, co twoje
Tylko ty możesz zniszczyć swą własność
Gdyż ma magia chroni me ciało
Nie zakłócaj więc mojego spokoju
Bo staniesz przed wyborem
Wyborem, który zwie się życie"


Wszyscy dziwnie się na siebie popatrzyliśmy. Po raz pierwszy dotarło do mnie, po co zostaliśmy tutaj przysłani, jakiego czynu mieliśmy tutaj dokonać. Stawką było jednak nasze życie. Przyszliśmy więc przez drzwi, pozostawiając na zewnątrz Burzę, który był za duży, żeby przez nie przejść. We wnętrzu było ciemno - ja rozświetliłam mój nowy miecz, Gareth rozjarzył swój płomienisty oręż i w ich świetle wyraźnie widać było, że korytarz przed nami obniża się zdecydowanie, by w końcu całkowicie zniknąć w piasku. No tak ... był to problem - ja nie potrafię nurkować i oddychać w piasku. Wątpię też, by zdolny do tego był którykolwiek z moich towarzyszy. Gareth wydobył z plecaka łopatę i zabrał się chyba do przekopywania przejścia, w czym miał mu pomagać Fenix, roztapiając swoją magią piasek wzdłuż tunelu, który mieli wykonać. Nie było na co zbyt długo się patrzyć - przyłączyłam się do Sigurda opukującego ściany. W pewnej chwili jedno miejsce wydawało się odpowiadać głuchym odgłosem. Pchnęłam mocno i ... nic! Zamiast tego fragment ściany wysunął się w moim kierunku, prawie mnie przewracając. Sigurd wydał okrzyk zdumienia. Okazało się, iż obydwoje, równocześnie nacisnęliśmy na dwa krańce ruchomej ściany, do tego umocowanej na obrotowym mechanizmie. Krasnolud zrobił to mocniej i jego siła przeważyła. Naszym oczom ukazał się wąski korytarz, zakończony drzwiami z kryształu. Zawołaliśmy więc resztę i ruszyliśmy ku nieznanemu.
W pewnej chwili z całą pewnością poczułam, że przed nami, w piasku, ukryta jest pułapka - zapadnia. Zupełnie nie wiem skąd wzięła się taka myśl, lecz nie wahałam się zbyt długo i przekazałam ją Sigurdowi. Ten tradycyjnie potoczył przed sobą swoją ciężką kulę. Nic się nie stało, ale ja nadal byłam przekonana o obecności pułapki. Sigurd zaczął więc po prostu dźgać piasek przed sobą trzonkiem topora. Zupełnie nagle trzonek zanurzył się w bezpiecznym zdało by się podłożu. Miałam więc rację, co jednak nie pomogło mi lepiej zrozumieć tego fenomenu. Może to mój miecz? Eee, drużyna od razu spojrzała się na mnie jak na głupią. Zamilkłam więc obserwując przeprawę Sigurda nad pułapką. Okazało się bowiem, że przy ścianie znajdowała się wąska półka, po której można było spróbować przejść. Kilka minut niepewności i oto stoimy wszyscy przed kryształowymi drzwiami.
Zupełnie niespodziewanie pojawiają się nad nimi duże usta z kamienia, a ja cudem uruchamiam urządzenie tłumaczące, które mam na szyi - "obyś i ty nie zaznał spokoju, jak mój spokój naruszasz". Znowu zrobiło mi się dziwnie, nie miałam przecież ochoty profanować czyjegoś miejsca spoczynku, nie, tego mnie nie uczono i ja nie chciałam się tego uczyć. Za drzwiami dostrzec można było salę i dwa leżące zwierzaki - wilki, takie same chyba, jak te, które dostrzegłam wcześniej z grzbietu pegaza. Wyglądały jak duże stróżujące posągi. W drzwiach widoczny był jakiś skomplikowany mechanizm z rurek i kanalików wypełnionych cieczą oraz ... no tak. Trzy dziurki na klucze. My - jak łatwo się domyślić - nie mieliśmy ze sobą żadnych kluczy. Mmm. Czyli znowu problem. Nasz dzielny Gareth wymyślił, żeby podgrzewać mechanizm zamka magią Fenixa - efekt nie był trudny do przewidzenia - delikatny układ rurek wypaczył się i popękał od gorąca. Teraz można więc było zrobić tylko jedno - wyważyć w ten lub inny sposób kryształową przegrodę. Sigurd uderzył w nie raz - nic. Nie miałam ochoty się przyłączyć, ani iść dalej. Gareth wyjął sztylet i głęboko zarysował powierzchnię drzwi. - "Teraz spróbuj" - powiedział. Kolejna próba, znowu nic, chociaż nie, na porysowanej powierzchni pojawiły się lekkie pęknięcia. Następny zdecydowany cios i bariera puściła. Przed nami znajdowała się wielka komnata w dziwnym kształcie, chyba, na Paranę, chyba w kształcie trumny! Z lewej strony w ścianie widoczne były kolejne kryształowe drzwi, a wilki czekały. Posągi. Sigurd ruszył pierwszy. Nagle szepnął, że z paszczy zwierząt cieknie ślina - jeżeli to posągi to jak? ... kolejny krok i nagle wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Wilki zerwały się i ruszyły do ataku, prosto w moim kierunku. Wszyscy mieliśmy broń gotową do akcji - cios prawą ręką, cios lewą - zadałam rany, które zdawały się natychmiast, całkowicie zabliźniać. Parano! O co tutaj chodzi? Dwie paszcze próbowały mnie pochwycić. Czułam tylko, jak ochronny czar rzucony na mnie przez Elagosa zmniejsza swoją moc. Nie mogły mi nic zrobić. Na razie. I wyglądało na to, że my im też nic nie mogliśmy uczynić. A to już było mało radosna perspektywa. Gareth i Sigurd także zaatakowali - Gareth z łuku, a krasnolud ze swojej kuszy. Jak można się było spodziewać - jeden spudłował, a pocisk drugiego nie uczynił potworom większej szkody, niż moje miecze. Zerknęłam na bok, rozważając możliwości ucieczki - niestety, drogę ku niej zagradzały kolejne kryształowe drzwi. W tej samej chwili obok mojego ramienia przemknęły trzy ogniste strzały - to oczywiście Fenix przypomniał sobie o swej płomienistej magii. I tutaj pojawiła się nadzieja dla nas - dwie z nich nie uczyniły wilkowi żadnej szkody, gasnąc na jego ciele, ale trzecia ... wyraźnie przypaliła futro zwierzęcia! Hura! Czyli teraz będę tylko parować ich ataki, czekać i liczyć na szczęśliwą rękę naszego specjalisty od ognia. Istotnie - nim mijają następne dwie minuty, jeden ze stworów leży z lekka dymiąc, a drugi jest poważnie ranny. Kolejne trzy strzały - znowu tylko jedna odnosi jakiś skutek, ale - dziękuję za twą opiekę, Parano - obydwie bestie leżą, a przed nami droga wolna.
Podchodzimy do drzwi. Są zupełnie takie same jak poprzednie, lecz tym razem nikt nie bawi się już w topienie mechanizmów zamków - mocne nacięcia na powierzchni i jeszcze mocniejsze uderzenia trzonkiem topora Sigurda. Odgłos pękającego kryształu i przed nami kolejny mroczny korytarz. Z coraz mniejszym przekonaniem zanurzałam się w jego czeluście. Bogowie, dlaczego, aby uratować swoje życie musieliśmy robić coś takiego - włamywać się do czyjegoś grobu, miejsca którego dawne piękno nawet teraz dawało się odgadnąć. Pocieszające było to, że nie byłam osamotniona w swoich wątpliwościach - nawet zawsze obojętny Fenix wyglądał na mniej pewnego siebie. Tymczasem u końca korytarza znowu przejrzyste wrota z kryształu, zza których prześwieca kolejna komnata. Nad nimi napis, który dzięki swojemu zaklęciu (zresztą wkuwanemu pośpiesznie na miejscu) odczytuje nam Fenix - "Cienie moich wojowników czekają na ostatnią walkę". Coraz większy ciężar zdawał się przygniatać mnie do ziemi. Niechętnie pomagałam w rozbiciu tej pary drzwi - krasnolud najwyraźniej osłabł i jego wysiłki nie przynosiły żadnych efektów - nie wypadało dłużej stać i po prostu tylko się przyglądać.
Poszło, przed nami kolejna sala - tym razem mniejsza do poprzedniej, ale znowu w kształcie trumny. Na podłodze - nie wiem jak to opisać ... tam był cień. No ... zaraz. Prawie całą podłogę zajmował wielki cień smoka, ale nad podłogą nie było ani śladu potwora. Dziwne ... zastanawiałam się co on ma wspólnego z tekstem nad drzwiami. Czy czekała nas bitwa z cieniem smoka? Jeżeli tak, to dobrze byłoby, żeby to na mnie rzuciła się bestia. Postąpiłam jeden ... potem drugi i trzeci krok naprzód. I nic się nie stało. Oczekiwanie ... napięcie narastało. Podeszłam do kryształowych drzwi, moi towarzysze za mną ... nadal kompletny brak reakcji. Kiedy oni, po raz już sama nie wiem który, przystępowali do rozbijania kryształu, ja spoglądałam na cień rozwijający skrzydła na podłodze. Samotność ... tak dziwnie spokojnie tu musiało być do naszego przybycia ... ten symbol majestatu dawnego króla ... tylko cień przeszłości ... i my - topory rozbijające starożytny kryształ, miecze w dłoniach - tak gwałtowni i pełni przemocy w tym umarłym świecie ...
Zawołałam w myślach Burzę - on też był smutny i osamotniony tam, na zewnątrz. Jakieś zwierzęta zbliżały się do niego, więc latał wokół zamku. Podobno bardzo szybko upływał mu czas, a mi pozostało tylko uspokoić go i nie dać po sobie poznać dręczącego mnie niepokoju.
Pada kolejny deszcz potłuczonego kryształu, jego odłamki lśnią w świetle naszych mieczy niczym łzy. Łzy - skąd takie myśli? To przecież kwestia życia i śmierci, nie przybyliśmy tutaj niszczyć dla własnej przyjemności! Parano, co się z nami dzieje w tym miejscu?
Stoimy w milczeniu wpatrując się w oczekującą nas nieruchomo salę. Wzdłuż jej ścian stoją wojownicy dzierżący włócznie - na ich końcach zdaje się lśnić zakrzepła krew. Ktoś próbował tędy przejść? Czy to strażnicy tego miejsca? Kamienne twarze wpatrują się w siebie nawzajem ... Słychać tylko nasze oddechy ... bogowie, czy my naprawdę musimy iść dalej? Czemu to światło tak igra ze ścianami z kryształu, ścianami z których bez przerwy wpatrują się w nas oczy. Tak! Od momentu, gdy znaleźliśmy się w tym zamku cały czas jesteśmy obserwowani! Każda szczelina, każde pęknięcie tworzy zawsze czujne oczy ... czy one nas tylko obserwują, czy także nas o coś oskarżają ... Parano! Sigurd idzie naprzód ... oczekiwanie ... znowu to oczekiwanie ... na co? Na atak ... atak? A może coś innego ... Krok, krok ... mija pierwszą parę kamiennych bohaterów ... para kolejna ... jak daleko zdaje się być do kolejnych drzwi ... Parano! Dajcie nam siły, bogowie ... ochrońcie przed czynieniem zła. Ruszamy. Mijamy milczące, zastygłe w kamieniu twarze ... co wyrażają te kamienne oczy? Przed nami kolejne drzwi, za nimi kolejny korytarz i znowu drzwi. Tak było już wiele razy, idę z tyłu ... nie chcę iść dalej! Nikt z nas nie chce?
Komnata ... dzieje się coś dziwnego, zatrzymuję się w progu. Gareth wchodzi, jego oczy spoglądają w jakąś dal, dal nie ograniczoną trójkątnym kształtem tego pomieszczenia. Sigurd wygląda podobnie - zapatrzony w niewidzialne ... zasłuchany w to, co niesłyszalne ... Gareth rozgląda się wokół i ... siada, bogowie, o co tu chodzi? Fenix także już tam jest ... jego obojętną maskę zajmuje jakby nagły smutek. Co się z nimi wszystkimi dzieje? Burza! Ja też wchodzę ... krok ... krok ... Cienie, cienie wokół mnie ... Osoby, które znam ... znałam. One odeszły dawno temu. W ich dłoniach widzę wagi ... Tutaj oceniana jest cała moja przeszłość ... żadne słowo, gest, nie jest bez znaczenia ... każda walka, każdy pokonany przeciwnik. Szalki przechylają się to w jedną, to w drugą stronę ... nie wiem ... nie potrafię odgadnąć, jaki będzie wynik sądu ... jaki wyrok. Więc wszyscy tutaj na to patrzymy? ... Widzę wojowników z wioski - tych, którzy nie przeżyli testu ... samotność w ich oczach, wagi w ich dłoniach. Parano! Nie chcę, nie chcę tego uczynić ...
Sigurd otrząsa się i spogląda na mnie. Nagle jest jakby bardziej dorosły, jego spojrzenie mądrzejsze ... - "Takie trójkątne sale nigdy mi się nie podobały" - mówi i zdecydowanie zbliża się do jednej ze ścian ... ściany, która nas obserwuje ... Patrzę, lecz jak gdyby nie do końca widz co się dzieje. Kilka minut pukania i rzeczywiście - zdecydowany cios toporem i kryształ się kruszy. Nad drzwiami pojawiają się usta wypowiadające tylko jedno słowo - "Dlaczego?". Dlaczego? Chcemy żyć, a żeby żyć musimy robić to, co czynimy. Lecz czy jest to jakieś usprawiedliwienie, czy my tylko nie próbujemy się niezdarnie tłumaczyć, każde z nas przed swoim sumieniem? Czy chęć przeżycia usprawiedliwia cokolwiek?
Sala. Milczymy. Sala jest okrągła. W jej centrum kryształowy sarkofag. To jest miejsce, w którym ... tak ... jestem jeszcze taka młoda, ale wiem, że tutaj mogłabym zasnąć na całą wieczność. To miejsce zdaje się być święte w swej ciszy, nikt nie przeszkadza, a oczu też już nie ma - gdy Sigurd rozbił drzwi do tej komnaty, oczy zniknęły. Wokół ściany misy pełne monet, naszyjników, kosztowności. Co to? Gdzie się podział błysk chciwości w oczach naszego krasnoluda? Podchodzimy do sarkofagu. W jego wnętrzu spoczywa mężczyzna w sile wieku ... jest z kryształu jak cały zamek, a jego rysy są piękne ... tak piękne i spokojne. Widzimy, choć nie chcemy tego widzieć - trzy przedmioty, które mają kupić nasze życie ... Są tak blisko - niemal wystarczyłoby wyciągnąć rękę, odrzucić wieko! Nie ... ja tego nie uczynię, nie! Spoglądam na Garetha i Sigurda, chyba wszyscy już wiemy o tym, co nieuniknione. - "Na mój mózg krasnoludzki, nie mogę nic wymyślić" - słowa przerywają ciszę i nagle kierujemy się ku wyjściu. Z trójkątnej sali prowadziła jeszcze jedna droga. Może ta sala, w której się teraz znaleźliśmy ma nas tylko zawrócić z obranej drogi, odwieść od celu? Chyba ciągle się łudzę, ponownie patrząc na przodków z wagami w dłoniach. Pękają kryształowe drzwi, zanurzamy się w korytarz ... sala ... Sala z wojownikami ... czyżbyśmy się cofali? Nie! W rękach kamiennych posągów ostrzegamy masywne, dwuręczne miecze ... no i następne drzwi z kryształu są jeszcze całe. Przez moment.
Kolejny korytarz, kryształowa przeszkoda, rozsypujące się okruchy ... wita nas cień smoka ... zapatrzonego, nie jak poprzednie na drzwi, lecz na ścianę. Przeszukujemy ją, tak jak łatwo się domyślić, są na niej zamaskowane drzwi ... za nimi korytarz i uwaga!!!
Nagle Sigurd zapadł się w podłogę! Gareth na szczęście błyskawicznie się zorientował i pochwycił naszego krasnoluda. Szarpnęło nim ostro, ale zdołał go utrzymać. Uff!!! Dzięki ci Parano! Pod nogami krasnoluda zieje wielka, dziesięciometrowej głębokości dziura. Pomagam postawić wojownika na bardziej pewnym gruncie, zresztą on sam chyba, wcale to a w cale, nie stracił rezonu. Zapadnia jest niemal identyczna jak ta, którą odkryliśmy poprzednio. Tu także można, zachowując ostrożność, przejść bezpiecznie po wąskiej półce tuż koło ściany. Można. Sigurd rusza odważnie, ale chyba czyni to ze zbyt dużym pośpiechem. Chwila nieuwagi, jeden nie dość ostrożny krok i nagle krasnolud z wrzaskiem wali się na dół. Tym razem stało się to zbyt szybko - i na nic nasze dobre chęci, nie zdążyliśmy go w porę pochwycić. Dobiegł nas już tylko okrzyk bólu, tam - z dołu.
Poświeciłam mieczem. Uff! Żył i machał energicznie, chociaż nawet z daleka dawało się dostrzec, że trochę się poranił przy upadku. Wyciągnęłam więc linę i rozpoczęło się wyciąganie nieszczęśnika. Trzeba przyznać, że waży trochę. Cóż to jednak dla nas?! Po chwili otrzepywał się z kurzu, a Gareth odmawiając krótką modlitwę uzdrowił go dotykiem dłoni. Dziwne - nie zachowuje się jak kapłan i nie nosi medalionu na szyi. Czyli ja też ciągle uczę się czegoś nowego. Przed nami drzwi, za nimi już widzimy znaną salę z wilkami. Zdaje się, że po prostu zakreśliliśmy koło, wracając do punktu wyjścia.
Popatrzyliśmy na siebie, a każde wiedziało, że wracamy do okrągłej sali z sarkofagiem. To ona była celem naszej misji. Tam wszystko się miało rozstrzygnąć.
Trasę znaliśmy już dobrze i nie spotkały nas na niej żadne niespodzianki. Po drodze coraz bardziej dojrzewała we mnie jedyna decyzja, jaką mogłam podjąć. Burza zapytany o zdanie sprytnie się wyłgał, stwierdzając, że "on się zawsze słucha mnie". No i licz tu na jakieś szczere i obiektywne opinie! Trudno. Po chwili byliśmy znowu TAM. Ponownie zbliżyłam się do sarkofagu i popatrzyłam na leżącego w nim mężczyznę. W tym miejscu, w tym niezwykłym miejscu, zdawały się zbiegać wszystkie linie mocy, cała potęga tego wspaniałego, zapewne niegdyś, świata. To co powinno trwać wiecznie, miało teraz zostać poświęcone, by ocalić życie kilku istnień, które tak mało jeszcze znaczyły. Nigdy nie bałam się śmierci - może po prostu nigdy dotąd nie musiałam o niej myśleć, walka była wyzwaniem dla mojej siły i zręczności, a kiedy walczyłam nie było czasu na rozważanie na jej temat. Teraz nagle dotarło do mnie coś, co chyba zawsze gdzieś we mnie żyło, lecz nigdy dotąd nie musiało się ujawnić. Wiedziałam, że wolę zginąć w walce, niż za szansę przeżycia zaprzedać wszystko to, w co całe rzycie wierzyłam.
- "Wychodzimy stąd niczego nie ruszając" - dotarły do mnie słowa Garetha. Więc on też? Bogowie, czułam, że coś nowego tworzy się właśnie pomiędzy mną, a resztą grupy. Jakaś nowa i inna niż dotąd więź. Sigurd dzielnie odwracał dzielnie głowę od zgromadzonego wokół bogactwa - "Jeśli miałbym się wzbogacić, to nie w ten sposób".
Wychodzimy. Fenix na naszą prośbę zakłada pułapki ogniowe w każdym z mijanych przejść. Kiedy znowu czuję powiew wiatru na twarzy, oddycham z ulgą. Wszyscy przygotowujemy broń - szansę na zwycięstwo z kapłanami mamy niewielką, ale jeśli już mamy zginąć, to śmiercią wojownika. Dosiadam Burzy i po raz ostatni spoglądam na błyszczącą kryształowo bryłę zamku. Uśmiecham się mimowolnie. Wszyscy spoglądamy na siebie, a ja wyjmuję papirus ze słowem-kluczem. Czytam - za nami pojawia się brama. Ruszamy na spotkanie z przeznaczeniem.

* * *

Jesteśmy więc znowu w sali, z której wyruszyliśmy, tylko, że ... całe pomieszczenie jest teraz puste. Co się tu stało? Na środku leży kartka i kufer, a cała wieża trzęsie się w posadach. Wokół nas czujemy czyjąś przejmującą obecność. Obecność, której nie jesteśmy w stanie pojąć.
Na kartce radość - kilka zdań. Wynika z nich, że zabawiliśmy za długo i Dragonald musiał się ewakuować. Mamy więc wrzucić przedmioty do kufra, a odzyskamy naszą własność i naszego czarodzieja. No nic, tylko się załamać. I co teraz? Zanim zdążyłam się na dobre pogrążyć w myślach, wieżą ponownie potężnie wstrząsnęło. Hej, myśleć będziemy później, teraz należy się stąd jak najszybciej ulotnić. Wybiegamy przez jedyne drzwi pokoju, nad nami ciemność rozbijana jest światłem przeciskającym się przez coraz większe pęknięcia w sklepieniu tej gigantycznej jaskini. Bogowie, przecież do wolności jest wiele, wiele kilometrów! Teraz trzeba działać błyskawicznie. Wyjmuję z plecaka buteleczkę z magicznym płynem. Proszę, by Fenix ją wypił i zmienił się w coś latającego. Jednocześnie zdejmuję uzdę Burzy - prezent od arcymaga Yariza. Wyczarowuję jej magicznego mieszkańca - obok mnie są teraz dwa pegazy i ... w co do licha zmienił się ten uparty czarodziej? W olbrzymiego czerwonego smoka!
- "A jak tam na górze będzie jakiś złoty smok?" - pytam. Odpowiedź nie jest, na szczęście, w stanie wyprowadzić mnie w tej chwili z równowagi. - "To zginie" - i Fenix-smok wzbija się w powietrze. My też - Sigurd usadowiony na białym pegazie z uzdy i ja z kurczowo trzymającym się mnie Garethem na Burzy. Ku Światłu! Coraz większe głazy odrywają się od sklepienia i spadają obok nas. Przypomniało mi się dziwne zdanie, które wymknęło się Garethowi - "Całe życie uciekałem z więzień". Dlaczego więc mu ufam? Parano! Cudem udaje mi się uniknąć trafienia wielkim odłamkiem skały, ale Sigurd nie ma tyle szczęścia. Pegaz zostaje potężnie trafiony - z jego skrzydeł opadają wyszarpane pióra i płynie krew. Krasnolud natychmiast używa mocy leczenia od swego boga i jakoś utrzymują się w powietrzu. Dzięki wam bogowie. Wylatujemy na zewnątrz. Lecz cóż za widok ukazuje się naszym oczom? Parano, pani, czy to jest koniec świata? W miejscu karczmy jest tylko wyrwa, a na naszych oczach powoli gaśnie słońce. Tak! W ciemności, która nagle ogarnia cały świat, widzimy jak gwiazdy i ich konstelacje powoli wracają na swoje dawne miejsca, a pod nami nie ma już lądy ...
Pod nami, aż po horyzont - na tyle ile jestem w stanie spostrzec - wszędzie rozlewa się ruchoma tafla wody. Mój dziadek i jego zamek ... Parano, bogini, czemu? Dopiero zdążyłam go poznać i muszę go już teraz tracić? Lecimy, lecimy, lecimy - drugi pegaz jest słaby i bardzo ranny - Burza zbliża się tak, abym mogła uzdrowić tamtego. Udaje się. Prawie nie rozmawiamy, tylko wpatrujemy się w dal, szukając lądu. Mijają minuty, może ich dziesiątki, a może godziny. Czy mi się zdaje? Czy tam w oddali widoczna jest wyspa?...
Na tym koniec. Dalszą część wklepię, gdy dostanę następne kartki z historią Alirii. (Także w środku brakuje, iluś tam stron, z czasu gdy Aliria była w starej drużynie. Uzupełnij je.) Demonik (lub też Agenor, kronikarz drużyny Świata Pieczęci)